Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 20: Noc w operze


Pani, choć jesteś piękna jako łabędź w bieli
Nie myślę życia dla ciebie oddawać
Ci, których uśmiercałaś, znaczyli niewiele
Ze mną inna rozprawa

(Pani, choć jesteś piękna tłum. Ernest Bryll)

Yen ledwo wierzyła w to, co się właśnie działo. Wreszcie miała ponownie przestąpić progi opery! W Covent Garden bywała wprawdzie wielokrotnie, ale tylko raz jako wykonawczyni. Niestety, ale niełatwo było się przedrzeć do tak zaszczytnej instytucji. Teraz również nie dane jej było występować, ale już sama wizyta w tym miejscu stanowiła – od biedy – jakiś krok naprzód. Powrót na nigdy niezapomnianą, ale i strasznie zarośniętą ścieżkę... Jednak kiedy zrobi się ten pierwszy krok, później na pewno pójdzie lepiej. Musi. Szlak został kiedyś przetarty. Kolejny raz będzie jak przypominanie sobie starej, dziecinnej wyliczanki...

... prawda?

Och, naturalnie, że tak! Poza tym sam ten budynek stanowił ważny symbol. Nie należy też zapominać o przedstawieniu – Upiór Opery. To musiał być jakiś szalony zbieg okoliczności, bo nawet biorąc pod uwagę jego osobliwe poczucie humoru, trudno byłoby przypuszczać, że Severus Snape WIEDZIAŁ. Owszem, zdarzało mu się ją zaskakiwać świadomością pewnych faktów, ale bez przesady. Nie mógł pamiętać o plotkach sprzed tylu lat. Plotkach, które głosiły, że sam to Andrew Lloyd Webber miał powiedzieć, iż w roli Christine Daaé widzi tylko i wyłącznie Yen, i ta partia (albo i cały musical, zależy od wersji) została napisana specjalnie dla niej. Plotki, warto zauważyć, które Yen sama pracowicie rozpuszczała, odkąd tylko usłyszała o projekcie Webbera. Młoda panna Honeydell uwielbiał autopromocję. Każdego rodzaju.

Jednak pomimo oczywistej radości z pierwszego od dawna – właściwie od nieszczęsnego balu w Malfoy Manor, który tyle napsuł w ich wzajemnych relacjach – prawdziwego wyjścia z domu do ludzi pani Snape gryzła się czymś głęboko w środku. Chociaż nie uświadamiała sobie tego wprost – z tej prostej przyczyny, że nie chciała tego przyjąć do wiadomości – trapiło ją uczucie niepokoju. Ostrzegawczy głos, który niezależnie od entuzjazmu nie pozwolił jej jeszcze wejść do środka...

Yenlla uniosła głowę, z lubością pozwalając, aby wiatr igrał nielicznymi puszczonymi wolno kosmykami jej włosów. Reszta została bowiem uwięziona w misternej konstrukcji odświętnej fryzury, w której główną rolę odgrywał wysoko upięty kok podtrzymywany dwoma imponującymi i wielce ozdobnymi szpilami.

Zapadał zmierzch i wokół niej powoli zapalały się kolejne latarnie, zalewając ulicę ciepłym światłem. Obróciła się lekko i zwinnie na palcach, szeleszcząc jedwabną suknią i przyjrzała klasycystycznemu portykowi Covent Garden, reliktowi ówczesnej mody na starożytność, również podświetlonemu reflektorami. Westchnęła, gmerając odruchowo przy klamrze od nowej peleryny z rozłożystym kapturem.

Dlaczego nie weszła do środka? Eleganccy ludzie z najlepszego towarzystwa mijali ją, rozpoczynając wspinaczkę po reprezentacyjnych stopniach, a ona tkwiła w miejscu z coraz gorszymi (i coraz bardziej absurdalnymi) przeczuciami. Dlaczego po prostu nie weszła do środka?

No tak! Przecież czekała na Severusa. Nie mogła wejść tam bez niego, jakby to wyglądało?

Dręczona wszystkimi tymi niezbyt przyjemnymi myślami Yenlla spacerowała nerwowo przed budynkiem prawie do samej dziewiętnastej, a jej niepokój rósł w postępie geometrycznym.

Severus się nie zjawił.

Co mogło się stać?

„Cóż, w jego wypadku absolutnie wszystko: od kolejnego kaprysu po nagłą śmierć", pomyślała raczej beznamiętnie i zmięła bilety w dłoni. Westchnęła ciężko po raz kolejny.

To było zbyt piękne, aby było prawdziwe...

Cichy wewnętrzny głosik (ten sam, który od ponad pół godziny zajmował się rujnowaniem jej całej przyjemności z dzisiejszego wieczoru) szeptał, że powinna zainteresować się bliżej losem swojego aktualnego małżonka. Sprawdzić, co go zatrzymało. Zakon? Krąg? Severus był ostatnio bardzo zdenerwowany... chociaż, oczywiście, nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Zaniedbała wszystko, co udało jej się z takim trudem zbudować na kruchym podłożu ich niby związku.

Słowem, coś mówiło jej, że nie powinna w ogóle wchodzić do środka. Nie powinna myśleć teraz o sobie. Powinna poszukać Severusa. Zawsze istniała możliwość, że tym razem naprawdę coś mu się stało. Może jej potrzebował?

Taak, jasne... Tak samo jak zawsze.

Jednak to nie w jego stylu nie zjawiać się na umówionym spotkaniu. Tyle że nie był panem swojego czasu... Ale przecież chyba powiadomiłby ją, gdyby coś mu wypadło?

Aha, zapomniała zabrać ze sobą komunikatora. To wiele wyjaśniało. Torebka, która pasowała do jej wyjściowej toalety, była zdecydowanie zbyt mała, żeby tak ją napychać. Szkoda, że nie wpadła na to, żeby ją powiększyć, ale sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała swoją różdżkę. Chyba znowu ją zgubiła.

Wybieranie się na miasto tak zupełnie z biegu nie było specjalnie rozsądne. Najlepiej zrobiłaby, wracając do domu. Co to za przyjemność siedzieć samotnie w operze, jeżeli w dodatku nawet się nie występuje? Żadna! Do tego powinna zdecydowanie przeprosić Severusa. Trzeba przyznać, że się postarał... To na pewno nie jego wina, że nie wyszło. Widać wypadło mu coś ważnego.

Tak, bezsprzecznie nie powinna wchodzić do środka!

... prawda?

Niewielki srebrny zegarek z dewizką przypięty do sukni Yen (kolejny z licznych precjozów, w jakie zaopatrzył rodzinę miłośnik podobnych drobiazgów, Septimus Sweetscent, dziadek Krukonki) subtelnym, wysokim kurantem wydzwonił godzinę dziewiętnastą.

Dotychczasowe myśli pani Snape były niezwykle wręcz rozsądne i zaszczytne dla niej, ale... Pokusa okazała się zbyt silna. Tak dawno nie była w teatrze, a poza tym to był wyjątkowy dzień – JEJ dzień! Jedyny taki w roku! (Yen wygodnie i zupełnie charakterystycznie dla siebie natychmiast zapomniała, co stało się podczas ostatniego Jej Dnia i pamiętnej wizyty w Nowej Dekadencji). Szkoda też, żeby zmarnowały się bilety. Zapewne zdobycie ich kosztowało Severa sporo wysiłku...

... prawda?

Nie zdołała się powstrzymać. Skoro Snape'owi nie przydarzyło się nic przez tak długi czas, to może mu się nie przydarzać jeszcze dzisiaj, tak? Wbiegła szybko po schodach, a potem porzuciła w szatni swoją cudowną nową pelerynę – w której wyglądała, jakby właśnie umknęła z okładki pierwszej lepszej powieści którejś z sióstr Brontë – i wkroczyła do foyer.

Na szczęście dla Yen (i zgodnie z jednym z praw natury) wszyscy artyści uniwersum wiecznie się spóźniają, więc gdy dotarła na miejsce, rozległ się dopiero pierwszy dzwonek. Miała na sobie długą suknię w kolorze ciemnego wina, z szeroką spódnicą, ale tradycyjnie obciskającą we wszystkich strategicznych punktach. Żałowała po prawdzie, że nie może tym razem udrapować na ramionach swojego ulubionego szala – którego niedawno omal nie potargała na strzępy, ostatecznie nie była jednak w stanie skrzywdzić czegoś tak pięknego i niewinnego – ale niestety nie pasował kolorem do sukienki. Yenlla wyglądała pięknie i znakomicie zdawała sobie z tego sprawę.

Płynęła przez morze obcych mugoli, rozkoszując się posyłanymi w jej kierunku spojrzeniami. Bolesna była dla niej jednak świadomość, że nikt jej tutaj nie pamięta, nie zna, totalnie nie kojarzy... Minęło tyle lat... Jakby wszystko zdarzyło się w innym wszechświecie. Show-biznes jest bezlitosny, podobnie jak czas, a może nawet bardziej. O ile w magicznym świecie bajkowe kariery takie jak jej były prawdziwym wydarzeniem, po mugolskiej stronie – gdzie konkurencja okazywała się o wiele większa – nowe aktorskie i wokalne odkrycia były na porządku dziennym. Z wiadomych względów nie będąc dawniej w stanie utrzymać się na powierzchni, młoda Yenlla Honeydell zatonęła w natłoku innych sezonowych gwiazdek.

Dumna Krukonka weszła wreszcie na widownię. Usadowiła się na swoim miejscu bardzo blisko sceny i ze zdumieniem zauważyła, że siedzenia po obu jej stronach są puste. Oczywiście jedno z nich miał zając Severus, ale to drugie ją cokolwiek zdziwiło. Spodziewała się tłumów i miała rację. Wolne miejsca należały do naprawdę nielicznych... A zresztą, tym lepiej – będzie się mogła swobodnie rozłożyć wraz ze swoją szeroką suknią i rozkoszować przedstawieniem.

Po chwili zgasły wszystkie światła i Yen przeniosła się do innego świata.

***

Yenlla Honeydell znała większość librett operowych, operetkowych i musicalowych na pamięć, należała jednak do tej szczęsnej kategorii ludzi, którzy nigdy się nie nudzą, bez względu na to, ile razy przychodzi im wałkować daną historię. Dlatego też w pełni cieszyła się spektaklem, śmiejąc, rozczulając i dziwiąc w odpowiednich momentach, może nawet robiła to z lepszym wyczuciem niż nowicjusze. Pozwalała się prowadzić ścieżkom fabuły zupełnie tak, jakby spotkała się z Upiorem Opery po raz pierwszy, a nie tysięczny i bawiła przy tym znakomicie.

Odkąd tylko pani Snape usłyszała o tym, że Andrew Lloyd Webber bierze na warsztat dobrze jej znaną powieść Gastona Leroux, marzyła, aby dostać rolę Christine. Niestety, nigdy jej się to nie udało. W 1986 roku wciąż nie nadawała się do niczego, a najmniej do powrotu na scenę. Z niewyobrażalną przyjemnością odnotowała więc, że obecna odtwórczyni owej postaci jest zwyczajnie okropna. Owszem, miała niesamowity głos, ale wdzięk kawałka drewna i umiejętności aktorskie stojaka na kapelusze – wieczór automatycznie stał się jeszcze przyjemniejszy.

Jeżeli zaś chodziło o Eryka... Och, Eryk był nieziemski! Poza tym całkiem przypominał Severa. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro obaj należeli – wypisz, wymaluj – do jednej i tej samej kategorii postaci: Mrocznych i Samotnych Popapranych Sukinsynów z Głębią. Olśniona owym odkryciem piękna Yen – samozwańczy typ Uciśnionej Niewinności – bawiła się jeszcze lepiej.

Aż do końca pierwszego aktu.

Niezależnie od znajomości akcji Yen chętnie poddawała się przyjemnym dreszczom podekscytowania, gdy ponad sceną potoczył się ponury głos Upiora odgrażającego się za zignorowanie jego życzeń co do obsadowej roszady pomiędzy La Carlottą i Christine. Jednak w pewnej chwili poczuła na sobie czyjś natrętny wzrok i niemal odruchowo zerknęła w bok.

Zapewne z powodu nieprawdopodobieństwa całej sytuacji długo trwało, zanim zrozumiała, co przed sobą widzi. Był to człowiek kryjący twarz za taką samą maską jak ta, którą nosił sceniczny Eryk. W tym samym momencie ktoś położył od tyłu dłoń na jej ramieniu. Dopiero wtedy krzyknęła, ale jej głos utonął w finałowym tutti, kiedy na scenę musicalowego teatru w teatrze zwalił się obluzowany przez Upiora Opery kryształowy żyrandol. Jednak Yenlla nie zwracała już najmniejszej uwagi na to, co działo się na scenie. Dopadły ją jej własne upiory. Śmierciożercy!

Szarpnęła się szaleńczo, zrzucając z ramienia dłoń napastnika i równocześnie odkryła, że krzesła po obu jej stronach znów są puste. Rozejrzała się wokół błędnie, przerażona i zszokowana. Zapaliły się wszystkie światła, a na widowni wszczęło spore zamieszanie, gdy publiczność wstawała z miejsc, wychodząc na antrakt. Nikt nic nie zauważył! Tylko głowy siedzących najbliżej Yen widzów odwróciły się apatycznie w jej stronę. Widziała wokół szeregi wlepionych w nią pustych i bezmyślnych oczodołów. Z kącika ust siedzącego dwa krzesła dalej poważnego, siwowłosego pana ciekła strużka krwi.

O, Boże! Imperius! O ile nie coś gorszego...

Yenlla poderwała się gwałtownie, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła z powrotem na miejsce. Oddychała ciężko, a serce biło jej szybko i nierówno. Kręciło jej się w głowie, a pulsująca w skroniach krew o mało nie rozsadziła czaszki.

Pułapka! To była pułapka! Dopiero teraz zrozumiała własną głupotę i wcześniejsze złe przeczucia. Severus nigdy nie zaprosiłby jej do teatru. Dobrze o tym wiedziała, ale nie chciała pamiętać. Wolała się idiotycznie łudzić aż do momentu, gdy było za późno. Musiała się jak najszybciej stamtąd wydostać, ale jak? Nie miała nawet różdżki!

Ponownie wstała i ruszyła wzdłuż rzędu krzeseł, starając się nie rozglądać na boki i jakoś przedrzeć do wyjścia. Zanim oszaleje. Zdążyła zrobić ledwie kilka kroków, kiedy kolejny Śmierciożerca aportował się tuż przed nią. Wrzasnęła i przewróciła się, zahaczywszy nogą o fotel. Ściągnęła tym na siebie powszechną uwagę. Otaczający kobietę ludzie – tym razem niebędący pod wpływem zaklęć – oglądali się na nią z aż nazbyt wyraźnie wypisanym na twarzach wyrokiem: wariatka! Śmierciożercy już nie było. Słudzy Mrocznego Lorda byli niezwykle szybcy, teleportowali się w ułamku sekundy, pozwalając racjonalistycznym mugolom, którzy mogliby przypadkiem coś zauważyć, od razu odrzucać wrażenia niepasujące do ich obrazu świata, jakie bez wątpienia stanowiło nagłe pojawianie się i znikanie zamaskowanych osób w czarnych szatach.

Yen oblał zimny pot. Co to mogło znaczyć? Dlaczego nie atakowali? To jakiś rodzaj gry? Bawili się z nią? Najwyraźniej mieli sporo czasu i nigdzie się nie spieszyli, a ona była sparaliżowana ze strachu. Nie mogła dać się złapać. Nie po raz kolejny.

Podniosła się i spojrzała na kłębiący się przed nią tłum. Z trudem zapanowała nad kolejnym okrzykiem przerażenia. Wśród mugoli dostrzegła kilka połyskujących upiornie białych masek. Zwykli widzowie najprawdopodobniej brali to za element przedstawienia, a zamaskowane postacie spokojnie i sukcesywnie posuwały się w dół schodów, wprost ku niej, jakby były niematerialne.

W panice Yen przestała rozsądnie myśleć, czując dojmującą pustkę w głowie. Na szczęście instynkt zadziałał bezbłędnie. Zamiast kierować się uparcie w stronę wyjścia, które zostało odcięte, zawróciła i pobiegła w kierunku kulis. Przedarła się przez tłum blokujący jej drogę i nie przejmując się okrzykami potrącanych widzów oraz pracowników teatru, dotarła do pomieszczeń służbowych. Wokół niej wciąż pojawiały się w przelocie sylwetki coraz bardziej rozochoconych Śmierciożerców. Gdy ich mijała, pokrzykiwali za nią, nazywając pieszczotliwie myszką, króliczkiem, koteczkiem... Wąskie korytarze i chodniki dla obsługi technicznej, którymi się przemieszczała, nie pozwalały na razie na bardziej zdecydowane działania; nadmiar sprzętu i dekoracji niemal uniemożliwiał dokładną aportację, zwłaszcza podobnie wyczynową. Yen nie zwracała na nich uwagi, biegnąc przed siebie. Byle się nie zatrzymywać. Dopóki znajdowała się w ruchu, łudziła się, że ma szansę.

Wybiegła na korytarz, wzdłuż którego ciągnęły się garderoby zespołu. Ktoś pociągnął ją za włosy. Ktoś przydepnął suknię. Ktoś podłożył nogę. Nie zatrzymując się ani na chwilę, Yen wydarła spory kawał zawadzającej jej długiej spódnicy i cisnęła prosto w twarz kolejnego Śmierciojada, który stanął na jej drodze. Zaklął siarczyście, zataczając się do tyłu i ponownie teleportował.

– Kici, kici, kotku...

Za jej plecami rozległ się pierwszy wybuch, a wraz z nim krzyki ludzi – to już zdecydowanie nie była część przedstawienia. Cały budynek zatrząsł się w posadach, a z sufitu posypał tynk. Yen odwróciła się odruchowo, kaszląc w rękaw. Daleko za nią, w pobliżu sceny, zwaliła się spora część stropu. Wszędzie wokół wirowały pozrywane deski, strzępy materiałów i kolorowe błyski zaklęć. Zawróciła przerażona i wpadła na kolejnego Śmierciojada.

– Podoba ci się spektakl, myszko? – szepnął nikim, głębokim basem i z całej siły uderzył ją w twarz.

Yen pisnęła i zatoczyła się, wpadając na ścianę. Powinna mu za to podziękować – natrafiła dłonią na klamkę.

– Kici, kici, koteczku.

Ktoś złapał ją za rękę. Nie patrząc nawet w tamtym kierunku, odepchnęła napastnika i wpadła w ukryte w boazerii drzwi prowadzące na wewnętrzne schody. Rozproszone myśli wędrowały swoimi ścieżkami, dlatego podziękowała teraz odruchowo niebiosom za genialny pomysł założenia tego dnia płaskich butów. Była to decyzja w większej części podyktowana chęcią, aby w tak interesującym wnętrzu jak Covent Garden pokazać się z pasującym do wystroju wysokim mężczyzną, a ponieważ Severus Snape nie był aż tak imponujący pod tym względem, wyjątkowo zrezygnowała ze szpilek...

Zbiegała schodami na łeb na szyję, gdy usłyszała za sobą trzaśniecie drzwi, złośliwe śmiechy i kolejne nawoływania. Wypadła na następny korytarz w innej części teatru.

Yen Honeydell z różnych, nie zawsze zaszczytnych dla siebie i swojej reputacji, względów całkiem dobrze orientowała się w topografii opery, a teraz jedynym, co mogła zrobić, było ściganie się z prześladowcami po labiryncie korytarzy w celu odwleczenia wyroku. Tym razem nie miała nadziei na cudowne wybawienie. Nie zabrała ze sobą różdżki ani komunikatora. Nie mogła wezwać pomocy, a nikt nie wiedział, gdzie jest. Trzeba przyznać, że Śmierciożercy mieli wyjątkowe wyczucie dramatyzmu, a poza tym wybrali miejsce na tyle absurdalne, aby nikt się go nie spodziewał. Członkowie Zakonu Feniksa i po stu latach przemyśleń nigdy nie wpadliby na coś podobnego.

To koniec!

– Po co ten pospiech, słonko?

Poczuła silny cios w bok i na chwilę straciła oddech, ale nie zatrzymała się, dopóki jeszcze mogła biec. Oparła się o kolejne drzwi, dysząc ciężko i próbując nie myśleć o promieniującym na całe ciało bólu, od którego robiło jej się ciemno przed oczami. Szarpnęła za klamkę, aby po drugiej stronie drzwi ujrzeć następną trupią maskę. Otrzymała kolejny silny cios w twarz i poczuła krew w ustach. Cofnęła się, potknęła o zrolowaną wykładzinę i przewróciła. Śmierciożerca przydepnął jej rękę, miażdżąc palce. Yen zawyła dziko.

– Koniec zabawy – rzucił, pochylając się nad nią. Yenlli zdawało się, że rozpoznaje głos, chociaż nie potrafiła go przyporządkować do osoby. – Czarny Pan stracił cierpliwość.

Na te słowa jedna myśl rozbłysła jasno pośród panicznego chaosu panującego w jej umyśle.

– Severus! – krzyknęła. – Co z nim robiliście?!

– Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie, myszko. Dlaczego mielibyśmy cokolwiek mu robić? Jest lojalnym sługą, dostarczył prezent.

– Nieprawda! Nie uwierzę w to!

Yen spróbowała kopnąć mężczyznę, ale w tym samym momencie rozległo się charakterystyczne „pop" i znowu nikogo przed nią nie było.

Podłe kłamstwo! Nigdy już nie zwątpi w Severusa. Zrobiła to raz i wkrótce okazało się, że bardzo się myliła. Severus nie mógłby jej zdradzić!

Yen nie miała pojęcia, jak zdołała tego dokonać, ale podniosła się powoli, zdrową ręką przytrzymując się ściany, a stłuczoną tuląc do siebie podświadomie – nie mogła poruszać palcami. Być może balansujący na granicy utraty zmysłów strach przytłumił nieco ból. Była w korytarzu sama. Straszyli ją, ale z jakiegoś powodu nie przystępowali do zdecydowanego ataku. Dlaczego? Dlaczego nie używali zaklęć?

Cóż, tę ostatnią zagadkę dało się bardzo łatwo rozwiązać. Prawdopodobnie taki sposób rozprawienia się z nią miał ją upokorzyć – przynajmniej w pojęciu ludzi Czarnego Lorda. Z kilku napomknięć Severusa wywnioskowała, że zdrajców krwi i przyjaciół mugoli zwykło się i traktować na sposób mugolski, uznając, że nie zasłużyli nawet na potraktowanie porządną dawką magii i śmierć godną czarodzieja. Wobec tego nie stosowano wobec nich różdżek. Gdyby Yen miała to ocenić, taka sytuacja wychodziłaby raczej na jej korzyść.

Kolejny wybuch wstrząsnął budynkiem, a tuż nad głową Yenlli eksplodowała fontanna kolorowych iskier.

– Kici, kici, kici!

Znowu ruszyła przed siebie, lecz była to raczej parodia ucieczki. Nie miała siły, wszystko ją bolało i ledwie zdawała sobie sprawę z tego, gdzie zmierza. Zagonili ją, zamęczyli jak antylopę na swoim upiornym, operowym safari. Zrobiło jej się na moment ciemno przed oczami. Pomyliła kierunki – co w jej położeniu i tak nie robiło specjalnej różnicy – i kiedy otworzyła kolejne drzwi, zamiast wyjść na wewnętrzne schody, znalazła się w niewielkim i strasznie zagraconym schowku. Jedyne okno umieszczone wysoko w górze, pokryte szarą warstwą wieloletniego kurzu i na wpół zasłonięte wyblakłą, kolorową płachtą, która w zamierzchłych czasach mogła być częścią scenografii jakiegoś przedstawienia, przepuszczało niewiele światła z ulicy. Z sufitu zwieszały się festony pajęczyn, sznurów i postrzępionych materiałów, a całe wnętrze zastawione było pudłami i najprzeróżniejszymi elementami dekoracji. Yen weszła do środka, przysiadła na najbliższej z drewnianych skrzyń i oddychała głęboko, rozpaczliwie usiłując zebrać myśli. Wszystko było takie nierealne... Ledwo mogła uwierzyć, że to, czym z takim uporem ją straszono, wreszcie naprawdę się zdarzyło, a ona była bezsilna.

W tej samej chwili usłyszała, jak drzwi, które nieostrożnie zostawiła uchylone, delikatnie zamykają się za jej plecami.

– Myszko, myszko, dokąd mkniesz? Jak ten mały... nietoperz.

Yenlla spojrzała za siebie. Stała tam, od niechcenia opierając się o ścianę, Bellatrix Lestrange we własnej osobie. Najwierniejsza sługa Lorda Voldemorta.

***

Bellatrix nie nosiła maski. Bawiła się nią, przekładając z ręki do ręki. Nie potrzebowała jej, nie miała nic do ukrycia. Była dumna z tego, kim jest. Obrzuciła Yen krytycznym spojrzeniem spod ciężkich powiek, krzyżując ręce na piersi i odrzucając do tyłu splątane włosy.

– Rzeczywiście nie wyglądasz tak źle – zauważyła konwersacyjnym tonem – ale żeby pozwalać sobie wobec ciebie na coś więcej... – Dla odmiany zacmokała wymownie. – Trzeba by mieć naprawdę kiepski gust.

– Bell, jak miło cię widzieć.

Yen oparła się o tę samą skrzynię, aby utrzymać się na nogach – do czego niezbyt była już zdolna – a nie zataczać niezgrabnie jak pijana albo, co gorsza, zacząć potykając o sprzęty. Przynajmniej nie w obecności Bellatrix Lestrange. Jeżeli Yenlla miałaby być szczera, musiałaby przyznać, że obecność akurat tej konkretnej kobiety nieco ją otrzeźwiła. Nie zamierzała okazywać słabości przed była panną Black, siostrą Narcyzy i kochanką Severusa, choćby miała skonać w trakcie zgrywania odważnej i niezniszczalnej bohaterki. Miała swoją godność. Zrozumiała też, dlaczego tamci Śmierciożercy nie podjęli wobec niej bardziej zdecydowanych kroków, i może nawet powinno jej pochlebiać, że wysłano po nią prawdziwą szychę... Miała ochotę się roześmiać, ale jej stłuczony bok raczej by tego nie wytrzymał.

– Wyjątkowo odwzajemnię się tym samym – mruknęła Śmierciożerczyni.

– Nigdy nie należy zapominać o dobrych manierach, ostatecznie wszyscy jesteśmy ludźmi cywilizowanymi.

– ZAMKNIJ SIĘ! – ryknęła nagle Bellatrix, która częstotliwością zmian nastroju dorównywała kalejdoskopowi.

– A przynajmniej większość – dokończyła spokojnie Yen, po namyśle ponownie przysiadając wygodnie na jednej ze skrzyń. – Zaproponowałabym ci filiżankę herbaty, ale niestety nie jestem u siebie. Poza tym wpadasz dość niespodziewanie...

– Kazałam ci się zamknąć! – wrzasnęła po raz kolejny Lestrange i cisnęła w nią swoją maską.

Yen uchyliła się dość zwinnie jak na swój stan, unosząc automatycznie prawą, poranioną rękę. Oczywiście obrażenia nie umknęły uwadze Bellatrix.

– No, no, no. Maleństwo zrobiło sobie ziazi?

– Nie twój interes.

– Naprawdę?

Śmierciożerczyni teleportowała się i natychmiast znalazła tuż przy niej, zanim Yenlla zdołała wykonać jakikolwiek gest. Chwyciła za zmiażdżoną rękę i wykręciła ją z wprawą. Pani Snape z całej siły zagryzła zęby, omal ich sobie nie krusząc, byle tylko nie krzyknąć. Duma zabolałaby bardziej.

– Zabroniłam im robić ziazi, przynajmniej takie bardzo widoczne.

– Czego ode mnie chcesz, Bella?

– Już ty dobrze wiesz.

– Bynajmniej.

– Ty i mój Pan macie nierozwiązane sprawy z przeszłości i teraz Pan życzy sobie cię jak najszybciej ujrzeć.

– Przekaż mu więc z łaski swojej, że wszystkie najbliższe terminy mam już zajęte, ale może skontaktować się z moim agentem.

– ZAMKNIJ SIĘ!

Bellatrix pchnęła ją na ścianę jak szmacianą lalkę, unieruchamiając i zatykając usta ręką. Yenlla próbowała się szarpać, ale z równym wyczuciem jak wcześniej Bellatrix wbiła teraz długie i ostre pazury prosto w jej obolały bok. W odwecie Yen wgryzła się w dłoń, która kneblowała jej usta. Otrzymała za to szybki cios w brzuch, który na długo pozbawił ją oddechu. Mimo że Bella Black wywodziła się z najwyższych kręgów arystokracji, najwyraźniej nie brzydziła się specjalnie przemocą z najniższej półki. W przeciwieństwie do Yenlli, która nigdy nie brała udziału w bójce. Zazwyczaj znajdowało się kilku osobników, którzy woleli bić się za nią. Lub ewentualnie o nią.

Kiedy Bella wreszcie ją puściła, Yen osunęła się na kolana i rozkaszlała.

– Wreszcie we właściwej pozycji, suko.

– Jeżeli mam być zupełnie szczera, to nigdy nie miałam nic przeciwko jakimkolwiek pozycjom – wymamrotała ledwie słyszalnie była aktoreczka, której przekora była o wiele silniejsza od zdrowego rozsądku i sytuacyjnego rozeznania razem wziętych.

Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Bellatrix szarpnęła ją od tylu za włosy, zadzierając jej głowę do góry. Kręgi szyjne strzeliły nieprzyjemnie. Wiedziała, że nie powinna drażnić Strasznej Lestrange, ale to było silniejsze od niej. Zresztą, nie robiło to już żadnej różnicy, jej los i tak był przesądzony. Całym jej ciałem wstrząsnął ponury, nerwowy śmiech.

– Bawi cię to, co, Honeydell? A może to lubisz?

– Daj spokój, Bella. To miało mi zaimponować? Nie widziałaś Severa w naprawdę złym humorze.

Widocznie trafiła w czuły punkt, bo Lestrange odepchnęła ją od siebie brutalnie, wyrwawszy przy okazji spory kłąb włosów. Kok spłynął Yenlli prawie na kark, kłując spinającymi go ostrzami szpilek.

– Jesteś zazdrosna, Bella?

– O co?

– Hm, nic takiego...

– Co mam zrobić, żebyś się wreszcie ZAMKNĘŁA?!

– Och, obawiam się, że to niemożliwe. Wszyscy zawsze twierdzili, że jestem okropną gadułą. Ale mogłabyś, na przykład, przestać zadawać mi pytania.

Otrzymała kolejny silny cios w twarz.

– No i nie mam nic do stracenia – ciągnęła niezrażona Yen, choć mówiła coraz ciszej i z coraz większym trudem.

– Tak ci się tylko wydaje.

– I owszem.

Bellatrix pochyliła się nad nią i ponownie chlasnęła w twarz. Yen nie miała już sił na próby uchylania.

– Naprawdę cię nienawidzę, Yen Honeydell – wysyczała do niej z furią Lestrange. – Jesteś tylko głupią, małą kurewką, a kosztowałaś nas już nieproporcjonalnie dużo kłopotów. Dlaczego?

– Życie to hazard, Bell.

– Pieprzenie!

– Tak, to też.

– ZAMKNIJ SIĘ! Burnes i brat Dołohova. To za dużo. Straciliśmy przez ciebie wartościowych ludzi, nie wspominając nawet o tych zadręczonych w Azkabanie, a ty? Żyjesz sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic! Najwyższa pora za to zapłacić.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Zadbamy o to, aby odświeżyć ci pamięć, i lepiej, żeby Snape osobiście nam w tym pomógł, bo inaczej marny będzie jego los.

– Nadal nie rozumiem...

– Pamiętasz Koszmarny Dwór?

– Trudno winić mnie za to, że dopadli was aurorzy. To idiotyzm!

– Nie mówię o tym, co stało się po przybyciu ministerstwa. Ty sama ich zabiłaś!

Yen spojrzała na nią z cieniem dobrze dotąd skrywanego przerażenia w oczach. Wiedziała wprawdzie, że z głową Bellatrix Lestrange nie wszystko jest w porządku, ale to była już zdecydowana przesada.

– Bell, bądź rozsądna i popatrz na mnie! Jakim cudem mogłabym zabić dwóch dorosłych mężczyzn?

– I jeszcze pozostałe rzeczy...

– Jakie rzeczy?

Śmierciożerczyni zawyła prawie zwierzęco i szarpnięciem postawiła ją na nogi. Była niesamowicie silna jak na przedstawicielkę płci tradycyjnie określanej jako słaba. Yen z kolei, mimo sprawności języka, nie była w stanie sama utrzymać się w pozycji pionowej. W wyniku gwałtownego ruchu przed oczami zawirowały jej kolorowe plamy. Tracąc kontrolę nad własnym ciałem, najzwyczajniej w świecie zwaliła się ciężko na Bellatrix, a ta przytrzymała ją, zaciskając żylaste dłonie na jej ramionach. Potrząsnęła kilka razy półprzytomną przeciwniczką.

– Jesteś lepszą aktorką, niż myślałam. Jeszcze trochę i mnie przekonasz.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – mamrotała umęczona Yenlla. – Skończmy z tym. Dlaczego mnie po prostu nie zabijesz?

– Nie ma tak lekko, Honeydell. Będziesz umierać długo, mogę ci to obiecać.

– Mam podziękować?

– Ale to prawda, że wydajesz się raczej... delikatna – rzuciła nagle Bellatrix, a jej ciężkie powieki całkiem opadły, przysłaniając oczy. – Na czym polega sztuczka? – Ponownie szarpnęła ją mocno za włosy, odchylając głowę Yen do tyłu. – Stoisz tu sobie taka świeża i opanowana, jakby nic się nie stało. Bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Czy to znaczy, że w rzeczywistości nie jesteś grzeczną dziewczynką?

– B-Bell?

– Ostatecznie przyszłaś na nasze spotkanie dawno temu... Stchórzyłaś?

– Bella!

– Masz taką gładką skórę – kontynuowała Śmierciożerczyni w jakimś dziwnym amoku. – Widać, że nigdy nie odczułaś na niej ciężaru życia. Wydelikacona porcelanowa lalka! Nie wiesz, co to znaczy poświęcenie. Cierpienie. Żyło ci się zdecydowanie zbyt lekko. Oto jak wygląda ciało prawdziwego sługi!

Bez żadnego logicznego uzasadnienia Bellatrix rozerwała swoją szatę przy kołnierzu, ukazując wychudzona szyję obciągniętą pomarszczoną, przed czasem postarzałą skórą z plamami pigmentacyjnymi oraz pokryty bliznami dekolt i szpecący ją numer wytatuowany na prawym ramieniu.

– Widzisz, co to znaczy naprawdę przeżyć swoje życie? To nieprawda, co mówili, co szeptali bezczelnie za moimi plecami. Nigdy ci nie zazdrościłam, ty bezużyteczna, pusta skorupo!

Yenlla słuchała tego wszystkiego i obserwowała poczynania Lestrange z rosnącym strachem. Myślała, że miała wykonać na niej wyrok, ale nawet jeżeli tak było, to jej prześladowczyni wydawała się zapominać, po co właściwie się tutaj znalazła. Otworzyła gwałtownie napuchnięte oczy, a jej źrenice płonęły ogniem równym niemal temu, który tak peszył Yen u Severusa. Twarz przybrała nieobecny wyraz, jakby dawna panna Black spoglądała daleko poza chwilę obecną, w inną, sobie tylko wiadomą rzeczywistość.

– Nigdy nie żałowałam. Czekałam. Bez względu na ból, bez względu na upodlenie. Nagroda czeka tych, którzy pozostaną wierni. Do samego końca. Nigdy nie chciałam być nikim innym!

– Bellatrix...

– Rozumiesz?

– Tak – odparła szybko Yenlla.

– Nigdy nie zamieniłabym się z tobą.

Yen poczuła się totalnie wyłączona. Mimo że słowa Lestrange bezsprzecznie były skierowane do niej, w tym, co mówiła, nie było najmniejszego sensu. Podobnie osobliwe było jej zachowanie. Zamiast przystąpić do tortur, z zamiłowania do których była powszechnie znana, Bellatrix do tej pory nie wyciągnęła nawet różdżki. Zamiast tego wodziła dłońmi po całym ciele pięknej Yenlli w sposób, w jaki mógłby to raczej czynić Lucjusz, nie jego szwagierka.

– Taka miękka...

Pani Snape wstrzymała ze zdumienia oddech, gdy nieobecna duchem Śmierciożerczyni w dalszym ciągu wtulała się w nią. Szok podziałał na nią twórczo, sprowadzając niespodziewaną iluminację. Oto bowiem Yen zobaczyła swoją szansę. Bellatrix nawet nie poczuła, jak mięśnie pani Snape sztywnieją, a potem rozluźniają się gwałtownie.

Udała omdlenie w ciasnym uścisku Bellatrix, jeszcze bardziej tym dezorientując i tak rozkojarzoną sługę Mrocznego Lorda. Zaskoczona pozwoliła pociągnąć się nieco w dół, a Yenlla natychmiast wykorzystała sytuację, zapierając się piętami o ziemię i zaraz potem z całej siły kopiąc ją w kolano. Usłyszała obrzydliwy trzask i dziki krzyk Belli. Obie kobiety zwaliły się na podłogę, a Yen – mimo swej kłopotliwej pozycji – zdążyła sprytnie umknąć spod pani Lestrange. Pomimo odniesionych obrażeń była gibka i miała dobry refleks. Ostatecznie była niegdyś tancerką i wciąż wytrwale ćwiczyła.

Ból ocucił Bellatrix. Spróbowała natychmiast kontratakować, a doprawdy świadczyło to o niezwykłej sile charakteru, skoro Yen prawdopodobnie zgruchotała jej rzepkę. Lestrange osiadła ciężko na podłodze, podtrzymując się jednej z porozrzucanych po schowku skrzyń z rekwizytami. Nie przestając obrzucać Krukonki wyzwiskami, błyskawicznie sięgnęła do kieszeni i wyszarpnęła stamtąd różdżkę. Nie zdążyła. Yen równie szybkim ruchem wytrąciła jej patyk z dłoni. W przypływie szału Bella rzuciła się na nią z gołymi rękami, a wtedy...

Wszystko to nie trwało dłużej niż mgnienie oka. Zanim Lestrange zdołała się na dobre pozbierać i jej dosięgnąć, Yenlla sięgnęła do zrujnowanej fryzury i bez ostrzeżenia czy choćby najdrobniejszego zawahania wbiła jej długą i ostrą szpilkę do włosów prosto w gardło. Wyrwała ją i wbiła jeszcze raz. Celowo i bezlitośnie. Och, zemsta jest słodka!

– Nigdy mnie nie docenialiście – rzuciła od niechcenia do charczącej i krztuszącej się własną krwią Belli.

Śmierciożerczyni opadła na podłogę, przyciskając dłonie do szyi i w lodowatym przerażeniu obserwowała wypływającą z niej strumieniami krew. Potem uniosła oczy na Yen i ostatnim, konwulsyjnym ruchem rzuciła się ku leżącej niedaleko różdżce, ale Krukonka znów była szybsza. Chwyciła ją pierwsza i przełamała na pół.

– Ja nie wiem, co to cierpienie? Jak śmiesz odzywać się do mnie w taki sposób?!

Stanęła nad pokonaną Bellatrix pełna tryumfu, mimo że dyszała ciężko i przeginała się z bólu, przyciskając obie dłonie do boku. Miała też paskudne siniaki na ramionach i obu policzkach oraz opuchniętą wargę, ale jej oczy... Było w nich coś tak bezwzględnego, że powalona, półżywa Bella musiała spojrzeć na nią zupełnie innymi oczyma. Na palcach jednej ręki mogła policzyć te chwile w życiu, kiedy naprawdę czuła strach i to była jedna z nich. Nie znała tego oblicza Yenlli Honeydell. Nigdy nie podejrzewałaby jej o coś takiego... W pani Lestrange niewiele teraz pozostało z bezlitosnej Śmierciożerczyni. Kuliła się w kącie niczym ranne, przerażone zwierzę.

– Nie jestem bezbronną dziewczynką. Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci na to po raz drugi? Nigdy! Niczego nie zapomniałam! Zaiste, zemsta jest słodka. I naprawdę nie mnie powinnaś winić za to, że cię nie chciał – powiedziała na koniec enigmatycznie. – Bell, jesteś dla niego za stara.

Yenlla odwróciła się, zostawiając charkoczącą Lestrange w kałuży jej własnej krwi. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.

***

Go to her foolish man
What's the use of having pride
if you don't have her?
She'll endure all she can
But you could make this
easier on her

(Bic Runga: She Left on a Monday)

Yenlla wlokła się powoli przed siebie. Poniewczasie dotarło do niej, że wysoce lekkomyślnym działaniem było przełamanie różdżki Bellatrix. Mogła jej się teraz przydać. Korytarz wypełniony był smugami szarego dymu i wirującego pyłu. Najwidoczniej Śmierciożercy podpalili operę. Wolała nie myśleć o tym, co działo się, a być może wciąż dzieje, w innych częściach gmachu. Powinna zadbać o siebie. Wydostać się stąd za wszelką cenę, zanim ktoś znajdzie Lestrange i odkryje, co się wydarzyło.

Kiedy napięcie opadło, ciało Yen zaczęło jej ponownie nieznośnie dolegać. Słaniała się na nogach, a bok pulsował tępym bólem. Pociemniało jej w oczach i zatoczyła się niezgrabnie. Dokładnie w tym samym momencie usłyszała aż zbyt znajome pyknięcie i wpadła na kogoś. Spojrzała w gorę i ujrzała kolejną bladą maskę.

– O nie. Proszę...

Śmierciożerca chwycił ją mocno wpół i ni to wciągnął, ni wniósł do kolejnego pomieszczenia. Potem ściągnął kaptur i maskę.

– Severus! – krzyknęła Yen i momentalnie wczepiła się w niego kurczowo, jakby od tego miało zależeć jej życie.

Mistrz eliksirów usiłował się od niej uwolnić, ale kolejny szok najwyraźniej dodał jej sił. Zarzuciła mu ręce na szyję, wieszając się na nim, po czym zalała potokiem bezładnej paplaniny, z której niewiele zrozumiał zarówno z powodu tempa, jak i jej opuchniętej wargi, która utrudniała mówienie. Na sam koniec piękna Yen wybuchła płaczem. W międzyczasie wokół nich aportowała się spora część członków Zakonu Feniksa.

– Yen, uspokój się, do ciężkiej cholery! – ryknął na nią rozwścieczony i upokorzony publicznością Snape.

– Nie mogę!

– Yenlla!

– To takie straszne.

– Spróbuj.

Wyrwał się z jej uścisków i odsunął od siebie.

– Skąd się tu wzięłaś? Co ci strzeliło do łba?! – Zacisnął z furią dłoń na jej ramieniu, które wcześniej uszkodziła Bellatrix.

– To boli – syknęła.

– Severusie, proszę – wmieszał się łagodnie Remus. Mistrz eliksirów był w takim nastroju, że można się było po nim spodziewać wszystkiego. – Nie widzisz, w jakim ona jest stanie?

– Potrafię się zająć swoją żoną, Lupin.

– Co wszyscy właśnie widzimy – skomentowali jadowicie chórem bracia Weasley.

– Musimy się zająć rannymi, o ile jacyś przeżyli – zakomenderował autorytarnie Moody, na co Kingsley Shacklebolt wyraźnie się skrzywił. – Może przy okazji uda się znaleźć nieco śmieci-i-ich-żerców.

– Właśnie, na wszystko inne będzie czas później, Severusie – perswadował w dalszym ciągu naczelny wilkołak i przy okazji miejscowy święty, ale Snape nie zamierzał dać za wygraną. Albo po prostu musiał się na kimś wyżyć.

– Po coś tu przylazła?

– Ja... Nie wiem... Dostałam zaproszenie.

– Czy jesteś aż tak naiwna?

Lupin zdecydowanie postąpił krok w jego stronę.

– Nie pozwolę, żebyś ją tak traktował. Przecież jest ledwo żywa ze strachu!

– Świetnie! Cudownie! Bierz ją sobie.

Doprowadzony do ostateczności pierwszy Śmierciojad Zakonu Feniksa pchnął zdezorientowaną kobietę prosto na niego. Remus chwycił ją, zanim kolana się pod nią załamały.

– Możesz ją sobie zatrzymać. Z pewnością będzie wniebowzięta.

– Severusie...

– Jaką idiotką trzeba być, żeby akceptować pierwsze lepsze znalezione gdzieś zaproszenie? Powinienem sam cię zabić! – wyrzucał z siebie Snape, krążąc niespokojnie po pomieszczeniu, które zdążyła już opuścić większość zakonników.

– Myślałam, że to od ciebie – odważyła się wtrącić Yen i wydobyła z kieszeni wymiętą kartkę. – Był podpis.

– Podpis? Podpis?! Znakomity dowód, nie ma co! Pokaż mi to.

Wyrwał jej kartkę, zerknął przelotnie na pismo, po czym machnął nad nią różdżką. Kształtne „S" powiększyło się i rozkwitło w starannie wykaligrafowany prawdziwy podpis: Śmierciożercy.

– Proszę bardzo, masz swój podpis. Najprostsze zaklęcie. Widać, jak wysokie mieli o tobie mniemanie. A „O jeden raz za dużo" to informacja dla mnie, głupia kobieto! Dotyczy Parisa. Czy tak trudno było na to wpaść? Pismo! Też coś! Codziennie robię mnóstwo notatek, poprawiam setki prac, dysponowali stosami próbek mojego pisma. Mogłem nawet sam to napisać pod Imperiusem! I dlaczego miałbym cię w ogóle zapraszać do pieprzonej opery?!

– Bo mam dzisiaj urodziny! – zawołała podejrzanie wysokim głosem Yenlla. – Myślałam, że pamiętałeś!

Jeżeli wcześniej Snape zdążył osiągnąć prawdziwe apogeum gniewu, to trudno byłoby określić jego stan w tej właśnie chwili. Yen przylgnęła ochronnie do Remusa, który nadal trzymał ją w ramionach, obawiając się, że inaczej może się przewrócić.

– Skąd miałem wiedzieć, że masz urodziny?

– Na przykład dlatego, że to bardzo krukońskie: poród akurat w dzień Święta Pracy. Myślałam...

– Więc trzeba było tego nie robić. Zupełnie ci odbiło? Przecież nie przyznajesz się do wieku!

– To nie ma nic do rzeczy.

– Zaiste!

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że nawet Bellatrix Lestrange zna datę moich urodzin, a ty nie?

– Co mnie to obchodzi?

Yenlla jednak już nie słuchała. Próbowała przypomnieć sobie coś, co przywołało jej na myśl ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie i co teraz plątało się jej na granicy świadomości, ale co to było? Chyba coś, co dotyczyło Bellatrix...

Bellatrix.

– O Boże!

Yen zbladła, przenosząc spojrzenie rozszerzonych oczu od jednego do drugiego z towarzyszących jej mężczyzn w poszukiwaniu pomocy.

– Co się stało? – zapytał zaraz Remus.

– Ja...

– Tak?

– O Boże, chyba zabiłam Bellę Black.

– CO?! – zawołali obaj jednocześnie.

– Złapała mnie. Nie wiedziałam, co robić. Ja... – Wyciągnęła powoli drugą szpilkę z włosów. Wielkością i ostrością przypominała raczej miniaturowy sztylet, aniżeli ozdobę fryzury.

– O Boże – szepnęła znowu i dostała kolejnego krwotoku z nosa.

Lupin poczuł, że teraz pod nim uginają się nogi.

– Zabierz ją stąd – warknął na niego krótko Snape.

– A ty? Gdzie idziesz? – zapytała natychmiast Yen spoza osłony rąk, gdy Remus przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu chustki.

– Oczywiście zbyt wygórowanym byłoby oczekiwanie, że zrozumiesz, w jakiej sytuacji mnie postawiłaś. Muszę wytłumaczyć, jakim cudem zjawiłem się w samym środku w tajemnicy przede mną zaplanowanego zamachu na moją żonę, ponieważ z pewnością już mnie wyśledzono po echu poaportacyjnym. A potem odpowiedzieć na równie podchwytliwe pytanie, dlaczego dziwnym zrządzeniem losu dokładnie w tej samej chwili objawił się tutaj Zakon Dumbledore'a.

– Przepraszam.

– Nie zasłużyłaś na ratunek. Sama się wystawiłaś – rzucił, zanim wyszedł.

„Ale przyszedłeś", pomyślała Yen, gdy Remus kręcił się wokół niej, wpychając w rękę chustkę i odliczając czas pozostały do odpalenia świstoklika. „Zawsze jesteś na miejscu wtedy, kiedy cię potrzebuję."

***

Był już środek nocy, ale Yenlla – mimo przeżyć minionego dnia – wciąż nie kładła się spać. Po dokładnych oględzinach okazało się, że nie odniosła poważniejszych obrażeń i jej skrzaty zdołały same należycie ją opatrzyć. Siniaki i rany na twarzy prawie zupełnie znikły po zaaplikowaniu odpowiedniego eliksiru. Właściwie najpoważniejszy problem stanowiła zmiażdżona ręka i bok. Poppy Pomfrey stwierdziła bowiem, że ma stłuczone dwa ostatnie żebra, ale na szczęście nie były złamane. Pani Snape siedziała więc na fotelu zapakowana w niewygodny usztywniająco-rozgrzewający opatrunek i z dłonią zawiniętą w coś na skrzyżowaniu bandaża z rękawiczką, oczekując rezultatów mniej skomplikowanej wariacji na temat Szkiele-Wzro. Wszystko dzięki temu, że nie użyto wobec niej magii.

Czuła się już zupełnie dobrze. Usadowiona wygodnie, napojona przeróżnymi miksturami i kubkami gorącej herbaty od razu odzyskała wrodzony optymizm. Błyskotka – zwolenniczka starej szkoły – twierdziła, że gorąca herbata (a w cięższych przypadkach melisa albo rumianek) jest dobra na wszystko i Yen wyjątkowo była skłonna się z nią zgodzić. Remus zabrał ją z opery prosto do domu. Później, gdy już doszła do siebie, uznała, że mogła ową okoliczność lepiej wykorzystać, ale mówi się trudno. Zresztą, prędko sama zganiła się za tę myśl. Moment nie był najlepszy na podobne rozważania, ponieważ...

Severus Snape nie wracał.

Kiedy przeanalizowała sobie wszystko dokładnie, zrozumiała, jak idiotyczne było jej postępowanie. Nie tylko Severus nigdy nie zabrałby jej z własnej woli i inicjatywy do teatru – co już wcześniej zdążyła ustalić – ale nawet gdyby, nie informowałby o tym w podobny sposób. Rzeczywiście nie mógł też pamiętać o jej urodzinach, a gdyby jednak, nie skłoniłoby go to do tak sentymentalnych akcji. No i naturalnie nie dałby nic po sobie poznać. Gdzieś w głębi duszy o tym wiedziała. Bardziej chciała wierzyć w jego nagłą odmianę, niż wierzyła naprawdę. Była głupia i nawet nie zapłaciła za to należycie. Większa część długu spadnie na Severusa. Ta myśl była nie do zniesienia.

Wstała, czując, że dłużej nie usiedzi w jednym miejscu. Oczekiwanie było najgorsze. Wolałaby już wiedzieć. Znać najgorszą prawdę. Rozpoczęła obłędny spacer wokół salonu, który to zwyczaj nieświadomie przejęła od mistrza eliksirów. Dotarła właśnie na środek pokoju, gdy mężczyzna w czarnej pelerynie z trzaskiem aportował się tuż przed nią. Krzyknęła, odskakując odruchowo.

– Bijcie brawo, przyjaciele, komedia skończona! – powiedział, prostując się powoli i z wyraźnym trudem. Odrzucił na bok świstoklik.

– Severus, co się stało?

– To koniec.

– Co takiego?

– Nadszedł ten moment, w którym nie byłem już wstanie nic wymyślić, usatysfakcjonowana? – rzucił ironicznie. – Masz tutaj coś, z czym ciężko byłoby ci się rozstać?

– Ale... Jak to?

– Gdzie są twoje skrzaty? – zapytał.

Miał trudności z zachowaniem swojego zwyczajowego, chłodnego tonu, spod fałszywej nutki którego przebijała teraz wyraźnie wyczuwalna nerwowość. Nie musiał więcej mówić. Błyskotka i Newton zjawili się już zwabieni zamieszaniem.

– Tak, sir?

– Zabierzcie stąd tyle, ile się da, i przenieście do Hogwartu. Nie macie więcej niż pół minuty. Może minutę – polecił, znikając w międzyczasie w gabinecie. Żadne z pozostałej w salonie trójki ani drgnęło. Severus zjawił się po chwili, taszcząc w lewej ręce zgrabny czarny kuferek. – Powiedziałem coś.

– Nie możemy wejść do Hogwartu – wyjaśniła cierpliwie skrzatka.

Severus zaklął pod nosem, po czym machnął niedbale dłonią w ich stronę.

– Udzielam pozwolenia w imieniu profesora tamtejszej placówki. Macie dwadzieścia sekund.

– Na mądrą Rowenę, Sever, o co, u diabła, chodzi?!

Mężczyzna bez słowa wziął ją za rękę i zaciągnął na korytarz.

– Severus, ja nie...

A tam natychmiast się z nią teleportował, zanim zdążyła zaprotestować czy choćby cokolwiek powiedzieć.

W następnej chwili uderzyli dość mocno o twarde podłoże. Yenlla poczuła, że przy lądowaniu ramię Snape'a odruchowo zaciska się mocniej wokół niej. Wyrwała się i rozejrzała dookoła. Zimna nocna bryza owiała jej twarz, a wokół zaszeleściły liście drzew. Zalało ich blade światło zbliżającego się do pełni księżyca, jednak odległy horyzont lekko się już różowił.

– Severus, co to wszystko znaczy? Gdzie my jesteśmy? O co chodzi?

Snape nie zwracał na nią uwagi, wpatrując się uparcie przed siebie. Yenlla przyjrzała mu się dokładniej. Był bardzo blady. Dopiero teraz zauważyła świeże szramy na jego pociągłej twarzy. Spojrzała niżej, na dłoń, którą kurczowo zaciskał na uchwycie kufra. Początkowo myślała, że to wina słabego oświetlenia, ale nie... Rękaw jego szaty był poszarpany, a ręka smoliście czarna i połyskująca wilgocią. Krew kapała z niej na kufer, a następnie na ziemię.

– Severus, czy to... Czy ty...

– Pewnych rzeczy nie dało się wytłumaczyć. Spodziewałem się tego. Miałem świstoklik, ale nie zareagowałem dość szybko.

– O Roweno! To wszystko moja wina!

– Zaiste.

– Ale... Gdzie jesteśmy? To nie Hogwart. Dlaczego?

W tej samej chwili ziemia zatrzęsła im się pod nogami, a spanikowana Yen krzyknęła krótko, patrząc na niego pytająco. Kolejne tego dnia drgania nie wróżyły dobrze. Chwycił ją za ramię zdrową ręką i obrócił w kierunku, który sam obserwował.

Dopiero wtedy zrozumiała, że znaleźli się na wzgórzu powyżej miasta, w którym dotąd mieszkali. Rozciągał się stamtąd dość dobry widok na wszystkie zabudowania w dolinie, a zwłaszcza na niewielki plac, przy którym stała ich kamienica. Yenlla rzadko miała okazję wyjść – czy raczej wypadałoby rzec: rzadko była wypuszczana – poza osiedle, toteż nie spodziewała się, że okolica jest tak malownicza i spokojna.

Miasto usytuowane było na równinie, a wokół ciągnęły się pola, łąki i lasy, tylko od północnej strony teren wznosił się i stawał bardziej wyżynny. Dokładnie w tym miejsc się znajdowali. Pora była późna, a co za tym idzie, cała okolica pogrążona we śnie. Zaledwie w kilku oknach paliło się jasne światło, pozwalając podejrzewać mieszkańców o nocny tryb życia albo też zwyczaj (lub może konieczność) przesadnie wczesnego wstawania.

W momencie gdy Yen odwróciła się w kierunku zabudowań, ziemia ponownie zadrżała, a wokół budynku, który dopiero co opuścili, wzniosła się kolumna pyłu. Do Yenlli z dużym opóźnieniem dotarło, na co właściwie patrzy. Cała konstrukcja zadygotała, a następnie zaczęła się walić jak domek z kart. Rozległy się dzikie wrzaski, dobrze słyszalne nawet z takiej odległości, a potem rozbłysły zygzaki kolorowych zaklęć niczym upiorna parodia fajerwerków. Yen obserwowała – jak na zwolnionym filmie – rozwijającą się niby jakiś egzotyczny okaz botaniczny olbrzymią trupią czaszkę rozpychającą się na całe niebo. Spomiędzy jej zębów wysunął się równie wielki zielony wąż, rozwijając swe ohydne sploty ponad miastem, które stanowiło jej dom przez ostatnie siedem miesięcy.

– Nie! – zawołała. – Powiedz, że to nieprawda!

Rozległy się kolejne wybuchy. Pośród zgliszczy rozbłysły płomienie i bardzo szybko się rozprzestrzeniały. Zbyt szybko, aby mogło to być zjawisko naturalne.

– NIE!

– Yen, uspokój się.

– Nie, ja nie chcę! Nie!

– Musimy iść.

– NIE.

– Zaraz nas wytropią.

– Nie! Nie mogę, nie wierzę...

– Bez histerii.

– NIE – załkała.

Po raz drugi poczuła szarpnięcie w okolicy pępka i świat znowu zawirował jej przed oczami, przemieniając się w barwną plamę.


Pani, choć jesteś piękna. Za: Irlandia. Liryki najpiękniejsze. Tłum. Ernest Bryll i Małgorzata Goraj, Wydawnictwo Algo, Toruń 2000.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro