Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟏. oryginalne walentynki


[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐑𝐚𝐝𝐢𝐨𝐡𝐞𝐚𝐝 - 𝐍𝐨 𝐒𝐮𝐫𝐩𝐫𝐢𝐬𝐞𝐬]


𝐂𝐀ŁĄ 𝐎𝐓𝐎𝐂𝐙𝐊Ę komunikacji miejskiej, jak i same środki transportu publicznego, z łatwością można by ująć w pojedynczym słowie „dziwne". Tu już nie chodziło o wyjątkowość, nakrapianą fantazją absurdalność miejsc, które stale ułatwiały nam dostęp do jakiegoś szczególnego celu. Nie. One po prostu były dziwne.

Zasypiasz na innej stacji tylko po to, by nagle, nieprzyjemnie otrząsnąć się na innej, przeklinając siarczyście pod nosem, gdyż ominąłeś tę „odpowiednią", docelową. Zanim zdążysz się obejrzeć przyspiesz w nadpsutym, nadgryzionym łapczywie zarówno przez ząb czasu, jak i stałe używanie fotelu o brzydkim, wypłowiałym kolorze, który podtrzymywał już niejedne plecy i został obficie obśliniony przez niejedne usta. Czasem, wytrwale przemierzając strefy czasowe, tracisz godzinę, czasem zyskujesz dwie. A czekając na odpowiedniej stacji tkwisz w nieodpartym wrażeniu, że twoje życie toczy się ospale, kończąc minuta po minucie.

I właśnie wtedy przychodzi pora na zawiłe myśli, zagnieżdżające się w umyśle ciaśniej i głębiej, znajdujące swoje uwarunkowanie w przeważnym znudzeniu, które zaś stanowi nieodłącznego towarzysza każdej z bliźniaczych podróży.

Czy budząc się w innym czasie oraz miejscu można stać się innym człowiekiem? Zasnąć jako stara, a obudzić się jako nowa, inna osoba? Przyjąć nową tożsamość, założyć odmienną twarz? Zakopać stare ja, powstając na nowo?

Budząc się i zasypiając w poruszających się stale maszynach, spotykamy na swojej drodze jednorazowych ludzi, którzy przestają być jednocześnie aż tak nieznajomi. Dlatego możemy bez dwóch zdań zwać ich pieszczotliwie „jednorazowymi znajomymi". Twarzami, które mimowolnie potem zapalają jakąś lampkę kojarzenia w naszym umyśle i z którymi spędza się czas zaledwie od początku po kres podróży, zazwyczaj nie oczekując niczego więcej. Żadnych zaciekawionych spojrzeń. Żadnej wymiany numerami telefonów.

A gdyby sięgnąć tak głębiej, zastanowić się goręcej, można by pokusić się o dostrzeżenie nagle większej ilości jednorazowych rzeczy w naszym otoczeniu.

Hotele oferowały nam jednorazowe przybory łazienkowe. W samolocie otrzymywaliśmy jednorazowe posiłki. Dostawaliśmy zniżki dla klientów w pierwszej usłudze w jakiejś firmie. Ludzie, na których pora w czymś przychodziła pierwszy raz zostawali jednorazowo potraktowani nieco łagodniej. Dostrzegacie tendencję?

No więc, ludzie jakoś szczególnie lubili jednorazowe rzeczy i przekładało się to nie tylko na rzeczy materialne, a nawet sferę uczuć, czy relacji międzyludzkich.

Izana Kurokawa nie do końca wiedział, z jakiego powodu tamtego pochmurnego dnia, gdy słońce okazało się na tyle niesprzyjające i leniwe, nawet nie szczycąc się chociażby pojedynczym wyjrzeniem zza kłębiących, mlecznych chmur, znalazł się na tłocznej stacji kolejowej.

Białowłosy Filipińczyk czuł się wyraźnie skołowany swoją nagłą, jakby instynktowną potrzebą żeby w tamten walentynkowy poranek, kiedy nie wiadomo było czy lada chwilę z nieba spadnie ulewny deszcz, wymieszany z drobinami śniegu, wsiąść do pierwszego lepszego pociągu. Całkowicie odruchowo porzucił wszelkie zajęcia, zarówno te związane z działalnością gangu, jak i ogólnie te przyziemne, poddając się dziwnemu impulsowi.

Skończył więc stojąc tak w miejscu i marznąc przez nieodpowiednie odzienie, którym ani trochę się nie przejmował, tak samo jak i stanem swojego zdrowia. W apatycznej ciszy śledził intensywnie fioletowymi tęczówkami małe obłoczki, które wydostawały się równomiernie z jego popękanych ust i szczęśliwych, zazwyczaj stających parami ludzi, w których dłoniach znajdowały się kwiatowe bukiety. Przeważnie soczyście czerwone i różane.

Możliwe, że gdyby tylko trochę bardziej obchodził go otaczający świat, odważyłby się na skrytykowanie takiej nieoryginalność. Przecież kwiatów było od groma, tak samo ich znaczeń. Dlaczego więc ludzie, jako nieznośnie uparte istoty, szli zawzięcie w przereklamowane tradycje, stawiając na rośliny o szkarłatnych płatkach, które każdego czternastego lutego były boleśnie ogólnodostępne? To tak, jakby faktycznie narzucać ludziom ten brak oryginalności, zabijając w jednocześnie kreatywność.

Może uznałby, że to zdawało się zbyt proste. Dziwnie banalne. I on z całą pewnością by tak nie postąpił gdyby chodziło o nią...

No właśnie - o kogo takiego?

Aczkolwiek Izana niezbyt przejął się tym publicznym objawianiem uczuć, zakotwiczając spojrzenie na jakimś podartym, rozpadającym się przez niekorzystne warunki pogodowe plakacie, który powoli odchodził od ściany stacji. Czy on również miał którego dnia podzielić jego los? Czy był tylko takim nic nie wartym, zapomnianym skrawkiem tworzywa, któremu zostało przeznaczone stopniowo niszczeć, gdyż nie istniał wprawdzie nikt kto zająłby go z bezwzględnej płaszczyzny?

Znajdując się już we wnętrzu stalowej puszki i nie mając zielonego pojęcia dokąd konkretnie zmierzała, odnalazł w tej niebywałej kwestii kolejną, zasadniczą analogię. Może on też był takim pociągiem, który zmierzał niewiadomo dotąd, niewiadomo z kim w środku? Czy wypełniały go setki niezdecydowanych ludzi, wiedzionych jakimiś dziwnymi impulsami? Pary zakochanych z tandetnymi bukietami kwiatów?

Zaciągnął się zatęchłym wonią, spoglądając w rozmazany krajobraz zmieszanych kolorów, w którym odnalazł ukojenie. Z jakiegoś powodu pociąg okazał się być miejscem, które nadzwyczajnie dobrze kojarzył, pozwalając mu na pozbieranie splątanych myśli. Nieświadomie, chcąc się choć trochę rozgrzać, wsadził dłonie do kieszeni swojego ciemnego płaszcza, z zaskoczeniem zauważając, że coś znajdowało się w jednej z nich. Stopniowo wyjął prawą dłoń, na której znajdował się jakiś zmięty skrawek papieru z postrzępionymi niedbale krawędziami. Zupełnie, jakby ktoś wydarł ten fragment z jakiegoś większego formatu. Niespodziewanie poczuł, jak przechodzi go dreszcz, zauważając na kartce swoje inicjały dodane znakiem plusa do nieznanych, nieco zamazanych mu zaczątków imienia oraz nazwiska.

Zdawało mu się, że miał je na końcu języka. Że na ich widok doznał prawdopodobnie jakiegoś wewnętrznego krwotoku, czując jak coś ciepłego rozlało się w jego środku, czym ani trochę się nie przejął. Wytężył zmysły, skupiając się na pogniecionej papierze do tego stopnia, że rozbolała go głowa. Spojrzał więc znów na szybę, nie będąc w stanie wyrzucić skrawkach który niespodziewanie, jak obecnie nic innego na świecie, stał się bliższy jego przeraźliwie pustemu sercu. Bez słowa ułożył na nim palce swojej dłoni w miejscu, gdzie znajdowały się nieznane inicjały.

Ponieważ w jego klatce piersiowej od niepamiętnych czasów znajdowała się wyrwa, która z czasem jedynie rozrastała się na jego całą osobowość. Coś martwego. Rozwijająca się, kłębiąca cząstka zepsucia.

Tylko dlaczego miał wrażenie, że coś ją dawniej w całości wypełniało?

— Cześć! — powiedział ktoś nagle. Damski głos dochodził z jego prawej strony, będąc nieco niewyraźnym. Zatem zdawało mu się, że osoba, która się do niego zwracała, ulokowała się kilka rzędów dalej.

Kurokawa odniósł wrażenie, że już gdzieś słyszał ten głos. Z jakiegoś powodu napawał go nostalgiczną, ździebko melancholijną nutą.

Co jednocześnie nie przeszkadzało mu w upartym gapieniu się w kawałek papieru. Oczywiście słuchał, co takiego głos miał mu do powiedzenia, aczkolwiek nie okazywał mi ani odrobiny zainteresowania. Znacznie bardziej spodobała mu się wizja ponownego zatonięcia w odmętach swoich pogmatwanych myśli.

— Powiedziałam: cześć! — dziewczęcy głos powtórzył się raz jeszcze. Mimo jego zniechęcającego zachowania, posiadaczka zdawała się nader wytrwała. Irytująco uparta.

Kiedy i tym razem nie okazał jego właścicielce ni znaku zainteresowania, miał wielką nadzieję, że dała sobie nareszcie spokój. Z tego właśnie powodu aż podskoczył w miejscu, czując dźgnięcie niewielkiego palca w swoim policzku i docierający do jego nozdrzy cukierkowy, słodki zapach.

— Hej, ty! Sinobrody! Nie ignoruj mnie! — siedząca obok niego (kolor)oka, nieznajoma dziewczyna ze zmarszczonymi gniewnie brawami bez żadnych skrupułów podniosła na niego głos, wciskając mu natrętnie wskazujący palec prawej ręki w policzek.

Izana nie spodziewał się jednocześnie, że gdy jego fiolet spotka się z jej wzburzonym (kolor oczu), czas niespodziewanie spowolni, ostatecznie całkowicie się zatrzymując. To było takie nieprawdopodobne i stereotypowe. Ileż to razy spotykaliśmy się z podobnym wydarzeniem we wszelkiej maści filmach romantycznych, kręcąc zawzięcie nosem i powtarzając w duszy „mnie nigdy to nie spotka". Tylko, że potem spotykało.

Kolejną ludzką tendencją okazywało się podnoszenie wartości i jakiś wydarzeń do rang skrajnie nieprawdopodobnych. Idealizowaliśmy miłość, zauroczenie, przyciągniecie większej, znaczącej uwagi. I w ten sposób faktycznie nie byliśmy w stanie zorientować się, kiedy i takie sytuacje dotykały również nas. Bo do podobnych uczuć nie potrzeba było zasadniczo wiele. Działała chemia, magia chwili i odpowiedni dobór osoby.

A potem - bum. Mamy cię!

Tylko, że to nie ukryta kamera, drogi czytelniku. To najprawdziwsze życie.

Kurokawa Izana nie był wyjątkiem. Nawet jeżeli odkąd pamiętał dbał tylko o siebie i poprzysiągł sobie dążenie za wszelką cenę do nadrzędnego, wcześniej obranego celu, związanego z samym, przeklętym Sano Manjiro.

Według Izany miłość była czymś, czego obecnie najmniej w życiu potrzebował. Chciał jedynie pozyskiwać kolejnych, posłuszny sobie ludzki, których mógł w całości podporządkować. Swoją służbę. Armię marionetek, za które sznurki mógłby swobodnie pociągać. Nie - kogoś słabego, o kogo musiałby się przez cały czas troszczyć. Ciężaru.

Nie ukrywajmy tego - gdyby ktoś inny odważyłby się na bezceremonialne wsadzenie Izanie palca w policzek, prawdopodobnie nie zdążyłby powiedzieć dwóch słów, zakańczając swój żywot ze skręconym karkiem. Ale ta oto (kolor)oka dziewczyna stanowiła dla niego żywą zagadkę, wywołująca w nim coś nader nadprzyrodzonego. Będąc rozmazanymi słowami na kartce, które pragnął odczytać. Wspomnieniem, o którym chciał sobie przypomnieć. Dlaczego zapomniał?

— Gdzie ty niby widzisz brodę? — zdezorientowane pytanie w połączeniu z ospałym zamruganiem powiekami było jedynym, na co mogła od niego liczyć. A przynajmniej tak wówczas uważał. Jednak spowolnienie nadal trzymało go w swoich sidłach, spowalniając nawet reakcje organizmu.

Skanując jej posturę swoimi fioletowymi tęczówkami jakoś szczególnie dłużej zawiesił je na czerwonym szału, naciągniętym niedbale wokół jej szyi i równie fioletowej jak i one, pokrytej we wzór z wielu drobnych, licznych śnieżynek. Była przynajmniej kilka rozmiarów na nią za duża, co dało się wywnioskować przykładowo po zbyt długim, ciemno-fioletowym szwie wzdłuż długości ramion. Za jeszcze jeden niecodzienny element uznał małą, jasną bliznę, przecinającą od prawej strony jej górną wargę, którą dodatkowo uwidoczniła dźgając swój policzek językiem od środka.

— A jednak nie jesteś niedosłyszący. Dobrze wiedzieć, bo przynajmniej nie przekażesz tego naszym dzieciom. No dobra... — chłopak rozszerzył oczy w szoku, ważąc w myślach sens słów roześmianej od ucha do ucha dziewczyny. Świeciła uśmiechem, mimo, że jej twarz wydawała się dziwnie zapadła. Zresztą - kto normalny, do diaska, przy pierwszej styczności wygadywał takie bzdury! — Można wiedzieć gdzie jedziesz? — Izana całkiem trafnie zauważył, że (kolor)włosa dziewczyna niewiele robiła sobie z pojęcia przestrzeni osobistej, czy faktycznego stosowania grzecznościowych pytań, które stanowiły dla niej tylko praktyczną, konieczną otoczkę, do której ani trochę się nie stosowała.

Nie rozumiał dlaczego w takim razie w ogóle marnowała czas, siląc się na nie. Mogła postępować tak jak on - bez słowa przechodząc do wcześniej zaplanowanych czynów. Z tym, że nie pod żadnym pozorem nie była do niego podobna. Chaotyczna i roześmiana. Zdawała się stanowić wręcz przeciwieństwo jasnowłosego, który znał wyłącznie język przemocy.

Nie potrafił zdecydować czy bardziej go to do niej przekonywało, czy wręcz odwrotnie - odpychało. Była po prostu dziwna - a co za tym idzie - ciekawa. Niepokojąco przyciągająca uwagę.

Już z pierwszych obserwacji mógł wywnioskować, iż była wścibska i nachalna, nie robiąc dobrego wrażenia na przeciętnej osobie. Z jakiego więc powodu, kiedy tak się do niego na siłę pchała, beznadziejnie, niezręcznie uśmiechając i mając marzycielskie oczy, prawdziwie nie z tego świata, niespodziewanie nie odnajdywał w swoim podstawowym słowniku wyrazu „nie"? Albo jakiejkolwiek innej odmowy?

Dlatego znacznie bardziej preferował bezpiecznie zamilknięcie.

— Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy? Dałabym sobie uciąć rękę i połowę wątroby o to, że skądś cię znam. Podobno da się z taką jej ilością nawet żyć! — (kolor)włosa dziewczyna w dalszym ciągu pochylała się nad nim, podpierając na rękach o podłokietnik, w ogóle nie zwracając uwagi, że dzielący ich dystans coraz bardziej malał. Białowłosy jeszcze bardziej dociskał swoją posturę do zimnej, zakurzonej ściany pociągu, usiłując utrzymać swój standardową, bezwyrazową twarz.

— Połowę wątroby? Dlaczego akurat wątroby? — zdziwił się faktem, jak bardzo ucieszył się na wieść, że jego głos nie wydał się niepewny. Wyglądał jak przerażona mysz, starająca się zachować obojętność wobec roześmianego kota. Niezbyt podobała mu się owa analogia.

— Nie wiem, okej?! Nie wywieraj już na mnie takiej presji tymi swoimi fioletowymi oceanami. Jakoś tak mi się powiedziało! — niespodziewanie podniosła głos o kilka decybeli, prostując się w granatowym fotelu i wyrzucając ręce ku niebu. Izana patrzył już ja to w wyraźnym przerażeniu.

— Ależ z ciebie zmienna osoba — przyznał, nawet nie zauważając momentu w którym wyraz spowodowany błyskawiczną zmianą nastroju dziewczyny przemienił się w nieznaczne wygięcie kącików ust ku górze. I bynajmniej, nie był to tak samo bezwyrazowy gest, na jaki zawsze się zdobywał, wymuszając go. Nie. W tym przypadku można było niemal powiedzieć, że dodawał mu więcej człowieczeństwa. Ujawniał w nim życie, które przecież każdy powinien w sobie zawierać.

Nie - umierać za życia, otoczonym przez jak najbardziej żywych pobratymców. Widzieć sens w każdym kolejnym oddechu, a nawet i wydechu. Wstawać rankiem nie tylko z przymusu. Nie być ślepym patrząc.

— Ha?! Niby po czym to wnioskujesz?! Bo jestem niemiła?! Bo krzyczę?! Przecież mnie nie znasz. Skąd możesz to wiedzieć?! — (kolor)oka z naburmuszony wyrazem na bladym licu, który obecnie zastapił rumieniec wzburzenia, nie szczędziła sobie w rozgorączkowanych wrzaskach. Podczas gdy on wyrzucał z siebie ledwie słowo, odpowiadającą mu sumą z jej strony były trzy. Nie zwracała nawet uwagi na pozostałych ludzi w tym samym wagonie, który zaczęli na nią spoglądać z przestrachem.

— Masz rację. Przepraszam. Tak mi się tylko wydawało — niespotykanie spanikowany chłopak przeszedł do próby uspokojenia swojej towarzyszki podróży. To nie tak, że robił to ze wzgląd na opinię gapiów. Zwyczajnie, jakoś tak nie podobało mu się gdy była przez niego zdenerwowana. Izana skądś pamiętał to uczucie. Pytanie brzmiało: skąd?

— Jasne. Ludzie i ich okropne, krzywdzące, pierwsze spostrzeżenia. Banda nieudaczników! — przewróciła oczami, krzyżując znienacka ręce na piersi. Następnie rozplotła je błyskawicznie, przechodząc do ponownego opierania się na górnych kończynach, zwisając bezwiednie nad Kurokawą. Czerwony, wełniany szalik opadł jednym ze swoich krańców na jego płaszcz. Chwilowo rozluźniony jasnowłosy został zmuszony do ponownego przytulania ściany. — O! Tak przy okazji, to jestem (Nazwisko) (Imię).

— Izana — odpowiedział jej niechętnie, mając wrażenie, że jej cukierkowy oddech owija się niczym trujący bluszcz wokół jego twarzy. Nie znosił faktu, że ów zapach wydał mu się nadzwyczajnie ładny. Nie powinien wydawać mu się przyjemny.

— Tylko Izana? Żadnego nazwiska? Żadnego „miło cię poznać, (Imię). Wydajesz się być świetną osobą"?

— Kurokawa. I nie.

— Nie? — powtórzyła po nim głupio wyraz, przekrzywiając głowę w bok i ukazując mu tym samym wpływ siły grawitacji na swoje (kolor) kosmyki.

— Nie. Nie zamierzam cię wprowadzać w błąd. Ani wyciągać okropnych, pierwszych spostrzeżeń — odwzorował perfekcyjnie z pamięci jej słowa, posyłając w stronę dziewczyny niepokojący, pusty uśmiech, pozbawiony wszelkiej oznaki wesołości. Fioletowe tęczówki wyglądały martwo.

(Imię) mimowolnie poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przechodzi dreszcz, jednak szybko pohamowała jakiekolwiek oznaki zniechęcenia. Nie zamierzała być uprzedzona wobec kogoś, kto z jakiegoś powodu nadzwyczajnie przyciągał całość jej uwagi i z kogo zdecydowanie chciała uczynić kogoś więcej, niż tylko jednorazowego znajomego. Bez żadnego ostrzeżenia nachyliła się nad Kurokawą, który nawet nie zdołał się w porę uchylić.

— Co ty wyrabiasz? — zadał jej pytanie w dziwnie poddenerwowany tonie, podczas gdy wcześniej wydawał jej się przesadnie obojętny. Taki monotonny i melancholijny. Żyjący przeszłością.

Obecnie zaś Izana Kurokawa prawie się rumienił przez nagłą bliskość ze strony szurniętej nieznajomej, wciskając się jak najbardziej w róg siedzenia i im dalej od niej.

Przysięgnij to. Na mały paluszek — w jednej sekundzie roześmiany, niepoważny wyraz twarzy (Imię) zmienił się w nie znosząca sprzeciwu ekspresję, z rozluźnionym brwiami i niebezpiecznym błyskiem w oku. Izana pomyślał wówczas, że podając jej swój mały, opalony palec nie składał jej tylko jakiejś dziecinnej obietnicy, a podpisywał prawdziwy cyrograf z samym diabłem. Czartem, który uśmiechnął się na nowo w momencie, gdy ich palce się rozłączyły. Fioletowooki poczuł się zaś dziwnie zawiedziony. — A teraz! Mogę polizać twój kolczyk? Nie obrazisz się, prawda? Wygląda do złudzenia jak jakiś lizak i nie uspokoję się, dopóki sama nie przetestuję tej teorii. Proszę, Izana! Zgódź się. Proszę, proszę, proszę.

Raz jeszcze patrząc na (Nazwisko) w szczerym przerażeniu, Kurokawa nie mógł strącić ze swojego ramienia pewnego osadu - wrażenia deja vu. (Imię) (Nazwisko) z jakiegoś powodu przybrała w jego pamięci kolor prawdziwie błękitny, kojarząc się z przyjemnym wspomnieniem minionej zimy.

Obecnie, mając wrażenie, iż spotyka ją po raz pierwszy, bez żadnych przesłodzonych skrupułów, gorzko nadałby jej miano wariatki, która z jakiegoś powodu przysparzała jego organizmowi szeregi niezliczonych, pokręconych reakcji.

Dawniej, znając ją lepiej niż samego siebie, bez dwóch zdań nadałby jej miano miłości swojego życia.

W obu przypadkach niezmienne pozostały jedynie uczucia, sięgające dalej niż pamięć, oraz związane z nimi reakcje ciała.

Ale jak to wszystko się tak właściwie zaczęło?



jak zwykle w pierwszym rozdziale koniecznie muszę zapytać was o odczucia👀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro