Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Soczek

Rozjuszona nieustannymi próbami odwiedzenia mnie od pójścia na ślepą imprezę przez Killiana, po prostu przestałam się do niego odzywać, niczym rozwydrzone dziecko.

Zwyczajnie mnie irytował.

— Gotowa? — Ignacio zajrzał do mojego pokoju z szerokim uśmiechem, w ręce trzymając piłeczkę do tenisa ziemnego, którą zazwyczaj wyładowywał stres. Tylko czym on się tak stresował?

A może nie docierał do niego fakt, że babcia Killiana maczała palce w jego adopcji?

Trudno mi określić, jak zareagował na tę informację. Odnosiłam wrażenie, że był skołowany, tylko nie znałam powodu takiego stanu.

— Nie widzisz? — rzuciłam wyzywająco, prezentując dłonią swój strój.

— No tak średnio, Risa. — rzuciłam w niego pobliską poduszką z łóżka, bo to zdrobnienie naprawdę doprowadzało mnie do szału.

Po co miałam się odstawiać nie wiadomo jak na imprezę, na której każdy będzie miał zakryte oczy? Założyłam zwykle jasne jeansy i szary sweter, który odsłaniał jedno ramię. Włosy upięłam w niski koczek.

— Dobra, zachowaj dla siebie te uwagi. Nie interesują mnie — pokazałam mu środkowy palec. — Ignacio, mogę cię o coś zapytać? — zmieniłam ton na poważny, przybierając zmartwioną minę. On także spochmurniał.

— Jasne. — ułożył usta w wąska kreskę.

— Co się stało? Odkąd powiedziałam ci o Melanie, jesteś jakiś nieswój. — podeszłam do niego, a on zrobił kilka kółek wzrokiem.

— Bo widzisz, Lara... ja wiem, kto był odpowiedzialny za utrudnianie naszym rodzicom tej całej adopcji — zdziwił mnie, ale milczałam, czekając na kontynuację. — Nie wszystkie babcie są takie wspaniałe — sprostował. — Po prostu trochę mi smutno, że osoba, która całe życie miała gdzieś moją biologiczną matkę, chciała mi odebrać was. Nic więcej.

— To przykre — przyznałam. — Chodź tu do mnie — zamknęłam go w objęciach. — Mam najlepszego brata na świecie, a mama i tata syna. — powiedziałam radośnie, na co się uśmiechnął, co zauważyłam, kiedy już się od niego odsunęłam.

— Ja mam najlepszą siostrę — odparł cicho. — Chodźmy, Killian już czeka z Roxanne. — jęknęłam na jego imię. — Co to za reakcja?

— Powiedzmy, że mamy z Killianem mały zgrzyt. — najbardziej wymijająca odpowiedź, na jaką było mnie stać.

Zbiegłam ze schodów ochoczo i razem z Ignacio szybko ucałowaliśmy rodziców, aby później wyjść z domu i zająć swoje miejsca w czerwonym mustangu.

— Jak daleko mieszka Sophia? — zagadnęłam na dzień dobry.

— Na totalnym zadupiu. Gdzieś pod Old Oak. — odparła Roxy, prychając przy tym nieznacznie, a ja posłałam jej spojrzenie pełne rozbawienia.

— Dogadujesz się z moim dziadkiem? — zapytał Killian. — On też podziela twoją sympatię do Old Oak.

— Przykro mi, ale w starciu z Larą nie mam szans, mimo tego, że ona Old Oak u w i e l b i a. — wyrecytowała, a ja westchnęłam długo na ten komentarz.

— Ach tak? — Killian zerknął na mnie z ukosa, a w jego tęczówkach tańczyły iskierki.

— O czym ja nie wiem? — wtrącił się Ignacio, łapiąc fotel, na którym siedziałam i wkładając głowę między mnie, a Killiana.

— O niczym — położyłam dłoń na jego twarzy i odepchnęłam go w tył, słysząc przy tym śmiech Moore'a. — No co?

— Nic, nic — nadal się śmiał. — Miło wiedzieć, że uwielbiasz Old Oak.

— Jezu. — wzniosłam oczy ku niebu, a resztę trasy się nie odzywałam. Za to reszta towarzystwa miała niezły ubaw z tego miasta, głównie przez mój wypad do niego z Killianem.

Nie rozumiałam tylko, co ich w tym tak bawiło.



* * *



Myślałam, że będę miała okazję rozejrzeć się po domu Sophi i mniej więcej zapamiętać, co gdzie jest, jednak moje oczy zostały zakryte już na wejściu, przez co miałam małe problemy z koordynacją ruchów i chcąc uchronić się od upadku, szybko złapałam się pierwszej lepszej rzeczy.

Okazała się nią kurtka Killiana.

— O tym mówiłem. — powiedział, udzielając mi wyraźnej reprymendy.

— Co jest, Lara? Już się wywracasz? — zachichotała Roxanne, chociaż sama idąc, zmacała przy tym mnie.

— Poradzę sobie, przestańcie się ze mnie wyśmiewać. — fuknęłam.

— To dlaczego wciąż mnie trzymasz? — dogryzł mi Killian. Błyskawicznie go puściłam i oddaliłam się w rytm muzyki, wpadając prosto w czyjąś klatkę piersiową.

— Chudy, wysoki, koszula. Leo? — zrobiłam szybką analizę.

— Naprawdę pierwszą osobą, na którą natrafiasz, jest chłopak twojego brata? Nie wróżę ci szczęścia, Lara. — zażartował, a ja postanowiłam udać się dalej, trzymając przed sobą ręce niczym zombie i badając dokładnie wszystko wokół mnie.

Zaintrygowałam się, kiedy moje palce napotkały cudze i splotły się, aby zacząć tańczyć. Poczułam zapach goździków i cynamonu, ale nie miałam pojęcia, kto jest przede mną.

— Na początku byłem sceptycznie nastawiony do pomysłu Sophi, ale teraz dochodzę do wniosku, że to daje duże pole do popisu — zdębiałam, uświadamiając sobie, że właścicielem tego głosu jest pieprzony Max Fall. — A ty jak się bawisz?

— Zważając na to, że to ty, aktualnie średnio. — burknęłam i go puściłam, ale złapał mnie znów i pociągnął w swoją stronę.

— Zaczekaj, Lara — odchrząknął. — Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, absolutnie nic, ale jestem winny ci przeprosiny. I to takie ogromne, chociaż wiem, że wybaczenie mi jest ostatnią rzeczą, o jakiej myślisz.

Powiedzieć, że byłam w szoku, to mało.

— Durne chustki, czekaj — zdjął najpierw moją, później swoją. — Przepraszam. Stałaś się przypadkową ofiarą moich problemów.

Czy ja widziałam skruchę w tych niebieskich oczach? Tak, jego przeprosiny były szczere.

— Zraniłeś mnie bardzo, Max. Powiedziałeś rzeczy, które nie mieszczą mi się do tej pory w głowie i chciałeś... — urwałam, przypominając sobie ten okropny wieczór.

— Nie do końca tak było — przełknął ślinę. — Umawiałem się z tobą na początku, bo naprawdę chciałem cię poznać. Sprawy zaczęły się komplikować, kiedy zagroziła mi utrata pozycji kapitana. Chłopaki zaczęli na mnie donosić trenerowi i ubzdurzyli sobie durny pomysł, dzięki któremu mieli mi odpuścić — mówił poważnie. — Miałem cię przelecieć i zmieszać z błotem i chociaż to zrobiłem, nie mam ani kapitana, ani ciebie — posłał mi słaby uśmiech. — Wybrali cię tylko dlatego, że wiedzieli, że z tobą wychodzę. Wiem, że to potworne, że jestem egoistą, ale uświadomiłem to sobie dopiero po fakcie i jest mi wstyd. Nikt nie powinien cię potraktować tak, jak ja to zrobiłem.

— Przynajmniej żałujesz. Widzę to. — chociaż słowa te ciężko przechodziły mi przez gardło, nie potrafiłam długo chować urazy.

— Naprawdę przepraszam — powtórzył. — Wiem, że to nic nie zmieni. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że w życiu bym cię nie wykorzystał. Chciałem cię tylko nastraszyć i liczyłem na to, że ktoś usłyszy, to co mówiłem w namiocie, żeby przekazać dalej. Miałem ci to później wytłumaczyć, jednak nie sądziłem, że sprawy się tak potoczą i... głupio mi strasznie, to marne usprawiedliwienie. Kierowałem się tylko i wyłącznie swoimi pobudkami, tracąc szansę na świetną relację. Jestem idiotą, wiem to — zaśmiał się bez krzty wesołości. — Roxy słusznie mnie uderzyła i ma dziewczyna niezły cios — dodał, tym razem żartem. — Nie wierz, w to, co ci nagadałem. Jesteś ładna i nie potrzebujesz żadnych poprawek, a twoje nogi nie są żadną przeszkodzą w czymkolwiek. Żałuję, że to wszystko zrobiłem.

— Nie masz racji — zaoponowałam. — To wiele zmienia. Fakt, to co zrobiłeś jest karygodne i będę zlinczowana za to, ale... — wyciągnęłam do niego dłoń. — Maxie Fall, możemy wejść na neutralny grunt i przestać patrzeć na siebie jak wrogowie. — uśmiechnęłam się ciepło.

W głębi serca czułam, że tak należy, że każdy zasługuje na kolejną szansę, a jeśli miałam się przyczynić do tego, żeby pomóc mu stać się lepszym człowiekiem, byłam również skłonna go rozgrzeszyć, chociaż wiedziałam, że długo będzie miał u mnie przerąbane.

— Masz złote serce, Sheridan — uścisnął moją dłoń, a jego oczy z chłodnego odcienia niebieskiego zmieniły się w pogodny błękit. — A Killian na pewno doceni je bardziej, niż ja. Już to zrobił. — mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja automatycznie zalałam się rumieńcem.

— O czym ty mówisz... — rozejrzałam się, napotykając smutne spojrzenie wcześniej wspomnianego chłopaka. — O nie. — szepnęłam. Na sto procent opacznie zrozumiał tę sytuację.

— Nie oszukujemy! — skarciła nas Sophia i przypilnowała, żebyśmy oboje z Maxem założyli opaski z powrotem.

Pokierowałam się w miejsce, w którym wcześniej stał Killian, ale nigdzie nie wyczuwałam znajomych naszywek. Odsłoniłam nawet trochę opaskę, żeby ogarnąć, czy tam w ogóle jest, jednak nigdzie go nie było.

— Naprawdę, Killian? — mówiłam sama do siebie. Nie pasowało mi do niego odstawianie takich cyrków. Raczej kierował się rozsądkiem i preferował rozmowę.



* * *



Minęły dwie godziny, a ja nadal nie miałam pojęcia, gdzie się podziewa Pan Uciekinier. Za to kilka dziewczyn próbowało do mnie zarywać i zaliczyłam poszukiwana Roxanne z Cade'm, chociaż odnosiłam wrażenie, że ona celowo mu umyka.

Zrezygnowana wymacałam ścianę, żeby dzięki niej dostać się do kąta i odetchnęłam z ulgą, kiedy napotkałam na swojej drodze mięciutki fotel, na którym nikt nie siedział. Sama go zajęłam i rozkoszowałam się taką zwykłą czynnością, jak siedzenie na tyłku.

Nagle ktoś delikatnie sięgnął do mojego kolczyka, po czym oklapł na ramieniu fotela.

— Dobrze, że je założyłaś. Nie chciałem oszukiwać. — usłyszałam głos Killiana. Odruchowo jednak sprawdziłam, czy to na pewno on, ale czując pod palcami naszywki, uspokoiłam się.

Co do kolczyków — założyłam te, które od niego dostałam.

— Chodziłeś i sprawdzałeś wszystkim uszy? — roześmiałam.

— Można tak powiedzieć. — odparł zmieszany.

— Killian, gdzie cię, do cholery wcięło? Szukałam cię dwie godziny. — sarknęłam.

— Szukałaś mnie? — brzmiał na zdziwionego. — Myślałem, że świetnie się bawisz z Fallem.

— Na litość boską — odchyliłam głowę w tył, zderzając się brutalnie z oparciem. — Jesteś zazdrosny? — milczał. — Nie wierzę. Jesteś — potwierdziłam samej sobie. — Killian, którego znam, pogadałby ze mną, albo rzucił jakimś żartem, nie chował przede mną.

— O czym w takim razie wy rozmawialiście? — miałam wrażenie, że jest zły.

— Przepraszał mnie, za to, co odwalił. Nic więcej — sprostowałam. — Postanowiłam dać mu szansę i się pogodziliśmy.

— To tak... nie wyglądało — odparł smutno. — Nie, kiedy zdjąłem opaskę, żeby cię znaleźć, Larissa.

— Domyśliłam się, co sobie pomyślałeś — powiedziałam szczerze. — Może nie uwierzysz, ale w tamtym momencie mówił o tobie. — przeczesałam włosy dłonią. Wcześniej zgubiłam gdzieś gumkę, która je utrzymywała w ryzach.

— Co tobą kierowało, skoro mu to wszystko wybaczyłaś? — złagodził ton.

— Prawda — wzruszyłam ramionami, chociaż nie mógł tego widzieć. — Powiedział mi prawdę i szczerze żałował. Tyle. — wstałam z zamiarem poszukania czegoś do picia, oczywiście potykając się o własne nogi.

— Odnoszę wrażenie, że robisz to specjalnie. — szepnął, kiedy po raz kolejny mnie złapał. Trzymał mnie za łokcie, a skoro nadal siedział na oparciu, teraz jego głowa była na wysokości mojej.

— C-co? — wydukałam niepewnie.

— To. — puścił mnie na chwilę, by po chwili znów mnie złapać, jednak to znacznie zmniejszyło odległość między nami.

— Nieprawda — speszyłam się. — Za dużo sobie wyobrażasz — zbeształam go, poprawiając się tak, żebym mogła stać samodzielnie. — A teraz pozwól, że odnajdę jakiś soczek. — poprosiłam, jednak nie przewidziałam, że Killian wpadnie na tak głupi pomysł i podetnie mi nogę tylko po to, żeby znów mnie złapać i pociągnąć w swoją stronę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro