Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 25: Wielki finał


I don't wanna talk
About things we've gone through
Though it's hurting me
Now it's history
I've played all my cards
And that's what you've done too
Nothing more to say
No more ace to play
(ABBA: The Winner Takes It All)

Sever, muszę ci o czymś powiedzieć. Muszę ci o czymś powiedzieć...

Słowa Yen odbijały się nieprzyjemnym echem w udręczonej głowie mistrza eliksirów niczym namolny tłuczek. Gdy kobieta – jakakolwiek kobieta, nie tylko Yenlla Honeydell – rozpoczyna w ten sposób rozmowę, nigdy nie wróży to nic dobrego, a w sercach mężczyzn budzi się pierwotny lęk. Severus nie był pod tym względem wyjątkiem. Dlatego teraz powiercił się chwilę po swojej stronie łóżka, a następnie odwrócił ku pięknej szelmie i otworzył jedno oko. Przeszył Yen spojrzeniem tak lodowatym, że mogłoby zamrozić na amen niewielkie europejskie państwo.

– Jeżeli oznajmisz mi teraz, że jesteś w ciąży, zakończę twoje życie szybko, ale bynajmniej nie bezboleśnie – oświadczył szczerze, brutalnie i niezwykle przytomnie.

Twarz Yenlli wyrażała wielkie zmieszanie. Popatrzyła na niego nieśmiało, po czym natychmiast spuściła wzrok, lekko się rumieniąc i podciągając kołdrę aż po samą szyję.

– No więc... – zaczęła niepewnie, ale nie zdążyła skończyć.

– Nie! – krzyknął Snape.

Zerwał się gwałtownie z łóżka, jakby prześcieradło nagle go sparzyło. Ukląkł naprzeciwko Yen, chwytając ją za ramiona.

– Nie jesteś w ciąży – stwierdził stanowczo.

– A ty skąd możesz to wiedzieć? – oburzyła się, a potem zaczęła szarpać i kopać, próbując się od niego uwolnić.

– Bo to jest zwyczajnie niemożliwe.

– Słucham?! – rzuciła zła jak osa Yen. – Niby dlaczego? Czyżbyś wciąż nie wiedział, skąd się biorą dzieci, Sever?

– Kto jest ojcem, słońce dni moich? – zripostował natychmiast. – Luniaczek? O, to byłby znakomity wybór. Lupin musi mieć naprawdę rozwinięty instynkt, niemal zwierzęcy... A może Black? Bo na pewno nie ja.

– Chyba nie będziesz teraz twierdzić, że przez ostatnie miesiące byliśmy białym małżeństwem?

– Bynajmniej, ale może najpierw ustalmy ostatecznie, kto komu pierwszy wlazł do łóżka.

Rumieniec Yen znacznie przybrał na sile.

– Jak śmiesz! – wrzasnęła, zamierzając się na niego.

Severus błyskawicznie pochwycił ją za rękę i wykręcił do tyłu. Yenlla syknęła z bólu i spróbowała go kopnąć, ale nie miała dość pola do manewru. Absolutnie opanowany Snape stopniowo zwiększał nacisk, dopóki się nie uspokoiła.

– Puść! Sprawiasz mi ból!

– I bardzo dobrze – odpowiedział zimno. – To podobno świetna metoda, aby wyleczyć kogoś z patologicznej skłonności do urojeń.

– Jakich znowu urojeń?

– Brzemiennych w skutki – wyszeptał jedwabiście do jej ucha, a Yen zadrżała. – Chcę to od ciebie usłyszeć. Powiedz: „Nie jestem w ciąży".

– Wiesz, takich rzeczy nigdy nie można być do końca pewnym...

O ile to w ogóle możliwe, Severus jeszcze bardziej wykręcił jej rękę. Nieszczęsna kobieta krzyknęła. Zwinęła się w kłębek z bólu i zacisnęła zęby na poduszce. Snape jednak był nieprzejednany. Znów się nad nią pochylił.

– Myślę, że jednak istnieją sposoby, aby uzyskać tę pewność – stwierdził konwersacyjnym tonem. – Pewnego dnia natrafiłem w twoich rzeczach na pewien interesujący kuferek...

– Grzebałeś w moich rzeczach?!

– Tak samo jak ty w moich. PRZEZ PRAWIE ROK. Zawartość kuferka określiłbym jako... medyczną. Niemal. Znalazłem tam iście wojenny zapas pewnego eliksiru, który właśnie dał mi tę błogosławioną pewność.

– Skąd wiesz, że w ogóle go zażywałam?

– Och, na pewno to robiłaś. Wbrew pozorom, słońce dni moich, jesteś bardzo rozsądną kobietką, tylko posiadasz niebezpieczny nawyk droczenia się ze mną. Wierzę, że równie mocno jak ja chciałaś uniknąć kłopotów, zwłaszcza po tym, co przydarzyło nam się kiedyś w szkole... Dlatego zabrałaś ze sobą ten praktyczny kuferek. Obłożyłem go zresztą zaklęciem monitorującym. Wiem, że korzystałaś z niego regularnie i równie regularnie uzupełniałaś zapasy. Nie rozumiem jedynie, dlaczego z takim uporem korzystałaś z usług zewnętrznego dostawcy. Zawsze mogłaś poprosić mnie – zakończył niemal pieszczotliwie, wypuszczając ją wreszcie z żelaznego uścisku.

Yen odskoczyła od niego, fukając jak kotka.

– Po moim trupie, Snape. Już nigdy o nic cię nie poproszę.

– I bardzo dobrze, bo ja również nie mam ochoty wyświadczać ci żadnych uprzejmości. A mimo to zbadałem ten eliksir i wiem, że został wykonany właściwie i jest skuteczny. Wybrałaś najlepszy i najskuteczniejszy, jaki tylko mogłaś znaleźć. Tak jak zakładałem od początku, potrafisz o siebie zadbać.

– Odwal się, Snape.

– Poza tym popełniłaś jeszcze jeden poważny błąd. Zaledwie dwa dni temu w Świętym Mungu pozwoliłaś mi wykonać rozmaite badania, a potem obejrzeć wyniki. Zapewniam cię, że zauważyłbym jakiekolwiek odchylenia od normy.

– Ciąża nie jest żadnym odchyleniem. To zupełnie normalny stan – broniła się uparcie Yen, choć robiła to z pełną świadomością, że już dawno przegrała.

– W którym nie jesteś – oświadczył Severus. – Przyznaj to wreszcie i skończmy z tymi żenującymi gierkami.

– Skoro jesteś taki pewny, dlaczego chcesz usłyszeć to ode mnie?

– Powiedz to. Głośno i wyraźnie – poprosił, a gdy Yen wciąż nie reagowała, uderzył pięścią w ścianę. – POWIEDZ TO! – krzyknął.

Wymięta żmija strząsnęła z twarzy rozczochrane podczas brutalnego starcia włosy i rzuciła mu złe spojrzenie spod oka. Zacisnęła mocno usta, które przypominały teraz wąską, białą kreskę. Och, tymczasowa pani Snape potrafiła być równie uparta jak jej małżonek. Gdy jednak Severus ponownie zbliżył się do niej z groźną miną, wreszcie skapitulowała. Westchnęła i uniosła dłonie w obronnym geście.

– No, już dobrze – rzuciła przez zaciśnięte zęby. – Nie jestem w ciąży. Nigdy nie byłam. Chciałam tylko sprawdzić, jak zareagujesz.

– Jak widać, niezbyt dobrze. – Uśmiechnął się krzywo i złośliwie. – Aczkolwiek spodziewałem się tego. Podejrzewałem, że spróbujesz mnie jakoś przy sobie zatrzymać. Nie sądziłem tylko, że zrobisz to w tak naiwny i banalny sposób.

– Ja? Zatrzymać ciebie? – prychnęła Yen. – Nie pochlebiaj sobie, Sever. Dlaczego miałabym to robić?

– Nie wiem. To ty nagle stwierdziłaś, że musisz mi coś pilnie wyznać.

– Bo naprawdę chcę ci coś powiedzieć.

– A więc zamieniam się w słuch.

Yenlla usiadła wygodnie naprzeciwko niego. Poprawiła włosy i wygładziła na sobie kusą nocną koszulkę. Następnie zadarła głowę wysoko do góry. Z szerokim uśmiechem na ustach i dziwnym błyskiem w oku powiedziała:

– Sever, nigdy nie byliśmy małżeństwem.

***

Istnieje pewne proste zaklęcie zdolne sprowadzić na świat apokalipsę. Wydaje się zaskakująco niepozorne. Składa się zaledwie z jednego zdania, a właściwie pięciu słów.

Brzmi ono: „Sever, nigdy nie byliśmy małżeństwem".

***

Yen wypadła z sypialni mistrza eliksirów, jakby goniły ją demony. Przebiegła przez salon i skryła się za oparciem kanapy. Zdążyła w ostatniej chwili.

– Yenlla! – ryczał Severus dzikim, dobywającym się z głębi trzewi skowytem zranionego zwierza. – Yenlla, wracaj tu! Obiecuję, że nie użyję różdżki. Zdekapituję cię gołymi rękoma.

Snape wpadł do pokoju za swoją nieznośną małżonką. Patriotyczny w swojej zielonej piżamie i czarnej szacie narzuconej niedbale na wierzch. Rozczochrany i z obłędem w oczach. Zimna furia promieniowała z niego na wiele mil.

Yen drgnęła nerwowo na jego widok, lecz nie spuściła zadartej dumnie głowy. Wyglądała na bardzo zadowoloną z efektu, jaki wywarła na swoim przyszłym byłym mężu. A raczej... nie-mężu? Cóż, jakkolwiek by go nie nazwać, mężczyzna na pewno zapamięta sobie to szczególne pożegnanie.

– Proszę, bądź delikatny – poprosiła, mrugając zalotnie i wychylając się ze swojej skrytki za kanapą.

Severusa po raz kolejny o mało szlag nie trafił.

– Delikatny?! Wyrwę ci serce i wepchnę do gardła!

Ale koszmarna kobieta nic sobie nie robiła z jego grób. Wręcz przeciwnie – bezczelnie wybuchła śmiechem.

– Och, jesteś dla mnie zbyt łaskawy! Większość moich byłych kochanków twierdziła po wszystkim, że w ogóle nie mam serca.

Mistrz eliksirów zrozumiał nagle, że nerwami nic nie ugra. Nie, kiedy Yen jest w tak wojowniczym nastroju. Postanowił zmienić taktykę.

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że nigdy nie byliśmy małżeństwem? – zapytał podejrzanie spokojnie, z wielkim trudem powstrzymując się przed kolejnym wybuchem. Nikt, nawet Dumbledore ani Voldemort, nie potrafił doprowadzić go do takiego stanu za pomocą zaledwie pięciu słów.

– To, co słyszałeś – odparła hardo nieustraszona szelma. – Zamieniłam obrączki.

– Co zrobiłaś?!

Yenlla uśmiechnęła się kpiąco, opierając dłoń na biodrze i odrzucając do tyłu długie włosy. Wciąż czarne i lśniące. Chyba ostatecznie pożegnała się z eksperymentami kolorystycznymi.

– Zamieniłam obrączki – powtórzyła powoli i wyraźnie. – Podczas ceremonii, dosłownie w ostatniej chwili. Dobrze wiesz, że gdy mi na tym zależy, potrafię sprawić, aby mężczyźni nie patrzyli mi zbyt uważnie na ręce – dorzuciła zarozumiale i wymownie zmierzyła mocno wkurzonego profesora wzrokiem. – Gdy nadszedł odpowiedni moment, podmieniłam goblinowe białe złoto na zwykłe mugolskie kółka, które dostarczyła mi Błyskotka. Dumbledore przeprowadził rytuał do końca, ale zaklęcie nie mogło zadziałaś poprawnie. Dlatego oboje jesteśmy w zasadzie wolnymi ludźmi.

Blady jak śmierć Snape niemal spopielił ją wzrokiem.

– Nie było żadnego ślubu? – upewnił się.

– Właściwie nie.

W salonie na dłuższą chwilę zapadła napięta cisza, która ewidentnie miała się wkrótce okazać brzemienna w krzyki i rękoczyny. A potem – zgodnie z przewidywaniami – nastąpiła dzika eksplozja.

– I DOPIERO TERAZ MI O TYM MÓWISZ?! – huknął Severus, aż zadygotały fundamenty Hogwartu.

Z impetem ruszył w jej stronę, ale Yen wyjątkowo nie zamierzała tym razem grać potulnej i przerażonej kobietki. Uskoczyła zza kanapy, a następnie zanurkowała pod stół. Gdy się wyprostowała, w jej dłoni tkwiła różdżka. Różdżka wycelowana prosto we wściekłego Snape'a. Oczywiście przeciwnik nie potraktował jej poważnie.

– Co zamierzasz z tym zrobić? – zakpił. – Przecież oboje dobrze wiemy, że...

Zaklęcie świsnęło mu tuż obok ucha, skutecznie uciszając. Oraz szpecąc idealną czerń włosów zielonym pasemkiem, ale o tym szczęśliwie jeszcze nie wiedział.

– O nie, nie, nie, Sever! – wysyczała Yen przez zęby. – Nie tym razem. Zresztą, przecież to ty osobiście przypomniałeś mi, że jednak potrafię używać różdżki. Nie pamiętasz? Ani kroku dalej! – krzyknęła, kiedy się poruszył. – Nie żartuję!

Severus wykrzywił się okropnie i skrzyżował ręce na piersi. Od czasu do czasu zerkał nerwowo na boki. Szacował swoje szanse i czekał na rozwój wypadków.

A tymczasem piękna Yenlla kontynuowała opowieść:

– Od początku chciałam ci szczerze o wszystkim powiedzieć. Mówię prawdę! – przekonywała z naciskiem, gdy zauważyła, jak Snape przewraca oczami. – Ale przypomnij sobie, jak potraktowałeś mnie tego pierwszego dnia. Jak przywitałeś mnie w swoim domu!

– Nie zapraszałem cię tam – burknął, lecz koszmarna kobieta ponownie ostrzegawczo uniosła różdżkę.

– To nie ma żadnego znaczenia! – przerwała mu. – Dobrze wiedziałeś, że jeżeli przysłał mnie do ciebie Dumbledore, nie miałam wielkiego wyboru. A jednak potraktowałeś mnie w potworny sposób. Obraziłeś mnie, zwyzywałeś, a na koniec próbowałeś udusić!

– Dziwisz się?! – rzucił Snape w dość żałosnej próbie samoobrony. – Spadłaś mi na głowę jak meteoryt! Spiłaś, a potem... Potem zaobrączkowałaś!

– A ty groziłeś, że mnie zabijesz! – odwzajemniła się wybuchem słusznego oburzenia Yen. – Zupełnie jakby to była moja wina! Nawet nie chciałeś mnie słuchać, a co dopiero spróbować zrozumieć, w jakiej znalazłam się sytuacji. Nie, ty oczywiście wiedziałeś lepiej! Wyżywanie się na mnie sprawiało ci ogromną przyjemność, bo nie miałeś odwagi pójść do dyrektora i rozmówić się z nim osobiście. Wolałeś znęcać się nade mną. Dlatego postanowiłam, że w takim razie nie będę ci niczego ułatwiać i zachowałam prawdę o ślubie dla siebie. Pomyślałam sobie: „A męcz się, ty durny Śmierciojadzie"!

Snape aż zagotował się ze złości.

– Jasne, to moja wina i sam zasłużyłem sobie na wszystko, co mnie spotkało – prychnął ironicznie. – Na pewno nie ma to nic wspólnego z faktem, że rozpaczliwie poszukiwałaś bezpiecznej kryjówki na czas ostatecznej rozgrywki z Voldemortem. Kogo próbujesz nabrać, Yen? Cała sprawa była ci bardzo na rękę. I tylko tobie.

Naiwnie zakładał, że w reakcji na tak otwarte oskarżenie panna Honeydell powinna się przynajmniej zawstydzić, ale nic takiego się nie stało. Przeciwnie, uśmiechnęła się do niego bezwstydnie i złośliwie. W jej twarzy i postawie nie pozostał nawet ślad po zwyczajowo milutkiej, delikatnej i niewinnej kobietce. To była Yen w swojej najprawdziwszej, zimnokrwistej wersji. I bawiła się świetnie.

– Może masz rację – przyznała, bawiąc się od niechcenia różdżką. – Miałam w tym wszystkim dość konkretny interes... Widzisz, Sever, problem polega na tym, że żaden z was mnie nie docenił. Ani ty, ani Dumbledore, ani nawet Lupin i reszta tego zwariowanego Zakonu. Nie jestem niczyją marionetką, na mądrą Rowenę! – Piękna Yen tupnęła ze złości nogą. – Chyba nie myślałeś, że z zamkniętymi oczami rzucę się tam, gdzie dyrektor mi każe. Jestem piękna, ale nigdy nie byłam głupia. Za żadne skarby nie wpakowałabym się z własnej woli w trwający bogowie wiedzą ile związek z kompletnym psychopatą. Bez urazy, Sev, ale ty naprawdę nie jesteś normalny... Musiałam mieć jakiś plan awaryjny. Świadomość, że gdy sprawy zajdą za daleko albo staniesz się zbyt agresywny, będę mogła w każdej chwili spakować się i zniknąć. Poza tym – zawahała się w miarę, jak Snape zbliżał się do niej z twarzą wykrzywioną gniewem – nigdy nie wywinęłabym tak paskudnego numeru mojemu staremu kumplowi – dokończyła słodko, ponownie umykając przed nim na drugi koniec pokoju.

– Ale zrobiłaś to! – zawył z frustracji. – Zrobiłaś! Wmówiłaś mi, że jesteśmy małżeństwem. Kłamałaś przez cały czas.

– A co miałam zrobić? – Wzruszyła obojętnie ramionami, gdy zajęła strategiczną pozycję za regałem z książkami. – Przyznaję, że kilu wypadków nie udało mi się przewidzieć. Na przykład straty Kruczego Gniazda.

– Nawet wtedy nic nie powiedziałaś!

– Nie było sensu. Sprawy zaszły za daleko. Po wszystkim, co się wydarzyło, nie mogłam już odejść. Nie miałam gdzie. Zresztą, musiałam myśleć o swoim bezpieczeństwie, a gdzie mogłabym czuć się bezpieczniej niż pod opieką Zakonu?

– Zakonu? – zapytał Snape jedwabistym głosem. – Całego Zakonu, jak rozumiem.

Szybko tego pożałował, kiedy Yen rzuciła mu dość szczególne spojrzenie. Bardzo domyślne i irytujące.

– Niech ci będzie, kochanie. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Pod twoją opieką. Rozumiem, że poczułeś się niedoceniony...

– Wykorzystałaś mnie! – zarzucił jej, lecz znowu nie trafił. Yen bynajmniej nie była w nastroju do przyjmowania przygan. Już nie. Natychmiast poznał to po jej wściekłej minie.

– Ja ciebie? – upewniła się, unosząc pytająco jedną brew. – Ty oczywiście nie odniosłeś w tej sprawie najmniejszych korzyści?

– Oczywiście, że nie.

– Dobre sobie! – zaśmiała się. – Kogo chcesz oszukać? Przypomnij sobie, jak obnosiłeś się z naszym związkiem.

– Słucham?!

– Nie udawaj idioty, Snape! Podobało ci się to. Od samego początku! Pamiętam, że raczej nie trzymałeś się ode mnie z daleka. Uwielbiałeś mnie obrażać i publicznie upokarzać. Lubiłeś też robić z siebie ofiarę i opowiadać o ciężkim losie, jaki cię spotkał z powodu tego nieplanowego zaobrączkowania, a jednak nie omieszkałeś skorzystać z okazji.

Uszy mistrza eliksirów niespodziewanie poczerwieniały.

– Do niczego cię nie zmuszałem!

– Ale też niczego sobie nie żałowałeś, mimo tego wiecznego narzekania. Podobały ci się te zazdrosne spojrzenia, plotki, uroczy skandalik... Niby nie znosisz być w centrum uwagi, a jednak ewidentnie sprawiało ci to przyjemność. Nie próbuj mi nawet wmawiać, że ci to nie pochlebiało. Sposób, w jaki ludzie na nas patrzyli. Jak inni mężczyźni patrzyli na mnie! Piękna Yenlla Honeydell u boku zwykłego belfra.

– Bzdury!

– Bądźmy realistami, w normalnych okolicznościach nie miałbyś u mnie żadnych szans, Sev. – Yen zadarła swój kształtny nosek aż po sam sufit. – Mimo mijających lat nadal jestem jedną z najbardziej pożądanych kobiet w Królestwie. Wczorajszy stos plotkarskich gazet to najlepszy dowód. Olbrzymią frajdę sprawiało ci wymienianie najróżniejszych przyczyn, dla których nigdy byś się ze mną nie ożenił, z przyjemnością wywlekałeś na światło dzienne wszystkie moje najciemniejsze sprawki. Bawiłeś się świetnie, prawda? A jednak naprawdę to zrobiłeś. Ożeniłeś się ze mną.

– Słucham? Zostałem wmanewrowany!

Mówił prawdę, wiedział o tym, a jednak nagle stracił pewność siebie. Głównie z powodu przenikliwego wzroku Yenlli, który bardzo, ale to bardzo mu się nie spodobał.

– Naprawdę, Sever? Jeżeli było ci tak źle, dlaczego ani razu nie spróbowałeś zdjąć obrączki? – zapytała, świdrując go chabrowymi oczami.

Mistrz eliksirów przez dłuższą chwilę gapił się na nią tępo, jakby nie rozumiał, o czym, do cholery, mówi. Podniósł obandażowaną lewą dłoń i z niemądrą miną przyjrzał się nieszczęsnemu złotemu kółku, które od dobrych dziewięciu miesięcy tkwiło na jego serdecznym palcu. Powoli przetrawiał słowa szlemy.

Prawdziwe, czarodziejskie obrączki łączyły małżeńską parę na zawsze. Stanowiły widoczny znak małżeństwa, czyli nie można ich było samodzielnie zdjąć z palca. Tkwiły tam nienaruszone, jakby po zastosowaniu zaklęcia Trwałego Przylepca, aż do czasu przeprowadzenia ceremonii rozwodowej. Tymczasem Yen poinformowała go, że podmieniła obrączki, a zatem ślub był oficjalnie nieważny. Jeżeli zaś ceremonię przeprowadzono z zastosowaniem niewłaściwych obrączek, to znaczy, że zaklęcie nie zadziałało, a to z kolei znaczyło...

Severus Snape po dziewięciu miesiącach po raz pierwszy zainteresował się swoją obrączką. Ujął ją w dwa palce, a potem delikatnie zsunął. Nie stawiała oporu, dała się zdjąć bez najmniejszych problemów.

Yenlla zachichotała niekontrolowanie, ściągając również swoją. Beztrosko podrzuciła ją do góry i ponownie złapała w dłonie.

– Muszę przyznać, że na serio mnie zdziwiłeś, kochanie. Gdy Zakon zostawił mnie w twoim mieszkaniu, ani przez chwilę nie pomyślałam, że nasze małżeństwo potrwa dłużej niż dziesięć sekund. Dumbledore'a mogłam oszukać bez trudu, niczego nie podejrzewał. Ale człowiek z twoją paranoją, Sever? Byłam pewna, że od razu sprawdzisz obrączki, że to będzie pierwsza rzecz, jaką zrobisz. I mój sekret wyjdzie na jaw. Ale nie zrobiłeś tego. Nigdy. To był najprostszy sposób, a ty go nie wykorzystałeś. Przez tyle miesięcy ani razu nie zdjąłeś obrączki. Uwierzyłeś mi na słowo! Jak to w ogóle możliwe?! – zastanawiała się głośno Yen z niedowierzaniem w głosie. – Dlaczego nie sprawdziłeś obrączek? Jakim cudem?

Severus też tego nie wiedział, chociaż teraz wydawało mu się to takie oczywiste. Wystarczyło sprawdzić... Zawsze wszystko sprawdzał. A tym razem tego nie zrobił. Dlaczego?

– Kompletnie zgłupiałam, bo mój plan tego nie przewidywał – kontynuowała Yen. – Nie wiedziałam, co robić. Zrozumiem, jeżeli mi nie uwierzysz, ale naprawdę nie chciałam cię oszukiwać. A potem wydarzyło się wiele innych rzeczy i nie pozostało mi nic innego, jak ciągnąć tę grę. Zbyt długo kłamałam i nie mogłam się z tego wyplątać. No i bałam się, co mi za to zrobisz...

Yen porzuciła agresywną postawę. Sprawiała wrażenie, jakby rzeczywiście było jej przykro. Założyła z powrotem na palec obrączkę, wetknęła różdżkę za ucho, a potem opuściła bezpieczny przyczółek za regalem z książkami. Zbliżyła się do Severusa lekkim krokiem, unosząc uspokajająco ręce.

– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Przepraszam – powiedziała cicho.

Snape jednak nie słuchał zbyt uważnie swojej nie-małżonki. Wciąż i wciąż zastanawiał się nad jednym i tym samym. Dlaczego? Dlaczego nie sprawdził obrączek? Dlaczego tak łatwo w to wszystko uwierzył? Dlaczego ani przez chwilę nie podejrzewał, że to tylko kolejna sztuczka Yen. Przecież jej też nie mogło zależeć na związku z nim. Kto jak kto, ale ona na pewno z własnej woli nie założyłaby sobie kajdanek na ręce.

Dlaczego więc nie sprawdził tych pieprzonych obrączek?!

– Po prostu nie mogłam zgodzić się na ten ślub, Sever. Musiałam zostawić sobie furtkę. Nie zrozum mnie źle, wiesz o tym, że bardzo cię lubię, ale nigdy nie mogłabym zostać twoją żoną. Znam twój wybuchowy charakter jak nikt inny. Widziałam cię w różnych sytuacjach, podczas najdzikszych ataków. Potrafię sobie wyobrazić, jakie piekło zgotowałbyś swojej prawdziwej małżonce, a ja nie jestem masochistką. Wolałabym od razu strzelić w siebie Avadą.

Oszołomienie powoli mijało, zastępowane przez o wiele bardziej charakterystyczny dla profesora Snape'a dziki gniew. O czym ta kobieta mówiła? Najpierw sama wmanewrowała go w małżeństwo, wyszła z siebie, aby przekonać go, że to prawda, a teraz... Teraz zrobiła z niego kompletnego idiotę, wyznając, że to wszystko była tylko gra pozorów, kłamstwo, którego przez tak długi czas nie zdołał odkryć. Ośmieszyła go i bezczelnie tryumfowała, podczas gdy on nadal próbował wyplątać się z sieci kłamstw i jakoś poskładać to wszystko do kupy. Jakby tego było mało, postanowiła na koniec pogrążyć go całkowicie, sugerując, że był... złym mężem?! Co za podła insynuacja! Nie zasługiwał na to!

– Byłem znakomitym mężem – odezwał się dosyć niepewnie, bo już w trakcie wypowiadania tych słów doskonale zdawał sobie sprawę, jak żałośnie to zabrzmi.

– Chyba żartujesz! – Yen wybuchła niekontrolowanym chichotem. – Byłeś i jesteś koszmarnym partnerem! O ile taki układ w ogóle można nazwać partnerstwem. To nie przypadek, że nigdy się nie ożeniłeś. Ja też już podziękuję za twoje towarzystwo.

Mistrz eliksirów nie mógł dłużej znieść podobnego traktowania.

– I kto to mówi?! – fuknął niespodziewanie.

– Co masz na myśli? – Piękna pani Snape-Nie-Snape zmrużyła groźnie oczy.

– Ty będziesz mi prawić morały? TY?! Kobieta, która spała ze wszystkimi?!

– Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób?

– Czyżbym mówił nieprawdę? Nigdy nie słynęłaś z bycia wybredną.

– Owszem. Dlatego ostatecznie skończyłam z tobą i była to zasłużona nauczka! Następnym razem wybiorę lepiej, niech cię to nie martwi. Traktowałeś mnie gorzej niż ścierkę do kociołka. Mam tego serdecznie dosyć i nie zamierzam z tobą dłużej dyskutować. Od teraz każde z nas pójdzie w swoją stronę. Ponieważ dyrektor niczego nie podejrzewa, udamy się grzecznie na Grimmauld i pozwolimy mu przeprowadzić ceremonię, aby zakończyć sprawę po cichu i z godnością. A potem powiemy sobie: „Żegnaj!".

Patrzyli na siebie wściekli, wprost dysząc z nienawiści.

– Nareszcie! – Klasnął w dłonie Snape. – Mam serdecznie dosyć zarówno tych niekończących się rozmów, jak i wiecznego śpiewania.

Odwrócił się, zamiatając obszerną szatą, ale Yen mu na to nie pozwoliła. Miała co do niego inne plany. Nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

– Zachowywałeś się okropnie! – krzyknęła. – Upokarzałeś mnie, wyśmiewałeś, zawsze patrzyłeś na mnie z góry. A kto teraz jest górą? I ty, i Dumbledore próbowaliście mną pograć, wykorzystać, wystrychnąć mnie na dudka! A jednak okazałam się sprytniejsza od każdego z was. Dlatego teraz, po tym wszystkim, mam ci już tylko jedno do powiedzenia.

Severus spojrzał na nią krytycznie, krzyżując ręce na piersi.

– Niech zgadnę. Zaczyna się od klucza wiolinowego?

Yen zaczerpnęłam głęboki oddech i wyciągnęła wysoko swoim jasnym i dźwięcznym głosem:

Goodbye, Goodbye, Goodbye
Goodbye, Goodbye, Goodbye
Don't try to stop me, Sever, please!

– Nie zamierzam.

Twarz Severusa nie wyrażała ani odrobiny zainteresowania. Przeciwnie. Po wielu trudnych rozmowach, jakie był zmuszony przeprowadzić w ciągu kilku ostatnich dni (nie wspominając nawet o dzisiejszych rewelacjach), zupełnie nie miał cierpliwości do popisów Yenlli. Ziewnął szeroko, odwrócił się obojętnie i najwyraźniej zamierzał schować w bezpiecznej przystani swojego gabinetu. Jednak śliczna aktoreczka nie zamierzała mu na to pozwolić. To było jej przedstawienie i potrzebowała widowni. Po raz kolejny tego dnia wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na plecy mężczyzny.

– Błękitna – szepnęła.

W tym samym momencie nieskazitelna mroczna czerń Severusowej szaty wyblakła, przemieniając się w pstrokaty błękit. Snape odwrócił się powoli, baaardzo powoli, z wyrazem absolutnego szoku w oczach. Ewidentnie był zbyt zdumiony, aby naprawdę się wściec. Przynajmniej na razie.

Yenlla zamachała do niego wesoło pewna, że zdobyła jego całkowitą uwagę.

Wave your little hand and whisper so long dearie
You ain't gonna see me anymore
And when you discover that your life is dreary
Don't you come knockin' at my door

– Cofnij zaklęcie! – wysyczał mistrz eliksirów przez zaciśnięte zęby.

– Nie!

– Cofnij je!

– Dobrze! Różowa!

Szata ponownie zmieniła się zgodnie z życzeniem Yen, a Severusem wstrząsnął spazm nieopanowanego obrzydzenia.

– Zabiję cię! – obiecał, ruszając z impetem w jej stronę.

Yen sprytnie uskoczyła przed nim na sofę. Przedefilowała przez nią majestatycznie, a potem z pomocą żyrandola przeskoczyła na stół. Kusa koszulka nocna unosiła się stopniowo w rytm jej kroków. Oczywiście w trakcie tego spaceru ani na moment nie przestała śpiewać.

'Cause I'll be all dolled up and singin' that song
That says, "You frog, I told you so"
So wave your little hand and whisper so long dearie
Dearie, should have said so long, so long ago!

Pomachała do niego, a następnie posłała mu jeszcze słodkiego całusa.

– Błękitna! – dodała, wymachując znowu różdżką nad głową.

Snape podążał krok w krok za nią z chmurnym spojrzeniem, a jarzeniowa szata powiewała za nim niczym skrzydła przerośniętej leśnej wróżki.

A Yen nadal śpiewała, żywo gestykulując i apetycznie kręcąc biodrami.

Because you've treated me so rotten and rough
I've had enough of feelin' low
So wave your little hand and whisper, so long dearie
Dearie would have said so long, so long ago!

Severus zrozumiał, że nie wygra z Yen porwaną falą musicalowego obłędu, więc zrezygnował z pogoni i ponownie spróbował wycofać się do gabinetu. Niezmordowana Yen przewidziała ten wybieg i podreptała za nim. Najwyraźniej bardzo jej zależało, aby wyśpiewać piosenkę Barbry do samego końca i nic nie mogło jej w tym przeszkodzić. Wparowała do pokoju za Ekssensem Swojego Życia i z rozmachem trzasnęła drzwiami.

For I can hear that Choo Choo callin' me on
To a fancy new address
Yes, I can hear that Choo Choo callin' me on
On board that Happiness Express
I'm gonna learn to dance and drink and smoke a cigarette
I'm goin' as far away from Hogwarts as a girl can get

So...

Stojący przy biurku Snape w rozkosznie błękitnym wdzianku zerknął na nią z mordem w oczach.

– Wyjdź! – polecił jej, wskazując wymownie drzwi.

Yenlla zaśmiała się bezczelnie i znowu machnęła różdżką, przyszpilając zdrową dłoń mistrza eliksirów kajdankami do biurka. Szarpnął się wściekle, ale nie zdołał uwolnić.

– Zwariowałaś? Wypuść mnie!

– NIE!

Zawirowała przed nim w rytm muzyki, którą ewidentnie tylko ona słyszała, prezentując jednocześnie wszystkie swoje atuty w jednym płynnym ruchu. Potem zbliżyła się do niego kocim krokiem, opierając ręce na biodrach.

– I w te wszystkie zimne noce, gdy zostaniesz już sam jak palec, Sever – wyszeptała niskim, namiętnym głosem prosto do jego ucha. – Będziesz mógł przytulić się do swojego parującego kociołka. Może jest trochę zardzewiały, ale przynajmniej ciepły... i obły!

Snape ewidentnie wyczerpał w tej sekundzie wszelkie awaryjne rezerwy cierpliwości. Skupił się, wykonał jakiś dziwny ruch ręką i stalowe kajdanki z hukiem rozpadły się na kilka części. Jednocześnie spróbował pochwycić Yen, ale świetnie wytresowana tancerka zgrabnie uskoczyła z pola rażenia.

– Różowa!

Cofała się przed rozwścieczonym mistrzem eliksirów, całym w kwiecistych różach, kierując się rozsądnie ku drzwiom kwatery.

So, Sever, you will find your life a sad old story

You'll be livin' in that lonesome territory
When you see your Honey shuffle off to glory
Oh, I should have said so long
How could I have been wrong?
Oh, I should have said so long

So long ago!

Z tym okrzykiem roześmiana i setnie ubawiona Yenlla Honneydell-Na-Pewno-Nie-Snape wypadła z kwatery Severusa, ostatecznie zatrzaskując za sobą drzwi. Chociaż za moment otworzyła je ponownie, wsuwając przez szparę ciekawski nos i różdżkę. Po raz ostatni szepnęła: „Błękitna!", po czym zniknęła na dobre.

A na korytarzu wpadła prosto na Rosmertę, która właśnie unosiła dłoń, aby zapukać do drzwi.

– Czy to prawda, Yen? – wydyszała niemal bez tchu, patrząc w napięciu na swoją uśmiechniętą i uroczo zarumienioną przyjaciółkę stojącą na zimnym korytarzu boso i w kusej koszulce. – Naprawdę zamierzacie się rozwieść?

– Teraz już na pewno – zachichotała pani Snape, chwytając Ros za rękę. – Nie ma czasu na wyjaśnienia. Uciekajmy! – krzyknęła i pociągnęła ją za sobą w stronę sali wyjściowej.

***

– Myślisz, że to zrobią? – zapytała Tonks, rzucając się na krzesło obok Remusa Lupina. W Wielkiej Sali trwało właśnie obfite śniadanie dla niezliczonych gości, którzy nadal obozowali w Hogwarcie. – Yen i Snape naprawdę się rozwiodą?

– Wszystko na to wskazuje – odpowiedział mężczyzna.

Pomimo swojej zwyczajowo melancholijnej miny nie wyglądał jednak na zmartwionego tym faktem, co młoda aurorka natychmiast zauważyła i coś jakby lekko zakłuło ją w środku. Nagle pożałowała, że w ogóle rozpoczęła tę rozmowę.

– Dyrektor poprosił Syriusza o udostępnienie domu przy Grimmauld Place na dzisiejsze popołudnie – ciągnął z ożywieniem Remus. – Podobno chce tam przeprowadzić ceremonię.

– A dlaczego nie tutaj? – zainteresowała się dziewczyna.

– Pewnie, żeby uniknąć rozgłosu. Nie da się ukryć, że w szkole znajduje się obecnie bez mała połowa czarodziejskiego świata... I na bank cała czarodziejska prasa.

– No tak – przyznała Tonks, napychając sobie usta cynamonowymi naleśnikami.

Przemknęło jej wprawdzie przez głowę, że zdrowy apetyt zapewne nie dodaje jej urody w oczach Lupina, ale błyskawicznie zignorowała tę myśl. Przecież i tak nie miała żadnych szans, skoro piękna Yen lada moment odzyska wolność.

Odchrząknęła i odezwała się ponownie:

– Podobno Snape dostał wczoraj szału. Omal mnie nie staranował, gdy wypadł z gabinetu dyrektora. Strasznie się pokłócili.

– No ba! – wtrącił Syriusz, balansując kilkoma talerzami w dłoniach jak sztukmistrz. Z każdego nałożył sobie wielgachną porcję rozmaitych smakołyków. – Ściany drżały, jak to zwykle bywa w wypadku naszego najnowszego bohatera.

– O tak, stary Snape zawsze miał temperament. – Pokiwała głową aurorka, która jako jedyna z towarzystwa znała go z lekcji w Hogwarcie.

– Odbyli z dyrektorem poważną rozmowę na temat instytucji małżeństwa – opowiadał Black. – Jak to się skończyło, chyba wszyscy już wiedzą.

– Rozwodem – odpowiedzieli jednocześnie Tonks i Lupin.

– Rozwód? – zainteresowała się nagle mijająca ich w przelocie Molly Weasley. Cała rudowłosa rodzinka przesiadywała obecnie w Hogwarcie. – Tfu, tfu! Jaki znowu rozwód?

– Państwa Snape – zaśpiewał słodko Łapa.

– Rozwodzą się?! – krzyknęła szczerze zszokowana kobieta, zakrywając usta dłonią, jakby chciała się osłonić przed tymi strasznymi słowami. – Poważnie zamierzają to zrobić?

– I zrobią – stwierdził z przekonaniem Syriusz. – Snape jest dość zdeterminowany. Jeżeli dzisiaj nie zostanie rozwodnikiem, jutro sam z siebie uczyni wdowca.

– Och, litościwy Merlinie! Co za okropny człowiek! – rzuciła z przyzwyczajenia Molly, a potem przypomniała sobie, że w zasadzie ten okropny człowiek od kilku dni nosi pewien wartościowy order, więc chyba już nie wypada mówić o nim w ten sposób. – Jak można w ogóle myśleć o takich rzeczach? Małżeństwo jest na całe życie.

– Może takie prawdziwe... – zaczął sceptycznie Black, ale pani Weasley natychmiast mu przerwała.

– Każde jest prawdziwe – oświadczyła z przekonaniem.

– Wątpię. To było raczej od początku do końca ukartowane.

– Też mi coś! – prychnęła Matka Weasley. – To jeszcze nie powód, żeby się zaraz rozwodzić. Młodzi ludzie w tych czasach zbyt szybko spisują wszystko na straty, gdy tylko napotkają pierwsze drobne kłopoty – oświadczyła autorytarnie, ignorując oczywisty fakt, że akurat ci „młodzi ludzie" pochodzili niemal z tego samego rocznika, co ona. – Nikomu nie chce się walczyć o związek! Poza tym przecież od pewnego czasu układało się między nimi całkiem nieźle.

– Nie wierzę, że naprawdę to zrobią. – Tonks dopadły wcześniejsze wątpliwości. – Oni są dla siebie stworzeni!

– Osobiście powstrzymałbym się przed wysuwaniem tak daleko idących wniosków – wtrącił nadspodziewanie chłodno Remus, ale został natychmiast zakrzyczany przez kobiety, które miały na ten temat zgoła odmienne zdanie.

– Ona jako jedyna potrafiła poskromić Nietoperza – przekonywała z osobliwym zaangażowaniem Tonks. – Wreszcie zaczął choć w zarysach przypominać normalnego faceta.

– O ile to w ogóle możliwe – mruknął sceptycznie Black.

– Wstydź się, Syriuszu! – ofuknęła go Molly. – Mogłoby się wydawać, że w Azkabanie mieliście dość czasu, aby zakopać ten zardzewiały topór wojenny.

– Po części tak – przyznał niechętnie. – Jednak przyzwyczajenie robi swoje.

– A ograne teksty same pchają się na usta, co? – Tonks trąciła go poufale łokciem.

– Ale zapominamy o najważniejszym! – rzuciła nagle pani Weasley. – Co na to wszystko biedna Yen?

Odpowiedź nadeszła sama i to z najmniej spodziewanej strony, gdy piękna pani Snape na boso i w samej koszuli nocnej przegalopowała obok Wielkiej Sali, trzymając pod rękę Rosmertę. Obie zaśmiewały się w kułak i nie wyglądały, jakby przejmowały się czymkolwiek na świecie.

– Nie zrobią tego – oświadczyła stanowczo Nimfadora. – To po prostu niemożliwe!

***

Yenlla i Rosmerta rozsiadły się wygodnie pod rozłożystym drzewem na brzegu jeziora. Błyskotka dostarczyła im puszysty koc i kosz piknikowy oraz uroczą kwiecistą sukienkę i czerwone trzewiki dla swojej pani. Teraz niezastąpiona skrzatka splatała jej piękne, lśniące włosy w gruby, artystycznie udziwniony warkocz, podczas gdy Yen drażniła się z zarumienioną przyjaciółką.

– Chochliki w całym Hogwarcie ćwierkają od rana, że Black został na noc – zauważyła, uśmiechając się tajemniczo. – Więcej nawet! Podobno nie poprosił o kwaterę, bo już wcześniej upatrzył sobie współlokatorkę.

Ros spuściła wzrok, nagle bardzo zainteresowana kolonią stokrotek, które rosły w pobliżu jej stóp.

– Możesz się ze mnie śmiać, ale nic mnie to nie obchodzi – rzuciła wojowniczo. – Długo czekałam na swoją szansę.

– Och, źle mnie zrozumiałaś, kochanie! – zapewniła gorąco Yen, zrywając się z miejsca i otaczając ramionami szyję przyjaciółki. – Nie zamierzałam z ciebie żartować. Przecież doskonale wiem, co czujesz.

Rosmerta najpierw spojrzała na nią niepewnie, lecz w końcu odwzajemniła uścisk.

– Musisz mi natychmiast wszystko opowiedzieć, zamieniam się w słuch – odezwała się znowu Yenlla z autentyczną ciekawością w głosie.

Całkowicie przekupiła tym Ros, w której oczach pojawiły się radosne błyski. Bez wątpienia czekała na ten moment cały ranek. Uwiesiła się na ramieniu Yen i zachichotała.

– Mam wrażenie, że nagle znalazłam się w samym środku bajki – rozmarzyła się.

– Tylko tym razem zamiast na białym koniu książę przyleciał na swoim starym motorze – uzupełniła błyskotliwie jej koleżanka i obie znowu wybuchły śmiechem. – A więc o co chodzi z Blackiem? Chcę usłyszeć tę historię od samego początku.

– Wiesz, że dyrektor przydzielił mi stałą kwaterę w Hogwarcie, gdy z Trzech Mioteł nie pozostał kamień na kamieniu? A przedwczoraj była ta wielka impreza i... I jakoś tak po prostu...

– Rozumiem, że Syri również potrzebował miejsca na nocleg, a że szkoła była w tym czasie dosyć przeludniona... – pomogła oszołomionej koleżance Yen, unosząc zabawnie brew, której to sztuczki nauczyła się naturalnie od Severusa.

Obie niepoważne kobiety ponownie wybuchły śmiechem, płosząc ptaki przyczajone w koronach okolicznych drzew.

Chyba tylko one tego dnia tak bezczelnie się obijały. Cała kadra nauczycielska, uczniowie i większość gości angażowała się w tym samym czasie w szeroko zakrojone prace rewitalizacyjne na zniszczonym działaniami wojennymi terenie Hogwartu. Niedaleko grupka studentów pod wodzą pani Sprout odtwarzała zniszczoną przez zaklęcia, unikalną florę i faunę błoni. Inni z pomocą różdżek odbudowywali zniszczone szklarnie. Wszędzie wokół kręcili się zapracowani czarodzieje, machając różdżkami, a najzdolniejsi z nich otrzymali zadanie odświeżenia zaklęć obronnych chroniących budynek. Snape zapewne też popisywał się gdzieś tam, zapracowany jak zawsze.

– Nie wierzę w to wszystko, Yen – piszczała tymczasem podniecona Rosmerta do ucha nagle nieobecnej duchem przyjaciółki. – Śmierć Sama Wiesz Kogo, koniec wojny... I jeszcze to! Syriusz, który wreszcie zwrócił na mnie uwagę! Nie wierzę, nie wierzę! – Przykładała dłonie do zarumienionych policzków.

– A ja tak! – Klasnęła w dłonie uradowana Yenlla. – I bardzo się cieszę twoim szczęściem. Nie zmarnuj tej szansy.

– I ty też, Yen – poprosiła cicho i poważnie Ros.

– Co masz na myśli? – Pani Snape udała, że nie rozumie aluzji.

– Już ty dobrze wiesz, kochana. Nie możesz rozwieść się ze Snape'em. Proszę cię, nie rób tego.

– Nie rozumiem, o czym mówisz – ucięła chłodno, lecz Rosmerta nie dała się łatwo zniechęcić.

– Ja też. Bo dlaczego mielibyście się nagle rozwieść? Jednak plotki w szkole roznoszą się lotem błyskawicy, dzisiaj wszyscy mówią tylko o tym. Spotkałam wczoraj Severusa i zapytałam, gdzie ma żonę, ale on wcale nie odpowiedział, tylko rzucił jakimś dziwnym tekstem: „Tylko do jutra". Początkowo go nie zrozumiałam, ale potem Syriusz powiedział, że Dumbledore powiedział, że chciałby dzisiaj przeprowadzić ceremonię rozwodową Snape'ów w jego rodzinnym domu, aby uniknąć niezdrowej sensacji. Wytłumacz mi, co się dzieje, Yenlla. Przecież wy... Wy nie możecie bez siebie żyć! – wykrzyknęła szczerze, bo naprawdę tak myślała.

– Nie – zaprzeczyła zdecydowanie Yen, zrywając się na równe nogi. – Stać mnie na o wiele lepszą partię niż jakiś tam belfer.

– Nie wmówisz mi, że naprawdę tak myślisz. – Rosmerta nie dopuszczała do siebie takiej możliwości. – Przecież wy... Przecież ty... Pasujecie do siebie znakomicie, rozumiecie się bez słów. To, jak na siebie patrzycie i jak się zachowujecie. Jesteście idealnym małżeństwem, nie przekonasz mnie, że się mylę.

Yen Wkrótce-Znów-Honeydell westchnęła ciężko. Wprawdzie nigdy, nawet za milion dolarów, nie planowała nikomu się do tego przyznać, ale teraz zrozumiała, że to nie ma sensu. Zresztą, biorąc pod uwagę stosunki, jakie połączyły go z Rosmertą, Syriusz mógł wypaplać jej sekret w każdej chwili. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobił.

– Ros, to było małżeństwo na niby – wyznała głośno po raz pierwszy.

– Co takiego?! – Jej przyjaciółka nie mogła chyba doznać większego szoku. – Co to znaczy „na niby"?

– Tajne sprawy Zakonu – rzuciła krótko i treściwie szelma, która nie miała ochoty wdawać się w szczegóły. – Potrzebowałam ochrony, a to był idealny kamuflaż.

– Ale jaki kamuflaż?! – zawołała zdezorientowała właścicielka spalonych Trzech Mioteł. – Widziałam was razem i to nie był żaden kamuflaż. Uczucie było prawdziwe!

– Oboje jesteśmy znakomitymi aktorami.

– Nie! – protestowała uparcie Madame Rosmerta, jakby cokolwiek zależało od niej. – To niemożliwe! Takiego porozumienia nie da się udawać.

Yenlla zmierzyła ją złym spojrzeniem. Teraz żałowała, że się wygadała. Chociaż z drugiej strony, po południu i tak cały świat pozna prawdę.

– To była tylko gra – powiedziała. – Nic więcej.

– Ale Sever...

– Profesor Snape ma swoje własne sprawy, którym zamierza się teraz poświęcić. – Zarozumiały ton Yen wreszcie nieco zmroził entuzjazm Rosmerty. – Tak samo jak ja.

– A dziecko? – Ros rozpaczliwie uchwyciła się tej przestarzałej informacji niczym ostatniej deski ratunku. – Co będzie z dzieckiem?

Przyszła była żona profesora Snape'a wzruszyła obojętnie ramionami.

– Nie ma żadnego dziecka – wyznała.

Oszołomiona Rosmerta odsunęła się od przyjaciółki, patrząc na nią rozszerzonymi z przerażenia oczami. Nie mogła uwierzyć, że to, co przed chwilą usłyszała, jest prawdą. W jej głowie niespodziewanie zaświtała straszna myśl.

Chwyciła Yen za rękę i ścisnęła mocno.

– Yen, czy ty... – Słowa ewidentnie nie chciały jej przejść przez gardło. – Czy zrobiłaś coś niewybaczalnego?

– Oczywiście, że nie! – Panna Honeydell z oburzeniem otrąciła jej dłoń.

Ros nie zdejmowała z niej czujnego spojrzenia. Chyba nie uwierzyła tym zapewnieniom.

– Czy Snape cię do czegoś zmusił? – dociekała. – Wiesz, że mnie możesz powiedzieć prawdę. Nie będę cię oceniać.

Yenlla miała dość. Pewnie dlatego zamiast trzymać nerwy na wodzy, wybuchła, odkrywając przed koleżanką wszystkie karty.

– Nigdy nie było żadnego dziecka, Ros! Nie rozumiesz? Tylko zwykła plotka potrzebna do uprawdopodobnienia naszego małżeństwa. W każdym związku prędzej czy później pojawiają się dzieci, więc...

– Ale przecież mówiłaś... – upierała się Madame Rosmerta.

– Nie – przerywała jej niezbyt uprzejmie Yen. – To ty mówiłaś. Sama doszłaś do jakichś zwariowanych wniosków, a ja po prostu nie zaprzeczyłam.

Rosmerta nie miała więcej pytań ani nic sensownego do dodania. Dłuższą chwilę w kompletnym milczeniu zastanawiała się nad wszystkim, co usłyszała, lecz zwyczajnie nie mieściło jej się to w głowie. Dlaczego Yen miałaby... JAK Yen mogła przez tyle miesięcy tak przekonywująco odgrywać żonę człowieka, do którego podobno nic nie czuła? No i był jeszcze Severus... Dlaczego on miałby brać w tym udział? Nie wiedziała. I znając kapryśną naturę Yenlli, nigdy się tego nie dowie.

Sama nie zdążyła dojść do żadnych odkrywczych wniosków, bo nagle tuż obok koca, na którym siedziała z Yen, wylądował wielki motor z uchachanym Syriuszem na miejscu kierowcy.

– Witam, piękne panie! – przywitał się, zeskakując z pojazdu. – Może któraś z was ma ochotę na podniebną przejażdżkę?

***

Severus Snape utknął na szczycie Wieży Astronomicznej, gdzie posłał go Dumbledore w celu skontrolowania i ewentualnego zreperowania nadwyrężonych podczas słynnej bitwy zaklęć osłonowych. Nie uśmiechało mu się to specjalnie, ale nie protestował. Wiedział, że to jego ostatnie dni w Hogwarcie i wkrótce na zawsze uwolni się od niewygodnych poleceń dyrektora. Zresztą, właśnie wrócił z kolejnej wizyty w Świętym Mungu i usłyszał tam na tyle optymistyczne nowiny, że nic nie było w stanie popsuć mu humoru. Na jego uszkodzonej dłoni zainstalowano dziwaczną metalową konstrukcję najeżoną lekko jarzącymi się kolcami, które wbijały się w skórę, wstrzykując w regularnych odstępach czasu specjalny eliksir. Aparatura wyglądała dość kosmicznie, jednak jeżeli miała pomóc zregenerować się jego zniszczonym mięśniom, był w stanie jakoś to przeżyć.

Yen naturalnie tym razem mu nie towarzyszyła. Co to, to nie! Jak zdążył się zorientować, była w tym czasie zbyt zajęta bieganiem półnago po korytarzach ze swoją postrzeloną przyjaciółką. Tą od Blacka i histerii w ministerstwie.

Jeżeli zaś chodzi o samego Blacka, ten chyba trzeci dzień z rzędu nie zsiadał ze swojego obciachowego motoru. Już któryś raz z rzędu z hukiem, krzykiem i warkotem przelatywał Snape'owi tuż nad głową, o włos mijając blanki Wieży Astronomicznej. Sądząc po godowych piskach niosących się echem po błoniach Hogwartu, tym razem w podniebnych wojażach towarzyszyła mu piękna Yenlla. Najwyraźniej w ciągu najbliższych dni zamierzała obskoczyć resztę pozostających przy życiu Huncwotów.

Ciekawe, co na to Madame Rosmerta...

Cóż, na szczęście szelma i jej perypetie sercowe to już nie był problem Severusa. Dzięki Salazarowi!

Mistrz eliksirów był tak zajęty swoimi myślami, że ledwie zdawał sobie sprawę z obecności „partnera", którego Dumbledore w swojej nieskończonej trosce i łaskawości przydzielił mu do pomocy przy kontroli murów. Dopiero gdy usłyszał natrętne nucenie, odruchowo odwrócił wzrok.

When the moon hits your eye like a big pizza pie that's amore – śpiewał Mundungus Fletcher, bez przerwy gubiąc rytm i okropnie fałszując w trudniejszych partiach. – When the world seems to shine like you've had too much wine that's amore.

Snape odwrócił się ku niemu z bardzo nieprzychylną miną, ale mężczyzna albo tego nie zauważył, albo – co bardziej prawdopodobne – nic sobie z tego nie robił.

Severus naprawdę nie rozumiał, dlaczego trafił mu się do pomocy akurat ten facet, uznał to po prostu za kolejny przejaw specyficznego poczucia humoru dyrektora. Osobiście nie uważał, aby słynny Zakonny lump był zdolny do naprawy jakichkolwiek skomplikowanych czarów... Już prędzej do zayumania kilku obluzowanych cegieł i opchnięcia ich na Pokątnej. Jednak później przypomniał sobie, jak Yen kiedyś opowiadała mu, że zanim Mundungus trafił do rynsztoka, zajmował się zawodowo mechaniką zaklęć, więc może tkwił w tym jakiś głębszy sens.

Tymczasem Dung dalej wyśpiewywał stary szlagier, wymachując do taktu różdżką.

When you dance down the street with a cloud at your feet, you're in love. When you walk down in a dream but you know you're not dreaming, signore... Scuzza me, but you see, back in old Napoli that's amore – zakończył, bezczelnie patrząc prosto w pochmurne oczy wściekłego Snape'a.

Było to spojrzenie bystre, przenikliwe i cholernie wszechwiedzące. Spojrzenie, które bardzo chciało mu coś przekazać. Snape naturalnie nie miał najmniejszych problemów z odgadnięciem, co to takiego. Ostatecznie od kilku dni wszyscy uparcie starali mu się wmówić to samo... Niepomiernie irytując przy okazji porywczego Nietoperza.

– Chcesz mi coś powiedzieć, Fletcher? – zapytał, domyślając się jego intencji. Chyba tylko gumochłon nie byłby w stanie ich przejrzeć, biorąc pod uwagę piosenkę i te wszystkie podejrzane zerknięcia.

– A chcesz coś usłyszeć, Severusie? – zagadnął mężczyzna konwersacyjnym tonem.

Przy okazji po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu. Oczywiście w Zakonie nie komunikowali się zbyt często, ale nawet te drobne kontakty były kompletnie odarte nawet z najbardziej elementarnej uprzejmości.

– Wątpię. – Mistrz eliksirów ocenił jego przemądrzałą minę i po krótkim namyśle zrezygnował z konwersacji.

Świetnie! Nawet Dung nagle zapragnął się z nim spoufalać i poczuł się uprawniony do wtrącania w najbardziej prywatne z prywatnych spraw. Nawet ten lump! Co takiego zrobił źle, że zamiast omijać go jak zwykle szerokim łukiem, każdy nieustannie pragnął mu udzielać rad?

Westchnął i odwrócił się, próbując skupić na przerwanej czynności. Niestety, nie było mu to dane.

When the moon hits your eye... – zaczął znowu Mundungus i Snape nie wytrzymał.

– Zamknij się, Fletcher! – uniósł się w końcu zmęczony popisami kolejnego artysty z bożej łaski.

– Nie podoba ci się piosenka, Severusie?

– Raczej wykonanie.

– A może chodzi o tekst, co?

– Nie wsłuchiwałem się szczególnie.

– No tak, Yen mówiła, że nie przepadasz za muzyką.

– A nie wspominała może, że jej nie lubię jeszcze bardziej? – burknął mistrz eliksirów z dziecinną złośliwością, dzięki której zabrzmiał jak swoja własna parodia.

– A to dobre! – Mundungus zgiął się w tak gwałtownym napadzie śmiechu, że musiał przytrzymać się muru, żeby nie upaść.

Snape nie zniżył się do komentarza. Rzucił mu tylko swoje modelowe lodowate spojrzenie, które powinno zmrozić go na miejscu. Fletcher jednak wciąż zaśmiewał się w najlepsze, jakby usłyszał właśnie najśmieszniejszy żart w życiu.

– Wybacz, Severusie, ale to tak oczywista nieprawda, że zwyczajnie nie mogłem utrzymać powagi – odpowiedział, świetnie naśladując jego wcześniejszy, wyniosły ton.

– Chyba powinieneś ograniczyć używki, Fletcher. Powoli tracisz kontakt z rzeczywistością.

– Prawda w oczy kole, nie?

– Nie mam bladego pojęcie, o czym ty bredzisz – mruknął Snape, tonem głosu udowadniając, jak kiepskie to było kłamstwo.

Irytujący uśmieszek Fletchera tylko się rozszerzył.

– Och, naprawdę, Sev? Więc pozwól, że wyjaśnię ci wszystko po kolei, jak krowie na rowie. Wiem, że nie masz o mnie najlepszego zdania ze względu na mój, khm, status społeczny, ale w rzeczywistości jestem bystrym facetem i umiem patrzeć.

– Moje serdeczne gratulacje.

– Możesz sobie kpić, prychać i przewracać oczami, ale nie możesz z tym walczyć – rzucił Mundungus nadspodziewanie poważnie. – Myślisz, że jestem ślepy? Myślisz, że nie zauważyłem, jak na nią patrzysz, gdy wydaje ci się, że nikt nie widzi? Wiesz, jaką masz wtedy minę? Jakbyś nie jadł przez miesiąc.

Mistrz eliksirów nie zamierzał tego dłużej tolerować. Zamiótł mroczną szatą i skierował się ku schodom. Dung złapał go za ramię, przytrzymując w miejscu.

– Przedwczoraj w Wielkiej Sali wlewałeś w siebie alkohol, jakby jutro miało nie nadejść. Dlaczego, Sev? Przecież nie miałeś żadnego powodu, żeby to robić. Wojna się skończyła. Nie ma Czarnego Luda, któremu musisz się wysługiwać. Nawet Dumbledore nie będzie ci dłużej mówił, co masz robić. Więc skąd ten dziki ciąg? Skąd ta depresja, co?

– Zabierz rękę – wysyczał Snape przez zęby.

– Więc pozwól przemówić sobie do rozsądku.

– Nie chcę niczego słuchać! – wybuchł Nietoperz, odtrącając od siebie Dunga. – Chcę, żeby to się wreszcie skończyło!

– Dlaczego? Yen to cudowna dziewczyna.

– Yen to stara wiedźma! – ryknął doprowadzony na skraj wytrzymałości, lecz Fletcher nie dał się łatwo wystraszyć

– Bez której nie potrafisz żyć – stwierdził spokojnie i z absolutnym przekonaniem. – Znam twoją sytuację lepiej, niż ci się wydaje. Ja też byłem kiedyś młody i przegapiłem swoją szansę, ponieważ źle wybrałem. Ty również masz teraz dwa wyjścia, Severusie. Możesz albo przyznać się do błędu i błagać, żeby została, albo wypuścić ją z rąk, aby ktoś sprzątnął ci ją sprzed nosa. Bo nie będzie drugiej szansy. Takie kobiety jak Yen nigdy nie są długo samotne. Wiem coś o tym.

Snape nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Niespodziewanie znalazł się w dziwacznym alternatywnym wszechświecie, gdzie byle lump udzielał mu porad matrymonialnych! Nie rozumiał tylko dlaczego. Przynajmniej do chwili, gdy nagłe zrozumienie nie rozbłysło w jego głowie jak Lumos.

– Tylko mi nie mów, że ty też kochasz się w Yen – rzucił zszokowany.

– Oczywiście, że nie! – oburzył się Dung. – Mogłaby być moją córką.

– Więc... W jej babce?

– Ej, chyba są jakieś granice złośliwości? Ile, twoim zdaniem, mam lat?

– Więc która jeszcze została? – zapytał oszołomiony Snape. Ostatecznie rodzina Yenlli nie liczyła zbyt wielu kobiet. Dumbledore wspominał o zaledwie jednej w każdym pokoleniu.

Fletcher spojrzał na niego smutno. Sprawiał wrażenie, jakby stracił całą energię, z którą wcześniej do niego przemawiał. Przygarbił się i niepewnie przestąpił z nogi na nogę.

– Ta, o której nikt nigdy nie pamięta. Herballa.

– Herballa? – powtórzył automatycznie Snape. To imię nie budziło żadnych skojarzeń.

– Znasz ją zapewne pod innym imieniem, o ile w ogóle. Nazywała się Elizabeth.

– Matka Yen?

– O tak – potwierdził Fletcher rozmarzonym tonem.

Tymczasem Severusowi zakręciło się w głowie. Najwyraźniej był to jakiś szczególnie przewrotny rodzaj kary za grzechy. Chichot losu. Niezwykłe poczucie humoru uniwersum, które kazało mu w przeciągu dwóch dni usłyszeć wszystkie żenujące historie miłosne związane z szurniętymi przodkiniami Yen. No trudno. Musiał skapitulować, bo już po chwili stało się jasne, że Fletcher, podobnie jak Dumbledore poprzedniego dnia, zamierza mu streścić swój zadawniony romansik, niezależnie od tego, czy Snape sobie tego życzy, czy nie.

– Lojalnie uprzedzam – zastrzegł jedynie Severus. – Jeżeli oznajmisz mi teraz, że jesteś moim teściem, rzucę się z wieży. Mówię poważnie.

Mundungus nie uznał tego za zabawne. Skarcił młodszego mężczyznę wzrokiem.

– Kiedy ją poznałem, Herballa była już mężatką.

– Jak gdyby to stanowiło jakiś problem – mruknął z powątpiewaniem, przypominając sobie dziwne losy wyrachowanej pani Mirabilis Ethel Sunrise Dumbledore Sweetscent Whatever.

– Nie życzę sobie podobnych tekstów, obrażasz jej pamięć. – Mundungus stanął w obronie dawnej ukochanej. – Herballa była słodka, delikatna, trochę nieśmiała. Zupełnie inna od nich. Yen to skóra zdjęta z babki. Obie reprezentują typ gwiazdy. Ekstrawertyczne, głośne, ekspansywne. Kochają światła sceny i zainteresowanie tłumów. Gdy Ethel wchodziła do pokoju, zamierały rozmowy i wszystkie twarze kierowały się do niej jak kwiaty do słońca. Herballa najwyżej ceniła ciszę i spokój. I szczerze nienawidziła ekscentrycznego imienia, które nadała jej matka, dlatego później je zmieniła. Wybrała bohaterkę swojej ulubionej powieści. Piękna, inteligentna, cicha, skupiona... Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mogłem na nią patrzeć godzinami, wciąż szukałem nowych pretekstów, aby zamienić z nią choć kilka słów. Kompletnie oszalałem! I nawet nie mogłem jej o tym powiedzieć. Wiedziałem, że nie mam szans. Musiałem milczeć. Pracowałem z jej mężem. Zresztą, Honeydellowie oczekiwali już wtedy narodzin dziecka.

– Wzruszające – ocenił sarkastycznie Severus. – Przypomnij, proszę, dlaczego mi to opowiadasz?

Słuchał cierpliwie, lecz nie wyglądał na specjalnie wstrząśniętego. Niewielkie zasoby poruszenia, jakie zawierał jego organizm, zostały totalnie wyczerpane w trakcie znacznie bardziej szokującego wyznania Dumbledore'a. Fletcher na pewno spodziewał się większego efektu.

– Chciałbym, abyś zrozumiał, jak wielkie masz szczęście. Ty i Yen... Po prostu czuję, że tam jest coś więcej i nie jestem w tym osamotniony. Wszyscy to widzą. Przemyśl to jeszcze raz, Severusie, proszę.

Wydawało mu się, że w postawie Snape'a wreszcie coś drgnęło. Odwrócił się ku niemu, a na jego twarzy malowało się dziwne napięcie.

– Już to zrobiłem – wyznał cicho.

– I co? – Dung pochylił się ku niemu, licząc, że usłyszy coś innego niż kolejny sarkastyczny komentarz. Dał się nabrać jak dziecko.

– Po obiedzie zapraszam na Grimmauld Place 12 – rzucił bezdusznie mistrz eliksirów, krzywiąc się kpiąco i pospiesznie ewakuując z Wieży Astronomicznej.

***

– Nie zrobią tego, prawda? – zastanawiała się głośno Hermiona. – Chyba się nie rozwiodą. To bez sensu.

Ona, Ron i Harry stali przed Hogwartem, czekając na Syriusza i Remusa, z którymi mieli zabrać się na Grimmauld. Dziwaczna uroczystość państwa Snape zbliżała się wielkimi krokami. Została już tylko godzina do widowiskowego końca ich małżeństwa.

– Oczywiście, że się rozwiodą! – rzucił z przekonaniem Weasley. – Dlaczego taka piękna kobieta zostałaby ze starym Snape'em, skoro ma okazje uciec?

Panna Granger spojrzała na niego z politowaniem.

– No co? – oburzył się. – Źle mówię, Harry?

Wciągnięcie w tę konwersację bynajmniej nie uszczęśliwiło Pottera.

– Tak szczerze, nie mam pojęcia. Kiedyś pewnie zgodziłbym się z Ronem, ale teraz... – Wzruszył bezradnie ramionami. – Zaczynam podejrzewać, że Snape ma w sobie coś więcej, niż widać na pierwszy rzut oka.

– Stary, zwariowałeś? – wykrzyknął zszokowany rudzielec. – Facet poniewiera cię przez tyle lat, a potem wystarczy chwila, żeby...

– Wszystko się zmieniło. Stał tam razem ze mną. Pomógł mi – przypomniał Harry, nie mogąc uwierzyć, że jego przyjaciel tego nie rozumie. – Muszę sobie to na nowo poukładać.

– Zawsze powtarzałam, że uwzięliście się na profesora Snape'a i co? Miałam rację! – Mimo przemądrzałego tonu Hermiona uśmiechała się wesoło do dwóch chłopaków. – Może i ma trudny charakter, ale to dobry człowiek. Dowodzi tego jego związek z panią Yen.

Ron Weasley prychnął.

– Związek, który niedługo się skończy – zauważył, a potem rzucił przyjaciółce czujne spojrzenie. – A ty wykazujesz ostatnio podejrzane zamiłowanie do Ślizgonów. W Wielkiej Sali Malfoy ciągle się na ciebie gapił. Czy stało się coś, o czym powinniśmy wiedzieć? – zadał kłopotliwe pytanie, które od dawna wisiało niewypowiedziane ponad trójką Gryfonów.

Hermiona Granger zarumieniła się gwałtownie i spuściła głowę. Nie zamierzała udzielać odpowiedzi. Przecież na dobrą sprawę sama jej jeszcze nie znała... Zresztą, Ron nawet nie czekał na komentarz z jej strony.

– Nie znoszę gościa! – wyrzucił z siebie ze złością. – Teraz dopiero się panoszy. Łazi po całym Hogwarcie z tą wyniosłą miną, jakby był bohaterem narodowym.

– Wcale się nie panoszy! – napadła na niego przyjaciółka. – I rzeczywiście brał udział w walce.

– To zabawne, biorąc pod uwagę, że zapewne musiał obezwładnić własnego ojca.

– A wiesz, że to zrobił? – odparowała mu na to Hermiona z dumą. – Spetryfikował go!

– Co?!

– Yen... To znaczy, pani Snape mi o tym opowiedziała.

– Chyba masz na myśli ekspanią Snape? – poprawił ją Ron z kpiną w głosie, ale Hermiona nie dała się zbić z tropu.

– Jeszcze nie eks. – Pogroziła mu palcem tuż przed nosem. – Jeszcze wszystko może się zdarzyć.

– Niestety, chyba nie – wtrąciła smutno Tonks, dołączając do młodzieży. Hermiona przysłuchiwała się jej z ciekawością. – Myślałam nad tym cały ranek i doszłam do wniosku, że to wszystko zaszło za daleko. Gdyby chcieli to teraz zatrzymać, któreś z nich musiałoby powiedzieć magiczne słowo, a znając ich upór, dumę i wybuchowe temperamenty, żadne nie przyzna się pierwsze.

Panna Granger kiwnęła głową, lecz mózg Rona zatrzymał się gdzieś w połowie wypowiedzi aurorki.

– Jakie magiczne słowo? – zapytał tępo.

Dwie przedstawicielki żeńskiego rodu spojrzały na niego z pogardą. Obie też miały uroczo zarumienione policzki.

– To właściwie nie jedno słowo, a dwa – przyznała nagle z niezwykłą dla niej powagą Nimfadora, spoglądając pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. – Dwa najważniejsze słowa, jakie możesz usłyszeć w życiu.

***

Yenlla zmierzała do kwatery mistrza eliksirów, tańcząc, wirując w zgrabnych piruetach i nucąc wesoło pod nosem. Spędziła w Hogwarcie cudowny dzień. Najpierw wybrała się na piknik z Rosmertą, a następnie zajęła nawiązywaniem na nowo przyjaznych stosunków z Syriuszem Blackiem. Niestety, musiała przestać, bo zajęła się tym tak skutecznie, że zagroziło to z kolei jej przyjaznym stosunkom z Ros.

Później dołączył do nich Lupin, który patrzył na nią w jakiś szczególny sposób, gdy zabierał ją na długi i romantyczny spacer wokół jeziora. Było to niezwykle obiecujące wydarzenie i dobrze wróżyło na przyszłość. W międzyczasie wpadli na Mundungusa Fletchera. Miał świetny humor i wciąż podśpiewywał jeden z jej ulubionych szlagierów That's amore, ale nie chciał powiedzieć, co go do tego natchnęło. Korzystając z okazji, Yen próbowała go podpytać o Maela, lecz akurat w tym temacie nie był zbyt rozmowny.

Black, Lupin, Mael... Severus zdecydowanie nie był jej jedyną opcją. Nie był nawet jedną z najważniejszych. Był tylko nic nieznaczącym epizodem plątającym się gdzieś na marginesie jej życia. Jeżeli Yen tego zapragnie, na pewno z łatwością znajdzie dla niego zastępstwo. Nikt jej nie odmówi. Nigdy nie odmawiali.

Najchętniej w ogóle nie wracałaby już do podłej kwatery Snape'a, lecz nie miała wyboru. Musiała się ogarnąć i przebrać, zanim pójdą zakończyć wreszcie tę małżeńską farsę. A potem spokojnie rzuci się z powrotem w radosny, zwariowany świat artystycznej bohemy, który czekał na nią tuż za bramą Hogwartu.

W przeciwieństwie do Yenlli, Severus nie spędził tego dnia zbyt przyjemnie. Głownie dlatego, że wciąż był pracownikiem szkoły i zamiast wakacjować się na zielonej trawce, musiał wykonywać swoje rozliczne nudne obowiązki. Dlatego był teraz wkurzony. I głodny, bo przegapił dzisiejszy obiad. Pojawił się wprawdzie w Wielkiej Sali, ale ponieważ pierwszym, co tam ujrzał, okazała się Yen i jej fanklub, natychmiast stracił apetyt. Bowiem w poczet dworu królowej Yenlli I wliczała się już chyba cała szkoła, na czele z Dumbledore'em, który, mimo wczorajszej dramatycznej rozmowy, chyba chwilowo zapomniał, że miał się separować od swojej nielegalnej wnuczki.

Och, mistrz eliksirów miał już tak bardzo dosyć jej samej oraz wszystkich tajemnic i dramatów, które ją otaczały. Tęsknił za świętym spokojem bez szurniętych, rozwiązłych kobiet ciągle zmieniających imiona oraz ich zmieniających się jak w kalejdoskopie kochanków, mężów, dziadków i teściów. Chciał odzyskać wreszcie swoje życie. Swoje nudne, szare i puste życie.

Obrażeni państwo Snape z trudem znosili nawzajem swoją obecność w jednym pokoju. Nie zamienili ze sobą ani słowa, nawet na siebie nie patrzyli. Yen przemknęła błyskawicznie przez niewielki salonik i zamknęła się w łazience. Severus zaś udawał, że przegląda jakieś papiery, chociaż nie potrafił nawet skupić się na tyle, aby doczytać, czego właściwie dotyczą.

Jednak kiedy szelma wreszcie opuściła azyl, nie mógł już dłużej udawać, bo na jej widok papiery samoistnie wyfrunęły mu z rąk, rozsypując się po podłodze. Yen w jednej chwili zapomniała o wszystkich pouczenia Snape'a na temat skromnego ubrania, które próbował jej wtłoczyć do głowy, odkąd przeprowadzili się do Hogwartu. Wystroiła się w absurdalnie obcisłą czarną suknię z dekoltem tak dużym i ciasnym, że ledwo zaciskał się na tym, co miał utrzymywać poza widokiem publicznym. Dobrała do niej absurdalnie wysokie i wściekłe czerwone szpilki odpowiadające kolorem krwistej szmince, którą pociągnęła usta. Całą stylizację uwieńczyła czarna woalka kryjąca jej oczy. Piękna Yenlla wyglądała teraz jak wdowa po królu wampirów i ewidentnie bardzo jej to odpowiadało.

– Czy ty aby nie przesadzasz? – Snape'owy sarkazm nie wytrzymał przedłużającej się ciszy i podjął próbę ataku.

– Co masz na myśli?

Mistrz eliksirów zmierzył ją pogardliwym wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się nieco dłużej przy szpilkach i woalce.

– Tę żałobę po kocie – rzucił.

– Chyba po nietoperzu. – Yen zadarła nos wysoko do góry i wyprężyła się przed nim tak bardzo, że nieomal oderwała się od ziemi. – Idziemy w końcu? Chciałabym już mieć to za sobą.

Severus zbliżył się do swojej nieznośnej żony i ironicznie skłonił, podając jej ramię, ale oczywiście go zignorowała. Pomaszerowała przodem wyprostowana jak struna, ale bardzo rozkołysana w swoich najatrakcyjniejszych rejonach. Snape na ten widok tylko uniósł oczy do góry w niemej prośbie o zmiłowanie. Na szczęście nie musiał męczyć się zbyt długo. Jeszcze najwyżej godzinka i wreszcie będzie wolny, a Yen radośnie przejdzie w inne ręce.

***

Na potrzeby ceremonii salon świętej pamięci pani Black został uprzątnięty i odświeżony – przynajmniej powierzchownie, bo doprowadzenie go do porządku zajęłoby najprawdopodobniej kolejne sto lat. Pośrodku pokoju ustawiono nawet podwyższenie i pulpit dla Dumbledore'a, aby nadać wydarzeniu odpowiedniej powagi. Pod oknami ustawiono stoły, na których zgromadzono rozsądną ilość alkoholu. Procenty jak nic innego pozwalały strawić całą tę obłąkaną uroczystość.

Wszyscy grzecznie czekali na przybycie państwa Snape. Zgromadzeni goście kręcili się po domu przy Grimmauld Place 12 nieco zdezorientowani. Nie wiedzieli, jak właściwie się zachowywać. Czy powinni się radować? Chyba nie, skoro rozwód to ostatecznie niezbyt wesoła okoliczność. Z drugiej strony manifestowanie smutku również wydawało się nie na miejscu... Przecież to nie pogrzeb, na Merlina! Zresztą, część pałętających się po salonie mężczyzn nie umiałaby w tej sytuacji udać smutku, nawet gdyby od tego zależało ich życie. Dotyczyło to szczególnie jednego z członków Zakonu Feniksa.

Nieszczęśliwi małżonkowie pojawili się spóźnieni. Ewidentnie tkwiła w tym sprężyna Yen, która chciała mieć swoje wielkie wejście. Severus wyglądał raczej na zirytowanego. Nic dziwnego, skoro odkąd tylko weszli, wszyscy gapili się na nich niczym na ciekawe eksponaty muzealne. Mistrz eliksirów nie znosił takich spojrzeń, a szelma wręcz przeciwnie.

– Skończmy z tym wreszcie – syknął Snape do jej ucha, chwytając pod ramię i ciągnąc do przodu. Żona wprawdzie spojrzała na niego wyniośle, ale zgodziła się, żeby ją poprowadził do parodii ołtarza.

Dumbledore czekał na nich za pulpitem z zatroskanym uśmiechem. Nie potrzeba było wielkiej przenikliwości, aby zauważyć, że nie popiera ich decyzji i gdyby tylko mógł, natychmiast odwołałby ceremonię i odesłał ich do kwatery, aby przemyśleli swoje zachowanie. I to bez kolacji!

Niestety, nie mógł tego zrobić. Musiał dotrzymać danej Snape'owi obietnicy.

– Yen i Severusie, czy jesteście pewni... – nie zdążył zadać regulaminowego pytania, bo mężczyzna od razu odpowiedział:

– Tak.

Yen tylko skinęła głową. Wydawała się niezainteresowana całą sprawą. Jakby sama ceremonia było tylko męczącą formalnością, ponieważ wszelkie ustalenia zostały już dawno poczynione.

Dumbledore rozpoczął długą i monotonną inkantację. Oczy zgromadzonych kierowały się to na niego, to na zdeterminowanych małżonków, na których twarzach malowało się teraz wyłącznie znudzenie. Rosmerta zaciskała mocno kciuki i wpatrywała się z napięciem w plecy Yen. Była pewna, że któreś z nich wreszcie powie: „nie", że zatrzyma to żenujące przedstawienie. Oni zwyczajnie nie mogli się rozstać! Molly ocierała wilgotne oczy chusteczką, a Tonks z napięciem wstrzymywała oddech. Nikt, absolutnie nikt nie wierzył, że rozwód dojdzie do skutku, ale też nikt nie próbował go powstrzymać.

Nadszedł kulminacyjny moment. Dumbledore uniósł splecione dłonie nad głowami państwa Snape, a potem je rozdzielił. Dokonał w ten sposób symbolicznego rozłączenia, które zakończyło ich małżeństwo. Aż dziwne, że przez salon nie przetoczyło się w tej chwili chóralne westchnienie rozczarowania.

– Ogłaszam, że nie jesteście dłużej małżeństwem – zakończył krótko dyrektor.

– Nareszcie.

Severus ściągnął obrączkę, a następnie bezczelnie cisnął nią o podłogę. Krążek odbił się i poleciał gdzieś pod antyczne meble szlachetnej siedziby Blacków. Mistrz eliksirów wykrzywił się ironicznie, pocierając nadgarstki, jakby właśnie zostały uwolnione z kajdan. Yen nie dała się sprowokować. Zerknęła na niego obojętnie, a potem z widocznym zadowoleniem zsunęła z serdecznego palca obrączkę i odłożyła ją na poduszeczkę, którą podsunął jej Harry Potter.

Severus już chwilę później zniknął jej z oczu. Zmył się jak kamfora i nawet nie zamierzał się z nikim pożegnać.

Za to wokół niej zaraz wybuchł szum i gwar, bo kobiety otoczyły ją ciasnym kołem, ściskając i... gratulując? No, może nie całkiem, ale usłyszała sporo życzeń szczęścia na nowej drodze życia. I wiedziała z absolutną pewnością, że się spełnią. Yen miała już pomysł oraz cel, a teraz nic nie stało jej na drodze. Miała swojego agenta, list z Charmwood Pictures i plotkarskie gazety po swojej stronie. Wiedziała, jak to wszystko wykorzystać. Była już umówiona na kila przesłuchań i próbne zdjęcia.

– Chodź, musimy to uczcić! – krzyknęła jej do ucha Rosmerta. – Widziałam gdzieś na stole szampana.

Yenlla Znów-Panna-Honeydell uśmiechnęła się przymilnie i pokiwała głową, ale w rzeczywistości nie miała ochoty zostać na Grimmauld Place ani chwili dłużej. Dla niej to był koniec. Nie chodziło tylko o Snape'a. Zamierzała odseparować się od nich wszystkich, spalić za sobą mosty. Tak jak ostatnim razem. Wiedziała, że kiedy przekroczy te drzwi, już nigdy, przenigdy nie wróci. Bo i po co? Podjęła tę decyzję dawno temu i nic nie mogło jej zmienić. Odświeżona znajomość z Ros również nie miała żadnego znaczenia.

To koniec.

Yen pozwoliła Rosmercie pobiec po szampana, a sama sprytnie przemknęła pomiędzy zgromadzonymi, zmierzając do wyjścia. Szła spokojnym, rozkołysanym krokiem, rozsyłając wszędzie uśmiechy, aby nie wzbudzić podejrzeń. Była już prawie u celu, gdy stanął przed nią Remus Lupin.

– Już wychodzisz? Coś się stało? – zatroskał się.

– Och, muszę przemyśleć parę spraw – powiedziała lekko, nie patrząc mu w oczy.

– To zrozumiałe. Może chociaż zostaniesz na herbatę? Na pewno dobrze ci zrobi. – Remus ewidentnie chciał ją tutaj zatrzymać. Biedny, biedny facet!

Panna Honeydell ze wstydem musiała przyznać, że to właśnie przed nim najbardziej pragnęła uciec. Wołała uniknąć rozmowy z Lupinem, bo wiedziała, jak bardzo namieszała. Tak na serio nigdy nie zamierzała się z nim związać. To była tylko nieszkodliwa gra obliczona na stałe podrażnianie Snape'a, która później wymknęła się spod kontroli. A teraz musiała jakoś z tego wybrnąć, krzywdząc przy okazji jak najmniej osób. Dobrze wiedziała, co powinna zrobić. Musiała naprawić swój błąd. Oddać mu tę, o którą od początku mu chodziło, tylko zwyczajnie o tym nie wiedział.

Nadszedł czas, aby wykorzystać swoje wrodzone zdolności. Żadnych głupich zaklęć i machania różdżkami, tylko prawdziwa, żywa, najbardziej pierwotna z pierwotnych magia. Taka, jakiej nauczyła ją babka Ethel.

Yen uśmiechnęła się i podniosła błyszczące, nadnaturalnie chabrowe oczy na Remusa. Spojrzenie dosłownie przyszpiliło go w miejscu, przewiercając się przez czaszkę aż do wnętrza mózgu.

– Tak mi przykro, ale muszę już lecieć – paplała wesoło Yen. – Ale ty tu zostaniesz. Posłuchasz mnie uważnie, a potem zapomnisz o wszystkim, co powiedziałam. Mam wiele spraw do załatwienia. Wydaje ci się, że mnie kochasz, ale to tylko złudzenie. Spotkanie z agentem i takie tam. Gdy odejdę, odwrócisz się. Spojrzysz poprzez pokój i zobaczysz ją. Może wpadnę do mojego starego teatru? Tę jedyną. Kobietę, na której naprawdę ci zależy. Kiedy ją zobaczysz, od razu to zrozumiesz. Pomyślisz: „Jak mogłem jej wcześniej nie zauważyć, przecież jest idealna". I będzie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. To nie sztuczka ani żart, ale prawdziwe pragnienie twojego serca. Teraz się z tobą pożegnam i wszystko stanie się, jak przepowiedziałam. Raz, dwa, trzy. Żegnaj, Remusie. I powodzenia!

Lupin usłyszał oczywiście tylko część tej wypowiedzi, jednak gdzieś na granicy jego świadomości tłukły się także pozostałe słowa pięknej Yen, a zdezorientowany mózg nie mógł poradzić sobie z nienaturalnym rozdźwiękiem. Usta kobiety poruszały się, a jednak wychodziły z nich inne dźwięki, niż mogłoby to wynikać z ruchu warg. Co? Jak? Dlaczego?

Nie miał czasu się nad tym zastanowić, bo oto Yen pomachała do niego szczupłą dłonią po raz ostatni, a potem zawirowała zgrabnie na placach i ruszyła do drzwi. Zanim zdołał się otrząsnąć, już jej nie było. Gdy tylko zniknęła, coś – jakaś niezwykła siła kierująca jego krokami – kazało mu się odwrócić i zerknąć do tyłu. Akurat wtedy kłębiący się w salonie tłum rozstąpił się, tworząc na środku pusty tunel przez cały pokój.

Na jego końcu, w samym rogu stała Nimfadora Tonks. Wyglądała dziś wyjątkowo ślicznie. Długie włosy mieniące się wszystkimi kolorami tęczy sięgały jej aż do łopatek, a nad czołem przytrzymywała je szeroka opaska w lekko psychodeliczny, monochromatyczny wzór. Dziewczyna miała na sobie podarte jeansy oraz bluzkę z niebotycznie szerokimi rękawami i wyszytym na piersi napisem: „Make love, not war". Chyba poczuła na sobie spojrzenie Remusa, bo sama również podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego malinowymi ustami.

Remus Lupin poczuł, jak jego serce gwałtownie przyspiesza. Zdawał sobie sprawę, że jeszcze niedawno myślał coś o kimś... o kimś zdecydowanie innym, ale nagle wydało mu się to nieistotne. Teraz w ogóle nie potrafił sobie przypomnieć, kto to był. Wiedział za to, że musi natychmiast porozmawiać z Tonks. Albo najlepiej poprosić ją, aby wytłumaczyła mu dokładnie, najlepiej na przykładach, co znaczy napis na jej koszulce.

***

Yen wypadła z salonu, przemknęła na palcach korytarzem i dotarła bezpiecznie do wyjścia. Nikt nie zauważył jej nieobecności i nikt nie próbował zatrzymać. Właśnie o to chodziło. Lubiła ich wszystkich, ale... musiała odejść. Nadszedł czas i nie było już miejsca na sentymenty.

Ogólnie nie uważała tego roku za stracony, wręcz przeciwnie. Dzięki przysłudze wyświadczonej Dumbledore'owi udało jej się po wielu, wielu latach wrócić do świata. Zwalczyła dawne traumy i lęki, była gotowa ponownie stoczyć walkę o swoje marzenia. W ramach bonusu zdołała też zdziałać trochę dobrego... Lubiła myśleć zarozumiale, że miała swój udział w wielkim buncie Snape'a. Czy to nie dzięki niej – przynajmniej po części – uwolnił się wreszcie spod nieskończonych manipulacji dyrektora? Na pewno mogła sobie przypisać pewne zasługi na tym polu, prawda? Szkoda, że nie zdążyła się z nim pożegnać, ale najwyraźniej sobie tego nie życzył. No i szkoda, że już nigdy go nie zobaczy...

Ale nic to!

Grunt, że nie był to zmarnowany czas. Przecież naprostowała i zakończyła wiele zadawnionych spraw. Popchnęła do przodu nieśmiały romans wilkołaka! To fakt, że najpierw w nim namieszała, ale przecież później za to odpokutowała. Zbliżyła się do Ros, którą kiedyś brutalnie porzuciła... Ba! Pogodziła się nawet z Blackiem, a nigdy by nie pomyślała, że to możliwe! No i miała pewien udział w wiekopomnym dziele walki z międzydomowymi uprzedzeniami, bo to właśnie ona pierwsza stała się gorliwą zwolenniczką dramione.

Piękna i olśniewająca panna Yenlla Vanilla Honeydell zachichotała pod nosem i zdecydowanie pchnęła drzwi szlachetnej siedziby rodu Blacków. Wyszła na skąpany w promieniach słońca placyk, który nagle nie wydawał się już tak nędzny i zdewastowany. Przeciwnie, było to obecnie najpiękniejsze miejsce na ziemi, bo właśnie tutaj, a nie gdziekolwiek indziej, rozpoczynała się jej nowa, odświeżona, absolutnie wspaniała i niezwykle obiecująca przyszłość.

Czego mogła chcieć więcej?

Yen zrzuciła z głowy ponurą czarną woalkę, zaczerpnęła głęboki oddech i zrobiła pierwszy krok w stronę zachodzącego słońca.


Michael Stewart, HELLO DOLLY: So Long, Dearie!


Dean Martin: That's Amore.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro