Odsłona 13: I nie grzesz więcej
Z kim tak ci będzie źle jak ze mną?
Przez kogo stracisz tyle szans
Każdego dnia?
Kto blady świt, noce bezsenne
Tak ci zatruje jak ja?
Przez kogo wpół się golić przerwiesz,
Na deszcz wybiegniesz, zarośnięty, zły?
Kto będzie zdrowie miał i nerwy
Na takie zero jak ty?
(Kalina Jędrusik: Z kim tak ci będzie źle jak ze mną?)
Rozgorączkowani Yenlla Honeydell-Snape i Syriusz Black spletli się w uścisku tak ciasnym, że trudno było uwierzyć, iż mogą jeszcze oddychać. Wtem gdzieś obok rozległ się tajemniczy trzask. Kobieta znieruchomiała, jakby spłoszona, a potem cała zesztywniała, oczy stanęły jej w słup i chwilę później wrzasnęła nieludzko na całe gardło:
– Przyjaciel szlam plugawi sypialnię pani!
Przerażony Black poderwał się z łóżka i również krzyknął.
Ułamek sekundy później ocknął się zaplątany w kołdrę, na podłodze, obok łóżka, patrząc prosto w oczy Stworka, który stał przy jego nocnej szafce i wyrzucał stamtąd kolejne butelki Ognistej. Parkiet pokryty był już szklanymi odłamkami, a dywan nasiąkał alkoholem.
– Przyjaciel szlam nie będzie spał spokojnie. O nie!
– Gdzie ona jest?! – zawył zdezorientowany Syriusz i już chciał biec, wołać, szukać jej, cudownej Yen, zanim dotarło do niego, że był to tylko sen.
Trzask kolejnej butelki przywołał go do rzeczywistości.
– Nieudacznik i pijak! Zakała rodziny! Moja pani, na co nam przyszło?
– STWÓR! WON! – warknął Black, zrywając się na równe nogi.
Chwycił domowego skrzata za kark i wykopał brutalnie z pokoju. Zatrzasnął drzwi i osunął się po nich, chowając twarz w dłoniach i bijąc głową o futrynę.
– Niech to szlag!
***
Tymczasem Severus Snape w swoim mieszkaniu wychylał jedną szklankę brandy za drugą, zbierając siły do zrobienia tego, co zrobić musiał, i to bezzwłocznie. Krążył niespokojnie po salonie, powiewając czarnymi szatami.
Ta skończona idiotka nie może sama łazić po ulicach! I to jeszcze w nocy! Mieszkanie zapewne było pod obserwacją, a jak znał życie, pewnie znowu nie zabrała ze sobą różdżki. Tym razem nie mógł jednak nic na to poradzić. Jak miał ją zatrzymać? Do jasnej cholery, gdyby chciał to zrobić, musiałby od razu wyznać jej prawdę, a to nie była odpowiednia pora na takie rzeczy! Poza tym miała już na swój użytek, dosyć satysfakcjonującą ją widocznie, prawdę kundla. Na pewno cierpliwie i uważnie by go wysłuchała. Jasssne.
Mimo wszystko nie mógł jej tak zostawić, gdyby coś jej się stało... Dyrektor na pewno by go zamordował, gdyby coś się przytrafiło jego pupilce, a cały Zakon wpadłby w rozpacz i zbiorowo palnął sobie w łeb. Wojna skończyłaby się znacznie szybciej...
Hm, może to jednak nie była najgorsza perspektywa?
Zgrzytając zębami ze złości, Severus sięgnął wreszcie po komunikator, wprowadzając w życie jedyne sensowne rozwiązanie tej sytuacji.
Pół godziny później opatulony od stóp do głów w czarne szaty i ukryty w cieniu Snape przyglądał się, jak Yenlla Honeydell przypadkiem wpada na zabłąkanego w pobliżu Remusa Lupina, jak nagle załamuje się pod wpływem widoku znajomej twarzy, jak rzuca na niego z płaczem i jak objęta jego ramieniem pozwala wziąć swój bagaż i poprowadzić się w ciemną noc. Dopiero wtedy ponury mistrz eliksirów pozwolił sobie splunąć wymownie na chodnik, zapalił papierosa, kichnął kilka razy i sam również udał się do swojego, pustego już, domu.
***
Podczas bardzo krótkiej rozmowy, czy raczej monologu, w trakcie której Severus w bardzo agresywny i stosunkowo mało proszący sposób poprosił go o przygarnięcie Yen na jakiś czas, Remus nie doczekał się żadnych wyjaśnień. Yenlla również, rzecz prawie nieprawdopodobna, nie była specjalnie rozmowna. Właściwie w czasie drogi do mieszkania Lupina nie odezwała się ani słowem, ograniczyła tylko do pociągania nosem, wzdychania od czasu do czasu i potrząsania głową. Znajdowała się w takim stanie ducha, że troskliwy Lunatyk od razu posłał ją do łóżka z kubkiem gorącego mleka – które jakimś cudem ostało się w domu, a jeszcze nie rozpoczęło samodzielnego życia – aby mogła spokojnie oddać się rozpaczy, bo z pewnością wyglądała, jakby miała na to wielką ochotę.
Biedna dziewczyna. Jej relacje ze Snape'em naprawdę musiały się popsuć, skoro zdecydowała się stamtąd uciec. Remus gdzieś w głębi tej swojej bardziej skomplikowanej części wiele by dał, żeby się dowiedzieć, co też tam się wydarzyło, ale był zbyt taktowny. Wypytywanie o cokolwiek byłoby bardzo nie na miejscu. Tym bardziej, że Yen pewnie sobie tego nie życzyła. Była zbyt... Trzeba by nie mieć sumienia, aby ją teraz męczyć. Może później? Tak, kiedy indziej.
Remus ulokował gościa w jedynym pokoju, jaki posiadał, a sam wycofał się do kuchni i krytycznie przyjrzał stołowi. Wyciągnął różdżkę i przeczesywał pamięć w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia transformacyjnego.
Cóż... Rycerskość wymaga poświęceń.
***
Kiedy Remus wszedł do mieszkania, Yen stała przy zlewie i zmywała z rąk czerwoną substancję. Dookoła niej walały się zakrwawione chusteczki. Udał, że tego nie widzi.
– Dzień dobry. Wyskoczyłem po bułki. – Uderzył w nieco szaleńczy, samonapędzający się entuzjazm. – Nie trzymam w domu zbyt wielkich zapasów. Wiesz, jak to jest na samotnej gospodarce. Nie spodziewałem się gości, więc... Khm. Dobrze spałaś?
– W ogóle.
– Ach tak? No cóż...
Lupin dopiero teraz jej się przyjrzał. Piękna Yen wyglądała... okropnie. Była blada, nieumalowana, miała podkrążone oczy, napuchnięte powieki i nos, jej włosy znajdowały się w nieładzie, każdy skręcał się w inną stronę.
– Przepraszam za to. – Ruchem głowy wskazała stół czasowo przemieniony w niewielką, ale dość przyjemnie i wygodnie wyglądającą leżankę. – Przepraszam, że musiałeś...
Remus kilkoma machnięciami różdżki przywrócił wszystko do poprzedniego stanu.
– Och, to nic takiego. Mała powtórka z transmutacji.
– Wiem coś o tym. U Sna... Tam musiałam spać na powykrzywianej kanapie, a Sev... On ma pozakładane blokady antyzaklęciowe praktycznie na wszystko. A ja nie umiem... Chyba, że pozwalał mi spać u siebie.
Uszy Remusa lekko poczerwieniały.
– Och, przepraszam! – Yen zakryła usta ręką. – Nie powinnam tego mówić.
– Chcesz coś zjeść?
– Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.
– Może jednak?
– Naprawdę dziękuję. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to ja... – Wskazała niezdecydowanie ręką w stronę pokoju.
– Wcale. To znaczy, tak, oczywiście.
– Wolałabym się jeszcze na moment położyć.
– Czuj się jak u siebie.
Pożegnała go uśmiechem przepełnionym cokolwiek teatralną goryczą.
***
Yen czuła się przynajmniej tak źle, jak wiedziała, że wygląda. Albo i gorzej. Zdawała sobie też sprawę ze skrępowania Remusa, a to nie poprawiało jej nastroju. Patrząc na Remmy'ego, zastanawiała się czasami, czy miał kiedykolwiek okazję przebywać dłużej w damskim towarzystwie. Takim naprawdę damskim i na dłużej niż „Dzień dobry, w czym mogę pomóc." Jednak nie miała się gdzie podziać. Nie myślała o tym, kiedy opuszczała mieszkanie Severusa. Co by się z nią stało, gdyby nie wpadła na Remusa? Doprawdy nie wiedziała. Chyba nocowałaby pod mostem. A może nie? Do wyboru miał jeszcze przestronne apartamenty klasy VIP u Mrocznego Lorda.
W każdym razie nie mogła zostać tam długo. Nie wypadało. Zresztą i tak w najbliższym czasie będzie musiała udać się do dyrektora. Wtedy zażąda, żeby ją gdzieś umieścił. W jakimś sensownym miejscu, z dala od zamieszania. Byle nie dzisiaj. Dzisiaj nie była w stanie. Dzisiaj nie było dobrym dniem. Jutro. Jutro wszystko wyda się... mniej paskudne. Na pewno.
***
Pierwszym, kogo Remus spotkał po przybyciu do Kwatery Głównej, był Syriusz Black, który kręcił się niespokojnie po korytarzu, najwyraźniej na niego czekając.
– Jak ona się czuje? – zapytał zamiast powitania.
– Kto?
– Nie udawaj! Wiesz, o kogo mi chodzi.
– Owszem, ale skąd ty wiesz?
– Wieści szybko się rozchodzą. Ostatecznie wszyscy tutaj jesteśmy szpiegami i robimy niewiele poza dociekaniem, śledzeniem i takimi tam. – Machnął lekceważąco ręką. – Poza tym rano była tu Molly. Więc? Kurde, nie mogę uwierzyć, że puściła go kantem. Ciekawe, co... – urwał pod wpływem znajomego badawczego spojrzenia Remusa, z którym nigdy nie był w stanie się zmierzyć. – No co?!
Przyjaciel nadal nie zdejmował z niego wzroku. Nie podobał mu się podejrzanie dobry humor Łapy ani ta dziwna nerwowość w głosie. Ani niechęć do spojrzenia mu w oczy. Syriusz Black był przerośniętym dzieckiem.
– Zastanawiam się, skąd ta troska. Byłem pewien, że się nie znosicie.
– Znosicie, nie znosicie! – Zirytował się nagle Łapa. – Wiesz, jak to jest z kobietami i ich kaprysami. Zakopaliśmy topór wojenny.
– Kiedy?
– A co to – przesłuchanie? Wczoraj.
– To dziwne...
– Co?
– Yen wczoraj godzi się z tobą i od razu odchodzi od...
– Oj, chyba nie będziesz mnie winił za to, że Smarek nie potrafi się zachować, nie? – Black gmerał niespokojnie przy guzikach rozchełstanej koszuli. – Zresztą, nie wiem. Mnie tam nie było.
– Zastanawiam się tylko, czy...
– Nie, no co ty?!
– ... czy nie powiedziałeś jej czegoś...
– Przestań! Ty też się zrobiłeś współczulny? Stary! Kumplu! Interesuję się, bo ostatecznie to znajoma i nieźle tu namieszała. I jest świetna...
– Syri!
– Nie, serio! Ona jest... Jest... Ech, nieważne! Wiesz, jak ci zazdroszczę? Cicha woda! – Szturchnął go z rozbawieniem w bok. Remus odpowiedział mu na to odruchowym uśmiechem, bardzo bez przekonania.
– Aha, mam jeszcze małą prośbę. Mógłbyś jej to dać? – Syriusz widocznie wił się i pocił, kiedy nieśmiało (a to z całą pewnością warte było odnotowania i trzydziestu siedmiu lat oczekiwania) wyciągnął ku niemu bukiecik stokrotek. – Taki prezent na pojednanie.
– Łapa! – wykrzyknął Lupin. – Odbiło ci? Stokrotki w lutym?!
– Oj! Tyle szumu o jedno zaklęcie! – Wcisnął mu je w rękę, po czym transmutował się w kudłatego psa i w kilku skokach zniknął w głębi domu.
Pośpiech Blacka w żadnym razie nie dziwił w obliczu faktu, że zaledwie kilka sekund później Remus wpadł prosto na wychodzącego Snape'a. Mistrz eliksirów nie zwrócił na niego uwagi, ale kwiatki przeszył spojrzeniem, od którego powinny momentalnie stanąć w ogniu. W duchu serdecznie życzył, aby ich wszystkich, włącznie z zielskiem i przeklętą żmiją, wreszcie i raz na zawsze trafił jasny szlag.
***
– Na pewno niczego nie potrzebujesz?
– Nie. Dziękuję, Remmy.
– Może chociaż herbaty?
– Dziękuję.
– Albo... pogadać?
Po drugiej stronie drzwi na dłuższą chwilę zapadła cisza. Słychać było tylko odgłos zmierzających w tę i z powrotem kroków.
– Jesteś naprawdę kochany, Remusie, ale jeszcze nie teraz. Może jutro?
– W porządku. Poproszono mnie o przekazanie ci czegoś. Zostawię...
– Od kogo? – przerwała mu rzeczowo. Głos dochodził z bardzo bliska.
– Od Syriusza.
– Aha...
– Zostawiam na progu.
– Dobrze, dziękuję.
***
Severus Snape od kilku dni kichał i prychał, nie mogąc zapanować nad własnym organizmem. Bolała go głowa, a oczy łzawiły od kataru. Nie był w stanie na niczym się skupić i miał ochotę najzwyczajniej w świecie się położyć i już więcej nie wstawać, ale sen z powiek spędzała mu świadomość zaległości, jakich sobie w ten sposób narobi. Odchylił się w fotelu i przymknął oczy.
– Przepraszam, czy dobrze się pan czuje?
Ocknął się i zerknął w dół. Stała przed nim stroskana skrzatka Yenlli z rękami skromnie złożonymi na świeżo wykrochmalonym fartuszkopodobnym czymś. Nie doczekała się odpowiedzi.
– Może zrobić panu herbaty z miodem i...
Tym razem z kolei otrzymała spojrzenie tak naładowane pogardą, że odruchowo cofnęła się o krok, spuszczając uszy po sobie.
– Jeszcze tu jesteście?
– Cóż, proszę pana...
– Nie zabrała was ze sobą?
– Teoretycznie, proszę pana.
– Taak?
Skrzatka nagle zaczęła unikać jego wzroku.
– Dlaczego nie jesteście ze swoją drogą panią?
– Fakt, że pan też jest naszym panem, trochę utrudnia cały proces, proszę pana. A poza tym pani nie zostawiła nam konkretnych instrukcji, proszę pana.
– Nie możecie się zwyczajnie wynieść?
– Jeżeli mam być szczera... Nie, proszę pana.
– A to coś nowego! – krzyknął już cokolwiek zezłoszczony. Zawsze uważał dłuższą wymianę zdań ze skrzatami za coś w rodzaju... konwersacji ze sprzętami domowymi.
– Pan Lupin jest, za przeproszeniem, wilkołakiem, proszę pana.
– Czy to problem?
– Owszem, proszę pana... My nie...
– Za duże stężenie magicznych stworzeń, proszę pana. – Pomógł jej spoza zasięgu wzroku Severusa głos Newtona i była to chyba najdłuższa wypowiedź, jaką mężczyzna usłyszał z jego strony.
– My nie służymy u wilkołaków, proszę pana. Jeżeli przeszkadzamy, proszę pana, postaramy się nie narzucać. To z pewnością długo nie potrwa, proszę pana.
– Oby.
Severus ponownie przymknął oczy. Nie czuł się aż tak źle, aby potrzebować towarzystwa skrzatów.
Pierwszym, co poczuł po przebudzeniu z krótkiej drzemki, był aromat gorącej herbaty z cytryną parującej na stoliku obok.
***
Out on the wiley, windy moors
We'd roll and fall in green
You had a temper like my jealousy:
Too hot, too greedy
How could you leave me,
When I needed to possess you?
I hated you. I loved you, too
Yenlla leżała na łóżku w otoczeniu rozsypanych dookoła stokrotek. Całkiem nieźle się trzymały jak na tyle dni. Studiowała właśnie jedną bardzo uważnie, obracając w palcach i wyrywając od niechcenia płatek po płatku.
Podkręciła głośność w radiu. Yen Honeydell mogła opuszczać tymczasowe miejsce zamieszkania w skrajnym wzburzeniu i lądować na ulicy bez różdżki, w jednej, wyjątkowo nietwarzowej i nieprzystosowanej do podobnych eskapad sukience, ale nigdy nie zapominała o rzeczach naprawdę ważnych. Takich jak jej własne, z trudem zdobyte i przerejestrowane na odpowiednie, odporne na magiczne fale radio. Były rzeczy, bez których dorosła kobieta po prostu nie może się obejść i już. Nową sukienkę zawsze mogła nabyć lub transmutować, a poza tym są takie sytuacje w życiu niewiasty, gdy ubranie nie jest niezbędne, natomiast dobry sprzęt grający to coś, co towarzyszy na dobre i na złe.
Odrzuciła ogonek i sięgnęła po następną stokrotkę, a Kate Bush spokojnie kontynuowała, bo co ją mogły obchodzić wewnętrzne rozterki jakiejś tam Yenlli Honeydell:
Ooh, it gets dark! It gets lonely,
On the other side from you
I pine a lot. I find a lot
Falls through without you.
I'm coming back, love.
Cruel Heathcliff, my one dream,
My only master
Yenlla rytmicznie pociągała nosem.
Co za głupia piosenka! Za tekst Yen nie dałaby złamanego knuta. Tak jak za te wszystkie historie miłosne! Dobre sobie! Prawie wszystkie piosenki są o miłości, mało która do tej pory obyła się choćby bez aluzji i co? Co jest w tym takiego wspaniałego? Yenlla nie pamiętała, aby jej się coś takiego kiedykolwiek przytrafiło. Miłość aż po grób. Jasssne! Tyle, że w praktyce miłość do śmierci trwa najwyżej do rana, a i to przy sporej dozie szczęścia.
Niech to wszystko szlag!
***
Piękny Mael siedział przy stoliku, a długie blond włosy elegancko opadały mu na twarz. Żałosnym skrawkiem ołówka postukał w pewne miejsce rozłożonej przed sobą pomiętej gazety, jednocześnie posyłając ujmujący uśmiech dość przyzwoicie ukształtowanej młodej kelnerce. Dziewczyna mrugnęła do niego zachęcająco.
– Postawisz drinka po starej znajomości?
Mael z trudem oderwał się od kelnerki i całą uwagę poświecił mniej imponującemu tworowi matki natury – nieźle zabrzmiało, postanowił to zapisać. Mundungus Fletcher zrzucił z ramion ciężki worek z mnóstwem czegoś brzęczącego w środku, rozejrzał się czujnie na boki i wsunął go pod stolik.
– To jak będzie?
– Daj spokój, Dung! Jestem totalnie spłukany. Od tygodni żyję powietrzem... I miłością – dodał zalotnie, gdyż właśnie mijała ich atrakcyjna kelnerka.
Zachichotała pod nosem. Mundungus westchnął.
– Znowu?
– Znowu! Znowu! Życie kosztuje!
– Przecież masz niezłą fuchę u tego... jak mu tam?
– Chciałeś powiedzieć: miałem.
Fletcher posłał mu zmęczony uśmiech, próbując się wyswobodzić z kilku warstw poszarpanego i nie najczystszego odzienia.
– Już? Zlituj się, chłopie. Ile tam wytrzymałeś?
– Dość długo.
– To znaczy?
– Miał naprawdę uroczą córkę, mówię ci.
– Mael! Znowu?!
Poeta wyprostował się dumnie na krześle i wyrecytował kilka strof w języku, którego Dung nie znał. Znając Maela, taki język pewnie w ogóle nie istniał, ale to inna sprawa. Trzeba mu jednak przyznać, że cokolwiek to było, brzmiało dobrze.
– Znaj serce kumpla, dzisiaj ja postawię. – Mundungus kinął na aktualny obiekt westchnień młodszego kolegi.
– Napiszę sonet na twoją cześć.
– Chyba pean.
– Niech będzie pean, jak wolisz.
– Akurat jestem przy forsie. Robota u Carrighana to masło z mlekiem. Żałuj.
– Już żałuję. Z błogosławieństwem zanurzając usta w napoju bogów! – zakrzyknął, łowiąc kolejne spojrzenie dziewczyny. Jak tak dalej pójdzie, może nawet będzie miał tej nocy gdzie zanocować.
– Przestań się wydurniać. Nie chciałbyś widzieć jej gacha. – Sprowadził go na ziemię Fletcher, kiwając głową w stronę kobiety.
– Mam doświadczenie.
– W tym wypadku masz też długi, więc nie radzę się wychylać. Przyjacielskie ostrzeżenie. – Uniósł kufel w jego stronę.
– Kto to?
– Chlejesz jego piwo.
– TY?!
– Skąd! – oburzył się Mundungus. – Duży Mickie.
Poeta zakrztusił się, nagle gubiąc gdzieś natchnienie.
– Nie!
– Tak. Ile mu wisisz?
– A bo co?
– Wezwał chłopców. Na twoim miejscu bym się przyczaił na parę dni.
– Twoi?
– Gdyby byli moi, tobym ci się nie kazał czaić, nie? Po starej znajomości.
– Dzięki, Dung.
– Masz się gdzie podziać?
– Właśnie nad tym pracowałem – rzucił, wybijając nerwowy rytm ołówkiem po blacie. – Szlag, coś mi ostatnio nie idzie.
– Czasy są ciężkie. Wiesz – starszy mężczyzna pochylił się nad stolikiem – gdyby to zależało tylko ode mnie, wziąłbym cię na jakąś robotę, ale pamiętasz, jak było ostatnio.
– Taa...
– Za dużo z tobą kłopotów, synu. Tasak McTee...
– Miał piękną żonę. Słowo.
– A potem chciał nam wszystkim pourywać... Zresztą nieważne, żona jak żona, ale nie trzeba było zapładniać jego siostrzenicy, to już było niekoleżeńskie.
– Być może. Ale przyznaję, że udało wam się potem przemówić mi do rozumu i czuję potęgę nauczki. – Mael w zamyśleniu potarł szczękę. Coś strzeliło nieprzyjemnie.
– Dało się poskładać?
– Profesjonalna robota, prawie nie ma śladów.
– Dzięki.
– No. A w czym ty teraz siedzisz, Dung?
Zagadnięty pociągnął spory łyk i ponownie skinął na kelnerkę, nim odpowiedział.
– W kosmetyce.
– O! Czyli?
– Trollowe błocko – sprecyzował z niewyraźną miną.
– CO?
– Błoto z trollowych bagien. Nie wiesz, co to błoto?
– No tak, ale po co ci to?
– Nie mnie. Handluję tym. To teraz absolutny przebój. Kobiety szaleją.
– Co się z tym robi?
– Smaruje, człowieku, co można robić z błotem? Świetnie działa na cerę i w ogóle. Podobno. Za żadne skarby nie wypróbowałbym tego na sobie.
– Żartujesz!
– Nie.
– Przecież trollowe błoto, to... Ono takie raczej organiczne jest... – Mael wyglądał tak, jakby miał zaraz zwrócić kumplowi całe piwo, które niedawno otrzymał.
– Nawet się w tym kąpią.
– Przecież to... to zwyczajne gówno jest!
Fletcher wzruszył ramionami.
– Nie mój interes, nie ja się w tym taplam. Za to schodzi jak złoto, mówię ci. Totalny szał w niektórych kręgach.
Wątek rozmowy się urwał. Zszokowany Mael nagle bardzo zainteresował się zawartością swojego kufla, ku niezadowoleniu kelnerki. Fletcher rozparł się na krześle i rozejrzał po barze. Wreszcie przyciągnął do siebie porzuconego „Proroka". Z okładki uśmiechnęła się do niego promiennie żona Snape'a.
– Niezła jest, co? – mruknął. – Też bierze trollowe bagno. Sam jej dostarczam.
– Jest i była. Ale nie o to chodzi.
Mael wyrwał mu gazetę, przerzucił kilka stron i znowu podsunął. Mundungus zerknął cierpliwie.
– Ogłoszenia o pracę... Żartujesz?!
– Bardzo zabawne! Chodzi o to, że stary Sketch znowu robi rewię i organizuje nabór.
– To się zgłoś. Byłeś w tym dobry, nie?
– Gdyby to tylko o to chodziło...
– A nie?
– Słuchaj, Dung, każdy wie, że Sketch to stary erotoman i prędzej... no... niż zatrudni faceta.
Fletcher wzruszył ramionami. Lubił Maela. W ogóle dość dobrze czuł się w towarzystwie artystów, ale ich rozterki go czasem przerastały.
– To nie zawracaj sobie tym głowy, synu.
– Ale mam plan. – Udał, że tego nie słyszał. – Genialny. Podwójny akt! To znaczy... podwójny numer – dodał, widząc minę kupla.
– Z...?
– Z Honeydell, oczywiście. Po starej znajomości. Tylko wtedy mam szansę. Wystarczy, że na nią poleci, a ja już jakoś się przemknę.
– Ale wiesz, że ona tymczasowo jest...
– To ona dalej jest mężatką?!
– Dlaczego miałaby nie być? – zdziwił się Mundungus.
– Współczuję mu.
– Co? Sam mówiłeś, że ona...
– Tak, tak. Jest piękna i zbudowana tak, że nie wiesz, od czego zacząć. I polubić owszem, ale nie poślubić! Milutka, słodziutka, dobra na raz, ale... W życiu! Ona jest straszna. To prawdziwy tyran! Podaj, zanieś, przynieś, zapnij! Śpi do południa, nic nie potrafi sama zrobić, zostajesz trzecim skrzatem na pełny etat, dziękuje bardzo. Pieniądze idą jak woda, nawet nie wiesz kiedy! A spróbuj się jej postawić! Jeden próbował. Wiesz, jak skończył? Deportowali go do Rosji, a był z Meksyku! Żeby sobie poradzić z Honeydell, trzeba bata i kagańca. Co najmniej.
– Idziesz do kobiet, nie zapomnij bata, co?
– Właśnie! A jeszcze do tego jest współczulna! Współczulna! Wiesz, co to znaczy? W praktyce?
– Mniej więcej.
– Krwotoki! Bezustannie. Wystarczy, że trochę przeholuje, że coś ją wnerwi i bach! Masz wszystko w czerwieni! Nie, zdecydowanie nie! Normalny facet by tego nie zniósł. Słowo. Piekło na ziemi! Spróbuj coś w takich warunkach napisać!
– Mael.
– Nie mówiąc o tym, jak długo ona jest w stanie usiedzieć w jednym miejscu... Może minutę?
– Mael!
– Taa?
– Wiesz, w sumie to masz rację – stwierdził Mundungus w zamyśleniu.
– Tak?
– Co do tego, ile ona wytrzyma.
– Dlaczego?
– Właśnie puściła.
– Gadasz!
– Postawić ci jeszcze?
– Głupie pytanie! Jasne. I opowiadaj.
Dung chętnie spełnił jego prośbę.
***
Yenlla podskoczyła na dźwięk pukania do drzwi. Musiała przysnąć. Wszystko zaczęło jej się już mieszać, a dni zlewać.
– Proszę.
– Mogę wejść?
– Tak, oczywiście.
Remus zatrzymał się niepewnie na progu. Yen podeszła do niego szybko, wzięła za rękę i podprowadziła do fotela. Sama usiadła na oparciu. Dłuższą chwilę oboje trwali w milczeniu. Słychać było tylko, jak zakłopotany i skonfundowany gospodarz wyłamuje palce albo nerwowo pociera paznokciami o obicie. Akompaniowały mu ciężkie westchnienia kobiety. Nie wiadomo dlaczego starał się na nią nie patrzeć. Jakoś nie wypadało. Miała na sobie nocną koszulę i kusy szlafroczek.
– Posłuchaj, Yen...
Zanim zdążył dokończyć, Krukonka spadła na niego całym swym ciężarem i rozpłakała się rzewnie. Spanikowany Remus drgnął, próbując się od niej odsunąć, ale nie miał zbyt wiele pola do manewru. Poza tym Yen już umościła się wygodnie w wąskiej przestrzeni pomiędzy nim a oparciem i przytuliła do jego ramienia. Pasowała idealnie. Była taka ciepła, miękka i delikatna w dotyku. Frędzelki rozchylonego szlafroka łaskotały go tu i tam. Jedyny dyskomfort stanowiła nasiąkająca z minuty na minutę szata.
– Yen, uspokój się. Co się właściwie stało?
– Dlaczego? – załkała.
– Słucham?
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Ale... ale czego?
– Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?!
– O czym?
– Przestań, Remmy! Nie udawaj.
– Ale...
– Remmy!
Kobieta rozpłakała się i nic więcej nie udało się z niej wyciągnąć. Rozmowę o TYM po raz kolejny trzeba było odłożyć.
Yen wydawała się teraz tak uroczo bezradna... Na szczęście Remus Lupin nie był w żadnym razie typem człowieka, który mógłby wykorzystać sytuację. Nie. Co to, to nie! Absolutnie.
Tak urocza...
I miała taki obrzydliwie wielki pierścień na niewłaściwym palcu.
***
W blasku ognia trzaskającego radośnie na kominku, na szczycie pięknie wykonanej pozytywki tańczyła porcelanowa baletnica. Kłaniała się wdzięcznie w rytm dobrze znanej Severusowi melodii, chociaż w tej chwili nie byłby w stanie podać ani tytułu, ani nazwiska kompozytora. Cały pokój zdawał się wirować przed oczami, jedynym stałym punktem w przestrzeni, pośród zmieniającego się jak w kalejdoskopie tła, był stolik z pozytywką. Zachwycony mistrz eliksirów zbliżył się do tajemniczego zjawiska. Filigranowa baletnica wydawała się tak wierną podobizną Yenlli, że aż trudno było w to uwierzyć. Pochylił się i wyciągnął rękę, nie mogąc oprzeć się pokusie dotknięcia lalki. Ledwie ją musnął, a na porcelanie natychmiast pojawiły się rysy.
Baletnica pękała mu w rękach. Niezależnie od tego, jak delikatnie starał się ją trzymać, rozpadała się na kawałki. Ostatecznie nie pozostało mu w dłoniach nic poza garstką odłamków i szarego pyłu...
Severus Snape obudził się zlany potem. Możliwe, że miał gorączkę.
Za to na pewno miał złe przeczucia – nie, żeby wierzył w podobne bzdury.
A jeżeli wtedy przesadził? Podczas ostatniego zebrania? Jeżeli jakimś cudem przyspieszył na nią wyrok? Może lepiej, że już jej tu nie ma. Uciekła, a on nie ponosi za nią dłużej odpowiedzialności. Niech sami jej szukają. Dzięki temu ma chociaż cień szansy.
Tylko co go to w ogóle obchodzi?! Wystarczy para wielkich chabrowych oczu i zgrabne kostki, i cały świat staje na głowie. Zakon i Śmierciożercy! Wszystkie okoliczne samce dostają szału. Doprawdy żałosne.
Ciekawe, czy Lupin zdążył już poznać wszystkie uroki wspólnego życia z Yen. Nie, Severus oczywiście nie sądził, że wilkołak wyciąłby mu podobny numer. Problem w tym, że Yenlla była istotą absolutnie pozbawioną zbędnego balastu przyzwoitości, o moralności nie wspominając.
Snape z wysiłkiem ułożył się z powrotem na poduszkach. Dopiero wtedy dostrzegł na nocnej szafce kubek parującej herbaty...
Przeklęte skrzaty!
***
Shalalalala
My oh my
Looks like the boy's too shy
Ain't gonna kiss the girl
Shalalalala
Ain't that sad
It's such a shame
Too bad, you're gonna miss the girl
Go on and kiss the girl
Wyła prywatna radiostacja pani Snape.
Remus znajdował bynajmniej nie osobliwą, ale za to niezwykle frapującą przyjemność w miłym cieple przyciskającego się do niego ciała Yenlli. Grzała jak kotka, którą Lupin posiadał, gdy jeszcze był małym chłopcem, i która lubiła się układać na jego kolanach. Obie miały też podobnie miłą sierść... to znaczy włosy. Czarne sploty pięknej Yen łaskotały go w policzek, na szyi czuł jej oddech, a nozdrza wypełniał mu delikatny zapach perfum. Wadę obecnej sytuacji stanowił fakt, że z sekundy na sekundę było mu coraz ciaśniej samemu ze sobą, zupełnie jakby fotel kurczył się, zbliżając ich do siebie.
Po krótkiej walce wewnętrznej Remus postanowił wreszcie coś z tym wszystkim zrobić. Wstał ostrożnie, a potem wziął Yen na ręce i przeniósł na łóżko. Strząsnął poniewierające się na pościeli okruchy licznie spożytych ciastek akacjowych, ułożył wygodnie panią Snape i nakrył ją kołdrą. Z zastanawiającą nerwowością przycisnęła do siebie poduszkę i zwinęła się zabawnie, tak że prawie nie było jej widać.
Remus westchnął z rezygnacją. To wcale nie było takie łatwe. Zachowanie zdrowego rozsądku przy Yen rzeczywiście mogło stanowić spore wyzwanie.
Chwycił blaszaną tacę i pozbierał poniewierające się po meblach kubki i szklanki. Nawet nie podejrzewał, że tyle tego ma. Wyniósł też sporo opakowań po pieprznych diabełkach, wiśniach w likierze, czekoladowych żabach, figach i egzotycznych niespodziewajkach Zgrywusa. Yenlla miała zdecydowanie lepszy apetyt, niż na to wyglądała. Remus przysiągłby też, że w oddechu gościa wyczuł wyższą wartość procentową, aniżeli wskazywałyby na to owe wiśnie...
***
Severus Snape nie mógł dłużej udawać, że to alergia na któryś ze świeżo dostarczonych składników eliksirów. Miał coraz silniejszy kaszel. Niech to szlag!
***
Yenlla Honeydell-Snape nie mogła dłużej udawać, że to tylko skutek bólów egzystencjalnych różnej maści. Miała kaca. Zdecydowanie. I to całkiem sporego. Co to było za świństwo? Uch.
***
Syriusz Black od początku nie zamierzał udawać. Był z siebie ostatnimi czasy całkiem zadowolony.
***
Yen obudziła się z silnym bólem głowy i jeszcze silniejszym postanowieniem zrobienia czegoś ze swoją obecną sytuacją życiową. Nie było sensu tego przedłużać. Dosyć bezsensownego użalania się nad sobą! Tym bardziej, że skończył jej się właśnie podprowadzony cichaczem z domu Severusa whiskacz, a po coś takiego nie mogła przecież wysłać do sklepu prostodusznego Remusa.
Musiała się wreszcie zebrać w sobie i wybrać w odwiedziny do Dumbledore'a. Miała mu bardzo dużo do powiedzenia. O tak! W ciągu ostatnich kilku dni nieco straciła poczucie czasu, więc wygrzebała spod pierzyn podręczny kalendarz – kolejną rzecz, z którą się nie rozstawała – i męski zegarek z dewizką, pamiątkę po zdecydowanie lepszych czasach. Szlag! Zegarek stał w miejscu, a kalendarz był na rok dziewięćdziesiąty szósty. Szlag! Zapomniała o nowym. W każdym razie z dokonanych pospiesznie obliczeń wynikało, że Severusa tego dnia nie powinno być na Grimmauldzie... albo wręcz przeciwnie. Podobnie jak w każdy inny dzień, więc jaką to robiło różnicę? Niech to się już skończy. Raz na zawsze.
Dyrektor wisiał jej wyjaśnienie za Snape'a i zastępczą chatę za Krucze, i Yen ani myślała dać mu się wywinąć. A potem nie zamierzała już żadnego z nich oglądać na oczy.
***
Syriusza Blacka nie zdziwiło specjalnie pukanie o tej porze. Właściwie od jakiegoś czasu miał nadzieję, że to w końcu nastąpi.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się, otwierając drzwi.
Yenlla spojrzała na niego obojętnie, a Remus zmierzył ostrzegawczo wzrokiem, zanim teleportował się dalej w swoich własnych sprawach.
– Remmy mi powiedział, że dyrektor ma się tu wkrótce pojawić – powiedziała nieszczęśliwa pani Snape, przekraczając próg, podczas gdy Black odprawiał przy drzwiach jakiś kurtuazyjny taniec.
Najodpowiedniejszym określeniem podsumowującym aktualny wygląd Yen był stary dobry obraz nędzy i rozpaczy. Kulała lekko na jedną nogę, bo po raz drugi uszkodziła sobie skręconą pamiętnego dnia kostkę, ponieważ nie miał kto zająć się jej rozchybotanymi obcasami, a potem nasmarować nogę odpowiednimi eliksirami. Włosy miała w nieładzie, bo nie miał ich kto ułożyć, a na sobie drugi w kolejności starszeństwa, połatany płaszcz Lupina, który wisiał na niej jak na anorektycznym wieszaku, bo nie znalazł się nikt, kto zdołałby dociec, gdzie wtryniła swoje własne okrycie na satynowym podbiciu. Słowem – na jej widok zwyczajnie opadały ręce.
– Więc co z dyrektorem? – ponagliła Syriusza, krzywiąc śliczne usteczka.
– Tak, jest na górze.
Łapa pomógł jej wyplątać się z brzydkiego i chłodnego prochowca. Na szczęście mocno wycięta ciemnoszara suknia nie zawiodła jego oczekiwań. Nawet tak wymięta Yenlla Honeydell wciąż była piękna. Gdy tylko nieco – im wcześniej, tym lepiej – się otrząśnie, to...
– Jak się masz? – zagadywał ją uparcie, gdy ruszyła w kierunku schodów. Tu i tam poniewierały się nadal jej czarne guziki.
– Daj spokój, Black, nie musisz być dla mnie miły. Nic się nie zmieniło.
– Nie przemyślałaś mojej oferty?
Prychnęła, przytupując niecierpliwie. Spieszyło jej się.
– I tak się z tobą nie prześpię. Nie śnij nawet o tym.
Syriusz jakby trochę stracił rezon.
– Nie to miałem na myśli!
– Już ja swoje wiem, Black.
– Nie, naprawdę! – Przytrzymał ją za rękę. – Tylko zawieszenie broni. Czysto i uczciwie. Jesteśmy po jednej stronie.
– Ja nie jestem po żadnej stronie. Mam gdzieś...
– Tak, tak, źle się wyraziłem. Chciałem powiedzieć, że to nie ma sensu.
– Słusznie, Black. Ja pamiętam.
– Godryku, ja też, ale... Po prostu odrobinka sympatii, co?
W drugiej dłoni Syriusza znikąd pojawił się bukiecik stokrotek. Kąciki ust Yen lekko się uniosły. Romantyzm dla ubogich.
– Jak ty to robisz? Nie znam takiego zaklęcia.
– Tajemnica. To jak? Stoi?
Uśmiechnęła się lekko, przyjmując kwiatki i zaczęła wspinać po schodach.
***
Resztka dobrego humoru wyparowała z niej, gdy tylko stanęła pod drzwiami salonu. Przypomniała sobie, po co tu przyszła. Poprawiła na sobie suknię, wcisnęła stokrotki za pasek, zadarła dumnie głowę i zastukała.
– Proszę – usłyszała przyjemny starszy głos.
– Hipokryta – mruknęła do siebie Yen, po czym wparowała do środka z impetem szarżującego byka i, poniesiona emocjami, zaczęła z grubej rury:
– Oświadczam, że to był szczyt, dyrektorze! Pan nie może tego ode mnie wymagać! Wyjść za mąż i tak dalej, owszem, nie ma problemu, ale przecież nie może mnie pan zmusić do przebywania w domu takiego człowieka! To musiało wyjść na jaw. Chyba nie był pan na tyle naiwny, aby wierzyć, że nigdy się nie dowiem! W to nie uwierzę. Takie rzeczy zawsze wypływają i... – wyrzucała z siebie bez ładu i składu, podczas gdy oderwany od rozłożonego przed nim na stoliku pasjansa Albus Dumbledore patrzył na nią zaskoczony, mrugając znad półksiężycowych okularów.
– Yen, dziecko drogie, co ty tutaj robisz?
– Co ja robię? Ja? Co robię?! Wyjątkowo trafne pytanie, dyrektorze, bo ja, z całym szacunkiem, od samego początku nie mam bladego pojęcia, co tutaj robię i... eee... – urwała, gubiąc wątek pod wpływem poczciwego spojrzenia błękitnych oczu. – A... a pan postawił mnie w takiej sytuacji... I... I zmusza... To zmusza mnie do... zmusiło do tylu melodramatycznych scen w ciągu ostatniego tygodnia, że ledwie wierzę, że to wszystko mówię!
– Na litość, Yen, o czym ty...
– W porządku, na tym polega moja praca: dostaję scenariusz i gram swoją rolę. Dużo pytań to mała gaża, wiem. Dobrze, ale zazwyczaj warunki są jasno określone w umowie, a teraz?
– Yen, spokojnie...
– Kiedy nie potrafię się uspokoić!
– Poprosiłem o spokój – powtórzył dobitniej. – Co się stało?
– Ja... – Opanowanie starszego czarodzieja, jak to zwykle bywa w wypadku osób egzaltowanych, trochę zbiło Yen z tropu. – Odeszłam od Severusa i przyszło mi do głowy, że może zasłużyłam na...
– Ach, to! – przerwał jej dyrektor z wyczuwalną nutką ironii w głosie.
To „Ach!", zdaniem Yenlli, implikowało coś niespecjalnie ważnego i bynajmniej jej się to nie spodobało. Powstrzymała się jednak od komentarza. Dyrektor wydzielał jakiś szacunkogenny aromat działający na każdego.
– Wybacz, za dużo spraw na głowie, moja droga. Słyszałem to i owo.
– I tak lekko pan o tym mówi?
– Yen, dziecko, odniosłem wrażenie, że pewne nieporozumienia są u was na porządku dziennym i raczej dobrze wam z tym. O cokolwiek poszło tym razem, jestem pewien, że...
Pani Snape poczuła się całkiem rozbrojona.
– Co-cokolwiek?!
– Cóż... tak. Nie chciałbym się mieszać. Dropsa?
Ostatnie magiczne słówko momentalnie na powrót podgrzało Yen krew.
– Cokolwiek? Dla pana TO jest cokolwiek?! Jak mógł pan mnie w to wpakować, wiedząc, co Snape zrobił?!
– A co takiego Snape znowu zrobił? – Gdyby Yenlla nie przekonała samej siebie, że to niemożliwe, byłaby pewna, że właśnie została przedrzeźniona przez prawdopodobnie najpotężniejszego współczesnego czarodzieja.
– Bardzo pana proszę, niech pan nie żartuje. Nie dam sobie wmówić, że nic pan nie wiedział. Pan zawsze wszystko wie! Nawet o Severusie.
Yenlla dobiła już do granicy ataku histerii. Albus Dumbledore westchnął ciężko. Ta para była doprawdy jedyna w swoim rodzaju! Przecież wszystko powinno iść dobrze, ostatnio dał im nawet pewne wskazówki...
Podszedł do wzburzonej kobiety, przytrzymał ją za łokieć i spróbował usadzić, ale odskoczyła jak oparzona, wymachując dziko rękami.
– Proszę mnie zostawić. Proszę mnie nie dotykać. Proszę mi wytłumaczyć!
– Ale co, dziecko?
– Dlaczego pozwolił mi pan... kazał mi pan – poprawiła się z pełną satysfakcji złośliwością, ale bardzo subtelną, aby w razie czego nikogo nie rozzłościć... zbyt – spędzić tyle czasu w domu kogoś takiego?
– Kogo?
– SNAPE'A!
– Tak, ale... – Dyrektor zaczynał odczuwać zmęczenie. – Uspokój się. Co on właściwie zrobił?
– On... On... Przecież to ON!
– Yen, moja droga...
– On mnie wydał! – krzyknęła. – Śmierciożercom! Dwadzie...eee... lat temu!
Lekkie rozbawienie, z jakim dyrektor obserwował ją od samego początku, zniknęło z twarzy starszego mężczyzny. Nagle stał się bardzo poważny.
– Merlinie i wszystkie żywioły – szepnął. – Kto ci, dziecko, naopowiadał tych bzdur?
– Słucham?
– Chyba nie powiedziałaś tego Severusowi?
– Oczywiście, że tak! Od razu!
– Chodź tutaj.
– Proszę mnie nie dotykać!
– Usiądź – poprosił stanowczo Dumbledore.
– Dziękuję, postoję.
– Lepiej...
– NIE! Proszę wreszcie coś powiedzieć. Nie wytrzymam dłużej. Niech mi ktoś wreszcie coś powie!
– Zaszła straszna pomyłka.
– Oczywiście – zauważyła sceptycznie Yen i dodała z przekąsem: – Jak zwykle...
– Severus cię nie zdradził, on cię uratował.
***
– Och, nie! Co ja zrobiłam? – wyszeptała do siebie oszołomiona Yen, wysłuchawszy długiej opowieści Albusa Dumbledore'a. Siedziała obok starszego mężczyzny, mściwie wydłubując gąbkę z dziurawej wersalki Syriusza.
Wstała.
– Black – warknęła.
– Yen, dziecko, tylko proszę, abyś nie robiła niczego pochopnie. Sam się tym zajmę.
– Pochopnie? – wybuchła. – Zabiję sukinsyna!
– Yenlla!
Jednak pani Snape już tam nie było. Wybiegła z pokoju zszokowana, co krok potykając się na powykrzywianych obcasach i zahaczając o coś. Nogi się pod nią uginały. Tuż za drzwiami czekał na nią rozanielony Syriusz, który znów próbował uprzejmie zagadnąć. Sam pchał się pod rękę, ale Yen po namyśle uznała, że nie ma na to teraz czasu. Z mordem w oczach pchnęła go z całej siły na sąsiednią ścianę, prosto na czyjś portret, którego właściciel natychmiast zaczął się awanturować, rozsypując wokół pokruszoną farbę kiepskiej jakości.
– Yen, złotko, no co ty?
– Jeszcze się policzymy! – obiecała mu solennie, zbiegając szybko po schodach. Nie zauważyła nigdzie płaszcza Remusa, którego zniknięcie Black chciał prawdopodobnie wykorzystać w celach konwersacyjnych. Wyszła na ulicę tak, jak stała.
***
Yenlla stanęła przed drzwiami mieszkania Severusa i zastukała. Otworzył, lecz gdy zobaczył, kto jest po drugiej stronie, zatrzasnął je z powrotem.
– Nie, Sever! Poczekaj! Posłuchaj!
Nie zamierzała poddać się łatwo. Postanowiła dobijać się do skutku.
– Severus, błagam, wpuść mnie!
Drzwi po drugiej stronie korytarza otwarły się bezgłośnie, zabrzęczał łańcuch i przez szparę wysunął się bardzo długi, pomarszczony i najwyraźniej ultraciekawski nos.
– Czego hałasuje?
Yen podskoczyła nerwowo na dźwięk skrzeczącego głosu i odwróciła się z najbardziej obojętną miną, na jaką było ją w tej chwili stać.
– Czego tam chce?
– Słucham?
– Nie widzi, że tam nikt nie mieszka?
Pani Snape ze szczerym zdumieniem zerknęła na wyblakłe ogłoszenie o wynajem, które wisiało poniżej numeru mieszkania mistrza eliksirów i bardzo przekonująco uderzyła się dłonią w czoło.
– Och, ja niemądra! Pomyliłam piętra. Miłego dnia!
Swobodnym, spacerowym krokiem zeszła na półpiętro, żeby chwilę później z powrotem wbiec na górę.
– Severus, proszę, otwórz mi! Widziała mnie jakaś wiedźma z naprzeciwka. Severus, błagam!
Tym razem podwoje obu mieszkań rozwarły się jednocześnie.
– Powiedziałam jej, że...O, to lokal jednak zajęty, tak?
Rozzłoszczony Nietoperz w odpowiedzi wyciągnął różdżkę i warknął krótkie „Obliviate!", mistrzowsko celując w szparę pomiędzy framugą a drzwiami, po czym szybkim ruchem wciągnął Yen do środka. Zmierzył ją złym spojrzeniem. Miała wrażenie, że zaraz się roztopi.
– Czego chcesz? – zapytał i oparł się ręką o ścianę, skutecznie blokując jej w ten sposób przejście w głąb mieszkania i wciskając w wąski kąt pomiędzy klamką i stojakiem na płaszcze.
– Severusie, ja...
– Tylko tyle?
– Ja...
– Słucham?
– Proszę...
– Tak?
– Przestań to robić! Stresujesz mnie! – krzyknęła Yen, przemykając sprytnie pod jego ramieniem. Drgnęła kilka razy, ciągnąc się komicznie za włosy z obu stron głowy i próbując skupić myśli.
– Zdaje się, że nie zapraszałem cię na pokoje.
– DAJ MI SIĘ WYSŁOWIĆ!
Snape zamilkł, splatając ramiona na piersi i patrząc na nią wyczekująco. To było jeszcze gorsze. Spuściła głowę, ze zrozumiałych względów nie mogąc spojrzeć mu w oczy.
– Przepraszam.
– O, to coś nowego. Za co?
– J-jak to, z-za co? – zająknęła się. – Ja myślałam, że ty... A ty... Boże! Severus!
– Zdecyduj się – mruknął, ale go zignorowała.
– Ja już wszystko wiem!
– Tak, masz do tego wyraźną tendencję. Może to wada genetyczna.
– PRZESTAŃ! Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Postąpiła krok w jego stronę, ale momentalnie się odsunął, jakby jedno jej najlżejsze dotknięcie miało go trwale zanieczyścić.
– Odejdź.
– Severus, ja nie wiem, jak mogłam uwierzyć w coś podobnego!
– Wystarczy.
– Gdyby nie ty...
– Cicho.
– Ale... Dlaczego? Przecież ty...
– Zamknij się, do cholery!
Przeraziła się, gdy Snape ruszył w jej stronę, wyglądając niczym męskie uosobienie najdzikszej z Furii i nawet brak charakterystycznej rozłożystej peleryny nie zepsuł efektu lodowatej grozy, jaki wywarł na i tak już psychicznie wyczerpanej, rozstrojonej i zdezorientowanej kobiecie.
– Nie patrz tak na mnie. O co ci chodzi, Sev?
Zmienił zdanie i odwrócił się.
– Nie chcę tego słuchać.
– Czego?
– Tego, co tak bardzo chcesz mi TERAZ powiedzieć. Trochę za późno, swoją drogą.
– Nic nie wiedziałam! Wcześniej nikt mi nic nie powiedział! Gdybym wiedziała...
– Kazałem ci być cicho.
– Do końca życia ci się za to nie odwdzięczę.
– Nie będę o tym rozmawiać.
– Ale...
– Jeżeli chcesz leczyć swoje czułe sumienie, to poprosiłbym, abyś najpierw wyszła na zewnątrz.
– Ale... ale Severus...
Zawrócił, stanął przed nią i zmiażdżył całą siłą spojrzenia i osobowości. Od niechcenia pchnął ją na fotel.
– To wszystko ładnie brzmi, a jednak bardzo łatwo przyszło ci uwierzyć, że to ja zafundowałem ci bilet w jedną stronę do Koszmarnego Dworu – zauważył z oczywiście niewyrażoną wprost, ale słyszalną urazą.
– Nie wiedziałam!
– Bo nie miałaś wiedzieć – uciął, a Yen z lękiem i pokorą wbiła się głębiej w poduszki. – Kilka dni temu byłaś przekonana, tak cholernie pewna, nie miałaś najmniejszych wątpliwości, że mógłbym...
– Przepraszam.
– Tego właśnie należało się po mnie spodziewać, co? – zakpił, pochylając się nad nią, lecz poza drwiną w jego głosie kryło się coś jeszcze, co bardzo nie chciało dać się rozpoznać. – To było tak oczywiste, że nie mogło być inaczej, prawda?
– Sev...
– Prawda?
Na te słowa Yen poczuła nagły przypływ siły i przekory. Poderwała głowę i w końcu skrzyżowała z nim spojrzenia. Nagle przestało ją obchodzić, co Snape najprawdopodobniej zrobi jej za to, co zaraz powie, choć z pewnością będzie to coś wyrafinowanie widowiskowego.
– Owszem! – oświadczyła wyzywająco. – Właśnie tak! I ty, Sever, powinieneś wtedy wyprowadzić mnie z błędu. Z miejsca i natychmiast, zanim zdążyłam obrazić ciebie, a z siebie zrobić idiotkę. To był twój obowiązek!
– Więc to ja miałem zrobić z siebie kretyna, usiłując ci to wszystko wytłumaczyć w sytuacji, gdy przeciwna wersja, przekazana przez czarującego osobnika w osobie złotoustego Syriusz Black, okazała się tak pociągająca, że uzyskała chętną aprobatę?
– Tak!
– Dałabyś mi dojść do słowa?
– Nie wiem.
– Uwierzyłabyś?
– Nie wiem, lecz tak powinien postąpić normalny człowiek.
– To byłoby żałosne zagranie.
– Więc lepiej było pozostawić mnie w błogiej niewiedzy i pozwolić na bezsensowne pretensje?
– Wolałbym już to od... – urwał i odsunął się, rozpoczynając nerwowy spacer po salonie. Yen z zainteresowaniem śledziła go wzrokiem.
– Od czego? – zapytała.
– Nieważne.
– Severus, doprowadźmy tę rozmowę do końca, proszę.
– Gdyby to ode mnie zależało, co chciałem podkreślić już wtedy, kiedy tak bardzo nie chciałaś mnie słuchać, nigdy byś się o niczym nie dowiedziała. Taka była umowa.
– Ale dlaczego? – dociekała i w tej samej chwili, widząc jego twarz, zrozumiała, że nie powinna w to wnikać. – Przepraszam – dodała szybko.
Snape machnął na to niecierpliwie ręką.
– Mam gdzieś twoje „przepraszam".
– Poza tym jeszcze ci nie podziękowałam...
– I nie rób tego.
– Kiedy ja muszę to powiedzieć!
– Nic nie musisz. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Nie zrobiłem tego dla ciebie. W ogóle nie o to chodziło. Miałem zły moment. Dzień wcześniej nic bym nie zauważył, a dzień później pewnie sam rzucił kilka zaklęć. – Mistrz eliksirów krążył niespokojnie w tę i nazad po pokoju i chyba zapomniał, że jego monolog ma świadka. – Raz, przez głupie kilka godzin, nie było mi wszystko jedno. Idiotyczny, jednorazowy akt miłości ludzkości, z powodu którego do dziś tkwię tu, gdzie jestem. Gdyby nie to i Potter, w tej chwili miałbym już ustabilizowane życie, kradziony tytuł hrabiowski za wysługę lat i bogatą, nudną i być może już szczęśliwie zmarłą żoną z przyzwoitym nazwiskiem, a nie wciąż kręcił się w kółko. Za stary na to jestem.
– S-severus...
Spojrzał na nią nieco nieprzytomnie, boleśnie powracając do rzeczywistości. Przez chwilę widział wyraźnie, jakby rozgrywało się to na jego oczach, dwie zupełnie różne drogi, jakimi mogło się potoczyć jego życie. Yenlla wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Przy niej zawsze niebezpiecznie rozwiązywał mu się język.
– Ściemnia się. Lupin wie, że ma tu po ciebie przyjść?
– Nie.
– Masz komunikator?
– Nie.
– Yen, ja nie mam czasu...
– Pozwolisz mi zostać? – zapytała po prostu, przerywając mu.
Snape zatrzymał się gwałtownie i poczęstował ją kolejną serią badawczych spojrzeń. Zniosła to spokojnie. Severus usiadł wreszcie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Opadające napięcie przypomniało mu o tym, że wciąż ma katar. Zakaszlał.
– Nie mogę ci zabronić – oświadczył z ociąganiem. – Zresztą i tak akurat byś się tym przejęła. Zostań, jeżeli chcesz.
***
Yenlla z nieobecnym wyrazem bladej twarzy obserwowała, jak zerkająca na nią co i rusz z ciekawością i lekkim uśmiechem, zadowolona Błyskotka ścieli jej posłanie na przeklętej kanapie. Jednocześnie smarowała sobie kostkę dopiero co milczkiem podsuniętym przez Severusa eliksirem. Zaczynała dopatrywać się u siebie skłonności masochistycznych, ponieważ tutaj, u strasznego Nietoperza, gdzie z zasady traktowano ją jak drugą rączkę u miotły, czuła się o wiele, wiele lepiej niż u kochanego Remusa. Uśmiechnęła się do siebie i włączyła radio. Nigdy, naprawdę nigdy się z nim nie rozstawała.
Heathcliff, it's me – I'm Cathy.
I've come home now so cold!
Let me in-a-your window
Ooh! Let me have it
Let me grab your soul away
Ooh! Let me have it
Let me grab your soul away
You know it's me – Cathy!
– Znowu ta głupia piosenka – mruknęła do siebie.
– Ja tam nie wiem, panien... proszę pani – odpowiedziała jej wesoło Błyskotka. – Mnie się zawsze podobała. Tak samo książka. Bardzo wzruszająca, moim zdaniem.
– Tak. I prawdopodobna jak niebieskie mleko.
– Nigdy nic nie wiadomo, proszę pani. – Skrzatka uśmiechnęła się tajemniczo i jakby cała pojaśniała.
Yen pokręciła nad nią głową. Była zmęczona. Zdarzenia ostatnich dni jej żywota wystarczyłyby na wypełnienie kart kilku niezłych powieści. W zawieszeniu, oczekując ostatecznego rozwiązania, pozostawał jeszcze główny wątek romansowy...
Wstała, przeciągnęła się i potupała na próbę nogą, sprawdzając skuteczność medykamentu. Kostka była jak nowa. Po namyśle wyciszyła Kate Bush. Zdjęła falbaniasty szlafroczek i rzuciła go na wersalkę.
Zdecydowana i tę ostatnią sprawę zakończyć możliwie najszybciej, przywracając do stanu kruchej normalności sprzed feralnego balu sylwestrowego u Malfoyów, wsunęła się cichutko do sypialni Severusa.
Musiała spróbować.
Jeżeli ją wyrzuci, to trudno. Wymyśli coś innego.
Nie wyrzucił.
Kate Bush: Wuthering Heights.
Howard Ashman, Alan Menken: LITTLE MERMAID: Kiss The Girl.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro