❝Zabrałeś moje lizaki❞
Świąteczne piosenki drażniły Mię Fleisher, gdy z paskudnym grymasem na podłużnej, ładnej twarzy przemierzała sklepowe alejki w poszukiwaniu czekoladowych lizaków.
Nigdy nie przepadała za świętami, jednak odkąd spędzała je w zaciszu własnego mieszkania z ukochanym kotem i chomikiem u boku, stały się one całkiem znośne. Nie musiała sztucznie się uśmiechać podczas rodzinnego spotkania i udawać, że wszystkich lubiła. Dla niej święta kojarzyły się z jednym wielkim oszustwem i tandetą. Nienawidziła świadomości, że większość rodzin miała siebie gdzieś na co dzień, a gdy przychodził ten świąteczny, magiczny czas, nagle wszyscy chcieli się spotkać i udawać jedną wielką szczęśliwą familię.
A Mia niczego bardziej nienawidziła jak ułudy i tego, gdy ktoś próbował jej dyktować, jak powinna żyć. Z tego też powodu stała się czarną owcą rodziny, z którą nie utrzymywała kontaktu przez wzgląd na dobro swojej psychiki. Czasem rezygnacja z osób, które wyniszczały nas od środka było najlepszą decyzją, ku lepszej przyszłości.
Nim skierowała się w stronę alejki z piankami, które były jej potrzebne do ciepłej czekolady, bez której nie wyobrażała sobie świąt, zwiedziła regał z rzeczami dla zwierząt. Musiała zrobić prezent swemu ukochanemu kotu, który i tak każdego roku największą frajdę miał z tarzania się po szeleszczącym, ozdobnym papierze. Mogłaby równie dobrze przynieść ze sklepu jakiś karton, ładnie go zapakować, a kot byłby wniebowzięty.
W sumie nie jest to głupi pomysł, przeszło jej przez myśl, gdy oglądała zabawki, które bez wątpienia wylądują w kącie z całą resztą.
Wzięła kilka saszetek i smaczków dla swego futrzanego przyjaciela, odnalazła odpowiedni karton oraz papier ozdobny i ruszyła po pianki.
Wszystko szło zgodnie z planem: kupić prezent kotu, pianki, czekoladowe lizaki i wrócić do domu, by zaszyć się w nim na całe święta. Będzie oglądała filmy, leżała na kanapie, obżerała się chipsami i dużo spała.
Przeklęła pod nosem, gdy jakaś kobieta zahaczyła o nią wózkiem. Nie omieszkała upomnieć jej, iż słowo "przepraszam" byłoby mile widziane, jednak nieznajoma potraktowała ją jak powietrze, a Hyuri nie zamierzała wszczynać awantur. Skierowała się w miejsce, gdzie ostatnio znalazła ulubione czekoladowe lizaki, ozdobione świątecznym opakowaniem. Nie mogła przeboleć faktu, iż pojawiały się w sklepach jedynie na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Była to jedna z nielicznych świątecznych rzeczy, sprawiających jej radość i nie wyobrażała sobie, by zdołała bez nich przetrwać ten dziwaczny okres. Pal licho karpia, barszcz czy inne świąteczne dania. Czekoladowy lizak w świątecznym opakowaniu - to dla niej rzecz niezbędna.
Dostrzegając z daleka ostatnie opakowanie, przyspieszyła kroku, wpatrując się to w niebieskie lizaki pakowane po dziesięć sztuk, to w chudego jak tyczka mężczyznę w koszuli w niebieską kratę i jasnych dżinsach. Miał dłuższe, jasnoblond włosy pozostawione w nieładzie, przez co z tyłu głowy utworzyło mu się gniazdo.
Mia uwielbiała koszule w kratę, dlatego też czekała cierpliwie, aż nieznajomy się odsunie i pozwoli jej zabrać ostatnie opakowanie lizaków, nerwowo tupiąc przy tym nogą.
Miała na sobie niemal identyczną koszulę i z jakiegoś powodu wywołało to u niej sympatię do tego obcego człowieka. Sympatia trwała jednak do momentu, gdy chłopak sięgnął po ostatnie opakowanie lizaków.
Mia wpatrywała się w tę absurdalną sytuację z niedowierzaniem wymalowanym w dużych, piwnych oczach, wolną rękę zaciskając na ciemnoblond, prostej grzywce, która nie została upięta. Resztę długich, gęstych włosów spięła w wysokiego koka.
– Coś się stało? Dobrze się czujesz?
Dziewczyna, zaskoczona delikatnym głosem, odwróciła wzrok od trzymanych w dużych dłoniach nieznajomego lizaków i skupiła się na jego zmartwionych, zielonych niczym letnia trawa oczach, schowanych za okularami z czarną oprawką.
Młody mężczyzna sprawiał wrażenie miłego, spokojnego introwertyka. Tak przynajmniej kojarzył jej się każdy chudy okularnik, ubrany w koszule w kratę. Nie był ani przystojny, ani brzydki. Ot, przeciętniak z niesamowitymi oczami, które przyciągały jej spojrzenie. Dostrzegła na jego owalnej, szczupłej twarzy z krótkim zarostem pare pryszczy, jednak nie robiło to na niej wrażenia. Każdy mierzył się z niechcianymi wypryskami. Dla niej był to widok jak najbardziej naturalny.
– Czułam się dobrze, dopóki nie zabrałeś moich lizaków – odparła z niebywałą złością i brutalną szczerością.
Nieznajomy uniósł ciemne brwi, wpatrując się w nią z niezrozumieniem. Gdy spojrzała na opakowanie, uniósł dłoń i przyjrzał się lizakom. Po chwili na jego twarzy zawitał rozbawiony uśmiech, sprawiający, że niewielkie, skośne oczy wyglądały na przymrużone.
– Och, też je lubisz? – spytał, podczas gdy Mia patrzyła to na lizaki, to na urocze dołeczki w jego policzkach.
– Moje święta bez nich będą straszne. I wcale nie żartuję – zapewniła, mierząc go poważnym spojrzeniem. – Możesz mi je oddać? Ładnie proszę. Taki dobry uczynek przed świętami?
Blondyn chwilę się zastanawiał, ani na moment nie spuszczając z niej wzroku. Dla Mii było to zaskoczeniem, ponieważ spodziewała się kogoś wstydliwego, a nawet niezdolnego do rozmawiania z kimś obcym introwertyka. Tymczasem okazało się, że pozory i tym razem ją zmyliły.
Była świetna w postrzeganiu ludzi innymi, niż byli w rzeczywistości. Stąd jej nieudane związki i samotne życie.
– Mam propozycję – odparł nieznajomy, nie spuszczając z niej spojrzenia.
– Jaką?
– Pójdziemy na kawę, usiądziemy wśród tych wszystkich świątecznych ozdóbek i sobie porozmawiamy. Potem zjemy po lizaku, a resztę ci oddam, dzięki czemu twoje święta nie będą zmarnowane, a moje choć przez chwilę staną się mniej samotne.
– Nie masz z kim spędzić świąt? – zdziwiła się, a przecież sama spędzała je samotnie, odkąd pogoniła ostatniego faceta, który ją zdradzał.
Nim zdążyła przeprosić za swój nietakt i wścibstwo, chłopak wzruszył ramionami.
– Takie życie. To jak?
– Nie znam cię.
Wyciągnął w jej stronę rękę i obdarzył pogodnym uśmiechem. Miał wyjątkowo duże zęby, przez co jego uśmiech kojarzył jej się z koniem. Była doprawdy szczęśliwa, że nieznajomy nie potrafił czytać w myślach, inaczej szybko by ją pogonił za te wszystkie głupoty, jakie pojawiły się w jej głowie, odkąd go ujrzała.
– Nazywam się Damon.
– Salvatore? – wypaliła rozbawiona. Widząc jego poważną minę, jeszcze raz uważnie mu się przyjrzała, dokładnie analizując w głowie wygląd bohatera serialu „Pamiętniki wampirów", który był ucieleśnieniem jej marzeń. Bardziej różnić się nie mogli. To tak jakby porównać Justina Biebera do Zayna Malika. Zupełnie inne typy faceta.
– Może i nie Salvatore, ale też mam wiele do zaoferowania – zapewnił, niezrażony jej zachowaniem.
Zadziwiała ją jego pewność siebie i to, jak patrzył w jej oczy, podczas gdy ona co chwilę odwracała wzrok. Jak ktoś z tak pospolitym wyglądem mógł mieć taką charyzmę?
– Nie wątpię. – Westchnęła, skupiając wzrok na opakowaniu lizaków. Nie chciało jej się iść do innego sklepu, a naprawdę musiała mieć te lizaki. Krótka kawa nie wydawała się czymś wybitnie złym, dlatego ostatecznie przyjęła propozycję.
Może i ona choć przez chwilę przestanie być wybitnie samotna i okaże się, że Damon był dobrym partnerem do rozmowy?
❅
Damon miał trzydzieści lat, pięcioletniego syna oraz niewielką kawalerkę, do której wyprowadził się po rozwodzie. Widywał dziecko co drugi weekend, zmuszony wówczas do słuchania wiecznych narzekań ze strony byłej małżonki i oglądania jej nowego partnera, który traktował go jak człowieka gorszego sortu.
Czuł się samotny i swego czasu korzystał z portali randkowych, jednak po wielu nieudanych spotkaniach z przeróżnymi kobietami, zdecydował się zaprzestać dalszego poszukania nowego związku.
Choć była żona porzuciła go dla innego, a on skończył ze złamanym sercem, wciąż tliła się w nim nadzieja na to, że gdzieś tam żyła kobieta idealna dla niego.
Kobieta, która zaakceptuje jego dziwactwa i fakt, że nie przepadał za tłocznymi miejscami, a najlepiej czuł się w swoim mieszkaniu w towarzystwie ludzi, których lubił.
Nie mógł uwierzyć, że w chwili, gdy całkowicie się poddał, los postawił na jego drodze tę uroczą blondynkę w koszuli w kratę, którą obecnie uważnie obserwował. Opowiadała mu o swoim kocie, noszącym absurdalne imię Dzidziuś z taką miłością, o jakiej niejedno dziecko mogłoby pomarzyć. Sam kochał swego syna nad życie i wciąż nie mógł pogodzić się z tym, jak rzadko się widywali.
– Wracając do ciebie. – Mia upiła kawę. Jej wzrok jakby przygasł, a głos stał się mniej entuzjastyczny. – Chcesz mi powiedzieć, że była żona nie pozwala, by syn przyjechał do ciebie na święta? Choć na jeden dzień?
Damon skinął ze smutkiem głową.
– Uważa, że nie jestem w stanie mu wiele oferować i lepiej, by spędzał czas z rodziną.
– Ale ty jesteś jego rodziną! – zauważyła słusznie. – Wiesz, nie chcę wchodzić z buciorami w twoje życie, ale gdybyś chciał, na pewno byś wywalczył częstsze spotkania z synem.
Damon wiedział o tym doskonale. Nie chciał jednak kłócić się z Amandą. Ta i tak już sprawiła, że Ashton wolał towarzystwo ojczyma od prawdziwego ojca, a Damon choć z całej siły starał się to zmienić, z każdym rokiem czuł, że coraz bardziej się od siebie oddalali.
– Wolałem chyba rozmawiać o twoim... Dzidziusiu. – Imię kota ledwo przeszło mu przez gardło. Widząc groźną minę Mii, dodał z rozbawieniem: – No co? Kto normalny daje kotu na imię Dzidziuś?
Mia roześmiała się głośno, odchylając się nieco na krześle. Niesforne blond pasma wyswobodziły się z koka, przez co zwisały po obu stronach podłużnej twarzy o ostrych rysach. Dziewczyna była szczupła i całkiem ładna. Zdecydowanie w jego typie, być może dlatego zdecydował się pójść na żywioł i zaprosić ją na kawę.
Skoro los postawił Mię na jego drodze, nie mógł tego zignorować.
Fakt, iż mieli niemal identyczne koszule i lubili czekoladowe, świąteczne lizaki musiał o czymś świadczyć. W dodatku okazało się, że oboje byli typami domowników i najlepiej spędzało im się czas na kanapie przy dobrym filmie, serialu bądź książce.
Obydwoje nie mieli też szczęścia w miłości.
– Zamiast polemizować nad moją normalnością, upraszam się o moje obiecane lizaki. – Uderzyła delikatnie dłonią o stół, patrząc na położoną obok mężczyznę torbę, gdzie ukrył zakupy. – Miło się gadało, ale muszę się zbierać. Mój Dzidziuś czeka na jedzonko, a serial sam się nie obejrzy.
Damon poczuł delikatne ukłucie zawodu.
Myślał, że dziewczyna dobrze czuła się w jego towarzystwie. Rozmawiali, jakby znali się od dawna i mieli ze sobą wiele wspólnego. Nagła informacja o zakończeniu spotkania wywołała w nim obawę przed tym, że na tym ta znajomość się skończy.
Czyżby powiedział coś nie tak?
Może zachował się nieodpowiednie?
– Halo, ziemia do Salvatore'a! – Damon zamrugał gwałtownie, dostrzegając tuż przed oczami machającą dłoń. – Moje lizaki.
Damon sięgnął po opakowanie z paskudnym grymasem na twarzy.
– Skończ z tym Salvatore'm. Był z niego okropny dupek. Bliżej mi do Stefana – bąknął, podając jej lizaki.
Mia nie mogła się z tym nie zgodzić, choć ledwie go znała. Nie sądziła jednak, by z tego uroczego okularnika nagle wyskoczył zabójczo przystojny, ironiczny przystojniak, który potrafił zawrócić kobiecie w głowie.
A każdy wiedział, że kobiety kochały złych chłopców, choć wiedziały, iż zadawali oni dużo bólu.
– Dobrze już, dobrze. Weź sobie parę lizaków i spadam.
– Nie trzeba. Możesz wziąć całe opakowanie.
– Mieliśmy po jednym zjeść wspólnie. Taka była umowa.
Damon ostrożnie otworzył opakowanie. Wyjął jednego lizaka i oznajmił:
– W takim razie zjemy go następnym razem. Chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć. Co ty na to?
Mia nie wiedziała, jak zareagować. Damon wydawał się porządnym gościem z trudnymi doświadczeniami, których i jej nie brakowało. Łączyło ich wiele, jednak życie nie raz pokazało jej, iż każda znajomość z facetami z początku była usłana płatkami róż, by ostatecznie oferować jedynie ich kolce i ranić bez końca.
A ona nie miała siły, by po raz kolejny przełykać gorycz rozczarowania i składać swe serce do kupy.
Nie, żeby od razu wyobrażała sobie przyszłość z Damonem. Po prostu szybko przywiązywała się do ludzi, ponieważ niewielu wpuszczała do swojego życia. Gdy już komuś na to pozwoliła, oddawała się znajomości w pełni i wiele razy cholernie przez to cierpiała.
Ponadto Damon miał dziecko, a ona doprawdy nie lubiła dzieci. Nie umiała się przy nich odnaleźć, a związek z dzieciatym facetem wiązał się ze spędzeniem czasu z dzieckiem i odwieczną walką z byłą partnerką. Mia raczej nie była na to przygotowana. Nawet jeśli owe spotkania miałyby się odbywać co drugi weekend.
Widziała jednak nadzieję w zielonych oczach młodego mężczyzny i nie miała serca go rozczarować. Świadomość, iż nadchodziły święta, a on spędzi czas samotnie, tęskniąc za synem, sprawiła, iż podała mu swój numer telefonu i odeszła, obiecując kolejne spotkanie.
Nie miała pojęcia, że Damon nie spuścił wzroku z jej sylwetki, dopóki nie zniknęła z jego pola widzenia, ponieważ nie odwróciła się w jego stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro