Odsłona 14: Rosół i człowieczeństwo
My defenses are down
I might as well surrender
For the battle can't be won.
But I must confess that I like it,
So there's nothing to be done.
Yes, I must confess that I like it
Being miserable's gonna be fun
(ANNIE GET YOUR GUN: My Defenses Are Down)
– Nie ma rady, choćbyśmy nie wiem, jak się starali, zawsze lądujemy w tym samym miejscu – zauważyła owinięta kołdrą niczym kokonem Yen i przycisnęła się do boku Severusa. Zupełnie niezależnie przebiegło jej przez głowę, czy aby zakończony dopiero co popis wystarczy do zrzucenia załapanych w chwili depresji kilogramów. Kalkulacje wypadły pozytywnie.
Snape kichnął.
– Nie da się ukryć.
– Nie chcę się więcej z tobą kłócić. Takie burdy nie przystoją ludziom, którzy znaczą dla siebie nawzajem tak niewiele.
Przytaknął. Yen zbliżyła się do niego i przez bardzo długą chwilę zajmowali się sobą, jednak kobiecie wyraźnie coś nie dawało spokoju.
– On jest twój, prawda? – zapytała wreszcie z ciekawskim błyskiem w oku.
– Hm?
– Draco! Od tamtej pory cały czas się nad tym zastanawiam... To twój syn?
Wzięty z zaskoczenia Snape zaczerpnął głęboko powietrza i rozkaszlał się.
– Zwariowałaś?!
– No, wiesz...
– Nie wiem. On nawet nie jest do mnie podobny!
– Mógł wdać się w matkę.
– To kopia Lucjusza!
– Są różne zaklęcia i...
– Yen.
– Tak?
– Znowu zaczynasz.
– Wcale nie! Jestem tylko ciekawa, czy...
– Zapewniam cię, że nie mam i jak najbardziej nie zamierzam mieć – ani teraz, ani w przyszłości, jakiejkolwiek przyszłości, ma się rozumieć – żadnego potomstwa. Nazwisko Snape znika z tego świata razem ze mną, jasne?
– Oczywiście.
Yenlla powierciła się trochę, układając w najwygodniejszej pozycji i oplatając go ramionami. Nie przeszkadzało mu to, przyzwyczajał się powoli do pewnej samoobsługi Miss Hogwarts.
– Nigdy – mruknęła niespodziewanie i jakby na poły przez sen.
– Hm? – Nie zrozumiał znowu.
– Wiem, o co chciałeś zapytać. Śmiało.
– O nic nie chciałem pytać.
– W każdym razie – ziewnęła, powieki zaczynały jej się kleić – ja nigdy nie byłam... no, wiesz... w ciąży.
Severusowi to nikomu w tej chwili niepotrzebne oświadczenie wydało się nawet zabawne, biorąc pod uwagę rozliczne bajania wszelkiej maści życzliwych. Według plotek Yenlla miała usuwać ciąże nieskończoną ilość razy, a kiedyś nawet urodzić, przy czym jako niedoszłych ojców jej niedoszłych potomków wskazywano takie szychy, jak ówczesny minister magii, ambasador Uzbekistanu czy też któryś z Bee Geesów – mistrz eliksirów nigdy ich specjalnie nie rozróżniał ani podejrzewał o takie wyczyny... Sądząc po barwie głosów.
***
Yen przekręciła się kilka razy z boku na bok, obudziła, ziewnęła, przeciągając się rozkosznie, i wreszcie usiadła na łóżku. Severusa naturalnie już nie było. Facet miał nerwicę i zapewne jakiś zespół chronicznej nadgorliwości. Nie mogąc dociec miejsca pobytu własnego odzienia, pożyczyła sobie jego koszulę – Krukonka, jak większość kobiet, miała słabość do męskich koszul – i wyszła.
Drzwi od pracowni były otwarte i wydobywały się stamtąd kłęby kolorowego dymu. Yen odsunęła się z możliwego pola rażenia. Nie znając skutków działania oparów, za to dobrze orientując się w sferach zainteresowań Severa, wolała nie ryzykować.
Praca od samego rana? W niedzielę? Dumbledore chyba rzeczywiście odrobinę w kwestii Snape'a przesadzał. Jak to możliwe, że wcześniej nie zwróciła na to uwagi? Severus praktycznie nie miał czasu dla siebie, przecież szkoła i Zakon, i ona...
– Już wstałaś?
Nietoperz wymaszerował z gabinetu, pociągając nosem. W jednej ręce trzymał plik pergaminów – najpewniej uczniowskich prac – w drugiej miał różdżkę, za pomocą której lewitował przed sobą przypalony kociołek. Z kieszeni spodni wystawała mu zielona chustka z monogramem. Yen zaśmiała się w głos. Całokształt powaliłby na kolana i Mrocznego Lorda.
– O co znowu chodzi? – zirytował się natychmiast.
– Nie, o nic.
– Chodź tu, chcę ci coś pokazać. Co ty masz na sobie?
– Niewiele – odpowiedziała niewinnie. – Nie do twarzy mi?
– Wcale. Zapnij przynajmniej guziki.
– Jaki pruderyjny!
– Chodź, nie mam całego dnia.
Stanęli przed drzwiami tuż obok okna, których na pewno tam wczoraj nie było. Nic dziwnego, mogłyby prowadzić najwyżej na balkon, a tego Severus na pewno nie posiadał – kiedy budowano tę kamienicę takie ozdoby nie były jeszcze w modzie. Przy okazji Yen zauważyła, że zniknął gdzieś jej stół. Zanim zdążyła zapytać, Snape pociągnął za klamkę.
Od progu, czyli w miejscu, gdzie mugolskie mieszkanie mistrza eliksirów powinno się kończyć ścianą, ewentualnie spadkiem dwóch pięter w dół, rozciągał się całkiem obszerny i przytulny pokój. Na umeblowanie składał się spory repertuar szaf, szafeczek i półek oraz toaletka złośliwie wyposażona w absurdalną ilość ustawionych pod wszystkimi możliwymi kątami luster – iście dadaistyczna konstrukcja nie runęła chyba wyłącznie dzięki podtrzymującej ją magii. Wewnątrz Yen odnalazła także swój stół, kufry i wszystkie inne rzeczy, łącznie z parą nieco zahukanych skrzatów. Tydzień z nietoperzem na pewno dał im się we znaki. Z kolei nie doszukała się tam niczego łóżkopodobnego, co doprowadziło ją na skraj rozbawionej satysfakcji, ponieważ aż nadto wyraźnie określało charakter i sposób uiszczania czynszu za owo lokum. Zachichotała, nie mogąc się opanować. Śledzona bystrym spojrzeniem Severusa spróbowała się szybko doprowadzić do porządku.
– To będzie twój pokój – powiedział Snape. – Mam nadzieję, że ci odpowiada, bo innego nie będzie.
– Tak, naturalnie, ale co to za nagła zmiana?
– Nie jestem w stanie się dłużej oszukiwać. Pozbycie się ciebie sytuuje się na zaszczytnej szczytowej pozycji w wykazie niemożliwości. Dokładnie gdzieś w okolicach Pottera wykonującego poprawnie jeden eliksir rocznie. W ten sposób przynajmniej nie będziesz się wiecznie pętać pod nogami.
– Och, dziękuję. Czynsz z góry?
– Słucham?
– Nieważne, – Zachichotała znowu, popiskując skrajnie niedojrzale i zakrywając twarz rąbkiem koszuli. Severus udał, że tego... wszystkiego... nie widzi.
– Usunąłem też blokady. Ich utrzymywanie nie miało sensu już od dobrych kilku tygodni. Chodź, gdzie chcesz. Rób, co chcesz. Giń, jak chcesz.
Yen udało się wreszcie opanować. Przyciągnęła go do siebie za ręce, chociaż się opierał i cmoknęła w nos.
– Dziękuję.
– Dobrze, wystarczy już tego. – Umknął przed nią szybko. – Urządzaj się też, jak chcesz – rzucił i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Yenlla padła na fotel, który też znalazł się w jej prywatnym pomieszczeniu, i zatupała ekstatycznie nogami, zaśmiewając się do rozpuku. Miała bardzo dobry humor. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale nie zamierzała się teraz nad tym zastanawiać.
***
Miss Hogwarts była obecnie permanentnie szczęśliwa i rozświergotana. Bezustannie coś nuciła, podrygiwała, wdzięczyła się, śmiała i robiła całe mnóstwo podobnie nonsensownych rzeczy. Severus specjalnie się temu nie dziwił. Ostatecznie miała nie byle jaki powód do radości. Straszny Nietoperz Snape nie tylko dał sobie za jej sprawą podbić niedawno oko, lecz też podarował jej kiczowaty melodramat z ratowaniem życia. Oczami wyobraźni Severus już czytał jej przyszłą biografię, a w niej olbrzymi ustęp o tym, jak to zstąpił po nią na samo dno piekła, stając samotnie, jako ostatni sprawiedliwy, przeciw rzeszom Śmierciożerców, wampirom, wilkołakom, mormonom i poborcom podatkowym. Widział bardziej atrakcyjnego literacko siebie wkraczającego prosto w paszczę węża i wyrywającego piękną Yen z łap Mrocznego Lorda iście w chwili, kiedy to właśnie miał ugasić na niej swe rozpasane żądze, zbrukawszy cześć jej dziewiczą. Taaak... Jednak Severus szczerze wątpił, by nawet Yenlla Honeydell miała dość tupetu na dowodzenie, że na tym etapie życia jakakolwiek jej część pozostała niewinna i niezbrukana, wliczając w to paznokcie. Już w szkole odzywały się głosy powątpiewające, czy dziewictwo to coś, co kiedykolwiek się jej przytrafiło. Sugerowano, że taka się już urodziła.
– Och, Sever!
Kompletnie ubrana Yenlla rzuciła się na wersalkę i podpierając głowę na rękach, przyglądała Snape'owi. Mistrz eliksirów rozłożył się z całym majdanem przy kominku i sprawdzał pracowicie grafomańskie wybryki hogwarckiej młodzieży. Smarkaczom musiało bardzo źle pójść, bo miał jakiś taki prawie rozmarzony wyraz twarzy. Yen mogłaby przysiąc, że dokładnie w chwili, gdy go zagadnęła, w niewytłumaczalny sposób ze stojącego obok niego stolika zniknęła chusteczka i syrop. Była pewna, że je tam wcześniej widziała.
– Już skończyłaś?
– Nie muszę nic robić. Mam od tego ludzi... eee... skrzaty.
– Zrozumiałe. – Kichnął.
– Na zdrowie – powiedziała odruchowo, co Severus, jak zawsze w takich wypadkach, zignorował. Severus Snape nie kichał. Severus Snape nie chorował. Z definicji. Wzruszyła ramionami i zagaiła, jakby nie wiedziała: – Co robisz?
– Czego chcesz? – zripostował.
– Och, nic. Tak tylko...
– Przestań.
– Co?
– Uśmiechać się w ten sposób.
– Kiedy nie mogę – pisnęła, pociągając go za skraj szaty, bo dalej nie sięgnęła. Odsunął się.
– Spróbuj.
– Tak mi jakoś śmiechawo.
– Wciąż jeszcze mogę przemienić ten pokój z powrotem w ścianę.
Yen znowu się zaśmiała. Przewróciła na plecy i zamachała radośnie nogami.
– Uwielbiam cię, Sever! – zawołała, po czym usiadła i z poważną miną i ręką na sercu dodała: – To oczywiście nie jest oświadczenie wiążące.
Severus skapitulował. Yen posyłała w jego stronę same zalotne minki. Potrafiła być urocza, zwłaszcza w tym swoim infantylnym nastroju. Na jej korzyść zostało również policzone to, że nie próbowała wracać do przykrych dla niego spraw. Odłożył prace, stłumił kolejne kichnięcie i pozwolił się kokietować.
– Powiedz szczerze, ani trochę się nie bałeś? – Yenlla przeniosła się na oparcie kanapy i teraz dla odmiany trącała go nogą.
– Czego?
– Że jeżeli pobędę trochę z normalnym facetem, nie będę chciała wracać do tej dziury.
– Wybrałaś sobie przykład normalności, doprawdy! – Podjął grę.
– Nie bądź złośliwy!
– A co on by z tobą robił, Yen Honeydell?
– Snape.
– Czytał ci podręcznik magozoologiczny? Wykończyłabyś go w tydzień.
– No wiesz! – oburzyła się momentalnie. – Za kogo ty mnie masz?!
– Zresztą, zawsze wracasz jak – zawahał się – bumenarg – spróbował.
– Chyba bumerang.
– Nieważne.
– Tak czy inaczej, nie masz się o co martwić. – Szelma nagle wydawała się bardzo zajęta własnymi paznokciami.
– Wcale się nie...
– Nic się nie wydarzyło.
– Nic tak po prostu czy wilkołak nie był zainteresowany?
– Nie ma takiego samca, który nie byłby zainteresowany, kiedy ja chcę, żeby był! – zapaliła się gwałtownie, po czym oklapła, westchnęła z pozornym bólem i wyznała jękliwie: – Poza Remusem Lupinem. – Przygryzła wargę, a Snape wykrzywił się z politowaniem. – A tak w ogóle znasz mnie, kochanie. Nigdy nie zrobiłabym ci czegoś podobnego.
– Naturalnie.
– Z drugiej strony, za nic nie zostałabym tam ani chwili dłużej. Widziałeś kiedyś łóżko Remmy'ego?
– Przykro mi, nie miałem tyle szczęścia, co ty. Być może nie jestem w jego typie.
– Bzdura! Jestem pewna, że gdybyś trochę nad sobą popracował...
– Yen.
– Anielski blondyn i szatański brunet! To jest motyw na dobry paring, mówię ci, mogłoby o was powstać mnóstwo opowieści.
– Yenlla!
– A wracając do tematu... – Wyszczerzyła się absolutnie niewinnie. Lubiła zachowywać się tak jak teraz, bo Severus ją taką lubił. Uwielbiał strofować, a jej to nie przeszkadzało. – Łóżko to zgroza! Model półosobowy! I raptem jeden marny pokoik! Nie wiem, po co temu facetowi różdżka, naprawdę. Był świetny z transmutacji.
– Niewieścia wdzięczność nie zna granic.
– Wdzięczność, sręczność! Prędzej czy później znalazłabym sobie nocleg. Ostatecznie nadal jestem Yen Honeydell!
– Snape.
– Proszę, znowu zmiana frontu!
Usta Severusa lekko się wygięły. Yenlla umiała go sobą zająć i zabawić. Była chyba jedyną osobą na świecie, której jego obecność nie krępowała, a na pewno jedyną, która odważyłaby się przy nim wygadywać podobne nonsensy. Umiała go odpowiednio podejść, doskonale zdając sobie z tego sprawę i chętnie wykorzystując. Właśnie ponownie zamierzał dać się sprowokować, gdy przerwał mu atak kaszlu.
Kobieta podniosła się z miejsca, marszcząc brwi. Rzeczywiście od początku wydawało jej się, że coś jest nie w porządku, lecz myślała, że znowu włóczył się gdzieś ze Śmierciojadami... Ale to chyba nie było to. Nie tylko to. Raczej coś poważniejszego.
– Od jak dawna masz ten kaszel? – zapytała fachowo.
– Nie twój interes.
– Nie wyglądasz najlepiej.
– Taki... imidż.
– Przestań. Co ci jest? – drążyła nieustępliwie. – Słyszałam, jak rzęziłeś w nocy.
– Och, doprawdy? – Błysnął zębami, próbując się jednocześnie nie udusić, a pewna nutka w jego tonie sprawiła, że Yen spurpurowiała.
– O! – chrząknęła nerwowo. – Oj. Nie... Wiesz, że nie to miałam na myśli!
– Wyjaśnienie było zbędne. Jakby wszystkie twoje wypowiedzi i tak nie brzmiały dwuznacznie.
– Nie zmieniaj tematu! – Podparła się buntowniczo pod boki. – Co się dzieje?
– Nic.
– Tak?
– Tak. Mam lekki katar, to wszystko.
– Lekki?
– Nie powtarzaj po mnie,
– Nie podoba mi się to.
– Trudno.
– Severus, brałeś coś na to?
– Chyba nie planujesz mi teraz matkować?
– Nie, ale...
– Ani prawić morałów?
– Sever...
– Tak?
Na jej twarzy wykwitł podstępny uśmieszek.
– Chory, tak? W takim razie serdecznie dziękuję, że wczoraj wieczorem tak troskliwie przejąłeś się moim zdrowiem, gdy przyszłam.
– Nikt ci nie kazał.
– Tak, tak, wiem, ale w każdym razie! Mogłeś mnie zarazić. Na szczęście jestem zaszczepiona.
– Co? Jak to zaszczepiona?
– U mugoli.
Severusowi z pewnością z wrażenia opadłaby szczęka, gdyby akurat nie był zajęty wycieraniem nosa. Musiało mu wystarczyć wymowne spojrzenie.
– Upadłaś na głowę? To niebezpieczne!
– Tak, jasne. Doskonały powód, aby dalej chorować, skoro mugole dawno sobie z tym poradzili. Powód do rasowej dumy! Szczepię się co roku. I co? Mnie ostatnio przeszło po trzech dniach. Ile ciebie trzyma to świństwo?
Od kilku chwil przyglądała mu się uważnie. Naprawdę wyglądał źle, a jeżeli było coś widać nawet po superszpiegu, Niezniszczalnym Severze, to naprawdę musiało być mocne.
– Może powinieneś się położyć?
– Daj mi spokój.
– Pokaż czoło.
– Zwariowałaś?!
– Sprawdzę, czy masz gorączkę.
– Litości!
Była już przy jego fotelu. Severus próbował wstać, ale za późno przystąpił do działania. Yen przytrzymała go na miejscu.
– Zostaw mnie, kobieto!
– Spokojnie, przechodziłam kurs pielęgniarski.
Otrzymała w odpowiedzi sceptyczne spojrzenie, więc poprawiła się z westchnieniem:
– No dobrze, BHP, ale to przecież prawie to samo.
– Nie dotykaj mnie!
– Przecież nic ci nie zrobię.
Zwyczajowo szarpali się przez pewien czas, dopóki Yen nie wpakowała się Snape'owi na fotel, a ponieważ on wciąż usiłował niezdarnie przed nią umknąć, a ona była nieustępliwa, wkrótce ich wspólny ciężar przeważył i państwo Snape runęli do tyłu razem z meblem, koziołkując przez oparcie.
– Severus, ty naprawdę masz gorączkę – odezwała się Yenlla poważnie.
Prychnął, strząsając ją z siebie i wstając.
– Od jak dawna?
– Powiedziałem, że to nie twoja sprawa! – ryknął, uciekł przed nią i na powrót zaryglował się w pracowni.
***
Severus i bez pomocy natrętnej kobiety doskonale zdawał sobie sprawę, że żarty dawno się skończyły. Niezależnie, ile rozmaitych eliksirów w siebie wlewał, nadal kaszlał i kichał. Teraz dodatkowo ćmiło mu się w oczach i miał wrażenie, że widzi świat w dziwnie wyblakłych, zamglonych kolorach. Przechodziły go dreszcze.
Dlaczego akurat teraz? Nie miał czasu chorować. Poza tym zdążył już zapomnieć, jak to się robi. Na domiar złego, właśnie ten moment wybrało jego lewe ramię, aby dać o sobie znać po dość długiej przerwie.
Spokojnie napełnił przenośny kuferek zmniejszonymi fiolkami zamówionych ostatnio mikstur, zatrzasnął wieko i dobrze je zabezpieczył. Na koniec westchnął i bez większej nadziei pociągnął solidny łyk medykamentu.
***
Severus Snape wrócił późno, właściwie nad ranem. Czuł się tak fatalnie jak chyba jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Gdy wszedł do mieszkania, pierwszym, co ujrzał, była kręcąca się po salonie energiczna plama w postaci Yen. Natychmiast do niego podeszła, coś mówiła... bardzo dużo mówiła. I bardzo szybko. Jak zwykle. Nagle urwała i mistrz eliksirów obserwował gwałtowną zmianę wyrazu jej twarzy w miarę, jak mu się przyglądała. Zbladła, przykładając rękę do ust. Mistrz eliksirów wyminął ją i spokojnie pomaszerował do sypialni. Miał na tyle silną wolę, aby zemdleć dopiero wtedy, gdy dotarł do łóżka...
***
– I co, Poppy? – zapytała szeptem Yenlla. – Co na to powiesz?
Pielęgniarka wyprostowała się jak struna, agresywnym ruchem poprawiając czepek i strzepując fartuch w taki sposób, jakby bardzo jej czymś zawinił. Obrzuciła leżącego Severusa urażonym spojrzeniem i prychnęła.
– Co powiem? Co ja powiem?! Dużo. Chętnie bym mu przyłożyła, gdyby już nie leżał, a potem szlaban... Khm, khm... Widzisz to, co ja?
– Tak, ale... Co mu jest?
– Wszystko – rzuciła pani Pomfrey i wyglądała na naprawdę zdenerwowaną.
Kiedy Yenlla zobaczyła, w jakim stanie jest Severus, wpadła w panikę. Nigdy dotąd nie znalazła się w podobnej sytuacji. Normalnie to ona mdlała i pozwalała się nosić na rękach różnym takim... Nie miała bladego pojęcia, co należy zrobić, gdy człowiek znajdzie się po tej drugiej stronie. Nie wiedziała, czy powinna mu coś podać, a nawet jeżeli, to co i w jakiej dawce? Nie miała bowiem pojęcia, jakie eliksiry sam już sobie zaaplikował i czy mieszając je, nie pogorszyłaby tylko sprawy, która i tak przedstawiała się tragicznie. Organizm kogoś, kto na co dzień faszerował się tyloma miksturami, odróżniał się chyba od zwyczajnego. Od razu pomyślała oczywiście o tym, że najrozsądniej byłoby wezwać magomedyka, jednak nie wiedziała, czy Severus ma jakiegoś zaufanego lekarza. Nie rozmawiali przecież na podobne tematy, a nie mogła wezwać kogokolwiek. Przedramię Snape'a zdobił tatuaż, którego nikt niepowołany nie powinien zobaczyć.
Gdy tak rozmyślała, coraz bardziej przerażona, patrząc na nieprzytomnego mężczyznę, wreszcie przypomniała sobie o kimś, o kim powinna była pomyśleć w pierwszej kolejności. Poppy Pomfrey! Naczelna pielęgniarka Zakonu Feniksa.
– No, na mój nos to wygląda na przenoszone przeziębienie, które następnie przeszło w grypę, która została przynajmniej parokrotnie przeziębiona, moja droga Yen. Do tego dochodzi oczywiście szereg mutacji w konsekwencji oddziaływania zbyt silnego pola magicznego, a to najbardziej optymistyczna z wersji, kochana.
– A jak brzmi ta gorsza?
– Bardzo mi przykro, lecz w bliższym określeniu stanu pacjenta przeszkadza moje niewystarczające magomedyczne przygotowanie.
Oczy Yenlli zrobiły się jeszcze większe i okrąglejsze, niż normalnie były.
– Czyli?
Pani Pomfrey przez chwilę brutalnie maltretowała pielęgniarski czepeczek.
– Zachodzi tu problem w kwestii nazewnictwa – wyjaśniła oględnie.
– To znaczy?
– To znaczy tyle, kochana, że większość nazw, które można by zastosować w odniesieniu do tego, co tam w nim w środku siedzi, prawdopodobnie nie została jeszcze wymyślona.
– Poppy, błagam! – Yen wydała z siebie coś na kształt nie do końca zdecydowanego chichotu i niepewnego jęku.
– Mówię absolutnie poważnie! Nad resztą wolę się nawet nie zastanawiać. Dawno nie widziałam czegoś podobnego. Nie wspominając o świństwach, jakie przez ostatnie kilka dni wlewał w siebie szanowny profesor Snape. Doprawdy godne odnotowania, że go to nie przepaliło na wylot. Gdyby chodziło o kogoś innego, chyba mogłabym to spokojnie zdiagnozować jako próbę samobójczą.
– O Roweno! Poppy, i co teraz?
– Tak to się kończy, kochana. Idę o zakład, że biegał po mrozie bez...
Yenlla zaśmiała się histerycznie, a pielęgniarka po raz kolejny skarciła za coś swój fartuch.
– Przepraszam. Kwestia nawyku, sama rozumiesz.
– Tak, ale co dalej?
– Nic. Postawię ci go na nogi. Przynajmniej się postaram. Na tyle, na ile mogę. Potem przyślę kogoś, kto lepiej zna się na rzeczy. Zdaje się, że nasz dyżurny magomedyk składa już dzisiaj kogoś, chyba Tonks. Ta dziewczyna zawsze się w coś pakuje. Skaranie Boskie! I powiadomię dyrektora.
– Dziękuję, ale co ja mam robić?
– Och, to, co zwykle robi się w takich sytuacjach, kochana.
– Khm.
– Tak?
– Po-Poppy! Ale ja...
– Na pewno świetnie sobie poradzisz.
– Ale... Ale Poppy, ja nigdy nie...
Pielęgniarka przestała wreszcie udawać, że nie rozumie, i spojrzała na rozmówczynię z politowaniem.
– Wiem, Yen, ale, na litość bogów, nie przesadzaj. Ostatecznie jesteś kobietą, tak? Masz chyba jakiś instynkt.
– Khm. Może, lecz służył mi na innych polach.
– Nieważne – westchnęła pani Pomfrey. – Do dzieła. Muszę tylko skoczyć po kilka składników. Nie wiem, czy Hogwart dysponuje tak końskimi dawkami, jakich potrzebujemy... – Spojrzała na profesora Snape'a w taki sposób, jakby jego fatalny stan był dla niej osobistą obrazą. – Zaraz wracam.
– Khm... Poppy?
– Tak?
– On jest mistrzem eliksirów – zauważyła Yen.
– I co z tego?
– Jesteś pewna, że musisz gdziekolwiek chodzić? – kontynuowała, uśmiechając się wariacko. Nie zamierzała nigdzie wypuszczać pielęgniarki. O, nie! Nie miała zamiaru zostać z TYM całkiem sama. – Nie ma na to czasu.
– Nie wspominałaś, że drzwi do gabinetu są zabezpieczone?
– Owszem.
– Możesz je otworzyć?
– Nie, Poppy, ale moje skrzaty mogą. W wyjątkowych sytuacjach. Czego potrzebujesz?
***
Był środek nocy. Dla członków Zakonu Feniksa pora zupełnie naturalna. Remus Lupin przekręcił z oporem klucz w zamku („Tradycyjne metody są najlepsze, zapamiętaj to, mój chłopcze. Tego nie przebije i najbardziej użyteczne zaklęcie"), próbując jednocześnie utrzymać ciężki pakunek w wolnej ręce. Wszedł do hallu, starając się uczynić możliwie najmniej hałasu, aby nie obudzić drzemiącego w ramach portretu pani Black. Stęknął ciężko, stawiając paczkę na szafce i otarł czoło chustką. Mimo prania nadal pachniała perfumami Yenlli, która przy jakiejś okazji się w nią wypłakiwała. Cóż...
Stwierdził, że zanim uda się w dalszą drogę do domu, przyda mu się coś do picia. Poza tym nie miał się specjalnie do czego spieszyć. Już nie.
Zszedł cicho do kuchni i dopiero tam zapalił świecę („Nie ma sensu marnować dobrej magii na takie drobiazgi, mój drogi"). Po drugiej stronie komnaty, przy tonącym w mroku końcu stołu, tkwił wpatrzony tępo w pustą butelkę Syriusz Black.
– Łapa! – zawołał nieco wstrząśnięty tym niespodziewanym spotkaniem Remus. Już żałował, że tutaj wszedł. – Co tu robisz o tej godzinie?
Pan domu przez dłuższą chwilę nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał. Wreszcie wzruszył ramionami. Lupin spochmurniał, marszcząc nagannie brwi.
– Świetnie się składa. Musimy porozmawiać – powiedział.
Syriusz wstał. Nogi lekko mu się poplątały, ale szybko złapał równowagę.
– Nie – odpowiedział i ruszył przed siebie.
– Unikasz mnie, Syriuszu, ale ja nie zamierzam tego tak zostawić. Coś ty jej naopowiadał? – Przytrzymał przyjaciela za ramię, kiedy ten go mijał. Black odtrącił jego rękę.
– Nic.
– Jak to nic?
– Nic znaczy nic.
– Syriusz, przecież...
– Zostaw mnie!
– Nie, dopóki wszystkiego mi nie wyjaśnisz.
Syriusz stracił cierpliwość i zwyczajnie zepchnął go z drogi.
– Powiedziałem, daj mi spokój!
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Rozległ się chrzęst rozbitej o ścianę butelki, a potem krzyki pani Black i złorzeczenia Stworka.
Remus Lupin westchnął ciężko, obchodząc stół i sprzątając pozostawiony przez Łapę bałagan. Wtedy zobaczył inicjały Yenlli wydłubane nożem w drewnianym blacie. Z wrażenia upuścił szklankę. Tego było już za wiele. Remus ledwie mógł uwierzyć w to, co widział. Do tej pory sądził, że mają z Syriuszem pewien problem, dopiero w tej sekundzie zdał sobie sprawę z tego jak wielki...
Ruszył za przyjacielem.
– Syri, poczekaj.
Black zatrzymał się na półpiętrze i odwrócił z niechęcią malującą się na bladej twarzy.
– Czego?
– Co się z tobą dzieje?
– Nic.
– Przecież widzę.
– To nie twój interes.
– Kumplu, ja...
Syriusz ruszył w górę schodów, nie zwracając na niego uwagi. Remus okazał się jednak tej nocy wyjątkowo uparty i niezmordowanie podążał za nim.
– Syriusz, wiem, że coś cię gryzie. Od pewnego czasu zachowujesz się, jakbyś nie był sobą. Co się stało?
Przyjaciel zwrócił się ku niemu tak gwałtownie, że Remus odruchowo cofnął się o krok i zachwiał na stopniu.
– Chcesz wiedzieć?
– Oczywiście.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, aż wreszcie rozwścieczony do ostateczności Syriusz cisnął następną pustą butelkę pod nogi Lunatyka, warknąwszy uprzednio przez zęby jedno krótkie słowo:
– Ona.
– Ona? Co za ona? Jaka ona? – Nie zrozumiał ten w pierwszej chwili. Albo zrozumieć nie chciał.
– Yen.
– Co takiego?
– To, co słyszałeś.
– Ale... ale...
Syriusz przeczesał nerwowo włosy i zacisnął dłonie na poręczy. Stare, przeżarte przez korniki drewno skrzypnęło.
– Chcę Yen Honeydell.
Lupin ze świstem wciągnął powietrze, odsuwając się od niego. Wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. Naturalnie już dawno zaobserwował niezdrową obsesję swojego przyjaciela na punkcie Yenlli, ale nie spodziewał się, że... To było jakieś kompletne wariactwo!
– Łapa, chyba ci się w głowie pomieszało! O czym ty mówisz?
Dziedzic rodu Blacków nie wykazywał chęci do dalszej rozmowy. Zły z powodu wygadania się przed przyjacielem (i to w dodatku nieskazitelnym Remuskiem), mruknął coś gniewnie, szarpiąc za klamkę drzwi do swojej sypialni.
– Raz. Tylko jeden raz. Żeby spróbować, żeby... – wymamrotał enigmatycznie, przerażając tym jeszcze bardziej Remusa. Ten przełknął nerwowo, nie wiedząc, co począć, bo przecież nie mógł tego tak zostawić.
– Syri – szepnął wreszcie, zanim Łapa mu umknął. – Jeżeli o to chodzi, to... Syri, jeżeli chcesz... Możemy ci kogoś przyprowadzić. Mundungus na pewno zna...
W odpowiedzi otrzymał mordercze spojrzenie.
– Dziwka?!
– Syriuszu, przecież...
– Luni, to ostatnie, czego bym się po tobie spodziewał. Święty od lunatyków sutenerem!
– Ja...
Ale Syriusz już trzasnął drzwiami.
***
Severus nie raz i nie dwa bywał w kiepskiej formie. Zazwyczaj wystarczyło łyknąć trochę eliksiru i po problemie. Ale nie tym razem. Obecnie miał wrażenie, jakby znalazł się w jakiejś bezczasowej, zamglonej przestrzeni ledwo przepuszczającej światło i dźwięki z zewnątrz. Czasem dochodziły go niewyraźne głosy szepczące coś albo bardzo daleko, albo tuż przy nim, obok, w jego głowie. Wokół dostrzegał wyłącznie dziwaczne cienie, ale tylko wtedy, gdy nie otaczała go szumiąca i świszcząca tajemniczo ciemność. Od czasu do czasu udawało mu się pośród niej rozróżnić twarze. Całe mnóstwo postaci paradujących na granicy wzroku. Niektóre z nich rozpoznawał, inne nie. Pojedyncze obrazy, niewyraźne sceny. Oczy wpatrujące się w niego z zewsząd. Złe sny trwały bardzo długo, a wykończony do szczętu mistrz eliksirów był zbyt słaby, aby unieść powieki i po prostu je przerwać.
Gdy wreszcie udało mu się ocknąć po raz pierwszy od, jak mu się wydawało, bardzo długiego czasu, usłyszał, że ktoś w pobliżu nuci cicho. Głos był słodki, a melodia rzewna i kołysząca. Spróbował odwrócić głowę – efekt był mniej więcej porównywalny z tym osiąganym regularnie przez Syzyfa – a jednak dostrzegł usadowioną na łóżku drobną sylwetkę obrysowaną blaskiem ognia na kominku. Światło przeświecało przez nieco poczochrane włosy, tworząc sugestię idiotycznej pomarańczowej aureoli. Usłyszał plusk i zobaczył dłonie wykręcające kawałek białej szmatki. Krople wody połyskiwały, skapując do naczynia. Postać podniosła się i Severus poczuł, jak kładzie mu coś zimnego na czole. Mokra ręka dotknęła jednego policzka, chłodne usta drugiego.
– Wyliżesz się z tego – stwierdziła Yen, chlapiąc dookoła i poprawiając kołdrę. – Taki sukinsyn jak ty zasłużył na coś więcej niż luksusowa śmierć z przegrzania. Pan Fletcher to powiedział. Przyniósł mi jakieś mieszanki od magomedyka. Zapłaciłam mu za to elfim złotem. Nawet jeżeli się zorientował, to nie dał nic po sobie poznać. Pan Fletcher to jednak prawdziwy gentleman pod tą podartą szatą. Znam się na tym. Sukinsyn! Też mi coś! Nikt nie będzie przy mnie obrażał kobiet, choćby chodziło tylko o twoją matkę – monologowała spokojnie Yenlla, próbując zagłuszyć przytłaczającą ją ciszę i samotność. Odwróciła kompres. – Twoja matka na pewno by mnie nie polubiła, mogę się złożyć. Żadna mnie nie lubiła.
Severus spróbował coś odpowiedzieć, ale szybko się poddał, kiedy zrozumiał, że z jego ust wydobywa się tylko niewyraźne mamrotanie.
– No, to już coś – podsumowała z nutką satysfakcji, klepiąc go po nosie. – Jakiś początek konwersacji. Więcej niż zwykle dostaję.
Zaśmiała się pod nosem cichutko.
– Mogłabym cię teraz spokojnie udusić poduszką, wiesz? Jeszcze nigdy nikt nie wpakował mnie w fartuszek siostry miłosierdzia. O, albo utopić w wannie, ale chyba woda wyparowałaby szybciej. Zresztą, wcale by mnie to nie zdziwiło. Napędziłeś mi strachu, ty idioto!
Severus poczuł, jak coś szklanego dotyka jego ust. Przełknął obrzydliwą, kleistą ciecz.
– W życiu nie zajmowałam się chorymi. Nie umiem, nie lubię, nie cierpię! – kontynuowała, znakomicie dotrzymując samej sobie towarzystwa. – Powiedziałam to Poppy, ale się uparła. Zaproponowała, że pożyczy mi Angielskiego pacjenta, uwierzysz? Przecież my nie mamy wideo. Ani telewizora. Poza tym nie mam bladego pojęcia, czy ty w ogóle jesteś Anglikiem... ale, z drugiej strony, chyba nie Szkotem?! To byłoby straszne! Nie mogłabym, wiesz... Ze Szkotem?! Szkoci są tacy... szkoccy!
Woda ponownie zachlupotała w misce. Zaszeleściły przesuwane żabki przy kotarach.
– Dobrze ci tak, ty durny Śmierciojadzie! Gdybyś się teraz przekręcił, wcale nie byłoby mi żal. Nazbierałeś sobie. Dumbledore tu był i jest wściekły – dorzuciła zjadliwie. Mistrz eliksirów poczuł, że materac się ugina. Yenlla ponownie usadowiła się obok niego. – Chociaż... Gdybym rozstawiała cię po kątach, tak jak robi to dyrektor, to na jego miejscu dziwiłabym się, że w ogóle jeszcze żyjesz.
Chłodne palce dotknęły jego twarzy, a do nozdrzy doleciał przyjemny aromat perfum połączonych z ziołami i leczniczymi eliksirami. Wiedział, że porusza ustami, ale i tym razem nie udało mu się nic powiedzieć.
– Sever... – Usłyszał o wiele cichszy, miększy i jakby lekko zdesperowany szept. – Nudzi mi się! Nie nadaję się do tego. Nie przekręcaj się jeszcze. Jestem zbyt młoda i ładna, żeby udawać wdowę po fikcyjnym małżeństwie. Sever, proszę.
***
Severus Snape obudził się, odnosząc wrażenie, że przeżył bardzo wiele w bardzo krótkim czasie. Oprócz tego wszystko wydawało się w porządku – na pewno nie miał już gorączki. Otworzył oczy. Pokój dziko zawirował, a czaszka prawdopodobnie pękła mu na pół – przynajmniej tak to odczuł. Jęknął. Podparł się rękami i spróbował podciągnąć na poduszkach. Rozejrzał się ostrożnie, mrużąc oczy i masując skronie. Dłonie trzęsły mu się jak w febrze. Mięśnie drgały, jakby przez kilka ostatnich godzin wykonywał forsowne ćwiczenia fizyczne.
Yenlla siedziała na fotelu z podkulonymi nogami, a na jej kolanach poniewierała się masa kolorowych nitek. Ze szpary pomiędzy lekko rozchylonymi zasłonami padał na nią promień ostrego dziennego światła. Reszta pokoju tonęła w mroku. Dzięki bogom i szatanom!
– Wreszcie – stwierdziła, odrywając się od tego, co akurat robiła (cokolwiek to było) i uśmiechając do niego promiennie.
– Co się stało? – zapytał zdezorientowany wciąż jeszcze nieswoim, ochrypłym głosem.
– Ty mi powiedz – zripostowała gniewnie. – Poppy Pomfrey twierdzi, że tego, co miałeś w sobie, wystarczyłoby na cały oddział zakaźny w Mungu. Ona i magomedyk głowili się nad tobą godzinami. Doszli do wniosku, że założyłeś hodowlę eksperymentalną.
– Humor na poziomie – zauważył, patrząc na nią trochę nieprzytomnie. Miał problemy ze skupieniem wzroku, a migrena rozsadzała mu głowę.
– Jak słyszę, czujesz się już lepiej.
– Mógłbym stepować.
– Na tej tragicznej podłodze? – Yenlla zaśmiała się i przeniosła na łóżko. Pocałowała go w nos zadowolona, że chwilowo nie może się bronić i wyrywać.
– Mówiłaś, że wezwałaś Pomfrey?
– Tak.
Ponownie jęknął, lecz tym razem był to chyba efekt zamierzony.
– Chciałaś mnie zabić?
– Severus! – oburzyła się natychmiast. – A co miałam zrobić, kiedy nagle zwaliłeś mi się pod nogi?
– Co mi podała?
Szelma wyszczerzyła się złośliwie.
– Głupie pytanie. Eliksir pieprzowy.
Na dźwięk dwóch magicznych słów mistrz eliksirów zbladł szczerze przerażony.
– Obrzydlistwo. I ja to wypiłem?
– Owszem.
– Mogę zwymiotować?
– Nie, kochanie. Jesteś za słaby. A Błyskotka dopiero umyła podłogę.
Yen cmoknęła go znowu i podniosła się, rozsypując wokół siebie kolorowe sznurki. Usiadła z powrotem na fotelu.
– Widzę, że ci lepiej, nie muszę nawet sprawdzać czoła. Wypalenie całego tego snape'ostwa wymagałoby wyższej temperatury. Takiej wrzenia metalu.
– Cha. Cha. Cha.
– Nie wysilaj się.
Yen zajęła się dłubaniem w swoich nitkach, podczas gdy Severus wypróbowywał ostrożnie pozostałe funkcje życiowe. Mrugał zawzięcie, zaciskał i rozprostowywał dłonie, ruszał nogami i ogólnie się wiercił. Wszystkie testy przebiegły pomyślnie.
– Co robisz? – zainteresował się, obserwując śmigające wokół Yen nitki.
– Wyszywam.
– Nie wiedziałem, że potrafisz.
– Bo nie potrafię. Mam takie specjalne igły... druty... No, coś, czym się wyszywa, i to samo wszystko robi. Chcesz zobaczyć?
– Nie.
– Wiesz, to takie romantyczne dziergać przy łóżku chorego i takie tam. Pomyślałam... To było takie monotonne! Trzy dni to ostatecznie mnóstwo czasu.
– Ile?
– Severusie Snape, przespałeś trzy dni z okładem. Wydawało mi się, że jeszcze trochę i sama tutaj skonam. Z nudów.
***
Yenlla otworzyła drzwi kopniakiem, weszła do pokoju i posłała je na miejsce interesującym wahnięciem biodra. Uśmiechnęła się szeroko i sympatycznie. W rękach miała tacę, a na niej parujący talerz. Po całym pokoju rozszedł się przyjemny zapach z wyraźną sugestią gotowanych jarzyn. Severus uniósł głowę znad gazety i zaraz zmarszczył groźnie brwi.
– Co to ma być?
– A na co wygląda?
– To nie jest odpowiedź.
Piękna Yen wystawiła mu język i zbliżyła się kołyszącym krokiem. Kołysała się też zawartość talerza, która wyglądała jak... Zawartość talerza naprawdę była rosołem.
– Yen, czyś ty zupełnie straciła rozum?
– Dlaczego? – Zamrugała oczami szczerze zdziwiona.
– Co mam niby z tym zrobić?
– Nie wiem. Tak skomplikowany problem egzystencjalny z pewnością wymaga wnikliwego rozważenia. – Taca wylądowała na nocnym stoliku. – Na przykład zjeść?
– Nie bądź niemądra. Nie dotknę tego.
– Bo?
– Bo nie. – Snape rzeczywiście wydawał się, z nieznanych powodów, szczerze przerażony taką opcją.
– Sever, litości, nie bądź dziecinny. Przecież to tylko zupa.
– Wiem, co TO jest.
– Więc?
– Ostatni raz ktoś próbował TO we mnie wmusić sto lat temu.
– Severus...
– Nie będę TEGO jadł.
– Na mądrą Rowenę, nie wydurniaj się! Kiedy Poppy cię rozebrała, stwierdziła, że jesteś niedożywiony.
– Nie obchodzi mnie... Poppy CO zrobiła?! – krzyknął nagle, odruchowo podciągając wyżej kołdrę.
Yenlla uniosła błagalnie wzrok ku sufitowi.
– Musiała cię jakoś zbadać.
– Chcesz powiedzieć, że ona...
– ... widziała cię bez ubrania. Wielkie mecyje. Ja ciągle widzę cię nago.
– Ty tak, ale nie Poppy Pomfrey! – ryknął, łapiąc się za głowę i opadając z rezygnacją na poduszki.
Zazgrzytał zębami z chęcią mordu w oczach. Niestety, jeżeli chodzi o tę i podobne sprawy, nie mógł znaleźć zrozumienia u kobiety pokroju Yenlli. Wzruszyła ramionami i bez dalszych dyskusji przeniosła tacę na jego kolana. Severus poddał się, zbyt zszokowany ostatnimi rewelacjami, by dalej walczyć.
– Poppy Pomfrey – mruknął do siebie buntowniczo pod nosem.
– Nie zrobiła żadnych zdjęć, pilnowałam jej. Uspokojony?
Yen ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Przypominała sobie rzeczy, jakie swego czasu wyczyniali, i zwyczajnie nie była w stanie ich rozsądnie zestawić z tą niespodziewaną purytańską skromnością. Usiadła obok niego na łóżku i spróbowała podłożyć mu serwetkę pod szyję. O mało nie spalił jej wzrokiem. Następnie zajął się spoglądaniem krytycznie to na nią, to na talerz.
– Co tym razem? – westchnęła.
– Zamierzasz się przyglądać? – wypalił zgryźliwie.
– Myślałam, że może...
– Chyba nie zamierzałaś mnie karmić? Po moim trupie.
– Sever.
– Idź sobie! Nie sądzę, abym umarł od podźwignięcia łyżki.
– Roweno!
– Żegnam.
– Ty jesteś po prostu straszny!
Zirytowany mistrz eliksirów trzasnął łyżką w talerz.
– Co to w ogóle za nagła zmiana, Yen Honeydell?
– Snape.
– Nieważne!
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
– Ta uprzedzająca troska. Rosołki, bulioniki, fartuszki!
– Rzeczywiście już ci lepiej! – parsknęła śliczna siostra miłosierdzia. – I nie próbuj mnie zdenerwować, bo i tak ci się nie uda, Sever. Gotowanie rosołu to zupełnie, absolutnie naturalny rytuał wobec drugiego człowieka, kochanie. A ty, czy tego chcesz, czy nie, i niezależnie od tego, jak bardzo próbowałbyś się przed tym bronić, czasami okazujesz się człowiekiem. A chorzy ludzie dostają rosół. Koniec i kropka.
– Wzruszające.
– Wiem, długo to układałam. – Zadowolona z siebie Yen energicznie zabrała się do poprawiania poduszek.
– A teraz, mimo wszystko, żegnam.
– Ale... – Aż zaniemówiła w reakcji na tak bezlitosne zgaszenie swoich zapałów. – Ale Sever!
Mistrz eliksirów usiadł prosto, opierając łokcie symetrycznie po obu stronach talerza. Rzucił Yen przenikliwe spojrzenie znad złączonych palców dłoni.
– Yen, moje kochane, śliczne, złote słoneczko.
– Tak? – Słoneczko na powrót całe pojaśniało.
– Po prostu idź poświecić komuś innemu, dobrze?
– Snape, ty cholerna gnido! – Tupnęła wyprowadzona z równowagi troskliwa żona. – Martwiłam się o ciebie, a ty...
Severus grzebał z zainteresowaniem łyżką w talerzu, jakby badał, czy to, co ma na kolanach, na pewno jest dokładnie tym, na co wyglądało. Albo jakby spodziewał się zostać przez to zaatakowanym. Ewentualnie mógł jeszcze zakładać znalezienie tam czegoś ciekawego.
– Szczerzę wątpię, kochanie. Jesteś taką egoistką, że mogłabyś najwyżej martwić się tym, co założysz na pogrzeb, i idę o zakład, że wybrałabyś coś z długim i grubym welonem, aby nikt nie zauważył, jak radośnie chichoczesz.
Yenlla przez chwilę na przemian zamykała i otwierała usta, wyglądając, jakby siłą powstrzymywała się od wyjścia z siebie i stanięcia obok. Gdyby zamiast poświęcać tyle czasu na irytację, lepiej przyjrzała się twarzy swojego tymczasowego męża, zauważyłaby tam interesujące zjawisko. Na przykład to, że igra na niej wyraz, który w wypadku Severusa Snape'a można by wziąć prawie za rozbawienie.
– Ty pieprzony Śmierciojadzie! Zajmowałam się tobą. Siedziałam przy tobie przez...
– Przykro mi, ale tego ostatniego nie jestem w stanie potwierdzić, albowiem, jak może wiesz, byłem nieprzytomny. O ile jednak mogę coś na ten temat powiedzieć, wydawało mi się raczej, że słyszę kroki twojego skrzata. Ty, Yen, nigdy nie potrafiłabyś się zachowywać tak cicho i spokojnie.
Tajemniczy przedmiot uderzył z hukiem w ścianę tuż nad jego głową, a potem Miss Hogwarts z impetem trzasnęła drzwiami.
Severusowi zadrgały ramiona, kiedy zapalał papierosa, a ciecz w talerzu zafalowała.
***
Wrażeń następnych kilku dni Yenlla nie oddałaby za wszystkie zaklęcia odmładzające świata. Severus oczywiście ani myślał jej słuchać, gdy zdecydowanie perswadowała mu, że jest zbyt słaby, aby wstawać. Spokorniał dopiero, kiedy po raz kolejny blisko spotkał się z podłogą. Przyniosło to tę korzyść, że zaprzestał tymczasowo dalszych prób i grzecznie leżał w łóżku.
Potem było tylko lepiej.
Gdy tylko mistrz eliksirów nieco wydobrzał, stał się absolutnie nieznośny. Widok strasznego Nietoperza siedzącego z obrażoną miną pośród zwału piernatów, w ponurej czarnej piżamie, sztywnego, jakby kij połknął, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, rzucającego jej co i rusz złe spojrzenia, wart był każdej ceny.
Yenlla przynosiła mu posiłki do sypialni, puszczając mimo uszu regularnie wyrażaną nadzieję, że to nie ona gotowała. Znosiła mu gazety, książki i katalogi wysyłkowe Brytyjskiego Towarzystwa Alchemicznego, a popołudniami siadywała w fotelu ze swoją poplątaną robótką i pozwalała mu się do woli wyzłośliwiać, ponieważ zauważyła, że robi mu to o wiele lepiej niż wszystkie te mikstury razem wzięte – po prostu dla każdego trzeba znaleźć odpowiednie remedium. Śmiała się w duchu nieprzytomnie, gdy wspinał się lekko i bez wysiłku na wyżyny gryzącej elokwencji, zdolnej przeżreć się na wylot przez co słabsze osobowości, a dla wielu nieosiągalnej po eonach studiowania sarkazmu. Najlepsze jednak były te chwile, gdy, nieświadomie zapewne, zaczynał się nad sobą użalać.
– Nie mogę tak tu leżeć, Yen. Nie mam czasu.
– Nie masz się gdzie spieszyć.
– Yenlla, jest...
– Wojna. Zdążyłam się zorientować. Jednak ty, kochanie, jesteś teraz chory i bezużyteczny.
Severus skrzywił się paskudnie.
– Dyrektor Dumbledore powiedział, że dostaniesz tyle czasu, ile będziesz potrzebował – poinformowała go spokojnie. – Rozdzieli między siebie twoje obowiązki i...
– Urocze.
– Powiedziałam też Lucjuszowi...
– Lucjuszowi? On tu był?!
– Oczywiście, że nie! – Yen próbowała bezskutecznie wyplątać palce z kociej kołyski, jaką niespodziewanie potraktowało ją źle pokierowane coś-do-wyszywania. – Wysłałam mu sowę.
– CO? Zwariowałaś?! Kto ci pozwolił robić coś takiego? – Severus uniósł się wściekły i wymierzył w nią oskarżycielsko palec.
– Uspokój się. Pan Fletcher mi to doradził. Powiedział, że jeżeli to się rozejdzie wśród Śmierciojadów i dotrze do... Niego, to... On albo będzie chciał cię wykończyć i wtedy cię wezwie, albo da ci spokój jak dyrektor.
Snape jęknął, łapiąc się w udręczeniu za głowę, i bezsilnie zagrzebał w pościeli. Gdyby nie był sobą, spłonąłby ze wstydu na samą myśl o tym, jak przyjmą go Śmierciożercy po ochronnym apelu jego kochającej żony. Jeżeli szelma planowała pozbawić go twarzy we wszystkich liczących się instytucjach, w jakich się udzielał, to zaczynała jak najbardziej trafnie. Dyrektorowi pokazała go w łóżku, a podobny zaszczyt spotkał niewielu poza kilkoma yenllopodobnymi kobietami, podczas gdy do Klubu wysłała zażalenie za zaziębienie małżonka. Z kolei Poppy Pomfrey, jego współpracownicy z Hogwartu, zaprezentowała go z drugiej strony szaty. Powinna jeszcze przy najbliższej okazji skoczyć z czymś równie mocnym do Towarzystwa Alchemicznego...
Wściekły Severus Snape postanowił przy najbliższej okazji profilaktycznie wypruć flaki Dungowi i udusić nimi Yen. Dokładnie w tej chwili zauważył błyszczące podejrzanie, spuszczone oczy żmii. No tak. Miał ochotę wypić za karę jeszcze trochę eliksiru pieprzowego, bo na to zasłużył.
– Żartowałaś, prawda?
Parsknęła radośnie i zatupała nogami.
– Oczywiście! Chyba nie myślałeś, że zrobiłabym coś tak idiotycznego!
– Yen, to, że nie mogę cię teraz zamordować cię, nie znaczy, że kiedyś tego nie zrobię.
– Powinieneś zobaczyć swoją minę.
Chichotała dalej w najlepsze, a Severus chrząkał zawzięcie, z coraz większą frustracją usiłując skierować jej uwagę gdzie indziej. Nie wiedział, jak jej się to udawało, ale zawsze potrafiła wyciąć mu taki numer. Gorsze jednak było to, że nie zawsze miał jej to za złe.
– Mimo wszystko – mruknął marudnie, ale jakby ugodowo spod kołdry – mam na głowie inne rzeczy. Hogwart. Testy do sprawdzenia.
– Tym też nie musisz się martwić. Zrobiłam to za ciebie.
– Yen... – Nie mogąc się zdecydować, czy jęknąć, czy krzyknąć, Severus wydał z siebie pośredni dźwięk. – Nie przedłużaj tego, od razu mnie zabij.
– Nie denerwuj mnie, kochanie. Może nie mam z eliksirów żadnego tytułu naukowego, ale za to sporo z zielarstwa, tak? Znam się na tym i owym, a tu jest mnóstwo książek. Poza tym możesz być spokojny, oblałam wszystkich poniżej dziewięćdziesięciu procent. Chłopca od Longbottomów dwa razy. Zadowolony?
Przywalony faktem, w jak skuteczny sposób i prawie że za jego pozwoleniem szelma przejęła jego życie z jego własnych rąk, mocno ściągając mu lejce, Severus nie uznał za stosowne tego skomentować. Ponownie tylko wymruczał coś, zgrzytając zębami. Yenlla uśmiechnęła się do siebie jeszcze szerzej (o ile to możliwe), choć podejrzewała, że gdy Nietoperz całkiem wróci do siebie, pomści się krwawo za wszystko.
– Frank Longbottom był bardzo przystojny – zauważyła rozmarzonym tonem, nie tyle przeważając szalę, co właściwie wkopując ją w ziemię.
Severus prychnął. Zaaplikował sobie wyjątkowo cuchnący eliksir, po czym ułożył się wygodnie, przymykając oczy.
Yenlla odstawiła robótkę, kręcąc z rezygnacją głową nad efektem. Nie, żeby podejrzewała Mundungusa Fletchera o dostarczenie jej bubla. Prace ręczne zwyczajnie jej nie wychodziły.
– Wiesz, że nigdy nie zajmowałam się chorymi?
– Tak. Bez przerwy to powtarzasz. Łączę się z tobą w bólu.
– Czuję się teraz bardzo... żonowo.
– Och, proszę.
– Potrzebujesz czegoś?
– Nie, dziękuję.
– Wcześniej tylko raz siedziałam całą noc przy... kimś. Dawno temu. W Paryżu.
Posłał jej zdziwione spojrzenie.
– Byłaś w Paryżu?
– Jasne.
– Słyszałem twoje opowieści o tańcu w Moulin Rouge, ale nigdy nie dodajesz, że chodzi o ten na walijskiej Pokątnej.
– Za dużo o mnie wiesz! – Zaśmiała się perliście, ale nie udało jej się przysłonić tym lekkiego zdenerwowania.
– To co z tym Paryżem?
– Naprawdę chcesz posłuchać?
– Nie, ale i tak mi powiesz.
– On był emigrantem ze wschodu. – Yenlla rozsiadła się wygodniej w fotelu, zakładając nogę na nogę. – Chyba z Węgier, o ile dobrze pamiętam. Rzeźbiarzem. Był naprawdę świetny w... rzeźbieniu – zawahała się, uśmiechając wieloznacznie.
– Litości, nie czuję się aż tak dobrze.
– Zupełnie straciłam głowę. Zostałam... modelką i byłam koszmarnie zakochana. Co za dłonie, Sever! Nawet sobie nie wyobrażasz, co to za uczucie dla... gliny.
– Gliny?
– Tak.
– Yen, jesteś obłąkana.
– Kiedy rozłożyło go przeziębienie, przesiedziałam przy nim do świtu. To była najdziwniejsza noc w moim życiu. Tak jakby... Zresztą, nieważne, bo rano wszystko się skończyło. Zjawiły się inne... modelki. Pięć.
– Pięć? – zdziwił się uprzejmie i protokolarnie Severus.
– Razem ze mną: sześć. To był naprawdę wielki artysta. Najwyraźniej potrzebował wielu... modelek, aby oddać ogrom swojego... rzeźbienia.
– Prosiłem o coś.
– W każdym razie, wieść rozeszła się po mieście i troskliwe panie stawiły się w komplecie. Choroba pomieszała mu grafik. Rozpętało się prawdziwe piekło i uznałam, że czas się zmyć. Przed wyjściem zgarnęłam tylko stamtąd swoje popiersie. Kiedyś będzie sporo warte. Dobra lokata kapitału.
Severus przyglądał się uważnie Yenlli, gdy ta kończyła opowiastkę. Prawdopodobnie miała być wesoła, ale trochę jej nie wyszło. Przez jej pochyloną twarz przemknął tajemniczy cień. Miss Hogwarts często prawiła o swoich kochankach, ale nigdy o uczuciach. I chociaż powyższe musiało jej się wymsknąć przypadkiem, to i tak odkrycie, że Yen Honeydell posiada (a przynajmniej posiadała) jakiekolwiek uczucia, mogło zwalić z nóg. Gdy poczuła się obserwowana, otrząsnęła się z ponurego zamyślenia i ziewnęła.
– Przepraszam. Ostatnio nie spałam zbyt wiele. Pomijając już, że znowu wylądowałam na kanapie.
– Khm.
For to think she'd one love, and he proved deceitful.
Mistrzowi eliksirów niespodziewanie przypomniał się fragment starej ballady, którą lubiła śpiewać jego matka, kiedy był małym chłopcem, a ona robiła jeszcze cokolwiek poza schodzeniem ojcu z drogi. Przyjrzał się jeszcze uważniej swojej małżonce.
– W moim nowym domu – ziewnęła znowu, udając, że nie zauważa tych taksujących spojrzeń – nie będzie ani jednej kanapy. Jestem gotowa złożyć Niezłomną.
Popatrzyli na siebie i zaczęli jednocześnie.
– Może powinnaś...
– Myślisz, że mogłabym...
Severus westchnął i odchylił kołdrę.
– Chodź tu, Yen.
Wstała, ale zatrzymała się przed nim niezdecydowana.
– Nie sądzę, abym czymkolwiek zarażał. I masz swoje szczepionki, tak?
Yenlla przytuliła się do niego z przyjemnością. Niezręcznie było jej się do tego przyznać, ale... przyzwyczaiła się. Nie lubiła spać sama. Była też potwornie zmęczona, ponieważ w ciągu kilku minionych dni jakiś kawałek świata bez przerwy walił jej się na głowę. Momentalnie zasnęła.
***
Severus Snape albo rzeczywiście był niezniszczalny, albo tak mocno o tym przekonany, ponieważ już następnego dnia pozbierał się w sobie i wstał z łóżka, mimo gorących protestów Yenlli przejętej swoją nową rolą. Następnym, co uczynił, było przeniesienie się z rosołem do laboratorium. Zaaferowana i nieustępliwa kobieta dobijała się do drzwi tak długo, aż wreszcie zdecydował się ją, dla świętego spokoju, wpuścić.
Możliwość legalnego przebywania w pracowni Snape'a była prawdziwą nowością dla Yenlli, toteż przez pierwsze kilka minut wzdychała znacząco oraz po wielokroć (i bardzo teatralnie) przecierała oczy z udawanego zdumienia, dopóki mężczyzna porządnie jej nie ofuknął.
Wprawdzie Severus nie pozwolił jej robić wiele więcej, niż tylko notować listę zakupów, gdy zajmował się inwentaryzacją magazynka, ale Yen i tak była absolutnie wniebowzięta. Skoro jednak zachowywała się grzecznie i spokojnie, awansowała do czyszczenia kociołków. Z pewnego punktu widzenia był to spory sukces, a obowiązki specjalnie Miss Hogwarts nie dolegały, bo i tak nie miała nic do roboty. Chociaż musiała przyznać, że przy szorowaniu sprzętów nieco puszczały jej nerwy.
Czynność, która dla Yen nie różniła się specjalnie od zmywania brudnych naczyń (z którymi, swoją drogą, nigdy zbyt blisko się nie zapoznała), Severus traktował niby rodzaj sztuki czy mistycznego rytuału. Zawsze wszystko czyścił ręcznie, twierdząc, że byle głupek potrafi rzucić Chłoszczyść. Poza tym prostackie zaklęcie czyszczące na niewiele przydawało się w wypadku tak zaawansowanych mikstur, gdzie śladowa ilość obcej substancji na dnie kotła mogła spowodować reakcję łańcuchową, której końcowy efekt trudno było przewidzieć. Mistrz eliksirów nie mógł sobie pozwolić na luksus pomyłki. Prawdopodobnie byłaby jego pierwszą i ostatnią. Staranność i pedantyzm pana Snape'a coś Yen przypominały... Jej zdaniem Sever cackał się ze swoimi sprzętami niczym statystyczny mugol z nowym samochodem, ale nie zamierzała naturalnie mówić tego głośno.
Siedziała teraz ze swoim nieprawdopodobnie dobrym i czułym serduszkiem pośród ścierek, preparatów szorujących, księżycowego piasku i skór salamander (najlepsze do polerowania!), podskakując za każdym razem, kiedy Severus mijał ją z kolejną porcją krytycznych uwag lub wyrywał coś z ręki i poprawiał, doprowadzając tym do szału. Nie było jednak sposobu na oszukanie perfekcjonisty: nie mogła wezwać skrzatów, ponieważ ich żywcem nie trawił, a już szczególnie w pracowni. Zirytowanej Yenlli przemknęło przez głowę, że gdyby Severus Snape, jakimś strasznym nieszczęściem, posiadał w domu dywany z frędzlami, spacerowałby po mieszkaniu z grzebieniem w kieszeni, podciąwszy uprzednio wszystkie jej dłuższe, snujące się po ziemi sukienki. Yenlla znała takich ludzi.
Gdy już Severus nieco przyzwyczaił się do obecności Yen (oraz, obserwując namiętnie i prawie wypalając wzrokiem dziurę w plecach, zupełnie zwątpił o jej talentach gospodarskich – ostatecznie nigdy nie żywił wielkich nadziei), pozwolił żonie nawet zamieszać pewien eliksir. Musiało to być doprawdy wredne świństwo, bowiem miało tak słodki, niebiański i upajający zapach, że z miejsca chciała się w całości w nim zanurzyć. Skutek był taki, że Severus siłą odciągnął Yenllę od parującego kociołka, zanim poparzyła sobie nos i palce, nie wspominając o reszcie.
Za karę posadził ją przy stoliku i kazał sortować zioła z najnowszej partii. Dostawca musiał być wyjątkowo nierzetelny, a zielsko wyjątkowo nielegalne, bo zostało powrzucane do worka bez ładu i składu. Yen znalazła się w swoim żywiole. Krótki czas pracy dał tak imponujące efekty, że nawet Nietoperz musiał wykrzywić się z aprobatą.
Ostatecznie Yenlla (a być może nie była w tym osamotniona) uznała dzień za raczej miło spędzony. Zawsze (i wreszcie!) to była jakaś współpraca.
Wieczorem jednak małżeńsko-sanatoryjna sielanka został brutalnie przerwana przez Mrocznego Lorda. Yen oczywiście dzielnie rozpoczęła przemowę o tym, że Severus nie może przecież nigdzie iść i ani jej się śni go puszczać, ale szybko zrezygnowała speszona pytaniem, czy zechciałaby zastąpić go na zebraniu.
Cała ta szopka powtórzyła się jeszcze, gdy mistrz elikisrów powrócił późno w nocy. Paradoksalnie wyglądał lepiej, chociaż był wyraźnie zdenerwowany i marszczył ponuro brwi. Wydarzyło się widać coś ważnego, ponieważ oświadczył, że natychmiast znowu wychodzi.
– Ale Severus!
– Muszę się zobaczyć z Dumbledore'em.
– Nie sądzę, żeby...
– Dlatego nikt cię nie pyta. Widziałaś mój komunikator? – Severus pozbył się płaszcza z wężowej skóry i zaczął krążyć po salonie.
– Czy to nie może poczekać do jutra? – Yen automatycznie też rozpoczęła swój zwyczajowy spacer krok w krok za nim, niezmordowanie rozsnuwając nici czarnowidztwa, w czym wcale zdawał się jej nie przeszkadzać totalny brak uwagi ze strony męża. Przyzwyczaiła się.
W tym upartym marszu dotarła za nim aż przed drzwi wejściowe, gdzie owijał się długim zielonym szalikiem z godłem swojego byłego hogwarckiego domu i nakładał najgrubszy z wełnianych płaszczy. Pokonana Yenlla westchnęła z rezygnacją. Dokładnie w tej samej chwili Severus zrobił najdziwniejszą rzecz, jakiej mogłaby się kiedykolwiek po nim spodziewać. Ponieważ stała bardzo blisko, odruchowo pochylił się i pocałował ją w policzek. Yen zamilkła ze zdumienia. Odstąpiła na krok i wpatrywała się w niego oczami okrągłymi jak spodki. Mistrz eliksirów był jednak zbyt rozkojarzony i zaaferowany, z którego to powodu chyba nie zauważył, co właśnie uczynił. Skinął jej lekko głową i wyszedł.
Oszołomiona Yenlla padła ciężko na fotel, przykładając dłoń do twarzy.
Kto by pomyślał?
Może to niewielki postęp jak na półroczny związek, ale...
O Roweno!
Blacksmith – angielska ballada ludowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro