Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Czerwony mustang

Kiedy byłam udomowiona na tak długi czas, bardzo tęskniłam za wymyślaniem nazw dla nowych koktajli do Conor's Goods, przez co i tak je tworzyłam, tylko nie mogłam przypasować niczemu konkretnemu.

Któregoś dnia mama powiedziała „Boże, chciałabym mieć perfumy o zapachu Brzoskwiniowej imprezy". Cóż, nie stworzyłam perfum, ale zaczęłam tworzyć świece z nudów. Tak mi się to spodobało, że miałam ich całą masę, wszędzie. I wciąż je robiłam. Rozdawałam i teraz właśnie też miałam taki zamiar.

Tak długo nie było mnie w domu spokojnej starości, że prawie zapomniałam, jak bardzo unosi się tam zapach śmierci. Chciałam zrobić dobry uczynek i podarować im świece, żeby nie musieli sobie przypominać o swoim, lub innych rychłym końcu.

Roxanne poinformowała mnie także, że kiedy ja nie mogłam być wolontariuszem, zastąpił mnie właśnie Killian Moore, co było szczytem komedii w naszym przypadku.

Ubrałam na twarz tak szeroki uśmiech, jaki tylko mogłam i przywitałam się z Lucy, recepcjonistką, która mnie pamiętała. Oddałam jej pudełko świec, a sama wyjęłam tą jedną, jedyną w mlecznym kolorze i skierowałam się do pomieszczenia, w którym zwykle grano w karty, scrabble i inne takie.

— Charlie, oszukujesz jak zwykle! Nie można używać imion w scrabblach. — lamentowała Janice, siedemdziesięciosześcioletnia kobieta o złotym sercu. Spojrzałam przez jej ramię na planszę.

— Na pewno chodziło mu o Kwiecień. — odezwałam się, a kiedy zdumiona odwróciła się w moją stronę, prawie się popłakała. Wstała i objęła mnie mocno.

— Larissa! — krzyknęła wesoło. — Dziecko, jak dobrze cię widzieć! — pogładziła mnie po twarzy.

— Nie oszukiwałem, a teraz idę po mój obiecany pudding! — zakomunikował Charlie, ja zajęłam jego wcześniejsze miejsce.

— Mam dla ciebie prezent powitalny. — odchrząknęłam i podsunęłam jej pod nos świeczkę, którą nazwałam „Poezja Janice".

— Och, jesteś taka kochana — otarła łzę i powąchała podarunek. — Najlepszy zapach na świecie, nie ma lepszego! — powiedziała zachwycona.

— A co pachnie najlepiej na świecie? — zagadnął Killian, stając obok nas.

— Marcepan. — odparła Janice, poruszając zabawnie ciemnymi (nadal) brwiami.

— Hej. — podniosłam dłoń w geście przywitania, a Killian skinął głową.

— Nie mogę go jeść tyle, ile bym chciała, to chociaż mogę wąchać — puściła mi oczko i się zaśmiała. — Mam nadzieję, że nadal nosisz wstążkę? — złapała mnie za lewą rękę.

— Oczywiście. Nigdy jej nie ściągam. — potwierdziłam obecność czerwonej wstążki, podwijając rękaw szarego swetra.

— Całe szczęście — kobieta odetchnęła z ulgą. — Podarowałam Larissie tę wstążkę zaraz po tym, jak się dowiedziałam o wypadku, żeby już nigdy nic złego jej się nie przytrafiło. Chroni przed złym okiem. — sprostowała, zwracając się do Killiana, który słuchał jej z uśmiechem. — A dokładniej dałam ją Roxanne, żeby przekazała.

— Tak właśnie było. — potwierdziłam. Trochę peszyła mnie rozmowa o moim wypadku przy tym chłopaku, ale lepsze to, niż żeby miał słuchać żenujących opowieści moich rodziców na temat mojego dzieciństwa.

— Wrócisz do nas? — zapytała z nadzieją Janice.

— Och, no nie wiem — wydęłam usta. — Szybko mnie wymieniono. — rzuciłam Killianowi wrogie spojrzenie. — Ale rozumiem, równowaga musi być. Macie ładną panią, to ładnego pana też musicie. — dodałam żartem.

— Kochana, nawet nie wiesz, ilu za tobą tęskniło. Nie ma szczerszego złota, niż twoje serce — ścisnęła moją dłoń. — A jakżeś wyładniała, no no! — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. — Może roztopisz serce Ernesta.

— Kim jest Ernest? — zdziwiłam się.

— Larisso, chodźmy sprawdzić, czy zdołasz roztopić serce mojego dziadka. — odezwał się Killian i gestem wskazał mi inne pomieszczenie, takie z kominkiem. Janice szepnęła do mnie powodzenia, a ja chciałam go zamordować. — Gwoli ścisłości, nie wymieniłem cię. Przyjście mojego dziadka tutaj zbiegło się z twoim wypadkiem, a ja chcę być dobrym wnukiem, dlatego go odwiedzam, przy okazji grając rolę ładnego pana dla starszych pań. — zachichotałam.

Na fotelu pod oknem siedział Ernest w zielonej koszuli ze skwaszoną miną. Wtedy przypomniałam sobie słowa Killiana z Conor's o tym, że jego dziadek jest zgorzkniałym grzybem. Też bym się taka stała, gdyby rodzina oddała mnie do domu starości. Chciałam mu zwrócić uwagę na ten fakt, ale Ernest swoim tekstem kompletnie wybił mnie z rytmu.

— Ciągle świeci i świeci słońce, mógłby ktoś zesłać egipskie ciemności... — narzekał.

— Od przyszłego tygodnia ma padać deszcz, jeśli to cię pocieszy. — oznajmił Killian, a Ernest wtedy spojrzał na mnie ciemnymi oczami. Dokładnie takimi, jak te Killiana.

— Mogłabyś wyłączyć słońce?

— Niestety nie kontroluję pogody, ale zapewniam, że witamina D jest przyjaciółką każdego człowieka. — odparłam spokojnie z uśmiechem.

— Dziadku, to jest Larissa, to z nią robię projekt. — chłopak zaprezentował mnie dłonią, a ja poczekałam, aż starzec poda swoją, żebym mogła ją uścisnąć. Przyjrzał mi się badawczo i w końcu ją wyjął. Uścisnęłam ją delikatnie.

— Wychowana — skomentował kąśliwie. — Róbcie to zdjęcie, może zostanę na starość gwiazdą. — wydał z siebie dziwny dźwięk.

Zrobiliśmy swoje, a później podziękowałam Ernestowi za uprzejmość. Pożegnałam się z Janice, Lucy, innymi i wyszłam na świeże powietrze, żeby pochłonąć trochę wiatru.

— Odwieźć cię do domu? — zaproponował Killian, ku mojemu zdziwieniu. — Nie masz jakiejś fobii teraz przed jeżdżeniem, prawda? — był niepewny, w lewej ręce trzymał kluczyki.

— Nie, nie mam — potrząsnęłam głową. — Nie chcę ci robić problemu. — bo naprawdę nie chciałam. To nie on miał być moim szoferem, tylko Max.

— Daj spokój. I tak jadę w tę samą stronę, z której przyszłaś. Wskakuj. — zszedł ze schodów i podszedł do swojego samochodu, żeby otworzyć mi drzwi.

— O mój Boże. — przypomniałam sobie słowa Roxanne i przyłożyłam dłonie do ust — Ty naprawdę jeździsz czerwonym mustangiem z ery naszych dziadków.

— Ważne, że działa. — rzucił radośnie, a ja zajęłam miejsce pasażera. Okrążył pojazd i zaraz znalazł się za kierownicą. — No i ma duszę. — dodał, kiedy byliśmy w drodze.

— Chyba nawet kilka. — stwierdziłam. — Nie chcę wiedzieć, ilu ludzi w tym samochodzie kopnęło w kalendarz.

— Niee, nie kopali w nim w kalendarz — zaprotestował. — Robili inne, żywsze rzeczy.

— Jezu... — przeczesałam włosy dłonią i związałam je w niskiego niedbałego koka. Przyjrzałam się także naszywkom na prawym rękawie jego kurtki. Był tam brązowy koktajl, logo Conor's Goods, stokrotka, triskelion, pistolet i mnóstwo innych losowych rzeczy. — Jak chcesz sprowokować Maxa, żeby na mnie spojrzał?

— Będę rżnął głupa. — odpowiedział niemal natychmiast. — Coś w stylu „hej, co to za laska obok Roxy?". Módl się, żeby wiedział.

— Wątpię. — cmoknęłam z dezaprobatą.

Przecież Max na pewno nie był mną tak oczarowany w wieku czternastu lat, jak ja nim. Tylko mnie fascynacja nie przeszła. Byłam naiwna licząc, że moje uczucie przerodzi się w coś więcej? Owszem.

Ale kto mógł mi zabronić marzyć? Nikt. Nikt nie miał takiego prawa.

— Dzięki. — rzuciłam na szybko do Killiana, kiedy odstawił mnie pod domem. Teraz będzie wiedział, gdzie mieszkam, a ten chłopak nie należał do najnormalniejszych.

W kuchni zastałam tatę z kubkiem kawy, który gapił się z otwartą gębą w szybę okna.

— Wszystko gra?

— Chryste! — podskoczył w miejscu, oblewając się napojem, a ja zaczęłam się śmiać. — Kto cię przywiózł?

— Znajomy. — odchrząknęłam.

— Twój znajomy ma mustanga fastback 302?! Marzyłem o nim za dzieciaka. — przyznał, a ja zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem ten samochód robił taką furorę.

Może wszyscy wokół byli tak naprawdę bykami i to ten kolor?

* * *

Po matmie pełnej algebry, którą wielbiłam, pokierowałam się zgodnie z planem na szkolne boisko, które na szczęście nie było daleko. Nasza szkoła generalnie nie była zbyt duża, ale dla mnie to był plus. To przecież nie kampus. Próbowałam dostrzec z oddali czarne włosy Roxanne, ale marnie mi szło. Dopiero jej machanie pomponem zwróciło moją uwagę.

— Jak się prezentuję w zieleni i pomarańczy? — zapytała z uśmiechem i dygnęła teatralnie.

— Fantastycznie, ale tak szczerze, Księżniczce bardziej pasuje. — skinęłam głową na Aileen, która robiła właśnie szpagat. — Ona jest perfekcyjna.

— Nie oceniaj książki po okładce — upomniała mnie. — Widzę, że ty też wzięłaś sobie do serca podobanie się chłopakom. — zlustrowała mnie wzrokiem, ale kiedy dotarło do niej, że nie wiem, o czym mówi, dodała:

— Zakolanówki.

— Co? — zdziwiłam się. — Nie, nie dlatego je założyłam, Roxy. Przecież noszę je, odkąd wyszłam z domu. — wyjaśniłam.

— Rzeczywiście — zgodziła się. — Zerknij na naszych, tylko dyskretnie. Gapi się? — poleciła. Tak też zrobiłam. Ktoś wskazywał na mnie kijem, a druga osoba mi się przyglądała, ale nie byłam pewna, czy to Max i Killian.

— Chyba tak.

— W takim razie dobrze zaczęliśmy — pochwaliła nas Roxanne. — Nie wierzę, że biorę w tym udział.

— Fall! Moore! Ile razy jeszcze mam wam tłumaczyć, że dziewczyny nie są tutaj dla was! — wrzeszczał trener Flames.

Zbiłam z przyjaciółką żółwika i udałam się w swoją stronę. Do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro