Odsłona 18: Mael Bard Sings Tonight
He had it coming
He had it coming
He only had himself to blame
If you'd have been there
If you'd have seen it
I betcha you would have
done the same!
(CHICAGO: Cell Block Tango)
Paris Deepity był młodym i rzeczywiście bardzo przystojnym mężczyzną. Do tego też szalenie ambitnym, jednak jego główny problem polegał na tym, że zupełnie nie miał pomysłu na życie. Jedyne, czego pragnął, to bliżej niesprecyzowana potęga i rozgłos, ale nie wiedział, jak zabrać się za osiągnięcie jednego czy drugiego. Nie miał, niestety, większych sukcesów, chociaż trzeba przyznać, że wodziły za nim oczami wszystkie kobiety – widocznie akurat te mniej znaczące. Trudno, aby satysfakcjonowało to dwudziestopięcioletniego czarodzieja.
Paris Deepity uznał więc, że jego talentom potrzeba lepszego menedżera. Tak trafił do Lorda Voldemorta, ale i tutaj bynajmniej mu się nie poszczęściło. Prawdopodobnie najbardziej szalony współczesny terrorysta rozkazał mu prawie na rok zagrzebać się poza światem, wśród archiwalnych papierów ministerstwa z poprzedniej dekady. Jedyną przyjemność stanowiła możliwość okresowego udzielania się w tajnej gwardii Knota w ramach przykrywki. Dobre było i to, ale wciąż nie niosło ze sobą Sławy.
Wreszcie pewnego dnia Paris Deepity spotkał się oko w oko z Severusem Snape'em i wtedy napisały o nim wszystkie gazety.
***
Yenlla podskoczyła i otworzyła oczy. Śniło jej się coś złego, choć nie pamiętała, co dokładnie. Chyba ktoś ją gonił, a potem... Nie, zapomniała. Nie zapamiętała nic poza tym, że bardzo się bała. Całkowicie rozbudzona uniosła się do pozycji siedzącej. Odkryła, że leży na kanapie w salonie. Wstające za oknem od wschodniej strony pomarańczowe słońce raziło ją w oczy.
Musiała przysnąć, kiedy czekała na Severusa. Wczoraj w nocy wyglądał tak strasznie, że później bardzo długo nie mogła zasnąć, wciąż mając przed oczami wyraz jego twarzy. Wyciągnęła spod siebie dwa ostatnie numery „Vogue Magique" oraz „Cosmomagican", odgarnęła z czoła rozczochrane włosy i wydostała się spod koca. Srebrne węże z deseniu zasyczały na nią sennie. Rozejrzała się uważnie za jakimikolwiek znakiem, że Snape wrócił do domu. Drzwi od pracowni były lekko uchylone, a to nie zdarzało się często. Właściwie nigdy do tej pory.
Podniosła się i cicho podeszła do drzwi sypialni. Uchyliła je i zajrzała. Severus leżał na łóżku. Jego czarne szaty walały się w nieładzie po podłodze zupełnie nie po snape'owsku. Kiedy zbliżyła się do łóżka, zauważyła na nocnej szafce fiolkę. Powąchała ją i rozpoznała eliksir Bezsennego Snu. Dawniej nader często sama się nim faszerowała.
Severus faktycznie sprawiał wrażenie pogrążonego w letargu, ale na pewno niepozbawionym snów. Od czasu do czasu mięśnie twarzy drgały mu nerwowo. Być może na organizm Snape'a nie działały już nawet tak silne preparaty. Jego ciało przeszło ostatecznie twardą szkołę życia, traktowane jak ściek dla tych wszystkich alchemicznych cudów, nad którymi pracował.
Kiedy pochyliła się, żeby poprawić mu kołdrę, otworzył gwałtownie oczy i spojrzał prosto na nią.
– Wyjdź! – warknął gniewnie.
Była to jedna z tych wyjątkowych sytuacji, gdy Yenlla nie odważyła się nie posłuchać. Wróciła do salonu i usiadła na kanapie, ale znowu się poderwała, gdy coś niespodziewanie zadzwoniło w jej kieszeni. Pomyślała, że jeżeli tak dalej pójdzie, wkrótce stanie się jednym wielkim kłębkiem nerwów. Wyciągnęła komunikator, który zawsze miała przy sobie, kiedy Severus wychodził na noc – na wszelki wypadek, gdyby coś się stało, gdyby chciał się skontaktować, gdyby...
Otworzyła małe lusterko i zamiast swojego odbicia ujrzała w nim twarz Albusa Dumbledore'a. Wyglądało na to, że on też nie miał zbyt lekkiej nocy.
– Gdzie jest Severus? – zapytał krótko.
– On... Śpi.
– Jeszcze?
W Yen nagle zawrzało.
– Oczywiście, że tak! Nocami się włóczy, chyba pan o tym wie? Poza tym jest bardzo wcześnie.
– Tak, naturalnie. Przepraszam, moje dziecko. Po prostu nie mogliśmy się z nim skontaktować i...
– Bał się pan, że uciekł, dyrektorze? – wypaliła w jednej chwili lojalna żona, która czuła rosnącą wściekłość na Dumbledore'a i to, co z nimi wszystkimi, jej zdaniem, wyprawiał.
Prawdopodobnie najpotężniejszy mag obecnych czasów spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem malującym się w jasnobłękitnych oczach. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż przed momentem.
– Nie. Bałem się, że coś mu się stało.
Yenlla spuściła głowę, aby ukryć wypływające na jej policzki brzydkie rumieńce. Poczuła się wyjątkowo głupio.
– Wczoraj zostawił mi tylko dwa słowa: „Paris Deepity". Nawet jak na Severusa to bardzo mało. Niepokoiliśmy się.
– Rozumiem.
– Jeżeli wszystko w porządku, poproś, żeby się odezwał, gdy już się obudzi.
– Dobrze.
– Do widzenia, Yen.
– Mhm.
– Dobrze się czujesz? – zatroskał się niespodziewanie starszy czarodziej.
– Mhm.
– Nie wyglądasz najlepiej.
– Kiepsko spałam.
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co się ostatnio stało.
– Nic nie szkodzi.
– Dbaj o siebie, dziecko.
– Mhm.
– Do zobaczenia.
– Tak, do zobaczenia – rzekła Yen, zamykając pokrywkę lusterka. Była kompletnie zdezorientowana.
Albus Dumbledore martwił się o Severusa? Do tej pory miała wrażenie... Może patrzyła na to z punktu widzenia Nietoperza, a Nietoperz nikomu nie ufał... oczekując wzajemności, najwyraźniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie lubiła dyrektora, a nie lubiła go dlatego, że nie rozumiała, do czego ten człowiek zmierza. A także dlatego, że jej babcia też nigdy za nim nie przepadała. Babcia Sweetscent była w domu Honeydellów absolutną wyrocznią, więc Yenlla nie widziała powodu, aby kwestionować jej sądy. Zwłaszcza że babcia Sweetscent miała tendencję do mienia racji, jak mawiał pan Honeydell.
Yen zadrżała. Nie powinna teraz myśleć o rodzicach. Nie wtedy, gdy jest zdenerwowana. Rozsądnie postanowiła przespać wszystkie swoje niedobre myśli.
***
Yenlla zerkała na Severusa niepewnie znad tosta. Zachowywał się zupełnie spokojnie i normalnie, tak też wyglądał. Miał tylko głębsze cienie pod oczami. Poza tym wyjątkowo pił herbatę zamiast kawy, bo kofeina bardzo źle reagowała z eliksirem Bezsennego Snu – na tym kończyły się niezwykłości. Chyba nie pamiętał porannego zajścia w sypialni, a nawet jeżeli, to nie dawał nic po sobie poznać. Yen uśmiechnęła się do niego i ku jej zaskoczeniu wcale nie skrzywił się w odpowiedzi. Z niespokojnego spojrzenia w okno wywnioskowała, że na coś czeka. Musiał faktycznie coś tam wypatrzeć, bo szybko wstał i je otworzył. Oglądała się za nim zaintrygowana. Wtem na parapecie wylądowała sowa. Severus odebrał od niej egzemplarz „Proroka Codziennego", wkładając jednocześnie pieniądze do skórzanej sakiewki, którą miała przyczepioną do nogi.
– No, proszę – mruknął, zerkając przelotnie na okładkę. – W sam raz na poranne wydanie.
– Jakie wydanie? Co się stało?
– Wydaje mi się, kochanie – zauważył pozornie obojętnie Snape tonem aż ociekającym cynizmem – że właśnie zostałem bohaterem dnia.
– Słucham?!
Odwrócił gazetę w jej stronę i zszokowana Yenlla mogła przyjrzeć się wielkiemu nagłówkowi na pierwszej stronie krzyczącemu wielkimi literami: „Brawurowa akcja w Ministerstwie Magii! Szpieg zdemaskowany!".
Zerwała się z krzesła z nagłą radością. Wcześniej nie ośmielała się pytać, bo i eliksir, i jego poranny humor nie wróżyły najlepiej. Severus zresztą rzadko dzielił się z nią informacjami na temat swojej militarnej działalności.
– Więc ci się udało?
– Oczywiście.
– Och, Sever! To znaczy, że nie będziesz miał już problemów?
Na te słowa poczuł dziwne ukłucie, ale postanowił, w drodze wyjątku, nie komentować naiwności małej Yen. Niezależnie od tego, co musiał zrobić, aby go osiągnąć, to był dzień jego tryumfu.
Podszedł do niej i usadził z powrotem na krześle. Rozłożył przed nią gazetę. Yenlla ze zdumieniem poczuła, jak kładzie rękę na jej ramieniu. Czuła muśnięcie jego włosów na policzku, gdy przewracał kartki, poszukując odpowiedniego fragmentu. To było... osobliwe. Poza pewnymi oczywistymi sytuacjami Severus unikał fizycznego kontaktu, jak tylko mógł, a tutaj nagle... Jednak błyskawicznie się otrząsnęła, żeby zrobić to, czego najwyraźniej po niej oczekiwał. Zaczęła czytać na głos artykuł:
Dzisiejszej nocy w Ministerstwie Magii pochwycono na gorącym uczynku szpiega będącego na usługach Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ministerstwo od pewnego czasu podejrzewało możliwość wrogiej inwigilacji...
– Tak, jasne – skomentowała pod nosem Yen.
...z zewnątrz, lecz do tej pory obcy agent był nienamierzalny. Dopiero zeszłej nocy został przyłapany w jednym z najtajniejszych działów archiwum, co daje doskonałe pojęcie o tym, jak głęboko sięgał niebezpieczny przeciek. Ku zaskoczeniu i grozie pracowników ministerstwa szpiegiem okazał się Paris Deepity, dotąd uważany za obiecującego członka tajnej sekcji bezpieczeństwa, powołanej zaledwie rok temu po tragicznych wydarzeniach w Departamencie Tajemnic i późniejszym pojawieniu się samego Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w hallu ministerstwa. Paris Deepity nie stanowi już dłużej zagrożenie dla czarodziejskiego świata...
– No, no! – Przerwała ponownie Yen, zerkając na Sens Swojego Życia z uznaniem i uśmiechając się zalotnie. Uśmiech ten prędko zbladł, gdy jej wzrok padł na kolejną linijkę. Przełknęła z trudem, nim podjęła czytanie.
...poniósł bowiem śmierć podczas próby stawiania oporu. Bohaterskiego czynu ujęcia niezwykle groźnego szpiega dokonał młody auror, Justin Smith. Jak poinformował nas rzecznik ministerstwa, Artemis Wiesel, Departament Aurorów szykuje już oficjalne obwieszczenie w tej sprawie. Więcej w wieczornym wydaniu.
– Justin Smith?! – wykrzyknęła zaskoczona Yen, nic z tego nie rozumiejąc. – Co to za Justin Smith? Przecież to ty...
– Słońce dni moich, chyba nie spodziewałaś się ujrzeć tam mojego nazwiska?
– Dlaczego? Przecież to nieprawda! Kto to w ogóle jest?
Mistrz eliksirów usiadł naprzeciwko niej z bardzo poważną miną.
– A co mieli napisać?
– No... że... Przecież...
– Że w samym środku ministerstwa Śmierciożerca zavadował agenta top secret service? Zdajesz sobie sprawę, jak to by wyglądało?
– Ale Deepity też był Śmierciojadem!
– Jednak tylko jeden z nas nosi Mroczny Znak.
– Och!
– Właśnie.
Yenlla niespodziewanie wydęła buntowniczo usta i uderzyła pięścią w stół.
– To niesprawiedliwe! Nie kiwnęli palcem!
Severus zaśmiał się niewesoło, wzruszając ramionami.
– Tak jest lepiej. Ministerstwo potrzebowało sukcesu, a ja mogę raz być hojny. Dla pana Smitha.
– Twój wybór.
– Co zabawne, to twój Shacklebolt zaaranżował resztę i jakoś nie próbował mnie obłapiać, gdybyś chciała o to zapytać.
Yen spróbowała się uśmiechnąć, ale była zbyt zdenerwowana i zła, żeby dać się tak szybko zepchnąć z tematu. Severus zerknął na zegarek i wstał od stołu. Śniadania w Hogwarcie z pewnością stanowiły większe wydarzenie kulinarne, ale ostatnimi czasy przyzwyczaił się do jadania posiłków z szelmą. Rzadko pojawiał się w szkole przed rozpoczęciem zajęć, chyba że miał dyżur.
Był już przy drzwiach, kiedy, niespodziewanie dla samego siebie, odwrócił się i spojrzał w wielkie oczy Yen.
– Nie chcę, abyś pomyślała, że nie doceniam tego, co dla mnie zrobiłaś. Przyznaję, aczkolwiek niechętnie, że miałaś rację. Zadowolona?
– To nie kwestia zadowolenia. Cieszę się, że mogłam ci pomóc.
– Wszystko jedno. Muszę iść.
– Sever! – Zatrzymała go w progu. – Chciałam jeszcze o coś zapytać. – Postanowiła wreszcie podnieść pewien temat, z którym zwlekała już od dawna, a teraz liczyła na jego dobry humor.
– Tak?
– Ja...
– Tak, słucham?
– Nie, już nic – zwątpiła nagle.
– Yenlla, o co znowu chodzi?
– Nie, ja tylko...
Westchnął ciężko, więc kontynuowała tak szybko, że pojedyncze słowa zlewały się ze sobą:
– Zastanawiałam się, czy może... Oczywiście, gdybyś nie miał nic przeciwko temu i przypadkiem był wtedy wolny. Pomyślałam, że... Chociaż z drugiej strony... Nie wiem, czy to aż takie ważne...
– Po prostu to powiedz, słońce dni moich.
– Chciałam cię prosić, żebyś poszedł ze mną na obronę doktoratu – wyrzuciła z siebie na wydechu, nie patrząc na niego, zainteresowana niezwykle swoim tostem.
– Kiedy?
– Piętnastego.
– Dobrze.
Krukonka poderwała gwałtownie głowę, a oczy rozbłysły jej jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
– Naprawdę? – zapytała z nadzieją.
Skinął.
– Coś jeszcze?
– N-nie.
– Więc przestać patrzeć na mnie w ten sposób.
Zachichotała niekontrolowanie.
– Lubię cię, Sever. Mogę cię pocałować?
– Tak – odparł po namyśle.
***
Deepity.
Podobny efekt daje włożenie kija w mrowisko.
Deepity i Smith.
Nagle wszędzie zaroiło się od tych dwóch nazwisk – wszystkie gazety pisały tylko o wielkiej akcji w ministerstwie. Może Knot chciał wykorzystać zesłany z nieba sukces na wszelkie sposoby? A może była to przysłowiowa kropla, która przepełniła czarę? Kamień powodujący lawinę? Zmowa milczenia została przerwana. Ludzie zbiorowo wyrywali się kleszczom lęku, które do tej pory ściskały ich za gardła. Rozpoczęły się zbiorowe demonstracje. W jednej chwili wszyscy chcieli działać. Koniec z tyranem! Dosyć nienazwanej grozy przemykającej w cieniu! Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powinien wreszcie raz na zawsze stać się Tym Którego Nie Ma! Dosyć! Społeczeństwo ma dosyć niepewności! Dosyć strachu!
Severus Snape święcił cichy tryumf, doskonale obchodząc się bez swojego nazwiska w prasie. W Zakonie Feniksa również się zakotłowało. Nawet ci, którzy nigdy nie mieli o nim dobrego zdania – albo zwyczajnie traktowali jak robaka – patrzyli na niego jakby mniej niechętnie. Niespodziewanie wokół Nietoperza powstał taki szum – oczywiście jedynie w gronie tych, którzy wiedzieli, co naprawdę stało się z Parisem Deeepity – że Yenlla zaczynała podejrzewać, czy dyrektor osobiście tego wszystkiego tak nie zaplanował. Czy nie zmusił Severusa do jego wielkiego sukcesu, aby niejako rozprawić się z wiecznymi posądzeniami o brak lojalności. Taak... to byłaby typowa metoda działania Albusa Dumbledore'a: przepędzić człowieka przez piekło, a potem pochwalić, jak ładnie sobie poradził. O ile, naturalnie, nieszczęśnik zdołał przeżyć.
Z drugiej strony, może Severus był jedynym Zakonnikiem zdolnym do mordu? O tym jednak Yen wolała nawet nie myśleć.
W każdym razie, cały ten hałas był bardzo niebezpieczny, bo jeżeli drugie kółko zainteresowań Severusa cokolwiek zauważy... Nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo igrają z ogniem.
***
Zadowolony z siebie Snape wmaszerował do salonu, odrywając Yenllę od najnowszego bestsellera. Po wielu trudnych dla siebie tygodniach znowu wyglądał znacznie lepiej i młodziej. Najwidoczniej nawet ten zimny, samowystarczalny drań potrzebował odrobiny admiracji.
Postawił na ławie teczkę z wężowej skóry i wypakował na blat kilka świeżo zakupionych rzeczy, między innymi grubą księgę w czarnej oprawie. Yen uznała ją za doskonały powód do zaczepki.
– Mmm... Najnowsza monografia na temat Sam Wiesz Czego?
– Nie. „Moje eliksiryczne ja". Autobiografia.
– Najprzystojniejszego Śmierciojada?
– Puściłaś coś z dymem?
– Nie.
– To dlaczego się przypochlebiasz?
– Z powodu mojego głębokiego uczucia do ciebie, skarbie.
Yen odłożyła książkę na bok i oparła się łokciami o stół, przyglądając reszcie jego nabytków. Pośród rozmaitych papierów, woreczków i torebeczek poniewierała się brązowa sakiewka pełznąca podejrzanie w jej kierunku. Skrzywiła się, odpychając ją w przeciwną stronę nowym piórem Severusa.
– Co to jest to brązowe?
– Wolałabyś nie wiedzieć – rzucił, zabierając ze stołu wszystkie co paskudniejsze produkty. Wyniósł je do pracowni, po czym powrócił do pokoju, do Yen nadal bawiącej się jego piórem.
– A to dla ciebie.
Szelma zastygła jak spetryfikowana, gapiąc się tępo to na niego, to na sporej wielkości pakunek w szarym papierze, który właśnie jej podawał. Zorientowała się, że w absolutnym szoku aż otworzyła usta i prędko je zamknęła, o mało nie przegryzając sobie języka.
– Dobrze się czujesz, Sever?
Teraz to on rzucił jej zdumione spojrzenie, jakby w tym, co właśnie wyczyniał nie było nic, ale to zupełnie nic niezwykłego. Więcej – jakby całe życie nie robił nic poza wręczaniem kobietom paczek w szarym papierze.
– Dlaczego miałbym się czuć źle?
– Ty. Dajesz. Mi. Coś – powiedziała powoli i bardzo wyraźnie, ze znaczącą przerwą po każdym słowie.
– Najwyraźniej.
– Żarty sobie stroisz?
Yenlla wpatrywała się w niego zmrużonymi podejrzliwie oczami, co Severusa wyraźnie zirytowało.
– Bynajmniej, po prostu zobaczyłem to dzisiaj i pomyślałem, że pasowałoby... – urwał gwałtownie. Dopiero w chwili, gdy wypowiadał te słowa, dotarł do niego idiotyzm całej tej sytuacji. Do tej pory wydawało mu się to całkowicie normalne i nawet nie przyszło mu do głowy, że... Kiedy to zobaczył, zupełnie obiektywnie uznał, że...
Na Slytherina! Ostatecznie była jego żoną, co raczyła mu zresztą wypominać na każdym kroku. Mógł robić z nią, co mu się żywnie podobało, i kupować, na co przyszła mu ochota, prawda? Kupowanie należało chyba do podstawowych obowiązków małżeńskich. Tę część niezbędnej wiedzy nawet on zdołał przyswoić. Tak właśnie się postępowało, ponieważ... tak wypadało.
Yen jednak patrzyła na niego, jakby kompletnie zwariował albo przynajmniej zrobił coś równie niestosownego. Paczkę za to obserwowała z tak chorą fascynacją, jak gdyby był to co najmniej trzygłowy szczur w formalinie i to z ludzkim uchem na grzbiecie.
Chociaż do tej pory Snape nie widział w swoim zachowaniu nic osobliwego – właściwie był to odruch i ledwo zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił – reakcja Yen coś mu uświadomiła. Chyba rzeczywiście z powodu całego tego zamieszania wokół swojej osoby, stracił na sekundę wyczucie. Na tę sekundę, w której oto robił z siebie idiotę przed żmiją. I nie pomagały ani próby wyjaśnienia sobie tego wykonywaniem obowiązku, ani podświadomym pragnieniem odwdzięczenia się za przysługę wedle sprawdzonej zasady wet za wet, która do tej pory tak dobrze się w ich pożyciu sprawdzała.
Yen zmusiła go do spojrzenia na rzecz ze starej perspektywy. Tej perspektywy, z której wszystko było źle niezależnie od tego, co robił. Być może rzeczywiście lekko się zapomniał, a ona przecież nie chciała zmiany. Ona chciała Remusa Lupina.
– Bierzesz czy nie? – warknął zły na siebie.
Zmiana tonu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, podziałała na Yen zachęcająco. Uśmiechnęła się figlarnie.
– Jasne, że biorę! – Wyszarpnęła mu pakunek z ręki i natychmiast odsunęła się na bezpieczną odległość. Pewnie obawiała się, że może jej go zabrać z powrotem. – Zanim zmienisz zdanie, świrze. Jeżeli to ty zwariowałeś, dlaczego ja mam na tym ucierpieć?
Pomimo tych wysoce materialistycznych zapewnień nadal patrzyła na niego podejrzliwie, a paczkę trzymała tak delikatnie, jakby się spodziewała się, że ta zaraz wybuchnie.
– I? Nie otworzysz?
– Nie wiem, czy mam na tyle odwagi.
– Skończ z tym cyrkiem.
– Nie ufam ci, Sever, a co jeżeli...
– Dosyć. Oddawaj. Wrzucę to do kominka.
Zamiast odpowiedzi Yen wskoczyła na kanapę, tuląc czule pakunek do piersi.
– O nie, to moje!
Rozerwała papier, nim zdążył jej dosięgnąć, i pisnęła z zachwytu. Trzymała w rękach jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie w życiu widziała. Długi, kaszmirowy szal w kolorze głębokiej czerni, z wyhaftowanym kwiatowym wzorem w pięknym odcieniu błękitu. W dziennym świetle połyskiwała srebrna nitka, którą był przetykany. Yenlla owinęła się nim natychmiast, wdychając zapach prawdopodobnie imponującej ceny, a końce szala spłynęły jej prawie do stóp. Dopiero po dłuższej chwili otworzyła oczy i zmierzyła mężczyznę na całej wysokości zdumionym spojrzeniem.
– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Severusem?
Snape raczej nie uznał tego za zabawne, miał bowiem taką minę, jakby chciał ją ugryźć. Jednak tylko prychnął, szarpnął za rączkę teczki i odwrócił się od niej.
Szczerze pożałował tego, co zrobił. Wszystko przez to, że odcień wzoru odpowiadał prawie idealnie kolorowi jej przeklętych oczu.
– Dziękuję – szepnęła Yen.
Severus swoim zwyczajem trzasnął drzwiami od gabinetu.
Westchnęła, kuląc się z poczuciem winy w rogu kanapy i tuląc twarz do szala. Nie zachowała się chyba tak, jak powinna.
Znowu wszystko poszło bardzo nie tak. Dlaczego nie mogli żyć normalnie? Tak po prostu? Severus Snape zawsze musiał z czymś wyskoczyć, naprawdę! Jeżeli nie z pretensjami, to... z szalami! Nic a nic z tego nie rozumiała.
Zapewne nie ma się jednak czym przejmować. Severus miał w ciągu ostatnich dni bardzo dobry humor i może chciał jej w ten sposób... podziękować? W końcu to ona przyniosła mu Parisa Deepity na tacy. Problem w tym, że Nietoperz nie myślał tak prosto i stąd kolejne nieporozumienie. Teraz wydawało jej się, że cokolwiek z tego chwyta, ale w pierwszej chwili się przestraszyła. Nigdy nie chciała, aby pomyślał, że czegokolwiek od niego oczekuje, sama mu to zresztą powiedziała. Przecież to była tylko taka niezobowiązująca zabawa w dom... A tutaj nagle jakieś prezenty! A wcześniej śniadanie do łóżka i fakt, że prawie w ogóle na nią nie krzyczał. To było takie niesnape'owe. I coś musiało w tym być, skoro nawet ona zauważyła zmianę. Coś było inaczej od...
Yenlla zerwała z siebie piękny szal i zmięła go mściwie w dłoni.
Wszystko było inaczej od wizyty w Trzech Miotłach. Wszystko jasne! Snape najzwyczajniej w świecie chciał z niej zakpić. Mścił się!
Tamtego dnia był absolutnie przekonany, że się w nim zakochała – wiedziała o tym – i na pewno chciał to wykorzystać przeciwko niej. Wydawało mu się, że odkrył jej słabość i wygrał całe starcie, ale się mylił. Yenlla dość zdecydowanie wyprowadziła go z błędu. To musiał być dla niego cios, nawet jeżeli wcale o nią nie dbał. Chciał się na niej odegrać, zamieszać je w głowie! Tak, żeby wyszło na jego, żeby to on był górą – w końcu zawsze lepiej być tym rzucającym niż rzucanym, każdy to wie.
Wredna szuja, wąż, szczur! Sądził, że się nie domyśli? Powinien zatem lepiej się maskować, ponieważ z tym szalem grubo przesadził. Szal, też coś! Amatorszczyzna!
A zresztą! Niech Severus kombinuje, jeżeli ma na to ochotę. Nie wiedział, z kim zaczyna.
Yen przytuliła z rozkoszą policzek do niebiańsko delikatnego materiału. Nawet jeżeli role w tym dziwacznym związku nieco się odwróciły i Severus planował pobawić się przez pewien czas w uwodziciela – a wszak potrafił być czarujący, kiedy miał w tym swój cel – ona do tej pory tylko na tym korzystała. Przecież pójdzie z nią nawet na uniwersytet. Nie mogło być lepiej! Byle tylko nie zaczął śpiewać. Nie przeżyłaby tego. Wszystko inne jak najbardziej jej odpowiadało.
***
– Sever, nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Moja obecność tutaj.
– Masz skrupuły? To doprawdy zaskakująca informacja.
Snape pociągnął Yen za łokieć, zmuszając do wejścia na schody w ponurym hallu domu przy Grimmauld Place 12 przyozdobionym głowami byłych skrzatów domowych niczym łowieckimi trofeami. Potem niby odruchowo objął ją, a kiedy wspinali się na górę, ułożył dłoń na jej biodrze...Yen była na to przygotowana. Zdążyła sobie to i owo przemyśleć i obrać odpowiednią linię postępowania. Przytuliła policzek do jego ramienia.
– Nie mogę tu zostać. To jednak mieszkanie Blacka. Wątpię, aby się ucieszył na mój widok.
– Nie masz się czym martwić. Nie ma go.
– Jak to?
– Jest w terenie.
– CO?
– Członkowie Zakonu jednogłośnie zgodzili się co do tego, że jeżeli jeszcze chwilę posiedzi w czterech ścianach, to zwariuje. Cały czas myli Pottera z jego ojcem, a ostatnio nazwał tę Tonks imieniem jej matki.
– Naprawdę? To... to straszne.
– Dumbledore był przy tym. Właśnie dlatego zaczęli go... wyprowadzać, czego mieliśmy wątpliwą przyjemność być niedawno świadkami.
– Rzeczywiście. – Na twarzy Yen pojawił się złośliwy uśmieszek.
– Alternatywa przedstawiała się następująco: zabić albo wypuścić.
– Niech zgadnę, za czym się opowiadałeś.
– Bardzo zabawne. W końcu kundel przeszedł do czynnej służby.
– A co będzie, jeżeli go złapią?
– Jest z Shackleboltem. Zdaje się, że facet został nową niańką Zakonu. Gdyby Black wpadł, wyjdzie na to, że został złapany przez aurora. Ostatecznie to Shacklebolt prowadzi jego sprawę.
– Ale dlaczego w ogóle musiałam tu przyjść? – marudziła niezadowolona Yenlla.
– Molly Weasley w dalszym ciągu uważa, że cię torturuję. Słyszała też chyba o wizycie Blacka. Wieści dość szybko się tutaj rozchodzą, jak wiesz. Zażądała prezentacji tego, co z ciebie zostało, na herbacie. Potraktuj to jako rozrywkę przed jutrem.
– Nie trzeba mi więcej rozrywek. Wystarczasz mi całkowicie.
– To już nie mój problem.
– Dowcipny jak zwykle.
– To moja cecha charakterystyczna.
Severus otworzył przed nią drzwi salonu i oboje zatrzymali się w progu. Pani Weasley wykrzyknęła radosne powitanie ze swojego miejsca na kanapie, gdzie siedziała zaplątana w walającą się wszędzie wokół wełnę. Dziergała gruby sweter w ohydnym kasztanowym odcieniu, co Yenlla uznała za dość ekscentryczne zajęcie w środku kwietnia. Zwinięta na fotelu Nimfadora Tonks zachichotała do niej znad komiksu, a Remus Lupin uśmiechnął się słabo.
Remus? Cudownie!
Oczy Yen rozbłysły i w jednej chwili pozbyła się wszelkich obiekcji.
– Do widzenie, kochanie – rzuciła do Snape'a, uśmiechając się szeroko i nadstawiając policzek do ucałowania. Prychnął niechętnie, więc sama go cmoknęła. Publicznie i prosto w usta, ku jego wielkiej konsternacji.
Skoro Severus chciał grać w grę, w której ona miała z miejsca niewyobrażalną przewagę, proszę bardzo! Dostawał, na co zasłużył. Zmył się jak niepyszny, swoim zwyczajem nie żegnając z nikim.
Ubawiona Yen odwróciła się w stronę komnaty, gotowa natychmiast zająć Remusem, ignorując bezdusznie Molly, która zaczęła już monolog, ale wtem coś – czy raczej ktoś – gwałtownie zatrzymało ją w miejscu. Słodki uśmieszek zastygł na wargach. No kto by pomyślał...
Tonks, która wydała jej się tak zainteresowana jakimś głupim magazynem z idiotycznymi rysunkowymi historyjkami, spoglądała dokładnie w tym samym kierunku, co ona. Mimo że zasłaniała się okładką, Yen ze swego miejsca widziała ją bardzo dobrze. Różowowłosa czarownica przyglądała się Lupinowi wyjątkowo osobliwym, tęsknym wzrokiem niepozostawiającym najmniejszych wątpliwości.
Tonks i LUPIN?!
Yen ukłuła igiełka zazdrości. Właściwie to kilka naraz. Cały arsenał szpilek. Co ta smarkata sobie wyobrażała? Mogłaby być jego córką!
Oszołomiona Yenlla poczuła się jak po silnym ciosie w głowę. W takiej sytuacji nie była w stanie roztaczać swoich licznych uroków. Coś kazało jej zrezygnować i przysiąść się do Matki Weasley, której różdżka natychmiast rozkazała zatańczyć w powietrzu wszystkim okolicznym czajniczkom, filiżankom, spodeczkom i dzbankom. Pani Snape z wdzięcznością przyjęła oferowaną jej herbatę i umoczyła w niej kruche ciastko, starając się wyglądać możliwie spokojnie i niewinnie.
Druty pani Weasley podzwaniały pracowicie, gdy opowiadała jej po kolei (i po raz kolejny) o wszystkich swoich dzieciach. „A niewątpliwie miała o czym", przemknęło przez myśl Yen i zaraz się skrzywiła. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić użerania się z siedmiorgiem rozwydrzonych bachorów, czy ile ich tam było. Gubiła się w rachunkach, w końcu wszystkie wyglądały podobnie. Kiwała jednak gorliwie głową, zachwycając się, śmiejąc i wyrażając zmartwienie w odpowiednich momentach, więc usatysfakcjonowana Molly zasypała ją następnie plotkami na temat mnóstwa ludzi, których Yen nie znała i poznawać nie zamierzała, zakładając, że ktokolwiek z nich jeszcze żył. Tak towarzyska i gadatliwa niewiasta jak Molly Weasley musiała się czuć strasznie podczas tego przymusowego odcięcia od świata i ludzi, gdy należało uważać na każde słowo. Tylko pośród członków Zakonu Feniksa mogła mówić swobodnie, a tutaj znowu znajdowała niewielu rozmówców zainteresowanych kolką najmłodszej siostrzenicy Josefata Pinkleya, brata ciotki Roberty.
W międzyczasie Tonks podniosła się z miejsca, oświadczając, że zaraz rozpoczyna dyżur w ministerstwie. Naburmuszona i zazdrosna Yen ze zmarszczką niezadowolenie na gładkim czole obserwowała, jak Remus Lupin również wstaje, oferując jej podprowadzenie, ponieważ akurat wybiera się w tym samym kierunku.
Krukonka miała ochotę rzucić filiżanką za wychodzącą parą.
***
– Przepraszam cię, Severusie, ale chyba nie słuchałem uważnie. Mówiłeś coś?
– Owszem. Nadmieniłem, że nie mogę wykonać zleconego mi przez pana zadania, sire – odrzekł mistrz eliksirów nad wyraz uprzejmie, ale za to z obłudną miną, która kazała Dumbledore'owi przyjrzeć mu się bliżej.
Zaprzestał wreszcie głaskania złocistej głowy swojego feniksa, co – jak wiedział nauczony doświadczeniem profesor Snape – było jego tradycyjnym wybiegiem, gdy chciał delikatnie dać do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę i rozsądniej byłoby już wyjść. Mimo że Severus bardzo starał się zachować kamienną twarz, kąciki ust uniosły mu się lekko, kiedy był pewien, że dyrektor akurat na niego nie patrzy. Dumbledore jednak przypadkiem dostrzegł to nieczęste zjawisko. Jego najmroczniejszy podwładny wyglądał, jakby z trudem hamował w sobie poczucie osobliwego zwycięstwa. Samozadowolenie aż z niego emanowało, chociaż trzeba przyznać, że starał się to ukryć, jak mógł. Dyrektor ledwo wierzył w to, co miał przed oczami. Severus rzadko się stawiał – do tej pory naprawdę zbuntował się tylko raz. Zazwyczaj irytował się i dogryzał wszystkim wokół, ale potem robił to, o co go poproszono. I jeszcze ten... sire?
Albus pogłaskał się w zamyśleniu po brodzie.
– Dlaczegóż to, mój chłopcze?
– Mam inne zobowiązania.
– Nie przypominam sobie, żebyś wspominał cokolwiek o nowych planach Toma.
Severus skrzywił się nieznacznie, wciąż nieprzyzwyczajony do tego, jak lekko przychodzi dyrektorowi wypowiadanie na głos imienia Lorda Voldemorta, ale on jako jedyny mógł sobie na to pozwolić.
– Ponieważ On nie planuje nic nowego. Poluje na Smitha.
– Czy ty masz się tym zająć?
– Na szczęście darowano mi tę przyjemność, sire, ze względu na Shacklebolta. Czarny Lord obawia się, że w razie jakichkolwiek podejrzeń zostałbym odsunięty od pana, dyrektorze. Rachunek korzyści.
– O co więc chodzi?
– Yenlla broni tego dnia doktoratu.
Dumbledore nadal patrzył na niego pytająco, jak gdyby nie usłyszał odpowiedzi albo uznał ją za żart. Mistrz eliksirów powstrzymał odruch przewrócenia wymownie oczami.
– Naturalnie zmierzam jej towarzyszyć – uznał za stosowne uzupełnić. – Sam polecił mi pan dbać o jej bezpieczeństwo. Jeżeli dobrze zrozumiałem, od początku o to chodziło. I to też czynię. Oczywiście, może się to wiązać z pewnym spadkiem mojej aktywności w sprawach Zakonu Feniksa, lecz w życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, kiedy musi wybrać swoje priorytety – zakończył gładko i nawet powieka mu przy tym nie drgnęła, chociaż przez cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z prawdopodobnie najpotężniejszym magiem obecnych czasów.
– Severusie, ty chyba nie mówisz poważnie?
– Zresztą, po powrocie do czynnej służby tak utalentowanego czarodzieja jak Syriusz Black nie powinien pan potrzebować mnie tak... rozpaczliwie, sire. Nie dotyczy to, rzecz jasna, raportów z bieżących ustaleń spotkań Kręgu. Te będą składane regularnie.
– Ta kobieta to istotnie demon, mój chłopcze.
– Pan wybaczy, ale niestety nie wiem, co ma pan na myśli.
W rzeczywistości doskonale wiedział, co sugeruje dyrektor. Yen Honeydell była żmiją, głupiutką, nic niewartą szelmą, ale miała bardzo dobry wzrok. Snape przez lata był wykorzystywany z powodu kilku błędów, które popełnił we wczesnej młodości. Godził się na to, ponieważ nie miał wyboru. Teraz jednak wszystko miało się zmienić. Coś od dawna wisiało w powietrzu. Szale wielkiej wagi znieruchomiały na chwilę przed ostatecznym rozwiązaniem. Już niedługo, bardzo niedługo wszystko się wyjaśni, wszystko zakończy, a on zamierzał znaleźć dla siebie dobre miejsce w tym nowym porządku, a aby to zrobić, musiał w odpowiedniej chwili postawić stanowcze warunki.
Żadnych więcej gratisów.
***
Kiedy Molly uznała, że już dosyć zagadała swoją towarzyszkę, przeszła do intensywnego wypytywania pani Snape o jej własne sprawy. Yen ani przez chwilę nie wątpiła, że to był jej główny cel. Ostatecznie półroczne pożycie z paranoicznym Ślizgonem miało pewne skutki uboczne.
– No to powiedz, kochana, ale tak szczerze, jak się między wami układa?
– Słucham? – Rozkojarzona Yenlla popatrzyła na nią nieco nieprzytomnie. Zarobiła sobie tym stroskane spojrzenie.
– Pytałam o ciebie i S... profesora Snape'a.
– Wszystko dobrze.
– Na pewno?
– Tak – zapewniła apatycznie Yen, nie mogąc się pozbyć sprzed oczu obrazu rozmarzonej twarzy Tonks.
– Och, biedna dziewczyno! – Zacmokała z dezaprobatą Molly, odkładając druty i biorąc dłonie Yenlli w swoje. – Wiesz, że mnie możesz się zawsze zwierzyć. Nic nie wyjdzie poza ściany tego pokoju. Gdyby coś się działo, pomożemy ci.
– Pani Weasley...
– Molly, wystarczy Molly. Nie potrzeba formalności wśród przyjaciół. – Uśmiechnęła się zachęcająco.
– Molly, uwierz mi, że między mną i Severusem wszystko układa się znakomicie. – Tym razem pani Snape włożyła w owo zapewnienie nieco więcej serca, nie zapominając o błogiej minie. – Nigdy nie mogłoby być lepiej.
Sceptycyzm Matki Weasley okazał się jednak nadspodziewanie dobrze zakorzeniony, ostatecznie podlewano go siedmioma strumieniami mrożących krew w żyłach szkolnych opowieści o Mrocznym Nietoperzu z Lochów.
– Mówiłam, że w takie rzeczy nie wolno się mieszać – ciągnęła swoje Molly, używając wciąż tych samych argumentów. – To nie zabawa. Żyjecie jak małżeństwo.
– Jesteśmy małżeństwem.
– Ładne mi małżeństwo! Bez miłości, z powodu czyichś fanaberii. Oczywiście szanuję Albusa Dumbledore'a, nikt nie robi dla Sprawy tyle, co on, ale... ale to trochę za wiele. Niczym rasowe krzyżówki w rodzinach pokroju Malfoyów!
– To nieprawda! – Yen zdecydowała, że nadszedł dobry moment na oburzenie. – Minęło już bardzo wiele czasu, najdroższa Molly. Nieważne, jak to wszystko się zaczęło. Teraz naprawdę jesteśmy razem, jak mąż i żona. Molly, ja... Ja myślę, że... Uwierz mi, proszę, nie zniosę tego dłużej!
W oczach Yen rozbłysły łzy, gdy uścisnęła ciepłe ręce pani Weasley. Czarownica przygarnęła ją do bujnej piersi, gładząc delikatnie po plecach.
– No już dobrze, dobrze. Nikt nie wątpi, że profesor Snape... – Nastąpiła bardzo długa pauza; zdecydowanie dłuższa niż wypadało. – Miewa lepsze momenty. Jestem przekonana, że Bill prawie go lubił.
– Och, Molly! Tak bardzo mi na nim zależy! – rzuciła dramatycznie Yen.
Dłoń pani Weasley nagle znieruchomiała.
– Zbliża się wojna. Tak się boję. – Pani Snape ochoczo wypłakiwała się w jej bluzkę.
– Wszystko będzie dobrze, jestem tego absolutnie pewna i ty też musisz, ale... – Pani Weasley odsunęła ją od siebie, patrząc poważnie w chabrowe oczy, które nagle były już zupełnie suche, lecz chyba tego nie zauważyła. – Zastanów się, kochanie. Musisz bardzo uważać. Wybacz obcesowość, ale... Czy ty go kochasz?
– Ja... – Szelma spuściła skromnie wzrok.
– Czy jesteś pewna, że możesz mu ufać? Bez zastrzeżeń?
– Absolutnie!
– We wszystkim?
– Tak. Zawsze.
– Bo... – Molly zawahała się. – Pomyśl! Co by się na przykład stało, gdybyś... zaszła w ciążę?
– CO?
– Co on by wtedy zrobił?
– Ale...
– Yen, kochanie, jeżeli twierdzisz, że... to zakładam, iż... Och, jesteście ze sobą, a to znaczy... – plątała się bardzo zakłopotana wielokrotna matka. – Rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
– Tak.
– To się może stać w każdej chwili. Możesz już oczekiwać dziecka. Jesteście na to gotowi?
Nagle Yenlla uznała, że może faktycznie miała dzisiaj zbyt mało rozrywki.
– Ja... Nie wiem. – Otoczyła swój brzuch opiekuńczo ramionami, patrząc na panią Weasley z zaskoczeniem, ale również z promieniującą z niej nieśmiałą radością i niemą prośbą o opiekę, którą doświadczona kobieta bez trudu odczytała z jej oczu. – Molly, myślisz, że to możliwe?
***
Severus Snape pomógł swojej tymczasowej drugiej połowie zeskoczyć z ostatnich dwóch schodków, które niedawno się zawaliły. Yen był wyraźnie nabzdyczona. Dawno nie widział jej w takim stanie. Chyba od czasu Malfoy Manor. Prychała raz po raz niczym rozjuszona kotka, maszerując przed siebie i nawet się nie oglądając. Potknęła się przynajmniej ze trzy razy, a to już było niepokojące.
„Niech to szlag trafi!", myślała.
Kobiety! Czy one wszystkie wiecznie myślą tylko o jednym? Że ona i Severus nic innego nie robią, tylko... Właściwie to mają rację. Oni tylko albo się kłócili, albo... robili to drugie. Od pół roku nic innego nie robili, jednak...
– Coś się stało? – zainteresował się mistrz eliksirów.
– Nie – burknęła, stukając raźno obcasami po kamiennym bruku.
– Yenlla?
– Baby! – wykrzyknęła niespodziewanie. – Przeklęte baby!
Niesamowicie ubawiła tym Snape'a, który obserwował ją uważnie, podążając krok w krok za nią.
Czy tym wszystkim przejętym jej losem samarytankom chodziło tylko o to? Czyżby nagle przemieniła się w wielką, spacerującą na szpilkach macicę i nawet tego nie zauważyła? Dobrze, że tymi ciekawskimi ślepiami nie wypaliły jej dziury w brzuchu. O, albo od razu nie rozcięły wzdłuż, żeby sprawdzić, czy czegoś tam już przypadkiem nie ma. Wszystkie zdawały się niecierpliwie wyglądać chwili, gdy obdarzy szczęsnego małżonka potomstwem.
Otóż nie, nie obdarzy! Po jej trupie!
Czy one wszystkie, jedna z drugą, powariowały?! Czy naprawdę miały ją za tak głupią? Poczuła się podobnie jak całe lata temu w Hogwarcie, przed obliczem Żelaznej Dziewicy. I w jaki sposób ta Molly z nią rozmawiała, jak ją – tfu! – uświadamiała! Jakby to było jakieś wielkie tabu, jakby sama nie urodziła Arthurowi siedmiu bachorów, a ją brała za jakąś cholerną dziewicę!
Poza tym Yen musiałaby być naprawdę skończoną kretynką, żeby wpaść ze Snape'em, akurat z nim ze wszystkich ludzi na świecie. Tak śliski typ nawet z alimentów potrafiłby się bez problemu wywinąć, więc jaką miałaby z tego korzyść? Milion lat w rozstępach? Za nic? Och, nie. Nigdy! Gdyby przyszło co do czego i kiedyś rzeczywiście dopadła ją biologia, potrafiłaby o wiele lepiej wybrać ojca dla swojego dziecka.
Właściwie już to zrobiła.
Problem w tym, że – najwyraźniej – nie tylko ona.
Nic nie szło tak, jak powinno! W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że może znaleźć się jakakolwiek rywalka w wyprawie po rękę Remusa.
Co za los!
***
Zirytowana wczorajszą rozmową z Molly Weasley Yen miała dosyć wszystkiego. Pomyśleć, że ktoś jednak zdołał zepsuć jej dzień, którego tak długo wyczekiwała, i nie był to Severus. Prędzej spodziewałaby się własnej śmierci.
Yenlla błysnęła złowrogo jednym okiem czarnym, a drugim zielonym i rozczochrała sobie buntowniczo krótką czuprynę w kolorze sianoblond.
– O nie. Nigdzie z tobą nie pójdę, dopóki tak wyglądasz.
Severus Snape stał w drzwiach jej pokoju, opierając się o framugę i krzywiąc złośliwie. Odziany od stóp do głów w zwyczajową czerń – tyle że w wydaniu cywilnym i niemagicznym – prezentował się całkiem nieźle jak na swoje fizyczne możliwości. Zołzowata blondyna posłała mu gniewne spojrzenie.
– Więc wreszcie do siebie pasujemy, hę? Dobrze wiesz, że na uniwersytecie znają mnie tylko w takim wydaniu.
– A ten... kostium?
Yenlla zerknęła na swoje rozczłapane tenisówki i wytarte jeansy, a potem nerwowo obciągnęła białą koszulę, która sięgała jej prawie do kolan.
– Styl mugolskiej inteligencji.
– Doprawdy?
– Byłeś kiedyś na uniwersytecie, Sever?
– Mam szczerą nadzieję, że nie.
– Inteligencję mierzy się rozmiarem i stopniem zniszczenia ubrania.
– Intrygujące. – Zmierzył ją uważnie wzrokiem. – Rozumiem, że ty wybierasz się po Niebla.
– Nobla, ignorancie.
– Cokolwiek.
Brzydsza wersja Yen zawiązała sobie luźno krawat i zarzuciła na ramiona marynarkę z łatą na kieszeni.
– Jak wyglądam?
– Koszmarnie.
– Świetnie, chcę zrobić dobre wrażenie.
– Sądziłem, że mają cię raczej słuchać niż oglądać i stąd ta szopka.
– Owszem. Właśnie sobie to zapewniam, jeżeli jeszcze nie zdążyłeś zauważyć. Trzymaj. – Rzuciła mu sporej wielkości torbę podróżną.
– A to co? Maszynopis?
– Nie, zapasowe ubranie. Ani mi się śni tak wracać.
– Khm... Z pewnością masz do tego wszystkiego oryginalne podejście, słońce dni moich.
– Bo ja cała jestem oryginalna. I piękna, pamiętaj o tym. PIĘKNA!
– Spróbuję sobie wyobrazić.
***
Severus Snape spacerował niespiesznie ulicą Pokątną z rozświergotaną Yen uczepioną kurczowo jego ramienia. Jakkolwiek inteligentne wrażenie pragnęła sprawiać jeszcze kilka godzin temu, teraz już zupełnie jej przeszło i powróciła do swojej najgorszej z możliwych wersji. Szelma promieniowała aktualnie zwyczajnym dla niej absolutnym samozadowoleniem, a błyszczące oczy niemal rozjaśniały panujący wokół półmrok. Zdążyła się już pozbyć naukowego imidżu i przebrać w bardzo ciasną błękitną sukienkę, w której musiało być jej dość chłodno, biorąc pod uwagę porę dnia i roku, ale to przecież nie było wcale ważne. Przynajmniej dla Pięknej Yen. Na jej ramionach pysznił się znajomy (i po stokroć przeklęty!) szal, a na nogach połyskiwały srebrne pantofelki.
Jeżeli chodzi o szumny doktorat Yen, to obyło się bez fajerwerków. Mistrz eliksirów darował sobie bliższe spotkanie z mugolską edukacją (ostatecznie wszelkiej edukacji miał serdecznie dosyć na co dzień) i spodziewając się dłuższego posiedzenia, zaszył się na ławce w otaczającym uniwersytet parku. Oczekując, zagłębiał się w lekturze „Alchemii Dzisiaj", który to periodyk przezornie ze sobą zabrał, i nie bez satysfakcji przyjmował spłoszone pozdrowienia zabłąkanych na kampusie studentów. Być może rzeczywiście miał w sobie to profesorskie coś. Ostatecznie lata praktyki robiły swoje.
Jeżeli zaś chodzi o Yen... Cóż, poszła, obroniła się i wróciła. I praktycznie nie powiedziała już ani słowa na ten temat. Zwinięty w rulon dyplom wepchnęła byle jak do torby i zajęła się poprawianiem kolczyków. Najwyraźniej ani trochę nie przesadzała, kiedy twierdziła, że jej praca naukowa była od początku do końca wyłącznie sposobem na to, aby nie zwariować w odosobnieniu, na które sama się niegdyś skazała. Yenlla zakończyła pewien etap w życiu – najmroczniejszy i najbardziej znienawidzony. Wychodząc, zatrzasnęła za sobą tajemne drzwi, przekręciła klucz, wyrzuciła go za siebie, a na koniec podpaliła jeszcze swoje dawne więzienie i wszystkie prowadzące z powrotem mosty. Potem chwyciła go pod ramię i zaciągnęła prosto na Pokątną, stwierdzając, że skoro jest to jej wielki dzień, nie ma zamiaru tak szybko wracać do mieszkania. O nie! Chce się porządnie wylumpić przez całą nadchodzącą noc i nie będzie tego robić sama!
Najważniejsza z ulic czarodziejskiego świata nie wyglądała o tej godzinie specjalnie zachęcająco. Dawno zapadł zmierzch, więc większość sklepów pozamykano, zasłaniając mieniące się kolorowo za dnia wystawy prezentujące najrozmaitsze towary. Oświetlona pojedynczymi punkcikami lamp gazowych i zupełnie opuszczona ulica sprawiała wybitnie ponure wrażenie. Obecnie mało kto miał dość odwagi, aby pozostawać nocą na zewnątrz. Ludzie po zmroku zamykali się w domach w złudnym przeświadczeniu, że stanowi to jakąkolwiek ochronę. Jeżeli ktokolwiek zdecydował się na małą wycieczkę, przemykał czym prędzej do miejsca przeznaczenia. Mimo ostatnich protestacyjnych wystąpień i starań służb bezpieczeństwa noc nadal należała do ludzi Mrocznego Lorda. Państwo Snape jednak nie mieli się czego obawiać, przynajmniej na razie. Jak długo Severus pozostawał Wiernym, byli bezpieczni i dlatego mogli wędrować spokojnie, nie przejmując się nikim i niczym. Rzadki luksus mający oczywiście odpowiednią cenę...
Severus, chociaż zupełnie nie potrafił odkryć tego przyczyny, był w na tyle dobrym humorze, że bez protestów pozwolił Yenlli ciągnąć się w upatrzonym przez nią kierunku, dopóki nie zatrzymali się przed dość osobliwym pubem w bocznej uliczce. Na fasadzie pysznił się misterny roślinny wzór (pokryty wieloletnimi osadami i wyraźnie wymagający odnowy, ale nadal imponujący), a z wnętrza dobiegały dźwięki przyjemnej jazzującej muzyki. Urocza małżonka stanowczo pociągnęła go za rękaw ku drzwiom, ale tutaj już stawił zdecydowany opór. Niekoniecznie z przekonania, ale choćby dla zasady.
– O nie, kochanie! – zaśmiała się. – Wisisz mi coś. Chyba nie myślałeś, że dam się zapchać pierwszym lepszym szalem?! Idę się lumpić i biorę cię ze sobą, jasne?
Yen szarpnęła po raz ostatni Severusa za rękę i wreszcie udało jej się ruszyć go z miejsca. Obdarzyła go w nagrodę kolejnym rozbrajającym uśmiechem, nucąc radośnie:
– What good is sittin' alone in your room, come hear the music play. Life is a cabaret, Sever, so come to the cabaret!
Mistrz eliksirów wstąpił więc za nią do wnętrza Nowej Dekadencji i niepomiernie się zdziwił, odkrywając za drzwiami kręte schody prowadzące daleko w dół, po których snuła się zielonkawa (pod wpływem tajemniczego, zgniłozielonego oświetlenia) mgła. Kamienne ściany tu i ówdzie porastał puszysty mech.
– Wiedziałam, że ci się spodoba. Prawie jak w domu, nie?
Szelma tradycyjnie miała rację, ale Snape tylko prychnął, nie dając się wciągnąć w rozmowę.
Zeszli na najniższy poziom i dotarli do głównej sali, której podłoga, podobnie jak schody, ginęła w falach jedwabistej mgły, a wszędzie wokół niby fantazyjne rośliny wykwitały rozmaite sprzęty, wszystkie co do jednego utrzymane w organicznym stylu Art Nouveau. Jedyne oświetlenie stanowiły porozmieszczane na stolikach lampki z witrażowymi abażurami, tworząc absolutnie niepowtarzalny nastrój na skrzyżowaniu metafizyki gotyckiej katedry i intymności burżuazyjnego salonu z początku wieku. Severus znieruchomiał na progu przybytku, nie do końca wierząc w to, co widzi – ku wyraźnej satysfakcji Yenlli.
– No tak, spodziewałam się, że mniej więcej podobnie zareagujesz. Cudo, prawdziwe cudo – rzuciła i ruszyła w głąb komnaty w poszukiwaniu stolika, kiwając na niego zachęcająco ręką.
Trzeba przyznać, że Yen miała trochę racji, odczytując reakcje Severusa, ale nie do końca. Prawdziwy powód jego chwilowego skamienienia był zgoła inny i o wiele bardziej trywialny.
Severus Snape wszedł za Yen do wnętrza Nowej Dekadencji i natychmiast tego pożałował. Pierwszym, co tam wypatrzył, nie były secesyjne precjoza, ale kręcący się w pobliżu niewielkiego podestu dla orkiestry Mael Bard. Chciał w tym samym momencie wyjść, ale szelma zdążyła już odpłynąć pomiędzy stoliki. Gotów był pomyśleć, że zrobiła to specjalnie, ale chyba nawet ona nie odważyłaby się ich ponownie skonfrontować. Nie pozostało mu więc nic innego, jak ruszyć za nią. Na szczęście wybrała stolik usytuowany w takim miejscu, że istniała nikła szansa, iż jej kretyński przyjaciel szybko ich nie przyuważy.
Ostatecznie, w przeciwieństwie do ulic, które pozostawili za sobą, wnętrze Nowej Dekadencji bynajmniej nie świeciło pustkami. Pub mógł pochwalić się niemal kompletem gości. Zapewne dlatego, że można było dotrzeć tutaj przez kominek i kontrolowaną sieć Fiuu, czyli z zachowaniem pozornego bezpieczeństwa. Widocznie niechętnie rezygnowano z możliwości wieczornej rozrywki. Trudno było zmienić ludzkie przyzwyczajenia, nawet w czasie wojny.
– Sever – zawołała go Yen. – Chodź wreszcie!
Kiedy do niej dołączył, postarał się, na wszelki wypadek ustawić ją tyłem do sali. Nie zwróciła na to uwagi zajęta swoim monologiem:
– Teraz wszystko wygląda tutaj naprawdę ekskluzywnie, ale kiedyś była to najpodlejsza speluna. To znaczy, poza Nokturnem. Tamtejszym dziurom trudno dorównać, ale o tym wiesz zapewne lepiej ode mnie, kochanie.
– Nie sądzę.
– Och, jesteś zbyt skromny. Czego się napijesz? Może absyntu? Ja chcę coś z parasolką. Koniecznie musi mieć parasolkę!
Niestety, nadzieje Severusa okazały się płonne. Nie zdążył bowiem jeszcze dobrze się rozsiąść i przyjrzeć swojej brandy, gdy nagle, jak spod ziemi, wyrósł tuż obok nich (naturalnie nieproszony, ale ponieważ należał do tej samej kategorii, co Yen, niespecjalnie się tym przejmował) Mael Poeta. Zbliżył się do nich prawie niezauważenie i zanim mistrz eliksirów zareagował, pochylił się nad Yen i szepnął:
– Witaj, najdroższa!
Yenlla drgnęła, obejrzała się i rozjarzyła jak latarnia morska.
– Mael, skarbie! – Zerwała się niczym pociągnięta za sznurek, aby rzucić się do wzajemnego ściskania i cmokania, ale niespodziewanie złożyła się z powrotem i opadła na krzesło z ni to urażonym, ni to zdenerwowanym kwikiem.
– Severus! – krzyknęła, odwracając się w jego stronę.
– Taak?
– Co to za dziecinada?
– Cóż takiego, kochanie?
– Kopnąłeś mnie w kostkę!
– Wcale nie. Może powinnaś po prostu nosić niższe buty? Przestałabyś się bez przerwy potykać.
Yenlla zmarszczyła brwi, częstując go wymownym spojrzeniem. Pozwoliła sobie też na lekkie fuknięcie. Zbity z tropu Mael przestępował niespokojnie z nogi na nogę. Coś było nie tak. Nie tak, jak trzeba. One zazwyczaj patrzyły na niego, a nie przekomarzały się ze swoimi ślubnymi. W każdym razie nie zamierzał się zniechęcać. W końcu miał swój Plan.
Państwo Snape zakończyli remisem wzrokowy pojedynek i Yen znowu zwróciła się ku dawnemu kumplowi.
– Może usiądziesz, Mael? – zaproponowała z czarującym uśmiechem, tym razem sprytnie umykając nogą z zasięgu strzału.
– Świetnie... eee... Postawicie piwo po starej znajomości?
– Ja cię nie znam – burknął Snape bardzo zainteresowany stiukową dekoracją ginącego w ciemności sufitu.
Yen znowu na niego naskoczyła.
– Sever, jak możesz? Przynajmniej publicznie mógłbyś udawać, że potrafisz się zachować.
– A dla kogo miałbym podejmować ten przeogromny wysiłek? Dla jakiegoś grajka z bożej łaski? – Poczuł się doprawdy urażony samą sugestią czegoś podobnego.
– Może dla mnie?
– Zabrzmiało doprawdy rozdzierająco. Czyżbyś stawała się sentymentalna, słońce dni moich?
– Och, jesteś...
– Daj spokój, dobrze? Poza tym wątpię, aby twój drogi znajomy był zdolny do wchłonięcia w siebie czegoś szlachetniejszego niż terpentyna. Nie chciałbym mieć go na sumieniu.
– Jesteś okropny!
– Wzajemnie.
Mael przyglądał się siedzącej naprzeciwko niego parze, która kłóciła się ochoczo i z wyraźną przyjemnością, pomimo padających od czasu do czasu ostrzejszych słów. Paradoksalnie nie przeszkadzało im to również być bardzo blisko siebie, praktycznie nos w nos. Do poety dotarło nagle, że nawet jeżeli teoretycznie spierają się o niego, a piękna Yen przypadkiem jest po jego stronie, to raczej tylko z przekory niż innych, ciekawszych względów, a to mu się nie spodobało. Zrozumiał, że w ten sposób niczego nie osiągnie. Na szczęście miał asa w rękawie. Ostatecznie chodziło o TĘ Yenllę Honeydell.
Państwo Snape nareszcie prychnęli na siebie po raz ostatni i odwrócili się od siebie. Mael dostrzegł swoją szansę.
– Yen, złotko.
– Słucham cię, skarbie.
– Jak wiesz, jest tu mały band i tak się składa, że całkiem dobrze znam Saksofon... Co powiedziałabyś na mały popis?
– Teraz?
– I tutaj. Jak za dawnych lat, co ty na to?
Trafiony zatopiony.
– Gwizdnij i jestem!
– Ani mi się waż – próbował zaprotestować mistrz eliksirów, ale został bezdusznie zignorowany, jeszcze zanim się wypowiedział.
Rozradowana i już nie w pełni władająca sobą Yen natychmiast zerwała się z miejsca i z rozbrajającym „Och, Sever!", poprawionym nawet odruchowym „Wyluzuj, co?", poklepała go po policzku, cmoknęła w nos i pozwoliła się porwać Maelowi.
Czy to możliwe, aby jej sen spełnił się tak szybko? Od razu? To... To było absolutnie niesamowite! W zamieszaniu nie zwróciła uwagi na minę pozostawionego z tyłu Snape'a. Jakie to miało znaczenie w tej cudownej chwili?
Poeta od siedmiu boleści chwycił ją zachłannie za rękę i powiódł ku podwyższeniu z przodu sali, które służyło za scenę, gdy na występach w pubie gościł jakiś artysta.
Długo czekał na podobną okazję. Kręcił się po Pokątnej i wszystkich okolicznych knajpach z nadzieją, że wreszcie się tu zjawi. Wiedział, że nie wytrzyma długo w domu: mężatka czy nie, Yen miała swoje plany i swoje ambicje. Znał ją przecież dobrze. Znał też to, co krążyło w jej żyłach. To było jak choroba. Nie można tak po prostu nagle przestać śpiewać. Niezależnie od tego, jak stanowczo człowiek to postanawiał, coś krążyło pod skórą, coś nie dawało mu spokoju. Dlatego w końcu przyszła, a on miał okazję się z nią zobaczyć, porozmawiać. Stąd już tylko krok do realizacji planu. Będą razem występować, tak jak kiedyś. Yen na pewno się zgodzi. Sama musi tęsknić do poprzedniego życia. Nigdy nie uwierzył, że nagle stała się typem kury domowej, o nie! Co to, to nie! A on da jej szansę. Wspólny występ na przesłuchaniu u Sketcha, podwójny numer. Zresztą – nie mogło być lepiej. Sketch właśnie znajdował się w Nowej Dekadencji. To nie mógł być zbieg okoliczności, raczej znak od Losu. Mael wyczuł, że właśnie zderza się czołowo z tym, co tradycyjnie określa się Życiową Szansą. Yenlla jest piękna i utalentowana, nie może się nie spodobać i pociągnie go za sobą. Tak jest!
Barwna para zatrzymała się przy orkiestrze, gdzie Mael Bard załatwił wszystko, co trzeba. Potem on i Yen poszeptali ze sobą zawzięcie, ściskając się przy tym i cmokając aż nazbyt ochoczo, chociaż nie wiadomo dlaczego było to tak istotne w tej chwili. Cmokanie dotyczyło, naturalnie, jedynie policzków. Yenlla, kobieta zrywami rozsądna, nie zamierzała wystawiać cierpliwości Sensu Swojego Życia na zbyt ciężką próbę. W każdym razie naszeptali się wreszcie do syta, skinęli sobie nawzajem głowami i Mael ponownie podbiegł do członków tutejszego zespołu muzycznego. Wrócił z ujmującym szerokim uśmiechem i dwoma magicznymi statywami.
Wreszcie oboje stanęli na podwyższeniu. Poeta rzucił kilka słów w stronę publiczności, a potem rozległo się ostre uderzenie po klawiszach i się zaczęło. Dźwięcznym głosem Yenlli Honeydell.
When I was a little girl I had a rag doll
The only doll I've ever owned
Now I love you just the way I loved that rag doll
But only now my love has grown
And it gets stronger in every way
And it gets deeper let me say
And it gets higher day by day!
Wybór repertuaru okazał się doskonały i wkrótce na leniwej dotąd sali rozpętało się istne szaleństwo. Doborem odpowiedniej piosenki, znakomitym zgraniem i pełną zgrywy choreografią Yen i Mael zapewnili widzom atrakcyjne przedstawienie. Zupełnie jakby ćwiczyli ten numer przez co najmniej kilka ostatnich dni, a nie improwizowali z biegu.
Do I love you my oh my
River deep, mountain high
If I lost you would I cry
Oh how I love you baby, baby, baby, baby
I love you baby like a flower loves the spring
And I love you baby like a robin loves to sing
And I love you baby like a schoolboy loves his bag
And I love you baby river deep mountain high
Dynamiczna parka włóczykijowatych artystów, którzy ongiś wiele razem przeżyli, bawiła się świetnie, podobnie zresztą jak publiczność. Dialogowali z pełną swobodą, dogadując sobie pomiędzy linijkami tekstu i najwyraźniej znakomicie rozumiejąc nawzajem swoje sygnały, bowiem nie pojawiły się żadne zgrzyty, a przynajmniej nic takiego nie dało się odczuć. Poza tym nie bez znaczenia pozostawał fakt, że Yen była naprawdę piękną kobietą, a Mael przystojnym mężczyzną i razem prezentowali się znakomicie. Zwłaszcza w lekkim repertuarze. Mniej więcej tak, jakby całe życie nic innego nie robili, tylko wyginali się na scenie, na pół poważnie wyznając sobie nawzajem miłość.
Severus Snape początkowo zgrzytał zębami i całkiem poważnie rozważał możliwość opuszczenia lokalu – z lub bez Yenlli – co zależało od wahań jego nieco urażonego ego. Wystarczyło jedno słowo, jedno skinienie tego bubka wierszoklety, żeby mózg Yen ponownie przemienił się w mdły koktajl. Poleciała za nim jak wierny psiak, jakby nie mogła się tego wprost doczekać. Za Maelem, tym marnym poeciną z jego nędznymi metaforami, szeregiem bezczelnych zerżnięć z Owidiusza i szczeniacką anatomią. Ale przecież on napisał o niej POEMAT. Cudownie. Severus nawet nie mógł się z nim równać. On nie napisała w życiu nawet fraszki.
Jednak po pewnym czasie uspokoił się, wychodząc z założenia, że skoro już żmija musi, to niech lepiej wyśpiewa się poza domem. Tym bardziej, że dawno nie robiła tego wyczynowo i jest więcej niż prawdopodobne, że prędko nadwyręży sobie gardło, zachrypnie i przynajmniej ten problem będzie miał na kilka dni z głowy. Oby.
Poza tym... Niechże już jej będzie. Dzisiaj był szczególny dzień, JEJ dzień, więc może wyjątkowo robić, na co ma ochotę. Mistrz eliksirów jakoś (jednorazowo!) zdoła to znieść.
Zamówił kolejnego drinka, zapalił papierosa i z lubością się nim zaciągnął. Przecież do tej pory szczególnie na tym wszystkim nie cierpiał. Przeciwnie.
Piosenka dobiegła końca i została nagrodzona burzą oklasków, które omal nie rozsadziły budynku. Yen kłaniała się z zapałem i wdzięczyła na wszystkie znane sobie sposoby, a Mael obejmował ją ciasno w pasie, nie odstępując na krok. Widać dbał o to, aby znaleźć się na wszelkich możliwych fotkach, które mogliby pstryknąć przypadkiem zabłąkani tutaj fotoreporterzy dowolnego pisma i ewentualnie wykorzystać, gdyby do rana nie wydarzyło się nic ciekawszego – jak choćby kolejne widowiskowe morderstwo dokonane przez Śmierciojadów na kimś ważnym. Zgromadzona publiczność nie zamierzała tak łatwo ich teraz wypuścić i natarczywie domagała się bisu, zgodnie zresztą z ich życzeniem.
Mael Bard oderwał się od Yenlli i zakomenderował kolejny żywiołowy kawałek, gdy niespodziewanie przedarł się ku nim pewien elegancki starszy czarodziej. Melodia urwał się gwałtownie, gdy zdecydowanie odsunął poetę od pianisty, a następnie ruszył zamienić kilka słów z panią Snape. Początkowo wydawała się zdziwiona, lecz zaraz kiwnęła potakująco głową, nie zwracając uwagi na niezbyt szczęśliwą minę swojego przyjaciela. Ten skopał buntowniczo swój statyw na bok i opadł na wolne krzesło obok saksofonisty. Próbował się również dobrać do jego szklanki, ale tutaj napotkał zrozumiały opór ze strony właściciela. W tym czasie wyraźnie zachwycony czarodziej pocałował Yen kurtuazyjnie w rękę i pomógł jej poprawić rzucone na statyw zaklęcie nagłaśniające. Później zawrócił do pianisty i coś do niego szepnął. W pomieszczeniu rozbrzmiały łagodne i delikatne dźwięki fortepianowej solówki – wstęp do jednego z najłatwiej rozpoznawalnych i powszechnie znanych utworów, który natychmiast wywołał niezwykłe poruszenie.
Wise men say only fools rush in
But I can't help falling in love with you
Shall I say would it be a sin
If I can't help falling in love with you
W reakcji na podobne słowa z ust Yen, niezależnie od tego, że znajdowała się dobre kilka metrów od niego i na pewno nie doń zwracała, Severus nagle i bez żadnego logicznego uzasadnienia poczuł się bardzo dziwnie. Szelma miała bardzo ładny głos, chociaż nieco zbyt wysoki, aby mógł mu się całkowicie podobać. Stojąc tam samotnie i skromnie w jasnej sukience, wyglądała jakoś tak inaczej. Prawie jak nie ona. Nie tak, jak jeszcze przed chwilą, gdy w tym samym miejscu dokazywała ramię w ramię z Maelem. Sala wyciszała się niczym pod wpływem działania zaklęcia. W powszechnym milczeniu dało się odczuć prawie kontemplacyjny nastrój, który udzielał się i mistrzowi eliksirów, intensyfikując niespodziewane i osobliwe uczucie niepokoju oraz mentalnego dyskomfortu.
Panująca wokół cisza, choć tak niezwykła i nacechowana dodatkowymi znaczeniami – którymi Yen ze swojego miejsca wydawała się perfekcyjnie dyrygować – nie była jednak kompletna. Do uszu Snape'a zaczęły docierać urywki rozmowy dwóch czarownic ulokowanych przy stoliku tuż za nim, na które wcześniej nie zwrócił uwagi. Najwyraźniej urok Yenlli nie działał na wszystkich.
– Szkoda, że ten facet, Mael, gdzieś zniknął – rzuciła jedna z nich z rozmarzonym westchnieniem.
– Aha – zgodziła się druga.
– Świetnie razem wyglądali.
– Powinni występować w duecie. Są idealnie zgrani.
– To ty nie wiesz?
– O czym?
– Mael wystąpił w życiu tylko w jednej rewii, z nią właśnie, ale szybko wyleciał.
– CO?! Dlaczego? On jest znakomity!
– Być może, ale podobno w ogóle nie da się z nim współpracować. Tak słyszałam. To tylko plotki, wiesz, jednak musi w tym być cień prawdy.
– Opowiadaj.
– No, Mael to taki... kompletny artysta. Nie da się nad nim zapanować. Podczas prób do tej rewii zrobił dziecko jednej z tancerek, straszny skandal. Do tego były burdy alkoholowe. Regularnie. Na sam koniec pobił producenta.
– Nie mów!
– No! Trafił do Munga. Główny sponsor chciał wycofać fundusze, ale szybko zrezygnował, kiedy wysłali go z nią na kolację.
– Z kim? Tą tancerką?
– Nie! Z Honeydell. Zawsze ją wysyłali w takich sytuacjach.
– Żartujesz?
– Oczywiście, że nie. Miała stuprocentową skuteczność.
Obie czarownice rozchichotały się na dobrą minutę.
– No, to teraz jej się uleje – stwierdziła druga wiedźma, która przed chwilą była uświadamiania przez towarzyszkę odnośnie wybryków wielkiego Barda z Pokątnej.
– Niby dlaczego?
– Podobno wyszła za mąż.
– Zatem jeszcze wiele o tym nieszczęśniku usłyszymy, bo zapewne wkrótce zostanie najsłynniejszym rogaczem w kraju.
– Jesteś złośliwa.
– Bynajmniej! Ta cała Yen to ladacznica pierwszej wody. Podobno orgie, jakie kiedyś urządzała, do tej pory są legendarne. Nikt jej w tym nie pobił. Moja siostra była jej wielką fanką, mam wiadomości z pierwszej ręki. Chociaż nie rozumiem, dlaczego porządna kobieta miałaby sobie coś takiego obierać za wzór. Ciekawe, co to za naiwny facet.
– Jak to, nie wiesz? Przecież to Snape!
– Kto?
– Jej mąż. Severus Snape. Uczy w Hogwarcie. Moja przyjaciółka ma dzieci w wieku szkolnym.
– Niemożliwe, nauczyciel? – zdziwiła się pierwsza czarownica.
– Tak.
– Na pewno?
– Tak!
– Biedak. Skąd ona go wytrzasnęła?
– Nie mam pojęcia. Dziwne, nie?
– Chyba, że wszystko odbyło się na tej zasadzie, że... Wiesz, co się mówi o nauczycielach: że są mało rozgarnięci. Ona może sobie hulać, a w razie czego będzie komu przypisać dzieciaka.
– E tam, przesadzasz! Ile ona może mieć lat? Raczej już jej przeszło...
– Oj, nie sądzę. Widziałaś tego gościa, co zamówił u niej piosenkę? To sam Sketch! Szuka nowych tancerek. Pewnie właśnie załatwia sobie angaż, a wiesz, jak to się odbywa. Podał jej numer pokoju albo klucz czy coś.
– Mnie nie musisz mówić. Ciotka pół życia spędziła w kasie Variétés, widziała wszystko.
Orkiestra ponownie zagrała żywszy kawałek, zagłuszając dalszy ciąg konwersacji, ale Severusowi wystarczyło to, co usłyszał.
Nagle poczuł się zły. Niezupełnie zdawał sobie z tego sprawę, ale jedno wiedział na pewno – poczuł zdecydowaną i nieprzepartą ochotę możliwie szybkiego opuszczenia Nowej Dekadencji. Zgrzytnął zębami i z hukiem odsunął krzesło. Rzucił na stół kilka monet, zerwał płaszcz z pustego siedzenia i ruszył w stronę schodów. Zdążył jeszcze usłyszeć, że głos Yen gwałtownie się załamał i zafałszował, jednak dzielnie brnęła do końca kolejnej piosenki.
Coś go dusiło, coś niewymownie ciążyło. Dotarł wreszcie do zatłoczonych drzwi – najwyraźniej popisy wokalne przyciągnęły dodatkową klientelę... albo sprawiło to magiczne brzmienie nazwiska wykonawczyni. Z trudem, ale przedostał się na zewnątrz.
Był wściekły. Wyciągnął z kieszeni papierosa i spróbował go zapalić, ale ręce mu drżały. Zaklął i z furią zmiął go w dłoniach.
Yenlla wypadła zaraz za nim, więc nie zdołał się zbytnio oddalić. Biegła w jego stronę zaniepokojona, narzucając na siebie długi, połyskujący w świetle ulicznych lamp szal. Mimo widocznej w ruchach nerwowości była też zarumieniona i radosna. Szczęśliwa. Oczy jej promieniały, a na ustach błąkał się uśmiech zaspokojonej próżności, nad którym nie była w stanie zapanować.
– Severus, co się stało? – zapytała poważnie, kiedy znalazła się obok niego. – Dlaczego wyszedłeś? Czy to w-wezwanie?
Przeszył ją spojrzeniem, które zatamowało jej oddech. Tajemnicza, mroczna wściekłość omal nie przepaliła jej na wylot. Odwykła od oglądania go w takim stanie.
– Nie – warknął.
– S-sev, co jest?
– Nic. Ile miałem tam siedzieć i spokojnie patrzeć, jak robisz z siebie widowisko?
Yenlla Honeydell raptownie zbladła i cofnęła się w słusznym mniemaniu, że coś jest bardzo nie tak. Wokół nich powstało już małe, ale za to niesamowicie ciekawskie zbiegowisko. Snape odwrócił się i odszedł bez słowa. Żona pokornie podreptała za nim.
– Severus, co ci się nagle stało? Severus!
Zwrócił się na powrót ku niej, ale wyglądał już zupełnie inaczej. Przed momentem był po prostu zły, teraz miał na twarzy aż zbyt dobrze jej znaną, złośliwie wykrzywioną, beznamiętną maskę, którą widziała wiele razy, a która nigdy nie wróżyła nic dobrego. Wstrząsnął nią zimny dreszcz.
„Tylko nie to. Wszystko dzisiaj szło tak dobrze. Tylko nie TO, błagam!"
Omiótł ją lekceważącym spojrzeniem, uśmiechając się ironicznie i jakby protekcjonalnie.
– Nigdy nie miałaś żadnej własnej piosenki, prawda? Tylko cudze kawałki.
Yenlla stanęła jak wryta. To był cios nie tylko najmniej spodziewany, lecz też zadany znacznie poniżej pasa.
Dlaczego? Dlaczego znowu to samo? Co znowu zrobiła źle, żeby sobie na to zasłużyć? Cały ten dzień był naprawdę cudowny. Zakończyła długoletni projekt badawczy, zdobyła znaczący tytuł naukowy (prawda, że nie przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi, ale nie o to chodziło) i pożegnała się właściwie z tą dziedziną swojej działalności, która od dawna jej nie pociągała. Na koniec udało jej się namówić Nietoperza na jakąkolwiek rozrywkę, poza tą oznaczającą dla niej pilne obserwacje sufitu, i jeszcze mogła zaśpiewać, a wtedy nagle... nagle TO. To było dla niej zbyt wiele. Mogła odejść w godnym milczeniu, bo tak żałosna zaczepka zaiste nie zasługiwała na ripostę, ale nie potrafiła. Za bardzo ją zabolało. Zmrużyła oczy i odgryzła się mściwie, już w trakcie wypowiadania słów wiedząc, że nie powinna mówić podobnych rzeczy:
– A ty? Ile dostawałeś za swoje oryginalne pomysły? Za nowatorskie eliksiry? Za swoją powalającą błyskotliwość? Ja przynajmniej nie musiałam zacząć mordować, aby się utrzymać!
Miała świadomość, że posunęła się za daleko i była przygotowana na to, że ją uderzy, ale nie. Zrobił coś o wiele gorszego – zaśmiał się.
– Oczywiście, że nie. Tobie wystarczyło rozłożyć nogi. Niewątpliwie przyjemniejsze.
– Nie chcę cię znać, Snape! – krzyknęła w odpowiedzi. – Nigdy więcej!
Yen okręciła się na pięcie i odmaszerowała, powiewając czarnym szalem, który dopiero co od niego dostała. Kawałkiem szmaty totalnie bez znaczenia.
Nie zatrzymał jej. Chociaż usilnie starała się powstrzymać i nie patrzeć na niego, zerknęła przez ramię do tyłu. Severusa już nie było. Zostawił ją! Samą, w środku nocy, na ulicy! Doskonale, niech i tak będzie!
Szła uparcie przed siebie, nie do końca zdając sobie sprawę, gdzie dokładnie zmierza. Była zbyt zdenerwowana i rozbita, aby pilnować trasy. Piekły ją oczy i dławiło w gardle. Miała ochotę usiąść na brukowanej ulicy i najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Jednak droga raptem i bez żadnego ostrzeżenia rozpłynęła się w gęstniejącym mroku. Yen uniosła wzrok, dotąd uparcie wbity we własne stopy, i rozejrzała się, nie rozpoznając miejsca, w którym się znalazła. Zerknęła w stronę jedynej palącej się w pobliżu i potwornie okopconej lampy. Niewielki płomyk oświetlał zaśniedziałą metalową tabliczkę. Napis na niej zmroził Krukonce krew w żyłach.
Aleja Śmiertelnego Nokturnu.
***
Lord Voldemort pochylił się i uniósł ku sobie twarz klęczącej u jego stóp Bellatrix Lestrange, a ona wyczytała w jego oczach to, co od bardzo dawna chciała tam znaleźć.
„Nadszedł czas", pomyślała i skinęła pokornie głową.
– Zgadzam się, ale to nie znaczy, że wierzę we wszystko, co powiedziałaś – zastrzegł mroczny czarnoksiężnik.
„Przekonamy się, mój Panie. Już wkrótce. Bardzo niedługo. Kto jest Wierny, a kto nie. Nadszedł czas, aby raz na zawsze oddzielić ziarna od plew, mój Panie".
John Kander, Fred Ebb, CABARET: Cabaret.
Tina Turner: River Deep, Mountain High.
Elvis Presley: Can't Help Falling in Love.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro