34. Pani Smutna
Niewiele pamiętałam z powrotu ze szpitala z uwagi na fakt nafaszerowania lekami. Wiedziałam, że rozmawiałam z Roxy, że przyszedł Killian i że dzisiaj miało się zebrać u nas kilka osób, żeby powitać nowy rok.
— Poradzisz sobie? — zapytała szybko mama, kiedy zabierała z kuchni klucze, a ja konsumowałam owsiankę.
— Też cię kocham. — odparłam, szukając wzrokiem ratunku w Ignacio, ale tego nigdzie nie było.
— Wrócimy we wtorek. — pocałowała mnie w czoło i z uśmiechem wybiegła na swoich szpilkach.
Kiedyś marzyłam, żeby nauczyć się na nich chodzić, a los zabrał mi to marzenie sprzed nosa. Bolało, bardzo bolało.
Próbowałam zachować pozory radości, w końcu wszyscy żyją, ale...
Właśnie, ale.
Miałam ochotę krzyczeć, trzaskać talerzami i płakać, aby z tego płaczu dojść do potwornego bólu głowy, który próbowałabym zabić denną tabletką z paracetamolem.
— Lara? — Ignacio pstryknął mi przed nosem palcami, a ja spostrzegłam ze zdziwieniem, że łyżka, która służyła do jedzenia, leży na podłodze. Wgapiłam się w nią i resztki owsianki pod nią, automatycznie przypominając sobie upadek ze schodów.
— Tak? — zamrugałam kilka razy, żeby odpędzić łzy.
— Wiesz, że możesz mi się wygadać — westchnął, a później podniósł łyżkę i posprzątał wszystko za mnie. — Cały pobyt w szpitalu się nie odzywałaś na ten temat. Jestem tutaj. — spojrzał mi prosto w oczy.
— Wiem — potwierdziłam. — Wiem... — powtórzyłam, a później rozryczałam się niczym bóbr.
Ignacio natychmiast zareagował, obtaczając mnie swoimi chudymi ramionami i szepcząc, że wszystko się ułoży.
— Czuję się jak kozioł ofiarny... — wymamrotałam, pociągając nosem. — Całe moje życie starałam się być dobrą osobą, nawet kiedy było tragicznie i dostaję w zamian to? Czym zasłużyłam na takie coś. — rozłożyłam ręce bezradnie.
— Niczym, Lara — odparł spokojnie. — To totalnie niesprawiedliwe, że cię to spotkało, ale nie można z tym nic zrobić — wzruszył ramionami. — Byłem z tobą poprzednio, jestem teraz i będę zawsze. Nie jesteś sama, przejdziemy przez to razem. Jak zwykle — uśmiechnął się ciepło. — Otrzyj łzy, trzeba się przygotować na przyjęcie gości, Rissa. — zgromiłam go wzrokiem za to, ale ostatecznie wybuchnęłam śmiechem.
— Co mam przygotować? Obsypać wózek brokatem? — żachnęłam się.
— Możemy obsypać twój wózek brokatem. Leo na pewno będzie zachwycony twoim strojem.
* * *
— Przyszłam się najebać. — oświadczyła bezceremonialnie Roxanne, stając w progu mojego domu z butelką szampana w ręce. Ciekawe, komu go podwędziła.
— Jakoś mnie to nie dziwi — zdobyłam się na uśmiech, szczery. — Ty też? — skierowałam się do Leo, który przyszedł w fioletowo-żółtym garniturze.
— Ja też — potwierdził ze śmiechem, a później zaświeciły mu się oczy. — Genialny pomysł z tym brokatem! — wyminął mnie.
— Cześć, Lara. — Cade wyglądał na przejętego.
— Nie stójcie wszyscy tak w tych drzwiach jak słupy soli. — zbeształ ich mój brat. Zaskoczyła mnie obecność Alastara, bo nikt o nim nie wspominał, co zauważył chyba Killian, bo zaraz pospieszył z wyjaśnieniem.
— Nie miałem serca go zostawiać w domu — położył dłoń na lewej piersi. — A tak naprawdę miałem, ale ty byś mnie za to zlinczowała. — złapał mój wózek i zaczął pchać w stronę salonu.
— W takim razie Aileen ma parę — puściłam dziewczynie oczko, a ona wywróciła oczami na ten komentarz. Alastar za to próbował ukryć uśmiech. — No, Killian. Nabrałeś wprawy w pchaniu wózków przez ten wolontariat. — pochwaliłam go, a reszta zaczęła się śmiać.
Każdy zajął swoje miejsce, wymieniając się rozmowami, bo przecież przez święta nikt się z nikim za bardzo nie widział, a ja choć czułam ulgę, jednocześnie zalewała mnie fala niepokoju.
— Współczuję — usłyszałam tuż przy uchu. — Słyszałem, co się stało — sprostował Alastar. — I resztę twojej historii. Jesteś dzielna.
— Dziękuję, ale myślę, że wyolbrzymiasz — zaśmiałam się nerwowo. — Nie jestem dzielna. Chcę po prostu żyć — przeniosłam wzrok na Aileen. — Cieszę się, że nic ci nie jest.
— Ja, że cię wybudzili. Dopóki tam byłam, codziennie przychodziłam, żeby na ciebie popatrzeć i wiem, jak to dziwnie brzmi, ale chciałam się odwdzięczyć za to, jak ty pilnowałaś mnie, kiedy obie leżałyśmy — powiedziała z pogodnym uśmiechem. — Tamten wieczór zdecydowanie będzie niezapomniany, ale wyjmijmy ten moment z pamięci dla własnego dobra.
— Zgadzam się — rozmasowałam czoło. Bolała mnie głowa. — I tak w ogóle — podniosłam głos, żeby wszyscy mnie słyszeli. — dzięki wielkie, że tu jesteście.
— Nie ma za co.
— No co ty, Lara.
— Jasna sprawa.
Wszyscy chórem zaczęli odpowiadać.
Nie byłam jakaś zaangażowana w konwersacje toczące się pod moim nosem przez cały wieczór, ale nikt nie próbował nawet mnie do tego zmuszać. Czułam, że przez wózek mam taryfę ulgową i jednocześnie sprowadzało mnie to do roli ofiary, której nie chciałam grać, a dostałam ją po raz drugi.
Pragnęłam, żeby to wszystko okazało się koszmarem, z którego się wkrótce wybudzę, ale pragnienia były niczym w obliczu tego, co realne, a realnym faktem było to, że kiedy wybiła północ, nie mogłam wstać razem z resztą i z radością krzyknąć Szczęśliwego Nowego Roku.
— Chodźmy zobaczyć fajerwerki. — powiedziała podniecona Roxanne. Po cichu westchnęłam, bo nie chciałam żeby znów musiał ktoś mnie pchać, albo żebym ich spowalniała, jednak nie chciałam również wprowadzać ponurego nastroju, skoro wszyscy się tak dobrze bawili.
— Wiem, wiem. Coraz bliżej do grobu, bo kolejny rok minął, stąd ta mina — Killian cmoknął z dezaprobatą, patrząc na mnie z góry, bo już stał. Mimowolnie delikatnie uniosłam kąciki ust, bo mnie rozbawił. — Zobaczmy te rozświetlone niebo, ale bez twoje brokatowego pojazdu. — dodał i z tą samą łatwością, jak za każdym poprzednim razem, podniósł mnie.
— Dlaczego to robisz? — zapytałam, bo bałam się współczucia. Miałam go dość.
— Bo obejrzysz je stojąc, Lara. Powitasz nowy rok na własnych nogach. — wyniósł mnie przed dom i posadził na ziemi. Przez chwilę bałam się, że upadnę, ale przecież cały czas mnie trzymał. Pewnie i stabilnie trzymał ręce pod moimi pachami, splatając je przed sobą, a głowę oparł na mojej.
Cudownie było móc podziwiać te kolory, które cyklicznie rozpryskiwały się na tle gwiazd i cudownie było mieć wokół siebie takich ludzi.
Patrzyłam, jak Ignacio łapie za rękę Leo, a ten posyła mu najpiękniejszy uśmiech. Jak Cade ciągle skubie Roxy w ramię za jej plecami, a ta odwraca się i uderza go w ramię, a kiedy jej irytacja osiągnęła apogeum, zaatakowała jego włosy, kompletnie je rozwalając. Alastar na stówę serwowała Aileen jakąś gadkę na podryw, bo ta kręciła głową z niedowierzaniem, jednocześnie się kłopocząc.
— Wszystko w porządku? — szepnął Killian tak, że tylko ja mogłam to usłyszeć.
— Jest cudownie — odpowiedziałam całkiem szczerze. — Martwię się tylko o twoje ręce. Nie ważę mało, Killian.
— Moim rękom nic nie będzie — zapewnił. — Janice bardzo chce się z tobą zobaczyć. — oznajmił nagle. — Obiecałem, że cię do niej przywiozę. Jak się na to zaopatrujesz?
— Skoro już jej obiecałeś, nie można tej obietnicy złamać — zastanowiłam się chwilę. — Pójdziemy pieszo? Znaczy, ty pójdziesz, ja będę pchana. — sprostowałam.
— Przywiozę — powtórzył. — Moim czerwonym mustangiem, Lara.
— Jak chcesz do zrobić? — czułam się trochę jak niemowlę, kiedy tak zwisałam przy nim.
— Tak samo, jak teraz — zaśmiał się. — Będę cię nosił. Nie chcę, żebyś większość czasu zanim wstaniesz sama, kojarzyła z tym, co sprawia, że się nie uśmiechasz. Smutek ci nie pasuje, nie możesz być Panią Smutną.
— Dobra, to ci wyszło — przyznałam ze śmiechem. — Jesteś niemożliwy. — dodałam z obawy, że pomyśli, że z jego wypowiedzi obchodziło mnie tylko to, co powiedział na końcu.
— Zimno! — krzyknęła Roxanne, zanim zdecydowała się wrócić do domu, ale kiedy nas zobaczyła, poruszyła wymownie brwiami i zaczęła się szczerzyć.
— Odniosę cię z powrotem, zanim usłyszysz jakiś niezręczny tekst. — stwierdził Killian i po chwili znalazłam się w środku, na moim brokatowym wózku.
Leo namówił wszystkich do śpiewania starych piosenek, przez co poprawił mi się bardzo humor, ale myśli zajmowałam jednak spotkanie z Janice, bo w głębi serca czułam, że wiele mi to pomoże.
* * *
— Nie mogę uwierzyć, że mama się na to zgodziła. — powiedziałam, kiedy Killian zatrzymał samochód przed domem opieki. Odpięłam pas i zaczekałam, aż chłopak wysiądzie, żeby mnie wyciągnąć.
— Potrafię być przekonujący. — mrugnął do mnie porozumiewawczo. Po tym, jak wniósł mnie do środka, Lucy obdarzyła mnie szerokim uśmiechem i skinęła głową na wózek, który na mnie czekał.
Killian posadził mnie na nim, a później zabrał nasze kurtki i odłożył na wieszak. Od razu pokierował mnie prosto do Janice.
— Dziecko moje... — drżały jej dłonie i broda, kiedy mnie zobaczyła. Zalana łzami przyciągnęła do swojej piersi moją głowę i ucałowała ją.
— Zostawię was. — wtrącił Killian i odszedł, zapewne do Ernesta, którego również chciałam zobaczyć.
— Przykro mi, kochanie — Janice odsunęła się ode mnie i usiadła naprzeciw. — Przykro mi, że dobre oko cię nie ochroniło. Nie zasłużyłaś na to.
— Och Janice. Już tyle razy to słyszałam, że zaczynam mieć powoli dosyć — odparłam. — Jasne, czuję się pokrzywdzona, ale cóż. — wzruszyłam ramionami. — Świat nigdy nie był i nie będzie sprawiedliwy.
— Los wybrał cię ponownie tylko dlatego, że wiedział jaką jesteś silną osobą, że znowu sobie z tym poradzisz i pokonasz tę przeszkodę z podniesioną głową. Taka właśnie jesteś, Larisso. Dobra i silna. — uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Dziękuję — czułam, jak spada ze mnie jakiś ciężar. — Potrzebowałam tego.
— Do usług, serce moje — puściła mi oczko. — To chyba nie na zawsze...? — skierowała wzrok na wózek.
— Nie, nie — uspokoiłam ją. — Lekarze powiedzieli, że mój mózg zapomniał, jak ich używać — klepnęłam delikatnie nogę. — ale przy dobrych wiatrach święto zakochanych będę mogła spędzać bez wózka. Niewiele z tego rozumiem, ale wierzę, że właśnie tak będzie.
— Na pewno tak będzie! — klasnęła w dłonie. — I ja już chyba wiem, z kim te walentynki spędzisz... — przysunęła się do mnie. — Opowiadaj.
— Nie mam o czym. — zalałam się rumieńcem.
Zdałam sobie wtedy sprawę, że gdyby nie upadek ze schodów, ten miesiąc mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Na imprezie Killian coś zaczął i nie dane mu było tego skończyć, a przez moje zdrowie wydawało mi się, że nie chce tego kontynuować, żeby mnie nie nadwyrężać.
Z drugiej strony przyszedł do mnie w piątek, przywiózł mnie dziś tutaj i to, co powiedział o moim smutku...
Poczułam, jak niebezpiecznie drga mi serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro