35. Nie tutaj
Przegadałam z Janice chyba godzinę, zanim przetransportowałam się do drugiego pomieszczenia, gdzie przesiadywał Ernest.
W przeciwieństwie do staruszki, pan Moore nie posyłał mi współczujących spojrzeń i była to zasługa Killiana. Byłam pewna, że wszystko już mu opowiedział, a Ernest sam wysunął odpowiednie wnioski.
— Lara! — zawołał przyjaźnie. — Właśnie ustalałem z Killianem kolor ścian w moim nowym pokoju! Wiesz, że się stąd wynoszę już w przyszłym tygodniu?
— To wspaniale! — uśmiechnęłam się szeroko. — I jaki to kolor?
— Zielony, oczywiście — powiedział zadowolony. — Nie kryje się za tym żadna ciekawa historia. Ulubionym kolorem Melanie był purpurowy.
— Rzeczywiście dosyć agresywny kolor dla ścian. — przyznałam.
— Czuj się zaproszona w każdym momencie twojego życia.
— Z przyjemnością pana odwiedzę. — zapowiedziałam.
— Chciałaś chyba powiedzieć będę odwiedzać. — poprawił mnie, a ja wymieniłam z Killianem znaczące spojrzenie, lecz moment ten przerwał krzyk niejakiego Alberta.
— Georgia mnie pocałowała! Pocałowała mnie! — wołał radośnie w akompaniamencie śmiechów.
— Zaczynam poważnie wierzyć, że im człowiek starszy, tym głupszy — westchnął Ernest. — Ale wybaczmy. To jego pierwszy pocałunek, a wiadomo jakie one są ważne.
— Są. — odpowiedziałam i chociaż nie chciałam, skrzywiłam się, przywołując w pamięci obraz własnego pierwszego pocałunku.
— Co to za mina?
— Larissa źle wspomina swój. — sprostował za mnie Killian, za co byłam mu wdzięczna.
— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że mężczyzna z naszej rodziny nie potrafi odpowiednio pocałować panny? — prawie zakrztusiłam się śliną po tych słowach.
— Dziadku, to nie ja byłem autorem tego rozczarowania. — chłopak był rozbawiony, jednak ja łapałam powietrze. Ernest myślał, że całowałam się z jego wnukiem?
Nie myśl o całowaniu z Killianem. Nie myśl o tym, Lara.
— No, całe szczęście. Inaczej bym się zwiódł — wyznał pan Moore. — Powtórzyłaś to później?
— Nie! — zrobiłam wielkie oczy. — Nigdy — dodałam pospiesznie. — To był zły chłopak.
— Rozumiem — wiedział, o czym mówię, a ta niema aluzja, która później zawisła w powietrzu, prawie mnie udusiła. — Ja się idę udać na drzemkę, a wam dziękuję. — Ernest pokłonił się nam i zostawił samych.
— Dom? — skinęłam twierdząco głową na pytanie Killiana. Odebraliśmy kurtki, zostałam wyniesiona z budynku, zniesiona po schodach i wsadzona do samochodu, a później moje uszy przyjemnie okalał jakiś utwór, którego nie znałam.
Czułam się beztrosko, trochę tak, jak na początku usług szoferskich, jakie świadczył mi wtedy. Brakowało tylko słońca lub deszczu i jego naszywek.
— Lepiej? — zagadnął chłopak, ale na początku nie zrozumiałam, o co chodzi, więc musiałam wytężyć umysł.
— Znacznie — uśmiechnęłam się pewnie. — Wiedziałam, że to miejsce czyni cuda, ale nie, że aż takie.
— Zawsze to, co kochamy, przynosi ulgę, a ty to miejsce kochasz. Kochasz tych ludzi — mówił, patrząc wciąż na drogę. — Już taka jesteś.
— Wiele osób przynosi mi ulgę. Czy to znaczy, że ich kocham? — uniosłam brew.
— Niekoniecznie — zaśmiał się. — Chociaż biorąc pod uwagę różne typy kochania, może i tak.
Nie odezwałam się już po tym, w ciszy dojechaliśmy pod mój dom, ale absolutnie mi ona nie przeszkadzała.
— Chciałabym cię o coś zapytać. — zdobyłam się na odwagę, kiedy znów wyciągnął mnie z mustanga, a później zaniósł na wózek, który czekał na ganku.
— Pytaj. — zachęcił, kucając. Jednak kiedy tak intensywnie patrzył mi w oczy, obleciał mnie strach i choć było zimni, mnie zrobiło się bardzo ciepło. Wręcz gorąco.
— Dobra, zapomnij — machinalnie machnęłam dłonią. — Nieważne.
— Sheridan, Sheridan... — pokręcił głową. — Pokręcona jesteś.
— A ty spostrzegawczy. — zaczęłam się śmiać.
— Wiem to od momentu, w którym po raz pierwszy usiadłaś przede mną w Conor's Goods i zaczęłaś nawijać o tym, że muszę się zejść z Aileen. — westchnął długo, ścisnął moją dłoń i otworzył mi drzwi.
Chciałam go zapytać o co mu chodziło, mówiąc na imprezie "nie tutaj", ale nie potrafiłam.
— Do zobaczenia, Lara. — pomachał mi, a ja odwzajemniłam ten gest. Cieszyłam się, że rodzice nie rzucili się na niego z zaproszeniem na kolację i że zdołałam pokonać na wózku sama próg, bo to był nie lada wyczyn.
* * *
Była końcówka stycznia, kiedy Roxanne do mnie przyszła z kurczakiem z Conor's oraz lodami, bo obie miałyśmy okres i obie dzień wyolbrzymiania, ale tak działają hormony, więc kobietki, rada na przyszłość, nie przejmujcie się.
Rehabilitacja szła pomyślnie i zgodnie z tym, co mi powiedziano jeszcze przed nowym rokiem i mile mnie to zaskoczyło, bo kiedy coś nam wychodzi, zaczynamy w to bardziej wierzyć i pchamy do przodu.
— Mam już dość Chaplin. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do szkoły, bo wtedy znów będzie mieć problem do ciebie, nie do mnie. — żaliła się moja przyjaciółka.
— Myślisz, że się na ciebie przerzuciła, bo się przyjaźnimy?
— Nie. Przerzuciła się po tym, jak zobaczyła, że na stołówce rozmawiam z Killianem — zażartowała. — Swoją drogą to trochę dziwne, że leci na swojego ucznia.
— Dobrze, że on nie leci na nią, bo choć sensacja byłaby kozacka, ja nie miałabym z Chaplin szans. — wpakowałam do ust potężna porcję ryżu.
— Tak samo myślałaś o Aileen, nie doceniasz się — skarciła mnie. — Kiedy oficjalnie będziesz mogła poruszać się o kulach?
— Podobno w okolicach ósmego lutego. — odparłam z lekkim zawahaniem.
— To świetnie! — ucieszyła się. — Wkręcę cię do kiermaszu walentynkowego, bo nie zdzierżę bycia w nim z Sophią — wywróciła oczami. — Odkąd stało się to, co się stało, jest przewrażliwiona.
— Dziwisz jej się? — spojrzałam za okno. Pogoda nie rozpieszczała.
— Nie, ale mogłaby trochę wyluzować. Ciekawe, jaką Killian ci walentynkę sprezentuje.
— Ile chciałaś tych miłosnych świeczek?
— Nie zmieniaj tematu! — pacnęła mnie w ramię.
— Nie zmieniam — wzruszyłam ramionami. — Nie spodziewam się walentynki. Killian chyba nie jest z tych. — cmoknęłam.
Nasza relacja się nie zmieniła, więc nie wiem, czego oczekiwała Roxy. Nawet się z nim nie widywałam, odkąd odwiózł mnie do domu.
— Ale nikomu nie mów, że będę mogła już wtedy prawdopodobnie chodzić — poprosiłam. — Chcę zrobić ludziom niespodziankę.
— Ludziom? Czy ci ludzie to Killian i Killian? — śmiała się.
— Nie! To Aileen, Killian, Leo, Cade — wymieniałam, a ona jakby zgasła na ostatnie imię. — Co jest?
— Zastanawiam się, że powinnam coś ogarnąć dla Cade'a — podrapała się w tył głowy. — Bo wiesz, to trochę skomplikowane. Niby się przyjaźnimy, flirtujemy czasem, ale nie idziemy dalej i nie wiem. — na jej twarz wpłynął jakiś grymas.
— Stara, wiem co czujesz — przyznałam. — Mam dokładnie tak samo z Rukolożercą. Czasami odnoszę wrażenie, że... mu przeszło. — odchrząknęłam.
— Ty chyba chcesz dostać w łeb tymi kulami, co na ciebie w kącie czekają — zbeształa mnie. — Nie znudził się, idiotko. Po prostu się nie spieszy, zwłaszcza po tym, co się stało. Nie macie wielu okazji do rozmów.
— Może masz rację — zamyśliłam się. — Jest coś, o co chcę go zapytać od dłuższego czasu, ale nie mogę się przemóc.
— Zamieniam się w słuch.
— Tuż przed tym, jak na nas wpadłaś na tej nieszczęsnej imprezie, byliśmy w dosyć niejednoznacznej sytuacji... to znaczy blisko, bardzo — pokręciłam nosem z nerwów. — W pewnym momencie powiedział „nie tutaj". Zastanawiałam się, czy mogło chodzić o...
— JASNE, ŻE TAK! — wyrzuciła ręce w górę. — To chyba oczywiste, że nie chciał cię całować w takim miejscu. Boże, ale on jest genialny.
— Co jest genialnego w tym, że najpierw chciał mnie pocałować mając dziewczynę, a później nie chciał tego zrobić, bo wokół byli ludzie, którzy i tak nic nie widzieli? — zapytałam sfrustrowana.
— Widać, że masz małe pojęcie o życiu nastolatków — pokiwała głową z dezaprobatą. — On chce, żeby ten moment był dla ciebie magiczny. Zwłaszcza po tym, jak wyglądałaś po randce z Maxem. Swoją drogą, ogarnął się z grubsza.
— Dobrze dla niego — stwierdziłam. — Teraz mam obawy, że kiedy już nadejdzie ten magiczny moment, będę miała takie... hmm, no nie wiem? Wreszcie?
— Gadasz głupoty. Zobaczysz, będziesz zachwycona.
— Mówisz tak, jakbyś wiedziała, kiedy to się stanie. — przyjrzałam jej się badawczo, ale nie miała pojęcia, co rozpoznałam po jej źrenicach, które ani trochę się nie zmieniły.
— Świeczki odbiorę dzień przed kiermaszem.
— I to niby ja zmieniam temat. — wróciłam do obżerania się kurczakiem, żeby później przejść do lodów. Kawowych, rzecz jasna.
_________________________
Wiem, że rozdziały aktualnie pojawiają się zupełnie losowo, ale życie pisze różne scenariusze c; mam nadzieję, że wybaczycie mi to odstępstwo od regularności
PS: do końca pozostały tylko cztery rozdziały
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro