Rozdział VIII - Fiolet i biel
Julia stała spokojnie naprzeciw swojej mistrzyni Dominique, celując drewnianym mieczem w krtań przeciwniczki. Trwał sparing, musiała myśleć o niej jak o wrogu, jej lewa noga była uniesiona, gotowa by wypchnąć jej ciało do ataku. Idealna postawa, dębowa katana pozostawała w centrum jej ciała, a oczy wpatrywały się wprost w mistrzynię. Szukała luki w obronie przeciwniczki, jednak bezskutecznie. Mimo, że Julii nie brakowało niczego, jej oponentka zdawała się przewyższać ją o kilka poziomów. Musiała zaatakować, zanim...
Wtedy zobaczyła uniesione ostrze i prawą nogę mistrzyni, która mknie wprost ku niej, jak wystrzelona przez najczarniejszą chmurę błyskawica. Głowa, atak przybędzie z góry wprost na głowę. Najprostszy i najpiękniejszy cios. Chciała się zasłonić, albo wyprowadzić kontruderzenie na krtań, byłaby szybsza. Wtedy dostrzegła, że jej pozycja straciła swój ideał, miecz delikatnie opuścił centrum, wiedziała, że nie zdąży ani zablokować, ani zaatakować.
- Jeszcze nie dziś – rzekła blondwłosa mistrzyni zatrzymując klingę tuż nad głową Julii.
- To chyba przerasta moje możliwości – stwierdziła białowłosa.
- Nie poddawaj się, jeżeli będziesz ciężko trenować, na pewno uda ci się mnie przewyższyć.
- Oczywiście, że będę, to jedyne, co mam tutaj ciekawego do roboty.
Dominique westchnęła ciężko.
- Rozumiem cię, ale życie księżniczki wcale nie jest takie złe, jak ci się wydaje.
- Nigdy nią nie byłaś, obserwacja to nie to samo.
- Inni muszą głodować – zauważyła mistrzyni.
- Wolałabym już głodować – stwierdziła Julia.
Blondwłosa uderzyła ją otwartą ręką w twarz.
- Ała – powiedziała od niechcenia jej uczennica masując się po zaczerwienionym policzku. – Chciałabym być wędrowczynią.
- Niestety, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy – westchnęła.
- Znów zamierza się mistrzyni wygadać o swojej nieszczęśliwej miłości? – uśmiechnęła się Julia.
- Ostrze miłości, to chyba jedyne, którego nie umiem zablokować.
- A kiedy już cię trafi, lepiej, żeby zostało, bo wyciąganie go sprawia niesamowity ból, mówiła to już mistrzyni setki razy.
- Koniec treningu! – odparła lekko zawstydzona.
Białowłosa roześmiała się na głos.
*
Spirale w oczach Charlesa przestały się obracać. Ta dziewczyna go zaintrygowała. Przełamała jego najpotężniejszą iluzję, stała naprzeciwko niego targana wielką mocą. Wiedział, że jej siła pochodzi z miecza, który właśnie przejmował kontrolę nad jej ciałem. Przedmioty nasączone maną mają swoją duszę, a ona nie umiała jej jeszcze dobrze kontrolować. Cóż za ironia, człowiek stał się bronią dla ostrza.
Zauważył jeszcze jedną rzecz – ten miecz to katana, mało prawdopodobnym było, że wynaleziono tutaj identyczną klingę jak...
Potrząsnął lekko głową, to nie był czas na wspomnienia.
- Co ty do cholery zrobiłeś?! – wykrzyknął Dave.
- Krzyk w niczym nie pomoże. Użył najsilniejszej techniki iluzji, jaką znam, Oka. Tworzy odrębny świat dla ofiary, która pozostaje w nim uwięziona do śmierci lub do odwołania techniki. I zrobił to bez żadnych skutków wyczerpania – wyjaśniła Pauca. – Jest zbyt potężny, nie wygramy.
- Nie mógł uwięzić nas wszystkich? – zapytał James unosząc brew.
Czarnowłosa pokręciła głową.
- To działa tylko na jedną osobę na raz, by zahipnotyzować kogoś ponownie potrzeba odpoczynku, technika przeciąża oko wielką ilością many i nawet jeśli wykonał ją bez skutków zmęczenia, jego oczy nie będą w stanie zrobić tego ponownie przez jakiś czas.
- W takim razie, mamy jeszcze szanse, umiesz wykonać tę sztuczkę? – zapytał Dave.
- To przerasta moje możliwości, choć próbowałam wiele razy. Nasz przeciwnik jest na zupełnie innym poziomie, zginiemy, jeśli włączymy się do walki.
- Mamy po prostu stać i patrzeć jak Julia walczy z nim sam na sam?
Śpiewaczka wzruszyła ramionami.
- Jest jedyną, która ma z nim jakiekolwiek szanse, udało jej się przełamać jego iluzję.
- Ona ma rację, Dave – zgodził się James. – Jeśli będzie przegrywać, dołączymy się do walki.
- Róbcie co chcecie – wtrącił kruczy żniwiarz. – Nie zamierzam was zabijać. Chcę zmierzyć się z tą dziewczyną. Jest interesująca.
- Nie dotykaj jej! – warknął młody Griffin.
- Nie martw się, jej też nie zabiję, jeśli nie będzie to konieczne – poinformował go spokojnie.
- Jeśli nie będzie to konieczne? Co ty sobie do cholery wyobrażasz?!
- Dave... - chciał wtrącić Jim.
- Gówno mnie obchodzi twoje zdanie, zabiję sukinsyna!
Davem targały emocje, chyba faktycznie czuł coś do Julii, nie mógł pogodzić się z tym, że coś mogłoby jej się stać.
- Czekaj! – zawołała Pauca, kiedy chłopak uniósł pistolet.
Charles westchnął ciężko.
- Doprawdy, jesteście niesamowicie irytujący.
Oczy białowłosego ponownie wytworzyły niebieskie spirale, które pochłonęły całą trójkę do świata iluzji.
- Cholera – zaklął kapitan iluzjonista.
Użycie Oka drugi raz z rzędu i to aż na trzech osobach na raz było wyczerpujące nawet jak na jego możliwości, z kanalików łzowych polały się cienkie stróżki krwi. Nie zdołał ich nawet wytrzeć, bo zauważył pędzące w jego stronę błękitne ostrze.
*
- Na pewno chcesz uciec? – zapytała Dominique, kiedy pomagała pakować się Julii. – Wiesz, że tego nie popieram.
- Wiem – spuściła wzrok – ale chcę spróbować innego życia, chociaż przez chwilę być wolna.
- Rób więc jak uważasz.
Julia sprawdziła, czy ma wszystko, czego potrzebuje – była gotowa, by wyruszyć.
- Juliet Jane II z dynastii Meriów porzuca pałac, by tułać się po pustyni jak nomada! Kiedyś ten dzień musiał nadejść – westchnęła mistrzyni.
- Od dzisiaj jestem Julia, żadnych formalnych tytułów, nie chcę ich.
- Jeszcze kiedyś zmienisz zdanie – machnęła ręką blondwłosa.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Być może. Tak, czy siak, dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co – odpowiedziała, choć tak naprawdę wiedziała, że było za co, wcale nie musiała tego robić. – Zamierzasz wrócić?
- Cóż, kiedyś na pewno, nie zostawię cesarstwa bez władcy, nie pozwolę też usiąść na tronie żadnemu kretynowi.
- To dobrze – ucieszyła się, że Julia ma jakiekolwiek poczucie odpowiedzialności.
- Chcę się trochę pocieszyć życiem zanim to nastąpi.
- Rozumiem – kiwnęła głową Dominique. – Mam dla ciebie prezent.
- Prezent?
Mistrzyni podeszła do czarnego kufra zdobionego złotymi, tradycyjnymi runami. Wieko zaskrzypiało, a Dominique wyjęła ze skrzyni duże podłużne zawiniątko.
- To nasączony miecz – powiedziała.
Julia wybałuszyła oczy.
- Ja nie powinnam jeszcze...
- Weź go, pustynia to niebezpieczne miejsce, sam łuk, czy zwykły miecz mogą ci nie pomóc.
- Ja... dziękuję.
- Nie dziękuj, będziesz dziękować, jeśli ci się do czegoś przyda – zaśmiała się mistrzyni. - Będę tęsknić.
- Ja też – Julia przytuliła Dominique.
Po chwili trwania w tym pożegnalnym geście, obie zdały sobie sprawę, że się popłakały.
- Idź już. Pamiętaj, że to niebezpieczna broń i musisz na nią uważać.
- Mam tego świadomość, będę uważać – zapewniła.
*
„Będę uważać..."
Ostrze władało całym jej ciałem, już nie panowała nad niczym, nie wiedziała co dookoła się dzieje, kipiał w niej gniew. Białowłosy odwrócił się, poczuła, że jej nogi odrywają się od ziemi w długim susie i zamachnęła się do cięcia, jednak ostrze przeszyło powietrze, Charles w ostatniej chwili uniknął ataku.
- Fiu, fiu – powiedział spokojnie imitując gwizdanie.
Wykonał salto w tył podpierając się jedną ręką, drugą dobył broni. Wylądował i dwukrotnie nacisnął spust. Pokierował lotem nasączonych maną pocisków tak, aby uderzyły od dwóch przeciwnych flank dziewczyny. Na Julii nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, ostrze z prędkością błyskawicy odbiło oba pociski.
- Tak jak się spodziewałem, twój miecz jest naprawdę nieźle nasączony.
Utworzył obok siebie dwa swoje klony, potem skopiował siebie jeszcze kilka razy, aż w końcu na polu bitwy stało dziesięciu Charlesów. Kopie zaczęły krążyć wokół dziewczyny jak sępy, powoli, bez pośpiechu, zataczając duże koła.
Dziewczyna się zdezorientowała i rozglądała, nie pamiętała już, który to oryginał. Wtedy cała dziesiątka ruszyła ku niej, w międzyczasie strzelając z broni. Julię ogarnęła furia, kiedy spostrzegła, że pociski, które tak bardzo starała się odbić, nie istnieją. Doskoczyła do najbliższego z klonów i płynnym ruchem ucięła mu głowę, potem zrobiła obrót i dokonała kolejnej dekapitacji, by sekundę później wbić klingę w krtań trzeciego napastnika. Następni już gnieździli się wokół niej. Nim zdążyli coś zrobić, Julia wykonała piruet rozpruwając brzuchy trzem otaczającym ją kopiom. Za plecami miała już nowego przeciwnika, obróciła się i cięła go ukośnie od ramienia, aż po biodro, czym rozdarła go na dwie części. Pozostałym dwóm podcięła gardła szybkimi cięciami. Pod koniec przedstawienia wrogowie byli posiekani jak warzywa, które zaraz miały trafić do zupy. Sama Julia była zaś zbryzgana szkarłatem od stóp do głów, przypominała abstrakcyjne dzieło sztuki.
W mgnieniu oka wszystkie kopie, jak i krew znikły. Brakowało tylko jednego Charlesa – oryginalnego.
Usłyszała strzał i pewnie byłaby już martwa, gdyby białowłosy chciał ją zabić, jednak trafił w nogę.
Dziewczyna zawyła i uklękła, ale moment później stała już z powrotem na równych nogach, ignorując ranę, która zaraz zaczęła się goić.
- Widzisz? Nie chcę cię zabić! Chcę tylko porozmawiać – powiedział spokojnie kapitan.
Nie odpowiedziała, zamiast tego ruszyła, by pchnąć białowłosego w serce. Kiedy ostrze zetknęło się z piersią Charlesa, jego ciało zamieniło się w kruki.
Dziewczyna warknęła uwalniając magiczną eksplozję. Oczy płonęły jej błękitem, nie przypominały już ludzkich, a oprócz kontroli, zaczęła też tracić świadomość.
- Nie ukryjesz się! – powiedziało ostrze głosem Julii.
W końcu zyskało panowanie nad jej ciałem. Miało duszę, ale kierowało się pierwotnymi instynktem broni – zabijaniem. Duch pustyni widział oczami dziewczyny każdą cząstkę many w otoczeniu, w tym ukrytego przez jego sztuczki Charlesa. Stał tuż obok dziewczyny. Julia złapała białowłosego za głowę i uderzyła nią mocno w piaszczystą ziemię. Charles plunął krwią, nie wiedział co się stało.
- Już nie czujesz się taki wszechpotężny żołnierzyku? – zapytało ostrze drwiąco.
Zmusiło ciało dziewczyny, by ta rzuciła nim o pobliską skałę. Charles uderzył w nią z trzaskiem. Mimo, że miał w sobie ogromne pokłady many, siła uderzeń była tak wielka, że nawet jemu robiła krzywdę.
Ta dziewczyna musiała być Widzącą. Były to osoby mogące dostrzec każdą aurę magiczną w otoczeniu. Przebudzenie zdolności następowało zwykle chwilę po przyjęciu many do ciała, dziewczyna jej nie przyjmowała, ale wdarła się do niej przez miecz i dopóki go trzymała, będzie krążyła w jej ciele dając Julii chwilową zdolność, której normalnie by nie posiadała.
- Bez swoich iluzji jesteś nikim! – zadrwił Duch.
Częściowo miał rację, natura iluzji pozwalała jeszcze na pewne sztuczki, jak podkręcanie pocisków, ale nie było to nic, co mogłoby zaskoczyć tak potężnego przeciwnika. Musiał poradzić sobie bez mocy.
Nim się zorientował, dziewczyna była w natarciu. Wzbił się w powietrze i wykonał nad nią salto, strzelając prosto w głowę. Sparowała strzał, tak jak myślał. Nie zdążył nawet sięgnąć ziemi, kiedy Julia cofnęła miecz i uderzyła tępą stroną w brzuch białowłosego, posyłając go dobre trzydzieści stóp dalej na piach. Cios był mocny, na tyle mocny, by złamać tak potężnej osobie jak on lewą rękę przy upadku.
- Cholera - zaklął i wstał zaciskając zęby.
Jego kruk, który do tej pory tylko krążył nad polem walki, zapikował w dół zmieniając się w stworzenie podobne do mitycznego gryfa, lecz przednią – orlą część ciała miało zastąpioną kruczą.
- Tym chcesz mnie pokonać? Kolejną iluzją? – zakpiło ostrze wpatrując się w bestię.
W tym samym momencie Charles był już w trakcie biegu. Błyskawicznie opróżnił magazynek, szybko odciągając kurek drugą, zrastającą się ręką po każdym strzale. Trzy pociski leciały po różnych torach, ale wiedział, że dziewczyna sparuje je wszystkie. Kiedy odbiła nasączony maną ołów, kruk powrócił do swej postaci i wplątał się zajętej walką Julii we włosy.
- Ty! – warknęło ostrze.
Dziewczyna próbowała się uwolnić jedną ręką i nawet nie zauważyła, kiedy białowłosy był już przy niej i wymierzał solidny, naładowany maną cios w jej twarz. Buchnęła krew, ostrze wypadło Julii z dłoni, a ona sama wylądowała kilka kroków dalej na piachu.
Użył do tego niemal całej swojej siły, ciężko oddychał, miał nadzieję, że Cirilowi - jego krukowi nic się nie stało.
- Jesteś tylko głupim mieczem – rzucił do leżącego na ziemi przedmiotu, który sam nie miał już żadnej mocy by się ruszać, czy rozmawiać.
Podszedł do dziewczyny. Miała złamany nos i opuchliznę na twarzy, ale poza tym nic jej nie było, leżała nieprzytomna. Ciril zdołał się sam wyplątać z jej włosów. Zdolny zwierzak.
Byłoby łatwiej, gdyby dała się omotać iluzji, wtedy wszystkich ich by zostawił w niej na godzinę, zniknął i wypuścił. Nie chciał ich śmierci, nie respektował żadnych rozkazów.
- Zaraz, co to? – szepnął do siebie.
Zauważył, że dziewczyna ma ledwo widoczne alabastrowe odrosty na swojej głowie. Wytrzeszczył oczy. Tylko jedna grupa ludzi jaką znał nosiła białe włosy – Klan Yuri. Cały Klan Yuri z wyjątkiem Charlesa zginął. Czy to możliwe, że ona...?
Nie, to niemożliwe, ale musiał zabrać ją ze sobą. Miał do niej wiele pytań. Do diaska, kim ona była?
Białowłosy chwycił miecz w jedną rękę, przerzucił dziewczynę przez drugie ramię. Na ziemi leżał złamany łuk. Cóż, raczej się jej już nie przyda, będzie musiała zorganizować sobie nowy, jeśli nadal chce strzelać. Pokrowiec miecza, który po uderzeniu znalazł się jakieś dwa kroki od dziewczyny zdawał się być nienaruszony, kapitan wsunął go na ostrze. Chwycił także tobołek z jej rzeczami.
- No to w drogę, Ciril.
Pupil Charlesa zakrakał, ruszyli w drogę, a gdy byli wystarczająco daleko, białowłosy uwolnił iluzję.
- Przepraszam, że wam ją zabieram – popatrzył za siebie - ale muszę z nią porozmawiać, robilibyście tylko niepotrzebne problemy.
*
Zamaskowany mężczyzna wisiał bezwładnie w Pustce. Spoglądał na ogrom światów, który go otaczał. Kuliste obszary dryfowały pośród nicości wokół kliku większych obiektów, które ludzie nazywali słońcami. Pomiędzy światami istniały cienkie, zawiłe nitki, które były poza czasem i przestrzenią, nawet sam Strażnik nie wiedział w jaki sposób te tunele są zbudowane, stworzyły się samoistnie z dryfującej bez celu many. Patrzył jak ich końcówki się wyginają, kiedy ktoś otwierał portal, wyglądały jak pajęcza sieć. Obserwował skupiającą się w jednym miejscu manę, która po pewnym czasie zacznie przyciągać materię, tworząc świat, który zacznie się nią pożywiać.
Kiedyś zabraknie many, a to wszystko obróci się w pył, nicość, materię dryfującą bez celu w Pustce. Spojrzał w prawo. Jeden ze światów dogasał, nie miał już many, a materia zaczynała się od niego odklejać. Nic nie trwa wiecznie.
Zanim do tego dojdzie, upłynie jeszcze wiele lat, a gdzieś w Pustce muszą istnieć jeszcze resztki energii pierwotnej, szkarłatnego zasobu podobnego do many, który jest niewyczerpalny i żyje wiecznie, dopóki ktoś go nie zniszczy, tak jak Strażnik wieki temu.
Pokręcił głową, na razie liczyło się to, co widział i był zadowolony. Ludzie to ciekawe istoty, inteligentne, ale kierujące się instynktami. Jeśli niczego się nie nauczą, ich era będzie musiała przeminąć, jednak na razie fundowali Strażnikowi ciekawy spektakl. Zwłaszcza ostatnimi czasy, kiedy nauczyli się wykorzystywać manę jako broń. Szykowały się wojny na skalę całej Pustki, ale oni chyba nie zdawali sobie z tego sprawy. Mana to niewyobrażalna potęga, ale skończona. Ile będą w stanie poświecić?
Wędrując przez światy, zaintrygował go ten pokryty niemal w całości pustynią. To tam miały się rozegrać losy kluczowe dla całej Pustki, a ludzie, którzy tam przebywali byli intrygujący. Nie mogli umrzeć w głupi sposób. Kapelusznik, chłopak z krukiem, dziewczyna z mieczem, czarnowłosy generał i wisienka na torcie – botanik. To byli ludzie z potencjałem, mogli odmienić losy Pustki na lepsze...
Albo na gorsze. Któż to wie? Pewnym było tylko to, że zapewnią ciekawe widowisko, spektakl, jakiego jeszcze nie widział. Strażnik był go spragniony.
*
Pierwszy obudził się Dave nerwowo łapiąc się za głowę, była cała obolała. Pamiętał wirujące oczy, a potem kompletnie nic. Świat iluzji został usunięty z jego pamięci.
Rozejrzał się. Po białowłosym nie było ani śladu, nie ucieszył się jednak – nie mógł dostrzec Julii.
- Psia mać! – przeklął na głos.
James i Pauca powoli wracali do życia.
- Cholera!
- Co się stało? – zapytała śpiewaczka niemrawo, miała zawroty głowy.
- Cholera, cholera, CHOLERA! – używał słowa raz po raz.
Nie musieli pytać o co mu chodzi, doskonale widzieli zniknięcie dziewczyny. Dave, mimo krótkiej znajomości, bardzo się z nią zżył, byli świadomi, że może sobie nie poradzić z jej zniknięciem. Nie wypowiadali słów pocieszenia, na niewiele by się zdały, na domiar złego, wcześniej zginęła jego przyjaciółka.
- Na co czekacie, do diaska? Bierzemy dupę w troki i idziemy jej szukać! – zażądał młody Griffin.
- Dave...
- Inaczej ten skurwiel nam z nią ucieknie! – nie dał dokończyć Pauce chłopak.
- Ocknij się! – zaczął ostro James. – Nie dogonimy go, nie wiemy nawet gdzie jest, a nawet jeśli jakimś cudem byśmy go znaleźli, mógłby zrobić z nas papkę! To, że jeszcze żyjemy jest jego wolą!
- Zabrał Julię! Jeśli coś jej się stanie... Możesz mi zagwarantować, że nic jej nie będzie?
James milczał.
- Tak myślałem – rzucił, po czym zaczął się oddalać. – Znajdę ją sam.
- Ten człowiek nas uratował!
Dave obrócił się w kierunku Jima.
- Być może z kaprysu. A jeśli Julia jest mu potrzebna do eksperymentów? Takich, jakie robili na tobie? – z tymi słowami zwrócił się do czarnowłosej.
- Nic na to nie wskóramy – odpowiedziała spuszczając wzrok.
- Nie pozwolę na to. Nie spadnie jej włos z głowy.
Jim podszedł do niego dwoma sprawnymi krokami i uderzył zamkniętą pięścią w twarz. Cios nie był zbyt mocny, ale Dave go poczuł. Miał go poczuć.
- Skończ być pieprzonym egoistą! Cały świat może być w niebezpieczeństwie! Chcesz go obronić, czy pomóc tej bandzie zwierząt? Cała misja pójdzie na marne przez to, że chcesz się wybrać na niemożliwą misję ratowania swojej sympatii – ostatnie słowo wypowiedział z ironią.
- Co ty możesz wiedzieć o miłości? – właśnie zdał sobie sprawę, że wypowiedział to słowo, choć nie wiedział, czy to faktycznie była miłość. – Gówno możesz wiedzieć! Cały czas się pieprzysz z przypadkowymi kurewkami i nawet nie zwracasz uwagi na...
James nie dał mu dokończyć. Rąbnął go w podbródek. Dave uśmiechnął się szyderczo i odpowiedział ciosem w wątrobę. Kapitan zgiął się lekko i przymierzał się do kolejnego ciosu.
- Koniec! – wrzasnęła Pauca. – Oboje zachowujecie się jak dzieci, mamy teraz misję do wykonania. Musimy się dostać do stolicy tak szybko, jak to tylko możliwe. Jeżeli mają ze sobą więcej takich żołnierzy... to bardzo poważna sprawa.
- A co z Julią? – Dave wytarł krew z twarzy.
- Ruszymy za nią, gdy tylko obronimy stolicę – zapewniła dziewczyna.
Dave odetchnął. Największe emocje zaczęły się powoli ulatniać, jak dym z papierosa, którego właśnie odpalił Jim. Młody Griffin zastanowił się nad sytuacją i starał się myśleć racjonalnie.
- Zgoda – wydukał.
- Świetnie, w takim razie możemy ruszać? – zapytała.
- Jeszcze nie. Muszę kogoś pożegnać.
Spojrzeli na poległą Aurorę i powoli schnące koło niej plamy krwi.
- Musimy wyprawić jej godny pogrzeb – przyznał James.
*
Cała trójka stała nad usypanym z piasku grobem. Imię i nazwisko dziewczyny zostały wyryte patykiem na sypkim gruncie, nie minie dzień, a po tym napisie nie pozostanie nawet litera.
- ... i niech Stwórca przyjmie ją do swoich ogrodów. Amen. – zakończył James.
- Amen.
Dave uronił łzę, teraz to on dzierżył jej karabin snajperski. Tak jakby miał się mu do czegoś przydać! Nie był strzelcem wyborowym, chciał mieć jednak jakąś pamiątkę chociaż po niej.
Jego serce powoli ogarniał chłód. Ludzie, których kochał zaczęli po kolei odchodzić. Jeśli żniwiarz się nie zatrzyma, to uczucie zimna osiągnie apogeum, a wtedy nawet on sam nie będzie mógł przewidzieć, co się z nim wydarzy. Modlił się w duchu, by taka sytuacja nigdy nie nastąpiła. Bał się jej, bał się przyszłości.
- Dave, muszę o czymś z tobą porozmawiać – zaczął James, kiedy odchodzili od grobu.
---
Za tydzień kolejny rozdział :P.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro