31. Soczek
Rozjuszona nieustannymi próbami odwiedzenia mnie od pójścia na ślepą imprezę przez Killiana, po prostu przestałam się do niego odzywać, niczym rozwydrzone dziecko.
Zwyczajnie mnie irytował.
— Gotowa? — Ignacio zajrzał do mojego pokoju z szerokim uśmiechem, w ręce trzymając piłeczkę do tenisa ziemnego, którą zazwyczaj wyładowywał stres. Tylko czym on się tak stresował?
A może nie docierał do niego fakt, że babcia Killiana maczała palce w jego adopcji?
Trudno mi określić, jak zareagował na tę informację. Odnosiłam wrażenie, że był skołowany, tylko nie znałam powodu takiego stanu.
— Nie widzisz? — rzuciłam wyzywająco, prezentując dłonią swój strój.
— No tak średnio, Risa. — rzuciłam w niego pobliską poduszką z łóżka, bo to zdrobnienie naprawdę doprowadzało mnie do szału.
Po co miałam się odstawiać nie wiadomo jak na imprezę, na której każdy będzie miał zakryte oczy? Założyłam zwykle jasne jeansy i szary sweter, który odsłaniał jedno ramię. Włosy upięłam w niski koczek.
— Dobra, zachowaj dla siebie te uwagi. Nie interesują mnie — pokazałam mu środkowy palec. — Ignacio, mogę cię o coś zapytać? — zmieniłam ton na poważny, przybierając zmartwioną minę. On także spochmurniał.
— Jasne. — ułożył usta w wąska kreskę.
— Co się stało? Odkąd powiedziałam ci o Melanie, jesteś jakiś nieswój. — podeszłam do niego, a on zrobił kilka kółek wzrokiem.
— Bo widzisz, Lara... ja wiem, kto był odpowiedzialny za utrudnianie naszym rodzicom tej całej adopcji — zdziwił mnie, ale milczałam, czekając na kontynuację. — Nie wszystkie babcie są takie wspaniałe — sprostował. — Po prostu trochę mi smutno, że osoba, która całe życie miała gdzieś moją biologiczną matkę, chciała mi odebrać was. Nic więcej.
— To przykre — przyznałam. — Chodź tu do mnie — zamknęłam go w objęciach. — Mam najlepszego brata na świecie, a mama i tata syna. — powiedziałam radośnie, na co się uśmiechnął, co zauważyłam, kiedy już się od niego odsunęłam.
— Ja mam najlepszą siostrę — odparł cicho. — Chodźmy, Killian już czeka z Roxanne. — jęknęłam na jego imię. — Co to za reakcja?
— Powiedzmy, że mamy z Killianem mały zgrzyt. — najbardziej wymijająca odpowiedź, na jaką było mnie stać.
Zbiegłam ze schodów ochoczo i razem z Ignacio szybko ucałowaliśmy rodziców, aby później wyjść z domu i zająć swoje miejsca w czerwonym mustangu.
— Jak daleko mieszka Sophia? — zagadnęłam na dzień dobry.
— Na totalnym zadupiu. Gdzieś pod Old Oak. — odparła Roxy, prychając przy tym nieznacznie, a ja posłałam jej spojrzenie pełne rozbawienia.
— Dogadujesz się z moim dziadkiem? — zapytał Killian. — On też podziela twoją sympatię do Old Oak.
— Przykro mi, ale w starciu z Larą nie mam szans, mimo tego, że ona Old Oak u w i e l b i a. — wyrecytowała, a ja westchnęłam długo na ten komentarz.
— Ach tak? — Killian zerknął na mnie z ukosa, a w jego tęczówkach tańczyły iskierki.
— O czym ja nie wiem? — wtrącił się Ignacio, łapiąc fotel, na którym siedziałam i wkładając głowę między mnie, a Killiana.
— O niczym — położyłam dłoń na jego twarzy i odepchnęłam go w tył, słysząc przy tym śmiech Moore'a. — No co?
— Nic, nic — nadal się śmiał. — Miło wiedzieć, że uwielbiasz Old Oak.
— Jezu. — wzniosłam oczy ku niebu, a resztę trasy się nie odzywałam. Za to reszta towarzystwa miała niezły ubaw z tego miasta, głównie przez mój wypad do niego z Killianem.
Nie rozumiałam tylko, co ich w tym tak bawiło.
* * *
Myślałam, że będę miała okazję rozejrzeć się po domu Sophi i mniej więcej zapamiętać, co gdzie jest, jednak moje oczy zostały zakryte już na wejściu, przez co miałam małe problemy z koordynacją ruchów i chcąc uchronić się od upadku, szybko złapałam się pierwszej lepszej rzeczy.
Okazała się nią kurtka Killiana.
— O tym mówiłem. — powiedział, udzielając mi wyraźnej reprymendy.
— Co jest, Lara? Już się wywracasz? — zachichotała Roxanne, chociaż sama idąc, zmacała przy tym mnie.
— Poradzę sobie, przestańcie się ze mnie wyśmiewać. — fuknęłam.
— To dlaczego wciąż mnie trzymasz? — dogryzł mi Killian. Błyskawicznie go puściłam i oddaliłam się w rytm muzyki, wpadając prosto w czyjąś klatkę piersiową.
— Chudy, wysoki, koszula. Leo? — zrobiłam szybką analizę.
— Naprawdę pierwszą osobą, na którą natrafiasz, jest chłopak twojego brata? Nie wróżę ci szczęścia, Lara. — zażartował, a ja postanowiłam udać się dalej, trzymając przed sobą ręce niczym zombie i badając dokładnie wszystko wokół mnie.
Zaintrygowałam się, kiedy moje palce napotkały cudze i splotły się, aby zacząć tańczyć. Poczułam zapach goździków i cynamonu, ale nie miałam pojęcia, kto jest przede mną.
— Na początku byłem sceptycznie nastawiony do pomysłu Sophi, ale teraz dochodzę do wniosku, że to daje duże pole do popisu — zdębiałam, uświadamiając sobie, że właścicielem tego głosu jest pieprzony Max Fall. — A ty jak się bawisz?
— Zważając na to, że to ty, aktualnie średnio. — burknęłam i go puściłam, ale złapał mnie znów i pociągnął w swoją stronę.
— Zaczekaj, Lara — odchrząknął. — Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, absolutnie nic, ale jestem winny ci przeprosiny. I to takie ogromne, chociaż wiem, że wybaczenie mi jest ostatnią rzeczą, o jakiej myślisz.
Powiedzieć, że byłam w szoku, to mało.
— Durne chustki, czekaj — zdjął najpierw moją, później swoją. — Przepraszam. Stałaś się przypadkową ofiarą moich problemów.
Czy ja widziałam skruchę w tych niebieskich oczach? Tak, jego przeprosiny były szczere.
— Zraniłeś mnie bardzo, Max. Powiedziałeś rzeczy, które nie mieszczą mi się do tej pory w głowie i chciałeś... — urwałam, przypominając sobie ten okropny wieczór.
— Nie do końca tak było — przełknął ślinę. — Umawiałem się z tobą na początku, bo naprawdę chciałem cię poznać. Sprawy zaczęły się komplikować, kiedy zagroziła mi utrata pozycji kapitana. Chłopaki zaczęli na mnie donosić trenerowi i ubzdurzyli sobie durny pomysł, dzięki któremu mieli mi odpuścić — mówił poważnie. — Miałem cię przelecieć i zmieszać z błotem i chociaż to zrobiłem, nie mam ani kapitana, ani ciebie — posłał mi słaby uśmiech. — Wybrali cię tylko dlatego, że wiedzieli, że z tobą wychodzę. Wiem, że to potworne, że jestem egoistą, ale uświadomiłem to sobie dopiero po fakcie i jest mi wstyd. Nikt nie powinien cię potraktować tak, jak ja to zrobiłem.
— Przynajmniej żałujesz. Widzę to. — chociaż słowa te ciężko przechodziły mi przez gardło, nie potrafiłam długo chować urazy.
— Naprawdę przepraszam — powtórzył. — Wiem, że to nic nie zmieni. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że w życiu bym cię nie wykorzystał. Chciałem cię tylko nastraszyć i liczyłem na to, że ktoś usłyszy, to co mówiłem w namiocie, żeby przekazać dalej. Miałem ci to później wytłumaczyć, jednak nie sądziłem, że sprawy się tak potoczą i... głupio mi strasznie, to marne usprawiedliwienie. Kierowałem się tylko i wyłącznie swoimi pobudkami, tracąc szansę na świetną relację. Jestem idiotą, wiem to — zaśmiał się bez krzty wesołości. — Roxy słusznie mnie uderzyła i ma dziewczyna niezły cios — dodał, tym razem żartem. — Nie wierz, w to, co ci nagadałem. Jesteś ładna i nie potrzebujesz żadnych poprawek, a twoje nogi nie są żadną przeszkodzą w czymkolwiek. Żałuję, że to wszystko zrobiłem.
— Nie masz racji — zaoponowałam. — To wiele zmienia. Fakt, to co zrobiłeś jest karygodne i będę zlinczowana za to, ale... — wyciągnęłam do niego dłoń. — Maxie Fall, możemy wejść na neutralny grunt i przestać patrzeć na siebie jak wrogowie. — uśmiechnęłam się ciepło.
W głębi serca czułam, że tak należy, że każdy zasługuje na kolejną szansę, a jeśli miałam się przyczynić do tego, żeby pomóc mu stać się lepszym człowiekiem, byłam również skłonna go rozgrzeszyć, chociaż wiedziałam, że długo będzie miał u mnie przerąbane.
— Masz złote serce, Sheridan — uścisnął moją dłoń, a jego oczy z chłodnego odcienia niebieskiego zmieniły się w pogodny błękit. — A Killian na pewno doceni je bardziej, niż ja. Już to zrobił. — mrugnął do mnie porozumiewawczo, a ja automatycznie zalałam się rumieńcem.
— O czym ty mówisz... — rozejrzałam się, napotykając smutne spojrzenie wcześniej wspomnianego chłopaka. — O nie. — szepnęłam. Na sto procent opacznie zrozumiał tę sytuację.
— Nie oszukujemy! — skarciła nas Sophia i przypilnowała, żebyśmy oboje z Maxem założyli opaski z powrotem.
Pokierowałam się w miejsce, w którym wcześniej stał Killian, ale nigdzie nie wyczuwałam znajomych naszywek. Odsłoniłam nawet trochę opaskę, żeby ogarnąć, czy tam w ogóle jest, jednak nigdzie go nie było.
— Naprawdę, Killian? — mówiłam sama do siebie. Nie pasowało mi do niego odstawianie takich cyrków. Raczej kierował się rozsądkiem i preferował rozmowę.
* * *
Minęły dwie godziny, a ja nadal nie miałam pojęcia, gdzie się podziewa Pan Uciekinier. Za to kilka dziewczyn próbowało do mnie zarywać i zaliczyłam poszukiwana Roxanne z Cade'm, chociaż odnosiłam wrażenie, że ona celowo mu umyka.
Zrezygnowana wymacałam ścianę, żeby dzięki niej dostać się do kąta i odetchnęłam z ulgą, kiedy napotkałam na swojej drodze mięciutki fotel, na którym nikt nie siedział. Sama go zajęłam i rozkoszowałam się taką zwykłą czynnością, jak siedzenie na tyłku.
Nagle ktoś delikatnie sięgnął do mojego kolczyka, po czym oklapł na ramieniu fotela.
— Dobrze, że je założyłaś. Nie chciałem oszukiwać. — usłyszałam głos Killiana. Odruchowo jednak sprawdziłam, czy to na pewno on, ale czując pod palcami naszywki, uspokoiłam się.
Co do kolczyków — założyłam te, które od niego dostałam.
— Chodziłeś i sprawdzałeś wszystkim uszy? — roześmiałam.
— Można tak powiedzieć. — odparł zmieszany.
— Killian, gdzie cię, do cholery wcięło? Szukałam cię dwie godziny. — sarknęłam.
— Szukałaś mnie? — brzmiał na zdziwionego. — Myślałem, że świetnie się bawisz z Fallem.
— Na litość boską — odchyliłam głowę w tył, zderzając się brutalnie z oparciem. — Jesteś zazdrosny? — milczał. — Nie wierzę. Jesteś — potwierdziłam samej sobie. — Killian, którego znam, pogadałby ze mną, albo rzucił jakimś żartem, nie chował przede mną.
— O czym w takim razie wy rozmawialiście? — miałam wrażenie, że jest zły.
— Przepraszał mnie, za to, co odwalił. Nic więcej — sprostowałam. — Postanowiłam dać mu szansę i się pogodziliśmy.
— To tak... nie wyglądało — odparł smutno. — Nie, kiedy zdjąłem opaskę, żeby cię znaleźć, Larissa.
— Domyśliłam się, co sobie pomyślałeś — powiedziałam szczerze. — Może nie uwierzysz, ale w tamtym momencie mówił o tobie. — przeczesałam włosy dłonią. Wcześniej zgubiłam gdzieś gumkę, która je utrzymywała w ryzach.
— Co tobą kierowało, skoro mu to wszystko wybaczyłaś? — złagodził ton.
— Prawda — wzruszyłam ramionami, chociaż nie mógł tego widzieć. — Powiedział mi prawdę i szczerze żałował. Tyle. — wstałam z zamiarem poszukania czegoś do picia, oczywiście potykając się o własne nogi.
— Odnoszę wrażenie, że robisz to specjalnie. — szepnął, kiedy po raz kolejny mnie złapał. Trzymał mnie za łokcie, a skoro nadal siedział na oparciu, teraz jego głowa była na wysokości mojej.
— C-co? — wydukałam niepewnie.
— To. — puścił mnie na chwilę, by po chwili znów mnie złapać, jednak to znacznie zmniejszyło odległość między nami.
— Nieprawda — speszyłam się. — Za dużo sobie wyobrażasz — zbeształam go, poprawiając się tak, żebym mogła stać samodzielnie. — A teraz pozwól, że odnajdę jakiś soczek. — poprosiłam, jednak nie przewidziałam, że Killian wpadnie na tak głupi pomysł i podetnie mi nogę tylko po to, żeby znów mnie złapać i pociągnąć w swoją stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro