33. Warzywo
Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo się załamałam w chwili, w której mama wreszcie odważyła mi się powiedzieć to, czego najbardziej bałam się usłyszeć.
— Larissa, twoje nogi... — dudniło mi w głowie. Nawet nie musiała kończyć, żebym zrozumiała.
Zalałam się łzami i poprosiłam, żeby wyszli. Musiałam zostać sama, potrzebowałam się oswoić z myślą, że znów będę przykuta do wózka.
Spędziłam w szpitalu prawie cztery tygodnie, bo lekarze trzymali mnie w śpiączce ponad dwa, a opieka po niej się przedłużała. Tym sposobem zafundowałam rodzicom święta w szpitalu, przez co nie mogłam sobie wybaczyć. Gdybym nie była tak uparta...
Nie rozumiałam dlaczego rodzice nie pozwolili Roxanne i Killianowi mnie odwiedzić, ale nie miałam siły tego roztrząsać. Nadszedł dzień mojego wypisu, ale nie potrafiłam się nim cieszyć. Cały czas myślałam o tym, jaka byłam głupia i o Aileen, mimo tego, że jej mama cały czas zapewniała mnie, że nic jej nie jest. Wyszła dużo wcześniej, o własnych nogach i choć nie powinnam, cholernie jej zazdrościłam.
— Pan Huster jest skłonny zorganizować wizyty zaraz po nowym roku — mówiła mama, pchając mój wózek. Ja na kolanach trzymałam torbę ze swoimi rzeczami. Huster był moim psychologiem po poprzednim wypadku. — Może w środy? Albo we wtorki, wtedy najwcześniej kończymy pracę z tatą. — ciągnęła.
— Mamo.
— Wolisz czwartki? O! Czwartki i wtorki, a w środy i piątki rehabilitacja.
— Mamo, proszę cię. — szeptałam, powstrzymując łzy.
— Chyba nie chcesz zajmować sobie weekendów? — zapytała z oburzeniem.
— Jezu, przestań! — spiorunowałam ją, kiedy dotarłyśmy do recepcji, gdzie musiałyśmy załatwić całą papierologię.
— Chcę tylko zapewnić ci wszystko, czego potrzebujesz... — powiedziała, kiedy skończyła coś podpisywać.
— Na razie zapewniasz mi ból głowy — sarknęłam, chociaż na to nie zasłużyła. — Przepraszam. — zreflektowałam się. Kucnęła przede mną i wysiliła się na pokrzepiający uśmiech.
— Skarbie, wiem. Wiem, że jest ci ciężko, ale tym razem to nie będą trzy lata. Słyszałaś diagnozę. Walentynki spędzisz na spacerze — pocieszała mnie. — Tylko krótkim, musisz uważać. — upomniała mnie.
Nie kontynuowałam tej dobijającej rozmowy, w ciszy sama dojechałam do samochodu, przy którym czekał tata. Droga do domu wydawała się okropnie długa i cały czas chciało mi się płakać.
— Zostawię was. — powiedziała mama, kiedy byłam już w domu, wjechałam do salonu i ujrzałam oblicze mojej przyjaciółki, bo obecność Ignacio była oczywista.
— Lara... — rozczuliła się na mój widok, objęła mnie i trwałyśmy tak dłuższą chwilę. — Tak mi przykro, kochana. To jakieś zrządzenie losu, że znów cię to spotyka — odsunęła się ode mnie. — Ale hej, jesteś warzywkiem tylko w połowie. — dźgnęła mnie palcem w żebra, a ja chociaż próbowałam się nie roześmiać, zrobiłam to.
Pierwszy raz od wybudzenia się zaśmiałam.
— Co z Sophią? — zdałam sobie sprawę, że ani razu o nią nie zapytałam, a przecież to całe nieszczęście wydarzyło się w jej domu.
— No tak w dużym skrócie, to przypał na całego był. Policja i tak dalej, a my pod wpływem — jej usta wykrzywiły się w jakimś grymasie. — Nie wracajmy do tego, to było okropne. Kiedy zobaczyłam, jak leżysz u stóp tych schodów, serce mi stanęło, a kiedy nie odpowiadałaś na słowa Killiana, musiałam przywołać się do porządku, żeby wezwać pomoc.
— A więc to był Killian... — przypomniałam sobie dłonie pod moją głową. — Co z nim? — bałam się zadać tego pytania, co chyba rozbawiło trochę mojego brata i Roxy.
— Jedyny tam zachowywał zimną krew, a wierz mi, ciężko było. Leo nie mógł się opanować — odpowiedział Ignacio. — Obwiniał się też trochę, że pozwolił ci tam iść, ale skutecznie mu przetłumaczyłem, że jak ty coś sobie wymyślisz, to nawet izolatka cię nie powstrzyma. — parsknęłam śmiechem.
— Jesteście tematem numer jeden w szkole z Aileen. Cały czas ktoś o was pytał. Dzień w dzień — lamentowała Roxanne. — Miałam już tego dość. Nawet Chaplin rozmawiała o tobie z Killianem.
— Dlaczego go tutaj nie ma? — moja śmiałość chyba ich trochę zaskoczyła, jednak musiałam to wiedzieć.
— Nie mógł — westchnęła moja przyjaciółka. — Musiał pomóc ojczymowi z nowym domem, lada chwila się przecież tam wprowadzają — sprostowała. — Kiedy Janice o ciebie zapytała, byłam skłonna ją okłamać, bo bałam się, że dostanie zawału. Ale wie — oblizała usta. — Ernest też.
— Masakra — wypuściłam powietrze z ust. — Chwilę przed tym rozmawiałam z Aileen o Sylwesterze. To super mamy nowy rok. — był trzydziesty grudnia, dlatego rzuciłam takim komentarzem.
— Ważne, że wszystko się dobrze skończyło. — odparł Ignacio.
— Wszystko — klepnęłam delikatnie koło wózka, ale nie zwrócili na to uwagi, albo udawałam, że tego nie zrobili. — Czy jest szansa, że któreś z was zaniesie mnie do pokoju? Wolałabym tam spędzać czas.
— Oczywiście. — Ignacio od razu mnie podniósł i pokierował się na schody, zaraz za nim Roxanne z moim wózkiem. Poprosiłam też brata, żeby przyniósł mi coś do picia i jedzenia i wyjaśnił rodzicom, że nie mam ochoty na rozmowy z nimi. Chciałam zostać ze swoimi świeczkami i poparzyć palce woskiem.
* * *
Nastał wieczór, kiedy skończyłam świąteczne świeczki, których nie mogłam wcześniej zrobić. Sprawdziłam godzinę i z radością odkryłam, że Killian do mnie pisał.
KILLIAN:
Podobno odzyskałaś telefon? Wesołych świąt z opóźnieniem c:
JA:
Podziwiam optymizm
KILLIAN:
Narzekasz, Bilbo
Zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu. Tak dawno nie słyszałam tego przezwiska, a raczej ksywki.
JA:
Nie byłoby ci tak wesoło na moim miejscu
Westchnęłam, odkładając telefon na biurko. Czułam się okropnie. Nie mogłam przeboleć faktu, że odebrano mi to, o co tak długo walczyłam.
— Wiem. — odwróciłam gwałtownie głowę na dźwięk jego głosu. Byłam bliska płaczu. Chciałam wstać i do niego podbiec, ale nie mogłam. Nie mogłam tego zrobić, mimo że poderwałam się z miejsca, zapominając o swojej niepełnosprawności.
— Hej, hej, hej... — szybko do mnie podszedł. — Spokojnie — uśmiechnął się ciepło. — Spokojnie. — złapał moje ręce.
— Przepraszam. — wyrzuciłam z siebie, patrząc prosto w jego czekoladowe oczy.
— Za co ty mnie przepraszasz? Na łeb upa... — zatrzymał się, kiedy uświadomił sobie, że prawie powiedział coś, co niekoniecznie było odpowiednie. — Nie masz za co.
— Przepraszam, że olałam twoje słuszne obawy. Gdyby nie to, teraz mogłabym wstać i cię przytulić. — mówiłam przez łzy.
— Nadal możesz wstać i mnie przytulić. — powiedział pewnie, po czym po prostu mnie podniósł i oparł o swoją pierś. Wtuliłam głowę w jego tors, pozwalając moim łzom wypłynąć.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie chciałam być znów kaleką, nie kiedy... kiedy zaczęło się między nami coś rodzić.
Złapał mnie wpół i przeniósł na łóżko, żebyśmy mogli siedzieć obok siebie, ale wciąż mnie obejmował, głaszcząc mnie po włosach.
— Bardzo się wystraszyłem, kiedy dotarło do mnie, co się stało — szeptał. — To była najgorsza rzecz, jakiej byłem świadkiem.
Rzeczywiście musiał to bardzo odczuć. W końcu nie spadłam tylko ja, ale również dziewczyna, którą kiedyś kochał.
— Miałem ochotę rozkwasić winowajcę jak jabłko, ale przecież to był wypadek — tłumaczył. — Nie martw się, jestem na bieżąco z twoim zdrowiem. Codziennie pytałem o ciebie Ignacio. Nie tylko dla siebie, ale też dla mojego dziadka — uśmiechnęłam się przez jego słowa. — To niesprawiedliwe. Gdybym mógł, zamieniłbym się z tobą.
— Przestań — skarciłam go. — Ja ciebie nie dałabym rady przenosić — rozbawiłam go. Pociągnęłam nosem i otarłam łzy. — Jakim cudem moi rodzice wpuścili cię tutaj o takiej porze? — zapytałam, bo w zasadzie dochodziła jedenasta.
— Twój tata mnie uwielbia, mama też — odparł nonszalancko. — Przez te cztery tygodnie zdążyłem się wkupić w ich łaski. — dodał, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem.
— Co ty im powiedziałeś? — bałam się odpowiedzi, ale musiałam wiedzieć.
— Nic. Myślę, że ta sympatia to zasługa mojego samochodu, ale w głównej mierze mojej babci — pstryknął mnie w nos. — Przyjechałem tylko na chwilę, żeby cię zobaczyć. Musisz odpocząć. — westchnął.
— Chciałabym, żebyś został — przyznałam. — Było mi tak bardzo źle w szpitalu bez was. Tęskniłam, nie chcę zostawać sama.
— Wiem, Lara — wstał, aby znów przede mną kucnąć. — Obiecuję, że zamęczę cię swoją osobą w niedzielę. — oznajmił, szczerząc się.
— W niedzielę? Przecież to sylwester, powinieneś się bawić, a nie zajmować warzywem. — wywrócił oczami na moją uwagę.
— Bardzo lubię warzywa, na przykład rukolę — zabawnie poruszył brwiami. — Wszyscy spędzamy sylwestra tutaj. Twoi rodzice wyjeżdżają, przekonał ich Ignacio, że sobie poradzimy. Ufają nam najwyraźniej i mają podstawy, bo nie spuszczę cię z oka.
— Jak to wszyscy tutaj... — nie wierzyłam, że to się dzieje.
— Ty, Roxanne, Igo, Cade, Leo, Aileen, ja — wyliczał na palcach. — Noo, przydałby się ktoś dla Aileen, bo nie ma pary.
— Po co jej para? — wybałuszyłam oczy, ale kiedy zobaczyłam jego uśmiech, zrozumiałam. — Idiota. — pokręciłam głową.
— Może — zgodził się. — Za to jaki wspaniały idiota — puścił mi oczko. — Dobranoc, Lara. — pocałował mnie w czoło.
Jezuśku słodki, dostałam całusa w czoło.
A kiedy wyszedł, jeszcze długo czułam zapach jego perfum.
________________________________
Rozdział z dużym opóźnieniem, wiem! Aczkolwiek dzień w dzień byłam w pracy i nie miałam czasu :((
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro