Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Obiekt westchnień

Siłowałam się z wypracowaniem na historię, bo oczywiście nie mogłam tego zrobić w inny dzień, tylko w niedzielny poranek. Przynajmniej miałam spokój, bo ani mama, ani tata nie wisieli mi nad uchem.

Roxy i Killian zwinęli się bardzo późno, ale nie narzekałam, bo nie lubiłam nocy w tym domu sama, a Ignacio odsypiał swój melanż.

Na samo wspomnienie, że chłopak musiał do mnie zawrócić, bo zapomniał kluczy do domu, oblewał mnie rumieniec. Doskonale wiedziałam, że zrobił to specjalnie.

— Teraz pójdzie już z górki... — szepnęłam, a następnie błyskawicznie się wyprostowałam, przerażona długim i łamiącym się jękiem. Odwróciłam się powoli, żeby zidentyfikować odgłos i prawie się oplułam, widząc mojego brata.

— Nic nie pamiętam. Masakra — posłał mi krzywy uśmiech, a następnie zaczął przygotowywać sobie mieszankę z wody i cytryny. — Nie patrz na mnie wzrokiem szydercy.

— Jeśli cię to pocieszy, Leo jest raczej w podobnym stanie. — wskazałam długopisem na nos Ignacio, a on znów jęknął.

— Z nim jest gorzej — zrobił wielkie oczy. — Gadałem z nim przez telefon. Co mi do łba strzeliło, żeby tyle pić? — zapytał bardziej siebie, więc w odpowiedzi wzruszyłam ramionami. — A ty coś taka cała w skowronkach?

— Mam dobry humor. — odparłam wymijająco.

— Widzę — zaczął mi bić brawo. — Powód?

— Mam nowy obiekt westchnień. — zakomunikowałam tak, jakbym wygłaszała przemowę prezydencką.

— Jak to: nowy? — czy on się wystraszył?

— Killian. — uśmiechnęłam się znacząco, przygryzając wargę, a on wywrócił oczami, co mnie zbiło z tropu.

— To jaki nowy, Rissa. Stary. — wypił wodę do końca.

— Po prostu oficjalnie to ogłaszam — założyłam ręce na krzyż. — Oczekiwałam wsparcia po tym, jak cię umyłam, przebrałam i położyłam spać, niczym dzidziusia. — zrobiłam dziubek i cmoknęłam, patrząc prosto w oczy Ignacio.

— Mam cię wspierać w bujaniu się w Killianie? Leo byłby zazdrosny — klepnęłam się w czoło otwartą dłonią. — Co takiego się wydarzyło, że doznałaś tego oświecenia? — usiadł obok mnie i bacznie mi się przypatrywał.

— Wczoraj do mnie przyjechał, pogadaliśmy w zasadzie tak, jak zwykle, ale... — zawiesiłam się. — Sama nie wiem — znów się uśmiechnęłam. — Przyznałam mu się do bardzo wstydliwej dla mnie rzeczy, a on wciąż pozostał taki sam.

— O czym mówisz? — zmrużył oczy, co przy jego urodzie wyglądało dosyć komicznie.

— O tym, że na pierwszym meczu, gdzie teoretycznie powinnam się ślinić do Maxa, w praktyce gapiłam się na jego klatę. — wypaliłam, a on pokręcił głową rozbawiony.

— Zazdroszczę. — uniósł znacząco brwi, więc pacnęłam go moim wypracowaniem.

— WRÓCILIŚMY! — zawołała mama, kiedy wraz z tatą przekroczyli próg domu, taszcząc torby. Mama od razu wparowała oczywiście do kuchni i zaczęła się rozglądać. — Nie urządziliście imprezy?

— Nie — zaprzeczyłam. — Za to Ignacio ostro się zabawił na innej. — objęłam brata czule ramieniem, a mam spojrzała na niego z troską.

— Twoi rodzice mieli słabą głową do alkoholu, nie radziłabym.

— To był ostatni raz — zarzekał się. — Nie chcę więcej tak umierać, jak dziś. — mamrotał.

— Kto umiera? — zapytał wesoło tata z głupkowatym uśmieszkiem. — Lubię pogrzeby.



* * *



Lubiłam deszcz, dopóki siedziałam zamknięta w domu. Wraz z odzyskaniem sprawności, straciłam całą sympatię do tego zjawiska pogodowego. Pewnie dlatego, że lało u nas co drugi tydzień, nawet pod koniec listopada.

Profesor Chaplin chyba też podzielała moje odczucia, bo od początku biologii cały czas się kogoś czepiała. Rzecz jasna, poza Killianem, choć w lewym uchu miał słuchawkę i czegoś słuchał. Kiedy spostrzegł, że się na niego gapię, szybko odwróciłam wzrok. Zostałam przyłapana i spalona, jednak po dzwonku nie wybiegłam z sali jak oparzona.

Miałam pełne prawo się na niego gapić, prawda?

— Poczekaj, poczekaj... — zatrzymał mnie, kiedy chciałam odejść w swoją stronę. — Z uwagi na panujące warunki pogodowe, oferuję pomoc z tymi kartonami świec jutro — zaczął. — To znaczy, że po ciebie przyjadę, zanim wybierzesz się sama do domu starców.

— Cóż to za wielkoduszność? — zdziwiłam się.

— Pozycja kapitana dobrze na mnie wpływa. — pstryknął mnie w nos.

— A na twój grafik? Nie powinieneś być bardziej zajęty, czy coś?

— Mówimy o naszej szkole, Larissa — prychnął. — Widzimy się na angielskim! — pożegnał mnie, a ja z uśmiechem podreptałam na swoje lekcje.

O'Conell chyba wstał lewą nogą, ponieważ dostaliśmy do analizy naprawdę trudny tekst literacki i nieźle musiałam wytężyć umysł, żeby cokolwiek napisać, dlatego odpoczęłam dopiero na długiej przerwie i ku mojemu zdziwieniu, na stołówkę przyszłam ostatnia, a reszta ekipy o czymś żywo dyskutowała.

— Kogo tak namiętnie obgadujecie? — zapytałam na wstępie.

— Lara! — pierwsza poderwała się Roxanne. — Ty mnie na pewno wesprzesz w moim pomyśle, jest genialny. — mówiła podniecona.

— Jest idiotyczny — zaśmiał się Cade. — Słuchaj tego, Lara — usiadłam naprzeciw niego, a on zaczął gestykulować rękami. — Sophia, ta od omdlewania, organizuje imprezę.

— Co w tym idiotycznego? — zmarszczyłam czoło, patrząc po kolei na Roxy, Ignacio, Leo i Killiana. To właśnie na nim zatrzymałam wzrok.

— Ta impreza miałaby się odbywać bez zmysłu wzroku — sprostował Mnich. — Z opaskami. — dotknął swoich oczu.

— No przecież to jest zajebiste. — Roxanne uderzyła pięścią w stół, przez co tacka Ignacio podskoczyła, a jego orzeszki się rozsypały. Posłałam mu smutną minę.

— Nie mówię tak — wydęła usta. — Nie mówię też nie. Potrzebuje argumentów za, bo przeciw mam mnóstwo.

— Na przykład? — moja przyjaciółka założyła ręce na krzyż.

— Możesz coś rozlać, do czegoś dobić, komuś zrobić krzywdę, sobie w sumie też...

— Dobra! — przerwał mi Leo. — Ale... — oblizał usta. — Możesz też pobudzić wyobraźnię i spędzić tajemniczo noc, skoro nie wiesz nawet, kogo chwytasz za rękę.

— I ty Ignacio, nie masz zupełnie nic przeciwko, kiedy on tak mówi? — zdziwiłam się lekko.

— Oczywiście, że nie. — odparł niewzruszony, a ja rozdziawiłam usta.

— Tylko ci dwaj mają coś przeciwko. — Roxy wskazała na Cade'a i Killiana.

— Kiedy jest ta impreza? — westchnął ten drugi.

— No w piątek, no. — szczerzyła się.

— Pójdę, jeżeli Lara pójdzie. — zapowiedział, a Cade mu zawtórował.

— Ejże! Dlaczego zwalacie na mnie odpowiedzialność za wasze prawdopodobne urazy? — fuknęłam, ale widząc, z jaką nadzieją wpatruje się we mnie Roxanne, postanowiłam odsunąć asertywność na bok. — Zgoda. Idziemy na imprezę z opaskami na oczach do laski, która nieustannie omdlewa.

— YAAY! — brunetka wyrzuciła ręce w górę, a później zawiesiła mi się na szyi uradowana. — Będziemy się super bawić!

Miałam jakieś złe przeczucie, że wcale nie zaznam dobrej zabawy.



* * *



Lało jak z cebra i bałam się, że kartony świec tego nie przeżyją. Niby mogłam przełożyć to na przyszły tydzień, ale Killian był już w drodze i nie chciałam marnować jego fatygi.

— Najdroższy ojcze, za chwilę będzie tutaj Killian i pragnę cię prosić, żebyś nie zrobił mi przypału. — rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie, a wtedy dołączyła do nas zaciekawiona mama ze ścierką przewieszoną przez ramię.

— Chciałbym tylko zapytać o samochód, nic więcej. — uniósł dłonie w geście kapitulacji. Dzięki Bogu, że świeczek były tylko dwa kartony.

— Czy ja się będę mogła w końcu mu przedstawić? Wychodzisz z tym chłopakiem, a ja nic o nim nie wiem. — naburmuszyła się. Dzwonek do drzwi jednak szybko ją rozweselił.

Otworzyłam i modliłam się, żeby nie został zaatakowany.

— Hej. — uśmiechnął się do mnie promiennie, a później przeniósł wzrok za mnie, na moich rodziców. Odwróciłam się w ich stronę i z najwyższym majestatem powiedziałam:

— Mamo, tato. Poznajcie Killiana Moore'a, chłopaka z którym wychodzę, a wy o nim nie wiecie nic prócz tego, że ma wymarzony samochód ojca. — liczyłam na podobny entuzjazm do mnie, jednak wtedy rodzice bardzo zbledli, a ja uświadomiłam sobie, że nigdy nie mówiłam im, jak Killian ma na nazwisko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro