Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. Tutaj

Chaplin uważnie przyglądała się kartkom, na których pisaliśmy sprawdziany, jakby podejrzewała, że ktoś ściąga. Pewnie miała rację, ale taką osobą nie byłam ani ja, ani mój partner z ławki.

Cały weekend próbowałam wymyślić, kto jest autorem wiadomości do Maxa, ale na mojej liście podejrzanych nie było dosłownie nikogo, chociaż Roxanne usilnie próbowała dowieść, że to Aileen. Oczywiście w to nie wierzyłam.

W akcie desperacji pomyślałam nawet o naszej pani profesor, ale szybko odpędziłam tę niedorzeczność z głowy.

Po dzwonku udałam się szybko pod salę, w której lekcje miał mieć Max, jednak nie dowiedziałam się niczego konkretnego. Wiedzieliśmy tylko, że konto powstało w walentynki.

— Może to Sophia? — zasugerował Roxanne, kiedy nadszedł czas angielskiego. — W końcu się w tobie podkochiwała i może tak chciała was rozdzielić. — nie wiem dlaczego, ale zarumieniłam się na te słowa.

— Niee, ona taka nie jest — zaoponowałam, a później przeskanowałam wzrokiem uczniów w klasie. — Nikt mi nie pasuje.

— Ja mam jedną teorię... — odezwał się nieśmiało Ignacio.

— No mów. — ponagliła go Roxy.

— A co jeśli Max sam to zrobił? — Killian prychnął na tę sugestię.

— Nie zdziwiłoby mnie to ani trochę. — westchnął, a ja się skrzywiłam. Pożałowałabym wtedy wybaczenia mu i to bardzo.

— Dzisiejszą lekcję poświęcimy poezji zagranicznej, a konkretnie... — nikogo nie interesowało paplanie O'Conella i chociaż było mi go żal, sama należałam do winnych.




* * *



Na prośbę pana Moore, zdecydowałam się pojechać z Killianem do jego nowego domu. Było mi miło, że jego dziadek tak bardzo mnie polubił, że aż zamęczał domowników o spotkanie się ze mną.

— Proszę. — Killian otworzył mi drzwi. Musiałam przyznać, że jego ojczym odwalił kawał dobrej roboty, bo to był jeden z piękniejszych domów, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie, żebym widziała ich wiele, ale ten...

— Woah. — wymknęło mi się. Killian się tylko uśmiechnął i poprowadził mnie do Ernesta, wcześniej informując, że jego rodzice będą dopiero późnym wieczorem.

— Dzień dobry, panie Moore. — przywitałam się z radością.

— Nareszcie! — wstał z fotela, podszedł do mnie i mnie objął. — Sprawna z ciebie sztuka — miał na myśli moje kule. Usiadłam na kanapie w salonie, który był okropnie duży i czekałam na nowinki. — Powiem ci, tęsknię za tymi zrzędami.

— Oni za panem też, jestem pewna. — przyznałam szczerze. Ernest był jedną z niewielu osób, które spędzały czas z resztą mieszkańców domu opieki, mimo tego, że zaczął to robić dopiero po moim powrocie.

— A ja nie — zaśmiał się. — Za mało ludzi jest w tym domu. Człowiek się taki samotny czuje.

— Zgadzam się. Trochę ich poniosło — odezwał się Killian. — Oprowadziłbym cię, ale mamy mnóstwo schodów.

— Nie szkodzi. — w głębi serca się bałam, że zaraz zaproponuje noszenie mnie, a tego bym nie przeżyła.

Wypiliśmy z Ernestem herbatę, pogadaliśmy o totalnych pierdołach, a później opowiedział mi o kilku randkach z Melanie, z których chciała uciekać.

To takie smutne, że nie mogłam poznać kobiety, dzięki której mam brata, ale z drugiej strony może tak miało być. Może miałam ją poznać poprzez Ernesta. Nie bez powodu los postawił na mojej drodze Killiana i jego dziadka.

Obejrzałam też album ze zdjęciami, do których Ernest zapodawał anegdotki, głównie stawiające Killiana we wstydliwej sytuacji, ale i tak chętnie słuchałam.

Około godziny szóstej pożegnałam się z Ernestem i byłam w drodze do czerwonego mustanga, kiedy Killian na chwilę zawrócił, bo zapomniał czegoś z pokoju. Cierpliwie czekałam na niego na miejscu pasażera, aż w końcu się zjawił, jednak nie odpalał wozu.

— Daj rękę — podałam mu lewą, chociaż nie miałam pojęcia, o co chodzi. Podwinął rękawy mojej kurtki i swetra, a jego palce na moim nadgarstku sprawiły, że przeszły mnie ciarki, co chyba zauważył, bo rzucił mi szybkie spojrzenie spod rzęs. — Teraz masz dwie. — powiedział z uśmiechem. Zawiązał mi fioletową wstążkę.

— Co ona oznacza? — zainteresowałam się.

— Raka jajnika i bulimię — odparł śmiertelnie poważnie. — Ale nie o to się tutaj rozchodzi — uraczył mnie szerokim uśmiechem. — To twoja własna wstążka, Lara. Symbolizuje ciebie i to, jaka jesteś dzielna.

— Przesadzacie, ja tylko robię to, co muszę. — odchyliłam głowę w tył.

— Nieprawda. Wiele osób na twoim miejscu by się poddało — odpalił silnik. — Dobrze to wiesz, ale skromność nie pozwala ci się przyznać.

— Niech ci będzie. Dokąd jedziemy? — zdziwiłam się, bo nie kierowaliśmy się w stronę mojego domu.

— Znasz już to miejsce — puścił mi oczko. — Zimnem się nie przejmuj. Zadbałem o to.

— Okay. — ufałam mu, dlatego nie miałam żadnych obaw. I miał rację, znałam to miejsce, bo chodziło mu o jego poprzedni dom. A konkretniej o jezioro i łódkę na nim.

— Spokojnie, nie będziemy wypływać. — wyprzedził moje pytanie. Zniknął na chwilę w domu, a później wrócił z przedłużaczem, do którego podpiął trzy koce elektryczne. Jeden dla mnie, drugi dla niego, a na trzecim usiedliśmy przed jeziorem.

— Nie daje mi spokoju ta wiadomość. — wyznałam wreszcie, bo ciążyły mi te słowa.

— Ja gdy o tym myślałem, postanowiłem puścić to w niepamięć — zaskoczyła mnie jego odpowiedź. — Ta osoba na pewno chce, żebyśmy próbowali się dowiedzieć, ale po co tracić na to czas? — spojrzał mi w oczy. — Skoro nikogo więcej, prócz siebie nie potrzebujemy.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co. Miał po prostu rację.

— Jakiś czas temu powiedziałaś, że nie wyszłoby ci z Maxem, bo takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach — odchrząknął. — Zostałem kapitanem, więc... — kąciki jego ust powoli wykrzywiały się w górę. — Mnie chyba nie miałaś na myśli, prawda?

— Jezu, bezpośrednio — odwróciłam wzrok. — Nie, ciebie nie miałam na myśli — przyznałam. — Chociaż muszę ci powiedzieć, że wianuszek dziewczyn, który się wokół ciebie wytwarza z dnia dzień, odkąd cię poznałam, jest trochę przytłaczający.

— Mnie obchodzi tylko jeden kwiat — zapomniałam, jak się oddycha. Denerwowałam się. Bardzo. — Powiedziałem ci tutaj, coś, co nie było prawdą.

— Co masz na myśli? — gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę.

— Nie mógłbym nim być. Chciałem i chcę nim być. — szeptał, a wszystko, co we mnie się zbierało, zaczęło niebezpiecznie wrzeć.

— Killian — przełknęłam ślinę. — Jest jedna rzecz, o której nie wiesz i chyba... chyba to odpowiedni moment, żeby ci powiedzieć — przez stres się jąkałam, ale na szczęście był ze mną normalny chłopak. No, powiedzmy. — Pamiętasz naszą rozmowę o moim pocałunku z Maxem?

— Idealna chwila, na rozmowę o Maxie. — zakpił.

— Czyli pamiętasz — oddychałam płytko i szybko. — Chodzi o to, że on był takim rozczarowaniem głównie z jednego powodu. Wtedy tego nie wiedziałam, ale później już tak. Teraz wiem — skrzyżowaliśmy spojrzenie. — Nie mógłbyś być chłopakiem od dreszczy. Ty nim jesteś, Killian. Byłeś nim dawno i właśnie dlate... — przerwał mi, łącząc nasze wargi w tym, na co tak długo czekałam.

Tym razem jednak poczułam to wszystko, co chciałam czuć. Całą paczkę emocji, którą sobie wymyśliłam, bo tym razem całowała mnie odpowiednia osoba. Moją twarz obejmowała odpowiednia osoba.

— Tutaj — szepnął tuż przy moich ustach, by po chwili znów mnie pocałować. Pozwoliłam sobie wreszcie na wplątanie dłoni w jego włosy i przekonałam się, że są dokładnie tak miękkie, jak sobie wyobrażałam. — Dokończ. — poprosił, kiedy się od siebie oderwaliśmy.

Paliły mnie policzki, a serce biło tak szybko, że miałam wrażenie, że za chwile wyrwie mi się z piersi, ale wiedziałam, że to jest to, że właśnie na to czekałam.

— Dlatego w głębi serca chciałam, żebyś to był ty. Już wtedy. — wyznałam, a on ujął moją dłoń i ścisnął ją, posyłając mi uśmiech.

— Mogę wiedzieć, kiedy? Zorientowałaś się, że powoduję w tobie takie odczucia? — był zaintrygowany.

— Kiedy z tobą tańczyłam na urodzinach... Maxa. — zrobiłam dziwną minę.

— Pomińmy fakt, że wszystko sprowadza się do Falla — potrząsnął głową. — Ja wiedziałem już w Old Oak — wybałuszyłam oczy. — Wiem, wiem — zaśmiał się. — Przeciągana gra, ale wiedziałem też, że tak będzie lepiej. Dla ciebie i dla mnie. Chciałem ci dać czas na oswojenie się z takim gatunkiem, jak ja.

— Dziękuję za wyrozumiałość. — czułam się lekko, wstyd gdzieś się ulotnił.

— Mam nadzieję, że odpowiednio mnie zarekomendujesz mojemu dziadkowi — spojrzał gdzieś w dal, a ja zaczęłam się śmiać. — I że chcesz wziąć czerwonego mustanga, rukolę i mnie w kurtce z naszywkami w pakiecie. — z powrotem patrzył na mnie.

— Masz jakieś wątpliwości? — zmrużyłam oczy.

— Nie, ale chcę to usłyszeć. — stwierdził z nutą nonszalancji.

— W takim razie... owszem, niech będzie. Przeżyję tę rukolę. — westchnęłam teatralnie.

— Grabisz sobie, Rissa. — pokiwał mi palcem przed nosem, a ja dźgnęłam go w żebro.

— Bycie gościem od moich dreszczy nie uprawnia cię do swobodnego wyprowadzania mnie z równowagi. — spiorunowałam go.

— Jestem w tobie zakochany tak bardzo, że możesz mi chyba wybaczyć to przewinienie — sparaliżowało mnie na te słowa i choć wcześniej myślałam, że moje policzki nie przebiorą więcej tego wieczoru czerwonej barwy, tak się właśnie stało. — Spokojnie, nie musisz nic mówić. — objął mnie ramieniem.

— Chcę — stwierdziłam. — Żebyś wiedział, że wystarczy tylko twoje spojrzenie, żeby te dreszcze się pojawiły.

— Nic lepszego chyba nie mogłem dziś już usłyszeć. — znów mnie pocałował, ale w czoło.

A ja miałam mu jeszcze tak wiele do powiedzenia, że nie starczyłoby nam nocy. Jednak wiedziałam, że czeka nas ich mnóstwo i że mam mnóstwo czasu, a moja świeca zapłonęła żywym ogniem.

Ogniem, który nosił imię Killian.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro