Rozdział 2
Tego dnia po pracy spotkałem się z moim kumplem, Łukaszem, który od trzech lat był burmistrzem jednej z podlegnickich dziur, zupełnie bez powodu zwanych uroczo „małymi miasteczkami". Uroczego nie było w nich nic. Łukasz jednak zdawał się lubić swoje zajęcie.
Ale dziś umówiliśmy się na kręgle.
– Wyglądasz na zmarnowanego, Mickey – powiedział już od wejścia. – Przecież dopiero minął poniedziałek. Znowu melanżowałeś cały weekend? – Kumpel spojrzał na mnie pobłażliwie, założył buty, i wybrał tor dla nas. Dogoniłem go szybko.
– W życiu – zaprotestowałem. – Wiesz, że teraz muszę dbać o opinię, bo hieny dziennikarskie szukają na mnie haka po tej sprawie z Żabickim. A przecież on mnie też oszukał.
– No to o co chodzi?
– Cały czas próbuję ugryźć tę rodzinkę. Moim zdaniem, jego żona musi coś wiedzieć, inaczej nie żyłaby sobie tak spokojnie. Mam na nich tytuł egzekucyjny. To musi boleć.
– Ale nie możesz wyrzucić na bruk kobiety z dziećmi w sezonie od października do końca marca – przypomniał mi, biorąc dużą kulę i ważąc ją w ręce.
Przecież wiem, że nie mogę.
– Ej, rozmawiasz z prawnikiem, brachu. I to jednym z najlepszych.
Łukasz zignorował moje przechwałki i rzucił. Ładnie, ale nie zbił wszystkich kręgli. Została mu jedna. Mój kumpel zaklął szpetnie, rozglądają się zaraz czy w pomieszczeniu nie było żadnych jego wyborców. A jak miałby ich niby rozpoznać? Po gębie? Rzucił drugi raz, tym razem zbijając ostatniego kręgla.
– Yes, yes, yes! – Ucieszył się wymownie.
– Ten cytat jest już objęty prawem autorskim przez jednego polityka na szczeblu centralnym, a nawet europejskim – przypomniałem mu. Zachichotał. – Jesteś za krótki w uszach, Łukasz.
– Ja się dopiero rozkręcam – odgryzł się mój kumpel. – Ty mi lepiej powiedz, Mickey, jak chcesz odzyskać trzysta czterdzieści tysięcy plus koszty komornicze z domu, w którym mieszka matka z trójką dzieci? I to na terenie mojej gminy? Wierz mi, będę pilnował tej sprawy.
– Mogę zlecić komornikowi spieniężenie wszystkich sprzętów domowych, które nie są niezbędne do egzystencji. A wierz mi, sporo tego mają.
– Co cię powstrzymuje?
– Nic. Jutro się za to zabiorę – odpowiedziałem, ciskając kulą w stronę kręgli. Zbiłem wszystkie. Strike! Jest szansa na bonus!
– Mickey Mouse, Mickey Mouse... – zaczął skandować Łukasz, wiedząc jak mnie wkurzyć.
Nienawidziłem tej ksywki. Znało ją tylko kilka osób, z którymi przyjaźniłem się w dzieciństwie. Wszystko przez mamę, która czesała mnie tak, że eksponowała ząbek, w który układały się moje włosy na czole. Jak u Myszki Miki. A ponieważ nazywam się Michał Myszkowski... Sami rozumiecie.
Kiedy tylko zacząłem mieć jakikolwiek wpływ na swoją fryzurę, zapuściłem grzywkę i zaczesywałem ją na bok. Dzięki temu, że włosy były dłuższe, nikt nie widział już tego pieprzonego ząbka. Wiedział o nim Łukasz. Wiedziała też Matylda, nasz przyjaciółka z dzieciństwa. Matylda... ile to już lat?
Mati była od nas młodsza o trzy lata, ale była wysoka jak na swój wiek, nosiła krótkie włosy i ubierała się jak chłopak. Kiedyś zaczepiła mnie i Łukasza, jak byliśmy na boisku. My mieliśmy wtedy może dwanaście lat, a ona dziewięć. Rzucała w nas piaskiem i patykami. Miała krótkie włosy i zniszczone ubranie. Złapaliśmy gnojka, chcąc mu przetrzepać skórę, ale okazało się, że to dziewczyna i daliśmy sobie z tym spokój. Za to samo jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się razem bawić. Matylda miała najlepsze pomysły, ale żadnych przyjaciół poza nami. Byliśmy nierozłączni do końca naszej podstawówki, bo Mati wyjechała z Legnicy i poszła do gimnazjum w jakiejś dziurze, a ja poszedłem do liceum z Łukaszem, zwanym przez nas... Już wiem, jak mu dokuczyć!
– Kuleczka! – powiedziałem z najsłodszym wrednym uśmiechem, na jaki mogłem się zdobyć. Łukasz zrobił się czerwony na twarzy.
– To był cios poniżej pasa, brachu! – zaprotestował.
Łukasz nie lubił, jak mu się wypominało, że był dość gruby w dzieciństwie. Ksywkę „Kuleczka" też wymyśliła mu Matylda, żeby nie było. Ta dziewczyna miała na nas ogromny i zgubny wpływ. Miała szelmowskie pomysły, na które my byśmy nie wpadli. Namawiała nas do takich rzeczy, na które normalnie byśmy się nie odważyli. Wiele razy musieliśmy ją kryć i brać winę na siebie, bo Mati miała bardzo surowego ojca, który prał ją za każde przewinienie... nieraz przychodziła do szkoły albo na boisko z siniakami. Teraz, jako dorosły facet i prawnik wiem, że ktoś powinien był zareagować, ale wtedy byłem tylko dzieciakiem.
Dzisiaj wysoki i wysportowany Łukasz ze swoimi jasnymi kudłami i błękitnymi oczami był, jak to się mówi, wcieleniem damskich pragnień, ale wtedy sprawa wyglądała zgoła inaczej. Jako nastolatek miał kompleksy. Kuleczka... Jako dorosły facet, Łukasz mógł mieć kobiet na pęczki. Nawet ja się nie umywałem. On jednak dawał sobie jeszcze rok. Postanowił sobie kiedyś, że kobietę swojego życia pozna najpóźniej w wieku trzydziestu pięciu lat. Fantazję ma ułańską, jak na polityka przystało, trzeba mu przyznać.
– Cóż, kuleczko, czego się nie robi, żeby rozproszyć przeciwnika... – Puściłem oko do przyjaciela i rzuciłem znowu dziesiątkę. Podwójny strike!
– Nie wiem, po co ja w ogóle chodzę z tobą na kręgle – westchnął Łukasz.
– Bo masz w sobie coś z masochisty – odparłem. – Lubisz dostawać po dupie.
– Wybory jakoś wygrałem – żachnął się mój kumpel.
– Współobywatele się na tobie poznali. Jesteś łebski facet, nawet jeśli masz kompleksy jak stąd na Haiti, a przecież od dawna już nie przypominasz kuleczki.
– No, nie przypominam. – Łukasz potarł brodę ręką i zamyślił się. Chyba nawet wiedziałem, o kim. – Ciekawe, co się stało z Matyldą? – Westchnął wtedy znowu, jakby odczytując moje wcześniejsze myśli.
– Też bym chciał wiedzieć, ale nie widzieliśmy jej od dwudziestu lat...
– Ale ten czas zapierdala.
– Za szybko. Dorosłe życie jest do bani! – żachnąłem się.
– I to mówi wielki pan mecenas? – zaśmiał się Łukasz.
– Tak, wielki panie burmistrzu. Mama każe mi szukać żony – zaśmiałem się.
– Co ona, litości nie ma? Żadna by z tobą nie wytrzymała – zarechotał Łukasz.
– Dobrze, że chociaż ty to zauważasz. – Kumpel znał mnie, jak nikt.
– Dobrze, że dałeś się rozproszyć – zachichotał Łukasz, który właśnie wykonał świetny rzut, zdobywając pierwszego strike'a.
– O, ty szujo! Ty się nazywasz przyjacielem? – Udałem oburzenie, po czym zacząłem wydawać z siebie głupie dźwięki. Wiedziałem, że tego nie znosił. Skusił od razu. W następnym rzucie zaliczył tylko połowę kręgli. Skorzystałem z okazji rzuciłem kolejnego strike'a.
Nie wiem, o której wróciłem do domu, ale te kilka godzin w towarzystwie Łukasza dobrze mi zrobiło. Taki emocjonalny reset po dziwnym początku tygodnia. Dobrze mieć przyjaciela. Byłem pewien, że w każdej sytuacji Łukasz stanie po mojej stronie. A ja bym stanął po jego. Byliśmy drużyną pewniaków. Od zawsze i na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro