Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🎁 Merry Christmas! 🎁

         Loki nie wierzył. W nic. Absolutnie w nic, ani jeden aspekt na Midgardzie. W porządku – wierzył tutaj tylko w jedną osobę – w siebie. Ale na pewno nie w to, że zniży się do poziomu brudzenia swych królewskich rąk jakimś obrzydliwym ciastem, z których miały powstać progi...

- Progi? – mruknął do siebie Laufeyson. – Nie, to szło jakoś inaczej... Nieważne.

Brunet teatralnym krokiem wyszedł z wielkiej kuchni Avengers Tower, w której mieszkał od jakiegoś czasu i zdążył się przyzwyczaić do tego plebejskiego miejsca. Niestety, nie dał rady przywyknąć do Anthony'ego Edwarda Starka, który nienawidził go z wzajemnością. Loki dałby sobie głowę uciąć, że przy losowaniu Ironman oszukiwał tak, by na boga kłamstwa spadły te okropne twarogi... progi. Nieważne.

Laufeyson znał już plan zemsty. Podsłuchał kiedyś rozmowę i wiedział, czego Tony się bał. Węży. Doskonale. Idealnie. Jeżeli wszystko dobrze by poszło, Loki z impetem zrujnowałby te midgardzkie święta. Był jednak czujny – Thor stał nad nim jak kat nad dobrą duszą niemal bez przerwy, gdy tylko znalazł się przy Ironmanie. Jakby przewiercił się do skomplikowanego intelektu młodszego brata, przez co świetnie wiedział, co ten kombinuje względem Starka.

- Nienawidzę cię – powiedział na dzień dobry Laufeyson w piękny, wigilijny poranek, gdy w drzwiach swojego pokoju natknął się na Odinsona.

- Witaj, bracie! Również cieszę się, że widzę cię w zdrowiu i radości – zaśmiał się szczęśliwy nie wiadomo dlaczego blondyn.

- Skończ... - niemal za powietrzył się Loki, grożąc mu palcem, lecz ostatecznie zrezygnował z soczystej wiązanki wspaniałych przymiotników pod adresem boga piorunów. Po prostu go ominął, lecz Thor jak zwykle był nieugięty.

- Loki, ja ci tylko przypominam, że...

- NIE BĘDĘ, KURWA, LEPIŁ PROGÓW!

- PIEROGÓW!

- NIE BĘDĘ, KURWA, LEPIŁ PIEROGÓW!

Laufeyson nauczył się midgardzkich przekleństw od Sama i Bucky'ego, którzy postawili sobie za punkt honoru upić kiedyś boga kłamstw. Nie to, by brunet tak przypuszczał – on to wiedział, gdyż dwójka gagatków poinformowała go o tym pewnego wieczoru, gdy raczyli się piwem, a Laufeyson czerwonym winem. To nie mogło im się powieść, niemniej przemycanie do górnolotnych słów Lokiego k**w i ch***w szło im fantastycznie. A przynajmniej Tony był zachwycony.

Bracia szli do wielkiej, avengersowej kuchni, która tak wcześnie stała jeszcze zupełnie pusta. No, prawie. Raptownie Thor wyminął dystyngowanego mężczyznę, biegnąc w stronę kuchenki elektrycznej. Brunet, spostrzegłszy, co go tak ożywiło, wywrócił oczami – rzecz jasna teatralnie.

- Po co w ogóle ci ten kot? – prychnął Loki, krzyżując ramiona.

- Kici kici! KICI! – wołał Odinson, gdy zwierzak zgrabnie zeskoczył pod meble. – Bo to prezent, Nat zawsze chciała kota!

- Jakby sama nie miała wścieklizny – skomentował inteligentnie Loki.

Nie chciało mu się rozmawiać z bratem niespełna rozumu. Bo jak inaczej można było nazwać dorosłego faceta, goniącego za małym, rudym futrzakiem? Bóg piorunów z Asgardu latał za jakimś szczurem... Laufeyson poczuł piekące łzy zażenowania pod oczami.

I gdy zamierzał już cofnąć się do sypialni, użalać się nad swym marnym losem, nieprzystającym do jego wspaniałości, do kuchni wszedł niezwykle z siebie zadowolony Tony. Im bardziej Stark był zadowolony, tym wprost proporcjonalnie Loki pragnął popełnić samobójstwo.

- Zrobisz te pierogi – przywitał współlokatora Stark, podchodząc do ekspresu. – Zrobisz, choćby skały srały.

- Żebyś ty się nie zesrał – fuknął w sambuckowym stylu Laufeyson. – Nie zmusisz mnie, kupo złomu.

- Zmuszę – uśmiechnął się słodko Ironman, wyciągając z dresowych spodni telefon i podchodząc z nim niebezpiecznie blisko do bruneta. – Inaczej wszyscy na wigilii zobaczą to.

Oczy wyższego bruneta zamieniły się w wąskie szparki jak u węża. Nieufnie zerknął na to, co skrywał telefon miliardera-filantropa. Kilka sekund później Loki wybałuszał oczy, trzymając w dłoniach szatańskie urządzenie, wyrwane Starkowi.

- Ona. Mnie. Zabije. – wycedził przez zęby Laufeyson, odwracając twarz od zdjęcia.

- Ale o to mi chodzi – oświadczył z powagą Tony. – Żeby Nat cię zabiła, ona to uczyni z przyjemnością. Ej, ej! Schowaj te sztyleciki, kłamszucho! Nie możesz mnie zabić u mnie!

Stark radosnym krokiem wyskoczył z kuchni, przy okazji zabierając swój telefon. Tymczasem bóg kłamstw spojrzał na swoją broń, zastanawiając się, czy nie powinien dźgnąć siebie. Bądź by tradycji stało się za dość – najpierw biegnącego do niego brata, a potem siebie.

- Mam ją! – ucieszył się jak dziecko Thor, trzymając w dużych dłoniach rudą kulkę. – Nie, nie dźgaj mnie, są święta.

- Chcę zabić siebie, to chyba mogę, co? – fuknął Loki.

- Nie! Dlaczego?! Co się...

- Ta niska, mała kupa złomu zrobiła mi zdjęcie, jak zjadam lody Romanoff – niemal wrzasnął Laufeyson.

- Uu, Nat cię zabije...

- Jak ja cię, kurwa, nienawidzę...

- Pomogę ci, tylko wsadzę ją do pokoju.

Oczywiście Laufeyson chciał rzucić jeszcze kilkoma ładnymi epitetami, zasłyszanymi od Jamesa Barnesa oraz Sama Wilsona, jednak powtrzymał się. Opadł na wysokie krzesło zupełnie bez sił, jakby Tony wraz z telefonem wyniósł jego resztę chęci do tej jakże marnej egzystencji... Sekundę później uświadomił sobie, że Stark nie mógł wynieść czegoś, co nie istniało.

Laufeyson niemal z mdłościami obserwował, jak robociki Ironmana przystrajają dom w bombki, łańcuchy, lampki; wszędzie robiło się nieznośnie kolorowo, kompletnie bez wyczucia stylu. Z pogardą obserwował Steve'a Rogersa, który chodził z kąta w kąt, jakby czegoś szukał. Natomiast skonfundowana mina Bruce'a Bannera, który przyszedł po mleko, trochę uspokoiła mordercze zapędy bruneta, dając mu nadzieję, że nie tylko on przeżyje wigilijne piekło.

- Zabiję się, zabiję się, zabiję...

Tymi słowami Banner odszedł z kuchni z kartonem mleka w ręku.

Loki natomiast niechętnie zakasał zielone rękawy swetra. Westchnął teatralnie, a do środka wszedł Thor z tym przygłupim uśmiechem na twarzy, który Loki pragnął zdjąć na wieki.

A może nie?

Nagle Odisnon cofnął się i wyszedł. Jednak Loki chciał go ukatrupić.

A może jednak nie? Dwie minuty później Thor wszedł, pchając przed sobą niższego o głowę Bannera, wyglądającego jeszcze gorzej niż wcześniej.

- Bruce, potrzebujemy pomocy – oświadczył poważnie blondyn.

- A niby dlaczego miałby nam pomóc? – fuknął Loki.

- Bo to coś, co czynią bohaterowie – uśmiechnął się słodko Thor, celując palcem w klatkę piersiową doktora, gdy Laufeyson poczuł mdłości.

- Ale z czym mam wam pomóc?

- Z pierogami.

- Z pierogami? Ale to nie moja działka.

- Nie, nie, spokojnie. Chodzi o to, żebyś nam tylko znalazł w tym swoim małym urządzeniu przepis, żebyśmy mogli się nim kierować – wyjaśnił Odinson.

- A, to spoko – Banner wyciągnął telefon, nadal z miną „zabij mnie" i coś poklikał. – Proszę. Przy okazji masz jeszcze na rybę w galarecie, bo chyba masz to robić.

- Jesteś najlepszy, Bruce – uśmiechnął się szeroko, a bóg kłamstw mógł przysiąc, że ten się zarumienił.

Bracia zostali sami w nowoczesnej kuchni, ślęcząc nad telefonem i czytając, jakich składników potrzebują. Loki spojrzał na zaczytanego boga piorunów.

- Czemu mi pomagasz? Nienawidzę cię.

- Ale ja cię kocham, bracie – oświadczył dumnie Thor, jakby odkrył coś niesamowitego.

Może jednak Loki tego dnia nienawidził go trochę mniej.

Co nie umniejszało jego nienawiści do Starka.

*

Sam, lekko drżący, siedział w kompletnych ciemnościach. Czuł się wyzuty z sił, jakby ktoś mu je odebrał. Czuł się tak, jakby ktoś przywalił mu obuchem w głowę. Jego lewa noga lekko podrygiwała ze stresu, a w otaczającej go czerni widać było jedynie pięknie lśniący, długi nóż. Nie wiedział, co ma robić. Nie sądził, że po przygodach z Avengers, po traumie wojennej, po tym, co będzie musiał, nagle przyjdzie pora na...

- Kurwa, Sam, co ty tu robisz? – zapytał Bucky, zapalając światło w łazience. – Muszę się odlać.

- Matko, Barnes! Czy ciebie już popierdoliło?! Jak siedzę sam w ciemności, to znaczy, że chcę siedzieć sam w ciemności! – wydarł się Wilson.

- Ja pieprzę, daj ten nóż, załatwię tego karpia raz dwa – westchnął James i wyrwał mu ostrze.

- Nie! – Falcon z powrotem odebrał mu nóż. – Nie możesz. To moje zadanie.

- Którego nie zrobisz, bo ci zwierzątka szkoda.

- Masz rację. Szkoda mi go...

- Zabijałeś ludzi, typie.

- Ty zabiłeś starego Starka, i idziesz do niego na wigilię.

- On mi jeszcze za to podziękował.

- No widzisz! Jaki świat jest pokręcony. Nie dam rady. I ty też go nie zabijesz!

Po poważnie brzmiącej groźbie Wilsona, obaj spojrzeli na rybę pluskającą się w wannie. Patrzyli na nią długi czas, jakby kontemplując nad własnymi żywotami dwójki gorących singli. Co prawda jednego nadal szukała cała Ameryka, ale nie zamierzali się tym przejmować. Wystarczyło, by Bucky zrobił kucyk i już oglądały się za nim wszystkie kobiety. I mężczyźni.

- Dobra – rzucił w końcu Barnes i zabrał nóż przyjacielowi, odkładając go na umywalkę. – Wiem, co zrobimy. Dawaj jakąś michę.

Wilson co prawda podejrzliwie zerkał na kumpla, ale po chwili podstawił mu pod nos garnek. Bucky spojrzał na niego jak na idiotę, którym notabene był, ale wlał do naczynia wodę, po czym kiwnął głową na Sama, że powinien wsadzić tam karpia. Nie zamierzał moczyć swojego cennego ramienia.

Falcon, choć niechętnie, uporał się z karpiem, po czym sam kiwnął na Jamesa, żeby sobie wziął ten ciężki garnek. Oczywiście Bucky to uczynił, wystawił naczynię za drzwi, a wraz z nim przyjaciela.

- Najpierw siku.

Po kilku minutach telepali się już białymi ulicami Nowego Jorku, by dotrzeć do Prospect Park. Sam prowadził, a Bucky jak dziecko podziwiał padający śnieg, trzymając na kolanach gar z żywym karpiem, chlapiącym wnętrze auta. Jednak panom to chyba nie przeszkadzało.

Musieli wyglądać na skończonych idiotów (czyli jak zawsze, jakby to ujął Rogers), gdy szli do parkowego stawu. Mijali ludzi, którzy dziwnie im się przyglądali, ale Balcon nawet nie zamierzał zaszczycać szarej masy spojrzeniem, wystarczało, że ratowali im tyłki.

W końcu obaj zrobili rozmach nad szeroką wodą i duża ryba wylądowała w jeziorku. Obaj stali, patrząc z dumą na swoje dzieło, czyli na karpia, który wesoło pluskał się w wodzie. Z uśmiechami przybili sobie po piątce, wróciwszy do samochodu.

- Kupimy płaty w markecie – zakomunikował James.

- Susz do kompotu też. Wystarczy wlać do wody i gotować, nie? – zapytał ostrożnie Falcon.

- A chuj go wie. Sprawdzimy w tym twoim telefonie.

Sam pokiwał głową i wsiedli do samochodu w doskonałych humorach

- Chyba z tej okazji się wykąpię – oznajmił uroczyście Bucky.

- Zajebiście, tylko wodę po karpiu spuść.

*

- Miałeś jedno, głupie zadanie!

Rzadko zdarzało się, by podwładna krzyczała na szefa, ale tym razem nie zamierzała się powstrzymywać. Chodziła w dwie strony, robiąc niemal wyżłobienie w gabinecie T.A.R.C.Z.Y. Maria jednak zatrzymała się, skrzyżowała ramiona i spojrzała na Fury'ego tak, jakby chciała go pozbawić jedynego oka.

- Kurwa, kluski z makiem to najprostsze, co można przygotować na wigilię? Nie wiem, musiałbyś być chyba Thorem, żeby tego nie wiedzieć?! Ale on może nie wiedzieć, BO MIESZKAŁ NA INNEJ PLANECIE.

- Czy możesz nie krzyczeć w moim gabinecie NA MNIE? – ryknął Nick, wstając z fotela i uderzając surowymi pięściami w stół. Na Hill zrobiło to zerowe wrażenie.

- Muszę! Po pierwsze, gdyby nie ja, to T.A.R.C.Z.A dawno pieprznęłaby o ziemię z takim hukiem, że usłyszałbyś to z kosmosu, w którym sobie radośnie przebywałeś!

Nick wstał jeszcze bardziej, o ile to możliwe, z krzykiem na ustach, ale olśniło go, że kobieta miała absolutną rację, więc usiadł z dumą na fotelu.

- Po drugie! Ryba po grecku jest bardziej skomplikowana niż dodanie do klusek maku! I co? I mam piękną, pyszną rybkę gotową od wczoraj, wspaniale wyglądającą, nawet Stark się posra, jak ją zobaczy, a ty nie zrobiłeś klusek z makiem?!

Hill stała dokładnie nad szefem, który przybrał pokerową minę, jakby kompletnie nic się nie wydarzyło. Jakby to on był górą, choć nie był. Jednak Maria jak zwykle chowała asa w rękawie.

- Ciekawa jestem, czy kupiłeś Parkerowi prezent? Bo z tego co wiem, to jego wylosowałeś...

- DOŚĆ!

- Aha, czyli nie.

Maria opadła na fotel przed dyrektorem, będąc załamaną tym, jak Nick nie ogarniał świąt oraz gwiazdki. Była rozczarowana, lecz nie zaskoczona. Niemniej ona, jak to typowa Maria Hill, miała wszystko dopięte na ostatni guzik, naszykowała sobie już nawet cały zestaw, jaki włoży wieczorem na przyjęcie wigilijne do Avengers Tower, więc postanowiła poczuć magię świąt, ostatni raz wybaczając Fury'emu.

- Zrobię ci te kluchy z makiem, ale ty masz się przyłożyć do prezentu dla dzieciaka.

Nick nie odpowiedział, gdyż urażona duma mu na to nie pozwoliła. Maria w uniesioną głową wyszła z gabinetu, a ten westchnął z ulgą. Uważał się za dobrego dyrektora, lecz gdy Hill dochodziła do głosu, to zaczynał się kosmos na ziemi.

Nick otworzył nowoczesnego laptopa, najpierw chcąc poszukać w internecie czegoś pod frazą „prezent dla niezwykłego nastolatka", ale szybko przypomniał sobie, że ma całą teczkę o Peterze.

Uśmiechnął się, czytając o jego zainteresowaniach.

*

Wandzie chyba nudziło się w życiu, że postanowiła pomóc Parkerowi w bigosie. Chociaż... może nie. Przed wszystkimi ukrywała swoją miłość do kapusty, uwielbiała bigos i sama świetnie go przyrządzała. Dlatego przy okazji świąt postanowiła pokazać Spidermanowi, jak to się robi.

Ciocia May zostawiła ich z toną przekąsek, przenosząc się z pracą do swojej sypialni. Tylko kretyn nie zorientowałby się, iż radowało ją, że jej Peter posiadał koleżanki. Nie tylko kolegów. Maximoff od razu to od niej wyczuła.

- Jesteś gejem, Peter? – zapytała Wanda, gdy zaczęli ogarniać składniki. Parker zapowietrzył się, spojrzawszy tak, jakby go zraniła i rudowłosej zrobiło się przykro, że musiała być aż tak bezpośrednia.

- Ja?! Nie... Wanda! Błagam – Peter wyglądał tak, jakby miał się popłakać, a rudowłosa zapragnęła go przepraszać do końca życia. – Po prostu... nie wychodzi mi z dziewczynami...

- Rozumiem...

- Wiesz – zaczął, szatkując kiszoną kapustę. - Mnie i Nedowi nie wychodzi z dziewczynami. Jesteśmy za nieśmiali.

- Zawsze możesz powiedzieć, że znasz Spidermana i Ironmana – rzuciła w dobrej wierze, lecz drugi raz pożałowała swoich słów.

- I to mają być moje wartości? Że znam superbohaterów?...

- Nie! Nie to miałam na myśli! – niemal krzyknęła przerażona tym, co zaraz mogła wywołać. – Po prostu wiem, jakie są dzieciaki. Jesteś miły i mądry, dziewczyny docenią to za kilka lat...

- To w sumie mam udawać kimś, kim nie jestem?

Wanda zapragnęła skoczyć z okna. Musiała zdecydowanie bardziej uważać na to, co mówiła. A może powinna wejść do głowy Petera i dodać mu pewności siebie w ramach prezentu świątecznego? Nie, to nie byłoby wobec niego fair. Lubiła go i nie chciała go denerwować, dlatego skupiła się na tym, co powinni robić z kapustą, by powstał z niej bigos.

Po pół godzinie Peter wyglądał na zafascynowanego swoją potrawą, zapomniawszy o nieudanych radach ciotki Maximoff. Bigos radośnie bulgotał w garnku, a Wanda zaczęła dumać nad kawą, kto na wigilii zapragnie adoptować Petera. Nie liczyła rzecz jasna Starka.

- Wow, Wanda, nie wiedziałem, że umiesz tak dobrze zrobić kapustę – ekscytował się Parker, stojąc nad daniem. – Wygląda i pachnie super!

- Muszę przyznać, że lubię bigos – rzuciła, biorąc łyk cudownego napoju. – A ty co najbardziej lubisz z wigilijnych potraw?

- Pierogi – uśmiechnął się błogo. – Boże, mógłbym je jeść non stop cały rok. Ciocia ma już mnie dość, bo jak nie ma obiadu, to ją o to proszę.

- To może pora się nauczyć – zaśmiała się. – Bo nie wiem, czy w tym roku będą zjadliwe. Loki je robi.

- Pan Loki jest we wszystkim dobry, na pewno mu wyjdą – zakomunikował, siadając przed rudowłosą, a ona momentalnie rozczuliła się jego miłymi słowami względem asgardckiego dupka. – Ale... jak panu Starkowi nie posmakuje moja kapusta?

- Peter - niemal zaśmiała się. – Będzie ją żarł rękami.

- Ale... naprawdę?

- Na bank. Wyjdzie nam świetna – uśmiechnęła się.

Chłopak również się uśmiechnął w odpowiedzi, wróciwszy do obserwowania bigosu. Natomiast Wanda obiecała sobie, że jeśli Tony choć przez sekundę zakręci nosem przy daniu Parkera, to zrobi mu z głową tak, by cały rok jadł tylko to.

Nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia.

Nagle poczuła ładny zapach i usłyszała otwierane drzwi.

- Och, skończyliście! To dajcie spróbować – rzuciła radośnie May, podchodząc do piekarnika. – Wanda, w podzięce za pomoc Peterowi zrobiłam chleb. Podobno miałaś go przygotować.

Maximoff aż otworzyła usta z szoku. Nie spodziewała się aż takiej świątecznej dobroci. Jednak patrząc na uśmiech kobiety, a potem Petera, uznała, że nie powinno jej to dziwić. Piękny zapach sprawił, że aż poczuła się głodna. A gdy pomyślała o świeżutkim chlebie z bigosem, aż zrobiło jej się słabo.

- Ale naprawdę nie trzeba było!

- Ależ to drobiazg!

Wanda dziękowała chyba przez dziesięć minut, aż wyszła z domowym chlebem. Zostawiła Petera z instrukcjami odnośnie bigosu, oraz May, której podczas przytulania wysłała pozytywne myśli.

Sama udała się na poszukiwanie prezentu dla Steve'a Rogersa. Nie miała pojęcia, co ma mu niby kupić.

*

Bruce był absolutnie przerażony swoimi śledziami.

Co prawda pomogła mu Nat, nawet Steve, ale nadal uważał, że lepiej ich nie jeść. Rzecz jasna przyjaciele utwierdzali go, że wyszły znakomicie, ale jego nieufność urosła już tak, że nawet kiedy widział siebie w lustrze, to nie dowierzał, że to on.

A teraz, siedząc w salonie Avengers Tower, grając w grę Tabu i będąc w parze ze Stevem, nie dowierzał, że Romanoff nie wykończyła jeszcze dumnego jak paw Starka, który utrudniał im grę. Tak po prostu.

- Zwierzę, które łapie w domu inne zwierzę, mniejsze, piszczące! Matko, Stark!

- Koń? – zaśmiał się głupio. – Nie, no dobra, szop.

- Szop? – powtórzyli za nim z idiotycznymi minami Rogers oraz Banner.

- Poddaję się – oznajmiła spokojnie Natasha. W tym momencie Cap i Bruce się wystraszyli, lecz szampan we krwi Starka sprawił, że ten nie odczuwał strachu.

- No to koniec gry – zaśmiał się. – Ojej, chciałem, żeby było śmieszne!

- Chyba żałośnie – odezwała się Romanoff. – Jesteś taki cwany, bo nic nie musiałeś robić na tę wigilię.

- Jak to nie?! Musiałem zadzwonić i zamówić złote pierniki. No i domówić alkohol, bo dla tylu osób to za mało. Pa pa!

Tymi radosnymi słowami Stark pożegnał ich, udając się do siebie. Nigdy nie był takim dupkiem, jednak w okresie świąt włączył mu się tryb ekstra-złośliwiec, niczym Grinch, dlatego był złośliwy niemal dla wszystkich, radując się z tego niemal jak Bucky po kąpieli.

Jednak tego południa poczynił ogromny błąd. Przeogromny. Zostawił swój telefon przy Natashy.

Nie traciła czasu.

- Nat, co robisz? – zaciekawił się Bruce, choć i momentalne podekscytował.

- Myślę, że utrze nosa Tony'emu – odparł za nią Steve. Obaj panowie pokiwali zgodnie głowami, że to mogło być najlepsze, co mogłaby zrobić.

Pięć minut później cała trójka zaśmiewała się do łez.

Na Ironmana czekała świąteczna niespodzianka.

*

Tony patrzył na swoje odbicie w sypialnianym lustrze. Wyglądał odjazdowo – ciemnoszary, lekko lśniący, idealnie leżący garnitur, perfekcyjnie biała koszula, wspaniałe pantofle z ekologicznej skóry, dodające mu kilka centymetrów, do tego świetnie dopasowane okulary przeciwsłoneczne.

Gwiazda wieczoru mogła być tylko jedna.

Zaśmiał się na tę myśl. Wcale nie chciał być gwiazdą wieczoru, po prostu lubił dobrze wyglądać. Z szerokim uśmiechem spojrzał na prezent, który już od ponad tygodnia czekał na Marię Hill, choć wszyscy pewnie przypuszczali, że Stark o tym zapomniał, pijąc. A tymczasem Stark nie pił, dopiero przy grze pozwolił sobie na szampana, by mieli powód do obgadywania go. Był złośliwy, żeby w gwiazdkę mocniej poczuć tę magię, gdy wszyscy mu wybaczają. Choć jego żarty wcale nie były jakieś szkodliwe, raczej upierdliwe.

Wcale nie życzył źle Lokiemu, po prostu pragnął domowych pierogów i liczył, że bracia z Asgardu tego nie zepsują.

Jego zegarek za setki tysięcy wskazywał osiemnastą trzydzieści. Na dziewiętnastą wszyscy powinni się zjawić. Zszedł na dół, a raczej zjechał windą, podziwiając cudownie udekorowany stół przez niego, jego pieski oraz Thora, który chyba bardziej niż wszyscy poczuł magię ziemskich świąt, co rozczulało Ironmana.

Stark usiadł na swoim miejscu, gdy położył prezent pod choinką dla Marii. Czekał jeszcze na swoje złote pierniki, które dziwnym trafem się spóźniały. Gdy pisał coś na telefonie do Pepper, a raczej próbował ułożyć świąteczne życzenia, ktoś zadzwonił do drzwi. Zobaczył, że to jego przesyłka. Uśmiechnął się.

Kurierowi dał napiwek w kwocie tysiąca dolarów.

Wszedł dumnie do pustej kuchni i otwierał swoje lukrowane pierniczki, które powinny wprawić wszystkich w osłupienie. Jednak gdy do nich dotarł po kilku warstwach, oniemiał. Nie wiedział na początku, czy oniemiał pozytywnie, czy negatywnie.

Zamiast choinek, aniołków czy Mikołajów, spoglądał na dorodne, męskie złote przyrodzenia. Tylko tyle. Żadnych więcej kształtów. Po chwili zmieszania zaśmiał się serdecznie. Oczywiście, że zostawił telefon specjalnie, ale nie docenił Natashy Romanoff.

Z wielką tacą dumnie wszedł do ogromnego salonu, gdzie stał długi stół. Fart chciał, by siedziała przy nim już piękna, ubrana na granatowo Natasha, którą Tony powitał z szerokim uśmiechem. Ta natomiast nadal trzymała swoją pokerową twarz, chociaż była coraz bliżej złamania.

- Wesołych Świąt, Nat – powiedział miło Anthony, stawiając na środek stołu pierniczki-penisy. – Choć szczerze, spodziewałem się po tobie więcej.

- Tony-

- Nie tonuj mi tu teraz – przerwał jej Stark. – Wyglądają... chujowo, ale smakują na pewno tak samo wspaniale, jak miały.

Stark zaczął się krzątać to przy stole, to przy lodówce, niczym profesjonalna pani domu. Gdy Bruce zszedł z góry, zaczął mu pomagać, natomiast Romanoff czuła, że pod podkładem robi się czerwona. Nie doceniła Starka.

Och, jak ona nie doceniła Tony'ego. I jak było jej głupio.

Jednak była Czarną Wdową, więc nie zamierzała dać nic po sobie poznać. Pomagała chłopakom, aż Banner, który tego dnia potrafił wykrzesać z siebie tylko jedną minę, spojrzał wielkimi oczami na złote penisy. Potem na Starka. A potem na Romanoff.

- Smakują bardzo dobrze. Kształt nie ma wpływu na smak – oznajmiła poważnie Nat, jakby nie widziała w tym nic dziwnego.

- A próbowaliście? – zapytał dość trzeźwo Banner, ubrany w czarny garnitur.

- Oczywiście. Są pyszne – odparł Stark z obrażoną miną.

Następny zszedł Loki, który z kolei przywdział minę „nie mów do mnie, nie oddychaj przy mnie, zabiję cię", jednak już wszyscy wiedzieli, że jego serduszko zostało rano zmiękczone przez Thora. Położył swój prezent dla Bucky'ego pod wielką, srebrno-niebieską choinką, po czym usiadł na swoim miejscu. Nie skomentował pierniczków.

Kolejnym panem z góry okazał się jego brat. Thor ubrał się w świąteczny sweter, który dostał od Pepper i według Lokiego wyglądał śmiesznie, lecz według reszty przecudownie. Tak czy inaczej blondyn stanął przed stołem i patrzył podejrzliwie na Nat. Dało wyczuć się napięcie. Nawet Stark stanął przed stołem, nie postawiwszy na nim laufeysonowych pierogów.

- Co się stało? – zapytał Banner, patrząc na Odinsona.

- W sumie nic, ale mam prezent dla Natashy – oznajmił Thor, podchodząc do stołu z wielkim, czerwonym pudełkiem z dziurami po bokach. – Ale chyba byłby niezadowolony, gdyby stał pod choinką.

Kobieta, niczym małe dziecko, podskoczyła do mężczyzny, wyrwała mu pudło, postawiwszy przed jego nogami. Otworzyła, a w jej ramiona wpadła ruda kulka, roztrzepana oraz miaucząca.

- THOR, TO KOT!

- NO KURWA, CHYBA NIE PIES – dodał inteligentnie Loki.

- OJEJU, KOTEK – Bruce zszedł ze swojego miejsca i podbiegł do zwierzaka.

- OMG, NO SERIO, KOT. TO JESZCZE TCHALLI BRAKUJE – dodał mądrze Tony, stawiając w końcu pierogi na stole. – Wesołych, Laufeyson.

- Wesołych, Stark.

Panowie wymienili się mroźnymi spojrzeniami, niemniej po tych krótkich i oszczędnych życzeniach zrozumieli, że póki co ich konflikt pozostał zażegnany. Te krótkie wesołych było wyzwaniem: mieli nie pokłócić się przy stole.

Cóż, nikt nie mógł przewidzieć wigilii koło pierwszej w nocy w Avengers Tower, nawet Wanda...

Potem zszedł Steve, również w swetrze, przy okazji otwierając drzwi pierwszym gościom. Rzecz jasna, traf zapragnął, by otwierał swoim kumplom od głupich pomysłów.

- Wow, Bucky, wyglądasz, jakbyś się kąpał – przywitał go Rogers.

- Bo się kąpał - stanął w jego obronie Sam, wystrojony w czarny garnitur.

- Właśnie, kąpałem się – odparł naburmuszony Bucky w granatowym garniturze. – Masz – dodał, wciskając w ręce Kapitana kompot.

- Ja już postawię tego karpia – obiecał Wilson, idąc do środka.

- Nie wierzę, że go zabiłeś – zaczął Rogers.

- Wal się, Steve – odpowiedział radośnie Falcon. – Cześć wszystkim i wesołych świąt! – wyszczerzył się, kładąc szeroki talerz na stole, a potem pod choinką prezent dla Starka.

- Wow, Bucky, wyglądasz na odświeżonego – powitała mężczyznę Natasha, a ten tylko się uśmiechnął.

- Dzięki – odparł, biorąc komplement na klatę.

- Mówiłem, że jak założysz marynarkę, to będzie git – dodał od siebie Wilson. – Ale faktycznie się kąpał.

Nic nie dodali, gdyż rozbrzmiał kolejny dzwonek. Najbliżej był Sam, więc poszedł otworzyć. Jego oczom ukazała się cudownie prezentująca się Maria oraz odświętnie ubrany Nick, którzy wyglądali, jakby pokłócili się na noże. Fury wcisnął do rąk Wilsona ciężki pakunek.

- Wesołych świąt – dało się słyszeć z ust szefa T.A.R.C.Z.Y, który powiedział to tonem „baczność!". Na szczęście każdy był już przyzwyczajony.

- Nie będę obok niego siedzieć – oznajmiła tylko Hill, wciskając się obok Nat, która pokiwała ze zrozumieniem głową. Postawiła na stole talerz z cudownie wyglądając rybą, natomiast Nick postawił niedbale kluski z makiem.

- Ale żeś się napracował przy tych kluchach, Fury – skomentował Tony.

- Nic. Nie. Mów – odezwała się za niego Hill.

- Wielce rodzinna atmosfera. Niczym w Asgardzie. Tylko Odyna brakuje – dodał zadowolony Loki. Nikt mu nie odpowiedział.

Nikt również nie zauważył, jak na dół przemknęła Wanda, usiadłszy po drugiej stronie Nat. Powinny się wspierać jako jedyne w towarzystwie, poza tym musiała popieścić uroczego kota. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła wystrojonego Petera, przerażonego i podekscytowanego jednocześnie, stawiającego na obrusie prezent, a pod choinką bigos. Maximoff dyskretnie dała mu do zrozumienia, że powinien poprawić kolejność.

Gdy Tony zauważył, że są wszyscy, usiadł przy swoim stole, patrząc na rozmowy, aż wstał i postukał w póki co pusty kieliszek. Wszyscy zerknęli na siebie.

- Od razu zaznaczę, że warto spojrzeć na pierniczki.

Wszyscy spojrzeli, ale tylko Loki zaczął się śmiać, Peter ostatkiem sił powstrzymał się. Reszta jakoś nie wyglądała na zaskoczoną.

- A teraz, moi mili, cóż ja mogę rzec... wesołych świąt! Jedzmy!

I stał się cud – wszyscy jedli, śmiali się, rozmawiali.

Oczywiście oprócz Lokiego. On jedynie jadł, aż w końcu nałożył sobie na talerz swojego pieroga. Nigdy nikomu by się nie przyznał, ale stresował się, jak to zasmakuje. Wziął kęs. I drugi. I trzeci.

- Loki, wspaniałe pierogi – pochwalił go wzruszony Thor, klepiąc brata po plecach.

- Panie Loki, są pyszne! – ucieszył się Peter, biorąc chyba trzeciego z rzędu. Dopiero wtedy przez twarz boga kłamstw przeszedł cień uśmiechu.

- Chujowe te pierniki, ale zajebiste w smaku – skomentował z drugiej strony Sam, na co Bucky zaczął się śmiać jak opętany.

- Doprawdy wysublimowany żart – stwierdził Nick. – Ale są smaczne. Ale najlepsza jest ryba po grecku.

- Boska, panie Fury! – cieszył się Parker.

- Dobra, Fury, nie podlizuj się – skomentowała Maria.

- Czuję napięcie – zażartowała Natasha.

- Później wam...

- ...nie... - przerwał jej Nick.

- OPOWIEM, dziewczyny – zakończyła dobitnie Maria.

- Steve, bardzo dobre uszka – pochwalił przyjaciela Banner, zajadając je na sucho, gdyż nikt nie pomyślał o barszczu.

- A dziękuje. Trochę moich, trochę kupionych – odparł radośnie Rogers.

- No, to tak jak moje śledzie... - odpowiedział Bruce, po czym obaj się zaśmiali.

Tony drugi raz tego wieczoru wstał od stołu.

- Dobrze się bawimy, więc pora na prezenty. A po prezentach pora na alkohol. Parker, pod choinkę.

Peter, zatrwożony i zadowolony jednocześnie, podszedł do drzewka, zaczynając poszukiwania swojego prezentu. Okazało się, że to ten największy z największych. Ostrożnie zaczął go rozpakowywać, jednak gdy ujrzał napis Lego, po prostu rozerwał papier. Opadł na podłogę jak rażony piorunem, ujrzawszy Niszczyciela Imperium.

Maria Hill w końcu spojrzała na Nicka z szacunkiem.

- WOW... TO... wow...

- Ale zajebisty! Podoba ci się? – zapytał Sam, bo nikt inny nie raczył się odzywać.

- To jest... spełnienie moich marzeń!

Wszyscy spojrzeli z dumą na szefa T.A.R.C.Z.Y, który w końcu się uśmiechnął.

Tony natomiast nie oczekiwał niczego wielkiego, więc gdy zobaczył whisky, wyszczerzył się. Tyle że to nie był główny prezent. Do ręki wziął czerwono-złoty album i nie odnalazł tam zdjęć... no, może kilka. Większość miejsca wypełniały artykuły o tym, jak Ironman był fantastyczny, jak Stark był cudowny, i że świat na nich nie zasłużył.

Anthony Edward Stark się wzruszył.

Wilson zajadał karpia w galarecie z taką dumą, że nawet nie słyszał utyskiwań Bucky'ego na to, że ten karp ma za dużo ości.

Steve długo oglądał piękny album pełny historii USA, którą dzięki niemu mógł zgłębić, Maria natychmiast zamieniła swoje srebrne kolczyki na te brylantowe, Wanda uczyniła to samo, przy okazji podziwiając zestaw koreańskich kosmetyków, o którym marzyła, a który sprawiła jej Hill. Loki zachwycał się pięknie zdobionym nożem od Barnesa, a Sam zakładał brzydki, świąteczny sweter od Bucky'ego śmiejąc się jak dziki, by potem płakać w ramię przyjaciela, gdy czytał od niego list na kilkanaście stron. Nick poobserwował swoją zgraję znad świetnie dopasowanych okularów przeciwsłonecznych od Bruce'a, a James podziwiał piękny, elegancki srebrny zegarek od Romanoff. Thor natomiast poprosił o pomoc Tony'ego w ogarnięciu smartfona, który dostał do Rogersa. Gdy Nat bawiła się ze swoim kotem, Bruce zajadał swoje ulubione słodycze, od razu wczytując się w książkę ulubionego autora, którą wręczył mu Parker.

Wszystko wyglądało idealnie, więc Stark postanowił rozlać trochę alkoholu.

Wtem...

Zadzwonił kolejny dzwonek. Wszyscy nagle zamilkli, spojrzawszy na siebie, a potem ich wzrok spoczął na Tonym. Ten tylko wzruszył ramionami i krokiem gwiazdy filmowej ruszył otworzyć.

Dostał prawie zawału, widząc Rhodeya, Clinta oraz Strange'a, kłócących się w drzwiach.

- Też wam życzę wesołych świąt – przerwał im Ironman, jednak Hawkeye nadal krzyczał, więc Tony podszedł do jego zdrowego ucha. – WESOŁYCH ŚWIĄT.

- WESOŁYCH ŚWIĄT, CO SIĘ DRZESZ! SŁYSZĘ CIĘ!

Nikt tego nie skomentował, Tony po prostu wepchał ich do środka. Cała trójka stanęła przed stołem. Wszyscy podejrzliwie na nich zerkali.

- O ci się kłóciliście? – zapytała przytomnie Nat.

- O barszcz! Bo każdy z nas ma barszcz – odparł oburzony Clint.

- Ja mam jeszcze uszka – dodał Rhodes.

- Na Merlina... Jest piętnaście osób, myślę, że każdy barszcz się przyda – podsumował Stephen, magicznie podsuwając sobie krzesło obok kobiet, bo wiedział, że ich w razie czego nie zabije.

- Magik ma rację – zaczął Wilson.

- DOKTOR STRANGE.

- Doktor Magik ma rację – wsparł przyjaciela Barnes.

Stephen wywrócił oczami, jednak już się nie odezwał. Spojrzał na avengersową choinkę, po chwili zadumy wyczarowując piękny śnieg nad drzewkiem. Zachwytom nie było końca...

- Jak w Harrym Potterze! – zapowietrzył się Parker, a Strange powstrzymał się, by nie zamienić go w renifera.

- Słuchaj, stary, przepraszam, ale pomyślałem, że... - zaczął James do Tony'ego, ale ten po prostu go przytulił, zamykając przyjaciela na długą chwilę.

- Cieszę się, że jesteś, Rhodes – mruknął wzruszony Stark.

- Co tu robisz, co z Laurą? - zapytała na słyszące ucho Bartona Natasha.

- Laura jest u matki. Sama rozumiesz.

Rudowłosa, Wanda oraz Maria zaśmiały się, nie pozwalając małemu kotu ściągnąć ze stołu śledzi. Gdy wszyscy zostali usadzeni, rozpoczęła się mniej oficjalna część wigilii...

Około pierwszej w nocy barek Tony'ego wyglądał już bardzo ubogo. Peter, który dostał zgodę na świętowanie z alkoholem od cioci („w takim towarzystwie możesz, lepiej żeby ten pierwszy raz był z takimi ludźmi, a nie gdzieś u podejrzanych kumpli"), leżał, a raczej spał pod choinką, wtulony w swoje lego. Thor, Bruce oraz Clint tańczyli do All I want for Christmas is you, kobieca część plotkowała w samym rogu salonu przy piątej butelce wina. Bucky oraz Sam opracowywali plan zawładnięcia nad światem, natomiast Nick ze łzami wzruszenia słuchał patetycznych opowieści Rogersa i tego, jakimi wielkimi bohaterami to oni nie byli. Stephen, Rhodey i Clint grali w pokera, gdzie Cint mimo niesłyszenia na jedno ucho ogrywał ich, a James wściekał się na Strange'a, że był frajerem i nie umiał korzystać z magii. W akcie zemsty Stephen uśpił Rhodesa na dobre kilka godzin.

Natomiast Loki oraz Tony...

Kompletnie pijani bawili się z kotką Natashy, aż nie znudziło jej się towarzystwo dwóch wujków, więc zwinęła się w kulkę, zasypiając.

Natomiast Loki oraz Tony...

- Ja ci coś powieeem – zaczął Stark, kładąc wolną rękę na ramieniu Laufeysona, gdyż w drugiej trzymał whisky. – Ja ccie w ssumie lubię... męczydupa jesteś, ale luubię cię...

- Ja cie nienawisse, ale cię lubię – czknął Loki, dopijając kieliszek czerwonego wina. Zmartwiony Stark od razu polał mu alkoholu, bo musiał dbać o swojego gościa.

- No i git. Szanuję cię za to, że nie pierdolnąłeś Odyna w łeb. – Tym razem Tony czknął. – Ja bym strzelił w łeb tak, żżżeby mnie wstałłlł...

- No, bo myślimy podobnie...

- Wielkie umysły myślą podobnie...

- Po prostu wiesssz... kocham Thora... i mi go ssszkoda było...

- Jasne, rozumiem, teżżż bym nie dał cierpieć Rhodessssoowiii...

- Naprawdę, magiczne te wasze świętaaa...

- Co nie, Loki... wesołych, staaary...

- Wesołych, Ironmaanie... dobra, polej wina.

Stark radośnie polał czerwone procenty, rozlewając je na zielony golf Lokiego, lecz ten tylko się zaśmiał, po czym obaj uwiesili się na swych ramionach, mówiąc, jak oddanymi przyjaciółmi dla siebie będą i że powinni się wspierać w towarzystwie tak niemądrych ludzi. Laufeyson cieszył się również, że kompletnie zapomniał o swoim planie z wężem.

Jednak świąteczna magia istniała, wpływając również na Asgardczyków.

W międzyczasie Clint oraz Stephen omawiali już wspólnego Sylwestra.

🎄 WESOŁYCH ŚWIĄT~! 🎄

Czy wiecie, co oznacza ta końcówka????

Wybaczcie, jest więcej czarnego humoru niż sądziłam xDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro