Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❝Zabrałeś moje lizaki❞

Świąteczne piosenki drażniły Mię Fleisher, gdy z paskudnym grymasem na podłużnej, ładnej twarzy przemierzała sklepowe alejki w poszukiwaniu czekoladowych lizaków.

Nigdy nie przepadała za świętami, jednak odkąd spędzała je w zaciszu własnego mieszkania z ukochanym kotem i chomikiem u boku, stały się one całkiem znośne. Nie musiała sztucznie się uśmiechać podczas rodzinnego spotkania i udawać, że wszystkich lubiła. Dla niej święta kojarzyły się z jednym wielkim oszustwem i tandetą. Nienawidziła świadomości, że większość rodzin miała siebie gdzieś na co dzień, a gdy przychodził ten świąteczny, magiczny czas, nagle wszyscy chcieli się spotkać i udawać jedną wielką szczęśliwą familię.

A Mia niczego bardziej nienawidziła jak ułudy i tego, gdy ktoś próbował jej dyktować, jak powinna żyć. Z tego też powodu stała się czarną owcą rodziny, z którą nie utrzymywała kontaktu przez wzgląd na dobro swojej psychiki. Czasem rezygnacja z osób, które wyniszczały nas od środka było najlepszą decyzją, ku lepszej przyszłości.

Nim skierowała się w stronę alejki z piankami, które były jej potrzebne do ciepłej czekolady, bez której nie wyobrażała sobie świąt, zwiedziła regał z rzeczami dla zwierząt. Musiała zrobić prezent swemu ukochanemu kotu, który i tak każdego roku największą frajdę miał z tarzania się po szeleszczącym, ozdobnym papierze. Mogłaby równie dobrze przynieść ze sklepu jakiś karton, ładnie go zapakować, a kot byłby wniebowzięty.

W sumie nie jest to głupi pomysł, przeszło jej przez myśl, gdy oglądała zabawki, które bez wątpienia wylądują w kącie z całą resztą.

Wzięła kilka saszetek i smaczków dla swego futrzanego przyjaciela, odnalazła odpowiedni karton oraz papier ozdobny i ruszyła po pianki.

Wszystko szło zgodnie z planem: kupić prezent kotu, pianki, czekoladowe lizaki i wrócić do domu, by zaszyć się w nim na całe święta. Będzie oglądała filmy, leżała na kanapie, obżerała się chipsami i dużo spała.

Przeklęła pod nosem, gdy jakaś kobieta zahaczyła o nią wózkiem. Nie omieszkała upomnieć jej, iż słowo "przepraszam" byłoby mile widziane, jednak nieznajoma potraktowała ją jak powietrze, a Hyuri nie zamierzała wszczynać awantur. Skierowała się w miejsce, gdzie ostatnio znalazła ulubione czekoladowe lizaki, ozdobione świątecznym opakowaniem. Nie mogła przeboleć faktu, iż pojawiały się w sklepach jedynie na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Była to jedna z nielicznych świątecznych rzeczy, sprawiających jej radość i nie wyobrażała sobie, by zdołała bez nich przetrwać ten dziwaczny okres. Pal licho karpia, barszcz czy inne świąteczne dania. Czekoladowy lizak w świątecznym opakowaniu - to dla niej rzecz niezbędna.

Dostrzegając z daleka ostatnie opakowanie, przyspieszyła kroku, wpatrując się to w niebieskie lizaki pakowane po dziesięć sztuk, to w chudego jak tyczka mężczyznę w koszuli w niebieską kratę i jasnych dżinsach. Miał dłuższe, jasnoblond włosy pozostawione w nieładzie, przez co z tyłu głowy utworzyło mu się gniazdo.

Mia uwielbiała koszule w kratę, dlatego też czekała cierpliwie, aż nieznajomy się odsunie i pozwoli jej zabrać ostatnie opakowanie lizaków, nerwowo tupiąc przy tym nogą.

Miała na sobie niemal identyczną koszulę i z jakiegoś powodu wywołało to u niej sympatię do tego obcego człowieka. Sympatia trwała jednak do momentu, gdy chłopak sięgnął po ostatnie opakowanie lizaków.

Mia wpatrywała się w tę absurdalną sytuację z niedowierzaniem wymalowanym w dużych, piwnych oczach, wolną rękę zaciskając na ciemnoblond, prostej grzywce, która nie została upięta. Resztę długich, gęstych włosów spięła w wysokiego koka.

– Coś się stało? Dobrze się czujesz?

Dziewczyna, zaskoczona delikatnym głosem, odwróciła wzrok od trzymanych w dużych dłoniach nieznajomego lizaków i skupiła się na jego zmartwionych, zielonych niczym letnia trawa oczach, schowanych za okularami z czarną oprawką.

Młody mężczyzna sprawiał wrażenie miłego, spokojnego introwertyka. Tak przynajmniej kojarzył jej się każdy chudy okularnik, ubrany w koszule w kratę. Nie był ani przystojny, ani brzydki. Ot, przeciętniak z niesamowitymi oczami, które przyciągały jej spojrzenie. Dostrzegła na jego owalnej, szczupłej twarzy z krótkim zarostem pare pryszczy, jednak nie robiło to na niej wrażenia. Każdy mierzył się z niechcianymi wypryskami. Dla niej był to widok jak najbardziej naturalny.

– Czułam się dobrze, dopóki nie zabrałeś moich lizaków – odparła z niebywałą złością i brutalną szczerością.

Nieznajomy uniósł ciemne brwi, wpatrując się w nią z niezrozumieniem. Gdy spojrzała na opakowanie, uniósł dłoń i przyjrzał się lizakom. Po chwili na jego twarzy zawitał rozbawiony uśmiech, sprawiający, że niewielkie, skośne oczy wyglądały na przymrużone.

– Och, też je lubisz? – spytał, podczas gdy Mia patrzyła to na lizaki, to na urocze dołeczki w jego policzkach.

– Moje święta bez nich będą straszne. I wcale nie żartuję – zapewniła, mierząc go poważnym spojrzeniem. – Możesz mi je oddać? Ładnie proszę. Taki dobry uczynek przed świętami?

Blondyn chwilę się zastanawiał, ani na moment nie spuszczając z niej wzroku. Dla Mii było to zaskoczeniem, ponieważ spodziewała się kogoś wstydliwego, a nawet niezdolnego do rozmawiania z kimś obcym introwertyka. Tymczasem okazało się, że pozory i tym razem ją zmyliły.

Była świetna w postrzeganiu ludzi innymi, niż byli w rzeczywistości. Stąd jej nieudane związki i samotne życie.

– Mam propozycję – odparł nieznajomy, nie spuszczając z niej spojrzenia.

– Jaką?

– Pójdziemy na kawę, usiądziemy wśród tych wszystkich świątecznych ozdóbek i sobie porozmawiamy. Potem zjemy po lizaku, a resztę ci oddam, dzięki czemu twoje święta nie będą zmarnowane, a moje choć przez chwilę staną się mniej samotne.

– Nie masz z kim spędzić świąt? – zdziwiła się, a przecież sama spędzała je samotnie, odkąd pogoniła ostatniego faceta, który ją zdradzał.

Nim zdążyła przeprosić za swój nietakt i wścibstwo, chłopak wzruszył ramionami.

– Takie życie. To jak?

– Nie znam cię.

Wyciągnął w jej stronę rękę i obdarzył pogodnym uśmiechem. Miał wyjątkowo duże zęby, przez co jego uśmiech kojarzył jej się z koniem. Była doprawdy szczęśliwa, że nieznajomy nie potrafił czytać w myślach, inaczej szybko by ją pogonił za te wszystkie głupoty, jakie pojawiły się w jej głowie, odkąd go ujrzała.

– Nazywam się Damon.

– Salvatore? – wypaliła rozbawiona. Widząc jego poważną minę, jeszcze raz uważnie mu się przyjrzała, dokładnie analizując w głowie wygląd bohatera serialu „Pamiętniki wampirów", który był ucieleśnieniem jej marzeń. Bardziej różnić się nie mogli. To tak jakby porównać Justina Biebera do Zayna Malika. Zupełnie inne typy faceta.

– Może i nie Salvatore, ale też mam wiele do zaoferowania – zapewnił, niezrażony jej zachowaniem.

Zadziwiała ją jego pewność siebie i to, jak patrzył w jej oczy, podczas gdy ona co chwilę odwracała wzrok. Jak ktoś z tak pospolitym wyglądem mógł mieć taką charyzmę?

– Nie wątpię. – Westchnęła, skupiając wzrok na opakowaniu lizaków. Nie chciało jej się iść do innego sklepu, a naprawdę musiała mieć te lizaki. Krótka kawa nie wydawała się czymś wybitnie złym, dlatego ostatecznie przyjęła propozycję.

Może i ona choć przez chwilę przestanie być wybitnie samotna i okaże się, że Damon był dobrym partnerem do rozmowy?





Damon miał trzydzieści lat, pięcioletniego syna oraz niewielką kawalerkę, do której wyprowadził się po rozwodzie. Widywał dziecko co drugi weekend, zmuszony wówczas do słuchania wiecznych narzekań ze strony byłej małżonki i oglądania jej nowego partnera, który traktował go jak człowieka gorszego sortu.

Czuł się samotny i swego czasu korzystał z portali randkowych, jednak po wielu nieudanych spotkaniach z przeróżnymi kobietami, zdecydował się zaprzestać dalszego poszukania nowego związku.

Choć była żona porzuciła go dla innego, a on skończył ze złamanym sercem, wciąż tliła się w nim nadzieja na to, że gdzieś tam żyła kobieta idealna dla niego.
Kobieta, która zaakceptuje jego dziwactwa i fakt, że nie przepadał za tłocznymi miejscami, a najlepiej czuł się w swoim mieszkaniu w towarzystwie ludzi, których lubił.

Nie mógł uwierzyć, że w chwili, gdy całkowicie się poddał, los postawił na jego drodze tę uroczą blondynkę w koszuli w kratę, którą obecnie uważnie obserwował. Opowiadała mu o swoim kocie, noszącym absurdalne imię Dzidziuś z taką miłością, o jakiej niejedno dziecko mogłoby pomarzyć. Sam kochał swego syna nad życie i wciąż nie mógł pogodzić się z tym, jak rzadko się widywali.

– Wracając do ciebie. – Mia upiła kawę. Jej wzrok jakby przygasł, a głos stał się mniej entuzjastyczny. – Chcesz mi powiedzieć, że była żona nie pozwala, by syn przyjechał do ciebie na święta? Choć na jeden dzień?

Damon skinął ze smutkiem głową.

– Uważa, że nie jestem w stanie mu wiele oferować i lepiej, by spędzał czas z rodziną.

– Ale ty jesteś jego rodziną! – zauważyła słusznie. – Wiesz, nie chcę wchodzić z buciorami w twoje życie, ale gdybyś chciał, na pewno byś wywalczył częstsze spotkania z synem.

Damon wiedział o tym doskonale. Nie chciał jednak kłócić się z Amandą. Ta i tak już sprawiła, że Ashton wolał towarzystwo ojczyma od prawdziwego ojca, a Damon choć z całej siły starał się to zmienić, z każdym rokiem czuł, że coraz bardziej się od siebie oddalali.

– Wolałem chyba rozmawiać o twoim... Dzidziusiu. – Imię kota ledwo przeszło mu przez gardło. Widząc groźną minę Mii, dodał z rozbawieniem: – No co? Kto normalny daje kotu na imię Dzidziuś?

Mia roześmiała się głośno, odchylając się nieco na krześle. Niesforne blond pasma wyswobodziły się z koka, przez co zwisały po obu stronach podłużnej twarzy o ostrych rysach. Dziewczyna była szczupła i całkiem ładna. Zdecydowanie w jego typie, być może dlatego zdecydował się pójść na żywioł i zaprosić ją na kawę.

Skoro los postawił Mię na jego drodze, nie mógł tego zignorować.

Fakt, iż mieli niemal identyczne koszule i lubili czekoladowe, świąteczne lizaki musiał o czymś świadczyć. W dodatku okazało się, że oboje byli typami domowników i najlepiej spędzało im się czas na kanapie przy dobrym filmie, serialu bądź książce.

Obydwoje nie mieli też szczęścia w miłości.

– Zamiast polemizować nad moją normalnością, upraszam się o moje obiecane lizaki. – Uderzyła delikatnie dłonią o stół, patrząc na położoną obok mężczyznę torbę, gdzie ukrył zakupy. – Miło się gadało, ale muszę się zbierać. Mój Dzidziuś czeka na jedzonko, a serial sam się nie obejrzy.

Damon poczuł delikatne ukłucie zawodu.

Myślał, że dziewczyna dobrze czuła się w jego towarzystwie. Rozmawiali, jakby znali się od dawna i mieli ze sobą wiele wspólnego. Nagła informacja o zakończeniu spotkania wywołała w nim obawę przed tym, że na tym ta znajomość się skończy.

Czyżby powiedział coś nie tak?

Może zachował się nieodpowiednie?

– Halo, ziemia do Salvatore'a! – Damon zamrugał gwałtownie, dostrzegając tuż przed oczami machającą dłoń. – Moje lizaki.

Damon sięgnął po opakowanie z paskudnym grymasem na twarzy.

– Skończ z tym Salvatore'm. Był z niego okropny dupek. Bliżej mi do Stefana – bąknął, podając jej lizaki.

Mia nie mogła się z tym nie zgodzić, choć ledwie go znała. Nie sądziła jednak, by z tego uroczego okularnika nagle wyskoczył zabójczo przystojny, ironiczny przystojniak, który potrafił zawrócić kobiecie w głowie.

A każdy wiedział, że kobiety kochały złych chłopców, choć wiedziały, iż zadawali oni dużo bólu.

– Dobrze już, dobrze. Weź sobie parę lizaków i spadam.

– Nie trzeba. Możesz wziąć całe opakowanie.

– Mieliśmy po jednym zjeść wspólnie. Taka była umowa.

Damon ostrożnie otworzył opakowanie. Wyjął jednego lizaka i oznajmił:

– W takim razie zjemy go następnym razem. Chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć. Co ty na to?

Mia nie wiedziała, jak zareagować. Damon wydawał się porządnym gościem z trudnymi doświadczeniami, których i jej nie brakowało. Łączyło ich wiele, jednak życie nie raz pokazało jej, iż każda znajomość z facetami z początku była usłana płatkami róż, by ostatecznie oferować jedynie ich kolce i ranić bez końca.

A ona nie miała siły, by po raz kolejny przełykać gorycz rozczarowania i składać swe serce do kupy.

Nie, żeby od razu wyobrażała sobie przyszłość z Damonem. Po prostu szybko przywiązywała się do ludzi, ponieważ niewielu wpuszczała do swojego życia. Gdy już komuś na to pozwoliła, oddawała się znajomości w pełni i wiele razy cholernie przez to cierpiała.

Ponadto Damon miał dziecko, a ona doprawdy nie lubiła dzieci. Nie umiała się przy nich odnaleźć, a związek z dzieciatym facetem wiązał się ze spędzeniem czasu z dzieckiem i odwieczną walką z byłą partnerką. Mia raczej nie była na to przygotowana. Nawet jeśli owe spotkania miałyby się odbywać co drugi weekend.

Widziała jednak nadzieję w zielonych oczach młodego mężczyzny i nie miała serca go rozczarować. Świadomość, iż nadchodziły święta, a on spędzi czas samotnie, tęskniąc za synem, sprawiła, iż podała mu swój numer telefonu i odeszła, obiecując kolejne spotkanie.

Nie miała pojęcia, że Damon nie spuścił wzroku z jej sylwetki, dopóki nie zniknęła z jego pola widzenia, ponieważ nie odwróciła się w jego stronę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro