Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Warzywo

Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo się załamałam w chwili, w której mama wreszcie odważyła mi się powiedzieć to, czego najbardziej bałam się usłyszeć.

Larissa, twoje nogi... — dudniło mi w głowie. Nawet nie musiała kończyć, żebym zrozumiała.

Zalałam się łzami i poprosiłam, żeby wyszli. Musiałam zostać sama, potrzebowałam się oswoić z myślą, że znów będę przykuta do wózka.

Spędziłam w szpitalu prawie cztery tygodnie, bo lekarze trzymali mnie w śpiączce ponad dwa, a opieka po niej się przedłużała. Tym sposobem zafundowałam rodzicom święta w szpitalu, przez co nie mogłam sobie wybaczyć. Gdybym nie była tak uparta...

Nie rozumiałam dlaczego rodzice nie pozwolili Roxanne i Killianowi mnie odwiedzić, ale nie miałam siły tego roztrząsać. Nadszedł dzień mojego wypisu, ale nie potrafiłam się nim cieszyć. Cały czas myślałam o tym, jaka byłam głupia i o Aileen, mimo tego, że jej mama cały czas zapewniała mnie, że nic jej nie jest. Wyszła dużo wcześniej, o własnych nogach i choć nie powinnam, cholernie jej zazdrościłam.

— Pan Huster jest skłonny zorganizować wizyty zaraz po nowym roku — mówiła mama, pchając mój wózek. Ja na kolanach trzymałam torbę ze swoimi rzeczami. Huster był moim psychologiem po poprzednim wypadku. — Może w środy? Albo we wtorki, wtedy najwcześniej kończymy pracę z tatą. — ciągnęła.

— Mamo.

— Wolisz czwartki? O! Czwartki i wtorki, a w środy i piątki rehabilitacja.

— Mamo, proszę cię. — szeptałam, powstrzymując łzy.

— Chyba nie chcesz zajmować sobie weekendów? — zapytała z oburzeniem.

— Jezu, przestań! — spiorunowałam ją, kiedy dotarłyśmy do recepcji, gdzie musiałyśmy załatwić całą papierologię.

— Chcę tylko zapewnić ci wszystko, czego potrzebujesz... — powiedziała, kiedy skończyła coś podpisywać.

— Na razie zapewniasz mi ból głowy — sarknęłam, chociaż na to nie zasłużyła. — Przepraszam. — zreflektowałam się. Kucnęła przede mną i wysiliła się na pokrzepiający uśmiech.

— Skarbie, wiem. Wiem, że jest ci ciężko, ale tym razem to nie będą trzy lata. Słyszałaś diagnozę. Walentynki spędzisz na spacerze — pocieszała mnie. — Tylko krótkim, musisz uważać. — upomniała mnie.

Nie kontynuowałam tej dobijającej rozmowy, w ciszy sama dojechałam do samochodu, przy którym czekał tata. Droga do domu wydawała się okropnie długa i cały czas chciało mi się płakać.

— Zostawię was. — powiedziała mama, kiedy byłam już w domu, wjechałam do salonu i ujrzałam oblicze mojej przyjaciółki, bo obecność Ignacio była oczywista.

— Lara... — rozczuliła się na mój widok, objęła mnie i trwałyśmy tak dłuższą chwilę. — Tak mi przykro, kochana. To jakieś zrządzenie losu, że znów cię to spotyka — odsunęła się ode mnie. — Ale hej, jesteś warzywkiem tylko w połowie. — dźgnęła mnie palcem w żebra, a ja chociaż próbowałam się nie roześmiać, zrobiłam to.

Pierwszy raz od wybudzenia się zaśmiałam.

— Co z Sophią? — zdałam sobie sprawę, że ani razu o nią nie zapytałam, a przecież to całe nieszczęście wydarzyło się w jej domu.

— No tak w dużym skrócie, to przypał na całego był. Policja i tak dalej, a my pod wpływem — jej usta wykrzywiły się w jakimś grymasie. — Nie wracajmy do tego, to było okropne. Kiedy zobaczyłam, jak leżysz u stóp tych schodów, serce mi stanęło, a kiedy nie odpowiadałaś na słowa Killiana, musiałam przywołać się do porządku, żeby wezwać pomoc.

— A więc to był Killian... — przypomniałam sobie dłonie pod moją głową. — Co z nim? — bałam się zadać tego pytania, co chyba rozbawiło trochę mojego brata i Roxy.

— Jedyny tam zachowywał zimną krew, a wierz mi, ciężko było. Leo nie mógł się opanować — odpowiedział Ignacio. — Obwiniał się też trochę, że pozwolił ci tam iść, ale skutecznie mu przetłumaczyłem, że jak ty coś sobie wymyślisz, to nawet izolatka cię nie powstrzyma. — parsknęłam śmiechem.

— Jesteście tematem numer jeden w szkole z Aileen. Cały czas ktoś o was pytał. Dzień w dzień — lamentowała Roxanne. — Miałam już tego dość. Nawet Chaplin rozmawiała o tobie z Killianem.

— Dlaczego go tutaj nie ma? — moja śmiałość chyba ich trochę zaskoczyła, jednak musiałam to wiedzieć.

— Nie mógł — westchnęła moja przyjaciółka. — Musiał pomóc ojczymowi z nowym domem, lada chwila się przecież tam wprowadzają — sprostowała. — Kiedy Janice o ciebie zapytała, byłam skłonna ją okłamać, bo bałam się, że dostanie zawału. Ale wie — oblizała usta. — Ernest też.

— Masakra — wypuściłam powietrze z ust. — Chwilę przed tym rozmawiałam z Aileen o Sylwesterze. To super mamy nowy rok. — był trzydziesty grudnia, dlatego rzuciłam takim komentarzem.

— Ważne, że wszystko się dobrze skończyło. — odparł Ignacio.

— Wszystko — klepnęłam delikatnie koło wózka, ale nie zwrócili na to uwagi, albo udawałam, że tego nie zrobili. — Czy jest szansa, że któreś z was zaniesie mnie do pokoju? Wolałabym tam spędzać czas.

— Oczywiście. — Ignacio od razu mnie podniósł i pokierował się na schody, zaraz za nim Roxanne z moim wózkiem. Poprosiłam też brata, żeby przyniósł mi coś do picia i jedzenia i wyjaśnił rodzicom, że nie mam ochoty na rozmowy z nimi. Chciałam zostać ze swoimi świeczkami i poparzyć palce woskiem.



* * *



Nastał wieczór, kiedy skończyłam świąteczne świeczki, których nie mogłam wcześniej zrobić. Sprawdziłam godzinę i z radością odkryłam, że Killian do mnie pisał.

KILLIAN:

Podobno odzyskałaś telefon? Wesołych świąt z opóźnieniem c:

JA:

Podziwiam optymizm

KILLIAN:

Narzekasz, Bilbo

Zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu. Tak dawno nie słyszałam tego przezwiska, a raczej ksywki.

JA:

Nie byłoby ci tak wesoło na moim miejscu

Westchnęłam, odkładając telefon na biurko. Czułam się okropnie. Nie mogłam przeboleć faktu, że odebrano mi to, o co tak długo walczyłam.

— Wiem. — odwróciłam gwałtownie głowę na dźwięk jego głosu. Byłam bliska płaczu. Chciałam wstać i do niego podbiec, ale nie mogłam. Nie mogłam tego zrobić, mimo że poderwałam się z miejsca, zapominając o swojej niepełnosprawności.

— Hej, hej, hej... — szybko do mnie podszedł. — Spokojnie — uśmiechnął się ciepło. — Spokojnie. — złapał moje ręce.

— Przepraszam. — wyrzuciłam z siebie, patrząc prosto w jego czekoladowe oczy.

— Za co ty mnie przepraszasz? Na łeb upa... — zatrzymał się, kiedy uświadomił sobie, że prawie powiedział coś, co niekoniecznie było odpowiednie. — Nie masz za co.

— Przepraszam, że olałam twoje słuszne obawy. Gdyby nie to, teraz mogłabym wstać i cię przytulić. — mówiłam przez łzy.

— Nadal możesz wstać i mnie przytulić. — powiedział pewnie, po czym po prostu mnie podniósł i oparł o swoją pierś. Wtuliłam głowę w jego tors, pozwalając moim łzom wypłynąć.

Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie chciałam być znów kaleką, nie kiedy... kiedy zaczęło się między nami coś rodzić.

Złapał mnie wpół i przeniósł na łóżko, żebyśmy mogli siedzieć obok siebie, ale wciąż mnie obejmował, głaszcząc mnie po włosach.

— Bardzo się wystraszyłem, kiedy dotarło do mnie, co się stało — szeptał. — To była najgorsza rzecz, jakiej byłem świadkiem.

Rzeczywiście musiał to bardzo odczuć. W końcu nie spadłam tylko ja, ale również dziewczyna, którą kiedyś kochał.

— Miałem ochotę rozkwasić winowajcę jak jabłko, ale przecież to był wypadek — tłumaczył. — Nie martw się, jestem na bieżąco z twoim zdrowiem. Codziennie pytałem o ciebie Ignacio. Nie tylko dla siebie, ale też dla mojego dziadka — uśmiechnęłam się przez jego słowa. — To niesprawiedliwe. Gdybym mógł, zamieniłbym się z tobą.

— Przestań — skarciłam go. — Ja ciebie nie dałabym rady przenosić — rozbawiłam go. Pociągnęłam nosem i otarłam łzy. — Jakim cudem moi rodzice wpuścili cię tutaj o takiej porze? — zapytałam, bo w zasadzie dochodziła jedenasta.

— Twój tata mnie uwielbia, mama też — odparł nonszalancko. — Przez te cztery tygodnie zdążyłem się wkupić w ich łaski. — dodał, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem.

— Co ty im powiedziałeś? — bałam się odpowiedzi, ale musiałam wiedzieć.

— Nic. Myślę, że ta sympatia to zasługa mojego samochodu, ale w głównej mierze mojej babci — pstryknął mnie w nos. — Przyjechałem tylko na chwilę, żeby cię zobaczyć. Musisz odpocząć. — westchnął.

— Chciałabym, żebyś został — przyznałam. — Było mi tak bardzo źle w szpitalu bez was. Tęskniłam, nie chcę zostawać sama.

— Wiem, Lara — wstał, aby znów przede mną kucnąć. — Obiecuję, że zamęczę cię swoją osobą w niedzielę. — oznajmił, szczerząc się.

— W niedzielę? Przecież to sylwester, powinieneś się bawić, a nie zajmować warzywem. — wywrócił oczami na moją uwagę.

— Bardzo lubię warzywa, na przykład rukolę — zabawnie poruszył brwiami. — Wszyscy spędzamy sylwestra tutaj. Twoi rodzice wyjeżdżają, przekonał ich Ignacio, że sobie poradzimy. Ufają nam najwyraźniej i mają podstawy, bo nie spuszczę cię z oka.

— Jak to wszyscy tutaj... — nie wierzyłam, że to się dzieje.

— Ty, Roxanne, Igo, Cade, Leo, Aileen, ja — wyliczał na palcach. — Noo, przydałby się ktoś dla Aileen, bo nie ma pary.

— Po co jej para? — wybałuszyłam oczy, ale kiedy zobaczyłam jego uśmiech, zrozumiałam. — Idiota. — pokręciłam głową.

— Może — zgodził się. — Za to jaki wspaniały idiota — puścił mi oczko. — Dobranoc, Lara. — pocałował mnie w czoło.

Jezuśku słodki, dostałam całusa w czoło.

A kiedy wyszedł, jeszcze długo czułam zapach jego perfum. 






________________________________

Rozdział z dużym opóźnieniem, wiem! Aczkolwiek dzień w dzień byłam w pracy i nie miałam czasu :((

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro