𝟎𝟎𝟔. przebiśniegi złóż na naszą mogiłę;
𝐙𝐃𝐀𝐖𝐀Ł𝐎 𝐂𝐈 𝐒𝐈Ę 𝐊𝐈𝐄𝐃𝐘Ś, że w najmniejszych szczegółach potrafiła zamieszkać najprawdziwsza nieskończoność?
Izana nie mógł pozbyć się podobnego, radykalnego wymysły ze swojej głowy, wypełnionej wyłącznie jednym imieniem. (Imię). (Imię), (Imię).
Chciał je kiedyś wykrzykiwać do zdarcia gardła, jednak teraz nie wiedział jaki niby miałby mieć w tym powód i sens. Przecież leżała zaraz obok niego. Byli ułożeni przy sobie tak blisko, że ich nosy niemal się stykały. Ciekawskie, dziecięce fioletowe tęczówki przypatrywały się tym (kolor), prawdziwe marzycielskim, chłonąc ich każdy, chociażby i najbanalniejszy szczegół. Izana i (Imię) byli w tym wspomnieniu jeszcze zaledwie dziećmi, a od świata oddzielał ich prowizoryczny, utkany z pstrokatych skrawków materiałów, z czego każdy zdawał się być innego kolory i coraz bardziej fikuśnego wzoru od drugiego, koc. Jedyny przedmiot, który chcieli kiedykolwiek uznać za swój w obrębie wspólnych murów sierocińca.
Białowłosy nie był już obserwatorem, a czynnie brał udział w jawiącej się przed nim przeszłości. Nie rozpamiętywał. Nie żałował. Miał złudne wrażenie, że naprawdę jest tym niewinnym, niewielkim Izaną, który nie doświadczył jeszcze trudów i aż takiego okrucieństwa, które w późniejszym czasie zafundowało mu własne życie z domieszką losu. Wówczas nie zawracał sobie głowy zemstą, gdyż nie poznał Shinichiro Sano, naturalnie przywłaszczając go sobie jako jedynego brata i osobę, która z automatu należała do niego. Większość uwagi pochłaniała (kolor)włosa dziewczynka, którą miał właśnie przed sobą, zaś wtenczas właśnie - znał ledwo od paru miesięcy. Uśmiechała się do niego szeroko tak, jakby miała to czynić już zawsze i ciut dłużej. Nawet wewnętrznie niszczejąc. Nawet zagryzając łzy.
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐏𝐚𝐬𝐬𝐞𝐧𝐠𝐞𝐫 - 𝐋𝐞𝐭 𝐇𝐞𝐫 𝐆𝐨]
— Rozgryzłam cię — oświadczyła mu dumnie, niespodziewanie przerywając komfortową dla obojga ciszę, a następnie spoglądając prosto w jego oczy i ukrywając nieco nieśmiale głowę w pole miękkiej tkaniny, która pod delikatnym naporem pozwolił się jej w siebie wtulić. Słodki zapach dostał się do jego nosa przyćmiewając zmysły.
— Co takiego? — młodszy fioletowooki nie miał pojęcia co miała na myśli. Była to kolejna z wielu spędzonych we wspólnym towarzystwie chwil, a jednak jemu nadal z trudem przychodziło wybadanie i odkrycie lub zdefiniowanie niektórych skrajnych zachowań (kolor)okiej dziewczyny. Zadziwiała go na każdym kroku. I była taka dziwna, ponieważ zaskakująco inna.
— Już cię rozumiem. Rozwiązałam zagadkę ludzkości. Nie jesteś okrutny, tylko straaaasznie samotny — wymamrotała (Nazwisko), teraz już całkowicie wtykając twarzyczkę w barwny, wielokolorowy koc. W ich prowizorycznym schronieniu było dość ciemno i duszno, jednakże żadne z nich bynajmniej nie zamierzało psuć tej niewielkiej namiastki obietnicy wspólnej nieskończoności. Bliskości, do której dzieciaki z sierocińca gorączkowo lgnęły.
Kto wie, może nagle świat poza duchotą tego wielkiego, zakurzonego materiału całkowicie odszedł w zapomnienie? Może w ogóle już nie istniał?
— Oczywiście, że mnie rozgryzłaś. Wciąż myślę, że jesteś moim jedynym wybawieniem. Nawet po tym, co się z nami stało — Izana z tamtego okresu swojego życia nie miał prawa do posiadania takiej wiedzy. Aczkolwiek mimo to, wiedział co miało ich ostatecznie spotkać. Ponieważ był przybyszem z przyszłości, a nie cofniętym magicznie do czasów dzieciństwa człowiekiem. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzały, czego skrycie przyszło mu żałować.
— Wiem, Zana. Ale kończy nam się czas. To już prawie koniec — (kolor)włosa dziewczyna znacznie się ożywiła, wydobywając twarz z materiału, który tłumił jej głos i wypowiadając ową sentencję ze znaczną powagą. Z jakiegoś powodu również nabrała świadomości, nie będąc w stanie jednocześnie zapobiec nieuniknionymu. Uśmiechnęła się do niego smutno, podczas gdy on wyciągnął powoli do niej dłoń, której palec wskazując zetknął się z niewielką blizną na jej górnej wardze. (Imię) uniosła kąciki ust radośnie, pozwalając mu na podobny gest.
— Oi, (Imię). Myślisz, że udałoby nam się, gdybyśmy zaczęli od początku? Dali sobie drugą szansę? — dopytywał z niesłychaną nadzieją w tych fioletowych oczach. (Nazwisko) również ułożyła swoją odpowiedniczkę na jego rozgrzanym, opalonym policzku, uśmiechając się do tego stopnia, że musiała przymknąć swoje oczy.
— Któż może to wiedzieć? Wiem tylko, że dopóki nie spróbujemy, nie będziemy w stanie tego stwierdzić. Zalegniemy ostatecznie w śmierci ze świadomością, że w ogóle nie spróbowaliśmy — Kurokawa nie potrafił się nadziwić, jak bardzo nieadekwatna była ciężkość słów, wypowiadanych wówczas przez drobną dziewczynkę. — Hej, ale mógłbyś mnie traktować wtedy trochę lepiej, co? — zagadnęła go oskarżycielskim tonem, niespodziewanie wtykając w jego policzek swój drobny palec. Białowłosy uśmiechnął się lekko.
— Oczywiście, że tak.
— Więc pamiętaj mnie. Postaraj się z całych sił i mnie zapamiętaj. Tego też nie wiemy. Może nawet się uda? Świat jest pełen tylu niewiadomych... — zamyśliła się, robiąc niewyraźną minę. W rzeczywistości jej postać zaczęła mu sie zamazywać prosto przed oczami, zaś dłoń, którą wcześniej ułożył na jej twarzy stała się znów boleśnie pusta.
(Imię) ponownie zniknęła. Znowu go opuściła - jednak tym razem z nie swojej woli.
Chwilę później porywisty wiatr swoim największym podmuchem ściągnął brutalnie nakryty na niego koc, utwierdzając w poprzedniej teorii. Poza maleńkim, osobistym wymiarem (Imię) i Izany nie istniało nic więcej. Mrok pochłonął w całości kolejne z jego bezcennych wspomnień.
Zapomniał, pomimo prób pamiętania. Zapomniał, mimo chęci.
I żałował. Na końcu zawsze chodziło o niego i żal, który pozostawał przy nim jako ostatni kompan niedoli.
Dzień w którym zobaczył ją po raz pierwszy nie wyróżniał się żadnym istotnym szczegółem. Szare, pochmurne niebo nagle nie rozstąpiło się iście magicznie, udzielając miejsca czekającemu w kolejce słońcu, a i ono szczególnie nie kwapiło się na rozpoczynanie walki o dominację. Panował powszechny chłód, zaś Izana mógł przysiąść, że wskaźnik temperatury nie imał się nawet zera. I oczywiście młody Kurokawa bynajmniej nie ubrał się wówczas odpowiednio, zapominając całkowicie o jakimkolwiek szaliku czy chociażby zwykłej kurtce. Wyszedł na zimowe podwórze, w ogóle nie dbając o swoje zdrowie. Wiedziony dziwnym impulsem i zasłyszaną gdzieś rozmową dwóch, dziwnie przelęknionych chłopców, którzy byli prawdopodobnie w jego wieku.
— To potwór. Skończona wariatka.
— Racja. Po prostu paskudna maszyna do zabijania. Widziałeś, jak urządziła Ayato? Skąd ona się niby urwała?
Jednak to dokładnie ta niepozorność szczęśliwych dni sprawia, że są aż tak wyjątkowe.
Izana już od najmłodszych lat z jakiegoś powodu zbierał swoją małą armię. Werbował tych, którzy wydawali mu się z jakiegoś powodu najsilniejsi. Najbardziej wytrzymali. Obserwował niczym drapieżnik równych sobie; tych stojących na równi z nim w łańcuchu pokarmowym. Może przeczuwał, co w zanadrzu trzyma dla niego przyszłość? A może był po prostu boleśnie samotnym dzieckiem, które łaknęło interakcji z drugim człowiekiem?
Wyszedł więc wtenczas na dziedziniec sierocińca, który w tamtym czasie zdążył już poznać jak własną kieszeń. I tym razem wszystko byłoby po staremu, gdyby tylko nie dostrzegł na nim intruza.
(Kolor)włosa dziewczynka siedziała okrakiem na dwa razy większym od siebie chłopcu, nieprzerwanie, zawzięcie okładając go swoimi małymi piąstkami. Wyglądała do złudzenia jakby była w jakimś istnym transie. Białowłosy chłopiec podszedł w ciszy bliżej, dostrzegając w niej swoją szansę. Nadawała się idealnie do szczodrej roli jego wiernego sługi. Jego marionetki, której sznurki pociągnąłby z niewymownym umiłowaniem, niemal arcypsją. Wiernej, silnej, towarzyski, która razem z Kakucho nie opuszczała by go na krok.
Ponieważ Izana Kurokawa bardziej niż relacji międzyludzkich potrzebował posiadania kogoś na stałe. Wybrania spośród idealnych kandydatów, których uczyniłby swoimi pionkami i o których nie martwiłaby się tak długo, dopóki odpowiednio by się sprawowali. Właśnie z tego powodu musieliby być silni - aby nie musiał się nimi ani trochę przejmować. Białowłosy nie widział żadnego sensu w troszczeniu się o siebie, a co dopiero kogokolwiek innego. Po co martwić się o kogoś, kto wyraźnie mógłby obronić się samodzielnie?
A przynajmniej był do tego wówczas święcie przekonany.
— Oi, ty tam — zawołał do niej, nie znając jej imienia. Stanął w odległości kilku kroków, będąc obojętnym w obliczu jej ogromnej brutalności. Nie wzdrygnął się nawet, kiedy zareagowała na jego słowa zaprzestając dokonywanej dotąd praktyki i bardzo wolno odwracając głowę w jego stronę.
Wtedy rozpoznał, że jest taka sama jak on. Samotna. Widział to w wyraźnych cieniach pod jej oczami, pustym spojrzeniu, czy licznych bruzdach, które nosiła jej poraniona twarz. Nie przewidział jednocześnie, że się do niego uśmiechnie, sprawiając, że świeża rana w kąciku górnej wargi rozejdzie się paskudnie. Nie reagowała na ból.
Według niego, to jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że idealnie nadawała się do roli, którą chciał jej przydzielić. Zdawała się silna psychicznie i fizyczne. Imponowała mu przemocą, którą znał jak nic innego na tym świecie, ustanawiając wręcz swą jedyną mową.Traktował niemal jak beztroską zabawę. Na dodatek wydawała mu się tak osamotniona, jak i on.
Dlaczego więc nie mogliby pobyć samotni razem? Chociaż przez krótką chwilę. Ułamek sekundy. Mrugnięcie oka.
[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐘𝐞𝐚𝐫𝐬 & 𝐘𝐞𝐚𝐫𝐬 - 𝐊𝐢𝐧𝐠]
— Czego ode mnie chcesz, Sinobrody? — zapytała, odwracając ospale głowę i mrucząc niewyraźnie pod nosem. W jej oczach dojrzał ciekawość. Nic prócz nich nie odsłaniało w żadnym stopniu zagadek, które kryła w sobie osoba (Imię) (Nazwisko). Tym bardziej, nie ułatwiała zadania Kurokawie, który jakoś od zawsze niezbyt rozumiał ludzkie emocje - czy to w odniesieniu do innych, czy siebie.
— Gdzie ty niby widzisz... — zaczął swoją, zwłaszcza jak na siebie, przesadnie pretensjonalną, zarzucającą jej kłamstwo wypowiedź. Powstrzymał się jednak, zauważając jak łatwo odwiodła go od pierwotnego sedna tej niezbędnej, zaczynającej działać mu na nerwy rozmowy. — Zresztą to nieistotne. Od dzisiaj zostajesz moją służbą — to absolutnie nie było pytanie, czy też stwierdzenie. Młodociany Izana po prostu tego od niej zażądał. Wydał rozkaz, mimo, że jeszcze nawet nie wyraziła zgody wobec jego pokręconej idei.
Przekrzywiła głowę w bok, rozszerzając na niego (kolor) oczy. Po chwili, nadal siedząc na widocznie nieprzytomnym chłopaku, wpadała w nagły, praktycznie histeryczny śmiech, zakrywając swoją niewielką dłonią dolną część twarzy.
— Odbiło ci? Nie ma mowy, Sinobrody. Nie będę jedynie marnym sługą — wzruszyła ramionami, wcześniej się uspokajając.
Izana mierzył ją wrogim, niekorzystnym spojrzeniem, które umaterialnione mogłoby ją z powodzeniem uśmiercić bestialsko na miejscu. Dziewczynka, kompletnie się tym nie przejmując, podniosła się z miejsca i zaczęła wolno kierować się w stronę oburzonego fioletowookiego. Jej uśmiech znacznie się poszerzył.
— Niech ci będzie. Więc mianuje cię swoim rycerzem — sam nie wiedział dlaczego ulegał jej, proponując wymyśloną na poczekaniu pozycję. Nie miał pojęcia dlaczego aż tak zależało mu, aby ta oto pokręcona, (kolor)włosa dziewczyna znalazła się w jego szeregach. Izana przywykł do przekonania, że od zawsze był nieomylny. Był tym, który stale miał rację i podporządkowywał pod swoją wolę innych ludzi. Naginał ich ku sobie, jeżeli tylko sami nie poddawali się, wiedzeni jego siłą i intelektem. Działo się tak niezmiennie aż do teraz.
— Dalej mi się nie podoba — pozwalała sobie na stanowczo za wiele, stając na tyle blisko od niego, że prawie deptała mu końcówki butów. Nie obawiała się nawet istniejącą pomiędzy nimi różnicą wzrostu, nieustraszenie zadzierając głowę w stronę jego twarzy. I niezmiennie jej twarz rozświetlał ten przeklęty uśmiech. Utrapienie oraz wyraz, który jasnowłosy chciał bezwarunkowo znienawidzić. Dlaczego więc przychodziło mu to z takim trudem?
— Ha? Kim niby chcesz być? — prawie wykrzyczał to pytanie, starając się zachować nie ujawniającą żadnych emocji twarzy. W rzeczywistości w środku się gotował.
— Zgodzę się tylko pod jednym warunkiem. Że zostanę królową. I musisz to przysięgnąć na mały paluszek, ponieważ takie obietnice są nierozerwalne. Więc jak będzie, papierowy królu? — była bezczelna. Głupia i bezczelna, posyłając mu w górę wyzywające spojrzenie (kolor) tęczówek i wyciągając do niego prawą on z zadartym małym palcem.
Jak mógłby nie stanąć w takim przypadku na wysokości wyzwania?
— Stoi, papierowa królowo — odparł sucho, przeszywając ją na wskroś swoim pustym spojrzeniem i związując swojego odpowiadającego temu jej palca. Dlaczego miał wrażenie, że właśnie dobrowolnie podpisał pakt z samym panem piekieł?
Papierowi ludzie stanowili przedziwne zjawisko - pozornie niezniszczalni, wewnętrznie zaś - stale ulegający destrukcji pod wpływem czynników naturalnych. Delikatni. Krusi.
Zapewne głowice się teraz dlaczego tak właściwie wielki Izana Kurokawa zniżył się do poziomu kogoś tak żałosnego i nie dorastającego mu do pięt, jak (Imię). Kogoś, kto wyraźnie nie przypadł mu do gustu już przy pierwszym zetknięciu. Kogo uznałby za swojego naturalnego nemezis, odrzucając całkowicie na bok zamysł o uczynienia jej swoją podwładną. Otóż, zdziwię was tutaj - nie kryło się za tym nic głębszego od czystej, doszczętnie ludzkiej ciekawości. Wpatrywał się w ten idiotyczny uśmiech i chciał nagle dowiedzieć się co za nim stało. Co kryła w swojej głowie? Co obecnie myślała?
Nie potrafił zmusić się do nienawiści, którą wręcz powinien czuć zważywszy na fakt, że wygrała zapoczątkowaną przez niego potyczkę. Zwyciężyła nad nim, skazując go na klęskę, której goryczy nie umiał ani nie potrafił przełknąć, od zawsze wychodząc ze wszelkiej maści przedsięwzięć nader zwycięsko.
A więc zawarł przymierze z wrogiem, w nadziei, że ukarze mu swoje zamiary i atuty. Że będzie mógł testować ją na każdym kroku i bez zastanowienia wykorzystać, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Z żadnego innego powodu.
— To już koniec, Zana. Nic nam już nie pozostało. Co teraz zrobimy? — w jednej chwili spojrzenie rozweselonej dziewczyny przyjęło głębsze, smutniejsze odcienie. Patrzyła na niego z pytaniem na wargach, ustępującemu miejsca przepełnionego żałością rozstania uśmiechem. Zupełnie, jakby dotarła do niej realizacja, że to wszystko już kiedyś się wydarzyło, a oni byli wtedy zaledwie aktorami doskonale odkrywającymi adekwatną scenę.
(Imię) przeniosła swoje obie dłonie na jego odpowiedniczki, ściskając je delikatnie w motywującym, podbudowującym uścisku. Zdawać by się mogło, że w ten sposób chciała przekazać mu całą swoją nadzieję na lepsze jutro.
Była beznadziejną marzycielką, gdyż dla nich jutra miało nie być.
— Jak to „co"? Cieszmy się. Jesteś tu ze mną. Dlaczego miałbym być smutny? — pytał gorączkowo z jakąś dziwną histerią w głosie. Chwytał jej coraz bardziej łapczywie, zacieśniając uścisk. Pragnąc tkwić w przeświadczeniu, że to działo się naprawdę i nie było wyłącznie utleniającymi się wspomnieniem. Że nie miał jej lada moment na zawsze stracić. Że nikt nie wymazywał jej właśnie z jego głowy, ponieważ dobrowolnie się na to zgodził.
— Ale to koniec, Zana. Skończyły nam się wspomnienia — upomniała go ze smutkiem, widocznym na wskroś przez każdy fragment jej twarzy. Mówiła z takim żalem, a jednak nie płakała. Ponieważ (Imię) jako jedyna na ty szarym świecie potrafiła obracać tragedie w najprawdziwsze baśnie. Robiła to non stop i dokonała tego również w jego przypadku. Nawet mimowolnie.
— Możemy poudawać. Chociaż przez chwilę. Proszę, (Imię) — zachęcał ją gorąco, samemu nie wytrzymując i pozwalając by łzy zaczęły ściekać miarowo po jego twarzy. Nie mógł znieść, że stała tak tak spokojnie, mając świadomość o znikaniu. On z pewnością nie byłby taki zrównoważony. Może zwyczajnie nie wiedziała?
Uśmiechnęła się na jego słowa tym swoim głupkowatym uśmiechem. I nie musiała tego ubierać w wymyślne, obłudne słowa, ponieważ wiedział, że właśnie się zgodziła. Jego fioletowe tęczówki były w stanie patrzeć na ten przepiękny wyraz wesołości. Izana zapomniał o rozlatującym się wszędzie naokoło świecie. Chwycił jej dłoń w swoje niewielkie dłonie, by móc widzieć ją z bliska. Zapamiętać taką radosną. Pełną wspomnień i miłości, której nie musiała oddawać mu w nadmiarze. Pełną życia.
Zamknął załzawione oczy, czując na swoich plecach ciężar końca świata. Ucałował jej rumiany, pełny policzek, rozpoznając w mig, że grunt pod ich niewielkimi, dziecięcymi stopami się rozpada.
Bo to był koniec. Nie pozostało im już nic ze wspólnej przeszłości. Kto jednak powiedział, iż nie będzie im dane zbudować nowej przyszłości?
[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐓𝐚𝐲𝐥𝐨𝐫 𝐒𝐰𝐢𝐟𝐭 - 𝐀𝐟𝐭𝐞𝐫𝐠𝐥𝐨𝐰]
A potem nastąpiły walentynki czternastego lutego. Izana Kurokawa, nie mając pojęcia kim jest i kiedykolwiek była dla niego (Imię) (Nazwisko), wstał następnego mroźnego poranka ze swojego łóżka, przechodząc się po swoim zdemolowanym mieszkaniu. Ledwo wiedział kim był, tym samym niezbyt przejmując się panującym w jego lokum nieładem czy sposobnością, wskutek której powstał. Jednocześnie poczuł ten dziwny, nadprzyrodzony impuls, który wypychał go uparcie za drzwi jego mieszkania. Chwycił więc leżący nieopodal jego posłania płaszcz i pozwalając potrzebie się prowadzić, zawędrował aż na dworzec kolejowy, następnie wsiadając do losowego pociągu.
Później usłyszał dziwnie znajomy, damski głos.
Izana mógł przyrzec, że już gdzieś go słyszał.
— Cześć!
Kurokawa Izana był jak przebiśnieg wywiedziony jako pierwszy na powierzchnię późno zimowej zmarzliny pierwszymi promieniami słońca. Źródłem światła, które w jego przypadku przybrało postać konkretnej osoby. Kogoś o skrajnie głupim uśmiechu i jeszcze głupszym postępowaniu.
Był niezmąconą w swoistości swej czystej bieli obietnicą i znakiem, że dopiero poznaje żarzące się przyjemnym ciepłem uczucie. Objawem pierwszego obdarowania miłością i zostając dawcą owego, iście magicznego, niezbadanego uczucia.
Czy był w stanie tym razem kochać ją w odpowiedni sposób?
dla ludzi. tych skrzywdzonych i tych krzywdzących. jeżeli nie chcemy zapomnieć i zostać zapomnianymi - wyciągnijmy ręce do nieba, rozszarpując bezlitośnie zapętlone schematy.
okropnie wręcz standardowo chcę na szarym końcu tego ff podziękować wam za obecność tutaj, jak i wszelkie jej oznaki. to co? dziękuję raz jeszcze i mam nadzieję, że do zobaczenia w innym tworze👀
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro