Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odsłona 15: Kraina bez fałszu


There's something sweet
And almost kind
But he was mean
And he was coarse and unrefined.
But now he's dear
And so unsure,
I wonder why
I didn't see it there before
(BEAUTY AND THE BEAST: Something There)

– To idiotyczne.

– Nie marudź, kochanie.

Severus wiercił się zaniepokojony zabiegami, jakim właśnie był poddawany, a na które wyraził zgodę w chwili totalnego zaćmienia umysłu. Wreszcie spróbował się podnieść z wyraźnym zniecierpliwieniem pomieszanym z początkami irytacji.

– Wystarczy tego dobrego.

– Nie. – Nogi Yen zacisnęły się ciaśniej wokół niego, skutecznie unieruchamiając. Roztarła w dłoniach rześko pachnący eliksir i wtarła mu delikatnie w wilgotne włosy. – Znam się na tym. Niech się pan zrelaksuje, panie profesorze.

– Musiałem chyba oszaleć, żeby się na to zgodzić.

– Najprawdopodobniej.

– Długo jeszcze?

– Severus! – prychnęła Yenlla. – Źle ci? Ile zamierzałeś chodzić z tą naturalną parodią dredów na głowie, hę?

Mistrz eliksirów po raz kolejny poruszył się niespokojnie. Połowica szturchnęła go wymownie w ramię i rozczesała z wprawą włosy grzebieniem, przesypując je między palcami. Trochę zgarnęła do tyłu, trochę zebrała z góry i podwinęła od dołu. Podczas wszystkich tych czynności Severus wciąż wił się, nie mogąc usiedzieć na miejscu i czując się wyjątkowo głupio. Ponieważ zdecydowanie zaprotestował przeciw zlikwidowaniu przedziałka, Yenlla tylko roztrzepała mu lekko włosy na skroniach i wypuściła. Oparła głowę na jego ramieniu, podając lustro.

– I?

– Khm.

– Wyglądasz teraz tak, jak powinieneś. Trzeba było dawno to zrobić. Następnym razem zaplotę ci warkocz. Taki jak nosi Lucjusz.

– Po moim trupie.

– W ostateczności. – Wyszczerzyła się modelowo. – Daj spokój! To jest trendy w tych sferach.

Snape pozwolił sobie na lekki grymas ust – taki bardziej na plus. Wstał i zaczął kręcić się po sypialni, wyciągając z szafy kolejne elementy garderoby i układając je równiutko na łóżku. Yenlla przyglądała mu się cokolwiek psotnie, charakterystycznie przygryzając wargę,

– Severrr... – zaśpiewała przymilnie.

– Tak?

– Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałeś, że nie jesteś w typie Remusa?

– Yen, litości!

– Nie, spokojnie. Tak tylko pytam, bo od tamtej pory zastanawiam się...

– Taak? – westchnął.

– Zastanawiałam się tylko... No wiesz!

Rozłożyła się wygodnie na całej długości łóżka, opierając łokciami tuż obok miejsca, gdzie siedział. Severus usunął z jej zasięgu starannie odprasowaną kamizelkę.

– Obawiam się, że nawet się nie domyślam.

– Zastanawiałam się tylko... Oj, no! – Zachichotała niekontrolowanie. – Czy, wiesz, kiedykolwiek robiłeś to z... Na Rowenę, przecież dobrze wiesz, o co mi chodzi! Z facetem?

Nietoperza dosłownie zatkało.

– Yenlla!

– Nie patrz tak na mnie. Co w tym dziwnego? To naturalne!

– Chyba nie twierdzisz, że ty...

– Z kobietami? Pewnie! – odparła lekko, wzruszając ramionami, jakby uważała to za najoczywistszą rzecz pod słońcem, której to opinii Severus raczej nie podzielał, gdyż w reakcji na to oświadczenie przedstawiał iście godny pożałowania widok.

– Nie chcę o tym nigdy więcej słyszeć.

– To po co pytasz?

Mistrz eliksirów wstał z wyjątkowo nacechowanym emocjonalnie prychnięciem i dokończył poranną toaletę. Zawiązał krawat i przejechał różdżką wzdłuż rzędu guzików u szaty, które same błyskawicznie się pozapinały.

Yen stanęła przed nim, wciąż jeszcze mając problemy z zapanowaniem nad twarzą.

– Teczka.

– Yen, na litość, ubierz się wreszcie.

– Jestem naturalistką.

Poprawiła mu krawat i podniosła łobuzersko kołnierzyk, który dopiero co starannie ułożył. Severus odtrącił jej dłonie i przywrócił go do poprzedniego stanu.

– Tak było lepiej, Sever.

Odpowiedzią na poradę było spojrzenie pełne politowania. Snape wyszedł na korytarz, postawił kołnierzyk i dopiero wtedy się teleportował. Przyklejona do judasza Yen podskakiwała z uciechy.

– Nie chcę o tym nigdy więcej słyszeć! – przedrzeźniała go, zanosząc się od śmiechu. – Pan pruderyjny, kto by pomyślał.

***

Mistrz eliksirów przyglądał się z zainteresowaniem, niepozbawionym pewnej dozy zwyczajnej ludzkiej próżności, swojemu odbiciu w okiennej szybie. Rzeczywiście wyglądał inaczej. Wstrząsnął głową, a włosy spłynęły mu miękko i elegancko falami po bokach twarzy. Interesujące... Pobawił się nimi przez chwilę, sczesując raz na jedną, raz na drugą stronę i obserwując krytycznie efekt. Nastawił inaczej kołnierzyk, poluzował nieco krawat. Być może...

– Severusie?

Wezwany drgnął jak człowiek przyłapany na gorącym uczynku. Rozbawiony Dumbledore poprawił na nosie okulary.

– Tu jesteś, drogi chłopcze. Co robiłeś?

– Nic.

– Och... no tak. Niezmiernie się cieszę, że tak szybko zdecydowałeś się wrócić, mój drogi, choć doprawdy nie musiałeś.

– Wiem.

– Yen twierdzi...

– Domyślam się.

– Urocza dziewczyna, tak bardzo się przejmowała, kiedy...

– Dyrektorze, błagam – ponownie nie pozwolił mu dokończyć.

– Och, już dobrze, dobrze. Właściwie to świetnie, że już jesteś. Czy masz może dla mnie...

– Oczywiście, dyrektorze.

Severus szarpnął za zapięcie teczki. Pierwszym, co ujrzał, była mała różowa karteczka przyczepiona po wewnętrznej stronie, na której zamaszystym pismem Yen wypisano trzy słowa: „A nie mówiłam?". Snape zdarł ją i zmiął w ręce, mamrocząc coś, ale tylko średnio nieprzychylnie. Następnie wyciągnął fiolkę wypełnioną fioletowym płynem i podał Dumbledore'owi.

– Jeżeli masz chwilkę, chciałbym też zamienić z tobą kilka słów.

– Dobrze. Chyba domyślam się, o co chodzi.

– A zatem rozumiesz, że ten stracony tydzień wprowadził pewne komplikacje?

– Powiedziałem już, że postaram się zrobić wszystko, co...

– Nie ma czasu, mój chłopcze. Przeciek sięga coraz dalej i wyżej. Coraz tajniejszych akt. Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zwłokę.

– Rozumiem – odpowiedział krótko Severus, starannie unikając spojrzenia dyrektora.

***

Severus Snape sprawdzał w pospiechu ostatnią pracę, modląc się w duchu o cierpliwość i ciesząc perspektywą przerwy na drugie śniadanie. Miał szczerze dosyć. To już kolejny raz, gdy nie wyrobił się na czas z uczniowskimi klasówkami, a nie mógł już dłużej zwlekać. Kiedyś coś takiego nigdy by mu się nie zdarzyło, lecz obecnie Mroczny, Jasny, a także pomieszkująca u niego kątem Yenlla potrafili wspólnie o wiele skuteczniej zaabsorbować jego uwagę niż kolejny test z trucizn i antidotów, który i tak przecież wszyscy obleją. Tak więc teraz wisiała mu nad głową niczym miecz Damoklesa cała szafa zaległości nadrabianych w przerwach pomiędzy zajęciami.

Po zdecydowanie zbyt krótkiej chwili odpoczynku wszechświat Severusa ponownie gwałtownie przyspieszył. Lord Voldemort znów zainteresował się własnym ogródkiem i bieżącymi sprawami, a to oznaczało kolejne zarwane noce. Przy okazji ubzdurał sobie, że do niższych szeregów Śmierciożerców przyplątał się szpieg – co nie było zupełnie bezpodstawne – więc mieli pełne ręce roboty z próbami wierności, przesłuchaniami, wyrokami i sprzątaniem po nich. Dodatkowo Bellatrix Lestrange, która od dłuższego czasu rzucała mu kłody pod nogi, ostatnio zdwoiła wysiłki. Ktoś przypomniał Mrocznemu, że wyzwalanie się towarzysza Snape'a z oków małżeństwa – do czego był wszak tak skory – trwa podejrzanie długo. Lord teoretycznie zignorował tę informację, bo akurat w tym czasie ministerialni aurorzy, którzy jednak od czasu do czasu do czegoś się przydawali, zlikwidowali im ważną skrzynkę kontaktową w Szkocji. Zamieszanie wstrząsnęło od posad Wewnętrznym Kręgiem, poleciały kolejne głowy i nastąpiła wymiana personalna. Lucjusz powrócił wreszcie na dawne miejsce, zatem musiały nastąpić jakieś ustalenie związane z przyszłą karierą jego syna, a ta świadomość zmroziła Severusowi krew w żyłach. Tak więc, nawet jeżeli Voldemort nie zwrócił wielkiej uwagi na tę najmniej wtedy istotną (bo i z kiepskim wyczuciem czasu podaną) informację, to jednak mistrz eliksirów czuł, że coraz uważniej śledzą go czujne czerwone oczy Mrocznego.

Niech szlag trafi Bellatrix i Yenllę! Szlag na puste głowy wszystkich kobiet uniwersum!

Po drugiej stronie nie było wcale lepiej. Wzmożone ruchy Śmierciojadów pociągnęły za sobą wiercenie się Zakonu Feniksa. Powrót Lupina i to, co ze sobą przywlókł, oznaczało dla profesora Snape'a godziny przesiadywania w laboratorium, a wciąż nierozwiązany pozostawał problem szpiega w ministerstwie, który aktualnie rozwijał skrzydła. Szpiega o zdecydowanie wysokiej pozycji w rządowej hierarchii i zupełnie nieuchwytnego.

Przechodząc w sferę spraw o wiele mniej doniosłych, tygodniową nieobecnością w szkole Severus narobił sobie olbrzymich tyłów. Większość eliksirów, nad którymi pracował w domu i szkole, uległa samodestrukcji i musiał zaczynać od początku. Dodatkowo nadwyrężyło mu to opinię niezniszczalnego sukinsyna, zatem dążył do szybkiego zatarcia tego niepochlebnego dla siebie wrażenia w uczniowskiej pamięci. Usuwał je silną ręką oraz cholernie skomplikowanymi eliksirami i sprawdzianami tak wrednymi, że zadziwiał samego siebie – a było to raczej trudne po tylu latach praktyki pedagogicznej. Niestety, próby odzyskania autorytetu, mimo że działały, owocowały tonami nadprogramowej papierkowej roboty oraz dalszymi zaległościami. I tak kręciło się to błędne koło, wznosząc Severusa przez wyżyny irytacji aż nad niebezpieczną przepaść stanów histerycznych.

Na wpół chory, wykończony i chronicznie wściekły Nietoperz zaczął naprawdę obawiać się o swoje zdrowie psychiczne. Zastanawiał się, kiedy zdarzy mu się pomylić Mrocznego z Jasnym, a potem wypłacze się ze wszystkiego na ramieniu Neville'a, proponując jednocześnie rundkę quidditcha Potterowi, pod warunkiem, że ten pozwoli mu grać lusterkiem Yen... W takim układzie Wielkie Odkrycie Kart i widowiskowa śmierć przestawały wydawać się przesadnie fatalną opcją. Severusowi właściwie nigdy się nie wydawały.

W nieskończenie wrzącym na ogniu tyglu swego życia Severus Snape połowę dnia spędzał na nadrabianiu, w pocie czoła i ironii, szkolnych zaległości, popołudnia na użeraniu się z Zakonnikami, a noce przetupywał na mrozie w towarzystwie bandy stukniętych faszystów Czarnego Lorda. Skutkiem tego do osobistej dyspozycji pozostawały mu tylko wieczory... Umilane regularnie przez Yen znajdującą niewymowną przyjemność w upartym powtarzaniu, jak bardzo czuje się zaniedbywana i jak bardzo jej się nudzi – co doprowadzało go naturalnie do szewskiej pasji.

Yenlla rzeczywiście miała powody do narzekań. Zagoniony w tę i we w tę aktualny Sens Jej Życia zauważał jej obecność tylko wtedy, gdy wracał wyjątkowo nabuzowany i musiał jakoś się wyładować. Wtedy albo na nią wrzeszczał (Merlin wie o co!), albo... też krzyczał, ale nieco inaczej i przyjemniej. Yen miała wrażenie, że jest obecnie żywą kukłą, która służy mistrzowi eliksirów do dwóch rodzajów treningu, i miała tego po dziurki w nosie. Tym bardziej, że miała własne sprawy i kłopoty, w rozwiązaniu których przydałby jej się (po namyśle) jej Śmierciojad.

Tymczasem rzeczony Śmierciojad w dalszym ciągu tkwił w klasie eliksirów, gdzie nie było już nikogo poza nim i panną Thompson, której pracę właśnie maltretował. Zakonotował sobie, aby, cokolwiek by się nie działo, od tej pory zawsze sprawdzać wszelkie bazgroły panny Thompson w pierwszej kolejności i nigdy więcej nie dać jej możliwości wiszenia mu nad głową w odosobnieniu. To dziewczynisko z jakichś przyczyn źle na niego działało. Stało teraz obok, świdrując go uparcie wzrokiem, jakby w jakikolwiek sposób mogło to pomóc klasówce, która obecnie przed nim leżała i zdawała się błagać o zmiłowanie. Nie z nim takie numery.

– Klęska, Thompson. Poprawa za tydzień.

Szlag! Następna sterta prac do poprawienia, Salazar wie po co! Dlaczego oni nigdy nie mogą pozaliczać wszystkiego w pierwszym terminie?

Severus jedną ręką podał pracę dziewczynie, jednocześnie notując coś w protokole. W tej samej chwili poczuł, jak palce panny Thompson delikatnie muskają jego dłoń. Natychmiast zwrócił się ku niej ze zmarszczonymi groźnie brwiami. Gdzieś w głębi jestestwa zaraz rozjarzyła mu się ostrzegawcza lampka. Co jak co, ale zawsze z troską wręcz paranoiczną starał się unikać jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z uczniami. Zwłaszcza podczas podawania oblanych prac. Severus nie żył na świecie od wczoraj i znał, a także w większości przynajmniej raz zastosował, naprawdę perfidne mikstury. O co więc chodziło?

Thompson przyciskała kurczowo pergamin do piersi, oddech miała przyspieszony, a oczy dziwnie rozbiegane.

„O nie!", przemknęło błyskawicznie przez głowę Severusa. „Tylko nie atak histerii. Nie teraz".

Hogwarcki mistrz eliksirów był jednak optymistą, albowiem panna Thompson miała w zanadrzu coś całkiem innego.

– Profesorze – wyrzuciła z siebie na wydechu drżącym głosem – spod pańskiego pióra nawet najgorsza ocena ma niebiański smak.

„Kurwa mać", zdążył pomyśleć Snape, który zrozumiał, co jest grane. Ostatecznie miał najlepszą korepetytorkę. Thompson, o ile to było możliwe, jeszcze bardziej się do niego zbliżyła, a on siedział jak sparaliżowany, nie do końca wierząc, że to dzieje się naprawdę, i zastanawiając, dlaczego przydarza właśnie jemu.

– Profesorze – kontynuowała zaaferowana dziewczyna. – Pan jest... Jest pan moim idolem. Wzorem! Od pierwszej chwili, gdy pana ujrzałam, jeszcze w pierwszej klasie.

– Panno Thompson.

– Ten tekst o warzeniu chwały...

– Thompson! – warknął wściekle Severus, nadal niezdolny do podjęcia bardziej zdecydowanych działań.

– Profesorze, ja... ja... pana...

– NIE!

– Nieszczęśliwie!

Zanim mistrz eliksirów zdecydował się na jakikolwiek ruch, było za późno. Dziewczyna rozbeczała się i z impetem rzuciła mu na szyję, przewracając go wraz z krzesłem na kamienną podłogę. Oplotła go zapalczywie ramionami, wciąż zapewniając o swoim wielkim oddaniu, podczas gdy Severus wił się dziko, próbując ją z siebie zrzucić.

– Thompson, puść w tej chwili!

Profesor Snape miotał się, szarpał i warczał, aby za wszelką cenę i możliwie szybko uwolnić się od poniżających uścisków. Niestety, nadal był dość osłabiony, a zdesperowana panna Thompson okazała się nadspodziewanie silna, uparta i trudna do usunięcia. Nie poskutkowały krzyki i groźby, uparta pannica przyssała się do niego niby wysmarowana samoprzyczepnym eliksirem, którym Yenlla pokrywała na jednym brzegu pocięte w kwadraciki kawałki kolorowych pergaminów.

– Thompson, jeżeli w tej chwili się nie uspokoisz, zamienię twoje życie w piekło! – syczał Severus, jednak jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było obłędne:

– Tak! O tak!

– THOPMSON!

Sytuacja wydawała się patowa aż do momentu, gdy spod drzwi rozległ się czyjś perlisty śmiech. Rzeczywiście, brakowało mu tylko świadków tej żenującej sceny, a już zwłaszcza w osobie...

– Sever, ty dzikie zwierzę! – parsknęła ubawiona Yenlla Honeydell (samozwańczo) Snape.

Na rozgorączkowaną pannę Thompson podziałało to jak kubeł zimnej wody. Zerwała się na równe nogi, wypuszczając z objęć profesora eliksirów, i spłonęła szkarłatnym rumieńcem. W zdenerwowaniu wyłamywała palce, nie odważając się spojrzeć ani na jedno, ani na drugie z dwójki dorosłych czarodziejów.

Rozjuszony Severus równie błyskawicznie pozbierał się z podłogi.

– Thompson! – ryknął i dziewczyna odruchowo skuliła się w sobie.

– Czyś ty...? Coś ty...? – Rozwścieczony do granic przyzwoitości profesor miał trudności z pozbieraniem rozproszonych myśli. Dodatkowo wyprowadzały go z równowagi niedwuznaczne uśmieszki pięknej Yen.

– Sever, kochanie. – Zastukała radośnie obcasami. – To właśnie miłość!

– Ani słowa, Yen. A ty, dziewczyno, masz szlaban do końca szkoły – zdołał wreszcie wydyszeć.

– Z panem? – Rozpromieniła się panna Thompson.

– NIE!

– Panuj nad sobą, panie profesorze Sev. Wyglądasz zupełnie, jakbyś tracił nad sobą kontrolę – skomentowała od razu szelma.

– Yenlla!

– Przepraszam.

– Z moich oczu, Thompson. Jazda! – krzyknął na struchlałą, nieszczęśliwie zakochaną uczennicę.

Odpowiedziało mu spojrzenie skrzywdzonych sarnich oczu, tyle że ze strony innej przedstawicielki płci kłopotliwej, niż dotąd przywykł. Puściły mu nerwy. Jednym skokiem dopadł nieszczęsnej dziewczyny, chwycił ją za kołnierz szaty, nie przejmując się pełnym paniki piskiem, i szarpnął. Odholował ją do drzwi, nie zważając ani na nieśmiałe protesty, ani fakt, że oszołomiona nie jest w stanie dotrzymać mu kroku.

– Porozmawiam o tym z profesorem Flitwickiem – zapewnił, po czym brutalnie wypchnął smarkulę na korytarz i zatrzasnął drzwi.

– Zaraz mnie szlag trafi! – oświadczył światu w ogólności, otrzepując szatę z kurzu.

Tuż przy jego uchu rozległ się słodki głosik Yen:

– A więc wciąż masz takie samo powodzenie jak kiedyś? – zamruczała, cmokając go w policzek na powitanie.

Severus odpędził się od niej nerwowo, wrócił do biurka i zaczął przerzucać na nim papiery.

– Pamiętam, jak musiałam się przedzierać przez tabuny rywalek.

– Przestań.

– No co? Niezły był z ciebie towar, a jeszcze teraz, w tej nowej fryzurze?

Nie doczekała się reakcji, więc spokojnie kontynuowała z rozszerzającym się, przeuroczym uśmiechem:

– Życie nauczyciela rzeczywiście musi być ciężkie. Te wszystkie świeże twarzyczki, jędrne i młode ciałka...

– Skończyłaś już? – warknął Severus.

– Ależ ja wszystko rozumiem – zapewniła go gorąco. – Czy dobrze słyszałam, że to Krukonka?

– Niestety.

– Masz do nich szczęście.

– Raczej niefart.

– Nieważne.

– Może zainspirowała się twoją biografią? – rzucił kpiąco Snape.

Yenlla zachichotała zadowolona, że dał się wciągnąć w jej gierkę.

– Hm? Powinnam być zazdrosna? – zapytała słodko, bezceremonialnie siadając na zawalonym szpargałami biurku.

– Na Merlina, daj mi spokój. Mam dosyć na dzisiaj. I złaź stąd.

– Mówię poważnie. – Położyła mu rękę na piersi i delikatnie przyciągnęła do siebie za szatę. – Generalnie źle znoszę konkurencję.

– Nie interesują mnie smarkule – powiedział zdecydowanie, odtrącając ją ponownie. Poprawił się na krześle i zajął swoimi papierami. – Zejdź z biurka. Tam jest krzesło.

– Nie.

Yen położyła się przed nim na blacie, strącając na podłogę połowę rzeczy, a resztę przykrywając długimi włosami.

– Na twoim miejscu nie lekceważyłabym tej Thompson. One potrafią być uparte.

– Co ty nie powiesz? – Snape nie przerywał pospiesznej pisaniny i w ogóle na nią nie patrzył.

– Mnie to się zawsze udawało. – Yen spokojnie bawiła się wstążkami u gorsetu sukni i zerkała na niego prowokacyjnie spod jedwabistych rzęs.

– Khm.

– Sever, nie zbywaj mnie półsłówkami! Właśnie ocaliłam twoją cnotę, chyba należy mi się za to odrobina wdzięczności.

– Yen – mruknął ostrzegawczo.

Wybuchła śmiechem, wprawiając w drżenie cały stolik.

– Wynoś się stąd albo nie ręczę za siebie.

– Ależ tak! Uwielbiam, kiedy to robisz! Czy też nie robisz. Wtedy jest najlepiej, prawda? – Posłała mu kolejny dwuznaczny uśmiech.

Severus na chwilę zaniemówił. Mimo wszystko nadal był niezbyt przyzwyczajony do jej retoryki. Zwłaszcza w tych szacownych murach.

– Ubóstwiam, kiedy się irytujesz – zapewniła gorąco.

Mistrz eliksirów skapitulował. Wiedział, że i tak nie uda mu się jej zbyć, więc odsunął od siebie papiery i raczył zwrócić na nią całą swoją uwagę.

– Chciałaś czegoś konkretnego czy przyszłaś tylko po to, żeby mnie zdenerwować? – zapytał z westchnieniem. – Aha, i przypadkowo ocalić moją cześć – dodał kwaśno.

Yenlla przewróciła się na bok, zwracając ku niemu, i oparła głowę na dłoni. Była tradycyjnie śliczna. W opinającej ją zielonej sukni, zarumieniona od śmiechu, z wilgotnymi od deszczu włosami, które skręcały się w sprężyste loki.

Napotkała jego wzrok i spoważniała. Wyciągnęła wolną dłoń i pogłaskała go po policzku.

– Idę do Dumbledore'a.

– Po co?

– Złożyć raport – odparła ironicznie.

– Nie rozumiem.

– Ja też. Ostatnio bez przerwy wypytuje mnie o ciebie.

Severus oparł się wygodnie łokciami o blat i pozwolił chłodnym palcom Yen gładzić się po twarzy.

– I co mu powiesz?

– Że czujesz się lepiej i jesteś grzecznym chłopcem. Sumiennie wypełniasz wszystkie polecenia, ale, niestety, nic istotnego mi nie mówisz, więc też w ogóle mnie to wszystko nie obchodzi. Jestem tylko biedną, małą Yen, co ja mogę wiedzieć o waszych wielkich i ważnych dziejowych sprawach. Sever, powiedz mi, wpakowałeś się w coś niedobrego? – zapytała niespodziewanie.

– Od wczoraj?

– Widzę, że coś się dzieje.

– Nieważne. Nic nowego.

Yen zbliżyła się do mistrza eliksirów i ujęła jego twarz w obie dłonie, patrząc mu głęboko w oczy. Ujrzała tam wyczekiwanie. Chwyciła jego rękę i ułożyła na swojej talii. Ramię Severusa zacisnęło się wokół niej ciasno.

– Możesz mi wszystko powiedzieć. Możesz mi zawsze zaufać.

Yen usadowiła się przed nim, pozwalając, aby złożył głowę na jej kolanach. Wplotła palce w jego włosy. Pochyliła się nad nim, szepcząc jakieś nonsensy. Zapach perfum Krukonki był tak odurzający, dotyk czuły... Ciepło płonącego za plecami Severusa ognia na kominku nagle stało się nieznośne.

– Nie teraz i nie tutaj – powiedział z trudem. – Ktoś może wejść w każdej chwili.

– Wiesz, jak bardzo o to dbam?

Chwilę później rozgorączkowany Severus mruknął, celując w drzwi gabinetu:

Colloportus!

Silencio – dodała miękko Yenlla.

***

Piękna Yen zamknęła za sobą drzwi sali, w pospiechu poprawiając zmierzwione włosy i wygładzając suknię, po czym pomaszerował przed siebie, układając w myśli przemowę dla dyrektora. Nie lubiła tego. Czuła, że dyrektor nie jest z nimi szczery, więc sama też nie miała zamiaru się na to wysilać. Tutaj przecież wszyscy wszystkich oszukiwali. To była część tej roboty. Nigdy nie można było dociec, gdzie leży prawda i chyba nikt już tego nie próbował. A ona, choćby nie wiadomo co się działo, zdecydowała się stanąć po stronie Severusa. Niezależnie od tego, czego od niego chcieli. Niezależnie od tego, co się działo. Dawno straciła nadzieję, że kiedykolwiek cokolwiek z tego zrozumie.

– Dziwka. – Usłyszała nagle za plecami jadowity szept.

Momentalnie rozpoznała głos i odwróciła się z promiennym uśmiechem. W pustym korytarzu za nią stała ta mała Thompson z jakąś anemiczną koleżanką i wbijała w nią spojrzenie pełne naiwnej nienawiści.

„Młodzieńcza, prawdopodobnie pierwsza miłość i zraniona duma", zdiagnozowała szybko pani Snape. „Jakie to słodkie. Jakie to niewinne".

Jednak i ona nie mogła puścić urazy płazem. Severus stanowił jej teren. Podeszła do panny Thompson kołyszącym, eleganckim krokiem. Anemiczna koleżanka, czując, co się święci, natychmiast umknęła w bok. Thompson najwyraźniej miała ochotę na to samo, cofnęła się o krok i wpadła na zbroję.

– Pozwól, że dam ci radę na przyszłość – zaczęła Yen konwersacyjnym tonem. – Jak prędzej czy później się przekonasz, jest tylko jeden dobry sposób, aby zatrzymać przy sobie mężczyznę, i dziwkarskie doświadczenia są tutaj raczej zaletą niż wadą.

Panna Thompson spłonęła rumieńcem aż po koniuszki uszu i przełknęła ciężko. Nie była w stanie wytrzymać przeszywającego spojrzenia Yenlli Honeydell.

– Aha, i jeszcze jedno – szepnęła na koniec konfidencjonalnie. – Uwierz mi, są wygodniejsze miejsca niż podłoga.

Uśmiechnęła się do obu dziewcząt, pomachała im na pożegnanie i odeszła w swoją stronę, zadzierając wysoko głowę i beztrosko wymachując ściskanymi w jednej dłoni rękawiczkami.

***

Severus zrzucił na podłogę sprawdzone prace, a kolejną ich partię przełożył z nocnego stolika na swoje kolana. Dni mijały zbyt szybko, a jeden nie różnił się od drugiego. Luty, marzec, kwiecień – najmniejszej różnicy. Poprawił się na poduszkach i upił łyk kawy, której moc mogłaby powalić słonia. Ułożona obok niego Yen wierciła się niemiłosiernie i wzdychała przez sen. Była mistrzynią jednego i drugiego. Severus za to był mistrzem eliksirów z tonami zaległości szkolnych w znienawidzonej formie papierkowej walającymi się po całej sypialni, dlatego zamiast ćwiczyć się w równie przyjemnych jak jego tymczasowa małżonka rzeczach, wyjął pióro zza ucha i zamoczył je w zielonym atramencie. Przetarł wolną ręką zmęczone oczy i przysunął sobie bliżej świecę. Przebiegł spojrzeniem po teście, załamał się i odruchowo sięgnął po papierosa. Przypalił go od różdżki i zaciągnął się błogo.

Yenlla zaczęła się wiercić z większą intensywnością i niuchać coraz bardziej wymownie.

– Severus – rozległ się jej zaspany co prawda, ale pełen pretensji głos – co ty, u diabla, wyprawiasz?!

Usiadła na łóżku i poprawiła na czole coś czarnego, co kojarzyło się Snape'owi z elementem końskiej uprzęży. Cholera wie, po co jej to było, skoro nigdy nie zakładała tego na oczy – ostatecznie bała się ciemności. Nosiła to chyba tylko dlatego, że miało wyhaftowany taki sam wzór jak kapcie i było z czystego jedwabiu. Yen poczęstowała go skrzywdzonym spojrzeniem, które stopniowo rozgrzewało się, aż stało naprawdę groźne.

– Ty palisz?! W łóżku?!

Rozkojarzony i nieco ogłupiony wszystkimi nawykami, jakim dzisiaj pofolgował, Severus zerkał bezmyślnie to na nią, to na papierosa. Niewiele mu to pomogło.

– Co ja mówiłam o paleniu w domu, Snape?

Wreszcie zrozumiał przekaz. Dokładnie w tej samej chwili, gdy pozostawiony samemu sobie niedopałek przypiekł mu palce.

– Szlag! To o to ci chodzi? – mruknął odkrywczo i sięgnął po popielniczkę.

Yenlla przewróciła oczami.

– A o co innego? Zadymiłeś cały pokój!

Skopała z siebie kołdrę razem z pergaminami, piórami, książkami i wszystkim tym, czym obciążył ich łóżko pan domu, jakby obawiał się nagłego nadejścia tornada. Następnie powędrowała do okna i otworzyła je na oścież. Wychyliła się poza parapet, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, a zrobiła to tak skutecznie, że kusa koszulka (prawdopodobnie wygrzebana na dziale dla bachorów do lat siedmiu) odsłoniła wszystko aż po celtycki tatuaż na prawym pośladku wyglądający filuternie spoza nogawki koronkowych fig. Gdy już nawdychała się do woli, pomachała zasłonami i poniuchała krytycznie po sypialni, usatysfakcjonowana wróciła do łoża, do Snape'a ślepiącego nad kolejnym testem.

– Znowu?

– Terminy mnie gonią.

– A ty koniecznie chcesz je prześcignąć. Panna Thompson działa, co?

Nietoperz prychnął lekceważąco, udając, że wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, jak różowieją mu uszy. Postanowił dla bezpieczeństwa schować się za opróżnioną do połowy filiżanką. Tylko tego było trzeba jego rozbudzonej połowicy.

– Kawa?! – krzyknęła tonem dyplomowanej niani (takiej z wąsami w zestawie). – O trzeciej w nocy?! Życie ci niemiłe?

– Nie twój interes.

– Owszem, mój. – Wyrwał mu napój, zanim zdążył zareagować.

Snape poderwał się gwałtownie i ukląkł na pościeli.

– Oddawaj to!

– Mowy nie ma.

– Yenlla!

– Nie! – Spodek buntowniczo stuknął o podłogę po jej stronie łóżka. – Dopiero niedawno cię poskładałam, nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić.

– Nikt cię...

– Zobacz, jak ręce ci się trzęsą!

– Idź spać, Yen.

– Jak mam spać, skoro urządzasz tu wędzarnię? Czy tych prac nie zrobiło się ostatnio coraz więcej? Za dużo pracujesz, Sever. Świrujesz od tego.

– Co tobie oczywiście nie grozi.

– Dlaczego musisz być złośliwy, kiedy usiłuję się o ciebie zatroszczyć?

– Nikt cię o to nie prosi – odpowiedziała zaraz sama sobie, do wtóru z mistrzem eliksirów.

Ten, zirytowany, wstał i zaczął zbierać papiery, najwyraźniej z zamiarem zmiany lokum.

– O Roweno! – skomentowała Yen, uderzając pięściami w materac. – Dlaczego ty musisz być takim skończonym dupkiem!

Severus szarpnął z pasją klamkę.

– Boże, żywcem urażona primadonna! Czekaj!

Yen wybiegła za nim, kłapiąc jedwabnymi kapciuszkami z wzorem w kwiaty wiśni.

– Przestań za mną łazić!

– Bez przerwy to powtarzasz, kochanie, a ja ciągle słucham cię z identyczną atencją.

Snape usiadł przy ławie w salonie i przywołał do siebie butelkę koniaku.

– Poza tym liczę na nagrodę. – Uśmiechnęła się tajemniczo Yen.

– Słucham?!

Patrzył na nią jak na wariatkę. Poprawiła zalotnie włosy z wyrazem rozmarzenia na uroczej twarzy. Postukała się palcem w policzek.

– No, wiesz... Na przykład taką jak ostatnio.

– Na litość, o czym ty znowu pleciesz?

– Och, nieważne. Co z tego mam, to moje, tak? Piękne wspomnienia.

– I kto tu świruje?

Yen wylądowała zgrabnie na stole, wyrywając mu jednocześnie szklankę i wychylając ją do dna. Umknęła zaraz błyskawicznie, przenosząc się na fotel.

– Będziesz śmierdział na zajęciach – wyjaśniła.

– Odwal się, Yen.

Zatupała nogami w proteście.

– Nie! Jesteś idiotą i wziąłeś sobie za dużo na głowę. Przyznaj się do tego wreszcie. Nie pociągniesz tak długo.

– Nie twój...

– ... interes. Sever, ja chcę ci tylko pomóc, a ty tego potrzebujesz, więc w czym problem? Po prostu daj mi trochę tych bazgrołów. Posprawdzam za ciebie.

– Nie.

– Zresztą, masz rację. Ostatnim razem i tak sprawdzałeś wszystko po mnie. Jeszcze raz! Ty jesteś absolutnie niereformowalny!

– Dziękuję.

– To nie był komplement, Sever.

Nie zwracając na nią uwagi, mistrz eliksirów bazgrał zawzięcie na zielono po pracy jakiegoś delikwenta. Włosy spadały mu na twarz w nieporządnych, zbitych strąkach. Znowu! Twarz przybrała wyraz typowo snape'owej zawziętości. Yenlla usiadła obok niego i położyła mu dłonie na ramionach. Otrząsnął się, więc objęła go mocniej. Pocałowała w skroń.

– Zostaw mnie.

W policzek. W ucho. Odgarnęła włosy na bok.

– Severus, musisz czasem spać – szepnęła.

– Być może.

– Ze mną...

– Yenlla! – warknął po raz kolejny, wyplątując się z jej ramion i odpychając od siebie. Koronki ponownie zaprezentowały się światu.

– Daj mi spokój.

– O, nie!

Nabzdyczona Yen zerwała się na równe nogi, urażona do głębi duszy.

– Małżeństwo to obowiązek! – krzyknęła.

– Doprawdy?

– Przynajmniej jeden, Sever. Dlatego prędzej czy później sam do mnie przyjdziesz. Jak zwykle.

Obciągnęła na sobie koszulkę, zarzuciła buntowniczo włosami i odmaszerowała. Po chwili drzwi sypialni znowu się uchyliły i Yen rzuciła w Snape'a dwoma paczkami papierosów, które znalazła pod poduszką.

Nie mogła zasnąć. Severus pojawił się godzinę później. Padł wyczerpany na łóżko i zasnął jak kłoda. Yenlla poudawała chwilę obrażoną, ale zaraz – być może z powodu braku widowni – wygrało w niej coś, co sama nazywała dobrym serduszkiem, a co tak naprawdę stanowiło mieszaninę wszelkich jej dziwacznych lęków i tęsknot, z lękiem przed ciemnością i niechęcią do samotnych nocy na czele. Zresztą, Severus miał u niej immunitet przyznany na czas nieokreślony. Odwróciła się i wtuliła w jego plecy.

Za dwie godziny zadzwonił budzik.

***

Severus ocknął się z policzkiem przyciśniętym do chłodnego blatu biurka. Otworzył oczy i ujrzał piętrzące się wokół niego stosy papierów. Zamknął je z powrotem. Westchnął. Nihil novi sub sole. Jeżeli pewnego dnia po przebudzeniu nie dostrzeże wokół siebie zwałów zaległej makulatury, prawdopodobnie uzna, że wreszcie trafił go upragniony szlag.

Wyprostował się, odchylił na krześle i przeciągnął. Szelma chyba wyjątkowo miała rację, nie da się długo ciągnąć w ten sposób. Zerknął przed siebie i znieruchomiał. Przez otwarte drzwi klasy eliksirów zaglądała do środka grupka uczniów. Smarkateria stała u wejścia, wlepiając w niego oczy w skrajnym przerażeniu połączonym ze śmiertelnym niemal zadziwieniem. Mistrz eliksirów błyskawicznie zerknął na zegarek i oblał go zimny pot.

Przysnął.

Niewiarygodne.

Przysnął w szkole, w pracy, w Hogwarcie. I zaspał na zajęcia.

Podniósł się powoli, modelując odpowiednio twarz i zaczął krzyczeć coś tylko w przybliżeniu sensownie, ale bardzo groźnie. Miał taką opinię, że mógł sobie na to pozwolić. Wprawdzie przygotowywał w myślach odpowiedni rachunek, jaki banda smarkaczy będzie musiała zapłacić za nieszczęście stania się świadkami jego słabości, ale szczerze wątpił, aby udało mu się wypchnąć z ich pamięci podobną atrakcję.

Jakoś to przełknie... Odbijając sobie sowicie.

I zbierając jeszcze więcej makulatury.

***

Wykończony i zdenerwowany Severus posłał ostatnią grupę Ślizgonów i Gryfonów, z którymi miał tego dnia zajęcia, na jakąś urojoną lekcję biblioteczną, aby umknąć ze szkoły przed Dumbledore'em. Dyrektor znowu czegoś od niego chciał, a że mistrz eliksirów dobrze wiedział czego, nie miał zamiaru po raz kolejny tego wałkować. Wiedział, co miał zrobić. Problem w tym, że nie wiedział jak i sam był tym już dostatecznie zestresowany. Nie potrzebował kolejnej porcji psychologicznych spojrzeń dyrektora. Wszedł do mieszkania, powiesił płaszcz na haku i ruszył w stronę barku. Właśnie dobierał się do czegoś mocniejszego, gdy nagle usłyszał śpiew. Yenlla nuciła coś w sypialni i nie byłoby w tym właściwie nic dziwnego, gdyby nie bardzo podejrzane słowa. Snape znieruchomiał, nasłuchując.

What would I give to live where you are
What would I pay to stay here beside you
What would I do to see you smiling at me

Zaciekawiony Severus ruszył w stronę, skąd dobiegał głos, i stanął pod drzwiami sypialni z ręką na klamce.

Where would we walk
Where would we run
If we could stay all day in the sun
Just you and me and I could be
Part of your world

Uchylił drzwi i dostrzegł siedzącą na łóżku tyłem do niego Yen, która była absolutnie pochłonięta składaniem jego koszul. Gładziła delikatnie rękami materiał i wywijała kołnierzyki, jakby całe życie nic innego nie robiła.

I don't know when I don't know how
But I know something's starting right now
Watch and you'll see
Someday I'll be
Part of your
World

– Co robisz?

Yenlla drgnęła, po czym odchyliła się do tyłu i położyła się na plecach, zerkając na niego do góry nogami. Wyglądała w tej pozycji dosyć interesująco. Uśmiechnęła się.

– Cześć, kochanie. Ciężki dzień?

Okręciła się i wstała. Podeszła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję, całując namiętnie. Snape wzdrygnął się odruchowo. Coś było inaczej i wcale mu się to nie podobało.

– Pytałem, co robiłaś?

– Nic ciekawego. Zabrałyśmy się z Błyskotką za porządki i...

– Czy to są moje rzeczy? – W jego głosie pojawiła się nieprzystająca, zdaniem Yen, do sytuacji irytacja.

– Głupie pytanie.

– Co z nimi wyrabiasz?

– Na litość, Sever! Tylko układałam. Coś nie tak?

Zbliżył się, aby obrzucić jej dzieło nie tyle krytycznym, co wręcz złym spojrzeniem.

– Sama? Przecież wystarczy proste zaklęcie.

– Och, czepiasz się.

– Nie, nie potrafisz tego robić. Wszystko pogniotłaś.

Zbita totalnie z tropu Yenlla obserwowała, jak Snape ze złością rozwala po pościeli wszystkie koszule, mrucząc pod nosem bardzo nieprzychylnie.

– S-severus?

– Mówiłem ci tyle razy, żebyś nie ruszała mojej własności.

– Ale ja tylko...

– Ty zawsze TYLKO – warknął, zbierając wszystkie ubrania i wychodząc wraz z nimi.

– Co się stało? Sever?

Ale oburzony pan Snape zdążył zatrzasnąć się w gabinecie.

– Co cię znowu ugryzło?

***

Severus trzasnął drzwiami i oparł się o nie. Rzucił tekstylny tobół na stół.

Stało się. Sprawa wymknęła się spod kontroli. Próbował temu zapobiec, a jednak! Był przerażony.

Yenlla ostatnimi czasy bardzo się zmieniła. Nagle była taka subtelna, czuła, troskliwa do obrzydzenia. Zerkała na niego nieśmiało i uśmiechała się lekko i bardzo tajemniczo. Wciąż znajdowała się gdzieś obok niego, dotykała delikatnie, muskała, tuliła się. Oczywiście, od początku to robiła, ale teraz było jakoś... inaczej. Jakoś bardziej. I był to najgorszy obrót zdarzeń, jaki mógł się im przydarzyć. Bo jeżeli Yenlla...

Skąd miał wiedzieć? Nigdy nawet by mu się nie śniło, że Yen... że ktoś taki może... Czyżby zaczęła traktować to wszystko poważnie?

To było tak niemożliwe, że aż śmieszne, jednak... Cóż, mimo wszystko Yen była tylko bardzo głupiutką kobietką... kokietką. A co najgorsze, konfabulantką. Ostatecznie mogła sobie wmówić – wyobrazić? – wszystko. Wystarczyła chwila nieuwagi, jeden nieostrożny gest, który mogła łatwo zinterpretować po swojemu i całkowicie opacznie w stosunku do jego intencji. Wystarczył moment, w którym w ataku dobrego humoru mógł nieco skrócić dystans, zapomnieć na ułamek sekundy o samodyscyplinie. Honeydell była piękną i czarującą kobietą, ulegnięcie jej wdziękom nie stanowiło zbrodni, a spędzany wspólnie czas upływał nad wyraz przyjemnie, ale...

Ale to nic nie znaczyło. Zupełnie. Przynajmniej z jego strony i bynajmniej tego nie krył. Wyrzucał ją tyle razy, że powinna powziąć odpowiednie wyobrażenie o swojej sytuacji. Na pewno nie on był winien, jeżeli stało się inaczej. Nigdy nie robił jej złudnych nadziei – to była z pewnością ostatnia rzecz, jaka wpadłaby mu do głowy, a i Yen na to nie zasługiwała tylko dlatego, że dała się idiotycznie wpakować w ...

Dość tego!

Należy to zatrzymać, póki jeszcze można, a najlepiej jak najszybciej położyć temu kres. Natychmiast sprowadzić Yen na ziemię i nie zawracać sobie tym głowy. Miał na niej mnóstwo ważniejszych spraw.

Co za dzień! Szkoła, dyrektor, na dalszym planie wojna, na bliższym wciąż niezidentyfikowany szpieg i naciski Zakonu, a teraz jeszcze to!

***

Severus Snape wprawnym ruchem różdżki zamknął drzwi klasy od eliksirów, po czym z łagodną przyganą zwrócił się do wpatrującego się w niego namolnie Draco.

– Udam, że tego nie słyszałem, panie Malfoy.

– Ale...

– Udzielenie jakichkolwiek dodatkowych informacji byłoby nad wyraz niesprawiedliwe wobec reszty klasy, nie sądzi pan? Pomijając fakt, że w pańskim wieku nie zaszkodziłaby odrobina samodzielności.

Czasami miał szczerą ochotę zamordować chłopaka za stawianie go w podobnie niezręcznych sytuacjach. Najwyraźniej dyskrecja nie zaliczała się do rodowego dziedzictwa Malfoyów.

– Jakiś problem, panno Granger? – zaatakował z kolei brązowowłosą Gryfonkę, która od początku tej krótkiej wymiany zdań nie zdejmowała z nich czujnego spojrzenia. Mała Wiem-To-Wszystko jak zwykle usłyszała coś, co nie było przeznaczone dla jej uszu. Można było oszaleć z tym przeklętym inwigilatorem wiecznie za plecami.

Wywołana dziewczyna drgnęła, zarumieniła się lekko i w tej samej chwili stało się jasne, że – mimo usilnych starań – wciąż nie jest w stanie wytrzymać firmowego spojrzenia mistrza eliksirów. Zaprzeczyła gwałtownym ruchem spuszczonej głowy i pospiesznie odmaszerowała.

– Ale wuju...

– Tutaj jestem dla ciebie profesorem.

– Tak, oczywiście... eee... profesorze – kontynuował kulawo, acz niezmordowanie młody Ślizgon.

– Powiedziałem nie. – Severus zdawał się poświęcać mu tylko część swojej uwagi, resztą oddając się kontemplacji pleców oddalającej się Gryfonki.

– W bibliotece jest tylko jeden dobry podręcznik z tego działu i to właśnie ONA go ma. Ona ma wszystkie książki. Kolekcjonuje je. Skutek kompleksów i braku życia osobistego.

– Obawiam się, że nic na to nie mogę poradzić, panie Malfoy. Wymyśl coś sam. Albo zaprzyjaźnij się z panną Granger.

– SŁUCHAM? – Chłopak wpatrywał się w swojego opiekuna takim wzrokiem, jakby miał poważne wątpliwości co do stanu jego zdrowia psychicznego. – Żartujesz, prawda? To jest, panie profesorze?

W odpowiedzi otrzymał doprawdy osobliwe spojrzenie i podejrzanie szeroki uśmiech.

– Bynajmniej. Ostatecznie to bardzo miła i rozsądna dziewczyna. Poza tym masz tę książkę w Malfoy Manor: zachodnie skrzydło biblioteki, przedostatni regał przy oknie, trzecia półka od góry. Jednym słowem intelektualnie odpowiednia partnerka do zajmujących konwersacji.

Draco przez moment mrugał oczami w kompletnej dezorientacji, ale wkrótce potem na jego usta wypłynął podobny ślizgoński uśmieszek.

– Czy pan nie wspomniał właśnie o Malfoy Manor?

– W żadnym razie, Draco. Musiało ci się przesłyszeć.

– Chyba powinienem napisać do matki.

– Z pewnością sprawi jej to przyjemność.

– Zastanawiam się też, czy ojciec zdaje sobie sprawę z tego, jak dobrze jest pan profesor zorientowany w topografii Malfoy Manor – dorzucił układny synek, którego coś nagle podkusiło.

Snape tylko prychnął, patrząc na niego z charakterystyczną wyższością. Mimo to kąciki ust drgały mu wyraźnie. Zadowolony z siebie i niespecjalnie pragnący się z tym zdradzić zabrał się za korygowanie ułożenia hełmu najbliższej zbroi.

Cóż, Granger i tak będzie musiał postawić wybitny, niechże więc chociaż ma tę przyjemność, aby móc zrobić to samo własnemu chrześniakowi. Nepotyzm to całkiem przyjemnie brzmiące słowo. Kogo człowiek ma w życiu popierać, jeżeli nie swoich? Poza tym Severus Snape alergicznie nie znosił panny Wiem-To-Wszystko. W ogóle nie lubił inteligentnych kobiet. Polubił w życiu jedną i do dziś dnia miał przez to problemy.

Á propos.

Szedł właśnie z Draco korytarzem w stronę swojego gabinetu, kiedy nagle zrozumiał, że coś w atmosferze lochów nie jest takie, jak być powinno. Nietrudno było odkryć, co to takiego. Nie mogło być mowy o pomyłce.

Najpierw pojawił się zapach. Aromat delikatnie unoszący się w powietrzu i niedający pomylić z żadnym innym. Subtelny, ale stanowczy, kuszący i kadzidlany, przywodzący na myśl hinduskie stragany z Pokątnej. Potem echem odbił się lekki, rytmiczny stukot bardzo drogich szpilek, a na końcu cały korytarz jakby pojaśniał. Prosta sztuczka, ale niewątpliwie robiła wrażenie, w szczególności na pętających się tu i tam resztkach młodzieży, która po lekcji nie zdołała jeszcze zbiec z lochów. Wreszcie – w glorii powszechnych ochów i achów – pojawiła się ONA. Piękna Yenlla Honeydell wymachująca gustowną torebką. Rozejrzała się nieśmiało, niby to zakłopotana, z czym było jej niezmiernie do twarzy. Gdy go ujrzała, cała się rozpromieniła tak, jak tylko ona potrafiła. Tak, że nawet sam Nietoperz poczuł coś dziwnego gdzieś w środku. Miała na sobie rozłożystą suknię w kolorze krwistej czerwieni, a na ramionach szeroką, czarną pelerynę. Włosy rozwiewały jej się zupełnie absurdalne, nawet biorąc pod uwagę przeciągi w starożytnym budownictwie, podmuchy wiatru. Wszyscy, których mijała, naturalnie odwracali się za nią, więc musiała być doprawdy wniebowzięta. Słała uśmiechy na lewo i prawo, machając dzieciakom, których nigdy wcześniej nie widziała, ale najwyraźniej ani jednej, ani drugiej stronie specjalnie to nie przeszkadzało.

***

– Możesz już zamknąć usta, Ron – syknęła Hermiona, gdy ona i Harry dotarli do schodów, gdzie czekał na nich młody Weasley.

– Hę?

– To, co słyszałeś.

– Kto... kto to jest? – zapytał, śledząc wzrokiem urocze żeńskie zjawisko, które dopiero co go minęło.

Potter wzruszył obojętnie ramionami.

– Żona Snape'a – wyjaśnił.

– CO?!

– Profesora Snape'a, Harry.

– Och, Hermiona, dałabyś spokój.

– CO?! Żona?! ŻONA? – Ron wybałuszył na nich oczy.

– Ano żona. Co w tym dziwnego? Zapomniałeś już? Syriusz opowiadał o tym podczas świąt – dodał Harry przyciszonym głosem.

– Ale... ONA?

Hermiona Granger nagle i niespodziewanie wydała się osobliwie zdenerwowana. Spojrzała na rudego przyjaciela w taki sposób, że mógłby mieć problemy z przeżyciem, gdyby zwrócił na ten akt potępienia jakąkolwiek uwagę. Ron jednak znajdował się aktualnie w zupełnie innym świecie. Pełnym blasku, czerwieni i krągłości. Hermiona z furią uderzyła pięścią w ściskaną w ramionach olbrzymią księgę.

– Ronaldzie Weasley, zachowujesz się tak, jakbyś pierwszy raz w życiu widział na oczy kobietę!

– Bo tak się czuję... O Merlinie!

– RON!

– Mówisz jak moja matka. Harry, jesteś pewny, że to ona?

– Tak. – Zielonooki chłopak również wydawał się lekko zniecierpliwiony, obserwując pąsowiejącą z minuty na minutę pannę Granger i Rona, który zupełnie ją ignorował. – Syriusz ma gdzieś stare zdjęcia.

– Myślałem, że to będzie jakaś straszna wiedźma albo co. A tak... A to...

– A ładna buzia oczywiście od razu oznacza, że w żadnym wypadku nie może być wredną wiedźmą, tak?

Obaj panowie, tym razem solidarnie, spojrzeli na nią jak na wariatkę. Hermiona zatupała z irytacją.

– Wy dwaj jesteście skończonymi idiotami! Nie mogę uwierzyć, że wytrzymuję z wami tak długo! Nie zajmujecie się niczym poza bzdurami! Ronaldzie Weasley, masz na jutro esej dla Flitwicka, zacząłeś chociaż?

– Jak ty możesz w takiej chwili myśleć o eseju?! Ona jest...

– Ron!

– To Bogini!

– Właśnie o to mi chodzi! Mam was serdecznie dosyć, nawet – zawahała się, odwracając wzrok – nawet Draco się uczy! Próbuje wyłudzić od Snape'a podręcznik, żeby... I on... To znaczy...

– Draco? Dracuś? – przedrzeźniał ją otrzeźwiony nagle Ron. – Od kiedy jesteście po imieniu?

Zakłopotana do granic tym, co jej się tak niekontrolowanie wyrwało, Hermiona całkowicie straciła rezon. Przez chwilę przyglądała im się lekko oszołomiona, po czym jeszcze bardziej zarumieniła.

– Mam dosyć – oświadczyła, odchrząkując. – H-Harry, po prostu oblej go zimną wodą, a potem dostarcz na transmutację. Nie będę znowu za was świecić oczami przed McGonagall. Żegnam.

Potter uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Hermiona prychnęła i odmaszerowała, dumnie zadzierając głowę i wymownie poprawiając przeciążoną do granic możliwości torbę na ramieniu. Nagle i zupełnie bez przyczyny zezłościła ją bezkształtność hogwarckich mundurków.

– A tej co się stało? Trudne dni czy jak? – rzucił niechętnie Ron.

– Nie wiem, ale nie wygląda to dobrze.

– Bo?

– Zauważyłeś, że nie wstawiła profesora przed Snape'em?

Oczy Weasleya rozszerzyły się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy mijała go piękna Yen.

– Niemożliwe!

– A jednak.

– Oj.

– Dokładnie to samo pomyślałem.

***

– Witaj, kochanie! – Yenlla uśmiechnęła się czarująco i spróbowała pocałować Severusa w policzek, ale błyskawicznie odsunął się od niej z nieco spanikowanym sykiem.

– Oszalałaś? To szkoła.

– Och, nie jedną rzecz robiło się w szkole...

– Khm.

– O, cześć, Draco. – Dopiero teraz zauważyła, że profesor Snape nie jest sam. – Jak leci?

– Ja... Proszę pani...

– Miałeś mi mówić Yen. – Puściła do niego zalotnie oko.

Panicz Malfoy spłonął rumieńcem równie okrutnym jak poprzednio i chcąc tę okoliczność zatuszować, natychmiast pochylił się nad jej ręką.

– Na Salazara!

Severus momentalnie schwycił każde z nich jedną ręką i odsunął na przyzwoitą, w swoim mniemaniu, odległość.

– Co to miało być?!

– Ależ Sever! On jest po prostu uroczy. I bardzo dobrze wychowany. A ty się czepiasz.

– To jest SZKOŁA. Draco, na lekcje. Nie mam zamiaru znowu cię kryć.

– Dobrze, profesorze. Miło było znowu panią...

– Cię.

– ... cię widzieć.

– Pozdrów matkę.

– Nie omieszkam.

– I zaznacz, że to ode mnie!

Yen obserwowała oddalającego się chłopca z cokolwiek przewrotnym uśmiechem. Wspomnienie Narcyzy za każdym razem osobliwie na nią działało, ale próbowała to ukryć.

– Zawsze kiedy spotykam kogoś z tej sfery – kontynuowała lekko – mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie. Czy myślisz, że czarodziejskie rody...

– Yenlla.

– Tak?

– Co ty tu właściwie robisz?

Piękna pani Snape odwróciła się do aktualnego Sensu Swojego Życia, zakładając ręce z tyłu z psotną miną.

– Ja...

– Ile razy ci mówiłem, żebyś się tu nie pokazywała?

Wzruszyła ramionami, uśmiechając się jeszcze bardziej uroczo.

– Nie rozumiem dlaczego.

– Bo to nie na miejscu.

– Na mądrą Rowenę, Sever, ciebie już nawet nie można nazwać służbistą. Zaszedłeś o wiele za daleko. Czy jest coś złego w tym, że czasem cię odwiedzę? Zresztą – dodała szybko, widząc, jak marszczy groźnie brwi – po prostu przyniosłam ci prace, których zapomniałeś z domu. – Znikąd wyczarowała wypełnioną po brzegi papierami teczkę z wężowej skóry. – Zostawiłeś to pod łóżkiem.

Mistrz eliksirów nieco zmiękł, a ściągnięte brwi nieco mu się wygładziły.

– Dobrze, dziękuję.

– Widzisz, jaką jestem dobrą żoną?

– Ty tak twierdzisz. Coś jeszcze?

Nie odpowiedziała zajęta rozglądaniem się po korytarzu z podejrzanym zainteresowaniem przeradzającym się stopniowo w rodzaj cielęcego zachwytu. To nie wróżyło dobrze.

– Skoro nie masz tu nic do załatwienia, może poszłabyś już do domu? – zaproponował uprzejmie Snape.

– Nie.

– Bo?

– Tam też nie mam nic do roboty – rzuciła, racząc go kolejną porcją uśmiechów i spacerowym krokiem ruszyła wzdłuż ponurego korytarza, przyglądając się jeszcze bardziej ponurym barokowym malowidłom na ścianach.

Mistrz eliksirów w milczeniu wędrował krok w krok za nią niby nadgorliwy ochroniarz w supermarkecie. Nie wiadomo, czy żywił absurdalne podejrzenie, że mogłaby coś stamtąd zwinąć, czy wyglądał okazji, aby możliwie szybko i w dowolny sposób wypchnąć ją poza obręb Hogwartu.

– Przeszkadzam ci? Przecież nic nie robię.

Coś w jej zachowaniu niespodziewanie go zaniepokoiło – po raz któryś w tym tygodniu, jeżeli miał być szczery. Yenlla znowu kombinowała i istniała możliwość, że i tym razem było to coś w rodzaju baletu z koszulami. Przystanął, przyglądając jej się uważnie.

Czujność! Nie powinien nigdy o tym zapominać w jej obecności. Stała czujność – jak zawsze powtarzał ten szurnięty stary Moody.

Yenlla głaskała właśnie zawzięcie jakiś przeżarty przez mole gobelin i wyraźnie nie miała zamiaru zaprzestać zwiedzania szkoły. Severus westchnął z rezygnacją, dochodząc do wniosku, że najlepiej zrobi, zostawiając ją samej sobie i zajmując się własnymi sprawami. Odwrócił się, rozejrzał i nagle zrobiło mu się słabo.

W pustych zwyczajowo lochach, których mieszkaniec był aż nadto dobrym powodem, aby trzymać się od nich z dala, robiło się dziwnie tłoczno. Mnóstwo przypadkowych uczniów – z minami, które zapewne miały być obojętne, a w rzeczywistości były więcej niż niepokojące – pogwizdując od niechcenia, co i rusz przedefilowywało w pobliżu. Zewsząd wychylały się zaciekawione twarze, błyszczące zainteresowaniem ślepia i wścibskie nosy. Wokół narastał szum głosów. Wieści w szkole rozchodziły się lotem najnowszego modelu Błyskawicy. Wszyscy zdążyli już co prawda usłyszeć, że straszny Nietoperz się ożenił i to w dodatku z najpiękniejszą kobietą, jaka aktualnie (a prawdopodobnie i w ogóle kiedykolwiek) stąpała po ziemi, ale chyba nadal mało kto w to wierzył. Snape wychodził z siebie, aby przy okazji jej ciągłych wizyt w Hogwarcie nie wybuchały niezdrowe sensacje, dlatego do tej pory jego połowicę widzieli nieliczni. Reszta właśnie zamierzała nadrobić.

Severus zaburczał nieprzychylnie pod nosem. Ruszył w stronę Yen, powiewając malowniczo czarną szatą.

– No, dobrze. Chodź ze mną.

– Gdzie? – Spojrzała na niego zdziwiona.

– Gdzieś, gdzie cała miejscowa smarkateria nie będzie się na nas gapić.

Pociągnął Yen za łokieć i wepchnął do swojego gabinetu. Gdy zamykał drzwi, słyszał pierwsze chichoty. Potem na zewnątrz musiało rozpętać się istne piekło.

– O Roweno! – wykrzyknęła Yen, której zmiana miejsca absolutnie nie przeszkadzała. – Wieki nie byłam w tej komnacie! Pamiętam, jak urzędował tu Slughorn.

– Zapewne bywałaś tu wtedy dość często – wypalił Severus, zanim ugryzł się w język. A powinien, sądząc po domyślnym spojrzeniu, jakie otrzymał w odpowiedzi.

– Mam słabość do mistrzów eliksirów. – Yenlla mrugnęła do niego, rozpoczynając, dla odmiany, spacer po gabinecie.

Można było zauważyć, że ma problemy z pozostaniem choć chwilę w jedynym i tym samym miejscu. Na głos porównywała nowy wygląd z tym, który zapamiętała, brała co i rusz do ręki któryś z elementów bardzo severusowatego wystroju, by obmacać go bezmyślnie i zaraz odstawić z powrotem. Wszystko to z minuty na minutę stawało się coraz dziwniejsze. Proporcjonalnie do tego, Nietoperz z każdą chwilą był coraz bardziej podenerwowany. Z Yenllą naprawdę działo się coś niesamowitego, a od jej spaceru kręciło mu się w głowie. Złapał ją za rękę, gdy go mijała, i siłą usadził na krześle. Popatrzyła na niego nic nie rozumiejąc i tak trochę półprzytomnie.

– O co chodzi? – zapytał, opierając się plecami o biurko i splatając ramiona na piersi.

– O nic, kochanie. Dlaczego pytasz?

– Kłamiesz. Chcesz czegoś ode mnie.

– Nie. Nic. Naprawdę.

– Bez przerwy mnie nachodzisz.

– Przyniosłam ci...

– Wiem. Obyłbym się. Albo wrócił do domu.

– Och, Severus!

– Żadnego „Och, Severus". Co jest?

Yenlla jeszcze przez chwilę obserwował go cierpliwie z radosnym uśmiechem i spokojem malującym się na ślicznej twarzyczce, kiedy nagle opadła z niej maska. Cały jej zwyczajowy blask nagle przygasł, a postać dziwnie oklapła. Z naburmuszoną miną odwróciła się do niego bokiem, skrzyżowała ramiona na oparciu krzesła i oparła na nich głowę, jednocześnie z pasją szarpiąc jedną ręką koronki przy rękawie drugiej.

– Nudzi mi się – mruknęła zupełnie niemelodyjnym, marudnym głosem.

– Co takiego? – W głosie Snape'a pojawiło się lekkie, ale wyraźnie słyszalne rozbawienie. Yen przeszyła go ponurym spojrzeniem, które bardzo przypominało jego własne.

– No bo jak wygląda teraz moje życie? Sama w czterech ścianach od rana do wieczora. A czasami nawet od rana do rana. Z dwójką skrzatów. Też mi towarzystwo! Wolę już twoje zrzędzenie.

– Yen, słońce dni moich, o ile się nie mylę, egzystujesz tak od lat.

Prychnęła, odrzucając do tyłu długie włosy.

– Nie mam nic przeciwko samotności, a raczej nie miałam, dopóki byłam u SIEBIE.

– Błagam, tylko nie...

– Krucze? Ale to prawda! Na własnych śmieciach to zawsze co innego. Home sweet home, prawda? Poza tym do niedawna byłam zajęta. Pisałam doktorat, jakbyś nie zdążył zauważyć. Teraz go skończyłam i nie mam co ze sobą zrobić przez całe dnie i noce. Nie mogę sobie znaleźć miejsca i nie potrafię się przyzwyczaić do bezczynności. Możesz się śmiać do woli, Snape.

– A to coś nowego.

– I mam dosyć samotnego siedzenia w mieszkaniu. Tak bardzo dosyć, że mogłabym gryźć tapety, gdybyśmy jakieś mieli. Wszystko mi zbrzydło – wyrzucała z siebie, szarpiąc niewinną koronkę, aż przypadkiem wyrwała spory jej kawałek. Cisnęła go z pasją na podłogę i przygwoździła obcasem.

Severus miał szczerą ochotę się roześmiać. W mgnieniu oka piękna Yen odeszła w niebyt, ustępując miejsca znajomej, rozkapryszonej małej dziewczynce.

– Więc czujesz się... samotna?

– Okropnie!

– Zaniedbywana?

– Taki wredny wąż jak ty nie może mieć nawet o tym pojęcia!

– To zrozumiałe.

Odwróciła się do niego gwałtownie i wyglądała przy tym tak, jakby miała straszną ochotę rozszarpać go na strzępy.

– Severus, przestań stroić sobie ze mnie żarty! Tobie nic nie można powiedzieć!

Urocza depresyjka małej Yen wpłynęła na niego na tyle... kojąco?... że pod wpływem nagłego impulsu i wolnych trzech godzin zapytał (zanim zdążył dobrze to przemyśleć):

– Czy istnieje szansa, znikoma zapewne, że obiad poprawiłby ci humor?

– Co proszę?

– Mam okienko. Jeżeli chcesz, pójdziemy do Trzech Mioteł.

Z natury wielkie oczy Yen upodobniły się teraz już nie tyle do spodków, co wręcz talerzy.

– Co? Z tobą?

– Niekoniecznie, ale młodego Malfoya nie zwolnię.

– Mówisz poważnie?

– W kwestii Draco?

– Severus!

Skinął głową. Właściwie nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego to zrobił. Wynikające z ostatnich obserwacji wnioski zalecałyby raczej odmienną politykę – zdecydowaną odstawkę. Zachęcanie Yen mogło sprowadzić mu na głowę tylko nowe kłopoty, jednak nie potrafił się powstrzymać. Ech, i zawsze będzie to dobra okazja, aby usatysfakcjonowaną, rozanieloną i podatną Yen pociągnąć za język. Mógłby dowiedzieć się, co też obecnie dzieje się w jej ślicznej główce i czy jest to groźne.

– Och, Sever! Naprawdę zrobisz to dla mnie? – Yenlla z piskiem zerwała się z miejsca, zarzucając mu ramiona na szyję i obcałowując namiętnie. – Och, tak, tak, tak! Pewnie, że chcę! Zawsze. Wyjść gdzieś i z kimkolwiek! Och, przepraszam cię, Sever. Nie chciałam. Nigdzie się razem nie pokazujemy. Jak to wygląda?! Och, Sever! Tak. Zaraz. Już. Sever!

***

Zaczął się kwiecień, więc sroga tegoroczna zima wreszcie zdecydowała się odpuścić. Słońce grzało radośnie, roślinność zieleniła się ochoczo, a ptaszki ćwierkały słodko, doprowadzając mistrza eliksirów do regularnego szału – zwłaszcza nad ranem. Wokół Hogwartu stopniały śniegi, przechodząc w zwały malowniczego błocka, które pochłaniało dziennie kilogramy smarkaczego obuwia. Biorąc to pod uwagę, Severus z rosnącą fascynacją obserwował, jak prawie lewitująca z dumy i uciechy Yen wędruje przyciśnięta do jego ramienia na swoich olbrzymich i cieniutkich szpilkach, ani myśląc się poślizgnąć czy ugrzęznąć, mimo że wcale nie zwracała uwagi na to, gdzie stąpa. Snape był tym tak pochłonięty, że ledwo sam nie wylądował ciekawskim nosem w bagnie. Na szczęście Yen miała świetny refleks. Gdy mistrz eliksirów zamiast podziękowań wyburczał w jej stronę kilka mało pochlebnych słów, przeszywając nienawistnym spojrzeniem szpilki, zaśmiała się perliście.

– To oryginalne Hexeny, skarbie. Zaklęcie antypoślizgowe w komplecie. Przystosowane do chodzenia po lodzie. Pożyczyć ci? Mam kilkanaście par.

Kiedy dotarli do Hogsmeade, Yenlla z werwą zabrała się do rozdawania uśmiechów tym nielicznym czarodziejom i czarownicom, których mogła dostrzec. Magiczna wioska była małą, cichą i spokojną mieściną ożywającą tylko na czas najazdu uczniów Hogwartu albo podczas jakichś tam festynów – obecnie odwołanych ze względu na stan wojenny. Miasteczko było jednak jednym z najbezpieczniejszych miejsc czarodziejskiego świata, znajdowało się pod stałym dozorem ze względu na bliskie sąsiedztwo szkoły i posiadało własną jednostkę aurorską. Na popołudniowy patrol załapała się akurat pstrokata Tonks, machając do nich z daleka tak zawzięcie, że wypuściła z ręki różdżkę, która zatoczyła w powietrzu piękny łuk – ku mściwej satysfakcji Severusa, bo ten wyjątkowo nie przepadał za wszelkimi popłuczynami po Blackach. Zresztą, wyjątkowo nie przepadał za większością ludzkości, a do szczerej sympatii przyznawał się tylko względem swojego chrześniaka, chociaż i tak nie przeszkadzało mu to bez przerwy powtarzać, że młody Malfoy jest skończonym kretynem. Jak jego ojciec.

Państwo Snape dotarli wreszcie do Trzech Mioteł, gdzie Yen z przyjemnością odetchnęła unoszącą się w pomieszczeniu korzenną wonią, podczas gdy Severus odbierał od niej pelerynę.

– Sto lat minęło, odkąd byłam tu ostatni raz. Doprawdy, jak ten czas leci! – zdążyła tylko skonstatować, gdy od strony baru rozległ się dziki pisk, dźwięk tłuczonego szkła, a wreszcie wrzask:

– Yen Honeydell, ty stara zdziro!

Zgrabnie lawirując między stolikami, choć nie bez przynajmniej jednego, drobnego potknięcia, z głębi sali jak z procy wyleciała madame Rosmerta z powiewającą wokół głowy ciemnoblond kitką polokowanych włosów, w przekrzywionym fartuchu i z zarumienionymi z emocji policzkami. Yenlla zamrugała oczami, ale zaraz rozpoznała dawną towarzyszkę szkolnych ekscesów. Gdy kobiety znalazły się naprzeciwko siebie, wydały chóralny, histeryczny pisk i rzuciły się sobie na szyje, ściskając, całując, podskakując w miejscu i wykonując ekstatyczny taniec.

– Yen, ty małpo! Ty wrono farbowana!

– Tylko nie farbowana!

– Tyle lat! Tyle lat i ani słowa! Ani kartki! Pary z ust!

– Ros! Myślałam, że dawno stąd wyemigrowałaś.

– Jasne! Prawie przykuli mi łańcuchem zadek do tego miejsca.

– Tęskniłam za tobą, krowo!

– Ja za tobą też.

– Wyszłam za mąż! – nie omieszkała pochwalić się Yenlla.

– Wiem, czytałam w gazetach. I nawet nie dostałam zaproszenia na ślub. Do końca życia ci tego nie wybaczę!

Severus Snape obserwował kobiety w stanie głębokiego szoku. Zupełnie zapomniał, że przyjaźniły się w szkole. Inaczej w życiu nie pokazałaby się tutaj w towarzystwie Yen. Wiedział, co będzie dalej.

Madame Rosmerta była o rok młodsza od Yenlli i należała do Gryffindoru. Z tego, co pamiętał, miała też zaszczyt zostania kolejną ofiarą czaru kundla. Najbardziej jednak znana była z brawurowych wykonań kankana z Yen pod dachem konkurencji, to znaczy w Świńskim Łbie. Miała podobne plany na przyszłość, ale nieskończenie mniej tupetu od koleżanki. Gdyby skończyły razem szkołę, pewnie odważyłaby się z nią uciec, ale rok później... Stchórzyła. Jej rodzice nie byli na tyle wyrozumiali, aby dopomóc Rosmercie we wstąpieniu na taką drogę życiową, na jaką miała ochotę wstąpić. Mieli tylko jedno dziecko, a nie po to zakłada się bar, aby zaraz potem miał przejść w obce ręce. W sumie jej sytuacja była podobna do sytuacji małego Frycka Goldmana, z tą tylko różnicą, że o ile młody człowiek wciąż jeszcze uparcie się buntował, Rosmerta bardzo szybko skapitulowała. Napyskowała się nieco i napodskakiwała rodzicom zaraz po ukończeniu szkoły, a potem grzecznie przywdziała fartuch i zaczęła przyuczać do zawodu. Niedługo potem zresztą zmarł jej ojciec i obie z matką miały dość roboty z całym tym bałaganem, aby Rosmerta rychło się uspokoiła i zapomniała o wszystkich nonsensach, które jej się niegdyś roiły. Przywykła. A przynajmniej na co dzień sprawiała takie wrażenie.

Severus chrząknął znacząco, gdy czułe powitanie nieco się, jego zdaniem, przedłużało. Kobiety wprawdzie wreszcie oderwały się od siebie, ale trudno byłoby przypisać jemu tę zasługę. Rosmerta chwyciła Yen za rękę i poprowadziła w stronę baru. Żadna nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.

– Opowiadaj! Co się z tobą działo? Zbierałam wszystkie wycinki z gazet, a potem nagle zrobiło się tak cicho...

– Stare dzieje.

– E tam! Dla mnie, na tym przeklętym zadupiu, to i tak będzie nowość.

– Przesadzasz.

– Tak myślisz? – rzuciła madame Rosmerta z goryczą.

Rozejrzały się odruchowo po prawie pustej sali. Znajdowała się tam tylko jakaś zajęta sobą para, stara, mamrocząca pod nosem czarownica i kiwający się nad drinkiem czarodziej, w którym Yenlla z trudem rozpoznała Mundungusa Fletchera.

– Zgoda. Masz przesrane.

Rosmerta zachichotała nieco obłąkanie, rozlewając dookoła wino, które właśnie nalewała Yen.

– Jeden dzień nie różni się od drugiego. Kiedyś podpalę tę budę i zatańczę na zgliszczach. Nago. Przysięgam. Jak za starych dobrych czasów.

– Cicho! Jakich starych?!

– Takich jak ty, Yen Honeydell.

– Ja? Stara? Chyba ty!

– Ty!

– TY!

– Ty jesteś starsza!

– Wcale, że nie!

– Wcale, że tak!

Obie wywaliły do siebie nawzajem języki i zaczęły mściwie dźgać się koktajlowymi parasolkami.

– Khm – chrząknął ktoś z irytacją za ich plecami, ale zajęte sobą nic nie usłyszały.

– A tak w ogóle, to co ty tu robisz, Yen?

– Khm.

– Ja... Przyszłam.

– To widzę.

– Przyszłam z...

– Khm.

– Przeziębiłaś się?

– Ja? Skąd, Rosie!

– To kto tak bez przerwy chrząka?

– Och! – Yen zerwała się na równe nogi. – Ojej, Severus!

Severus Snape stał spokojnie z boku, z pozorną obojętnością przyglądając się sali, ale spojrzeniem mógłby destylować Ognistą Whisky.

– Khm.

– Och! Tutaj jesteś, kochanie! Gdzie się podziewałeś? – zaświergotała wesoło Yenlla.

– Gdzie ja... Co?! – zbaraniał mistrz eliksirów.

– Och, nic, nic! – Chwyciła go pod ramię i przyciągnęła trochę zbyt żywym ruchem, unikając patrzenia mu w oczy i nie przerywając szczebiotania. – Przyszłam z Severusem. Z mężem – podkreśliła, siadając z powrotem i lokując rzeczonego na sąsiednim miejscu.

Dwie duże-małe dziewczynki, których w tej chwili nie była w stanie speszyć nawet obecność słynnego Nietoperza z lochów Hogwartu, ponownie zachichotały.

– Mężem! Uwierzysz?! – Yenlla zawirowała na wysokim krześle przy barze, powiewając włosami na wszystkie strony.

– W życiu ani mi się śni.

– A jednak! A ty?

– Ja? No co ty?! – zasmuciła się Rosmerta. – Kogo mogą tutaj... no wiesz... PORUSZYĆ moje wdzięki? Chyba starego Boba ze Świńskiego.

– Nieźle. Połączylibyście interesy.

– Jasne. O Boże, wiesz, jak ja dawno...

– Khm. – Severus zaczynał mieć tego powyżej uszu, lecz wciąż nad sobą panował. Nie zamierzał urządzać publicznych scen. Szczególnie, gdy istniała poważna obawa, że adresatka mogłaby owych scen nie zauważyć.

Jakby na zawołanie, Yenlla i Rosmerta odwróciły się od siebie i spojrzały na niego z aż emanującą z ich postaci i gestów, uprzedzającą uprzejmością.

– Dzień dobry, panie profesorze – powiedziała madame Rosmerta, przeciągając komicznie każdą sylabę.

Szelma parsknęła.

– Profesorze? Do Severa? Daj spokój. Byliśmy razem w szkole!

– Sama daj spokój! Pan Snape normalnie ledwo poznaje mnie na ulicy, a ty mi tu o szkole.

– Żartujesz?

– To prawda – poskarżyła się Ros.

– Sever! – rzuciła z pretensją Yenlla.

Snape miał wyraźnie zaróżowione uszy i bardzo głupią minę w miejscu wcześniejszego preludium do furii.

– Khm. To jest...

– A właśnie! – wrzasnęła nagle Rosmerta z typowym dla niej od najmłodszych lat wyczuciem chwili. – Przez cały czas chciałam cię o to zapytać. Czy ty naprawdę spałaś z...

Powiało chłodem. Yenlla zamachała gwałtownie rękami, wskazując z podobną subtelnością na Snape'a, który, jej zdaniem, za chwilę mógłby zacząć dymić ze złości.

– Co ci podać, Sever? – zapytała natychmiast barmanka, nieświadomie podchwytując styl Yen i chyba rozumiejąc opacznie jej nagłą panikę. – Z tym aktorem, wiesz. Wszyscy o tym mówili.

– Khm.

– Ciasteczko, Sever?

– Nie, dziękuję, Rosmerto. – Severus podniósł się z miejsca rozwścieczony jak... jak Severus.

– To może pastylkę na gardło? – Błysnęła przewrotnie oczami, a przyjaciółka niespodziewanie kopnęła ją pod barem.

Yenlla wreszcie zainteresowała się mistrzem eliksirów, u którego początkowa dezorientacja przeszła już stadium zwyczajnej irytacji i właśnie zapoczątkowywała znajomą reakcję łańcuchową, w każdej chwili grożąc wybuchem.

– Daj spokój, kochanie, przecież tylko żartujemy sobie z ciebie. – Uśmiechnęła się swoim najlepszym uśmiechem i czule pogładziła wysoki stołek obok siebie, z którego przed chwilą się zerwał.

Po dłuższym opieraniu się i prychaniu zdecydował się w końcu usiąść. Ostatecznie to był jego idiotyczny pomysł, aby ją tu zabrać. Nie wspominając o początkowym odruchu miłości ludzkości, który pchnął go do równie kretyńskiego pomysłu z zaproszeniem na obiad. Musiał teraz za to odpokutować. Niech to będzie dla niego nauczką. Yenlla w tym czasie objęła go wolną ręką. Oczywiście zaraz ją odtrącił, ale wtedy zrobiła coś nawet gorszego, wsuwając mu dłoń do kieszeni. Snape zesztywniał i stosunkowo szybko się uspokoił.

– Severus zaprosił mnie na obiad – poinformowała Rosmertę, ponownie szczerząc się do niego, najprawdopodobniej w celu dalszego udobruchania.

Właścicielka Trzech Mioteł oparła się łokciami o bar (trafiając prosto we wcześniejszą plamę wina) i popatrzyła na nich rozmarzonym wzrokiem.

– Fajnie. Gdzie?

– Do ciebie, młotku. A gdzieżby indziej?

– Och! E... No tak. – Zaśmiała się znowu. – Godryku! Naprawdę nie wierzę, że cię znowu widzę, wiedźmo. To znaczy: was. Do tego razem.

Szelma dobrze wykorzystała moment odsłonięcia Rosmerty. Pojaśniała nagle, przywołując na usta tajemniczy, nieśmiały, a jednocześnie dziwnie wszechwiedzący uśmiech. Zanim mężczyzna zorientował się, co zamierza, wzięła go za rękę i obie ich złączone dłonie ułożyła na blacie tuż obok łokcia przyjaciółki – tak, aby ta mogła im się dobrze przyjrzeć. Na serdecznym palcu lewej ręki Severusa zalśniło matowo cholerne kółko, którego prawdopodobnie jeszcze bardzo długo nie będzie w stanie się pozbyć.

O to żmii właśnie chodziło. Znowu się zmieniła. Teraz nie była już w swojej ulubionej postaci małej dziewczynki, stała się szacowną mężatką chwalącą się bezczelnie przed niezamężną koleżanką. Przecież nie wychodzi się za mąż tylko po to, aby wyjść za mąż! O nie! Za mąż wychodzi się dlatego, aby mieć się czym chwalić przez byłymi psiapsiółkami, którym mniej się w życiu powiodło. „Byle jaki, byle był", jak mawiała inna jej koleżanka, Priscilla. Szelma wygrała w tym całym ewolucyjnym wyścigu, znajdując ewentualnego reproduktora do ewentualnej transmisji materiału genetycznego i zamierzała chwalić się tym, ile wlezie.

Słodkie rozmarzenie w oczach madame Rosmerty jakby jeszcze się zintensyfikowało.

– Ech, dla mnie tam od początku było wiadomo, że tak to się skończy. Że będziecie kiedyś razem.

Yenlla zastosowała po raz drugi ten sam skromnie-wieloznaczny i absolutnie fałszywy uśmieszek, opierając ufnie głowę na jego ramieniu. Severus wymownie przewrócił oczami i już szykował się do ciętej riposty, którą powinien już dawno przerwać to przedstawienie, gdy czujna Yen z pasją wbiła mu paznokcie w kark.

– Jesteście dla siebie stworzeni, bo doskonale się uzupełniacie. Wiecie, chodzi mi o ten stereotyp: świergotka i gbur.

– Dzięki, Ros.

– Świetnie, Rosmerto. Znakomita obserwacja, aczkolwiek nie bardzo mamy czas...

– Severus bywa bardzo zajęty – dodała szybko Yen.

– ... dlatego chcielibyśmy...

– Jasne, rozumiem. Jak to nauczyciel. Chyba by mnie szlag trafił, gdybym musiała całe życie chodzić do szkoły. Wyobrażasz sobie?

– Ale kiedy wreszcie wraca do domu, to... wiesz... – Mrugnęła Yen i obie wybuchły jeszcze dzikszym chichotem.

Mistrz eliksirów poczuł się pokonany. Potrafił sobie poradzić z jedną, ale dwie to było zdecydowanie za dużo. Złapał się na tym, że już nawet go to nie denerwuje. To po prostu jedna z tych rzeczy, na którą rozsądny człowiek zwyczajnie nie jest w stanie nic poradzić i musi się poddać, jeżeli chce chociaż zachować twarz.

– Och, już dobrze, dobrze! – Uspokoiła się z trudem Rosmerta, nie odmawiając sobie jednak przyjemności rzucania im dwuznacznych spojrzeń. – Umieszczę was w saloniku. Tam nikt nie będzie wam... yhm... przeszkadzał.

– Dziękujemy.

– A na co macie ochotę? Cokolwiek zechcecie! Nie krępujcie się.

Yenlla oderwała się wreszcie od Severusa, powracając do dawnej siebie. Przeciągnęła się z namysłem i podparła głowę na ręce.

– Hm. Ja poprosiłabym... – zaczęła i wyrzuciła z głębi swego rozczulonego wzbierającą przyjaźnią serca taką litanię życzeń, że wystarczyłoby tego dla pułku wojska.

Uspokojony nieco i pewniejszy swojego miejsca Severus rozluźnił się i zapalił papierosa.

– Opanuj się, Yen. Zachowujesz się tak, jakbyś nie jadła od tygodni.

– Bo mnie głodzisz!

– Mnie nawet nie ma w domu.

– Właśnie! Mam jeść do lustra? Poza tym miałeś nie palić.

– W domu.

– To knajpa Ros. Prawie jak dom.

Zachwycona i zdopingowana do działania tym niecnie-cwanym stwierdzeniem madame Rosmerta zebrała wreszcie zamówienia. Yenllowe liczyło przynajmniej dwie strony w notesie. Mimo znikomych rozmiarów szelma miała wilczy apetyt, ostatnio nawet większy niż zazwyczaj, zapewne w wyniku szumnej depresji podoktoratowej. Zaraz potem blond barmanka zaprowadziła ich do saloniku, wciąż paplając zawzięcie i przegadując się z Yenllą mnóstwem głupot i niepoślednich świństw. Severus usadowił się u jednego końca stolika, odruchowo poprawiając ustawienie wszystkiego, co znalazło się w jego zasięgu, i na koniec rozkładając równo białą serwetkę na kolanach.

– Niemożliwe! – Psiapsiółki zgodnie przysiadły na dwóch rogach stołu.

– Też się zdziwiłam, wierz mi, Yen! Po tylu latach nagle – sowa. Pojmujesz? I że przyjeżdża.

– Nie!

– Tak! I co ja miałam zrobić? Strasznie się zmienił.

– Dobrze, ale co dalej?

– Niewiele, wyjeżdża mi z takim tekstem, jak to się strasznie stęsknił, a ja mu na to: „Facet, do kogo ta mowa?".

– I słusznie. Palant. Nawet bym go teraz nie poznała.

– Mówię ci, potwornie zbrzydł. I do tego się roztył. A wiesz, że jego siostra siedziała z Nottem?

– Młodszym czy starszym?

– Nie no, młodszym. Tego drugiego nawet nie znam. Ale nie o to chodzi.

– A o co?

– Bo to było już po tym, jak się chajtnął z siostrą Parkinsona!

– No co ty! Naprawdę?

– A potem ona wpadła. To znaczy, zaszła w ciążę, ale kazał jej usunąć, a jak się nie zgodziła, to... Mówię ci, dantejskie sceny.

– Biedna dziewczyna. Zawsze była głupia.

– I piegowata. Piegowate zawsze mają pecha. Pamiętasz Sybill?

– Jasne! Tego się nie da zapomnieć.

– A! Jak ci coś powiem, to padniesz! Wiesz, kto jest znowu w ciąży?

– KHM.

Za którymś z kolei razem wreszcie usłyszały ten znaczący sygnał i jak na komendę odwróciły się do mistrza eliksirów.

– Tak, Sever? – zapytała słodko Rosmerta, która prędko zarażała się yenllizną. – Chcesz popielniczkę?

– Nie masz przypadkiem obowiązków na sali?

Właścicielka niechętnie dźwignęła się z miejsca.

– Tak, jasne. Byle po drugiej stronie drzwi, nie? Nie musisz powtarzać, chwytam aluzję. Mnóstwo szalenie ważnych i istotnych dla istnienia świata obowiązków, aż nie wiem, w co ręce włożyć. Pewnie. Zostawiam was samych. Cześć, kochana. Ale wrócę tu jeszcze, nie myślcie sobie. – Wyszczerzyła się wariacko, znikając za drzwiami. Nim jednak je za sobą zatrzasnęła, usłyszeli, jak mówi do siebie półgłosem: – Kurwa mać, co za los!

Yenlla uśmiechnęła się do Sensu Swojego Życia z lekkim politowaniem, na głos powiedziała jednak:

– Uwielbiam Ros, jest totalnie popaprana, nie uważasz? Urocza.

Następnie, zamiast zwyczajnie usiąść na swoim miejscu, Yen nadłożyła drogi i obeszła stolik tylko po to, żeby przejść obok niego. Pochyliła się i pozornie odruchowo cmoknęła go w policzek. To ponownie obudziło nieco przytłumioną w ferworze zdarzeń czujność Severusa. Rzucił jej przenikliwe spojrzenie, ale nic mu to nie dało. Yenlla siedziała już spokojnie, opierając głowę na dłoni i bawiąc się serwetką. Snape zmarszczył ponuro brwi.

***

Niezwykle wykwintny jak na poczciwe Trzy Miotły obiad był chyba najlepszym wyrazem sympatii właścicielki do dawnej przyjaciółki. Aż trudno było uwierzyć, że Rosmerta jest w stanie dokonać podobnych cudów, gdy chociaż raz zapoznało się bliżej z jej farfoclowatą jajecznicą – efektem wyjątkowo kiepskiego humoru o poranku. Rozleniwiony nieco posiłkiem mistrz eliksirów z rozkoszą sączył swoją brandy. Wyjątkowo błogie samopoczucie Nietoperza w niczym jednak nie umniejszało uwagi, z jaką obserwował Yen, która z zapałem i elegancją dziobała kęsy z każdego z licznie rozstawionych wokół niej talerzy. Znali się na tyle dobrze i widywali w takich sytuacjach, że w ogóle nie krępowała się jego obecnością, więc pozwalała sobie na pewne rozluźnienie obyczajów kosztem szlachetnego savoir-vivre'u. W żadnym wypadku nie odbierało jej to uroku, nawet wtedy, gdy – jak teraz – z lubością oblizywała palce z sosu czekoladowego. Wręcz przeciwnie. Severus lubił przyglądać się jej w trakcie posiłku, ponieważ wtedy nie mówiła.

Podczas gdy Yen była zajęta, mógł spokojnie pomyśleć. Dzisiejsze przedstawienie, jakie urządziły mu kobiety, zdołało wytrącić go z równowagi i nieco zamieszać w głowie. Jednak wszystko to wydarzyło się już jakiś czas temu i zdążył się otrząsnąć. Za to jego główny problem z Yenllą nadal pozostawał problemem...

– Tego mi właśnie brakowało – oznajmiła Yen i wychyliła kolejny kieliszek wina, pamiętając o elegancko odgiętym małym palcu dłoni.

– To znaczy? – Severus od niechcenia machnął różdżką, aby ponownie napełnić kryształ. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Oczy błyszczały jej uroczo i zalotnie.

– Życia jak dawniej. Nie nadaję się na zwierzątko domowe. Mam zbyt bujną osobowość.

– Jak zawsze skromna.

– Jak zawsze złośliwy. Mówię nieprawdę?

– Yen, kochanie, ty zawsze kłamiesz. Z zasady.

Wykrzywiła się do niego znad kieliszka.

– Chyba nie powinnam więcej pić...

– Zresztą, to oświadczenie może dziwić ze strony kogoś, kto z własnej woli zamknął się w swojej piwnicy – rzucił szczerze i odruchowo Severus.

Jeżeli ona piła za dużo, to jemu rozwiązywał się język. Nie powinien tego mówić. Lekka i przyjemnie rozleniwiona atmosfera przy stole nagle stała się ciężka. Yenlla spuściła głowę i spojrzała w bok. Odstawiła z brzdękiem kieliszek.

– To nie był mój wybór.

– Nieważne.

– Dla mnie ważne, Severusie. Widziałeś Rosmertę?

Wzruszył ramionami, ale ponieważ nie patrzyła na niego, dodał:

– Tak. Często ją widuje. Co z tego?

– Jestem taka sama jak ona. Wylądowałam tu, gdzie jestem, bo stchórzyłam.

– Chyba naprawdę nie powinnaś pić. Masz zbyt słabą głowę.

– To nie wino, to ONA. – Yen zaśmiała się odrobinę niekontrolowanie. – Tyle razy próbowałeś to wywęszyć... Chcesz wiedzieć, dlaczego zgodziłam się na plan Dumbledore'a?

– Wymyśliłaś nową bajeczkę?

– Ty, zdaje się, też. Myślisz, że nie zauważyłam, jak uważnie mi się przyglądasz od kilku dni? – zaatakowała go.

– Ja...

– Mniejsza z tym.

Yen ponownie wydawała się dziwnie oklapnięta, zupełnie tak jak niedawno w gabinecie. Gdy odezwała się ponownie, w jej głosie nie było już agresji – przybrał w zamian bardzo melancholijny ton.

– Z jednej strony było mi dobrze tam, gdzie byłam, ale z drugiej... Nie wyobrażasz sobie, nie znasz tego uczucia. Jak ja tęskniłam za światem!

Severus już chciał jej przerwać, ale coś go powstrzymało. Postanowił pozwolić jej się wygadać. Ostatecznie o to właśnie chodziło, a powstrzymać strumienia zapewne i tak by mu się nie udało.

– W zeszłym tygodniu wypadła siedemnasta rocznica. Tego, jak mnie złapali – dodała, widząc, że nie zrozumiał.

Szklanka zadrżała mimowolnie w jego dłoni.

– Stało się to na początku kwietnia. Rodziców dopadli w lutym. Wiesz, co to znaczy. Widziałeś to. I chyba lepiej by było, gdybym też wtedy zginęła – rzuciła z pasją, zaciskając dłonie na obrusie. – Mam dosyć tej pieprzonej wojny! Tyle straconych lat! Nikt nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, co dla mnie znaczyło zostawić to wszystko. Mogłam być kimś. Byłam! A potem musiałam się ukrywać. We własnej piwnicy, jak raczyłeś zauważyć. Myślałam, że oszaleję. Nie zostałam stworzona do takiego życia. Nie o tym marzyłam! Nigdy nie chciałam być koniecznie wiedźmą. Mogłabym być charłakiem, najzwyklejszą mugolką! Wtedy mogłabym robić, na co miałabym ochotę. Co mi po magii? Jaką ma się korzyść z bycia czarodziejem? Że jest się wciąganym w niekończący się konflikt pomiędzy dwoma zwariowanymi starcami? Co mnie to wtedy obchodziło? Nie skończyłam jeszcze dwudziestu lat! Miałam, i do tej pory mam, to głęboko gdzieś! Chciałam tańczyć, śpiewać, robić karierę, a potem oni...

– Yenlla.

– Daj mi skończyć!

Poderwała gwałtownie głowę, przeszywając go ognistym spojrzeniem. Tak intensywnym, że chyba mogłoby go zmienić w garstkę popiołu. Niesamowite wrażenie sprawiło, że nawet Snape zamilkł. Nigdy wcześniej jej takiej nie widział. Yen patrzyła na niego w ten sposób przez dłuższą chwilę, po czym niespodziewanie się wycofała. Zamrugała oczami i rozejrzała się nieprzytomnie wokół, jakby niepewna, gdzie się znajduje i co się dzieje. Przygryzła w skupieniu wargę, przebiegając w myślach cały swój – przesadnie szczery, jak po namyśle uznała – monolog. W wyrazie jej twarzy najpierw pojawił się dystans, a zaraz potem od całej postaci bił już lodowaty, wyrachowany cynizm. Uśmiechnęła się ironicznie, drapieżnie. Severus nagle zrozumiał, że bardzo łatwo dał się nabrać. Yen, która teraz patrzyła na niego lekko z góry, nie była tą samą, spacerującą w haftowanych kapciuszkach, delikatną laleczką, która łasiła się do niego namiętnie od czasu choroby. To była kobieta, która przeżyła wszystko, o czym opowiadała. Prawdziwa Yenlla Honeydell. Na chwilę. Na jeden krótki występ bez maski.

Wstała i kopnęła z wściekłością krzesło. Wskoczyła na stół, chwyciła butelkę i nalała sobie do pełna.

– Tak więc, panie Snape – zaczęła, krzywiąc się złośliwie – po wszystkich tych rozdzierających serce scenach następne szesnaście lat rzeczywiście spędziłam w piwnicy. Chyba wie pan coś na ten temat, bo robił pan dokładnie to samo: chował się w Hogwarcie. Pan nie potrafi normalnie egzystować bez toczącej się wokół wojny, prawda? Tylko wtedy czuje pan, że żyje. Gdy jest pan tym Ważnym. Jak teraz.

– Uważaj, Yen – warknął.

– Możesz mi grozić, ale będziesz mnie słuchać, bo inna okazja się nie nadarzy. A ty chcesz wiedzieć, Severus. Odkąd pamiętam, zawsze byłeś wścibski.

Snape również wstał i odszedł w stronę okna. Wielkie i zwyczajowo rozmarzone oczy Yen przypominały teraz stal. Zmarszczyła z wyższością brwi i zaśmiała się niewesoło.

– Chyba nie myślałeś, że sobie tego wszystkiego dobrze nie zaplanowałam? Powinieneś znać mnie na tyle, aby przynajmniej trochę docenić. Jestem piękna, ale nie jestem głupia. Kiedy pojawił się Lupin, to było jak wybawienie. Nic mnie nie obchodziło, o nic nie pytałam. Miałam to wszystko głęboko i daleko. Pooburzałam się tylko trochę dla zasady, inaczej mogliby zacząć coś podejrzewać. Chciałam wrócić, w jakikolwiek sposób, a oni dali mi szansę.

– Wciągając w sam środek wojny – prychnął.

– Dając mi ochronę.

– Zakonu? Bardzo wątpliwa oferta.

– Nie – stwierdziła z lekkim wahaniem w głosie, pierwszym w trakcie tej wyzywającej przemowy. – Nie Zakonu. Swojego najlepszego człowieka.

Severus znieruchomiał z mroczną maską zastygłą na bladej twarzy. Szklanka trzasnęła mu w dłoni, gdy dotarł do niego sens jej wypowiedzi.

– Nie masz na myśli...

– Mam.

– Ja?

Yenlli zadrżały ręce i upuściła butelkę wina, rujnując z trudem budowaną wokół siebie atmosferę. Trzask szkła przebudził Snape'a, który z furią ruszył w jej stronę.

– Tak. I nie. Severus, ja...

– Ty suko!

Zeskoczyła ze stołu i okrążyła go, zajmując taktyczną pozycję naprzeciw Snape'a. Teraz dzieliła ich cała długość mebla.

– Zgodziłam się na prośbę Dumbledore'a, bo to był jedyny sposób! Aby wrócić, potrzebowałam kogoś, kto mnie obroni, Snape. Ktoś musiał mnie pilnować. Bałam się. Jak miałam sobie sama poradzić w tych warunkach? Wiesz, że mam wyrok u Czarnego Lorda. A jeszcze kilka samotnych dni w Kruczym i rzuciłabym się na sznur!

– Wielka szkoda, że tego nie zrobiłaś.

– Ktoś musiał mi pomóc. Zresztą Krucze Gniazdo i tak było wam potrzebne.

– I wyobraziłaś sobie, że ja...

– Miałam to gdzieś! Nic mnie nie obchodziło, jak zapewne ciebie to, co teraz mówię. MUSIAŁAM WRÓCIĆ! Co z tego, że było to nie w porządku wobec ciebie? Było mi wszystko jedno!

– Ale mnie nie!

Mistrz eliksirów niespodziewanie zmylił połowicę, wykonując ruch w jedną stronę, a następnie odskakując, przechylając się przez stół i chwytając ją za rękaw. Pisnęła bardziej po swojemu, wyszarpując mu się gwałtownie, ale było za późno. Napięty materiał pękł, ale Severus nie zamierzał wypuścić go z ręki. Szarpnął na tyle mocno, że Yenlla potknęła się i przewróciła na stół. Pociągnął ją ku sobie, zwalając przy okazji na podłogę zastawę madame Rosmerty. Yen szczerze się przestraszyła, zaczęła wić i krzyczeć, ale salonik z racji swojego przeznaczenia był dobrze zabezpieczony silnym zaklęciem tłumiącym.

– Nie, Sever. NIE!

Szarpała się dziko, po swojemu drapała i gryzła, ale Severus był od niej kilka razy silniejszy i potrafił sobie radzić w takich sytuacjach. Ostatecznie był żołnierzem, członkiem dwóch najważniejszych formacji militarnych magicznego świata. Bez większego wysiłku uniósł ją ze stołu i postawił przed sobą. Odruchowo zacisnął ręce na jej szyi, nawet nie zważając na wbijające się w niego obronnie paznokcie. Przerażona Yenlla patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc, jak z tego wybrnąć.

– Myślałaś, że... Co myślałaś? Że zrobisz sobie ze mnie ochroniarza?!

– Puść!

– Pieska obronnego?

– Snape!

– Jak długo zamierzałaś to ciągnąć? Na stałe? Myślałaś, że się nie zorientuję?

– Przecież się nie... – zaprotestowała, ale wtedy zwiększył nacisk.

Severus uświadomił sobie, że żmija mówi prawdę, co tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Rzeczywiście dał się prowadzić na sznurku tej podstępnej kobiecie. Wykorzystywać na przeróżne sposoby.

– Sądziłaś, że ja... Co właściwie miałem dla ciebie zrobić? Być tarczą? Niby dlaczego? Jaki mógłbym mieć powód, aby w czymkolwiek ci pomagać? Co sobie wyobrażałaś?

– Przecież nie robisz tego za darmo! – krzyknęła i to nie było najlepsze posunięcie.

– Co takiego?

– Ja...

– Chciałaś mnie kupić... TYM?

– Nie, to nie tak!

– Tobie naprawdę się wydaje, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Że jesteś aż tak dobra?

– Nie. Źle to ujęłam... Ja...

Dłonie doprowadzonego na skraj wytrzymałości Snape zaciskały się bezlitośnie. Yen dyszała ciężko, chwytając powietrze raptownym haustami.

– Nie. To nie jest tak, jak myślisz.

– A jak jest?

– To może... teraz tak... wyglądać... ale... ja... wytłumaczę... – Przestała się bronić i teraz ściskała duszące ją nadgarstki prawie pieszczotliwie. – Nie... mogę... oddychać.

Mistrz eliksirów wreszcie ją puścił. Zwaliła się ciężko na podłogę, kaszląc i gwałtownie łapiąc powietrze. Severus odmaszerował i opadł na fotel. Generalnie nie był w o wiele lepszym stanie. O ile Yenllę dusiła zgnieciona tchawica, o tyle Severusa dręczyła urażona duma. Pies obronny! Powinna raczej celować w Blacka. A on powinien domyślić się wcześniej. Zaufanie szelmie w czymkolwiek, spuszczenie jej z oczu na moment musiało zaowocować kłopotami. Wyrachowana suka niczego nie robiła ot tak, bez własnego celu.

Yen opanowała się wreszcie i odczołgała na bok. Przytrzymując się ściany, wstała i szarpnęła za drzwiczki barku. Chwyciła karafkę z wodą i wychyliła spory łyk. Zakrztusiła się, chwytając za gardło. To zdecydowanie nie była woda.

– C-co to? – wyszeptała.

– Prawdopodobnie śliwowica – odparł Severus spokojnie, przyglądając się jej wyczekująco. Do tej pory zdążył się nieco uspokoić.

Zgnębiona i wymięta Yenlla odpowiedziała mu spojrzeniem równie niepewnym jak jej chód. Dotarła do stołu i ostrożnie spróbowała odrobiny prawdziwej wody, która ostała się po tym, jak szanowny małżonek przeciągnął ją po zastawie. Usiadła na stole bokiem do niego, patrząc na porozrzucane i potłuczone sprzęty, na całe to pobojowisko, jakie pozostało po ich starciu.

– Nigdy nie planowałam uczynić CIEBIE obiektem moich starań, Snape. Po prostu nie miałam specjalnie wyboru. A to był dobry początek. Innej możliwości chwilowo nie miałam. Nie spodziewałam się też, że to wszystko potrwa aż tak długo.

– Rozumiem, że nie miałaś czasu na gorąco wymyślić nic lepszego.

– Ja nie kłamię!

– Oczywiście.

Odwróciła się do niego gwałtownie.

– Severus, niezależnie od tego, jakie masz zdanie o moim zdrowym rozsądku, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś dla mnie zbyt silnym przeciwnikiem.

– Nie musisz...

– Wcale ci nie schlebiam. Na litość, musiałabym rzeczywiście zwariować, żeby wiązać z tobą jakiekolwiek nadzieje na przyszłość. Cokolwiek budować na tym pokręconym niby małżeństwie. Albo liczyć na ciebie. Do tej pory zdradzasz wszystkich, których sojusznikiem się ogłaszasz! Jesteś podwójnym agentem, tak? I ja miałabym... miałabym liczyć na cokolwiek z twojej strony? Ty niczego nie robisz bezinteresownie. Chyba że przypadkiem. – Mistrz eliksirów cierpliwie słuchał powyższej charakterystyki, od czasu do czasu zastanawiając się, czy piękna Yen mówi o nim, czy o sobie samej. – Do tego jesteś zbyt zimnym i zarozumiałym sukinsynem, aby być odpowiednim materiałem na partnera.

– Miałaś mi nie pochlebiać.

– Widzisz! Zawsze to samo. Niezależnie od tego, co ci się powie, musisz się odgryźć! Nie ma sposobu, aby zatrzymać cię przy sobie. Zdarłabym sobie paznokcie na tych ciągłych walkach o każde słowo, a ja tak nie chcę. Mam tego serdecznie dosyć. Wiecznych krzyków, szarpania, wyzywania, pretensji i wygrażania. Nikt tego nie wytrzyma! Poza tym małżeństwo ze Śmierciojadem w normalnych okolicznościach zniszczyłoby mi reputację, nie zapominaj, że mam swoje plany. W przyszłości zamierzam udawać, że o niczym nie wiedziałam. Mogłam. A dzisiaj już naprawdę przesadziłeś...

Severus od dłuższego czasu nie zawracał sobie głowy komentowaniem rewelacji swojej drogiej połowicy. Ograniczył się do ironicznego uśmiechania pod nosem. Zresztą pochłonięta tym, co miała do powiedzenia, Yenlla i tak ledwo zwracała na niego uwagę.

– Mam tego dosyć – ciągnęła rozmarzonym tonem, patrząc ponad nim w okno saloniku. – Chcę mieć normalne życie. I chcę być... kochana. – Severus rzucił jej cyniczne spojrzenie znad kieliszka, ale tego nie zauważyła. – Kochana i uwielbiana. Na dobrą sprawę, jak długo można się oddawać tej bezproduktywnej gimnastyce, jak my dwoje? To dobre, kiedy ma się naście lat, ale ja... Ja już skończyłam te dwadzieścia lat!

– Nawet nieco więcej.

– Zamknij się, Sever.

– Nie mogę, twoja historia jest tak poruszająca...

– Wiem. Właśnie próbowałeś mnie zabić, to zmienia hierarchię wartości.

– Widzę.

Yenlla rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale gdzieś tam, pod tą maską, błysnęło w jej oczach lekkie rozbawienie. Severus znowu tracił grunt pod nogami. Bo też to było najbardziej przerażające ze wszystkiego – to, że cokolwiek by jej nie zrobił, nie potrafiła się na niego długo gniewać. Jeszcze jeden dobry powód, aby to wreszcie zakończyć. Dla jej własnego dobra.

Yen najwyraźniej miała w tej materii podobne zdanie.

– Nie przerywaj mi – westchnęła.

Zeszła ze stołu i rozsiadła się wygodnie na krześle, przytupując sobie do taktu zgrabną nóżką. Oparła głowę na dłoni, a kręcone włosy posypały jej się na twarz, zasłaniając brzydkie sińce na szyi. To był doprawdy malowniczy obrazek.

– Gdy to wszystko się skończy, chcę wreszcie prawdziwego mężczyzny, który będzie mnie kochał i dbał o mnie – podjęła po chwili milczenia. – Takiego, którego zawsze będę mogła być pewna i na którego będę mogła liczyć. Który będzie mnie zawsze popierał i chronił, a nie dusił za każdym razem, gdy coś pójdzie nie po jego myśli.

– Yen.

– Który mnie podtrzyma, kiedy się potknę, i który będzie mi przynosić śniadanie do łóżka.

– Czy właśnie to uważasz za dowód wielkiej miłości? – zakpił.

– Miałeś mi nie przerywać! A wtedy ja będę idealną małą żoneczką i stworzę mu prawdziwy raj na ziemi. Wiesz, że potrafię. Niech tylko to wszystko się skończy. Będę mieć wielki dom z ogrodem, psa, kota i złote rybki. I stadninę hipogryfów! – Zaśmiała się, chowając podejrzanie zarumienioną twarz w dłoniach. – Sam widzisz, że nie mam żadnego interesu w zatrzymywaniu cię przy sobie. Przeciwnie. Od pewnego czasu stoisz mi na drodze – zakończyła, unoszę opuszczoną głowę i zerkając na niego roziskrzonym wzrokiem.

Severus, który od jakiegoś czasu wcale na nią nie patrzył, intensywnie wpatrując się w kieliszek, poczuł na sobie jej wzrok i odwróciła się ku niej.

– Co? – rzucił odruchowo.

Był widocznie zły. Wstał i ruszył do barku po kolejną butelkę whisky, po czym wrócił na miejsce. Sądząc po wszystkim, co Yenlla powiedziała dziś na jego temat, rzeczywiście miała krótką pamięć, ale nie zamierzał jej z tego leczyć. Niewdzięczna żmija! Niech myśli, co chce. Nic go to nie obchodziło. Trudno się nie zgodzić, że miał na głowie tysiąc o wiele ważniejszych rzeczy.

– Nie mów, że nie słuchałeś.

– A tak, infantylne marzenia małej Yen.

– Gadaj sobie, co chcesz. Realizacja jest blisko.

– Ach, tak?

– Owszem. Wyświadczenie Zakonowi przysługi dało mi sporo czasu na rekonesans. Jeżeli nie ty, to ktoś inny.

– Udało ci się znaleźć odpowiedni obiekt?

– Naturalnie.

– A można wiedzieć, kto to taki?

Yenlla mrugnęła do niego, uśmiechając się radośnie i nawet nie zwróciła uwagi na jego podejrzane roztargnienie.

– Remus Lupin – oświadczyła i z jakiegoś powodu znowu się zarumieniła, co było więcej niż dziwne.

– Gratulacje.

– On jest idealny! Prawdziwy anioł. Łagodny jak baranek, tkliwy, a do tego całkiem przystojny. – Zachichotała, masując sobie delikatnie szyję. Na ten gest Snape poczuł coś bardzo dziwnego gdzieś w środku. – Gdyby jeszcze odpowiednio się nim zająć... – Wstała i zaczęła krążyć po pokoju.

– Doskonale! Znakomity wybór: wilkołak.

– Och, Sever, jesteś niemądry! O to właśnie chodzi. Zupełnie absurdalne wyrzuty sumienia Remusa z powodu jego choroby są tak silne, że nigdy nikogo nie skrzywdzi. Zwłaszcza mnie. To będzie taka miła odmiana po tym obłąkanym tańcu na wulkanie z tobą. I już jest beznadziejnie we mnie zakochany. To takie słodkie! Dlatego sam rozumiesz, że zależy mi na jak najszybszym rozwodzie. A po wojnie zacznie się prawdziwe życie. Oczywiście, na początek trzeba się będzie zająć jego karierą, sam nigdy sobie nie poradzi, jest zbyt dobrze wychowany i uczciwy. Ale będzie miał mnie. Mam już wszystko zaplanowane.

– Yen, zakładanie, że oboje przeżyjecie tę wojnę, zakrawa na spory optymizm.

Krukonka zatrzymała się przed nim i spojrzała na niego z góry.

– Przestań. Oczywiście, że wszyscy przeżyjemy. Pozytywni bohaterowie nigdy nie giną. A potem spędzę resztę życia w rajskim ogrodzie i uroczyście przysięgam, że nie napiszę już w życiu nic mądrzejszego niż autograf! Wrócę do teatru i będę chałturzyć radośnie do końca swoich dni! Mael mi mówił, że Sketch organizuje teraz przesłuchania.

Severus, który od dłuższego czasu był zastanawiająco spokojny, a nawet jakby mocno znudzony ciągnącym się monologiem pięknej Yenlli, na magiczne miano ulicznego poety z Pokątnej drgnął jak oparzony.

– Mael?

– No... Tak, Mael.

– Ten Mael?

– Nie znam innego, a poza tym nie rozumiem, dlaczego go tak... Oj! – Zakryła usta dłońmi.

– Wychodziłaś gdzieś?

– Ja...

– Znowu?

– Przecież zdjąłeś zaklęcie z drzwi!

– To nie oznacza, że masz codziennie biegać po Pokątnej!

– Ale...

– Za swoim pieprzonym grajkiem!

– Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Chyba nie jesteś zazdrosny... Ał!

Severus wyrósł nad nią jak rozwścieczony nietoperz, wbijając szpony w ramiona. Westchnęła z rezygnacją.

– Znowu? Nie miałeś nic przeciwko, kiedy opowiadałam o... Ała!

– Dość tego dobrego. Moja cierpliwość ma swoje granice, słońce dni moich – rzucił ostro, pochylając się nad nią. Brwi zmarszczyły mu się groźnie i prawie złączyły nad nosem. Z tak niewielkiej odległości wyglądało to upiornie. – Miałaś okazję się wypowiedzieć, a teraz grzecznie wyjaśnisz mi kilka rzeczy.

– O co ci znowu chodzi?

– Za kogo ty mnie masz, Yen? Dlaczego opowiadasz mi te wszystkie bzdury? Co chcesz przez to osiągnąć? Myślisz, że dam się nabrać?

– Ale...

– Nie wmówisz mi, że to był nagły atak szczerości.

Yenlla wydawała się bardzo zdziwiona.

– Ale to prawda.

– Co jest prawdą?

– Wszystko, co powiedziałam.

– Oczywiście.

– Wyszłam za ciebie tylko dlatego, żeby móc wrócić – oświadczyła, patrząc mu prosto w oczy i nawet powieka jej przy tym nie drgnęła. – Miałam nadzieję, że... – zawahała się – że ON nie zabije żony swojego zaufanego człowieka i miałam rację. Możesz mnie za to znowu zacząć dusić, ale to nie zmieni faktu, że myślałam wtedy tylko o sobie i miałam gdzieś, czy zrobią coś z tego powodu tobie. Co ty na to? – Strąciła jego dłonie z ramion. – I zamierzam w przyszłości zostać panią Lupin.

Snape sprawiał dość dziwne wrażenie. Jakby do końca nie mógł się zdecydować, co właściwie ma zrobić. Yen uśmiechała się cokolwiek wyzywająco, a siniaki na jej szyi patrzyły na niego z wyrzutem. Do tej pory, mimo wszystko, nie podniósł na nią ręki i teraz czuł się bardzo nieswojo. Nie zamierzał się jednak do tego przyznawać. Ani dać po sobie cokolwiek poznać.

Uch, to był zdecydowanie zbyt długi dzień.

– Wcale nie! – rzucił zupełnie zagubiony, ledwo panując nad językiem. – To znowu jakaś sztuczka jak... jak numer z koszulami.

– Numer z... Z czym?!

Severus zaklął pod nosem, a Yenlla zamrugał oczami, usiłując doszukać się w tym stwierdzeniu jakiegokolwiek sensu. Odchyliła do tyłu głowę i wybuchła szalonym śmiechem.

– Co w tym śmiesznego? – mruknął zdezorientowany mistrz eliksirów.

– Och, po prostu... Więc to dlatego?! – Nie mogła się wysłowić, zanosząc od śmiechu. Snape'owi za to bynajmniej do śmiechu nie było. – Severus, ty naprawdę myślałeś, że...? Przez cały ten czas?! O Boże, co ty musiałeś pomyśleć! Dlatego przez ostatni tydzień chodziłeś jak struty i warczałeś na mnie? To miało mnie zniechęcić, tak? Sever... to w pewien sposób urocze!

Snape stracił rezon. Znowu nie zapanował w porę nad tym, co powiedział. Do tej pory większość jego kłopotów z Yenllą właśnie tutaj miała swoje źródło. Żmija tak słodko i beztrosko bez przerwy szczebiotała, że człowiek nieświadomie zarażał się jej stylem. Nie planował mówić jej nic podobnego! Przyznawanie się, że cokolwiek zauważył, było jak celowanie różdżką w samego siebie. Jednak wszystko, co się dzisiaj wydarzyło... i jeszcze te przeklęte ślady na szyi! Teraz jednak nie było już odwrotu.

Tymczasem Yen zdawała się dobrze bawić.

– Nie mogę uwierzyć, że wziąłeś to wszystko za... Miłosne wyznanie? A miałam cię zawsze za niezwykle inteligentnego i przenikliwego faceta.

– Więc co to było?

– Sever, kochanie, tylko próby.

– Próby?!

Yenlla odwróciła się do niego, mrużąc kusząco oczy i charakterystycznym ruchem odrzucając do tyłu długie włosy. Nie było w niej już śladu ani tej nowej, doświadczonej życiem kobiety, ani tej drugiej, wymiętej i wleczonej niedawno po podłodze.

– Mówiłam ci, że zamierzam zostać idealną żoną, a prawdziwa doskonałość leży w regularnych ćwiczeniach. Życie to jeden wielki teatr, który od prawdziwego różni się tylko długością przedstawień i liczbą antraktów. A ja, kochanie – dodała, zbliżając się do niego i wyciągając ręce – najwyraźniej jestem naprawdę dobrą aktorką.

Prychnął, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Odszedł w stronę okna z pozorną obojętnością.

– Ślicznie. Na twoim miejscu martwiłbym się tylko, czy wilkołak zdoła należycie to docenić.

– Och, to już mój problem.

– Podejrzewałem cię o nieco lepszy gust.

Yenlla ponownie się zaśmiała, choć nie zabrzmiało to już tak lekko i beztrosko jak poprzednim razem.

– To nie sprawa gustu – dorzuciła, opierając się o parapet tuż obok niego i bawiąc sznurem od zasłon.

Severus drgnął, rozpoznając zmianę w jej głosie, i zanim zdążył się powstrzymać, zapytał:

– Dlaczego?

Wzruszyła ramionami.

– Kto inny się ze mną ożeni? Ty to wiesz, sam mi powiedziałeś. Znasz mnie, całą moją przeszłość, wszystkie grzeszki, które już zawsze będziesz mi wypominać. A Remus jest taki prawy, honorowy. Dla niego nie będzie to miało znaczenia. Ja naprawdę chcę mieć wreszcie normalne życie.

– Yen – odezwał się Severus po dłuższej chwili i zabrzmiało to groźnie. – Znowu zaczynasz.

Poderwała się gwałtownie i zanim zorientował się, co zamierza, z całej siły walnęła go pięścią w mostek. Zachwiał się i uderzył w sąsiednią framugę, podczas gdy Yenlla krzyknęła, chwytając się za rękę.

– Snape, ty pieprzony Śmierciojadzie, niczego nie zaczynam! Skończony idioto, przez cały czas próbuje wbić ci do tego zakutego łba, że nie masz się o co martwić. Nie układam sobie żadnych życiowych planów z tobą w roli głównej! Mam wyższe aspiracje. Możesz być spokojny i przestać bez przerwy śledzić każdy mój ruch, tak? Nie zamierzam też przyprawiać ci rogów, bo będę na to miała wystarczająco dużo czasu później. Nie wytnę ci żadnego numeru, bo rzeczywiście czegoś od ciebie chcę. Chcę przeżyć tę cholerną wojnę. I ty mi w tym pomożesz, zanim przejdę w czyjeś inne ręce, a potem idź do diabła. Do tej pory wszystko zostaje po staremu, jasne?

W chwili, gdy skończyła, Severus zdążył już pozbierać się w sobie. Płonął z wściekłości. Przed chwilą ona go... Naprawdę go uderzyła!

– Ty...

– Co?

Odwinął się gwałtownie i szarpnął nią, przeciskając do parapetu, który wbił jej się boleśnie w krzyż. Po raz kolejny znaleźli się w punkcie wyjścia, jak skonstatowała Yen, równocześnie dochodząc do wniosku, że ma tego na dzisiaj dosyć. Postanowiła to zakończyć. Severus był wytrawnym graczem i wszelkie tego typu kłótnie mogły się ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście miał jednak ten jeden, być może jedyny, słaby punkt... A Yenlla o nim wiedziała i potrafiła tę wiedzę wykorzystać.

– Jesteś żmiją, Yen.

– Więc jesteśmy tacy sami.

– Jadowitą żmiją i kiedyś, pewnego pięknego dnia, naprawdę cię zabiję.

– Czekam na to z niecierpliwością, ale, Sever, z kim tak ci będzie źle jak ze mną? – rzekła miękko i zrobiła ostatnią rzecz, jakiej mistrz eliksirów mógł się aktualnie po niej spodziewać.

Zamiast odepchnąć, przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Drapieżnie. Tak, jak tylko ona potrafiła.

W pierwszej chwili chciał ją odtrącić, ale zaraz zrozumiał, że przegrał. Igrała z nim perfidnie, a teraz wykorzystał swój największy atut. Jak to było? „Nie robisz tego za darmo", powiedziała. Yenlla Honeydell z wprawą zaaranżowała swoje przedstawienie: odpowiednie rozłożenie napięć, kompozycja zamknięta. Był do tego stopnia rozwścieczony, że nie mógł nie odpowiedzieć na tę ostatnią zaczepkę, a zrobił to w taki sposób, że Yen natychmiast zmiękły kolana. Dzisiaj faktycznie była z nim szczera, lecz wszystkiego na pewno mu nie powiedziała. Zachowała dla siebie na przykład to, co naprawdę sądziła na temat ich „bezproduktywnej gimnastyki", która wcale jej nie przeszkadzała. Nigdy.

Działali na siebie w sposób nie tyle trudny do wypowiedzenia, co kompletnie niezrozumiały. Przyciąganie było na tyle silne, że Yen nie miała najmniejszych wątpliwości, iż niezależnie od tego, jak się rozstaną i jaką drogę w przyszłości wybiorą, jeżeli jeszcze się spotkają – kiedykolwiek i gdziekolwiek – skutek będzie zawsze jeden i ten sam. Jak zawsze. Severus mógł sobie gadać do woli i wypierać, ile mu się tylko zamarzyło, ale nie mógł temu zaprzeczyć. Już drugi raz, sprzeniewierzając się swoim szumnym zasadom zaprzysięgłego hipokryty, pozwalał sobie na obłędne obściskiwania w miejscu publicznym.

Wtem usłyszeli rozbawione chrząknięcie. Snape natychmiast się od niej oderwał, próbując za morderczym spojrzeniem ukryć pewne zakłopotanie. Pozostawiona samej sobie Yen musiała się z wrażenia przytrzymać parapetu. Obserwującej ich spod drzwi Rosmercie ani się śniło ukrywać entuzjazmu.

– Ojej, między wami aż iskrzy. Powinnam założyć ochraniacze?

– Możesz sobie darować, Rosmerto. – Severus nerwowo poprawiał znajdujące się w nieładzie szaty, podczas gdy pani na włościach obserwowała efekty ich przydługiego posiedzenia w saloniku (czyli, między innymi, pogrom zastawy stołowej i poszarpaną kreację Yen), wyciągając stąd interesujące wnioski.

– Może potrzebujecie pokoju? – zapytała z psotnym błyskiem w oku. – Wszystkie na górze mam wolne.

– Brzmi zachęcająco, Ros, ale Sever, niestety, jest tradycjonalistą. Tylko we własnym...

Nie dokończyła, ponieważ ponownie chwycił ją mocno za ramię.

– Ał.

– Zbytek uprzejmości. Nikt cię nie nauczył pukać, Rosmerto? – rzucił jedwabistym głosem mistrz eliksirów.

– Yen to nigdy nie przeszkadzało. Pamiętasz Sonny'ego?

– Prefekt naczelny przyłapany bez portek – zaśpiewały zgodnym chórem z dzikim rechotem.

– Myślałam, że umrze ze wstydu – zachichotała Yen.

– A ja, że co najmniej wyskoczy przez okno.

– Dobrze, wystarczy już tego – przerwał im zirytowany Severus.

– Yen, czy twój pan jest zazdrosny?

– Rosmerto, naprawdę...

Snape z kolei urwał, czując, jak ramię Yen owija się miękko wokół niego. Oczy błyszczały jej niesamowicie, lekko tylko przysłonięte powiekami zmrużonymi w tajemniczym wyrazie lubości. Nieprawdopodobnie czerwone usta przyciągały. Severus zerkał to na nią, to na wyraźnie niezamierzającą przegapić przedstawienia właścicielkę Trzech Mioteł.

Nagle wydało mu się, że wszystko zrozumiał. Ostatecznie znał bardzo dobrze szelmę. A może nie? Sam już nie wiedział.

– Może Ros ma rację? W sprawie pokoju – szepnęła.

– Yen – rzucił nerwowo – co się z tobą dzieje?

Wzruszyła ramionami z uśmiechem kotki. Marcującej.

– Jest wiosna. Czuję wolę bożą.

Rosmerta parsknęła, ale Snape nie zwrócił na nią uwagi. Zastanawiał się, czy kolejne dziwaczne przedstawienie szelmy jest przeznaczone dla niego czy dla starej przyjaciółki. Gubił się w tym wszystkim. Yenlla chyba też nie potrafiłaby już odpowiedzieć na to pytanie.

– Chodźmy do domu – poprosiła.

Czegokolwiek jednak gierka Yen nie miałaby na celu, Severus spontanicznie postanowił ją podjąć. Spojrzał na nią wymownie, ujmując pod brodę i odchylając jej głowę do tyłu. W oczach Krukonki błysnęło zdumienie, ale nie zagrzało tam długo miejsca. Nie spodziewała się chyba, że tak szybko znowu przestanie być panią sytuacji.

– Nie. Mam lekcje.

– Ale wróć. Szybko.

– Pomyślę o tym.


Howard Ashman, Alan Menken, LITTLE MERMAID: Part of Your World.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro