Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 4: Oczy brutalnie otworzone


Willkommen, bienvenue, welcome!
Fremde, etranger, stranger.
Gluklich zu sehen, je suis enchante,
Happy to see you, bleibe, reste, stay.
.
Willkommen, bienvenue, welcome
Im Cabaret, au Cabaret, to Cabaret

(CABARET: Willkommen)

Yenlla ocknęła się w środku nocy i długo nie mogła zasnąć, walcząc z okropnym mętlikiem w głowie. Próbowała na nowo poukładać sobie wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Czuła się bardzo dziwnie. Tak jak nie czuła się od bardzo dawna. Odkąd... A zresztą! To nie było teraz takie ważne. Całą jej istotę przepełniała niesamowita energia i za nic nie mogła powstrzymać nieco głupawego, jej zdaniem, uśmiechu, który wciąż wypływał na jej usta. Obróciła się powoli i delikatnie, aby nie obudzić śpiącego obok niej Severusa, i wtuliła się w niego. Mężczyzna odruchowo objął ją ramieniem.

Nawet gdyby miała się teraz oszukiwać...

I tak przecież już w nic nie wierzyła.

Gdyby ktoś miesiąc wcześniej powiedział jej, że znowu wyląduje tutaj, obok tego samego człowieka, co dwadzieścia lat temu, uznałaby go za szaleńca. Ale teraz nic ją to nie obchodziło. Było jej aktualnie dobrze – tak zwyczajnie i po prostu dobrze, bez jakichś większych wzniosłości czy egzaltacji. Yen zbyt dużo w życiu przeszła, aby teraz ekscytować się byle czym. Z upływem czasu oduczyła się też zamiłowania do wielkich słów i romantyzmu, na które, po prawdzie, nigdy specjalnie nie chorowała. Aktualnie liczyło się wyłącznie to, że bardzo miło spędziła ten wieczór... a może poprzedni? Powoli traciła rozeznanie.

Odgarnęła Severusowi włosy z czoła i przyjrzała mu się uważnie. Dziwne. Z tej perspektywy wyglądał zupełnie inaczej, jak nie ten sam człowiek, którym był w ciągu dnia. Sprawiał wrażenie bardzo mizernego i... kruchego. Yen była zła, że nie zauważyła nic wcześniej, ponieważ wyglądał naprawdę źle – chorobliwie blada, szarawa cera, głębokie cienie pod oczami. Spał bardzo niespokojnie. Oddychał ciężko i nierówno, miał też kurczowo zaciśnięte szczęki i pięści. Z czym tym razem mierzył się ten straszny Snape?

Od zawsze był typem choleryka, a teraz jego życie z pewnością nie było wolne od stresów. Śmierciojad próbujący zerwać z przeszłością? Ech, jakkolwiek nie brzmiałoby to kiczowato, taka była prawda. Jednak nawet to nie tłumaczyło jego obecnego stanu. Jak przekonała się dawno temu Yen, ludzie posiadają zadziwiającą zdolność przystosowywania się i po jakimś czasie przestają reagować emocjonalnie – po prostu idą przed siebie. Zatem czy to możliwe, aby tkwiło w tym coś więcej? Co mogło trapić Severusa?

To prawda, że potrafił się świetnie maskować, często uciekając się do pomocy Oklumencji, ale Yen już wiedziała, czy raczej powoli domyślała się, co jest grane. Postanowiła, a wierzyła, że w zaistniałych okolicznościach prędzej czy później jej się to uda, spróbować coś z niego wyciągnąć i mu pomóc. W końcu była współczulna. Nie wątpiła, że dlatego Dumbledore wybrał właśnie ją. Musiała też przyznać dyrektorowi rację – Severusem naprawdę ktoś powinnien się zająć. Od bardzo dawna nie spotkała faceta, który tak bardzo by się zaniedbywał.

Yenlla sięgnęła po dłoń Snape'a, rozprostowała zaciśnięte palce, a potem ułożyła ją na swojej talii. Uniosła się lekko i zaczęła z czułością gładzić go po twarzy, która zadrgała konwulsyjnie. Napięte do granic możliwości mięśnie powoli się rozluźniały, a Yen uśmiechnęła się do siebie i, nie mogąc oprzeć się pokusie, pocałowała go lekko. Ramiona Severusa impulsywnie oplotły się ciaśniej wokół niej. Pani Snape pokraśniała usatysfakcjonowana. Złożyła z westchnieniem głowę na piersi mężczyzny i niemal natychmiast zasnęła.

***

Szaleństwo trwało całe trzy doby, podczas których nurzali się w tajemniczej, bezczasowej przestrzeni, gdzie dni nie sposób było odróżnić od nocy, bowiem te zlewały się ze sobą, tworząc ciąg niekończących się chwil. Zaabsorbowani sobą nawet nie zauważyli upływającego czasu.

Czwartego dnia wieczorem Yenlla Honeydell (czy może już oficjalnie Snape – sama nie była tego pewna) przeciągnęła się rozkosznie, ziewnęła i natychmiast po swej prawej stronie poszukała ręką Severusa, lecz jego miejsce było puste. Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Snape siedział na skraju łóżka i w pośpiechu nakładał spodnie i buty. Od razu wiedziała, że coś jest nie w porządku.

– Sever, co się dzieje? – zapytała.

Odwrócił się i przeszył ją tak rozwścieczonym spojrzeniem, że z zaskoczenia omal nie krzyknęła. Jego czarne jak węgiel oczy płonęły dziko w wykrzywionej twarzy.

– A jak myślisz? – warknął i pokazał jej lewe przedramię, na którym Mroczny Znak pulsował zgniłozielonym, wewnętrznym światłem.

– Och, Roweno! – wykrzyknęła i usiadła gwałtownie na łóżku, zakrywając usta dłońmi. – Czy to jest...? O Roweno! – Zakręciło jej się w głowie.

– Wzywa mnie – uzupełnił krótko Severus i sięgnął po porzuconą na podłodze szatę.

– Ale Sever! Ty chyba... chyba nie zamierzasz tam iść? – rzuciła przerażona, w jednej chwili tracąc zimną krew i jakby zapominając, dlaczego w ogóle znalazła się w jego domu.

– A co mam zrobić?

– Ale... ale...

– Ale co?! Taki był chyba cel tej twojej małej krucjaty, prawda? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Możesz sobie pogratulować. Świetnie się spisałaś. Naprawdę świetnie – podkreślił, uśmiechając się dwuznacznie.

Upokorzona Yen obronnym gestem przyciągnęła ku sobie powleczoną w czarną pościel kołdrę i nakryła się nią.

– To nie tak. – Uniosła się i zbliżyła do niego. – Severusie, nie możesz tam iść! Dumbledore mi powiedział, że chciałeś odejść od Śmierciożerców i jeżeli ty... Jeżeli nie odpowiedziałeś na chociaż jedno wezwanie, to... to...

Snape prychnął pogardliwie, przerywając jej.

– Cały Zakon to skończeni idioci, z Dumbledore'em na czele! Gdybym spróbował nie stawić się na wezwanie, nie byłoby mnie tu teraz, kobieto!

Yenlla patrzyła na niego oszołomiona, to otwierając, to zamykając usta i nie mogąc nic z siebie wykrztusić. Cała zadziorna pewność siebie, jaką prezentowała przez kilka ostatnich dni, uleciała z niej zupełnie w sytuacji kryzysowej. Nic nie rozumiała, nie mogła zebrać myśli.

– Jak ci się wydaje – kontynuował mężczyzna – dlaczego tak długo bawiłem się w kotka i myszkę z dyrektorem? Dlaczego mogłem przez moment udawać niezależnego? No? Wysil ten swój słynny krukoński móżdżek. Bo Czarny Lord ani razu mnie nie wezwał! Nie potrzebował mnie od przeszło miesiąca. Dlatego mogłem sobie urządzić małe wakacje z dala od nich obu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo przecież dyrektor musiał się w to wpieprzyć! – Mistrz eliksirów machnął wymownie ręką w jej stronę.

– Ale to znaczy... – zaczęła cicho.

– Że twoja rola była od początku do końca pozbawiona sensu. Nie potrzebuję nikogo, aby mnie do czegokolwiek przekonywał, bo i tak nie mam wyboru – syknął, chwytając się za przedramię, gdy Znak rozjarzył się jaśniejszym światłem.

– Więc... Co ja tutaj robię?

– Zapytaj się tego, kto cię przysłał. W każdym razie powinienem być mu wdzięczny. Było nad wyraz miło – wydyszał w jej stronę chwilę później.

– Co masz na myśli? – zapytała martwym głosem, choć właściwie nie musiała.

– Nie martw się, Yen – rzucił z fałszywym współczuciem w głosie. – Nie sprzedałaś się tanio. Jak mi się wydaje, w najbliższej przyszłości zapłacę za twoje towarzystwo bardzo wysoką cenę. Dokładnie tyle, ile żąda Dumbledore, ale było warto. Nie zestarzałaś się. Pociesz się tym, że nadal jesteś najlepsza w swoim fachu – zakończył jadowicie, uśmiechając się w obrzydliwy sposób. – Gdybym miał nieco więcej czasu...

– Wystarczy. Nie musisz mnie obrażać.

Oburzona i rozgoryczona podobnym traktowaniem Yen zagryzła wargi i patrzyła na niego hardo, gdy zbliżał się do drzwi.

– Przekaż moje pozdrowienia dyrektorowi.

Rzucił na łóżko niewielką srebrną puderniczkę, którą Dumbledore dał jej pierwszego dnia, aby móc się z nią w dowolnej chwili skontaktować i odbierać raporty, ale której ani razu nie użyła. Severus musiał ją znaleźć i... O Roweno!

– Powiedz, że ma świetny gust – rzekłszy to, Snape wyszedł, trzaskając drzwiami.

Yen drżącą ręką sięgnęła po puderniczkę i zacisnęła na niej palce. Otworzyła pokrywkę i ujrzała w środku odbicie swojej zaciętej twarzy.

– Ukaż mi Albusa Dumbledore'a.

– Słucham cię, moja droga – zagadnął nieco zaskoczony jej widokiem dyrektor.

– Snape wrócił – powiedziała tylko.

Twarz starego mężczyzny wyraźnie się ożywiła.

– Tak? To znaczy? Co dokładnie masz na myśli?

– Został wezwany i odpowiedział.

– Ależ to znakomicie!

– Jak dla kogo – ucięła niechętnie. – Do widzenia. – Zatrzasnęła misternie wykonaną puderniczkę, zanim straszy czarodziej zdążył cokolwiek dodać, po czym z furią cisnęła nią o ścianę.

Niech to wszystko diabli! Wiedziała, że pożałuje mieszania się w sprawy Zakonu, ale że tak szybko?

***

Severus nie wracał przez cały dzień i następną noc. Yenlla krążyła niespokojnie po mieszkaniu w szlafroku, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Miała bardzo złe przeczucia. Współczulność, która w ciągu ostatnich kilku dni wyciszyła się w niej przytłumiona natłokiem zdarzeń, eksplodowała teraz z oszałamiającą siłą. Dlatego Yen starała się trzymać jak najdalej od osobistych rzeczy Snape'a, ich dotyk mógłby w obecnej sytuacji spowodować lawinę emocji, której by nie zniosła, a przecież była tutaj sama. Towarzyszyły jej jedynie skrzaty domowe, które zerkały na nią z przejęciem. Nie chciała straszyć ich jeszcze bardziej. Wyczuwała wszystko swoimi przebudzonymi zmysłami. Ciężka, duszna atmosfera wypełniała całe mieszkanie, zła energia snuła się po kątach – wszędzie czaiły się mroczne myśli i niedobre wspomnienia. Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć? Cóż to było za zaćmienie? Coś się działo. Coś nieodgadnionego, lecz przerażającego. Coś ukrytego przed jej oczami, schowanego w cieniu Severusowego apartamentu, skrytego w nim samym. Wciąż miała przed oczami wymizerowaną twarz śpiącego mistrza eliksirów. Był taki... słaby? Zmęczony?

Roweno, Roweno, ratuj! Co tu się działo?

Dlaczego Severus nie wracał? Co mu zrobili? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Yen miotała się, nie mogąc uspokoić myśli. Co powinna zrobić? Zawiadomić kogoś? Ale kogo? Do kogo mogłaby zwrócić się o pomoc? Do Dumbledore'a? Wolne żarty! Przecież jemu właśnie o to chodziło – aby Snape wrócił w szeregi Śmierciożerców, prawda? Chciał mieć swojego szpiega na miejscu. Skoro to już się stało, co więcej mogło go obchodzić? Czy był ktokolwiek, kto dbałby o Severusa na tyle, żeby zainteresować się informacją o jego zniknięciu? W wypadku najgorszego po prostu wyprawi mu się piękny pogrzeb, powie parę górnolotnych słów, a ona...

Właśnie! Jaka była jej rola w tej całej historii? Yen miała coraz większe przeświadczenie, że żadna. Dumbledore na pewno wiedział, że Sever będzie musiał odpowiedzieć na wezwanie, że to niezależne od jego woli. Jaki cel miało więc gadanie o tym, że potrzebują jej pomocy, że tylko ona może na niego wpłynąć? Co za bzdura! Dlaczego naprawdę ją tutaj przysłali? Jako prezent, tylko tym miała być? Obiektem do wyładowania napięcia? Przecież Snape w każdej chwili sam mógł sobie taki załatwić bez niczyjego wstawiennictwa. Czy istniało jakieś inne wyjaśnienie? Może chcieli mieć tu szpiega? Szpiega szpiegującego ich własnego szpiega? Przecież to...

O Roweno!

Yen nagle zatrzymała się w miejscu wstrząsana nerwowymi drgawkami.

A jeżeli to było to? To byłoby ohydne! Jak mogli przypuścić, że ona...

Działo się coś złego, coś strasznego, a ona nie mogła wyczuć, co to jest. Chciała, aby Severus już wrócił, aby był cały i zdrowy. Nie potrafiła nawet poczuć się obrażona tym, w jaki sposób potraktował ją przed wyjściem. Jak tanią... Nie, wcale nie tanią. Słowa: „Zapłacę za twoje towarzystwo bardzo wysoką cenę" nadal huczały jej w głowie. Może więc w jej pobycie tutaj był jakiś głęboko ukryty sens?

Ale...

Nie!

Yen chwyciła się gwałtownie obiema rękami za skronie, jakby chciała się osłonić przed natrętnymi myślami. O Roweno, pomocy! Już od dawna sławna, piękna, pewna siebie lwica salonowa Yenlla Honeydell nie czuła się taka mała i zagubiona.

Nagle coś ciężko uderzyło w drzwi wejściowe. Zaskoczona Yen aż podskoczyła i krzyknęła przerażona. Jej umysł przeszyła potworna myśl: „Przyszli po mnie. Znaleźli!".

Jednak po chwili oprzytomniała i uspokoiła się. To było dawno. Tym razem nie o nią chodziło. Owinęła się ciaśniej szlafrokiem i pobiegła do salonu. Drzwi wejściowe otwierały się bardzo powoli, jakby ktoś stojący za nimi nie miał siły mocniej pchnąć. Wreszcie do środka wszedł, zataczając się lekko, Severus. Dyszał ciężko, kulił się w sobie i ledwo trzymał się na nogach.

– Severus! – wykrzyknęła ze słyszalną w głosie, niewyobrażalną ulgą, ale zauważając, w jakim jest stanie, dodała roztrzęsiona: – Co ci się stało? Severus?

Podbiegła do niego i chwyciła w pasie, chcąc go podtrzymać. Jego szata była mokra. Gdy tylko Yen jej dotknęła, w krótkiej wizji, która niczym błyskawica przeszyła jej umysł, usłyszała, jak pełen wściekłości, syczący głos rzuca kolejne zaklęcia tnące. Krzyknęła, a Snape szybko odepchnął ją od siebie, dysząc „Idiotka!" prosto do jej ucha. Kiedy Yen spojrzała na siebie, zobaczyła, że jest cała umazana krwią. Pociemniało jej w oczach, zachwiała się na nogach i musiała oprzeć się o ścianę.

– O Boże... Co... Co ci się stało?

– Nic, zwyczajna nocna impreza u Lorda.

– Ale Sev...

– Powitalna seria Cruciatusów, a na co to wygląda? – przerwał jej zirytowany.

– Nie musisz być wobec mnie opryskliwy. Chciałam ci tylko pomóc. To jakaś zbrodnia?

– Do tej pory SAM świetnie sobie radziłem, więc nie widzę powodu, dla którego teraz miałoby być inaczej.

– Teraz nie jesteś już sam – powiedziała miękko, próbując ostrożnie dotknąć jego ramienia.

Wściekły Severus natychmiast się jej wywinął, stękając przy tym z bólu.

– Tak – stwierdził kpiąco – to rzeczywiście odmiana. W innych okolicznościach dawno byłbym w laboratorium i aplikował sobie eliksiry, a tymczasem zatrzymujesz mnie tutaj i zmuszasz, żebym na ciebie krzyczał. Gdzie tu korzyść?

– Ale...

– Chyba wyjaśniłem dostatecznie jasno, że niczego od ciebie nie potrzebuję, więc czy mogłabyś się wreszcie ode mnie odpieprzyć?!

Yen zamarła z otwartymi ustami i patrzyła, jak Snape walczy z ogarniającą go słabością, starając się z godnością przejść przez pokój i dotrzeć do pracowni. Mimo napędzającej go dumy kilka razy zachwiał się niebezpiecznie. Drogę, którą przeszedł, znaczył krwawy ślad. Yenlla już-już odruchowo zrywała się, aby mu pomóc, ale jedno rzucone przez ramię spojrzenie zatrzymało ją w miejscu. Wreszcie mistrz eliksirów zatrzasnął za sobą drzwi gabinetu, a ona, cała roztrzęsiona, powlokła się w stronę sypialni.

Poruszona do żywego tym, co właśnie przydarzyło się Severusowi, przebrała się szybko, ułożyła na brzegu łóżka i zwinęła w pozycji embrionalnej. „Roweno, Roweno, czuwaj nade mną!", prosiła w duchu. Przez te wszystkie lata zapomniała, jak to jest, gdy człowiek drży z lęku przy każdym pukaniu do drzwi. Gdy nawet dom przestaje być schronieniem.

Wojna.

Nawet najbardziej bolesne wspomnienia własnych przeżyć zdążyły nieco zatrzeć się w jej pamięci, a teraz wszystko wróciło. Nigdy nie myślała... Przecież Severus należał do najbardziej zaufanych ludzi Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Nie spodziewała się, że on traktuje swoich Śmierciożerców tak samo jak przeciwników. Czy go podejrzewali? Lord przestał mu ufać? A może to był zwyczajny rytuał? A co jeżeli Sever musiał przechodzić przez to na każdym zebraniu?

Merlinie, Severus żył tak przez lata! Jak w tej sytuacji można było mieć do niego pretensje, że chciał się uwolnić? I pomyśleć, że ona sama zgodziła się wziąć w tym udział i była absolutnie przekonana o słuszności swojego postępowania! Wprawdzie w końcu dotarło do niej, że jej misja i tak nie miała większego znaczenia (o ile w ogóle jakieś miała), lecz to nie zmieniało faktu, że nigdy, NIGDY nie powinna się na to zgodzić. Co się z nią stało? Dlaczego się wtrąciła? To było złe, bardzo złe. Wiedziała już, że przez całą noc nie będzie w stanie zmrużyć oka.

Severus Snape zjawił się mniej więcej dwie godziny później. Z wyraźnym trudem, stękając i klnąc, ułożył się plecami do niej. Nadal był cały obolały. Yen zaraz odwróciła się do niego i dotknęła delikatnie jego ramienia. Wzdrygnął się.

– Na pewno nic nie chcesz? – spróbowała po raz ostatni.

– Yen, czy masz problem ze zrozumieniem słowa „nie"? Zajmij się sobą, do ciężkiej cholery!

– Dobrze, ale gdybyś...

– Tak, wiem! Nie pozwalasz mi zapomnieć o swojej obecności. A teraz daj mi spokój.

Cisza trwała bardzo krótko.

– Severusie... – zaczęła niepewnie.

– Yen, jestem zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Miałem ciężki dzień. Użeranie się z fanklubem Lorda może wykończyć, dlatego bardzo chciałbym już spać. Jeżeli masz mi jeszcze coś do powiedzenia, napisz to na kartce i zostaw na nocnym stoliku, dobrze?

– Dobranoc – szepnęła Yen, odwracając się ponownie.

– Niech szlag trafi twoje dobranoc! – fuknął mężczyzna w odpowiedzi.

***

Skulony Severus Snape siedział na krześle, opierając się łokciami na stole, kołysząc resztkę kawy na dnie zielonej filiżanki i gapiąc się tępo w jej wnętrze. Nie był w stanie dłużej myśleć o swojej sytuacji. Nie miał siły. Nie miał wyjścia. Był w pułapce i dobrze o tym wiedział. Bez wyjścia.

Nagle poczuł owijający się wokół niego delikatnie, niemal z pieszczotą, ciekawski strumień obcej świadomości. Wzmocnił jeszcze towarzyszącą mu zwykle barierę Oklumencji i podniósł głowę.

Na progu kuchni stała Yenlla w krótkiej czarnej koszulce nocnej i patrzyła na niego w zamyśleniu spod zmarszczonych brwi. Gdy poczuła na sobie jego wzrok, uśmiechnęła się łagodnie, a jej twarz zaraz się wygładziła.

– Dzień dobry – powiedziała.

Mistrz eliksirów odpowiedział jej drwiącym grymasem.

– Nie zamierzasz zrezygnować, prawda?

– Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. – Pokręciła głową, podchodząc do lodówki i nalewając sobie szklankę soku pomarańczowego.

– O to, że nadal tu jesteś. Zdaje się, że twoje zadanie dobiegło końca.

– Jestem twoją żoną, zapomniałeś?

– Błagam, przestań pieprzyć – zirytował się Severus i uderzył wymownie filiżanką o blat stołu, rozlewając kawę.

– Nie.

– Słucham? – zapytał, bo nie rozumiał, do czego zmierzał ten protest.

– Nie przestanę pieprzyć – odpowiedziała szybko. – Chcę tu zostać. Z tobą.

– Salazarze!

Yen stała już przy nim. Wyciągnęła rękę i uniosła jego twarz, zmuszając, aby na nią spojrzał.

– Śmierciojad, Zakonnik, szpieg, zdrajca, wampir czy cokolwiek – kontynuowała – to nie ma żadnego znaczenia. Od samego początku nie miało. Stary Drops to był tylko pretekst. Przyszłam tutaj do ciebie – skłamała lekko.

Zdecydowała się na to wczoraj, podczas tej długiej bezsennej nocy. Nagle poczuła dziwną potrzebę zrekompensowania mu tego, co w jakiś sposób pomogła ściągnąć na jego głowę. Znowu. A dopóki nie poznała go lepiej, mogła to zrobić tylko w jeden sposób.

– Chcę ciebie.

Snape odtrącił jej rękę i spojrzał na nią gniewnie. Policzek drgał mu konwulsyjnie.

– Kolejne sztuczki, Yen? Co mają na celu? Powiedz mi, czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Nic. – Wzruszyła ramionami. – I wszystko. Zależy, co chcesz mi dać. Nie wiem. Możesz to nazwać kaprysem, ale ja potrzebuję tylko ciebie. Bez żadnych warunków, bez zobowiązań. Możesz ze mną zrobić, na co będziesz miał ochotę. Nic nie tracisz. Zresztą, i tak jesteś na mnie skazany, dopóki Dumbledore nie da ci rozwodu. Możemy ten czas spędzić przyjemnie, jak kilka ostatnich dni, albo zmarnować na głupie kłótnie.

Yenlla położyła szczupłe dłonie na jego ramionach i zaczęła powoli masować mu kark. W postawie mężczyzny zaraz coś się zmieniło. Wyraźnie się rozluźnił, rozpierając wygodniej na krześle i poddając jej palcom. Zachęcona niemym przyzwoleniem odważyła się na następny krok i usiadła mu na kolanach, nie zaprzestając masażu.

– Dlaczego? – zapytał Severus spokojnym, a wręcz zrezygnowanym tonem kogoś, kto już wie, że zaraz skapituluje.

– Bo mam swoje powody. Bo mam gorący temperament i potrzeby, których nikt nie zaspokajał od lat. A poza tym nam obojgu przyda się w tych paskudnych czasach nieco rozrywki, nie sądzisz?

– Sugerujesz, że jako Śmierciojad mogę jeszcze odczuwać niedostatek rozrywek? – Przez twarz Snape przemknął cień gorzkiego uśmiechu.

– Nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym, lecz jeżeli mogę, a mogę na pewno, znacznie zwiększyć ich ilość przy wyraźnym wzroście jakości, to czy nie uważasz, że gra jest warta różdżki? – wyszeptała mu do ucha.

– Owszem – zgodził się Severus, obejmując ją ciasno i przywierając ustami do jej szyi, która nadal nosiła ślady jego niedawnych ukąszeń. Przy tak bliskim kontakcie z Yenllą nikt nie mógł pozostać długo obojętnym.

– Poza tym mowa ciała nie kłamie – perswadowała dalej szelma, a jej cichy, śpiewny głos wydawał się mistrzowi eliksirów przyjemną, kołyszącą go muzyką, gdy powoli znowu zatracał się we wdziękach swojej tymczasowej żony.

– Severus, chcesz tego równie mocno jak ja – odgadła bezbłędnie. – Nie możesz zaprzeczyć.

– Nie zamierzam. – Rozsiadł się jeszcze wygodniej, pozwalając jej dobrać się do guzików swojej koszuli. Wdzianko Yen już dawno wylądowało na podłodze.

– A więc umowa stoi? – zapytała, zachowując resztki przytomności.

– Zapytaj mnie o to później.

– Lubisz budować napięcie, co?

– Zaiste.

***

– Niech to szlag, zapomniałem – mruknął Severus, w pośpiechu wyswobadzając się z oplatających go kurczowo wszystkich kończyn Yenlli Honeydell czy jakkolwiek się teraz nazywała.

– Co się stało? – zapytała zaspanym głosem. Ziewnęła i przeciągnęła się leniwie.

– Zaraz tu będzie Dumbledore.

– Co?! – W jednej chwili uniosła się do pozycji siedzącej. Dyrektor był ostatnią osobą, którą miałaby ochotę oglądać. – Dlaczego?

– Pewnie chce sprawdzić, czy nadal żyjesz.

– Nie wygłupiaj się. – Yen patrzyła na niego bezmyślnie, mrugając w zdezorientowaniu oczami.

– Mówię poważnie. Ubieraj się.

Yen skorzystała z okazji, że właśnie szukał czegoś na nocnej szafce i pociągnęła go ku sobie za rękawy. Opadł na łóżko, opierając się rękami po obu jej stronach. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała długo i namiętnie.

– A czy wyglądam źle? – szepnęła zalotnie. – Odniosłam wrażenie, że ci się raczej podobało...

– Ale dyrektora, w jego wieku, mogłoby zabić. Rusz się.

– A może jednak...

– Wystarczy – rzucił chłodno, uwalniając się od jej rąk.

– Sever?

– Tak?

– Czy to znaczy, że zostaję?

Snape prychnął. Sprawiał wrażenie naburmuszonego.

– Jakby pozbycie się ciebie leżało w kręgu możliwości normalnego człowieka.

– Czy to komplement?

– Jeżeli chcesz komplementów, idź do wilkołaka. Ja jestem praktykiem.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

– Szlag! – syknął mistrz eliksirów. – Za pięć minut masz być w salonie.

***

Ten moment. Wyjątkowa chwila, gdy cały świat nagle przestaje istnieć, zbyt mało ważny, aby zawracać sobie nim głowę. Światła gasną, rzeczywistość rozpływa się w cichej, rozgorączkowanej ciemności, serce wali jak młotem. Ale zaraz wszystko powoli się uspokaja. Cichną głosy po drugiej stronie i kurtyna tryumfalnie idzie do góry.

Jedyna, zachwycająca pani Yenlla Honeydell w swojej popisowej roli.

Żony.

***

Spojrzenie rzucone na otwierającego drzwi Severusa i wychylającą się zza jego ramienia Yen – całą w skowronkach, czyli dokładnie taką, jaką pamiętał jeszcze ze szkolnych lat – pozwoliło Albusowi Dumbledore'owi zorientować się, że jak zwykle miał rację i wszystko nie tylko ułożyło się zgodnie z planem, ale wręcz nie mogłoby być lepiej. Mówił mu to pełen zadowolenia uśmieszek na twarzy byłego podwładnego, z którego obecności mężczyzna najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie sprawy, i pewne dziwne roztargnienie malujące się na twarzy słodkiej pani Snape. Dyrektor Hogwartu widywał podobne objawy już miliony razy, lecz nigdy nie miał ich dosyć. Intuicja ponownie go nie zawiodła. Severus Snape i Yenlla Honeydell pasowali do siebie idealnie. Tylu ludzi ginęło na wojnie... a przecież wojna kiedyś się skończy! A co do samej Yen, choćby nie wiadomo jak niestworzone legendy krążyły o jej miłosnych przygodach, teraz była zapewne tylko kolejną oddaną panią domu poszukującą swojej nowej tożsamości. Dyrektor nie wierzył zresztą nawet w połowę tego, co opowiadano o zgryźliwości Severusa.

Współczulna czarownica i legilimenta przepuścili przed sobą starszego czarodzieja i spojrzeli na siebie ironicznie za jego plecami. Tok myślenia Dumbledore'a nie stanowił dla nich tajemnicy, ponieważ wobec bliskich sobie osób nie przykładał się specjalnie do Oklumencji. Kura domowa i poskromiony złośnik! Yen w życiu nie miała podobnych ambicji! Najwyraźniej mimo całego tego hałasu wokół jego osoby Dumbledore słabo znał się na ludziach.

– Wyglądasz dzisiaj naprawdę prześlicznie, moja droga – zwrócił się dyrektor do pani Snape, rozsiadając się wygodnie w Severusowym fotelu.

– Och, dziękuję! – Yen natychmiast rozpłynęła się w uśmiechach. – Podać panu coś do picia? Herbaty? Kawy? – zaświergotała.

– Dropsa? – burknął pod nosem Snape, lecz nikt go nie usłyszał.

– Jak widzę, masz tutaj pełny serwis, mój chłopcze. – Dumbledore ze znaczącym uśmiechem zagadnął z kolei młodszego mężczyznę.

– Najwyraźniej – mruknął tamten niechętnie, nie patrząc na przełożonego.

Nie zamierzał się przyznawać, że odkąd Yen osiągnęła swój cel (czyli skutecznie zaciągnęła do łóżka i namieszała w głowie), nie zaproponowała mu już nawet szklanki wody. Poza tym bardzo chciał, żeby Dumbledore przeszedł do rzeczy, a potem poszedł w cholerę. Zwyczajnie chciał mieć to za sobą.

– I wszystko domowej roboty – zapewniła kłamliwa żmija bez zająknięcia.

Do jej całkiem przyjemnego głosu zakradły się nagle wyższe, ociekające przymilną słodyczą tony i pewien automatyzm charakterystyczny dla idealnych żon z amerykańskich seriali obyczajowych lat sześćdziesiątych. Na jej twarzy wykwitła zaś doskonała pustka nieskalana jedną myślą. Yen naprawdę była dobrą aktorką, do pełni szczęścia brakował jej tylko rekwizytów – na przykład śnieżnobiałego wykrochmalonego fartucha z obszerną falbaną.

Albo Dumbledore był tak naiwny, jak się im obojgu wydawało, albo też tak dobrze udawał. W każdym razie był absolutnie zachwycony, gdy parę minut później Yenlla ustawiła przed nim tacę z herbatą i rolką cytrynowych dropsów.

– O, widzę, że sama też podajesz, to doprawdy urocze. I rzadkie. Większość czarodziejów nadużywa magii, wyręczają się nią nawet przy najprostszych czynnościach. To niemądre.

Yen odpowiedziała mu kolejnym promiennym uśmiechem, ale wtedy wtrącił się Severus.

– Nie ma wielkiego wyboru, skoro nie może używać różdżki.

– Wybacz, ale nie rozumiem – zdziwił się dyrektor.

– Nikt, kogo różdżka nie otrzymała mojej aktywacji, nie może rzucać zaklęć pod moim dachem. Konieczne środki bezpieczeństwa. Jeżeli mi pan nie wierzy, może pan sam spróbować.

– Ależ wierzę, wierzę. Po tylu latach naszej współpracy, chyba nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Ale Yen...

– To dla jej dobra, naturalnie. Nie chciałbym, żeby zrobiła sobie krzywdę – dorzucił ze złym uśmiechem Snape.

– Tak, tak, oczywiście.

– Czy możemy przejść do rzeczy, dyrektorze?

– O tak, z pewnością oboje macie ciekawsze rzeczy do roboty niż zabawianie rozmową zramolałego starca.

– Zapewniam pana, że... – zaczął jadowicie Severus, ale żona błyskawicznie mu przerwała:

– Ależ proszę tak o sobie nie mówić! Jest pan jeszcze dość młody i na pewno w pełni sił. Wygląda pan znakomicie, od razu tak pomyślałam, gdy tylko pana zobaczyłam.

– Dziękuję, moje dziecko. – Starszy czarodziej wyraźnie się ożywił. – A swoją drogą, jak postępuje twoja praca naukowa?

– Bardzo dobrze, dziękuję – rzuciła swobodnie Yen, która w międzyczasie zapomniała, że w ogóle nad czymś ostatnio pracowała.

– To znakomicie, znakomicie. Profesor Sprout już od jakiegoś czasu przebąkuje o emeryturze, więc...

– Ależ to byłoby wspaniałe! – wykrzyknęła Yen z wielką afektacją. – Zawsze marzyłam o zostaniu nauczycielką, po prostu uwielbiam dzieci!

Wielu zginie na wojnie, ktoś będzie musiał ich zastąpić. Nowe pokolenia... Wkrótce trzeba będzie się o nie postarać.

– Naprawdę myśli pan, że nadawałabym się? – Emocjonowała się sztucznie Yen, ignorując przewracającego w udręczeniu oczami Severusa.

– Kochanie, czy nie miałaś do zrobienia czegoś absolutnie interesującego poza tym pokojem? – zapytał uprzejmie, choć przynajmniej dwa razy zgrzytnął zębami, zanim dotarł do końca zdania.

– Och! O tak! – krzyknęła kobieta, uderzając się przesadnym gestem dłonią w czoło. – Zostawiłam obiad na ogniu!

Naturalnie żadnego obiadu nie było, jeżeli nie przygotowała go Błyskotka. Yenlla nigdy nie nauczyła się gotować, kompletnie nie miała do tego głowy. Oraz zero ochoty.

***

– Już powiedziałem, że zgadzam się na wszystko. – W głosie Snape'a zniecierpliwienie powoli brało górę nad legendarnym opanowaniem.

– Wrócisz do Zakonu?

– Tak.

– I...

– Wiem, regularne raporty, tak.

– Harmonogram zebrań nie uległ zmianie, chociaż czasami jesteśmy zmuszeni spotykać się nadprogramowo.

– Rozumiem. Zauważam tylko, że moim wolnym czasem steruje Czarny Lord, więc...

– Tak, mój chłopcze. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi przykro. Wojna to straszna rzecz.

– Proszę sobie wyobrazić, że zdążyłem się o tym przekonać.

Mimo rosnącej bezczelności Severusa dyrektor zdawał się w ogóle nie dostrzegać jego niechęci do rozmowy i spokojnie kontynuował:

– Dobrze, została nam do omówienia jeszcze tylko jedna sprawa. Czy obejmiesz na powrót posadę mistrza eliksirów, drogi chłopcze? Nie przyjąłem nikogo na twoje miejsce.

– Wprost nie mogę się doczekać. Uczniowie z pewnością też.

– Bez przerwy o ciebie pytają.

– Wzruszające. Chodzi o datę pogrzebu, jak rozumiem?

– Zawsze lubiłem twoje poczucie humoru. Zmusza do myślenia.

– Jak cholera.

Właśnie w tej chwili do pokoju ponownie władowała się Yen, która przez cały czas podsłuchiwała pod drzwiami, i jako estetka z przyrodzenia oraz honorowy pracownik instytucji Sprawiania Dobrego Wrażenia nie mogła dłużej znieść sposobu, w jaki Nietoperz zwracał się do Dumbledore'a. Zdecydowała się wreszcie to przerwać. Gdy Severus ujrzał, że przy okazji zdążyła również uzupełnić swój ekwipunek o brakujący fartuch, sam zaniemówił z wrażenia.

– Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze, dyrektorze?

– Nie, dziękuję.

– A może zostanie pan na obiedzie? – zaproponowała wesoło Yenlla i urwała, gdy Snape o mało nie zabił jej wzrokiem, rozwiązując raz na zawsze wszystkie swoje matrymonialne problemy.

– Bardzo żałuję, ale nie – odpowiedział uprzejmie starszy mężczyzna. – Rozliczne obowiązki nie pozwalają mi na podobne przyjemności, aczkolwiek bardzo bym chciał. – Spojrzał na nią ciepło, wstając. – Dziękuję za zaproszenie.

– Może innym razem.

– O tak, na pewno – rzekł, biorąc jej ręce w swoje i ściskając serdecznie na pożegnanie. Ani na chwilę nie zdejmował z niej uważnego spojrzenia. Kobieta uśmiechała się coraz bardziej zakłopotana.

W tym czasie Severus również wstał, aby odprowadzić gościa do drzwi.

– Do zobaczenie, moi drodzy. Och, zapomniałbym, Severusie! – zwrócił się jeszcze do podwładnego. – Musisz oczywiście kiedyś przyprowadzić Yen ze sobą. Jesteście zawsze mile widziani w Hogwarcie oraz na Grimmauld Place, nie tylko w celach służbowych – powiedział tak, jakby zapraszał ich na popołudniową herbatkę do leniwego wiejskiego dworku, a nie do głównych wojennych kwater swoich ludzi, lecz taki widać miał styl. – Myślę, że Syriusz chętnie by cię ujrzał, Yenllo.

Severus zerknął prędko na kobietę, z której twarzy w jednej chwili spadła słodka maska. Zbladła, a w jej oczach zapłonęła nagła, niemal zwierzęca dzikość.

– Coś się stało? – zatroskał się dyrektor.

– Nie, nic. Zupełnie nic. – Zamrugała oczami.

– Syriusz jest w bardzo trudnej sytuacji. Nieczęsto ma okazję widywać dawnych przyjaciół ze szkoły.

Przyjaciół?!

Tym razem to Snape wydał z siebie pewien nieartykułowany dźwięk, budząc niepokój dyrektora.

– Więc jeżeli znajdziecie czas... – Dyrektor zawiesił wymownie głos.

– Tak, naturalnie – rzucił obojętnie Severus, ponieważ Yen nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, i wymownie otworzył drzwi przed Dumbledore'em. Miał go dosyć jak na jeden dzień i nie zamierzał dłużej grać dobrze wychowanego chłopczyka.

***

– Zaproszenie na obiad! – prychnął z pasja Severus.

– A co miałam powiedzieć?

– Jedno trzeba ci przyznać, Yen, potrafisz świetnie blefować, sam prawie się nabrałem.

– Przestań! Chciałam, żeby wszystko było absolutnie perfekcyjnie. I było – odpowiedziała z miną naburmuszonej dziewczynki (z którą było jej bardzo do twarzy), moszcząc się wygodniej w ramionach Snape'a (na co ten pozwalał jej z filozoficznym spokojem) i okrywając się szczelniej kołdrą.

Za oknami panoszyła się ponura jesień, a zima zbliżała się wielkimi krokami, więc noce, nawet te spędzane z Severusem, zaczynały być chłodne.

– Dumbledore musiał zobaczyć sielankę i zobaczył – ciągnęła zadowolona z siebie. – Nie zapominaj, że on nie wie, że ty wiesz. To znaczy, że wiesz, że miałam z ciebie przez jakiś czas robić idiotę. No wiesz, że ci to powiedziałam, zamiast to zrobić.

– Powiedziałam, bo zostałam postawiona pod ścianą – przedrzeźniał ją Snape.

– Nieprawda! – oburzyła się. – Od początku chciałam to zrobić.

– Oczywiście.

– Dobrze wiesz, że nie miałam nic do stracenia.

– Och, doprawdy?

– Przecież jestem tutaj. – Zatrzepotała rzęsami, zarzucając mu ramiona na szyję.

– Moje siedem nieszczęść, których nie pozbędę się, dopóki Czarny Lord albo Dumbledore nie sczezną. Jedno z dwóch. Urocza perspektywa.

– Jakbyś miał cokolwiek przeciwko!

Snape po raz kolejny prychnął pogardliwie, ale jakoś nie przejawiał chęci, żeby ponownie próbować wyrzucić ją za drzwi. Przynajmniej jego uścisk nie zelżał. Postanowił, że może zagrać z nimi w tę grę. Yenlla jest świetną aktorką, ale nie ma dbałości o szczegóły. Był pewien, że kiedyś się zapomni i wreszcie zacznie mówić prawdę, a do tego czasu...

– Severus?

– Litości, czego ty jeszcze chcesz, kobieto?

– Nie, nic – zrezygnowała nagle Yen.

– Świetnie, bo nie jesteś tutaj, aby zabawiać mnie konwersacją. Akurat NIE konwersacją.

***

Chwila spokoju, a potem kolejne dni, kolejne wezwania. Odkąd Snape wrócił do gry, nie miał lekko.

– Dlaczego wzywa was tak często? – zapytała w końcu Yen, nie mogąc się powstrzymać.

– Zazwyczaj tak jest – odpowiedział krótko Severus.

– Przecież mówiłeś, że nie otrzymywałeś wezwań od miesiąca.

– To był tylko wybieg, zmylenie przeciwnika – rzucił, z jakiegoś powodu unikając jej wzroku. – Taktyka, Yen.

– No tak, ale aż miesiąc?!

– Miesiąc ciszy, aby uśpić czujność.

– Kłamiesz – zarzuciła mu bystro.

– Nie mam obowiązku mówić ci o wszystkim, do cholery! I nie będę niczego tłumaczyć. To moja sprawa!

Nadchodziły kolejne wezwania. Zarówno od Lorda, jak i dyrektora. Obecnie Severus Snape był gościem we własnym domu. Przesiadywał albo w Hogwarcie, nauczając eliksirów, albo na zebraniach któregoś ze swoich kółek zainteresowań: Śmierciożerców lub Zakonu Feniksa. Yen prawie wcale go nie widywała i było jej niezwykle trudno, bowiem ostatnimi czasy ponownie odzwyczaiła się od samotności. Wolała już jego zgryźliwe uwagi od pustego czekania i gapienia się w ścianę.

***

Yenlla z ciężkim westchnieniem odchyliła się na krześle, zarzucając nogi na blat stołu i zakładając ramiona za głowę.

– Chyba wystarczy na dzisiaj – rzekła do siebie, bo w domu nie było nikogo innego, do kogo mogłaby otworzyć usta.

Przed nią leżały stosy ziół i niezapisanych kartek. Po raz kolejny nie posunęła się ani o krok w swojej szumnej pracy naukowej. W ogóle nie miała do tego serca i dobrze wiedziała, dlaczego tak się dzieje.

Mogła i na sto lat dać się zagrzebać w zatęchłej piwnicy pod dawną siedzibą swojej rodziny, mogła tam siedzieć cicho jak trusia, prowadzić dziwaczne badania, pisać dużo mądrych tekstów i udawać, że ją to interesuje, skoro nie miała widoków na nic innego. Jednak TO siedziało w niej cały czas i nie dało się ani przytłumić, ani oszukać. A teraz jakby przebudziła się z długiego snu.

Yenlli Honeydell tak naprawdę nigdy nie była pisana kariera naukowa, myliła ją tylko krukońska krew, którą miała w żyłach. Siedzenie w ciszy i spokoju biblioteki nie leżało w jej naturze. A teraz, po tylu latach zamknięcia, znowu padły na nią oślepiające światła reflektorów. Wyciągnięto ją na światło dzienne i zaproponowano nową rolę, może niezbyt wymagającą, lecz to już jakiś początek. Świat znowu się nią zainteresował, wyciągnął po nią chciwe łapska, a ona z zachwytem mu się poddała. Dawna Yen budziła się i żądała posłuchu. W jej żyłach, poza nudziarską krwią rodziców, płynęły obecnie stare melodie, słowa, których nigdy nie zapomniała.

Wstała nagle z zamkniętymi powiekami, jak lunatyczka. Tak, czuła to wyraźnie. Obróciła się powoli wokół własnej osi, suknia zaszeleściła wokół jej nóg. Słyszała, jak pod jej stopami trzeszczą spróchniałe deski sceny. Muzyka grała coraz głośniej, zagłuszając minione... ile lat? Wszystko rozmywało się, rozpływało za ścianą dźwięków. Coraz natarczywsza melodia wlewała się w nią i wypełniała aż po czubki palców. Co za zachwyt, co za rozkosz, nie ma nic, co dałoby się z tym porównać. Stopy same przypominały sobie dawno wryte w pamięć kroki, całe ciało niemal płynęło w powietrzu, odtwarzając starą choreografię. Zupełnie, jakby czas nie mijał. Cudowny powrót do najlepszych lat. Słowa piosenki przypominały się same. Płynęły z nią, przez nią, obok niej.

Świat nagle stanął w miejscu, gdy Yenlla Honeydell śpiewała tak dobrze znany musicalowy kawałek:

.

Maybe this time

I'll be lucky

Maybe this time

He'll stay

Maybe this time

For the first time

Love won't hurry away

He will hold me fast

I'll be home at last

Not a loser anymore

Like the last time

And the time before

.

Tanecznym krokiem przespacerowała się po pokoju i stanęła przy oknie. Obejrzała uważnie odbicie swojej twarzy w szybie. Patrząc sobie w oczy, kontynuowała piosenkę:

.

Everybody loves a winner

So nobody loved me

Lady Peaceful, Lady Happy

That's what I long to be

.

Well, all of the odds are

There in my favor

Something's bound to begin

It's gotta happen,

Happen sometime

Maybe this time

I'll win.

.

'Cause everybody,

Oh they love a winner

So nobody loved me

Lady Peaceful, Lady Happy

That's what I long to be

.

Well, all of the odds are

There in my favor

Something's bound to begin

It's gotta happen,

Happen sometime

Maybe this time

Maybe this time

I'll win

.

Drżąc z podniecenia, że jeszcze to wszystko pamięta, że jeszcze potrafi, zachwycając się brzmieniem swojego głosu, którego nie słyszała od bardzo dawna, Yen zakończyła wysoką, przeciągłą nutą, po czym obróciła się i zastygła, oczekując braw. Jednak wokół panowała głucha cisza.

Niestety.

Dopiero po chwili coś się wydarzyło. Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i wszedł przez nie Severus. Znajdował się w podobnie kiepskim stanie jak poprzednio. Rzucił okiem na stojącą na środku salonu, zarumienioną i wyraźnie podekscytowaną Yen, która odpowiedziała mu nieprzytomnym spojrzeniem rozpromienionych oczu. Nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w dal, na coś, co jedynie ona mogła widzieć. Wreszcie dziwna mgła zasłaniająca jej widok opadła i kobieta powróciła myślami do chłodnego mieszkania oraz jego bardzo wymęczonego ostatnim zebraniem Wewnętrznego Kręgu właściciela. Zdezorientowana spuściła wzrok i spokojnie wróciła na krzesło.

– Nie śpisz? – zdziwił się. Mówienie sprawiało mu trudność, choć starał się to ukryć.

– Nie jestem zmęczona – odpowiedziała i przywołując na twarz uśmiech.

Jej oddech powoli się wyrównywał, ale serce dalej waliło jak szalone. Przed chwilą śpiewała. Żyła. Nic nie było jeszcze stracone. Czy naprawdę zmarnowała prawie dwadzieścia lat? Jak mogła!

– Co robiłaś? – zapytał podejrzliwie mężczyzna. Ukradkiem otarł cieknącą mu po dłoni krew.

– Nic... To znaczy, pracowałam.

Udawała, że nie zauważa jego wysiłków. Tak było lepiej. Severus Snape nie potrzebował kogoś, kto by się nad nim użalał. Jeżeli Dumbledore sprowadził ją tutaj w jakimkolwiek celu, to nie dlatego, aby współczuła Severusowi albo leczyła go ideologicznie czy moralnie, ale żeby na niego czekała. Żeby była. Tak po prostu.

Tak, ktoś powinien odwrócić jego uwagę od tych najczarniejszych chwil, dlatego właśnie Yen uśmiechała się przyjaźnie, nawijając kosmyki długich włosów na palce. Ale nie tylko dlatego śmiała się do siebie. Niespodziewanie przemknęło jej przez myśl, w jakich upadłych czasach przyszło im żyć, skoro duszę biednego mistrza eliksirów tak spokojnie powierzono opiece aktoreczki bulwarowej.

– Świetnie wyglądasz, wiesz? – rzuciła lekko, ponownie od niechcenia kładąc nogi na stole.

Usta Snape'a rozciągnęły się w grymasie, który można by uznać za sugestię uśmiechu.

– Być może te zebrania rzeczywiście ci służą?

Twarz mężczyzny jakby nieco stężała.

– Niewątpliwie. Można wręcz powiedzieć, że utrzymują mnie przy życiu.

– Och, ja nie... Och! – Nagle dotarł do niej sens tego, co przed chwilą nieopatrznie powiedziała. – Przepraszam.

– Przekazać twoje wyrazy uznania Mrocznemu Lordowi? – zapytał chłodno, odwracając się od niej i kierując w stronę laboratorium.

– Ech... Severus! – zawołała go Yen.

– Tak? Co tym razem? Czy ten rytuał powitalny jest nieunikniony?

– Nie, ja tylko...

– Ty tylko, tym razem, co? – ponowił pytanie, a w jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta.

– To – odpowiedziała krótko, machając w jego stronę ręką i wskazując na coś, co znajdowało się na stole przed nią.

Snape zbliżył się i oniemiał. Stały tam ustawione w szeregu – i to dość rozsądnie przemyślanym – buteleczki z wyniesionymi z jego pracowni eliksirami.

– Co...? – wykrztusił z dziwnym wyrazem twarzy.

– Jeżeli zamierzasz TERAZ zapytać – przerwała mu szybko Yen – kto mi pozwolił wejść do gabinetu, tracisz czas. Pytać zaś o to, co to jest, raczej nie musisz, prawda?

– Ale po jaką cholerą to tutaj przyniosłaś?! – krzyknął mistrz eliksirów, który nie dawał się tak łatwo zbić z pantałyku.

– Żebyś mógł jednocześnie aplikować sobie eliksiry i na mnie wrzeszczeć. Nie zaprzeczysz, że to już jest jakaś korzyść, której tak bardzo chciałeś.

– Yenlla!

– A teraz przemyśl to sobie w ciszy. – Mrugnęła do niego zawadiacko. – Zmieniłam zdanie, jednak idę się położyć – stwierdziła i odeszła, znowu nucąc pod nosem Maybe this time.

***

Yenlla Honeydell, Snape, czy jakkolwiek by jej nie nazwać kręciła się nad wyraz podniecona po salonie, podskakując i nucąc jak mała dziewczynka oraz ściskając w ręku plik papierów. Och, jakże jej ulżyło! Może rzeczywiście jeszcze nie jest za późno? Teraz była zła na siebie, że wzięła ze sobą tak mało osobistych rzeczy, ale przecież nie była pewna, w jaki sposób Severus ją powita. Nie zabrała ze sobą nut ani tekstów. Właściwie nic z tego, co teraz bardzo by jej się przydało, ale co w chwili, gdy opuszczała Krucze Gniazdo, wydawało jej się najmniej ważne. Wtedy zapychała kufry pracami naukowymi... Phi!

Nie ćwiczyła od tak dawna, zupełnie się zaniedbała, lecz teraz...

Och! Teraz miała mnóstwo wolnego czasu. Snape został zwyciężony, co do tego nie miała wątpliwości, więc nie zamierzała dłużnej zawracać sobie nim głowy. Wreszcie czas zwrócić się ku naprawdę istotnym działaniom.

Wróciła.

„Nie pozwolę się znowu pogrzebać. Nie dam się nigdzie zamknąć", myślała wojowniczo.

Miała ze sobą ledwie kilka tekstów, na szczęście dużo jeszcze pamiętała, inaczej w ogóle nie miałaby na czym ćwiczyć. Ach, no i Snape okazał się nadspodziewanie pomocny ze swoją kolekcją dzieł zebranych Shakespeare'a. Kto by się tego spodziewał po Nietoperzu? To znaczy, Yen oczywiście wiedziała, że Sever jest dość zapalonym i wysmakowanym czytelnikiem, ale żeby publicznie przyznawać się do mugolskich pisarzy? Dopiero po czasie przypomniała sobie, że stary poczciwy Shakespeare na dobrą sprawę nie napisał ani jednej swojej sztuki, bo wszystkie porodził za niego John Dee, słynny królewski mag. A zatem wszystko zostało w rodzinie. O tak, Snape na pewno pamiętał o takich istotnych detalach.

Yen zatańczyła po kuchni, chwytając kubek wody i przepłukała nią głośno gardło. Spłoszyła tym własne skrzaty, które już i tak były dość podenerwowane afrontami Snape'a. Czuła się cudownie, mogłaby latać. Z zaskoczeniem odkryła, że jest jej po prostu dobrze – teraz, tutaj, samej ze sobą i... nawet z Severem. Po raz pierwszy od dawna nie czuła ciężaru swoich trzydziestu sześciu niezbyt dobrze wykorzystanych lat – zresztą, nikt rozsądny nie dałby jej tylu. Było dobrze i już. Cieszyła się chwilą, jak zawsze.

Och, tak dobrze!

– Co jest nieomylnym znakiem, że lada chwila coś się spieprzy – mruknęła w przestrzeń pomiędzy kolejnymi napadamy chichotu, którego nie mogła zdusić.

Przystanęła na chwilę i westchnęła. Tak, mimo wszystko nie miała złudzeń. Jeżeli tylko coś zaczyna się układać, niedługo wszystko musi nieodmiennie wziąć w łeb, tak głosi zasada światowej równowagi. Wyrok został już wydany.

„Tylko co?", pytała dalej Yen samą siebie. „Co to będzie tym razem? Jaką niespodziankę dla mnie szykujesz?" – zapytała i jedynie ona wiedziała, do kogo zwraca się z powyższym pytaniem.

Yenlla miała szczerą ochotę kazać złym przeczuciom iść do diabła i stwierdzić, że pomyśli o tym wszystkim jutro, ale obie te kwestie były już zajęte. Rola została obsadzona lata temu, a Yen nie lubiła zbierać po kimś resztek. Poprzestała więc na westchnieniu i kolejnym łyku wody. Miałaby może ochotę na coś mocniejszego, lecz wolała, aby Severus nie poczuł od niej zapachu alkoholu. Kto wie, jak by na to zareagował.

O nie, aż tak dobrze nie było.

Yenlla wyszła wreszcie z kuchni, ku szczerej uldze zadziwionych jej nagłą wesołością skrzatów, i skierowała się do sypialni Snape'a (gdyby nazwała ją swoją choćby w myślach, a Sever się o tym dowiedział, prawdopodobnie wyleciałaby stąd szybciej, niż weszła) po książkę, którą wczoraj czytała przed snem. Otworzyła z rozmachem drzwi i zamarła na progu.

Severus siedział na krześle przy kominku. Jedną rękę kurczowo zaciskał na poręczy, drugą podpierał głowę. Dziwnie martwym wzrokiem patrzył w buzujące płomienie. Coś w jego postawie sprawiło, że zimny dreszcz przebiegł Yen wzdłuż kręgosłupa. Wtem uwagę mężczyzny zwróciło nagłe poruszenie przy drzwiach. Rzucił w tamtą stronę jedno, niewidzące spojrzenie.

– Przepraszam, myślałam, że nie ma cię w domu – wydukała Yen, lecz kiedy napotkała jego wzrok, przerwała, bo ugięły się pod nią kolana.

Snape wyglądał jak człowiek chory, jakby trawiła go tajemnicza, wewnętrzna gorączka. Zimno przenikało Yenllę na wskroś wraz z coraz dziwniejszymi obrazami, które przebiegały raz po raz, obce i niechciane, przez jej głowę. Serce ścisnęło jej się nagle dziwnym bólem, jakby rozrywane od wewnątrz. Nie mogła znieść tego strumienia. Odwróciła się szybko.

A jednak. Zasada światowej równowagi dopadła ją prędzej, niż się spodziewała.

Przypomniała sobie bladą twarz uśpionego Severusa. Odkąd wrócił do czynnej służby, choć bardzo starał się to ukrywać (a że Yen bardzo nie chciała tego widzieć, udawało mu się znakomicie), przejawiał objawy skrajnego wyczerpania – fizycznego i psychicznego. W tych krótkich chwilach, gdy przebywał w domu, popadał w dziwną, niezrozumiałą apatię, która nie pasowała ani do jego osobowości, ani do sytuacji. Nic tego nie tłumaczyło, nawet spotkania Wewnętrznego Kręgu, bo wszak nie była to dla niego żadna nowość. Powinien się przez tyle lat przyzwyczaić.

Patrząc na niego, Yen przygryzała w zdenerwowaniu dolną wargę aż do krwi. Powinna zauważyć coś wcześniej. Przecież była współczulna, choć nigdy tego nie chciała. Od dzieciństwa słyszała tylko, jaki wielki to dar, lecz dla niej był jedynie ciężarem. Mądra Roweno! Kto cieszyłby się z takiego prezentu? Odczuwać uczucia każdego napotkanego człowieka? Toż to była tortura, od której można było z miejsca zwariować! Dlatego Yen nauczyła się nie zwracać uwagi na obce sygnały. Gdyby miała przejmować się każdym dopadającym ją wrażeniem, nie dożyłaby swoich lat. Kobieta widywała już inne współczulne, przekonane o swojej wiekopomnej misji ulżenia cierpieniom ludzkości, na wpół obłąkane, zniszczone, poczochrane kreatury snujące się po wszystkich Pokątnych świata. Ona nie zamierzała taka być, nie zrobi z siebie potwora. Przeżyła wizytę w Koszmarnym Dworze, do której nigdy nie wracała wspomnieniami, miała swoje własne brzemię, nie zamierzała ściągać na siebie cudzych. Ludzie widzieli ją zawsze taką, piękną i uśmiechniętą, bez żadnych trosk. Takie lubiła sprawiać wrażenie.

Ale Severus... To było zupełnie coś innego. Czasem czuła, jakby miała wobec niego jakiś dług, choć to zupełnie nieprawdopodobne. Nic z tego nie zrozumiała, jednak nie mogła się od niego odwrócić. Powierzono go jej opiece. Tak jakby. Zresztą, Severus zawsze miał u niej taryfę ulgową, a teraz wyraźnie potrzebował pomocy.

Mistrz eliksirów nie patrzył na nią. Może w ogóle jej chwilę temu nie zauważył? Yenlla bardzo cicho zamknęła za sobą drzwi i równie cicho, lekkim krokiem zbliżyła się do niego.

– Severus?

Uklękła przy nim na podłodze i spojrzała czujnie w jego twarz. Dziecięca beztroska, z jaką chwilę wcześniej tańczyła po domu, zupełnie z niej uleciała. Snape nawet się nie poruszył.

– Co się z tobą dzieje?

Pogłaskała delikatnie jego zaciśniętą na poręczy rękę, a potem, gdy uścisk nieco zelżał, wzięła ją opiekuńczo w obie swoje dłonie.

– Coś ci leży na sercu – stwierdziła spokojnym, zachęcającym do zwierzeń tonem. – Widzę to i żałuję, że nie chciałam widzieć wcześniej. Prze... przepraszam – zająknęła się. – Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko. Zaufaj mi, proszę.

Żadnej reakcji.

– Sever. Cokolwiek by to było, będzie ci lżej.

Snape poruszył się niespokojnie i niespodziewanie też ścisnął jej rękę. Zrobił to na tyle mocno, że aż zabolało i spłoszona Yen omal jej nie cofnęła. Nie powiedział jednak ani słowa.

– Severusie... Uwierz mi. Nic, co powiesz, nie wyjdzie nigdy poza ten pokój. Zrzuć to z siebie.

A potem w jej głowie pojawiło jeszcze jedno pytanie, które wypłynęło jakby spoza niej i ją samą zaskoczyło.

– Dlaczego odszedłeś od Dumbledore'a?

Wtedy wreszcie na nią spojrzał. Yen wzajemnie popatrzyła w jego oczy, a wtedy świat gwałtownie zawirował i otoczył ją nieprzenikniony mrok.

.

Z mroku patrzyły na nią rozszerzone ze strachu źrenice o przejrzystych brązowych tęczówkach. Tuż przed nią klęczał... Nie mężczyzna i nie dziecko. Młody chłopiec, który musiał niedawno ukończyć szkołę. Nie wiedziała, gdzie się znalazła. Nie widziała wiele poza wpatrzonymi w nią błagalnie oczami. Oczami, które prosiły o pomoc i wybaczenie. Na jasnej skórze i włosach chłopca igrało dziwne zielone światło.

Trupiozielone.

– Morsmordre!

Wysoko na niebie zajaśniał kolejny Mroczny Znak. Zrobiło się prawie widno, choć wszystko działo się w nocy. Tuż obok jej ucha rozległ się drwiący, zimny śmiech.

– To klęska pedagogiczna, ale i twój przywilej. Jeżeli uczeń nie spełnia oczekiwań mistrza, mistrz ma prawo skrócić jego męki na tym świecie, czyż nie? Słabi giną. Nie ma litości, Sługo.

Przerażenie chłopca wzrosło. Czepiał się jej szat, rąk i wił pod jej spojrzeniem.

– Nie, pro... proszę. Jeszcze jedna szansa.

Odpowiadał mu tylko coraz bardziej mrożący krew w żyłach śmiech. Coraz więcej pogardy.

– Błagam. Ja wszystko naprawię. Proszę.

– Sługo, to jak akt miłosierdzia – wtrącił znowu lodowaty głos.

– Ja... – wyjęczał chłopiec. – Ja zrobię wszystko.

– Sługo.

– Ja...

– Panie, ale... – Yen usłyszała swój własny niepewny głos.

Tylko że to tak naprawdę nie był jej głos.

– Sługo, wykonaj mój rozkaz!

Dłonie chłopca kurczowo zaciśnięte na jej szacie, oczy chłopca wpatrzone w nią z wyrazem beznadziei. Ręka, która sama sięga po różdżkę, jakby wbrew jej woli. Zielone światło. Złe światło. Złe słowa. Oczy chłopca nieruchomieją, wciąż patrzą martwo w jej twarz, gdy ciało osuwa się na ziemię u jej stóp.

Nie.

NIE!

.

Yen ocknęła się z rękami zaciśniętymi na ramionach Severusa, który ją podtrzymywał. Odsunęła się od niego szybko i upadła na podłogę. Oddychała głęboko, aby opanować mdłości. Trzęsła się cała, kręciło jej się w głowie i było tak słabo... tak strasznie słabo. Zrozumiała, że Severus pozwolił jej zobaczyć fragment swoich wspomnień.

Snape zakrył twarz rękami i zza tej tarczy powiedział słabo:

– Zabiłem swojego ucznia.

Yen popatrzyła na niego znowu, bardzo uważnie. Nie z zaskoczeniem, oburzeniem czy gniewem, ale współczuciem.

– Severusie...

– Odejdź.

– Ale...

– Wyjdź stąd! – krzyknął, zrywając się na równe nogi. Zły, wściekły, oszalały, że pozwolił jej tak się podejść i tyle zobaczyć.

– Severus, pozwól sobie pomóc.

– Nie. – Szarpnął nią mocno, stawiając na nogi. – Idź!

– Nie odrzucaj mnie teraz! Musisz z kimś o tym porozmawiać.

– Nic nie muszę.

– Wyrzuć to z siebie.

– Wynoś się stąd i zostaw mnie samego! – ryknął, wypychając ją za drzwi i ryglując się od środka.

Yen zacisnęła dłonie w pięści i poderwała głowę tak gwałtownie, że na chwilę pociemniało jej w oczach

Biedny Severus. To było... To było straszne!

Do Yenlli chyba po raz pierwszy dotarło, na czym polegała rola Severusa. Podwójna rola. Co musiał przejść, co musi robić. Jakkolwiek by nie postąpił, w barwach którego ze swoich przełożonych by nie występował, zawsze grał przeciwko swoim znajomym lub towarzyszom broni – jako Śmierciożerca i jako Zakonnik. Był zmuszany do potwornych uczynków.

Yenlla została oszukana. Zakonnicy przedstawili jej wszystko w zupełnie innym świetle. Nie powiedzieli jej o tym. Sugerowali, że to zwykły kaprys, że ktoś Severusa nieopatrznie uraził.

Okłamali ją!

Yen wyprostowała się dumnie i przygładziła włosy. Wiedziała już, co powinna zrobić. Nie mogła tego tak zostawić.

Dumbledore... Kto lub co dawało Albusowi Dumbledore'owi moralne prawo, żeby zmuszać Snape'a do takich rzeczy?! Nie tylko Snape'a, ale i innych. Zmanipulował nawet ją! Nie! Dość tego! Zaraz tam pójdzie i...

Zabicie człowieka to straszna zbrodnia, ale swojego własnego ucznia?! Kogoś, dla kogo było się mistrzem? Jak można w ten sposób zdradzić pokładane w sobie zaufanie? A dyrektor wymagał, aby Severus robił to nadal! I dlaczego? Ach, tak! Dobrze wiedziała dlaczego!

Teraz widziała to wyraźnie. Pamiętała słowa dyrektora, których wcześniej nie zrozumiała. Dumbledore mówił o tym, jak bardzo Severus potrzebny jest w szkole. Nikt nie wiedział, jak ten odpychający człowiek to robił, ale jakoś radził sobie z kierowaniem bandą rozpieszczonych Ślizgonów. Widocznie potrafił przemówić im do rozumu, skoro liczba nowych rekrutów spośród uczniów z roku na rok spadała. Podczas Pierwszej Wojny Śmierciożercy mieli liczebną potęgę, a teraz kompletnie nie radzili sobie z zaciągiem. Severus z pewnością był najbardziej znienawidzonym nauczycielem w historii Hogwartu, ale miał autorytet. I Dumbledore zamierzał to wykorzystać. Snape miał czuwać nad duszyczkami w szkole, szpiegować starych przyjaciół i zabijać wrogów dyrektora. Gdzie w tym wszystkim było miejsce dla niego? Dla tego, czego on chce, czego pragnie?

Nie mogła uwierzyć, że sama wzięła udział w jego ponownym podporządkowaniu i zamierzała zaraz z tym skończyć. Natychmiast.

Narzuciła płaszcz na ramiona i cicho wyszła z mieszkania.

***

Syriusza wywołała z pokoju wizja kolejnego chłodnego piwa, gdyż cała zgrzewka została dopiero co złożona w lodówce błogosławionymi rękami Lunatyka. Rozczochrane matowe włosy spadały mu na oczy, kilkudniowy zarost drapał denerwująco, a odzwyczajone od światła oczy łzawiły i szczypały. Był właśnie na półpiętrze, gdy ją ujrzał. Ostatnia osoba, jakiej spodziewałby się w swoim domu. Początkowo myślał, że umysł płata mu figle albo że jednak za dużo wypili wczoraj z Mundungusem, ale nie. To musiała być ona. Nikt inny. Nie ma takiej drugiej.

Yen. Wreszcie. Po tylu latach!

Yenlla Honeydell wypadła z jego własnego salonu w okropnym stanie, wciąż jeszcze krzycząc coś do pozostającego tam Dumbledore'a. Była zdenerwowana i zapłakana. Chwilę później z rozmachem trzasnęła drzwiami i nie mogąc powstrzymać się dłużej, zaniosła się szlochem. Ocierając oczy rękami, szybko zbiegła w dół schodów.

Pan Black, który z powodu zaskoczenia przez chwilę nie mógł się poruszyć, teraz skoczył do przodu jak pantera. Była tutaj, przyszła. Nareszcie! Nie zamierzał pozwolić jej tak łatwo odejść. Musiał ją zatrzymać, przyjrzeć jej się uważnie. Zapytać. Powiedzieć... Zatrzymać, byle ją tutaj zatrzymać. Nie pozwolić tak szybko odejść. Nigdy! Choćby nie wiadomo co!

Czego tu chciała? Dlaczego przyszła? Czy... Czyżby do niego? Całkiem możliwe. Więc dlaczego już wychodzi? Dlaczego płakała? Czy Smarek...? Czy ta świnia jej coś zrobiła?! Niech tylko dostanie go w swoje ręce!

Pędził na złamanie karku, lecz kobieta miała nad nim przewagę dwóch pięter, a poza tym świat strasznie chwiał mu się przed oczami. Biegł i krzyczał za nią – a przynajmniej zdawało mu się, że krzyczy – ale kobieta była zbyt przejęta, żeby zwrócić na niego uwagę. Otwierała już drzwi wejściowe, gdy był jeszcze daleko.

Yen!

***

Spłakana i zrozpaczona po krótkiej, ostrej i absolutnie donikąd nieprowadzącej rozprawie z Dumbledore'em Yen ledwie widziała, gdzie biegnie. Wiedziała jednak, że musi jak najszybciej wydostać się z tego domu. Wyjdzie i nigdy nie wróci. Niech się dzieje, co chce, a oni niech, co chcą, robią!

Szarpnęła za klamkę i wypadła na zewnątrz. Wpadła na kogoś i czyjeś ręce w jednej chwili pochwyciły ją za ramiona. Nie zdążyła nawet krzyknąć, bo przewidujący przeciwnik zatkał dłonią jej usta i niemal natychmiast się z nią teleportował.

***

Gdy chwilę później Syriusz Black otworzył na oścież frontowe drzwi domu przy Grimmauld Place 12, nikogo tam już nie zastał. Zrezygnowany, przekonany, że może jednak wyobraźnia spłatała mu figla, spoglądał przez moment na melancholijny pejzaż jesienny, dopóki zimny wicher i siekące w twarz krople deszczu nie przegoniły go z powrotem do wnętrza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro