Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 21: Hogwart na bis


Let me go home
I've had my run
Baby, I'm done
I gotta go home
Let me go home
It'll all be all right
I'll be home tonight
I'm coming back home
(Michael Bublé: Home)

Było już prawie zupełnie jasno, gdy Severus Snape powrócił ze skrzydła szpitalnego do swoich prywatnych apartamentów w lochach Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Lewą rękę miał zabandażowaną na całej długości i założoną na temblaku, co uznawał ze wielce żenujące. Podobnie jak to, że kulał, lecz odpowiedzialność za tę ostatnią dolegliwość tylko w części spoczywała na ludziach Czarnego Lorda. Wcześniej odniesione przez niego obrażenia poprawiła bowiem Yen, kiedy przydepnęła go szpilką w trakcie aportacji na terenie Zakazanego Lasu. Jeżeli zaś chodziło o nią samą – Yen, nie jej szpilkę (którym to przedmiotem, swoją drogą, potrafiła naprawdę świetnie się posługiwać, i to w każdej postaci) – zaraz potem dostała widowiskowego ataku histerii i znalazła się w takim stanie, że praktycznie musiał ją ciągnąć za sobą przez całą drogę do szkoły. Żywił nadzieję, że podczas jego nieobecności – nafaszerowana czymś przez Pomfrey albo Sprout – zdążyła zasnąć, ponieważ nie miał ochoty na ponowne omawianie wszystkiego, co się tego dnia wydarzyło. Był zbyt zmęczony.

Wszedł do swoich prywatnych pokojów i odruchowo rozejrzał się po wnętrzu. W porównaniu z TYM jego niedawne mieszkanie bez wątpienia robiło wrażenie. Profesorska kwatera była nieskończenie mniejsza. Składała się ledwie z niewielkiego saloniku, sypialni i łazienki, a z boku łączyła z gabinetem oraz jego osobistą pracownią. Dalej przechodziło się swobodnie do klasy eliksirów i szeregu magazynów. Nic imponującego – zwykła klitka i do tego z zakazem magicznej ingerencji w kształt i rozmiar poszczególnych pomieszczeń z uwagi na skomplikowane zaklęcia ochronne, jakimi obłożony był cały zamek.

Wbrew oczekiwaniom Severus zastał Yen siedzącą na łóżku i wpatrującą się apatycznie w przestrzeń z mokrymi, przyklapniętymi włosami zwieszającymi się żałośnie wokół bladej twarzy. Gruby usztywniający opatrunek, który miała założony wokół talii, prześwitywał jej przez jasną koszulę nocną. Wyjątkowo obszerną i przyzwoitą koszulę nocną pożyczoną od Minerwy McGonagall, co warto zaznaczyć. Mimo zapobiegliwości Snape'a, czasu było zbyt mało, aby skrzaty Yenlli zdołały przenieść cokolwiek z wyjątkiem paru drobiazgów. Państwo Snape stracili niemal wszystko.

Mistrz eliksirów usiadł na brzegu dość wąskiego kawalerskiego łóżka, które mu tutaj przysługiwało, starając się nie patrzeć na Yen. Ona zresztą odpowiadała mu tym samym. Dumbledore naprawdę mógł umieścić ją w osobnym pokoju, ostatecznie znajdowali się w szkole! Chociaż, z drugiej strony, to tylko wywołałoby większą lawinę plotek niż ta, która i tak czekała na nich za drzwiami. W całej historii szkoły żaden z członków kadry pedagogicznej nie mieszkał nigdy w Hogwarcie z rodziną. Fakt, że większość nauczycieli była stanu wolnego, ale istniała niepisana zasada ścisłego oddzielania życia prywatnego od zawodowego. Severus nie bardzo miał jednak wybór. Przegrał i musiał za to zapłacić. Miał szczęście, że żył.

Oswobodził się z butów i ułożył na wznak na pościeli. Przymknął oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć, aby nie musieć myśleć. Jeszcze przez jakiś czas nie być zmuszonym do rozważania wszystkiego, co się stało.

– Boli?

Otworzył oczy. Yenlla zerkała na niego nieśmiało, ze strachem nadal czającym się gdzieś w rozszerzonych oczach, mimo że od kilku godzin znajdowali się w najbezpieczniejszym miejscu czarodziejskiego świata. Nie miał ochoty odpowiadać, ale równie mocno nie miał ochoty na kolejną histerię, którą wróżyły drżące wargi Yen. Nie od dziś wiadomo, że w takich wypadkach najlepszym remedium okazuje się zagadanie zdenerwowanego człowieka.

– Nie, to tylko draśnięcie.

– Nie wyglądało na to.

– Nic mi nie jest.

– Pomóc ci się rozebrać?

– Po prostu idź już spać, Yen.

– Nie mogę! Nie mogę przestać myśleć. Kiedy zamykam oczy...

– Więc ich nie zamykaj i śpij z otwartymi.

– Ale...

– Nie chcę o tym rozmawiać – uciął niecierpliwie.

Schowała twarz w rękach i zaczęła drżeć na całym ciele.

– To moja wina.

– Owszem. A teraz idź spać.

Popełnił błąd, ponieważ teraz Yenlla na dobre zaniosła się płaczem, oddychając z trudem pomiędzy kolejnymi szlochami. Severus z przyjemnością odwróciłby się do niej plecami i zignorował, gdyby takiego manewru nie uniemożliwiała mu poraniona ręka.

– Chcesz coś na uspokojenie? – zaproponował.

– Jak możesz być taki spokojny?! – krzyknęła na niego jednocześnie. – Tam zginęli ludzie!

– Sama nazwałaś mnie kiedyś mordercą – rzucił obojętnie w odpowiedzi. – Czy myślisz, że śmierć dowolnej liczby osób robi na mnie jakiekolwiek wrażenie?

– To potworne!

– To jest wojna, a ty wciąż żyjesz. Czy coś jeszcze powinno cię w tej chwili obchodzić?

– Wolałabym tam zginąć razem ze wszystkimi!

Mistrz eliksirów wreszcie się podniósł i usiadł na łóżku naprzeciwko niej, odruchowo podtrzymując się za obandażowane ramię. Zmarszczył brwi, spoglądając na nią w taki sposób, że niemal natychmiast się uspokoiła.

– To dobrze brzmi, prawda? Tak wypada mówić małej, bezbronnej kobietce. Problem w tym, że ty wcale taka nie jesteś, Yen Honeydell. Zrobiłaś wszystko, żeby wydostać się z opery. Z zimną krwią rozpłatałaś gardło Bellatrix Lestrange.

– Bellatrix to Śmierciożerczyni! Tutaj chodzi o niewinnych ludzi!

– Co za różnica? Byłaś gotowa zabić i prawie ci się udało, więc nie urządzaj teraz melodramatycznych scen.

O ile to w ogóle możliwe, oczy Yen jeszcze bardziej się rozszerzyły, gdy przewiercała go na wylot nerwowym i lekko zamglonym spojrzeniem.

– Prawie? Co to znaczy „prawie"?

– A jak myślisz?

– Czyli ona żyje?

– Tak. Znaleźli ją chwilę później.

– Och!

Yenlla zbladła gwałtownie, zaciskając ręce na pościeli, jakby chciała się jej przytrzymać.

– Nie zabiłam jej?

– Lestrange? Żeby ją nieodwracalnie uśmiercić, musiałabyś zakopać każdą kość osobno na rozstajach dróg – prychnął Severus niechętnie.

Piękna Yen nie usłyszała jednak nic z tej przemowy, gdyż osunęła się miękko na podłogę, tracąc przytomność.

***

– Co z nią? – zapytał Severus stojącą po drugiej stronie łóżka i pochylającej się właśnie nad Yen Poppy Pomfrey.

– Och, nic jej nie będzie.

– Nie mogłem jej docucić – rzucił, tylko na wpół uświadamiając sobie, że cokolwiek mówi. Był naprawdę wykończony, dlatego trudno było mu początkowo stwierdzić, czy kolejny komentarz szkolnej pielęgniarki odnosi się do niego czy jego aktualnej żony.

– A co w tym dziwnego? Jest wyczerpana. Wbrew pozorom to bardzo delikatna kobieta, a to, co wczoraj przeszła, powaliłoby niejednego dorosłego faceta, wierz mi na słowo. Powinnam od razu po tej operowej hecy zabrać ją do siebie i zaaplikować coś solidnego na wzmocnienie, a nie zgadzać się na ten idiotyczny pomysł z powrotem do domu, ot co! Ale! – Rozpromieniła się zaraz szkolna pielęgniarka. – Nie ma się czym martwić. Jutro będzie jak nowa.

– Oby – mruknął Severus. – Mam dość innych problemów.

Opadł na krzesło i wyraźnie się rozluźnił, mimo tych swoich marudnych, severusowatych deklaracji, co Poppy zaobserwowała ze sporym ukontentowaniem. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, poprawiając poduszki wokół pani Snape i od czasu do czasu rzucając mu ukradkowe spojrzenia.

– Możesz sobie tego oszczędzić – warknął ponownie mistrz eliksirów, podpierając się na zdrowej dłoni.

– Czego takiego, Severusie?

– Tego wszechwiedzącego wzroku.

– No wiesz! – oburzyła się natychmiast, zdecydowanym ruchem zawiązując ciaśniej szlafrok i poprawiając czepek, który zgarnęła ze sobą z pokoju mimo osobliwej pory wezwania. Zaraz jednak jej rysy znów się wygładziły, albowiem (o czym prawie nikt nie wiedział, a na pewno nikt się nie domyślał) surowa, poważna i autorytarna madame Pomfrey była w głębi duszy niepoprawną romantyczką i wielką fanką wielkich historii miłosnych. – Możesz sobie mówić, co chcesz, Severusie, i burczeć, ile tylko ci się podoba, a ja i tak wiem swoje.

– Wprost płonę z niecierpliwości, abyś podzieliła się ze mną tą wiedzą.

– Och, daj spokój! Pamiętam, co się działo z Yen na wiosnę, kiedy to ty byłeś chory.

– I uważasz, że chwiejne nastroje mojej żony to coś, na czym można polegać?

– Właśnie: twojej żony! Sam to powiedziałeś! Poza tym wezwałeś mnie dzisiaj – oświadczyła takim tonem, jakby był to niezbity dowód na to, co właśnie starała mu się udowodnić... Cokolwiek by to miało być.

– To jakaś zbrodnia? – zirytował się nagle.

– Chociaż to było zwykłe omdlenie.

– Bzdury! Skąd miałem wiedzieć? Nie chciałem, żeby skonała w moim pokoju. Dumbledore mógłby mieć o to pretensje. I tak dziwnie na mnie patrzy – wyrzucił z siebie Snape, zanim zdołał się powstrzymać. Zwykle to właśnie jego zbyt długi (czasami!) język był tym czynnikiem, który naprowadzał Yen na sprawy, co do których powinna pozostać nieuświadomiona.

– A może to jednak coś innego... Coś więcej? Hę? – drażniła go Poppy.

Severus wreszcie nie wytrzymał i zerwał się z krzesła. Miał już serdecznie dosyć tego półuśmiechu, którym pielęgniarka częstowała go, odkąd tylko wkroczyła do jego apartamentów. Był to uśmiech podejrzanie przypominający ten typowy dla małych dziewczynek. Uśmiech pod tytułem: „A ja znam sekret". Dostawał od tego szału. Podszedł do drzwi sypialni i otworzył je. Na oścież, żeby nie było najmniejszych wątpliwości co do przekazu.

– Rozmawiałam ostatnio z Molly – dodała na zakończenie, uśmiechając się jeszcze bardziej tajemniczo. – Ona i Yen świetnie się dogadują.

– Znakomicie. Jeżeli już skończyłaś...

Pomimo tak bezpośredniego potraktowania Poppy Pomfrey nie wydawała się urażona. Przeciwnie, zadarła głowę w absurdalnym poczuciu tryumfu. Najwyraźniej niezależnie od tego, co robił, wszystko potwierdzało jej tezę.

– Przyślij ją do mnie za kilka dni. Mogę ją dokładniej przebadać – rzuciła niewinnie, podążając za przemierzającym wielkimi krokami salon Snape'em. Otworzył z rozmachem kolejne drzwi.

– Nie ma potrzeby. Stwierdziłaś, że nic jej nie jest.

– Są rzeczy, których nie widać na pierwszy rzut oka – szepnęła, gdy go mijała. Przeszła przez próg komnaty i zatrzymała się w korytarzu. – Mam nadzieję, że ręka specjalnie ci nie dokucza.

Zamiast odpowiedzi Severus Snape najzwyczajniej w świecie trzasnął jej drzwiami przed nosem.

***

Mistrz eliksirów miał skrytą (choć sam zdawał sobie sprawę, jak nierealną) nadzieję, że dyrektor pozwoli mu przez cały okres pobytu Yen w szkole trzymać ją w pokoju, nawet na moment z niego nie wypuszczając, i tam też żywić. Oczywiście tak się nie stało. Starszy czarodziej nie byłby sobą, gdyby pozwolił na coś takiego i nie tylko od razu zaprosił piękną Yen do udziału we wszystkich posiłkach w Wielkiej Sali, ale też przedstawił ją ogółowi podczas pierwszej kolacji, w której wspólnie uczestniczyli. Severus miał wrażenie, że lada chwila rozpuści się od rozognionych, ciekawskich spojrzeń, pod ostrzałem których on oraz siedząca obok niego i dłubiąca niemrawo w talerzu Yenlla bezustannie się teraz znajdowali. Stali się prawdziwą atrakcją wieczoru. Niewyżyta smarkateria miała ubaw jak nigdy, zaiste! Chociaż wszystkim było wiadome, że naczelny Nietoperz Hogwartu wstąpił w związki małżeńskie, chociaż prawie wszyscy zdążyli już zobaczyć, KIM była jego urocza wybranka, to obecnie na młodzieńczą wyobraźnię niezdrowo podziałał sam fakt osiedlenia się w szkole zaobrączkowanej pary, co nigdy do tej pory się nie zdarzyło, a co otwierało całe pole nowych możliwości.

Severus poczuł się pośród tego wszystkiego tak, jakby co najmniej z własnej woli wstawił swoje osobiste łóżko do Wielkiej Sali. Te szepty, chichoty, uśmieszki... Wszystko to było nie do zniesienia dla kogoś o jego charakterze, a to dopiero początek. Nawet sobie nie wyobrażał, co będzie dalej. Wszak pewien przedsmak tego, co go jeszcze czekało, dała mu pełna dziwacznych aluzji rozmowa z Pomfrey – kobietą, która do tej pory ledwie się do niego odzywała i to wyłącznie w sprawach służbowych, a do tego uparcie odnosiła się do niego bezosobowo, pomimo przyjętego w kadrze zwyczaju zwracania się do siebie po imieniu. A wczoraj? Wczoraj dwa razy został „Severusem"! Niewytłumaczalny, rewolucyjny wpływ Yen na wszelkie przestrzenie, w których zagościła, był doprawdy przerażający.

Kiedy to się wreszcie skończy? Czy naprawdę nie dość mu się już dostało? Zawalił sprawę ze Śmierciojadami, a Zakon Feniksa został bez szpiega – ostatniego, Lefroya, zlikwidowali tej samej nocy, kiedy urządzili zasadzkę na Yen, następnie na niego, a na koniec wysadzili w powietrze ich... JEGO mieszkanie, wraz ze sporą częścią miasta. Nie wspominając nawet o zabytkowym budynku Covent Garden. Na chwilę obecną on, Severus Snape, uziemiony był w Hogwarcie i poszukiwany swoistym listem gończym przez ludzi Lorda Voldemorta. Dostał najbardziej ekskluzywną kategorię: „Znajdź i zniszcz" i nie mógł się ruszyć na krok z superchronionego budynku szkoły. A teraz jeszcze TO! Nawet tutaj nie zaznał spokoju – nie tylko z samą Yen na karku, ale też pobudzonym jej obecnością, buzującym ściekiem młodzieńczych hormonów. Jeżeli przetrzyma to nerwowo, już chyba nawet Avada Kedavra nie będzie w stanie go wykończyć.

Po pewnym czasie mistrz eliksirów uznał, że robił za widowisko dostatecznie długo, aby zadowolić hogwarcki protokół, i szturchnął Yen wymownie w bok. Spojrzała na niego rozkojarzonym wzrokiem.

– Skończyłaś już?

Równie beznamiętnym spojrzeniem obrzuciła rozmemłane na talerzu jedzenie, z którego naprawdę niewielka część trafiła tam, gdzie powinna. Skinęła krótko głową. Snape udał, że nie zauważa w jej zachowaniu i apetycie nic niepokojącego. Była dorosła, na Salazara! Wstał z miejsca i podał jej rękę. Jednak wcale nie poczuł się lepiej, gdy we dwójkę opuścili Wielką Salę. Wiedział, że gdy tylko zniknęli za drzwiami, towarzystwo w środku na dobre się rozszalało. To zdecydowanie nie było pocieszające.

Zaprowadził Yenllę do pokoju i zasugerował, aby najlepiej od razu się położyła. Nie była w najlepszej formie i jej aktualny, półprzytomny stan dział mu na nerwy. Określając to najkrócej – wprost nie mógł na nią patrzeć. Zgarnął z najbliższej szafki kilka buteleczek oraz świeży opatrunek i ruszył do łazienki. Zdecydował, że prędzej zdechnie, niż jeszcze kiedykolwiek uda się do szkolnej konowałki.

– Pomóc ci? – zapytała nieco trzeźwiej Yen, zaglądając do łazienki.

– Nie.

– Umiem bandażować rany.

– Poradzę sobie.

– Jedną ręką?

– Rzucę zaklęcie. Pamiętasz jeszcze, do czego służy różdżka? – warknął kpiąco, pospiesznie i niezbyt delikatnie pozbywając się poprzedniego opatrunku.

Ręka bez wątpienia wyglądała lepiej, jeżeli porównać jej stan z tym z wczorajszego dnia, kiedy przypominała spalony kawałek drewna, ale skóra wciąż wyglądała okropnie. Miała chorobliwy, trupio szary odcień, a na całej długości rozlewały się wielkie plamy w odcieniach przechodzących od fioletu do krwistej czerwieni i czerni. Dodatkowo przedramię wciąż szpecił Mroczny Znak.

– Może ktoś jeszcze powinien to zobaczyć? – zasugerowała cicho Yen.

– Potrafię się sam sobą zająć.

– Wiem, ale...

– I chyba znam się na tym lepiej niż ty.

Po podobnej odprawie Yen nie zostało zbyt wiele do powiedzenia. Kiwnęła głową i wycofała się z powrotem do sypialni, zamykając za sobą drzwi.

***

Severus Snape leżał na wznak na łóżku i zrezygnowany wpatrywał się w sufit, podczas gdy zrozpaczona Yen popłakiwała odwrócona do niego plecami. Trwało to już ponad pół godziny, może nawet godzinę. Depresja snującej się ponuro po kątach żmii trwała, choć chyba jej przyczyna uległa pewnej zmianie. Wcześniej zwykła popłakiwać za siebie, teraz – jak raczyła go niedawno poinformować – za ludzkość... a przynajmniej tę jej część, która miała nieszczęście mieszkać w pobliżu byłego najwierniejszego poplecznika Mrocznego Lorda. Obecnie cokolwiek Yen mówiła czy robiła, wydawała się dziwnie daleka, zamyślona, rozkojarzona. Nie mogła się na niczym skupić. Wszyscy wokół szeptali, jak bardzo przeżywa to, co się wydarzyło, nie może znieść świadomości, ilu ludzi zginęło. Dobre sobie! Severus był pewien, że nie tyle chodzi o jakiekolwiek wyrzuty sumienia (które byłyby jak najbardziej słuszne), ile o te wszystkie utracone przez nią fatałaszki, nie wspominając o górach butów i biżuterii, które wyleciały w powietrze wraz z kamienicą. A przecież jednak coś tam udało jej się wynieść. Widział niewielką walizeczkę i torbę dostarczoną jej przez Błyskotkę.

Mogłaby wziąć się w garść, na Salazara! Pokazywanie się wszem i wobec w tej pożałowania godnej kondycji było doprawdy tanią sztuczką, nawet jak na Yen Honeydell. Co chciała tym osiągnąć? Odwrócić uwagę od faktu, że to wszystko jej wina? Od początku do końca? Wszystko z powodu jej głupoty i próżności!

Severus starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że lepiej byłoby dla wszystkich, a zwłaszcza dla Sprawy, gdyby Yen zginęła w operze. Wtedy wszystko zostałoby po staremu, a on mógłby coś robić, a nie gnić zamknięty w Hogwarcie niczym w klatce, zupełnie jak przeklęty kundel Black. Takie rozmyślania nie prowadziły jednak do niczego konstruktywnego. Co się stało, to się nie odstanie. Yenlla najwyraźniej miała niezwykłą wolę życia... albo była kompletnie pozbawiona skrupułów, biorąc pod uwagę, w jakim stanie pozostawiła Bellatrix. I jakim sposobem udało jej się przetrwać ostatnim razem, w Koszmarnym Dworze. Wszystko to razem może nawet by go bawiło, gdyby nie dalszy ciąg owej przeklętej nocy i jej następstwa.

Nieświadomie zazgrzytał zębami i momentalnie tego pożałował, bo zwrócił na siebie uwagę Yen. Odwróciła się i popatrzyła na niego lękliwie. Bała się go i to było widać. Bała się tego, że jego kruchy spokój wreszcie runie i wyciągnie wobec niej konsekwencje za swoje bieżące położenie.

– Chcesz coś na sen? – odezwał się pierwszy dość agresywnie.

– Nie. Ty też nie śpisz.

– Jak mogę spać, skoro przez całą noc beczysz w poduszkę?

Yenlla natychmiast spuściła wzrok i otarła szybko dłońmi policzki.

– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.

– Nie obudziłaś, nie zdążyłem zasnąć.

– Przepraszam.

– I przestań bez przerwy przepraszać, do ciężkiej cholery! – Severus zerwał się w jednej chwili, usiadł na łóżku i złapał za głowę pełnym irytacji gestem. Obsunięty rękaw odsłonił nieco jego sine lewe przedramię. – Szlag mnie zaraz trafi!

– Prze... – zaczęła odruchowo i urwała. Odrzuciła kołdrę i wstała.

– Wybierasz się gdzieś?

– Przejdę się.

– Świetnie. Postaraj się, żeby cię nikt nie widział.

– Przecież już jest po ciszy nocnej.

– A wszyscy tutaj przestrzegają szkolnego regulaminu przynajmniej tak sumiennie, jak kiedyś my – burknął mistrz eliksirów, układając się na powrót na łóżku i zakrywając po sam nos.

Yenlla zmieniła przed wyjściem szlafrok Poppy na ciepły płaszcz Severusa i wyszła na korytarz. Mimo początku maja było bardzo zimno. Zwłaszcza wewnątrz tak starego, kamiennego zamczyska jak Hogwart, w którym nawet magia nie rozwiązywała do końca problemów z przeciągami i ogrzewaniem. Blask przeświecającego przez szyby księżyca w pełni napełniał korytarze fantastyczną bladą poświatą podobną do płynnego srebra. Wychodząc z lochów, Yen spoglądała tęsknie w stroną mijanych kolejno okien. Wreszcie znalazła się w sali wejściowej i spróbowała pchnąć ciężkie wrota prowadzące na zewnątrz. Były jednak zamknięte i dobrze zabezpieczone – z tego, co mogła stwierdzić, przyglądając się zamkom. Z żalem zrezygnowała i powlokła się w górę głównych schodów. Mogłaby wprawdzie wydostać się jednym z tajnych przejść, ale nie była pewna, czy aż tak jej na tym zależy. One też prawdopodobnie były pozamykane i obłożone alarmami. Wojna wkroczyła w ostateczną fazę. Nie można było być zbyt ostrożnym. Ładnie by wyglądała, gdyby ją przyłapano! Severus chyba naprawdę zadusiłby ją własnymi rękami.

Może tak byłoby lepiej...?

Spacerowała powoli rozległą galerią na trzecim piętrze. Portrety wybitnych przedstawicieli czarodziejskiego świata pochrapywały w swoich ozdobnych ramach, a zbroje chrzęściły delikatnie, gdy je mijała. Oba te dźwięki były doskonale słyszalne w panującej wokół, nienaturalnej jak na szkolne warunki ciszy. Zatrzymała się przy wysokim, ostrołukowym oknie ozdobionym w szczytowej części misternym witrażem i z westchnieniem przysiadła na zimnym parapecie. Przykleiła nos do jednej z niewielkich szyb w starożytnej metalowej oprawie i obserwowała Zakazany Las. Wiatr poruszał skąpanymi w promieniach księżyca czubkami drzew.

Tak pięknie... i tak okropnie zarazem.

Och, to wszystko było takie trudne! Wszystko, co się wydarzyło... Przytłaczające poczucie odpowiedzialności... Nie umiała sobie sama z tym poradzić. Nie potrafiła uporządkować tego w myślach.

Wszystko przebiegało dokładnie tak samo jak za pierwszym razem, dawno temu. Zniszczone domy i zwłoki. Poprzednim razem straciła całą rodzinę, a na koniec Śmierciożercy spalili Krucze Gniazdo. Podobną cenę zapłacił Severus. Teraz wszystko się powtarzało. Krewni Yen zginęli dlatego, że Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać poszukiwał jej. Tym razem również wszystko zaczęło się od niej. To ona dała się podejść. To ona wpadła w pułapkę – z otwartymi oczami i praktycznie na własne życzenie. To ona ostatecznie pogrążyła Snape'a, który i tak narażał się z jej powodu. Przez nią stracił resztkę zaufania, jakie pokładał w nim Lord, przez nią się odsłonił. Dlaczego w ogóle po nią przyszedł?

Nie mogła tak dłużej. Chciała z kimś porozmawiać. O tym, co wydarzyło się tragicznej nocy. O tym, gdzie był Severus i co się z nim działo przez cały ten czas od rozstania w operze aż do jego powrotu nad ranem. Jaki przebieg miało ostatnie spotkanie Kręgu? Jak udało mu się stamtąd wydostać? Owszem, miał świstoklik, ale to i tak było niemal nieprawdopodobne. Chciała mówić, pytać i słuchać. Chciała zrzucić z siebie okropny ciężar, który ją przygniatał, ale mistrz eliksirów odgrodził się od niej barierą nie do przejścia. Najpewniej żałował teraz, że wydobył ją z tamtej kabały. Dlaczego przyszedł? Dlaczego? Jeżeli miał ją teraz za to karać...

– Yen, dziecko drogie, co ty tu robisz? – Usłyszała tuż obok znajomy, przyjemnie głęboki głos Dumbledore'a, który zabrzmiał jednak dość smutno.

Pospiesznie otarła twarz rękawem płaszcza, zanim przed nim stanęła. Spróbowała się uśmiechnąć, ale dramatycznie jej się nie udało. Być może wyszła z wprawy.

Dyrektor rzucił jej czujne spojrzenie znad okularów-połówek, a potem nagle porzucił swoją charakterystyczną rezerwę, skrzętnie skrywaną pod sympatyczną fizjonomią lekko sklerotycznego staruszka. Zbliżył się do niej i chwycił za skostniałe dłonie. Nigdy nie widziała go takim energicznym i przejętym.

– Zmarzłaś na kość – powiedział, po czym zaczął rozcierać jej ręce w swoich, a potem zrobił to samo z ramionami. Nie zdoławszy nad tym zapanować, Yen zaszczękała zębami.

– To nic takiego – zaprotestowała, próbując się wyrwać.

– Przeziębisz się.

– Nie, naprawdę!

Wtedy Albus Dumbledore zrobił coś najmniej oczekiwanego. Objął ją i przytulił serdecznie do siebie. Yenlla o mało nie krzyknęła ze zdziwienia. Dyrektor zawsze wydawał jej się taki... daleki, jakby od reszty społeczeństwa dzieliła go przejrzysta szyba, nikogo nie dopuszczając na zbyt bliską odległość. Ostatecznie był prawdopodobnie najpotężniejszym współczesnym czarodziejem, budził powszechny respekt. Wszyscy go podziwiali, cenili jego zdanie, rady i... Yen czasami zastanawiał się, czy ktokolwiek po prostu go lubił i czy on odwzajemniał się komukolwiek podobnym uczuciem. Był taki zimny, pomimo tych radosnych iskierek w oczach. Nawet Severus sprawiał bardziej ludzkie wrażenie. Dyrektor za to budził w niej niewytłumaczalny lęk i ostrożność. Yen z pewnością nie darzyła go sympatią i nagła bliskość zupełnie nie przypadła jej do gustu. Szczerze wolałaby tego uniknąć.

– Rozumiem, że jest ci ciężko – odezwał się ponownie Dumbledore. Wciąż obejmował ją ramieniem i teraz delikatnie skłonił do ruszenia się z miejsca. Zaczęli iść razem wzdłuż korytarza. – Severus źle postąpił, zmuszając cię do oglądania tego wszystkiego – oświadczył z niespotykanym wzburzeniem.

– Ja tak nie uważam – odpowiedziała lojalnie.

– Yen, dziecko...

– Nie, dyrektorze, proszę. – Udało jej się wreszcie od niego uwolnić i odstąpić dwa kroki do tyłu.

– Może masz ochotę na kubek gorącej herbaty?

– Nie, dziękuję.

– Albo mleka? Podobno mleko znakomicie pomaga na bezsenność – zaproponował, powracając do charakterystycznego, lekko rozbawionego tonu. Chwila odsłonięcia minęła i dyrektor ponownie skrył się za swoją maską.

– Lepiej wrócę już do siebie. Na dół.

– Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała porozmawiać... – zaczął, jakby w cudowny sposób odgadując jej wcześniejsze myśli, jednak to nie na rozmowie z nim tak zależało Yenlli.

– Tak, wiem – przytaknęła odruchowo. – Dziękuję. I dobranoc.

Odwróciła się na pięcie i odeszła możliwie najszybciej. Nigdzie nie mogła znaleźć chwili spokoju. Jak miała sobie wszystko poukładać w głowie?

***

Yenlla obudziła się następnego dnia z potwornym bólem głowy. Było bardzo wcześnie, ale Severus zdążył już gdzieś wyjść. Nic dziwnego, ostatnimi czasy ledwie mógł znieść jej obecność w tym samym pokoju. Przeleżała następne dwie lub trzy godziny, zapadając od czasu do czasu w lekka drzemkę, aż nadeszła pora śniadania. Snape jednak do tej pory nie powrócił, więc zrezygnowała z wizyty w Wielkiej Sali. Nie czuła się na siłach samodzielnie przedzierać przez zatłoczoną szkołę. Ogólne samopoczucie Yen było paskudne, a z pewnością też wiele lepiej nie wyglądała. Chwilę później chyba znowu zasnęła.

– Widocznie demony sumienia nie dręczą cię tak bardzo, skoro nadal możesz spokojnie spać do południa.

Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła Severusa grzebiącego w szafie obok łóżka. Większość rzeczy trzymał w mieszkaniu, tutaj znajdowało się raptem kilka drobiazgów. Chociaż i tak znajdował się w lepszej sytuacji niż ona. Yenlla opuściła dotychczasowe lokum w jednej starej sukience i szalu od Severusa, który zdążyła pochwycić, kiedy mistrz eliksirów ciągnął ją na korytarz. No, może to nie była tak do końca prawda. Nie była pewna. Wciąż nie zajrzała do pakunków Błyskotki.

Uniosła się w pościeli i spojrzała na swojego aktualnego małżonka.

– Gdzie idziesz?

– Na Grimmauld. – Nie uznał za stosowne zwrócić się do niej, gdy odpowiadał. Nawet na nią nie zerknął.

– W trakcie zajęć?

– Jest piąta po południu.

Yen zamilkła zdziwiona. Najwyraźniej kilka nieprzespanych nocy dało o sobie znać. Severus świdrował w tym czasie krytycznym okiem parę wyblakłych spodni.

– Potrzebujemy nowych rzeczy – rzuciła, aby powiedzieć cokolwiek i przerwać zalegającą w pomieszczeniu, nieprzyjemną ciszę, a Snape natychmiast się odgryzł:

– Masz ochotę przespacerować się po Pokątnej? Śmiało.

– Myślałam raczej o jakimś katalogu albo...

Severus trzasnął drzwiami szafy i bez słowa wyszedł z sypialni, ale Yenlli tym razem to nie zmroziło.

– Mogłabym pójść z tobą? – zawołała za nim.

– Co? – Pojawił się z powrotem w pokoju.

– Pytałam, czy mogłabym zabrać się z tobą.

– Na zebranie? – dopytywał się idiotycznie, czekając, aż się zniechęci.

– Tak.

– Przecież tego nie znosiłaś.

– Nie chcę być sama. – Spuściła głowę, ugniatając w rękach rąbek kołdry.

Zapanowało chwilowe milczenie, ale Severus dość szybko się zdecydował.

– Ubieraj się – powiedział.

– Dziękuję.

– Przestań. To do ciebie nie pasuje. Tak samo jak przepraszanie.

Zamierzała go przed wyjściem poprosić o eliksir przeciwbólowy, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, warknął krótko o braku czasu i kazał jej się streszczać. Uznała, że ostatecznie wszystko jej jedno.

***

Severus Snape na polecenie Dumbledore'a opuścił salon, zszedł po schodach i skierował się w stronę kuchni. Zgoda na nagły kaprys Yen okazała się nadspodziewanie dobrym posunięciem, bo oto okazała się rzeczywiście przydatna. Dyrektor miał do niej kilka pytań dotyczących zajścia w nieszczęsnej operze. W końcu to ona była tam przez cały wieczór, co czyniło ją głównym świadkiem poczynań Śmierciożerców.

Mistrz eliksirów otworzył drzwi kuchni i ujrzał swoją żonę siedzącą na krześle z miną równie nieobecną jak bez przerwy od kilku dni. W tym obrazku zawarty był też pewien nowy element. Szelma głaskała mianowicie czule złożony na swoich kolanach łeb wielkiego czarnego psa. Snape z jakiegoś powodu poczuł się o wiele bardziej niż zazwyczaj zirytowany tym faktem.

– Dobra, dość tej zabawy – warknął od progu.

Yen poderwał głowę cokolwiek spłoszona. Dopiero teraz go zauważyła.

– Zmienisz się sam, czy ja mam to zrobić?

– Sever... Do kogo ty mówisz?

Nie doczekała się odpowiedzi. Poza tym jej uwagę zwróciło w tym momencie coś zupełnie innego. Uwalone na jej kolanach psie cielsko zaczęło drżeć tajemniczo, a potem stopniowo stawało się coraz większe i cięższe. W końcu zaczęło zmieniać kolory i kształt, tak że Yen miała wrażenie, jakby oglądała w zwolnionym tempie proces wypełniania formy płynnym tworzywem albo film prezentujący rozwój człowieka w ogromnym przyspieszeniu.

Sekundę później nie było ani śladu po kudłatym psie, za to w jego miejsce obejmował ją w pasie nie kto inny, jak wyszczerzony złośliwie Syriusz Black.

– Cześć, skarbie – szepnął uwodzicielsko.

Yenlla krzyknęła i odepchnęła go od siebie. Syriusz stracił równowagę i rozciągnął się na posadzce u jej stóp, zanosząc od śmiechu.

– Wiedziałeś? – Wymierzyła oskarżycielsko palec w stronę Severusa. – Wiedziałeś o tym i nic mi nie powiedziałeś?

– Musiało mi wyjść z głowy.

– Jak mogłeś? Przecież to Black! A ja go... Och, obrzydliwe! – Potrząsnęła kilka razy głową, odwracając wzrok od ubawionego pana domu. – Niedobrze mi.

– Chodź na górę, jesteś potrzebna – rzucił Snape, w głębi duszy całkiem usatysfakcjonowany efektem, jaki wywarł, niszcząc sielankową scenkę.

– Black, ty cholerna świnio! – krzyczała w dalszym ciągu Yen, przykładając dłonie do gardła, jakby faktycznie oburzenie wręcz ją dławiło.

– Ale lubiłaś to – odgryzł się Syriusz, siadając w kucki na podłodze. Uśmiechnął się mściwie. – Podobało ci się. Mój szorstki języczek...

Yenlla fuknęła dziko jak rozjuszona kotka i odruchowo sięgnęła po pierwszy przedmiot, jaki znalazł się w zasięgu jej rąk. Tak się złożyło, że był to stojący na stole dzbanek z wodą, którego zawartość wylała teraz na głowę dziedzica majątku Blacków. Tego się nie spodziewał.

– Jesteś chory! – syknęła, mijając go, po czym przecisnęła się obok stojącego w progu Severusa i wyszła na zewnątrz.

Mistrz eliksirów nie zamierzał niczego komentować, posłał tylko Syriuszowi tyleż ironiczne, co wymowne spojrzenie.

– Ty też masz się stawić na górze, Black – poinformował, a potem wyszedł za Yen.

***

Yenlla wkroczyła do salonu prawie jak lunatyczka. Była wdzięczna, że Severus przytrzymywał ją za łokieć i kierował, bo inaczej chyba nie trafiłaby na miejsce.

Moment nie był najlepszy. Podczas nieobecności Severusa w salonie wywiązała się ostra wymiana zdań zakończona ciągnącą się aż do teraz karczemną awanturą. Najbardziej wybijały się głosy wrzeszczących na siebie Alastora Moody'ego, Kingsleya Shacklebolta oraz Emeliny Vance. Od czasu do czasu przez panujący wokół zgiełk przebijały się też uspokajające apele na przemian Albusa Dumbledore'a i Remusa Lupina lub pełne pretensji krzyki Nimfadory Tonks, która najwyraźniej miała coś niezmiernie ważnego do przekazania i teraz próbowała zwrócić na siebie uwagę.

Do świadomości Yen jednak ledwie docierały te rozmaite wrażenia. Miała bowiem nieustanne, niedające się w żaden sposób odpędzić uczucie odpływania gdzieś daleko poza to wszystko...

Usłyszała gdzieś z boku ciepły głos Molly Weasley, która wyraziła zaniepokojenie, że Yen jest bardzo blada. Severus Snape nie bez satysfakcji oświadczył na to, tuż przy jej uchu, że właśnie dowiedziała się, że Syriusz jest animagiem.

– Sama się dowiedziała? – skontrowała bardzo nieufnie i z wyrzutem Molly, i była to ostatnia rzecz, jaką Yen usłyszała.

***

Zajęty zbywaniem ciekawskiej pani Weasley mistrz eliksirów ledwie spostrzegł, że Yenlla omdlewa mu w rękach. Molly krzyknęła krótko, a że naturalnie trafiła akurat na moment wyciszenia pośród kłócących się członków Zakonu Feniksa, wszyscy momentalnie zwrócili się w ich stronę. Łącznie z Syriuszem Blackiem, który dopiero co dołączył do reszty. Klnąc pod nosem, Snape ułożył wstrząsaną gwałtownymi drgawkami Yen na podłodze i spróbował ją unieruchomić. Nie przyniosło to większych efektów. Pod wpływem dotyku gwałtownie wygięła się w łuk, a po chwili na jej ustach pojawiła się biała piana. Wśród oszołomionych zgromadzonych, oprócz szoku, dawało się wyczuć pierwsze oznaki paniki.

– Co jej jest? – zapytali jednocześnie Molly, Remus i (o dziwo!) Syriusz.

– Nic – odwarknął Severus.

– Ona ma padaczkę?! – nie ustępował zaciekawiony pan domu z dziwnym błyskiem w czarnych oczach.

– A co? Okazało się, że piękna Yen jednak jest felerna?

– Przecież nie to miał na myśli – wstawił się za przyjacielem Lupin, ale w jego głosie trudno byłoby się doszukać absolutnego o tym przekonania.

Jeżeli zaś chodzi o reakcję samego Remusa, ten z równym jak wcześniej zaskoczeniem, a nawet lekką zazdrością, obserwował profesjonalizm, z jakim Severus natychmiast zajął się Yen. Jego niezwykłe opanowanie i kamienny wyraz twarzy wydawały się wprost nieludzkie. Jak często musiał już interweniować w podobnych wypadkach? A on, Remus? Co on właściwie wiedział o Yen? O nich obojgu...? Jak wyglądało ich wspólne życie?

Molly uklękła obok i przytrzymała głowę Yen, podczas gdy Snape, z braku czegoś odpowiedniejszego pod ręką, wsunął własną różdżkę między jej zęby.

– Niech ktoś otworzy okno – zakomenderowała zadziwiająco przytomnie Nimfadora Tonks. – Albo najlepiej wszystkie.

Minęło sporo czasu, nim Yenlla wreszcie rozluźniła się i znieruchomiała.

– To nie epilepsja, Syriuszu – wyjaśnił spokojnie Dumbledore, który w tym czasie zdążył do nich dotrzeć. – Pani Snape jest przecież współczulna. Czy zastanawiałeś się kiedyś, w jaki sposób można odreagować te wszystkie obce emocje? Widziałeś jeden ze sposobów. Tylko jeden.

Starszy czarodziej pochylił się i dotknął dłonią spoconego czoła Yen.

– O tak. Współczulne czarownice są jak barometry. Coś wisi w powietrzu. Coś zbliża się wielkimi krokami. – Wyprostował się, zerkając pogodnie po wpatrzonych w niego, zaniepokojonych twarzach. – Pani Snape miała ostatnio zbyt dużo wrażeń. Powinniśmy byli o tym pomyśleć – stwierdził lekko, jakby nie było to w gruncie rzeczy tak strasznie ważne, rozpędzając jednocześnie zgromadzony wokół tłum Zakonników i odwracając ich uwagę wizją ciasta cytrynowego pani Weasley.

W pobliżu mistrza eliksirów pozostała tylko poprzednia trójka, chociaż jeżeli o niego chodziło, pozbyłby się ich z równą chęcią, jak i całej reszty. Bardzo nie podobały mu się spojrzenia, jakie posyłali w jego kierunku. Wszystko było już dostatecznie pożałowania godne. Zresztą, czego można było się spodziewać po Yenlli Honeydell, jak nie kolejnego przedstawienia? Jej życiowym celem od zawsze było pozostawanie w centrum uwagi za wszelką cenę.

Yen poruszyła się i jęknęła. Otworzyła oczy.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała Molly.

– Nie najlepiej. Co się stało? – Yenlla spróbowała się podnieść i dwaj towarzyszący jej mężczyźni, Severus i Remus, prawie jednocześnie wykonali identyczny gest, jakby chcieli ją podeprzeć. Mistrz eliksirów był szybszy. Yen oparła się o niego wygodnie.

– Nic takiego, kochanie, tylko zemdlałaś. – Pani Weasley pogłaskała ją delikatnie po włosach.

– Nie, to znowu TO, prawda? – Spojrzała pytająco na Severusa, a ten skinął głową.

Miał już tego serdecznie dosyć. W pełni satysfakcjonowało go służenie za rozrywkę smarkaterii w trakcie wspólnych posiłków w Hogwarcie, nie zamierzał uatrakcyjniać też herbatek Zakonu Feniksa.

– Możesz sama iść? – zapytał.

– Nie jestem pewna...

– Czyli nie.

Bez dalszej zwłoki Severus najzwyczajniej w świecie wziął ją na ręce, co Yen przypłaciła sporym szokiem, godnym co najmniej kolejnego ataku. Zawisła na nim bezwolnie, miękko, odkrywając ze zdumieniem, że musi być z nią gorzej, niż myślała. Snape wstał, a następnie zwrócił się niechętnie do Blacka, który był bądź co bądź panem na Grimmauld Place 12:

– Czy jest w tym domu jakiś pokój, gdzie mógłbym ją położyć?

Yenlla otworzyła oczy jeszcze szerzej, zerkając na niego z ukosa. Dopiero po chwili wszystko zrozumiała i odetchnęła z ulgą. No tak! Przecież nie mógł potraktować jej zwyczajnie i po swojemu wobec tych wszystkich ludzi! Ostatecznie Sever nie na darmo był największym hipokrytą, jakiego znała.

Black splótł ramiona na piersi i patrzył na niego wyzywająco, uparcie milcząc.

– Rozumiem – warknął Snape w odpowiedzi i skierował się do wyjścia.

W tym momencie ocknął się Lupin, miażdżąc Łapę pełnym wyrzutu spojrzeniem.

– Ja cię zaprowadzę.

Remus zabrał ich do wolnego pokoju gościnnego na tym samym piętrze. Otworzył okno, podczas gdy Severus układał Yen na łóżku. Przelewała się przez ręce, ale mimo to najwyraźniej nie miała ochoty leżeć, gdyż wczepiła się w niego instynktownie i zmusiła, aby usiadł obok niej. Musiało być z nią rzeczywiście źle, skoro robiła to wszystko w obecności Remusa, na którym jej podobno zależało. Jeżeli zaś chodzi o tego ostatniego, poczuł się osobliwie, gdy odwracając się od okna, dostrzegł, że Severus wciąż trzyma Yen za drżącą dłoń, a do tego robi to zupełnie odruchowo.

Trudno było dociec, co tak naprawdę łączyło tych dwoje. Gdzie kończyło się udawania, a zaczynała prawda – jakakolwiek prawda. Oboje byli bardzo tajemniczy i chociaż Remus często o tym zapominał – zwłaszcza kiedy spoglądał w piękne, wielkie, szczere oczy Yenlli Honeydell – doskonale wprawieni w kłamstwie. Czy grali przed nim teraz? A może wykorzystywali fakt, że najpewniej tak właśnie myślał? Może nawet sami już nie wiedzieli.

Wszyscy troje długo tkwili w milczeniu na swoich miejscach.

Yen powoli dochodziła do siebie. Odzyskała też większość naturalnych kolorów. Uniosła się delikatnie i wtuliła w ramię Severusa. Lgnęła do niego w tak oczywisty, beznadziejny sposób, że chyba sama nie zdawała sobie z tego do końca sprawy. Przestraszyła się i nieświadomie szukała ochrony. A przynajmniej tak to wyglądało z boku. Na kolejne dopytywania o to, jak się czuje, szepnęła, że wszystko w porządku i chce po prostu znaleźć się w domu... To znaczy, w Hogwarcie.

– Nie ma powodu do pospiechu – zapewnił ją Remus, ale pokręciła głową.

– Możemy już iść? – zapytała Severusa.

Wzruszył ramionami.

– Tak.

Jedną ręką objął wiotką Yen, w drugiej trzymał świstoklik, który jej następnie podsunął. Zdobył się nawet na nieprawdopodobny wysiłek i (być może w ramach swoiście pojętej wdzięczności) skinął Lupinowi głową.

Remus jeszcze długo spoglądał na miejsce, gdzie niedawno siedzieli. Przerwało mu dopiero pukanie, czy raczej nieregularny stukot. Zaraz potem drzwi otworzyły się, ukazując wyszczerzoną od ucha do ucha Tonks.

– O! Cześć, Rem! Przyniosłam... – Nie dokończyła, gdyż w tym samym momencie potknęła się o próg i wypuściła z rąk niesioną przez siebie filiżankę. Rozległ się nieprzyjemny trzask. – To znaczy PRAWIE przyniosłam herbatę. Hej, a gdzie Yen ze Snape'em? Poszli już?

– Tak.

– O kurczę, szkoda. Myślałam, że zadźgam dzisiaj Syriusza, a ty? Stary palant, nie mogę!

– Jak to możliwe? Oni nie mają ze sobą nic wspólnego, są tak zupełnie różni... – mruknął bardziej do siebie niż do dziewczyny nieobecny duchem Lupin.

Tonks przyjrzała mu się uważniej i od razu odgadła, o czym, czy raczej o KIM, myśli. Przekrzywiła głowę i przybliżyła się, pakując luzacko dłonie do kieszeni. Bardziej dlatego, że oczekiwano po niej podobnego zachowania, a nie z powodu jakiejś szczególnej po temu ochoty.

– Oj, nie przejmuj się. Są dla siebie stworzeni.

– Hm? – Spojrzał na nią pytająco szczerze zdziwiony Lunatyk, który z wiadomych względów rzadko spoglądał na całą sprawę obiektywnie.

– No... Lubi ją. – Wzruszyła obojętnie ramionami aurorka, jakby otwieranie mu oczu nic jej nie kosztowało, jakby faktycznie robiła to absolutnie odruchowo. – Widziałeś kiedyś, żeby ktoś powiedział do niego „Sever" i pożył na tyle długo, aby tego pożałować?

Uśmiechnęła się i klapnęła obok niego, na podłokietniku fotela, na którym spoczywał. Spróbowała elegancko założyć nogę na nogę, co zawsze wyglądało tak naturalnie i atrakcyjnie w wykonaniu Yen, a których to akrobacji ona o mało co nie przypłaciła twardym lądowaniem na podłodze. Świat nie był sprawiedliwy. Wcale. Ani-ani!

– Może masz rację – odezwał się po dłuższej przerwie Remus, który niczego nie zauważył.

Odwrócił się w bok i zapatrzył w okno wciąż tak samo nieobecnym wzrokiem. Młoda panna Tonks uznała, że z tej okazji może sobie chwilowo odpuścić i przestać zgrywać. Sztuczna wesołość natychmiast opuściła jej plastyczne rysy, jakby została spłukana nagłą ulewą. Wykorzystując moment nieuwagi mężczyzny, chłonęła bezkarnie spojrzeniem jego przystojną, mimo blizn, melancholijną, inteligentną... kochaną twarz. Z trudem opanowała pokusę odgarnięcia kosmyka jasnych włosów, który wpadał mu do oka. Wyciągnęła nieśmiało rękę i...

– O co chodzi? – Ocknął się nagle Remus.

– Co? Ja... Nic. Dlaczego?

Zakładając tę samą dłoń za głowę i odsuwając się nieco od niego, Tonks zaśmiała się z zakłopotaniem. Zakłopotaniem, którego na szczęście nie wyczuł. Jak zwykle zresztą. Żeby to zrobić, musiałby poświęcić jej o wiele więcej uwagi, niż miało to kiedykolwiek dotąd miejsce. Musiałby bowiem przede wszystkim wreszcie przestać na nią patrzeć, a zacząć widzieć.

– Odniosłem wrażenie, że mi się przyglądasz.

– Ach, to! Nie, to nic takiego! – Pokręciła szybko głową, rozsypując wokół twarzy splątane włosy, które niespodziewanie same się wydłużyły i sięgały jej teraz poniżej brody. – Ot, tak po prostu.

– Co się stało z twoimi włosami?

– Coś nie w porządku? – zdziwiła się, powracając do swojej stałej roli.

– Jakby nieco... zbladły?

– Och, doprawdy?

Dziewczyna przewróciła komicznie oczami, jakby chciała się im przyjrzeć od wnętrza czaszki, po czym uśmiechnęła się szeroko, błyskając śnieżnobiałymi zębami, które były częścią dziedzictwa genetycznego po Blackach. Remus dobrze znał ten uśmiech. Przyświecał większości jego wspomnień z lat szkolnych.

– Zaraz to naprawimy. – Tonks poklepała się ręką po głowie, a jej włosy natychmiast się skróciły, przybierając jednocześnie poprzedni odcień wściekłego różu. – Lepiej?

– Zdecydowanie. – Remus wyraźnie się rozluźnił i zaśmiał szczerze. – Jesteś zabawna, wiesz?

– Wiem. Nie mam wyjścia. Ktoś musi w tym parku sztywnych, nie? Á propos – zawołała, zrywając się na równe nogi. – Zabieram cię na herbatę. Po tym, co się wydarzyło, nie będzie już dzisiaj żadnych narad. Większość zdążyła się rozejść. My za to będziemy się opychać pysznym ciastem Molly. No, jazda! – Chwyciła go za rękę i prawie siłą wyciągnęła z pokoju, w którym wciąż jeszcze unosiło się wspomnienie kadzidlanej woni ekskluzywnych perfum Yenlli.

***

– W takim razie ja rzeczywiście nic a nic z tego nie rozumiem – awanturował się Syriusz Black. – Co to w ogóle za magia, jeżeli ona raz działa jak ta... no... broń masowego rażenie, czy jak to się tam zwie, a potem dostaje padaczki. To się kupy nie trzyma! Gdzie tu jakakolwiek logika? Jak dla mnie, to zwykła bujda.

– A od kiedy jesteś taki dobry z logiki, co, Syriuszu? – zripostowała zarumieniona od nadmiaru emocji Molly Weasley, tłukąc znacząco zbieranymi przez siebie właśnie talerzami.

– Tak to po prostu wygląda – dodał spokojnie jej mąż.

– I to ma być ta cała współczulność? Ostatnim razem słyszałem coś innego. Ani słowa o pienieniu się i drgawkach.

– Ostatnim razem nie uznaliśmy za stosowne informować cię o wszystkim – uciął dyskusję Albus Dumbledore.

– Z jakiego powodu?

– Nie sądziliśmy, że jest ci to do czegokolwiek potrzebne. To bardzo osobiste sprawy i nie uważam, żeby Yen była zachwycona faktem, że tyle osób zna szczegóły jej... przypadłości. I tak wiesz już więcej, niż powinieneś, chłopcze.

– Co w tym intymnego? Sam pan powiedział, dyrektorze, że to... tak jakby metamorfomagia albo coś w tym stylu. Zwyczajny magiczny dar, tak? Dlaczego Nimf nie zaczyna nagle pluć wszędzie pianą albo zalewać wszystkiego krwią? O co tutaj chodzi? Po co te tajemnice?

– Syriuszu...

– Chodzi mi o to, że przecież... No, wiadomo, co to jest ta współczulność. Ona coś tam wyczuwa i koniec. A TO? To chyba jednak nieco więcej.

– Oczywiście, ty znasz się na tym najlepiej – mruknęła jadowicie Molly.

– Przepraszam, że na końcowych egzaminach w Hogwarcie nikt nie wymagał ode mnie znajomości wszystkich przypadłości czarodziejskiego świata. W razie czego, w tym pokoju znajduje się instancja, która ma moc to zmienić. Zmień kierunek pretensji, Molly, dobra?

– Och, Syriuszu, proszę! – westchnął ciężko Dumbledore, zdejmując z nosa charakterystyczne okulary-połówki. Przymrużył oczy i przetarł je delikatnie palcami.

– Mój chłopcze – kontynuował po chwili – chodzi po prostu o to, że współczulność, mimo że jest cudownym darem, jest również niezmiernie wyczerpująca. Czerpanie emocji z otoczenia... Cóż, to jakby przeżyć kilka żywotów w trakcie trwania jednego. Być może trudno zdać sobie z tego sprawę, obserwując Yen, ale to doszczętnie wyniszcza organizm. Dla większości zdolność owa łączy się też z poczuciem misji, świadomością bycia wybranym, a to także pociąga za sobą... Hm, możemy to nazwać nadmierną eksploatacją. Współczulne czarownice wypalają się bardzo szybko, jak płomienie świecy. Jeżeli mam być szczery, niewiele z tych kobiet przeżywa, upiorną w tym wypadku, granicę trzydziestego roku życia. Coś za coś. Równa wymiana, mój chłopcze.

– Ale przecież Yen ma...

– O tak, pani Snape. – Syriusz skrzywił się na dźwięk tego nazwiska w ustach dyrektora. – To osobny przypadek. Tylko ona jedna mogłaby wyjaśnić, jak tego dokonała. Wydaje mi się, że nigdy się z tym nie pogodziła. Z faktem, że współczulność stanowi swoisty wyrok. Mam wrażenie, że zbyt wiele miała planów, zbyt wiele chciała zrobić, aby się temu poddać. Poza tym... Widzisz, Syriuszu, to wszystko zasługa jej babki. Była współczulną, ale przede wszystkim nieprzeciętnie inteligentną, mądrą czarownicą. Wiedziała, co ją czeka, i potrafiła temu zaradzić. W zdrowiu i szczęściu przeżyła ponad pięćdziesiąt lat, a to doprawdy coś. Prawdziwy fenomen i nikt nie potrafi dociec, jak tego dokonała. Jest to rodzaj rodowego sekretu. Tajemnicę zdążyła przekazać Yen, zanim umarła. Trudno pojąć, ile wysiłku musiała kosztować panią Snape nauka panowania nad sobą oraz zachowanie stanu, w jakim widzimy ją na co dzień. Nie chodzi tylko o wiek...

– Raczej o to, że większość współczulnych prędzej czy później wariuje – dorzucił ze swej strony Szalonooki Moody, który dotąd przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu. – Dawniej często profilaktycznie się je likwidowało. Po obu stronach, ale częściej po mugolskiej. Chociaż czarodziej też miał pełne prawo stracić cierpliwość, jeżeli większość z nich zazwyczaj stawała na czele rozruchów przeciw biurokratyzacji magii i brała się za wysadzanie ministerstwa.

– Co takiego?! – krzyknął zdziwiony Syriusz, który miał niedające się odpędzić wrażenie, jakby nagle znalazł się po drugiej stronie lustra. – Co ma wspólnego jedno z drugim?

– Współczulne czarownice, jak już przy innej okazji wspominałem, z powodu swoich zdolności często stawały się czymś w rodzaju przewodniczek ludu – dodał spokojnie dyrektor.

– Tyle że niektóre brały to sobie za bardzo do serca – wtrącił ponownie stary auror. – Właśnie to z reguły kryje się pod tak zwanym poczuciem misji. Kiedy masz poczucie misji, zazwyczaj masz też ochotę coś sobie obalić. System na przykład. Albo rząd. Większość współczulnych z reguły uważała się za uosobienie rewolucji.

– Albo inkarnacje dawnych bogiń.

– Czegokolwiek. Jak zwał, tak zwał – prychnął Alastor.

– Chyba nie chcecie mi wmówić, że... – Panicz Black poczuł się na tyle zagubiony, że nie tylko stracił w efekcie zwyczajową pewność siebie, ale wręcz szukał wzrokiem pomocy u Matki Weasley, która nagle wydała mu się jedyną rozsądną osobą w całym towarzystwie.

– W każdym razie, nawet jeżeli nie brały się za burzenie instytucji społecznych, to namiętnie zajmowały prorokowaniem – wyjaśnił Moody.

– A to coś złego?

– Hm, właściwie nie. Problem w tym, że jeżeli już ktoś zaczyna prorokować, to zazwyczaj, z jakichś tajemniczych względów, ogranicza się tylko do czarnowidztwa. Koniec nadchodzi, brzmią trąby apokalipsy, ratujmy się bracia i tak dalej, a tego nie zniesie żadna aktualnie i miłościwie panująca władza, która zawsze w takich wypadkach jest tą złą. Rozumiesz teraz, Black?

– E...?

– Dlatego dawniej powszechnie spisywano współczulne wiedźmy, kontrolowano i, w razie potrzeby, likwidowano. Te, które wcześniej same się nie wykończyły albo nie zwariowały. Jeszcze gdy byłem w akademii, szkolenie szczegółowo obejmowało to zagadnienie. Z kolei ostatnią współczulną spalono w czasach mojego dzieciństwa. Bardzo dobrze to pamiętam.

– S-SPALONO?! – Wybałuszył na niego oczy Syriusz, po czym zaśmiał się chrapliwie. – Świetny żart. Prawie się nabrałem. Palone... czarownice, tak? U nas?! Dobre sobie! Świetne.

– Powinieneś dość dobrze się w tym orientować, Black. Ta ostatnia współczulna pochodziła z twojej rodziny.

– Co?! Z Blacków?

– Nie nosiła tego nazwiska. To była chyba jakaś boczna linia, ale zapewne udałoby się ją odnaleźć na tym wspaniałym arrasie. – Alastor Moody z szyderczym uśmiechem skinął dłonią w kierunku imponującego drzewa genealogicznego rodu Łapy.

– Nie.

– Ależ owszem.

– To są jakieś wyssane z palca brednie! – Protestował uparcie Łapa. – Cholerna teoria spiskowa. Jakieś czarodziejki-burzycielki? Bzdura!

– Bynajmniej, muszę z przykrością stwierdzić, że w dawnych czasach to właśnie kobiety obdarzone tą zdolnością stały za przeważającą ilością społecznych rozruchów – tłumaczył w dalszym ciągu cierpliwie dyrektor Hogwartu. – Obecnie jednak wszystkie te sprawy przysłoniły tragiczne wydarzenia z dwudziestego wieku. Grindelwald, a następnie obie wojny. Ludzie zapominają, mój chłopcze, a i czasy bardzo się zmieniły.

– O! – wtrącił się nagle Syriusz, przypominając sobie o czymś. – Dlaczego w takim razie nigdy nie było nic o tym na historii? Ani słowa!

Albus Dumbledore wymienił szybkie spojrzenie z Szalonookim, a następnie uśmiechnął się do Łapy ni to pogodnie, ni to przepraszająco.

– Cóż, trzeba przyznać, że profesor Binns jest dość specyficznym nauczycielem...

– Starym i do tego martwym idiotą – mruknęła agresywnie Molly.

– Skończonym klasykiem. Trudno spodziewać się po kimś takim nauczania feministycznej historii – brnął w zaparte Dumbledore.

– Dlatego w Hogwarcie wybrano model zafałszowany...

– Ależ droga Molly!

– Dobrze, w porządku! – skapitulował Black. – Ale co to ma do reszty?

– Bardzo wiele, drogi chłopcze. Zależało nam, abyś pojął, jaka psychoza towarzyszyła kiedyś współczulności. A odkrycie jej u siebie...

– Babcia pani Snape musiała pochodzić mniej więcej z mojego rocznika – kontynuował Moody. – Mogła również być świadkiem ostatniego spalenia.

– Więc postarała się znaleźć na to radę. Jak wspominałem, była niezwykłą kobietą.

– I ona...

– To rodowy sekret przekazywany z pokolenia na pokolenie. Jak choćby, tuszę, przepis na to wyborne ciasto. – Dyrektor sprytnie próbował komplementem udobruchać lekko nadąsaną panią Weasley. Wreszcie odpowiedziała mu ostrożnym uśmiechem i nawet lekko się zarumieniła.

– Och, niech już będzie! Nie musi się pan tak przymilać.

– Ale to znaczy... – nie ustępował Syriusz natchniony nową myślą. – Ale to przecież znaczy, że Yen...

– Tak, mój chłopcze?

– Ona umrze.

– Jak my wszyscy – uciął brutalnie Szalonooki.

– To nie to samo! Smarkerus o tym wie?

– Syriuszu, proszę, nawet w takiej chwili? – Dumbledore spojrzał na niego z naganą w oczach.

– Wie?

– Tak. Oczywiście, że wie.

– I... i on...

Black w ostatniej chwili ugryzł się w język, nim dodał: „I ożenił się z nią". W porę jednak przypomniał sobie, jak ta sytuacja wyglądała, i wtedy z kolei zadumał nad tym, czy przypadkiem Smark właśnie dlatego tak łatwo przystał na cały ten cyrk...

Wszystko nagle nabrało dziwnie upiornych barw. Syriusz zawsze uważał Yenllę za nieszkodliwe, głupie stworzenie... No dobra, w rzeczywistości od początku miał ją za pustą kokotę, jeżeli nie gorzej, ale teraz, w obliczu nowych informacji, jej postać nabrała tragicznych rysów. Z niewiadomych powodów osobliwie niepokoiło go to gdzieś w głębi, choć sam nie potrafił zrozumieć swoich uczuć...

– Naprawdę nie widzę powodu, aby się teraz tym przejmować – dokończył dyrektor.

– Ale...

– Oczywiście, zdarzają się drobne kryzysy, jak ten dzisiejszy, ale nie ma się czym martwić. Pani Snape ostatnio bardzo wiele przeżyła, lecz chociaż może zabrzmieć to okrutnie, nie jest to coś, z czym nie mogłaby sobie poradzić. Z czym nie radzi sobie od lat, a co teraz może być nieco prostsze, zwłaszcza z pomocą znającego się na rzeczy mistrza eliksirów – dorzucił enigmatycznie Albus Dumbledore, a Syriusz miał wrażenie, że jego jasne błękitne oczy przewiercają się przez niego na wylot. Starszy czarodziej westchnął, odwracając od niego wzrok i teraz, dla odmiany, posyłając tęskne spojrzenie w stronę imbryka. – Jeżeli to nie problem, chętnie wypiłbym jeszcze filiżankę herbaty.

– Naturalnie, dyrektorze! Już podaję. – Molly zakrzątnęła się wokół stolika z niezbędnym sprzętem.

– Mam jeszcze jedno pytanie... – Zatrzymał go Black.

– Och, zlituj się, chłopcze! Nie dzisiaj. Później. Zbliżają się mroczne dni. Zamiast rozgrzebywania podobnych spraw, doradzałbym raczej chwytanie wszelkich dostępnych przyjemności. Prawda, panno Tonks? – zwrócił się z kolei do wchodzącej do salonu dziewczyny i nieco rozkojarzonego Remusa.

Nimfadora odpowiedziała mu szerokim uśmiechem ust równie malinowych jak jej włosy.

***

Następny dzień był bardzo majowy i bardzo wiosenny – od rana lało jak z cebra. Poziom optymizmu w szkole osiągnął z tego powodu zero absolutne, zatem nikomu nie chciało się podkładać łajnobomb ani tym bardziej szeptać za plecami przemierzającego korytarze szkoły nadwornego Nietoperza, co doprawdy godne było odnotowania w Pamiątkowej Księdze Hogwartu, jeżeli wziąć pod uwagę kilka poprzednich dni.

Severus Snape wkroczył do swoich kwater i z miejsca zajął się przywoływaniem Yenlli. Żmija powinna wreszcie wziąć się w karby. Wczorajsze zajście na Grimmauld Place 12 uświadomiło mu to w całej pełni. Miał już dosyć jej omdleń, a jeszcze bardziej domyślnych spojrzeń tych, którzy mieli niewielkie pojęcie o współczulności, ale za to sporo sił zainwestowali swego czasu w przedłużanie rodu... jak Maciora Weasley, na przykład. Wczoraj, w ramach inauguracji samodzielnie obmyślonej terapii, mistrz eliksirów wpakował w swoją nominalnie lepszą połówkę mieszaninę specyfików, po której przespała całe popołudnie, noc i sporą część kolejnego dnia. Teraz z kolei obmyślił dla niej stosowne zajęcie, nie tylko zdolne zadziałać przeciwdepresyjnie, ale też mogące powstrzymać ją od opuszczania pokoju, nawet gdyby miał przy tym zmarnować stosy ingrediencji...

Zdaje się, że jako natchnienie dla owego zadania posłużyła Severusowi powtórna lektura baśni braci Grimm, bo rzeczywiście miało to dużo wspólnego z oddzielaniem mikroskopijnych ziarenek od jeszcze mniejszych. Szkoda, że nigdy nie miał okazji przedstawić swojego pomysłu żonie. W swej naiwności pokładał bowiem nadzieję w tym, że uda mu się ją złapać, zanim sama się gdzieś wybierze. Niektórzy nigdy nie nabiorą rozumu, doprawdy!

– Yenlla! – zawołał głośniej, uchylając drzwi sypialni, ale tam też jej nie znalazł.

Najwyraźniej się spóźnił i już miał się z tego powodu zirytować, gdy usłyszał podejrzane odgłosy dochodzące z jego gabinetu. Gabinetu, który teoretycznie powinien być zamknięty i dobrze zabezpieczony. Otworzył kolejne drzwi i zajrzał do środka. Poprawka, podejrzane szuranie nie dochodziło z gabinetu. Skoro jednak tam wszedł, ujrzał, że przejście do klasy eliksirów również stoi otworem, a z pewnością to nie on je tak zostawił. Rzadko korzystał z bocznego wejścia, gdyż, jak podpowiadało mu wieloletnie doświadczenie, wmaszerowywanie do sali od strony korytarza, z całą tą paradą i akompaniamentem szeleszczącej złowieszczo szaty, zawsze robiło na smarkaterii dużo większe wrażenie.

Snape przewędrował przez gabinet, zajrzał do klasy i... zamarł na progu. Zaatakował go zapach wilgoci doprawiony łatwo rozpoznawalną nutką szarego mydła, a także aż nazbyt znajomego, kadzidlanego akcentu. Gdy spróbował wejść dalej, o mało nie wdepnął w jedno z obficie porozstawianych na całej przestrzeni wiader z pomyjami. Na skrzaci dyżur było jeszcze za wcześnie, a Severus nie pamiętał, aby dawał komuś szlaban. Nie był przecież aż tak wybity z rytmu, żeby o tym zapomnieć. Poza tym rzadko rozdawał kary w środku tygodnia. Z reguły wolał rujnować dzieciarni weekendy. Zdecydowanie.

Wreszcie, gdy minął pierwszy szok, mistrz eliksirów rozejrzał się uważnie i wtedy ją dostrzegł. Odziana w fartuch na tyle paskudny, aby mógł stanowić własność woźnego Filcha, rozczochrana jak Furia (ewentualnie Encyklopedia Granger) piękna Yenlla prawie leżała na jednym ze stołów z tyłu sali, wyraźnie wkładając całą duszę w torturowanie go imponującej wielkości szczotką ryżową.

– Yen, czy mógłbym się dowiedzieć, co ty tu, do cholery, wyprawiasz?!

Drgnęła, wypuszczając szczotkę z dłoni. Uniosła głowę, po czym wyprostowała się z nieśmiałym uśmiechem i wytarła ręce o fartuch.

– Cześć, kochanie – rzuciła, wymijając stół i sięgając po upuszczony przedmiot. – Sprzątam sobie.

Severus był już pewny, że któreś z nich straciło rozum... i to bynajmniej nie on.

– Yenlla, na Salazara!

– No co?

– Zdaje się, że przerabialiśmy to na samym początku i nie miałaś więcej ochoty sprzątać.

Wzruszyła obojętnie ramionami.

– Jestem kobietą. Lubię sprzątać – powiedziała tak niewinnie i prostodusznie, że po prostu nie mogła mówić prawdy.

– Nie jesteś! – zaprzeczył odruchowo, zanim zdążył to sobie dobrze przemyśleć. – Nie lubisz sprzątać i nie umiesz gotować!

– Severus! – oburzyła się fałszywie.

– Co to za nowa bzdura? I dlaczego, ze wszystkich możliwych, akurat MOJA klasa?!

Yen jak gdyby nigdy nic dźwignęła wielkie wiadro z wodą, rozlewając przy okazji połowę na podłogę, i przeszła na przód komnaty.

– Podjęłam decyzję.

– I teraz terminujesz u Filcha? Znudziło ci się ziołolecznictwo?

– Severus, proszę – rzekła poważniej, zabierając się do szorowania kolejnego stołu. –Miałam trzy ataki w bardzo krótkich odstępach czasu.

– Dlatego demolujesz mi salę?

– Tak dalej być nie może. Za bardzo sobie pofolgowałam i teraz się boję. Muszę się wziąć w garść. To wszystko.

– W ten sposób?! – Mistrz eliksirów po raz kolejny poczuł, że tok rozumowania pięknej Yenlli jest dla niego absolutnie niepojęty, niezależnie od tego, ile czasu z nią zmarnuje.

– Dlaczego nie? – mówiła dalej przy akompaniamencie monotonnego szurania. – To pozwala mi się skupić. Przemyśleć parę spraw... Takie tam.

Zrezygnowany Snape przysiadł na skrawku suchej powierzchni pośród szalejącego wokół potopu.

– Trudno nie zauważyć, że nie potrzebujesz tego zbyt często.

Zaśmiała się beztrosko, ale zaraz na powrót przygryzła wargi, a jej twarz przybrała bardzo ponury wyraz.

– Nie chcę umrzeć. Ani tym bardziej zwariować. Nie chcę znaleźć się w sytuacji, gdy nie będę potrafiła tego zatrzymać. Miałeś rację, Sever. – Otarła czoło mokrą ręką. – Histeryzowałam, ale nie tylko dlatego, że tak wypadało. Było mi przykro z powodu tych wszystkich ludzi, ale tak naprawdę liczyło się tylko to, że ja żyję...

– Wzruszające.

– ...że po mnie przyszedłeś. Po raz kolejny. Nie zmarnuję tego.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Wiem. Nigdy nie chcesz rozmawiać, ale ja tak dłużej nie mogę! To nie jest dla mnie łatwe. Uświadomić sobie, że jestem zimną suką...

– Yenlla, to doprawdy...

– Nie, to nie tylko o to chodzi. Po prostu wszystko zaczyna się dokładnie tak, jak poprzednim razem, jak jakieś koszmarne déjà vu, ale poradzę sobie z tym. – Uśmiechnęła się do siebie. – Jeżeli ty nie zapanujesz nad współczulnością, ona weźmie górę nad tobą. Babcia powtarzała mi to bez przerwy. Nie pozwolę na to. Ot, ostatnia katastrofa trafi po prostu do działu Rzeczy, o Których Się Nie Myśli.

– Do czego?

– Rzeczy, o Których Się Nie Myśli. Każdy ma swoje słabości, tajemnice, kilka spraw, do których nie wraca. Inaczej wszyscy byśmy powariowali.

– Na przykład? – zapytał cicho Severus, a Yen była zbyt zaaferowana, aby wyczuć ostrzegawczy chłód w jego głosie.

– Koszmarny Dwór – wyśpiewała sztucznie wesołym i wysokim głosem, zwiększając nieświadomie intensywność szorowania i nacisk szczotki. Nie patrzyła przy tym na niego. – Rodzice. – Szczotka znowu wyślizgnęła jej się z ręki. – I ty – dodała nieskończenie ciszej, lecz i tak zbyt głośno pośród ciszy, która nagle zapanowała w pomieszczeniu.

– Ja? – Udał zdziwienie Snape.

– Tak. To, kim jesteś.

– Czyli?

– Severus, proszę, nie zmuszaj mnie do...

– CZYLI?

– To, że jesteś Śmierciożercą – wyrzuciła z siebie z ulgą, opierając się o stół.

Usłyszała szelest i dopiero wtedy uniosła wzrok, dostrzegając wychodzącego Snape'a.

– Nie, zaczekaj!

– Nie będę o tym rozmawiał.

– Severus, proszę, daj mi się choć raz w życiu wypowiedzieć do końca! Proszę. Nie to miałam na myśli, chciałam... Zwyczajnie daj mi skończyć!

Zatrzymał się w progu i od niechcenia oparł plecami o framugę. Obronnym gestem skrzyżował ramiona na piersi. Być może oczekiwał, że spłoszy Yen swoim przeszywającym spojrzeniem, ale tak się nie stało.

– Chyba nie myślałeś, że to nie ma absolutnie żadnego znaczenia? Zrozum, to nie jest dla mnie proste. Nigdy nie zamierzałam ci tego mówić, ale przecież musimy chociaż raz otwarcie porozmawiać. Jesteś... Byłeś Śmierciożercą i wiem, z czym to się wiąże. Wiem, że krew często nie była tylko twoja i... To, że od dawna nie chciałeś tego robić, tylko pogarszało sprawę. Chodzi o sam fakt, nie o ciebie. Ratowałeś mnie tyle razy. Pamiętam i jestem ci wdzięczna.

– Daruj sobie.

– I żałuję tego, co powiedziałam wtedy, przed Nową Dekadencją. Wcale tak nie myślałam.

– Ale to prawda. – Tym razem to on silił się na obojętny ton. – Jestem mordercą.

– Co z tego? Wiem, że zaraz pożałuję tego, co powiem, ale... Ufam ci. Całkowicie. Oczywiście tylko tak... ogólnie, bo przecież wiem, że jesteś skończonym kłamcą i oszustem – spróbowała się wycofać, gdy jej wypowiedź zaczynała brzmieć zbyt poważnie. – Mimo to... Lubię cię. Dlatego cieszę się, że już nie musisz robić niczego wbrew sobie. Jeżeli to ja się do tego przyczyniłam, jeżeli to moja wina, to zamierzam raczej być z tego dumna. Mimo całej reszty. Mimo ofiar. Teraz możesz zacząć się obrażać i na mnie krzyczeć. – Uśmiechnęła się do niego, odwróciła na pięcie i powróciła do przerwanej pracy.

– Wciąż nie uważam tego za wystarczająco dobry powód, aby rujnować mi klasę – mruknął po dłuższej chwili ciszy.

Yenlla zachichotała wdzięczna, że jednak zdecydował się obrócić wszystko w żart. W duchu spodziewała się kolejnej karczemnej awantury, a kłótnia była ostatnim, czego w tej chwili pragnęła.

– Właściwie już kończę. Zostało tylko twoje biurko.

– O, nie! Odejdź od biurka.

Severus zdecydowanie ruszył w jej stronę. Yenlla wywinęła mu się sprytnie, lecz przy okazji poślizgnęła na mokrej plamie i z rozpędu wyrżnęła biodrem w zabudowany bok profesorskiego stolika. Wszystko, co na nim stało, zachybotało się niebezpiecznie.

– Fiolki! – krzyknął mistrz eliksirów.

Yenlla odruchowo sięgnęła w stronę stojaka, na którym umieszczone były próbki mikstur z ostatnich zajęć, których Snape nie przeniósł jeszcze do składziku. Wygięła się niemal akrobatycznie, muskając stelaż czubkami palców, ale nie zdążyła. W dłoni został jej sam stojak, a fiolki wysypały się i potłukły na kamiennej podłodze.

– Och, niewielka strata – zauważyła pocieszająco Yen, przeczytawszy napis na naklejonej nań karteczce. – To eliksiry Puchonów. I tak wszyscy by oblali, prawda?

– Hufflepuff? – zawołał Severus, obserwując kolorową, buzującą plamę na posadzce, a zrobił to takim tonem, że w pełni zasłużył na zdziwione spojrzenie, jakim obdarzyła go w tej samej chwili towarzyszka. – Padnij!

– Co?!

– Już!

Pociągnął ją za sobą na podłogę. Nie zdążyła nic więcej zobaczyć, bo jednocześnie zakrył ich oboje obszerną peleryną, której, w całym tym zamieszaniu, nie pozbył się jeszcze po powrocie z cieplarni. Na szczęście, jak widać.

Lochami wstrząsnął gwałtowny wybuch, a jego echo poniosło się po całym Hogwarcie. Na Yen i Severusa posypał się grad kamiennych odłamków, a w nozdrza wdarł obrzydliwie śmierdzący dym.

– Jesteś cała? – zapytał mistrz eliksirów, odrzucając pelerynę, gdy tylko wszystko się uspokoiło, lecz zwijająca się na podłodze ze śmiechu Yenlla nie była w stanie udzielić mu odpowiedzi. Sięgnął po różdżkę i błyskawicznie pozbył się gryzących, duszących oparów.

– To było ekstra. Zróbmy to jeszcze raz – wydyszała, przewracając się na plecy i przebierając z uciechy w powietrzu zgrabnymi nogami.

Severus przewrócił oczami, ale nie zdobył się na obszerniejszy komentarz. Czy istniało coś, co mogłoby się w tym momencie przedrzeć do pustej główki szczerze ubawionej Yen w jej ekstatycznym nastroju?

– Popatrz, jak pomiędzy nami iskrzy, Sever! – Zanosiła się od śmiechu, szarpiąc go za rękaw szaty. – Wystarczy, że znajdziemy się blisko siebie i od razu coś wylatuje w powietrze!

– Świetnie. Może następnym razem, dla urozmaicenia, wysadzimy coś twojego?

– Z miłą chęcią. Problem w tym, że ja już nic nie mam! – chichotała dalej w najlepsze, jakby to był zaiste dobry powód do śmiechu. – Reszta mojego ruchomego majątku poszła z dymem wraz z twoim mieszkaniem, skarbie. To chyba znaczy, że wisisz mi rekompensatę – szepnęła do cokolwiek nabzdyczonego Snape'a, a ten prychnął:

– Rekompensatę? Czyja to była wina?

– Hm, zastanówmy się...

– Zdemaskowałem się przez twoją głupotę!

– Nikt ci nie kazał po mnie przyłazić.

– Jasssne...

– A kazał?

– Ja... – zająknął się Severus i natychmiast sam się za to przeklął.

– Poza tym, to tobie zabrakło talentu, żeby się wyłgać, kochanie. – Wciąż nad wyraz rozbawiona Yen najzwyczajniej w świecie wystawiła mu język.

– Wyborny temat do żartów, zaiste! Jesteś zupełnie zbzikowana.

– Tak samo jak ty!

Yenlla przemieściła się błyskawicznie i zanim mistrz eliksirów zorientował się, co zamierza, znalazła się nad nim, stykając praktycznie nos w nos.

– Dlatego cię uwielbiam! Jesteśmy oboje absolutnie obłąkani i absolutnie skończeni. Dlatego powinniśmy trzymać się razem.

– To sofizmat.

– Idealna para!

– Nie rób sobie nadziei – mruknął, ale nie zdołał zapanować nad lekkim drgnieniem kącików ust, które naturalnie zauważyła.

– Hipokryta!

Na zewnątrz zadudniły kroki zdecydowanie większej liczby osób niż oboje – a zwłaszcza Severus Snape – mogliby sobie życzyć. Rozległo się gwałtowne i natrętne walenie do drzwi.

– Profesorze Snape, co się stało? Co to było?

Yen wydało się, że rozpoznaje głos Pomony Sprout, ale nie była pewna. Za to nie miała najmniejszych – nomen omen – wątpliwości co do tego, do kogo należał kolejny głos.

– Proszę się odsunąć, otworzę drzwi! – krzyknął bardzo wysokim głosem profesor Flitwick.

– Lepij ja to zrobię. Tu trza dużego chłopa, panie psorze.

– Nie, Hagridzie, stój! Zapewniam cię, że świetnie...

Coś z wielką siłą i hałasem łupnęło w drzwi, które z jeszcze większym hukiem wyleciały z zawiasów, zatoczyły piękny łuk w bardzo niewielkiej odległości od głów Yen i Severusa, po czym uderzyły w boczną ścianę, rozsypując się w drzazgi... Razem z dwoma czy trzema stołami, które miały nieszczęście znaleźć się na linii strzału.

– ... świetnie poradzimy sobie sami – dokończył z westchnieniem Filius Flitwick.

– Dobrze, żem był w pobliżu, cholibka – rzucił dumny z siebie gajowy, który naturalnie wcale a wcale nie słuchał.

Z profesorem Severusem Snape'em w tym momencie chętnie zamieniłaby się na spojrzenia i sama Meduza, słusznie podejrzewając, że jego byłoby znacznie skuteczniejsze.

– Drzwi nie były zamknięte – warknął.

– O, dzień dobry, profesorze! – Yen przywitała uprzejmie swojego byłego wychowawcę, zerwawszy się na równe nogi.

Zasłoniła przy tym Severusa, pozwalając mu w spokoju pozbierać z podłogi godność i miłość własną, zanim obie zerwą się z cienkiego, ślizgonskiego łańcucha i zaczną kąsać licznie wlewających się do pomieszczenia uczniów i nauczycieli. Yenlla jakimś cudem zdołała się do tej pory pozbyć obrzydliwego fartucha, a w jego miejsce odziała w pełen zestaw swoich najlepszych uśmiechów, skutecznie odwracających uwagę lub zbijających z tropu – zależnie od potrzeby.

– Co się tutaj wydarzyło? Słyszeliśmy wybuch i...

– Och, nic takiego – odpowiedziała z rozbrajającą minką, machając lekceważąco dłonią w stronę imponującej dziury w ścianie. – Mieliśmy mały wypadek.

– Mały?! Ależ...

– To doprawdy nic takiego. Zwyczajna rzecz przy wiosennych porządkach.

– Porządkach? Panno... Pani... Droga pani, tutaj brakuje połowy lochów! – pieklił się malutki nauczyciel. – Czy na pewno nic się nie...

– Nie, nie! Ależ nie! – przeczyła uparcie Yen i trzeba przyznać, że czyniła to wyjątkowo przekonująco, mimo oczywistych dowodów czegoś dotkliwie przeciwnego ziejących za jej plecami. Równocześnie łagodnie zagarniała ciekawskich w stronę wyjścia. – Uporamy się z tym w trymiga!

Posłała kolejne ujmujące spojrzenie w stronę woźnego Filcha, ciekawie zaglądającego do klasy z korytarza. Ten początkowo odpowiedział jej jedynie cokolwiek maślanym wzrokiem, ale wkrótce zrozumiał, o co chodzi. Wypiął dumnie pierś i zajął się rozpędzaniem tłumnie gromadzącej się wokół dzieciarni. Fakt, że robił to miotłą nie wpływał chyba korzystnie na jego wizerunek w oczach tej pięknej pani Snape, ale, na swoje szczęście, chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.

Severus obserwował w zdumieniu, jak znakomicie Yen radzi sobie z tłuszczą. Doprawdy, mogłaby pomyśleć o karierze w dziedzinie sterowania ruchem drogowym... Wreszcie uznał, że najwyższa pora wkroczyć do akcji. Ruszył na przód sali, rozgłaszając coś o możliwym skażeniu terenu, co w połączeniu z jego aktualną miną odniosło nawet lepszy skutek niż wypracowana mimika Yenlli. Najwyraźniej nikt w Hogwarcie nie miał za knuta zaufania ani do miejscowego mistrza eliksirów, ani tym bardziej do jego w sekrecie warzonych wytworów.

Profesor Snape wypchnął za próg ostatniego z ciekawskiego, wstawił z powrotem wyrwane z zawiasów drzwi i zabezpieczył wejście silnym zaklęciem, ignorując narastające po drugiej stronie chichoty, pierwsze uwagi o tym, jak to Nietoperz daje szlabany własnej żonie i fantastyczne rozważania, co też nieszczęśnica musiała uczynić, aby zasłużyć sobie na podobny los – to znaczy na szlaban, nie ślub z rzeczonym Nietoperzem... chyba. Na koniec Snape chwycił za rękę wdzięczącą się właśnie przed woźnym – ku jego wyraźnej ekscytacji (i być może bliskiej palpitacji) – Yen i pociągnął ją za sobą w stronę przyległych pokojów. Zablokował kolejne drzwi i zazgrzytał zębami.

– To było żenujące.

– E tam, raptem lekko męczące. I baaardzo śmieszne.

– Zależy dla kogo.

– Ty po prostu nie masz poczucia humoru, Sever.

– I zamierzam czuć się tym faktem usatysfakcjonowany.

Yenlla zaśmiała się głośno, przyciskając do jego ramienia. Kolejny napad wesołości nie tyle jednak miał źródło w jego (dość kiepskiej po prawdzie) ripoście, ile w subtelnym dziurkowanym wzorze wypalonym na jego pelerynie, który właśnie zauważyła. Musiały mu go zafundować pryskające wszędzie krople wybuchowej mieszanki.

– Przestań! – Severus szarpnął się nerwowo, bezskutecznie próbując przywołać ją do porządku.

– Nie mogę! Czuję się tak, jakbym znowu miała siedemnaście lat i przemykała z tobą korytarzami pod nosem Żelaznej Dziewicy, pamiętasz?

– Niezmiernie żałuję, ale to niestety nie ze mną przemykałaś się korytarzami. Ja byłem tym od pieprzonego prywatnego apartamentu, pamiętasz? – przedrzeźniał ją odruchowo. To zaczynało być silniejsze od niego.

– Jakże mogłabym zapomnieć!

Schronili się wreszcie w służbowym mieszkaniu. W Severusie wyraźnie się gotowało i Yen spodziewała się, że w każdej chwili zacznie puszczać kłęby dymu nosem. Prawdopodobnie również przyuważył nadprogramową ozdobę peleryny, bo wyzwalał się z niej z nagle zintensyfikowanym poirytowaniem. Yenlla zmieniła front i teraz aktywnie mu w tym pomagała, a musiało jej się to wyjątkowo spodobać, gdyż nie poprzestała na wierzchnim okryciu i zabrała się następnie za jego szatę.

– Yen, mogę wiedzieć, co robisz?

– Dlaczego to musi mieć tyle guzików? – otrzymał w zamian enigmatyczną odpowiedź.

– Yenlla!

Nie zwracając najmniejszej uwagi na zastrzeżenia mistrza eliksirów, Yen chwyciła poły jego szaty i szarpnęła mocno. Rozległ się odgłos dartego materiału, a guziki wystrzeliły na wszystkie strony, rozsypując się wokół nich.

– Ałć! Złamałam paznokieć!

– Zwariowałaś?! Co...

Nie zdążył dokończyć, ponieważ Yen wspięła się na palce i zarzucając mu ramiona na szyję, pocałowała namiętnie, a trzeba przyznać, że naprawdę włożyła w to serce.

– Daj spokój, Sever! Dlaczego ty musisz zawsze tyle gadać? – rzuciła, gdy już się od niego oderwała. – Sam powiedz, kiedy się ostatnio kochaliśmy?

Snape spojrzał na nią z wyrazem twarzy niebezpiecznie bliskim skrajnemu przerażeniu. Od najmłodszych lat bezpośredniość nie była jego mocną stroną, nie wspominając już o sukcesywnie poszerzanej, prywatnej kolekcji Słów Których Się Nie Używa. Jednocześnie i zupełnie niezależnie zastanawiał się nad tym, jakie ewentualne skutki uboczne mógł mieć puchoński koktajl, który dopiero co rozsadził mu salę lekcyjną, i czy wchodzi w grę pourazowe zaćmienie umysłu. Tudzież obłęd. Zanim jednak zdołał dobrze to przemyśleć, nie miał już na sobie szaty, a ręce Yen zwinnie myszkowały w okolicach jego koszuli.

– Yen, jest środek dnia – wyrzucił z siebie w końcu z odcieniem lekkiej paniki w głosie.

– Nieprawda, jest wieczór.

– Muszę...

– Nic nie musisz. Nie masz już zajęć. Nie masz ich nawet gdzie prowadzić.

Zdezorientowany mistrz eliksirów cofał się przed podekscytowaną i rozchichotaną kobietką, uwieszoną na nim i łypiącą na niego łobuzersko zza zasłony długich, jedwabistych rzęs. Jakim ów ruch był błędem, przekonał się w chwilę później, gdy wpadł na oparcie sofy, potknął się i wylądował na niej wraz ze swoim słodkim, pięćdziesięciokilogramowym ciężarem.

– Yen...

Nie pozwoliła mu skończyć.

– Doprawdy...

I znowu.

Dłonie szelmy gmerały wszędzie tam, gdzie absolutnie nie powinny. Przynajmniej o tej porze i w tym miejscu. Dystans miedzy nimi, o ile to w ogóle możliwe, z każdą minuta jeszcze się zmniejszał. Yenlla sięgnęła do spinki i wstrząsnęła głową, a jej sploty rozlały się hebanową kaskadą wokół głowy. Pochyliła się i...

– Ał, włosy zaplątały mi się w guziki.

– Jeszcze jakieś zostały? – sarknął nieczule Severus.

– Mmm... – ciągnęła niestrudzona szelma. – Co to jest?

– Moja różdżka.

– Na pewno?

– Yenlla!

– Nie rozstajesz się z różdżką, co?

– Dlaczego to musiało zabrzmieć dwuznacznie?

W odpowiedzi bezceremonialnie wbiła mu paznokcie w tors i prychnęła ze zniecierpliwieniem.

– Snape, na litość boską! Czy mam ci wszystko tłumaczyć? Przeliterować? Czy w tej sytuacji dostrzegasz jeszcze jakieś niejasności? Czy masz jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czego od ciebie aktualnie chcę?

Severus jednak rozsądnie żadnych nie wyraził. Przynajmniej piękna Yen nie musiała dłużej czekać, żeby poczuć jego dłonie odwzajemniające się pracowicie przy jej jedynym pozostałym gorsecie. Tym lepiej dla niego. Chociaż teraz to ona musiała wysłuchiwać litanii o pancernych zaczepkach.

Och, c'est la vie.


Toucha toucha toucha touch me
I wanna be dirty
Thrill me chill me fulfil me
Creature of the night
(ROCKY HORROR PICTURE SHOW:
Toucha Touch  Me)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro