Odsłona 2: Przebudzenie w piekle
Let a woman in your life,
andyou're up against a wall,
make a plan and you willfind,
that she has something else in mind,
and so ratherthan
do either you do something else
that neither likes atall
(MYFAIR LADY: Ordinary Man)
Świat był zdecydowanie za ciężki. A już absolutnie i totalnie zbyt ciężki, aby go samodzielnie w całości dźwigać na głowie. Zwłaszcza na tak obolałej głowie...
Severus Snape podjął tytaniczny wysiłek i spróbował unieść powieki, aby zorientować się z grubsza w swojej sytuacji. Gdy to zrobił, całe uniwersum nagle zawirowało i jeszcze gwałtowniej przygniotło go mentalnie, lecząc na długo z wszelkich eksploracyjnych zapędów. To znaczy, z pewnością wyleczyłoby go, gdyby nie niedające się usunąć ze skołatanych myśli przekonanie, że coś tu jest bardzo nie tak. Były hogwarcki mistrz eliksirów po raz drugi otworzył oczy.
Nie, nie przywidziało mu się. Stała tam, oparta beztrosko o framugę, pamiętając o pozie odpowiednio eksponującej wszystko, co było do wyeksponowania, goła jak ją Bóg, czy raczej – biorąc pod uwagę efekt końcowy – sam Szatan stworzył, z głową spowitą w wymyślnie utrefioną firankę. Gdy poczuła na sobie jego wzrok, natychmiast się wyprostowała, uśmiechnęła zalotnie i dziwnym posuwisto-marszowym krokiem ruszyła w stronę łóżka, na którym – ku własnemu niepomiernemu zdziwieniu – zlokalizował się wreszcie Severus. Chociaż ni cholery nie mógł sobie przypomnieć momentu, w którym wczoraj się do niego położył.
Tymczasem tajemnicza kobieta w firance zbliżała się coraz bardziej i zdawała nawet coś do siebie mruczeć. Zwielokrotniona do obłędu, z siłą młota pneumatycznego odbijała się w głowie Snape'a znajoma melodia marszu, której mężczyzna miał nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć od ślubu Rudolfusa Lestrange'a. Był to powszechnie znany utwór, którego ani Severus nie lubił, ani nie widział powodu, dla którego miałby być nim akurat w tej chwili dręczony.
Nieznajoma dobrnęła wreszcie do bezpiecznej przystani mistrza eliksirów, zaśmiała się perliście, zawirowała zgrabnie wokół własnej osi (mężczyzna wolał w tej chwili nie myśleć o tym, jak jednocześnie płynnie zafalowały najistotniejsze elementy jej ciała) i opadła na łóżko obok niego.
Severusowi opadła szczęka. Nagle jego udręczony umysł doznał iluminacji, kiedy przyjrzał się bliżej tej kobiecie. Jej postawa, jej ciało... Podobne ciała musiały mieć boginie, które Grecy z takim pietyzmem wykuwali w kamieniu. Proporcje absolutnie idealne, jakby matematycznie wyliczone. Kształty, od których mogło się zakręcić w głowie (gdyby oczywiście prywatny wszechświat Severusa już nie wirował w szaleńczym tempie), sylwetka odpowiednio, apetycznie zaokrąglona we wszystkich najistotniejszych miejscach, alabastrowa skóra bez najmniejszej skazy... Severus Snape na całym świecie znał tylko jedną osobę o takich kształtach i takiej cerze. Sam opracował przynajmniej kilka receptur eliksirów, które służyły jej pielęgnacji.
– Yen?! – wrzasnął, a raczej (ze względu na swój pożałowania godny stan) wyjęczał tylko obronnie w poduszkę, nie będąc do końca pewnym, czy zwyczajnie wczoraj nie przeholował i to wszystko mu się nie przyśniło.
– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała, przeciągając się leniwie.
***
– CO TY TU ROBISZ, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY?! – wrzasnął oprzytomniały nagle Severus, na którego przeżyty szok podziałał ożywczo.
– Mieszkam. – Kobieta wzruszyła ramionami z niewinną miną. Zbyt niewinną jak na gust nawet tak rozbitego paranoicznego szpiega.
– A z jakiej racji?
Yenlla zwróciła na niego swe piękne, wielkie, chabrowe i bardzo zdziwione oczy.
– Jak to? Więc ty nic nie pamiętasz?
– A co konkretnie miałbym pamiętać? – dopytywał się ostrożnie.
– Nasz ślub, kochanie – szepnęła, zbliżając się do niego i zaplatając mu ramiona wokół szyi.
– CO?! – krzyknął dziko Snape, wyrywając się jej. Teraz był już pewien, że jest przytomny, jednak koszmar jakoś nie chciał się skończyć. – Coś ty powiedziała?!
– To, co słyszałeś, kochanie.
– Przestań tak do mnie mówić!
– Dlaczego, kochanie? Jeszcze wczoraj ci to nie przeszkadzało.
– Obawiam się, że mam dość poważne problemy z umiejscowieniem się we wczoraj, a już na pewno nie pamiętam tam ciebie!
– Może zatem nie powinieneś tyle pić...
– Słucham?
– Bo jesteś chyba jedyny w całym magicznym świecie, misiu – rzuciła czule z szerokim uśmiechem, sięgając jednocześnie do nocnego stolika i podając mu najnowszy numer „Proroka Codziennego".
Nie przeczuwając nic dobrego, Severus chciwie rzucił się na gazetę (to znaczy na tyle chciwie, na ile pozwalał mu nadal od czasu do czasu przewracający się przed oczami świat). Wielki nagłówek krzyczał mieniącymi się literami coś o ślubie roku, więc były mistrz eliksirów szybko przewrócił kilka stron, przechodząc do właściwego artykułu.
Wczoraj o godzinie 17:00 w sali reprezentacyjnej The House of Magic miało miejsce jedno z niewątpliwie najważniejszych towarzyskich wydarzeń roku. Wtedy to bowiem niezapomniana, oszałamiająco piękna Yenlla Honeydell, aż do niedawna uchodząca za poległą w czasie Pierwszej Wojny, oficjalnie ponownie objawiła się światu i ku zgrozie rzesz nadal wiernych wielbicieli połączyła swe losy z dziedzicem fortuny Snape'ów.
– CO?!
– To wszystko prawda, kochanie. Jeżeli nie ufasz mi, to chyba wierzysz czarodziejskiej prasie?
– Tak, szczególnie w kwestii tej fortuny – mruknął do siebie zdezorientowany Severus.
Artykułowi towarzyszyło ruchome zdjęcie przedstawiające spore zgromadzenie ludzi, któremu przewodniczył stojący za wysokim pulpitem Albus Dumbledore. Zszokowany Severus rozpoznał także samego siebie w znajdującym się zaraz poniżej pulpitu mężczyźnie. Rozszerzonymi ze zdumienia oczami przyglądał się, jak na fotografii osobiście i najwyraźniej z własnej woli wymienia obrączki ze stojącą obok rozanieloną Yen. To nie mogła być prawda. To jakiś żart!
– Jesteśmy małżeństwem – zapewniła go po raz kolejny kobieta i jakby wyczuwając jego myśli, podsunęła mu przed oczy swą szczupłą alabastrową dłoń z tkwiącym na serdecznym palcu srebrnym kółkiem ozdobionym delikatnym wzorem.
– Nie.
– Ależ tak!
– Nie wierzę!
– Więc dotknij! – zachęciła natychmiast Yenlla, ponownie przysuwając się do niego.
– NIE! – zakrzyknął niemal histerycznie były mistrz eliksirów, uparcie odwracając od niej głowę.
Miał świadomość, że gdyby zaczął teraz problem Yenlli badać empirycznie, w krótkim czasie zdołałaby go przekonać do wszystkiego, czemu niewątpliwie sprzyjał też jego koszmarny kac. Z tego, co pamiętał, kobieta w pewnych okolicznościach potrafiła być szalenie przekonywująca.
– Zupełnie nie rozumiem, jak mogłeś o tym wszystkim zapomnieć – podjęła Yen z wyczuwalnym w głosie wyrzutem. – To była taka romantyczna historia. Gdy spotkaliśmy się ponownie po tylu latach...
Udręczony Severus poczuł gwałtowny nawrót bólu głowy, a świat zawirował mu przed oczami trzy razy szybciej, skutkiem czego opadł z powrotem na poduszki.
– Kochanie, co ci jest? – zatroskała się Yen.
– Won – jęknął słabo Snape.
– Co proszę?! – zdziwiła się szczerze kobieta niepewna, czy dobrze usłyszała.
Severus zdobył się na kolejny nieludzki wysiłek i zdecydowany ostatecznie rozprawić się z całym tym bałaganem podniósł się i popatrzył prosto na kobietę (to znaczy na jedną z dwóch czy trzech Yenlli, które aktualnie widział).
– WON! – ryknął na cały głos.
– Ależ Severusie! Ja nie...
Były mistrz eliksirów szybkim ruchem chwycił ją za długie włosy, wywołując tym nieco spanikowany pisk, i przyciągnął jej twarz do swojej.
– Nie ma romantycznych historii ze Snape'em w roli głównej. Pieprzysz bzdury, Yen, zupełnie w twoim stylu – wysyczał wściekle i groźnie, starając się wywrzeć na niej jak największe wrażenie. – Usilnie chcesz mi coś wkręcić. Nie wiem dlaczego, ale zaraz się dowiem, zapewniam cię. Daj mi tylko chwilę na dojście do siebie, a wszystko z ciebie wyciągnę. Wiesz, że potrafię. Nie wiem, co mi podałaś, i chyba nie chcę wiedzieć, bo wnioskując po tak fatalnych skutkach, to musiało być coś mojego. A teraz wynoś się z mojego pokoju. Masz na to trzy sekundy, potem użyję Cruciatusa i na pewno się nie zawaham, jasne?
Sielsko-anielski wyraz twarzy Yenlli Honeydell, obecnie Snape, w jednej chwili spełzł jak tania farba do tynków po pierwszym deszczu. W jej oczach zapłonął dziki ogień, a zmienione w ten sposób oblicze wreszcie nabrało wyrazu.
– Dobrze! – wrzasnęła, wyrywając mu się błyskawicznie i odpychając od siebie. – Miało być słodko, bajkowo i bezboleśnie, ale jeżeli wolisz inaczej, to będzie, jak chcesz!
Kobieta zerwała się z łóżka, wstrząsnęła dumnie głową i ruszyła w kierunku drzwi. Zanim jednak wyszła, odwróciła się jeszcze, a w jej dłoni pojawiła się buteleczka wypełniona błękitnym płynem.
– A z tym – wskazała na fiolkę – możesz się pożegnać.
Po czym cisnęła nią o ścianę, rozbijając w drobny mak, i wyszła, trzaskając drzwiami.
W spływającej powoli cieczy zdeprymowany Severus Snape po czasie rozpoznał cudowne antidotum na kaca, i to w dodatku własnego przepisu.
Cholera, gdzieś po drodze – w ferworze zdarzeń – pominął fakt, że Yenlla posiada coś takiego jak charakter i teraz będzie musiał sam doprowadzić się do porządku.
***
Severus z niewypowiedzianą ulgą odkrył, że roztrzaskana na ścianie buteleczka nie pochodziła z jego prywatnych zapasów, więc mógł przywrócić się do stanu używalności w stosunkowo krótkim czasie.
Godzinę później, ubrany w lekki domowy strój, wychodził już na spotkanie Yenlli Honeydell (z premedytacją ignorował fakt, że Miss Hogwarts nosi aktualnie nieco inne nazwisko), choć nie miał na to najmniejszej ochoty. Dopóki z nią nie rozmawiał, miał możliwość dalszego łudzenia się nadzieją, że historia ze ślubem jest jedynie jakimś upiornym żartem.
W chwili, gdy wszedł, Yen stała właśnie na środku salonu i spokojnie dyrygowała skrzatami, które przenosiły z kąta w kąt jej bibeloty. Teraz miała już na sobie ciężką długą suknię, co jednak wcale nie poprawiało, jak mogłoby się zdawać, sytuacji Severusa. Ubrania Yenlli miały bowiem to do siebie, że generalnie niewiele może odsłaniały, ale za to wiele sugerowały, a jeszcze więcej po sobie obiecywały. Paradoksalnie zatem człowiek był bezpieczniejszy, kiedy występowała przed nim w stanie odpakowanym, bo wtedy nie miała już żadnych kart do odkrycia.
Severus potrząsnął nerwowo głową. W sumie nie chodziło nawet o to, że szarogęsiła się bez pozwolenia w jego własnym domu, o nie! Najgorsze, że zdawała się tutaj idealnie pasować. Po raz kolejny prawie zapomniał o jej współczulności – już raz omal z tego powodu nie utonął, ale najwyraźniej nie wyciągnął żadnych wniosków. Kobiety takie jak Yen zawsze zdawały się wszędzie być na swoim miejscu i na tym polegał główny problem.
Wreszcie Yen go zauważyła i zmarszczyła niechętnie brwi obrażona za wcześniejsze potraktowanie. Mistrz eliksirów odpowiedział jej jednym ze swych najlepszych kpiących grymasów, starając się jednak nie przyglądać kobiecie zbyt uważnie, po czym padł ciężko na najbliższy fotel. Mimo zastosowania naprawdę silnego eliksiru nadal czuł się cokolwiek wymięty.
– A teraz chciałbym usłyszeć całą historię od początku i ze wszystkimi szczegółami – powiedział, złączając razem palce obu rąk i starając się zachować spokój. Przynajmniej na razie. Dowie się wszystkiego, a potem... Tak, zawsze może ją udusić później.
– A proszę bardzo! – zawołała nabuzowana Yenlla.
Uprzejme wyproszenie z sypialni musiało jej podziałać na nerwy.
– Tydzień temu – podjęła – przyszedł do mnie Remus Lupin i oświadczył, że mam za ciebie wyjść i że to jakiś nowy pomysł Dumbledore'a. Nie pytaj mnie dlaczego! – zastrzegła, zanim Severus zdążył jej przerwać. – Wydawało się, że to w tej chwili ich absolutny priorytet, chcieli do tego doprowadzić za wszelką cenę. Po wszystkim miałam ci wmówić, że spotkaliśmy się na Pokątnej i nagle zrozumiałeś, że nie możesz beze mnie żyć. Cała ta wierutna bzdura została nawet gdzieś spisana. Czekaj!
Yen pokręciła się chwilę wśród porozrzucanych po Severusowym salonie klamotów i z którejś z toreb wyjęła plik pergaminów. Następnie cisnęła nim w masującego sobie palcami skronie i usiłującego się skupić byłego nauczyciela Hogwartu.
– Proszę – powiedziała. – Spisali mi to na wypadek, gdybym zapomniała. Oszałamiający romans ze Śmierciojadem, dzieło życia Molly Weasley. – Pani Snape nie mogła sobie darować drwiny w głosie.
Szczęśliwy małżonek nadal zachowywał zatrważający, zdaniem Yen, spokój. Przerzucił z zainteresowaniem kilka kartek, unosząc elegancko brew przy co ciekawszych fragmentach.
– Hm... I zamierzałaś oczywiście wprowadzić ten scenariusz w życie?
– Nie bądź idiotą, Sev! – oburzyła się natychmiast.
– Cóż, sądząc po przedstawieniu w sypialni, wszystko szło zgodnie z planem. – Uśmiechnął się ironicznie.
– To był żart, o czym dobrze wiesz! Litości! Trzymanie się tych grafomańskich wymysłów byłoby obrażaniem twojej i mojej inteligencji. Od początku zamierzałam powiedzieć ci prawdę.
– Jaką prawdę? – zapytał nagle ostrzej.
Niezrażona Yen ciągnęła poważnie:
– Severusie, nie wiem, co zaszło między tobą a Dumbledore'em. Nie interesują mnie sprawy tego waszego Zakonu Czegośtam, ale... Nie jestem pewna, o co chodziło dyrektorowi, ale wszystko wskazuje na to, że mam... Mam być rodzajem łapówki – dokończyła z wyraźnym trudem, co tylko podkreślało szczerość jej słów. – Ich zdaniem za wszelką cenę musisz pozostać w Zakonie. Muszą cię zatrzymać, a ślub ze mną ma podobno wpłynąć na twoją decyzję. Resztę sam musisz mi wytłumaczyć, bo ja kompletnie nic z tego nie rozumiem. To wszystko – zakończyła spokojnie, patrząc mu prosto w oczy, ale nie spodobało jej się to, co tam ujrzała.
Źrenice mężczyzny błysnęły groźnie, ściągnięte brwi zjechały aż na oczy, a cała twarz stężała w wyrazie wściekłości. Zacisnął gwałtownie ręce na pliku pergaminów, gniotąc kartki.
– Nic z tego nie rozumiesz, ale się zgodziłaś! – krzyknął z furią, wstając i rzucając jej papiery pod nogi. – Jak można było pójść na taki układ? Jak mogłaś mi to zrobić, do ciężkiej cholery?!
– Nie miałam wyboru!
– Po tym wszystkim przychodzić do mojego domu i odgrywać moją żonę!
– Niczego nie gram! Jestem nią!
– Więc właśnie!
Snape pochylił się nad nią, zaciskając dłonie na oparciach fotela, na którym siedziała, i nie pozostawiając jej wiele miejsca do manewru. Wyglądał doprawdy strasznie i w jednej chwili Yen nie była już pewna własnego losu, o czym nie pomyślała, gdy się w to pakowała. Odsunęła się od niego, jak najdalej mogła, lecz Severus mocno chwycił ją za ramiona, postawił na nogi i z całej siły potrząsnął.
– Jak można się było na to zgodzić? Co ci strzeliło do tego durnego łba?
– Prośbom Dumbledore'a się nie odmawia! – pisnęła histerycznie w swojej obronie. – Wiesz o tym lepiej ode mnie!
Na te słowa przez twarz Severusa przemknął tajemniczy cień. Puścił ją natychmiast, jakby nieco zakłopotany, ale stan ten trwał ledwie sekundę. Zaraz doszedł do siebie i zarzucił ją pretensjami.
– I co z tego?! – ryknął. – I co teraz? Myślisz, że wyrażę na to pokornie zgodę? Że pozwolę ci tu zostać i będę cieszyć się z prezentu? Co oni sobie myślą?! Że dam się przekupić? Że przekupią mnie TYM?! – Zmierzył Yen z góry na dół krytycznym spojrzeniem. – Co to w ogóle ma być?! Dumbledore postanowił na starość zostać sutenerem?
– Przestań! – rzuciła ostrzegawczo kobieta.
– Mam wrażenie, że właśnie w takim charakterze tu występujesz.
– O mojej roli tylko ty możesz zdecydować, pamiętaj o tym!
– Więc na twoim miejscu zacząłbym się bać – odgryzł się Severus.
– A ja na twoim miejscu zaczęłabym się liczyć ze słowami!
– A są jakieś, którymi jeszcze cię nie nazwano?
Yenlla zaczerpnęła ze świstem powietrza. Stała przed nim z otwartymi ustami, nie będąc w stanie nic na to odpowiedzieć.
– Jeżeli nie podoba ci się to, co mówię – kontynuował jadowicie mężczyzna – nikt nie każe ci tego słuchać. Skoro potrafiłaś tutaj wejść, tuszę, że wiesz, gdzie są drzwi.
Yen spuściła głowę i odwróciła się od niego z zaciśniętymi zawzięcie ustami.
– Chyba nie myślałaś, że tu zostaniesz? – drażnił ją dalej Snape.
– Wszyscy już wiedzą, gdzie jestem. Nie tylko „Prorok" informował o uroczystości, pisały o niej wszystkie gazety – powiedziała powoli, a Severus w krótkiej chwili olśnienia oczami wyobraźni ujrzał miliony nagłówków, spod których spozierało na niego jego własne oblicze. – Chyba nie chcesz ściągać na siebie jeszcze większej uwagi, wyrzucając mnie po kilkunastu godzinach?
– Wszystko mi jedno. Nie potrzebuję, aby ktokolwiek pętał się po moim domu. Idź do Blacka. Z pewnością przyjmie cię z otwartymi ramionami.
Doprowadzona do furii i zarumieniona Yen wyglądała jeszcze piękniej niż normalnie, jak poniewczasie uświadomił sobie Severus. Zbliżyła się do niego i kiwając ostrzegawczo palcem, wysyczała wściekle:
– Nie wymawiaj przy mnie tego nazwiska, bo nie ręczę za siebie!
Straszna groźba zamiast dać mu do myślenia, raczej szczerze rozbawiła Snape'a. Yen była od niego niższa i aby dodać sobie powagi, stanęła na palcach. Mężczyzna z nieodgadnionym wyrazem twarzy zmierzył ją uważnie wzrokiem, bardzo uważnie, tak, żeby nawet Yen Honeydell raczyła się speszyć i od niego odstąpić.
– W porządku. Jeżeli tak ci zależy – odezwał się po przerwie mistrz eliksirów, uśmiechając się dwuznacznie – proszę bardzo. Możesz spać na kanapie, ale na nic więcej nie licz. A Dumbledore'owi możesz ode mnie powtórzyć, bo zdążył już to usłyszeć, że mam gdzieś i jego, i jego plany, a byle czego – znów przeszył spojrzeniem Yenllę – nie tykam. Twoje sztuczki na mnie nie działają.
Po czym szybko odwrócił się, zanim zdążyła mu odpowiedzieć jednym ze swych popisowych, przepełnionych wyrzutem spojrzeń, które kiedyś wyciskały łzy wzruszenia z oczu widowni największych czarodziejskich teatrów.
– Miłego dnia – rzucił na koniec obłudnie lekkim tonem.
Sięgnął po wiszący na haku przy drzwiach płaszcz i wyraźnie zbierał się do wyjścia.
– Aha, i jeszcze jedno. – Odwrócił się z ręką na klamce. – Dlaczego ty? Dlaczego ze wszystkich nieszczęść na świecie to musiałaś być akurat ty?
– Sever, spójrz na siebie. – Po wszystkich obelgach, jakie dzisiaj od niego usłyszała, Yen nie mogła sobie darować tej riposty. Z przesłodzonym uśmieszkiem na ustach dokończyła: – Nikt inny nie chciał.
Mężczyzna zbladł z wściekłości, a huk zatrzaskiwanych w szale drzwi wstrząsnął szybami w oknach.
***
Kompletnie wyczerpana psychicznie Yenlla Vanilla Honeydell-Snape z westchnieniem ulgi opadła na wersalkę.
Uff, było ciężko, a przecież to dopiero początek! Znajdowała się w mieszkaniu Severa dopiero od jakichś dziesięciu godzin, co będzie dalej? Strach się bać, chociaż... Właściwie spodziewała się, że będzie o wiele gorzej. Poznawszy go niegdyś dość dobrze, podejrzewała przynajmniej usiłowanie morderstwa, a tutaj, poza jednym jedynym momentem, kiedy naprawdę ją przestraszył, był wręcz do rany przyłóż. I wbrew temu, co myślał, dotąd idealnie dawał się wodzić za nos, irytował w odpowiednich miejscach i w ogóle. Hm... Zresztą, nieważne! Yen uznała, że na razie może sobie dać z tym spokój, dopóki jej aktualny pan i władca nie raczy wrócić i rozpocząć awantury na nowo. Bo z pewnością tak szybko się nie podda. Jakby oboje mieli teraz jakiś wybór!
Kobieta strząsnęła z twarzy długie włosy i znowu z ciekawością rozejrzała się po domu, w którym miała tymczasowo zamieszkać. Z zewnątrz zupełnie zwyczajna czynszowa kamienica na obrzeżach średniej wielkości miasta na prowincji, kilku nudnych sąsiadów mugoli po bokach, a w środku, na drugim piętrze, pod piątką... Ech!
Yen przerzuciła nogi przez oparcie kanapy i rozsiadła się wygodniej, zakładając ręce za głowę i powracając do swych wcześniejszych rozmyślań przerwanych wkroczeniem rozjuszonego Snape'a.
Podobało jej się tutaj i nie zamierzała tego przed sobą ukrywać. Może kolorystyka nie była specjalnie w jej stylu, lecz jak najbardziej pasowała do Ślizgona. Tak, Severus bezsprzecznie potrafił się odpowiednio urządzić. Od podłogi do sufitu wznosiły się ściany przetransmutowane w kamienny mur, zupełnie odpowiadające tym w hogwarckich lochach. Przed oczami kobiety rozciągały się ogromne, magicznie powiększone przestrzenie. Wielki salon z rzeźbionym umeblowaniem z hebanowego drewna i komplet wypoczynkowy z pokryciem z zielonego adamaszku. Całości dopełniał zielony dywan i zbliżone do niego odcieniem zasłony haftowane w srebrne węże. Wszystko dość skromne i stonowane, ale w najlepszym gatunku. W podobnej kolorystyce utrzymano pozostałe pomieszczenia – dużą, znakomicie wyposażoną i kompletnie nieużywaną kuchnię, sypialnię, gabinet z prywatną pracownią eliksirów oraz łazienkę. Wszędzie panował rygorystyczny porządek, a symetrycznie ulokowane sprzęty sprawiały wrażenie, jakby były ustawiane z użyciem rozrysowanego wcześniej planu i linijki. Właściciel prawdopodobnie zorientowałby się, że coś zostało ruszone, gdyby przesunięcie wynosiło ledwie milimetr. Yen pamiętała, że Snape już w Hogwarcie był strasznie pedantyczny, a takie stany podobno zaostrzają się z wiekiem. Zwłaszcza gdy dodać do tego długoletni stan kawalerski.
Tak, podobało jej się tutaj i, co więcej, zamierzała zostać na dłużej. Nieprzesadnie ciepłe przyjęcie i średnio uprzejme słowa ze strony Severusa raczej niewiele ją obeszły. Za dużo już w życiu przeżyła i usłyszała, aby miała się tym przejmować. Potraktowała to raczej jako wyzwanie.
Na usta Yen wypłynął przewrotny uśmieszek.
Zobaczymy, panie Snape. Wszyscy i zawsze w końcu ulegali Yenlli Honeydell i nawet specjalnie się nie bronili. To była li i tylko kwestia podejścia do sprawy. Yen miała w domu lustro (nawet kilka) i doskonale wiedziała, jak wygląda, a poza tym dobrze znała świat i mężczyzn. Mężczyźni! Był sposób na każdego, a teraz dodatkowo się zawzięła. Ot tak, z czystej złośliwości. Pomijając naturalnie inne aspekty tej sprawy... Nie, stop! Tych innych aspektów absolutnie nie mogła pomijać w swych kalkulacjach.
Nagle się wyprostowała, spoważniała, a jej brwi ściągnęły się w wyrazie zamyślenia. Nie mogła zapominać, że znalazła się tutaj w konkretnym celu i to powinna mieć przede wszystkim na uwadze. Dumbledore powierzył jej misję, którą musi wypełnić.
Yen, jako Krukonka pierwszej wody, postanowiła podejść do całej sprawy profesjonalnie, metodycznie i bez emocji. To był po prostu kolejny problem do rozwiązania, jak równanie matematyczne. Po prostu siadasz i na wszelkie sposoby próbujesz to rozgryźć, dopóki ci się nie uda. Oto cała filozofia.
Absolutnie perfekcyjna pod każdym względem Yen właśnie tak zamierzała się za to zabrać. Skoro już została żoną Snape'a na papierze, zamierzała też być nią w rzeczywistości i nic nie mogło jej powstrzymać. Poza tym w rozmowie z Dumbledore'em jedno ją uderzyło i może właśnie to wpłynęło też na jej ostateczną decyzję. No bo jak Severus mógł ich zostawić? W idealistycznym światopoglądzie Yen zwyczajnie nie było na coś takiego miejsca. Jeżeli już człowiek się na coś zdecydował, to było naturalne, że musiał doprowadzić rzecz do końca. „Tylko głupiec w pospiechu bierze się do czegoś, czego nie potrafi zrobić", jak powiedział kiedyś Ali Ibn Abi Talib. Oczywiście rozumiała, że Severusowi musiało być naprawdę ciężko – podwójny agent, raz Śmierciożerca, raz Zakonniks, z jednej strony Voldemort, z drugiej Dumbledore i cholera wie, który gorszy – ale przecież nikt nie kazał mu się w to pakować, prawda? Nikt nie zmuszał go do wzięcia udziału w wojnie. Mógł, jak wielu, stać z boku i się przyglądać, ale skoro już zdecydował się w to wmieszać, powinien trwać na stanowisku do końca. Na śmierć i życie. Chyba na tym właśnie polega bycie mężczyzną, na odpowiedzialności za swoje decyzje. Takie są święte prawa, takie są zasady, a tutaj nagle Snape dostaje jakichś humorów, co tak uparcie podkreślał ten dziwaczny starzec z wirującym okiem, podobno auror, który wyglądał, jakby powinien nie żyć od co najmniej kilku lat. Humory, też coś! Wojna to nie jest sprawa humorów! Humory to może mieć najwyżej ona!
Yen nienawidziła wojny jak niczego innego na świecie, ale nie znaczyło to wcale, że nie miała na ten temat wyrobionych i jedynie słusznych poglądów. Severus Snape wycofując się tak niespodziewanie i w najmniej odpowiedniej chwili, stawiał na szali swój honor. A na utratę honoru kobieta nie zamierzała mu pozwolić – w końcu był jej mężem, przynajmniej oficjalnie.
I Snape doprowadzi do końca to, co zaczął. Już ona się o to postara. O tak!
***
Ponury mężczyzna o wyglądzie seryjnego mordercy w długim, powiewającym groźnie czarnym płaszczu spacerował powoli alejkami parku w niewielkim miasteczku i obserwował apatycznie opadające z drzew jesienne liście. Przy okazji budził również panikę wśród okolicznych mieszkańców. Ktokolwiek go tam przyuważył, kierowany tajemniczym impulsem natychmiast zawracał i w popłochu uciekał.
Severus Snape doskonale zdawał sobie sprawę z sensacji, jaką wzbudzał, ale niewiele go to obchodziło. W końcu był czarodziejem i żaden z tych żałosnych mugoli nie mógł mu zaszkodzić. Postawił kołnierz płaszcza, wcisnął dłonie głębiej w kieszenie i ruszył przed siebie.
Dlaczego nie mogą zostawić go w spokoju? Tak, tylko tego teraz pragnął – świętego spokoju. Wszelkie ambicje, wszelkie plany uległy zapomnieniu. Miał zwyczajnie dosyć. Osaczony od lat przez dwóch szalonych starców chciał wreszcie zacząć żyć własnym życiem. A po ostatnim zebraniu w Wewnętrznym Kręgu Czarnego Lorda był już absolutnie pewien, że nie tylko nie chce, ale nie może tam wrócić. To było dla niego za dużo.
Przed chwilą Yenlli dostało się niejako w zastępstwie. Severus tak naprawdę nie był zły akurat na nią. Skąd mogła wiedzieć? Gdy mężczyzna nieco ochłonął, dotarło do niego, że przecież nie ma pojęcia, co Yen usłyszała od Dumbledore'a, a jak sama zauważyła, prośbom dyrektora się nie odmawia. Do tej pory Severus jeden jedyny raz spróbował się postawić i jak na tym wyszedł? Wylądował z Yen Honeydell na głowie, a z dwojga złego (z tego, co pamiętał) zdrowsze było już chyba użeranie się z Voldemortem.
Zresztą, wściekanie się na Yen czy wyrzucanie jej z domu i tak nie miało większego sensu. Nie kobieta stanowiła tutaj problem, ale Ceremonia.
Severus wyciągnął z kieszeni lewą dłoń i z niedowierzaniem przyjrzał się srebrnej obrączce, której nigdy nie spodziewał się tam zobaczyć.
Cała specyfika czarodziejskich ślubów polegała na tym, że rozłączyć małżonków mógł tylko ten, kto przewodniczył Ceremonii (przynajmniej dopóki żył), a że w tym wypadku był to sam dyrektor, Snape nawet nie miał co marzyć o rozwodzie. Staczanie dzikich walk z Yen niewiele mogło w tym względzie zmienić. Ponadto, w odróżnieniu od mugoli, którzy przyjęli zwyczaj wymieniania pierścionków od czarodziejów, obrączki były realnym znakiem małżeństwa i dopóki ono trwało, nie sposób było zdjąć ich z rąk. A skoro zaklęcie najwyraźniej podziałało, Severus musiał zostać otumaniony do tego stopnia, że dobrowolnie wypowiedział słowa przysięgi.
Cóż, sprawa była najwyraźniej przegrana. Mistrzowi eliksirów nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z losem i modlić, aby sługom Voldemorta nie udało się w najbliższym czasie wykończyć Dumbledore'a. Chociaż z drugiej strony... Gdyby właśnie im się udało, problem rozwiązałby się sam. Ha, ha!
ŻONA! Tylko Albus mógł wpaść na tak szalony pomysł! Choć przecież Severus dobrze wiedział, że w tym szaleństwie jest metoda. Wiedział dlaczego dyrektor obrał taką, a nie inną taktykę i dlaczego podsunął mu Yenllę. Dumbledore był inteligentnym człowiekiem.
Severus Snape dotarł wreszcie do niewielkiego zalewu pośrodku parku, opadł ciężko na jedną z ustawionych wokół ławek i zapatrzył się smętnie w taflę wody.
Dawno, dawno temu, na początku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku, był wciąż jeszcze najwierniejszym z ludzi Czarnego Lorda, chociaż to, o co walczył w jego szeregach, nie miało już dla niego żadnego znaczenia. Jak wiadomo ideologie zawsze umierają pierwsze. Szybko okazało się, że wszystkie górnolotne przemowy Voldemorta to puste frazesy, a wydumany Śmierciożerczy płaszczyk filozoficzny stanowi jedynie wygodną przykrywkę dla swobodnego sycenia wszelkiego rodzaju żądz – od chorych ambicji po zwyczajne zagarnianie majątków mordowanych ofiar. Równie prędko okazało się, że nawet szlamy i mugole mogą wśród współpracowników Lorda zająć miejsce równe czarodziejom najczystszej krwi, o ile tylko okażą się potrzebni. Zresztą, przecież zaraz wyszło na jaw, że sam Tom Riddle jest półszlamą, a w dodatku owocem ekscesów rozwiązłej matki z podupadłego rodu, więc jak mógł być wiarygodny dla nich, arystokracji czarodziejskiego świata, która pierwsza opowiedziała się po jego stronie!
Severus jednak uparcie trwał u jego boku, nie mogąc się pogodzić z faktem, że wszystko, w co wierzył i czemu z takim oddaniem służył, okazało się stekiem bzdur. Zrezygnowany i prawie bezwolny żył, był i robił, co do niego należało – bez zbędnych pytań i kłopotliwych wątpliwości.
Aż do czasu, gdy przypadkiem dotarła do niego informacja, że po kilku miesiącach intensywnych zabiegów, w trakcie których zginęła cała jej rodzina, udało się wreszcie pojmać Yenllę Honeydell. Jako że torturowanie należało do zadań najniższej kategorii Śmierciożerców, Severus zwyczajowo nie dowiadywał się o takich sprawach. Pech jednak chciał, że był wtedy w Koszmarnym Dworze. Oszalałe krzyki dziewczyny roznosiły się po całym budynku, z nieznanych powodów łamiąc wszelkie wyciszające blokady i budząc osobliwy niepokój oraz odrazę u najbardziej nawet nieczułych ludzi Czarnego Lorda.
W od dawna odpornym na takie wrażenia młodym Snapie również coś się nagle załamało. To, że Yen tam wylądowała, było w znacznej mierze jego winą. Sam zabierał ją na spotkania przyszłych Śmierciożerców, gdzie dziewczyna zwróciła na siebie uwagę. Właściwie nie było w tym nic dziwnego – sposób, w jaki Yen wyglądała i jak się zachowywała formułował się w jedno krótkie polecenie: „Patrz na mnie!". Szkoda, że akurat w tym wypadku było to jak najbardziej niepożądane... A jeszcze w dodatku musiała wtedy pokazać, że myśli, co w szeregach każdego tyrana stanowiło największą zbrodnię. Wyrzuty sumienia były od lat obce Severusowi, lecz niespodziewanie poczuł odpowiedzialność za los Yenlli i silną determinację, aby coś zrobić. Tylko co? Nie był na tyle szalony, żeby próbować wydobyć ją z niekończących się lochów Koszmarnego Dworu, nie miał też do kogo się zwrócić. Kogo powinien powiadomić? Ministerstwo? Aurorów? Za sam wygląd profilaktycznie zamknęliby go w Azkabanie, zanim zdążyłby powiedzieć, o co mu chodzi.
I wtedy przypomniał sobie o kimś jeszcze. Innym potężnym czarodzieju, zaprzysięgłym wrogu Voldemorta, który poświęcał cały swój czas i siły na walkę z nieprzyjacielem. Albus Dumbledore. On musiał go wysłuchać. Dyrektor znany był z tego, że nikogo nie przekreślał, a poza tym wiele mógł.
Chwilę potem zdecydowany na wszystko Severus aportował się w pobliżu Hogwartu, a niecałą godzinę później miała miejsce jedna z najbardziej spektakularnych akcji w historii służb aurorskich i całej Pierwszej Wojny. Aresztowano kilkunastu Śmierciożerców, odnaleziono i uratowano mnóstwo zakładników, a Koszmarny Dwór zrównano z ziemią. Równocześnie w Kręgu poleciało kilka głów potencjalnych zdrajców, ale nikt nawet nie pomyślał o Severusie. W mniemaniu wszystkich należał przecież – obok Bellatrix, Rudolfusa, Lucjusza i kilku innych – do Najwierniejszych.
Życie młodego Snape'a obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Dumbledore, który nigdy nie zwracał na niego większej uwagi, nagle zaczął poszukiwać z nim kontaktu. Okazywał zainteresowanie, starał się z nim jak najczęściej (o ile było to możliwe bez wzbudzania podejrzeń) spotykać i rozmawiać. Dyrektor zakręcił się wokół niego tak sprawnie, że zanim Severus się obejrzał, już był w Zakonie Feniksa. Gdyby wtedy wiedział, jak to wszystko się skończy...
Profesor Snape uderzył z rozmachem pięścią w ławkę. Jednak atak złości zaraz minął i mężczyzna dla odmiany schował twarz w dłoniach.
Z drugiej strony, on naprawdę chciał wtedy w jakikolwiek sposób pomóc w obaleniu Voldemorta. Łaknął zemsty za to, że dał się tak łatwo oszukać. Pozwolił się podejść, omamić, a potem wszystko, w co wierzył, zostało bezlitośnie podeptane. Wyszedł na naiwnego idiotę, a tego nie mógł wybaczyć.
Potem był taki dumny z siebie! Ależ był głupi! Jako szpieg znał najskrytsze plany obu stron, czuł się tak cholernie ważny, gdy losy wojny zależały tylko od niego, od jednej jego decyzji, od tego, kogo wybierze, komu powie prawdę, a kogo okłamie. Nieopierzony, młody kretyn! Z cudownych snów o potędze ocknął się w Azkabanie, a następnie, niczym na pokutę do piekła, został zesłany na szesnaście lat do Hogwartu, aby użerać się z tępymi bachorami. Jeden z najbardziej znaczących ludzi obu stron Pierwszej Wojny skończył jako nauczyciel! Mistrz eliksirów! Czy miał inne wyjście? Nie. Nie miał wyboru. Zadanie się z Dumbledore'em zawsze oznacza rezygnację z możliwości decydowania o własnym życiu.
Tak, to było takie oczywiste. To jasne, dlaczego dyrektor nasłał na niego akurat Yen Honeydell. Chciał mu w ten sposób coś przypomnieć. Dawno temu Yenlla była bezpośrednią przyczyną jego przystania do Zakonu, więc dyrektor miał nadzieje, że i tym razem go zatrzyma. Chciał zagrać na jego emocjach. Miał nadzieję, że wywoła w nim te same uczucia i zmobilizuje do dalszej walki. Ślub w tym układzie przestawał być tak irracjonalnym pomysłem, jak mogłoby się wydawać. Nie sam fakt małżeństwa był tu najważniejszy, ale to, by w jakikolwiek sposób wprowadzić Yenllę do jego życia.
Ponadto Dumbledore miał jeszcze jedną przewagę nad Severusem. Znał jego słabość do tej kobiety, znał ich historię – to był przecież swego czasu lokalny skandal – i oczywiście w swojej prostoduszności wierzył, że Severus natychmiast się w niej zakocha, gdy tylko ponownie ją zobaczy. Wtedy wreszcie przestałby występować z pozycji człowieka niezaangażowanego. Przeciwnie, w mniemaniu Dumbledore'a, teraz nareszcie miałby za kogo walczyć. Poświęcałby się dla dobra żony i pewnie jeszcze hipotetycznego przyszłego potomstwa. Archetypiczny bojownik o lepszą przyszłość dla rodziny.
Litości! Może i Severus dawał się do tej pory wodzić za nos, ale dyrektor musiał być szalony, jeżeli wierzył w powodzenie tak idiotycznego planu.
Na całe szczęście, jak udało się wybadać Snape'owi, dyrektor nie wpadł na genialny pomysł, aby powiedzieć o wszystkim Yen. Kobieta do tej pory żyła w błogiej nieświadomości, sądząc, że swoje ocalenie zawdzięcza szczęśliwemu przypadkowi. Gdyby Albus zdradził jego sekret, Severus chybaby go zabił. Nie potrzebował niczyjej wdzięczności! Nie zrobił tego dla niej, ale dla siebie.
Yenlla Honeydell.
Severus oczywiście nie był ślepy i nie omieszkał zauważyć, że mijający czas nijak się miał do kobiety. Była teraz jeszcze piękniejsza niż w chwili, gdy widział ją po raz ostatni (co nie odbyło się znowu w specjalnie miłych okolicznościach) i z pewnością miała o wiele więcej do zaoferowania. W sumie, gdyby spotkali się w innych okolicznościach, Severus Snape nie miałby nic przeciwko odnowieniu znajomości. Yen była śliczna, inteligentna i miała lekkie podejście do pewnych spraw, ale teraz prędzej zje własną koszulę, niż zbliży się do niej choćby na krok! Nie da się złapać w pułapkę. Nie da sobie zamydlić oczu ekskluzywnymi, żywymi prezentami. Jeżeli raz ją tknie, równie dobrze może rzucić na siebie Avadę, bo już nie będzie odwrotu. Ponownie da się wciągnąć we wszystko, od czego usiłował uciec, w całą tę przeklętą Dumbledore'ową karuzelę i nigdy się z tego nie wyplącze. Wszystko zacznie się od początku. Już ona będzie potrafiła przekręcić go na swoją stronę. Była współczulna. Współczulna! Gdyby wiedział o tym wcześniej, nie zbliżyłby się do niej na odległość kija od szczotki. Była jedyną kobietą, która o mało go nie usidliła. Koszmarne wspomnienia.
Gdy Severus Snape rozbudził się wreszcie ze swych rozmyślań, na dworze zdążyło się już ochłodzić, zimny wiatr przenikał na wskroś jego cienki płaszcz. Mężczyzna rozejrzał się uważnie, jakby nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Nawet nie zauważył, kiedy się ściemniło. Przeciągnął się leniwie i wtedy natrafił ręką na lokalną gazetę pozostawioną na ławce przez jakiegoś mugola. Odruchowo zerknął na pierwszą stronę i zbladł.
Wczoraj wieczorem była gwiazda londyńskich scen, ulubiona aktorka i śpiewaczka Andrew Lloyda Webera, Yenlla Honeydell, która ostatnie kilka lat spędziła na medytacjach w tybetańskim klasztorze, wstąpiła w związek małżeński z tajemniczym miliarderem o podejrzanej przeszłości.
To zdecydowanie przeważyło szalę żelaznej odporności byłego mistrza eliksirów. Pokonany mężczyzna zaniósł się głośnym śmiechem. Zupełnie zapomniał, że Yen aktywnie udzielała się także po drugiej stronie muru, nie tylko na Witchwayu. Swoją drogą słowo „miliarder" niewątpliwie brzmiało znacznie lepiej od psychopaty i Śmierciojada.
– Stać! Nie ruszać się!
Severus oderwał rozbawiony wzrok od artykułu i ujrzał nad sobą dwóch wyraźnie niepewnych mugolskich policjantów. Obaj trzymali dłonie na kaburach pistoletów i obserwowali go uważnie. No tak, zazwyczaj tak to się kończyło. Nie da się ukryć, że robił wrażenie.
Mistrz eliksirów westchnął ciężko i wykonał jeden szybki, prawie niezauważalny dla oka ruch ręką.
– Powiedziałem: nie rusz...
Chwilę później dwaj umundurowani mężczyźni o nieco zmąconym spojrzeniu celowali z pistoletów do pustej ławki. Ani jeden, ani drugi nie pamiętał, jak tu się znalazł, ale obaj byli przeświadczeni, że mieli coś bardzo ważnego do zrobienia, tyle że nie mogli sobie przypomnieć, co to takiego było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro