Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Nie tutaj

Przegadałam z Janice chyba godzinę, zanim przetransportowałam się do drugiego pomieszczenia, gdzie przesiadywał Ernest.

W przeciwieństwie do staruszki, pan Moore nie posyłał mi współczujących spojrzeń i była to zasługa Killiana. Byłam pewna, że wszystko już mu opowiedział, a Ernest sam wysunął odpowiednie wnioski.

— Lara! — zawołał przyjaźnie. — Właśnie ustalałem z Killianem kolor ścian w moim nowym pokoju! Wiesz, że się stąd wynoszę już w przyszłym tygodniu?

— To wspaniale! — uśmiechnęłam się szeroko. — I jaki to kolor?

— Zielony, oczywiście — powiedział zadowolony. — Nie kryje się za tym żadna ciekawa historia. Ulubionym kolorem Melanie był purpurowy.

— Rzeczywiście dosyć agresywny kolor dla ścian. — przyznałam.

— Czuj się zaproszona w każdym momencie twojego życia.

— Z przyjemnością pana odwiedzę. — zapowiedziałam.

— Chciałaś chyba powiedzieć będę odwiedzać. — poprawił mnie, a ja wymieniłam z Killianem znaczące spojrzenie, lecz moment ten przerwał krzyk niejakiego Alberta.

— Georgia mnie pocałowała! Pocałowała mnie! — wołał radośnie w akompaniamencie śmiechów.

— Zaczynam poważnie wierzyć, że im człowiek starszy, tym głupszy — westchnął Ernest. — Ale wybaczmy. To jego pierwszy pocałunek, a wiadomo jakie one są ważne.

— Są. — odpowiedziałam i chociaż nie chciałam, skrzywiłam się, przywołując w pamięci obraz własnego pierwszego pocałunku.

— Co to za mina?

— Larissa źle wspomina swój. — sprostował za mnie Killian, za co byłam mu wdzięczna.

— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mężczyzna z naszej rodziny nie potrafi odpowiednio pocałować panny? — prawie zakrztusiłam się śliną po tych słowach.

— Dziadku, to nie ja byłem autorem tego rozczarowania. — chłopak był rozbawiony, jednak ja łapałam powietrze. Ernest myślał, że całowałam się z jego wnukiem?

Nie myśl o całowaniu z Killianem. Nie myśl o tym, Lara.

— No, całe szczęście. Inaczej bym się zwiódł — wyznał pan Moore. — Powtórzyłaś to później?

— Nie! — zrobiłam wielkie oczy. — Nigdy — dodałam pospiesznie. — To był zły chłopak.

— Rozumiem — wiedział, o czym mówię, a ta niema aluzja, która później zawisła w powietrzu, prawie mnie udusiła. — Ja się idę udać na drzemkę, a wam dziękuję. — Ernest pokłonił się nam i zostawił samych.

— Dom? — skinęłam twierdząco głową na pytanie Killiana. Odebraliśmy kurtki, zostałam wyniesiona z budynku, zniesiona po schodach i wsadzona do samochodu, a później moje uszy przyjemnie okalał jakiś utwór, którego nie znałam.

Czułam się beztrosko, trochę tak, jak na początku usług szoferskich, jakie świadczył mi wtedy. Brakowało tylko słońca lub deszczu i jego naszywek.

— Lepiej? — zagadnął chłopak, ale na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, więc musiałam wytężyć umysł.

— Znacznie — uśmiechnęłam się pewnie. — Wiedziałam, że to miejsce czyni cuda, ale nie, że aż takie.

— Zawsze to, co kochamy, przynosi ulgę, a ty to miejsce kochasz. Kochasz tych ludzi — mówił, patrząc wciąż na drogę. — Już taka jesteś.

— Wiele osób przynosi mi ulgę. Czy to znaczy, że ich kocham? — uniosłam brew.

— Niekoniecznie — zaśmiał się. — Chociaż biorąc pod uwagę różne typy kochania, może i tak.

Nie odezwałam się już po tym, w ciszy dojechaliśmy pod mój dom, ale absolutnie mi ona nie przeszkadzała.

— Chciałabym cię o coś zapytać. — zdobyłam się na odwagę, kiedy znów wyciągnął mnie z mustanga, a później zaniósł na wózek, który czekał na ganku.

— Pytaj. — zachęcił, kucając. Jednak kiedy tak intensywnie patrzył mi w oczy, obleciał mnie strach i choć było zimni, mnie zrobiło się bardzo ciepło. Wręcz gorąco.

— Dobra, zapomnij — machinalnie machnęłam dłonią. — Nieważne.

— Sheridan, Sheridan... — pokręcił głową. — Pokręcona jesteś.

— A ty spostrzegawczy. — zaczęłam się śmiać.

— Wiem to od momentu, w którym po raz pierwszy usiadłaś przede mną w Conor's Goods i zaczęłaś nawijać o tym, że muszę się zejść z Aileen. — westchnął długo, ścisnął moją dłoń i otworzył mi drzwi.

Chciałam go zapytać o co mu chodziło, mówiąc na imprezie "nie tutaj", ale nie potrafiłam.

— Do zobaczenia, Lara. — pomachał mi, a ja odwzajemniłam ten gest. Cieszyłam się, że rodzice nie rzucili się na niego z zaproszeniem na kolację i że zdołałam pokonać na wózku sama próg, bo to był nie lada wyczyn.



* * *



Była końcówka stycznia, kiedy Roxanne do mnie przyszła z kurczakiem z Conor's oraz lodami, bo obie miałyśmy okres i obie dzień wyolbrzymiania, ale tak działają hormony, więc kobietki, rada na przyszłość, nie przejmujcie się.

Rehabilitacja szła pomyślnie i zgodnie z tym, co mi powiedziano jeszcze przed nowym rokiem i mile mnie to zaskoczyło, bo kiedy coś nam wychodzi, zaczynamy w to bardziej wierzyć i pchamy do przodu.

— Mam już dość Chaplin. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do szkoły, bo wtedy znów będzie mieć problem do ciebie, nie do mnie. — żaliła się moja przyjaciółka.

— Myślisz, że się na ciebie przerzuciła, bo się przyjaźnimy?

— Nie. Przerzuciła się po tym, jak zobaczyła, że na stołówce rozmawiam z Killianem — zażartowała. — Swoją drogą to trochę dziwne, że leci na swojego ucznia.

— Dobrze, że on nie leci na nią, bo choć sensacja byłaby kozacka, ja nie miałabym z Chaplin szans. — wpakowałam do ust potężna porcję ryżu.

— Tak samo myślałaś o Aileen, nie doceniasz się — skarciła mnie. — Kiedy oficjalnie będziesz mogła poruszać się o kulach?

— Podobno w okolicach ósmego lutego. — odparłam z lekkim zawahaniem.

— To świetnie! — ucieszyła się. — Wkręcę cię do kiermaszu walentynkowego, bo nie zdzierżę bycia w nim z Sophią — wywróciła oczami. — Odkąd stało się to, co się stało, jest przewrażliwiona.

— Dziwisz jej się? — spojrzałam za okno. Pogoda nie rozpieszczała.

— Nie, ale mogłaby trochę wyluzować. Ciekawe, jaką Killian ci walentynkę sprezentuje.

— Ile chciałaś tych miłosnych świeczek?

— Nie zmieniaj tematu! — pacnęła mnie w ramię.

— Nie zmieniam — wzruszyłam ramionami. — Nie spodziewam się walentynki. Killian chyba nie jest z tych. — cmoknęłam.

Nasza relacja się nie zmieniła, więc nie wiem, czego oczekiwała Roxy. Nawet się z nim nie widywałam, odkąd odwiózł mnie do domu.

— Ale nikomu nie mów, że będę mogła już wtedy prawdopodobnie chodzić — poprosiłam. — Chcę zrobić ludziom niespodziankę.

— Ludziom? Czy ci ludzie to Killian i Killian? — śmiała się.

— Nie! To Aileen, Killian, Leo, Cade — wymieniałam, a ona jakby zgasła na ostatnie imię. — Co jest?

— Zastanawiam się, że powinnam coś ogarnąć dla Cade'a — podrapała się w tył głowy. — Bo wiesz, to trochę skomplikowane. Niby się przyjaźnimy, flirtujemy czasem, ale nie idziemy dalej i nie wiem. — na jej twarz wpłynął jakiś grymas.

— Stara, wiem co czujesz — przyznałam. — Mam dokładnie tak samo z Rukolożercą. Czasami odnoszę wrażenie, że... mu przeszło. — odchrząknęłam.

— Ty chyba chcesz dostać w łeb tymi kulami, co na ciebie w kącie czekają — zbeształa mnie. — Nie znudził się, idiotko. Po prostu się nie spieszy, zwłaszcza po tym, co się stało. Nie macie wielu okazji do rozmów.

— Może masz rację — zamyśliłam się. — Jest coś, o co chcę go zapytać od dłuższego czasu, ale nie mogę się przemóc.

— Zamieniam się w słuch.

— Tuż przed tym, jak na nas wpadłaś na tej nieszczęsnej imprezie, byliśmy w dosyć niejednoznacznej sytuacji... to znaczy blisko, bardzo — pokręciłam nosem z nerwów. — W pewnym momencie powiedział „nie tutaj". Zastanawiałam się, czy mogło chodzić o...

— JASNE, ŻE TAK! — wyrzuciła ręce w górę. — To chyba oczywiste, że nie chciał cię całować w takim miejscu. Boże, ale on jest genialny.

— Co jest genialnego w tym, że najpierw chciał mnie pocałować mając dziewczynę, a później nie chciał tego zrobić, bo wokół byli ludzie, którzy i tak nic nie widzieli? — zapytałam sfrustrowana.

— Widać, że masz małe pojęcie o życiu nastolatków — pokiwała głową z dezaprobatą. — On chce, żeby ten moment był dla ciebie magiczny. Zwłaszcza po tym, jak wyglądałaś po randce z Maxem. Swoją drogą, ogarnął się z grubsza.

— Dobrze dla niego — stwierdziłam. — Teraz mam obawy, że kiedy już nadejdzie ten magiczny moment, będę miała takie... hmm, no nie wiem? Wreszcie?

— Gadasz głupoty. Zobaczysz, będziesz zachwycona.

— Mówisz tak, jakbyś wiedziała, kiedy to się stanie. — przyjrzałam jej się badawczo, ale nie miała pojęcia, co rozpoznałam po jej źrenicach, które ani trochę się nie zmieniły.

— Świeczki odbiorę dzień przed kiermaszem.

— I to niby ja zmieniam temat. — wróciłam do obżerania się kurczakiem, żeby później przejść do lodów. Kawowych, rzecz jasna.



_________________________

Wiem, że rozdziały aktualnie pojawiają się zupełnie losowo, ale życie pisze różne scenariusze c; mam nadzieję, że wybaczycie mi to odstępstwo od regularności

PS: do końca pozostały tylko cztery rozdziały

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro