26. Grom z jasnego nieba
Ukryłam twarz w dłoniach i bezsilnie warknęłam, bo na nic innego nie było mnie stać.
— Uwierzyła, że chodziło o najwyższą ocenę, albo chciała w to wierzyć. Nie jestem pewien, dawno przestałem ją rozumieć i nawet nie chcę jej zrozumieć. — wzruszył ramionami.
— To twoja dziewczyna, co ty wygadujesz... — jęknęłam.
— Już ci chyba powiedziałam, co o moim związku sądzę. — prychnął, a później wysiadł i otworzył mi drzwi, jak w tej piosence. Wysiadłam z oburzeniem na twarzy.
— W takim razie dlaczego wciąż trwa? — rozłożyłam ręce bezradnie. Śmiesznie się mówiło do jego torsu, więc jak zwykle, zadarłam głowę.
— Czekam. — odparł spokojnie, co zbiło mnie z tropu.
— Na co, Killian? Na grom z jasnego nieba? — żachnęłam się. — Przykro mi, burze to u nas rzadkie zjawisko. Zachowujesz się w stosunku do niej mocno nie fair.
— Ale Aileen jest święta, będąc ze mną z wygody. — cmoknął.
— S-skąd ty to wiesz? — wyjąkałam.
— Nieważne — machnął dłonią lekceważąco. — Najwyraźniej nie mam co liczyć na ten grom.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — wyznałam.
— Szkoda. — uśmiechnął się tylko słabo, a później odjechał.
Nie wiem, na co liczył. Dobrze wiedział, że dla mnie sprawy damsko-męskie są kompletnie obce, jak znajomość antycznej epoki w Egipcie.
Usiadłam na chodniku, żeby wszystko przemyśleć.
* * *
Opowiedziałam wszystko Roxanne podczas treningu, bo cheerleaderki mocno się tego dnia obijały na rzecz oglądania chłopaków z drużyny.
— Stara, ale jesteś głupia czasami — zaśmiała się długo. — Chciał od ciebie usłyszeć coś, co by go pchnęło do zerwania z Aileen.
— Ale po co mu to? — nie wiem, skąd w moim głosie było tyle pretensji.
— Ja też nie wiem — uniosła pompon do góry, żeby odmachać Cade'owi. — Może lubi być blisko kogoś, a skoro ty go nie chcesz, układ z Aileen jest w miarę okay opcją, żeby przetrwać szkołę średnią. Killian jest dziwakiem, ale Lara, zrób coś, inaczej go stracisz — poleciła. — Byłoby szkoda, nie sądzisz? — posłała mi pokrzepiający uśmiech.
— Nie wiem, co robić. — wyszeptałam.
— W ogóle mu dzisiaj nie idzie — stwierdziła dziewczyna. — Trener go zaraz zdejmie z boiska, jak tak dalej pójdzie, a wiesz, czym to się kończy. — przypomniała mi.
W drużynie lacrosse w naszej szkole panowała taka niepisana zasada, że jak ktoś grzał ławkę na treningu, nie grał w głównym składzie na meczu.
— Pogadaj z nim. — zasugerowała.
— Słucham? O czym, Aileen tam stoi. — puknęłam się w czoło.
— Ja przećwiczę układ, jak oni będą mieć przerwę, a ty coś zrób, bo to twoja wina, lamusie. — wytknęła mi.
— Lamusie? — spojrzałam na nią z niedowierzaniem. — Matko, Cade za bardzo na ciebie wpływa. — roześmiałam się, a wtedy rozmowy przeciął dźwięk gwizdka.
— NA TRAWĘ, DZIEWCZYNY! — zawołała Roxanne, a ja skołowała zaczęłam się kierować na dół. — RILEY, WŁĄCZAJ MUZYKĘ!
Niezbyt chętnie wykonały polecenia kapitan, ale mojej przyjaciółce udało się załatwić dla mnie te kilka minut.
Nie wiedziałam, od czego zacząć, bo w szkole Killian nawet się ze mną nie przywitał, ale cóż. To rzeczywiście przez mnie był przybity, ale żeby aż tak? To musiało być coś więcej.
— Myślałam, że już nigdy nie będę musiała nazywać cię Panem Smutnym. — rzuciłam na wstępie, stając przed nim. Uniósł głowę, mrużąc oczy, w ręce trzymając butelkę z wodą. Kij i kask miał na siedzeniu obok.
— Życie może zadziwić. — sarknął.
— Wszystko gra? Co się stało? — zmartwiłam się. Najpierw nie mógł spać w poniedziałek, teraz to. — Mam nadzieję, że to nie jest moja wina... — kopnęłam czubkiem buta w kostkę brukową.
— Jezu, Lara — pokręcił głową rozbawiony. — Spokojnie, nie jesteś powodem mojej fatalnej gry dzisiaj w takim stopniu, jak myślisz.
— Ta, ale w jakimś jestem i źle się czuję z tym. — przeczesałam włosy dłonią.
— Nie mam ci tego za złe — zapewnił. — Chodzi o to, że inne osoby mają na mnie strasznie duży wpływ, wiesz? A jutro odwiedzi nas moja ciotka z kuzynem, do którego od dzieciństwa nieustannie jestem porównywany i jak o tym myślę, to po prostu mi się nie chce. Wiem, to głupie. — dodał żartem.
— Cóż... — kucnęłam przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach. Chyba się lekko przez to spiął, a ja zrobiłam to odruchowo. — Nie znam twojego kuzyna i nie wiem, czemu jest taki idealizowany, bo tak wynika, z tego co mówisz, ale znam ciebie i wiem, że jesteś jedyny w swoim rodzaju, więc nie przejmuj się jakimś tam kuzynem, którego widzisz pewnie tylko raz na rok. — wywróciłam oczami.
— Nie rozumiesz, to taki Max, ale z mózgiem — oblizał spierzchnięte usta i miałam ochotę go za to ochrzanić, bo nie powinno się tak robić. — Sportowiec, lepszy niż ja, uroda na wysokim poziomie, intelekt, bla bla, przechwalanie się, czego on nie zrobił i jako to on nie jest... Nie wkurzałby mnie tak, gdyby w przeszłości, kiedy czułem coś do Aileen, nie zarywał do niej.
— Rany — mlasnęłam. — Pan Idealny mógłby się zapisać na lekcję taktu. A uroda to pojęcie względne. Nie musisz być od niego lepszy, żeby być najlepszy dla kogoś... — zawahałam się — innego.
— Moore! — wołał trener.
— Czyli jestem najlepszy. — stwierdził pewnie, ostrożnie wstał, a ja zaraz za nim i zabrał swoje rzeczy.
— Mhm, just the way you are, Killian. — pokazałam mu kciuki w górę, a on się zaśmiał, nachylił i pocałował mnie w policzek.
— Dzięki. — powiedział, zanim dołączył do drużyny. Później ktoś mnie objął ramieniem i ze zdziwieniem dotarło do mnie, że to Leo z szerokim uśmiechem.
— Teraz widzę. — powiedział pewnie.
— Co ty tutaj robisz i co widzisz? — sama się uśmiechałam.
— Odbieram Aileen. Widzę, że nie chodziło o projekt. — puścił mi oczko. Zrobiło mi się jakoś gorąco, bo w końcu Killian potwierdził mu, że nie chodziło o projekt, ale dopóki nie przyznał tego Leo, jakoś mną to tak nie wstrząsnęło.
Zawodnik z numerem trzynastym grał już tak, jak powinien.
* * *
Tata mordował się z krojeniem indyka przy stole, przez co mama musiała zakrywając usta talerzem, żeby nie zobaczył jej uśmiechu, ale tak było co roku.
— Zaraz umrę z głodu. — szepnął do mnie Ignacio, a ja zachichotałam.
— Dajesz, tato. Już prawie. — dopingowałam go.
— Ha! Pokrojony! To kto chce udko? — zapytał pogodnie.
— To jest pierś, kochanie — roześmiała się mama. — Jestem pod wrażeniem. Nikt inny by chyba tego nie pomylił.
— Oj tam, oj tam. — skomentował i zajęliśmy się jedzeniem. Wieczorem miało do nas wpaść dużo ludzi, żeby obejrzeć jakieś Disneyowskie produkcje, co mnie szczerze dziwiło, ale czułam, że Leo i mój brat mają w tym ukryty cel ze mną i Killianem w roli głównej.
— To ile was będzie? — zagadnął tata po posiłku. Ignacio szybko obliczył to na palcach.
— Razem ze mną i Larą, dziewięciu. — ojciec opluł się sokiem.
— Że co? — odwróciłam się do brata zaskoczona.
— Poznasz Alastara. — poruszył wymownie brwiami.
— To ten kuzyn Killiana? — szeptałam, żeby rodzice nie podsłuchiwali.
— Dokładnie — nachylił się do mnie. — Musisz coś wiedzieć.
— Przy stole nie szeptamy. — upomniała nas mama.
— Pozmywamy naczynia — podniosłam się razem z brudnymi talerzami i zniknęliśmy w kuchni. — Co muszę wiedzieć i dlaczego on też tutaj będzie?
— Nie wypadało go nie zaprosić, skoro jest w naszym wieku, tak jak nie wypadało zostawiać Aileen w domu. — tłumaczył.
— No raczej, ty byś Leo zostawił, idąc gdzieś w święto dziękczynienia? — założyłam ręce na krzyż.
— Nie o to chodzi, głuptasie — rozejrzał się. — Oni zerwali, Lara. Killian i Aileen zerwali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro