Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Grom z jasnego nieba

Ukryłam twarz w dłoniach i bezsilnie warknęłam, bo na nic innego nie było mnie stać.

— Uwierzyła, że chodziło o najwyższą ocenę, albo chciała w to wierzyć. Nie jestem pewien, dawno przestałem ją rozumieć i nawet nie chcę jej zrozumieć. — wzruszył ramionami.

— To twoja dziewczyna, co ty wygadujesz... — jęknęłam.

— Już ci chyba powiedziałam, co o moim związku sądzę. — prychnął, a później wysiadł i otworzył mi drzwi, jak w tej piosence. Wysiadłam z oburzeniem na twarzy.

— W takim razie dlaczego wciąż trwa? — rozłożyłam ręce bezradnie. Śmiesznie się mówiło do jego torsu, więc jak zwykle, zadarłam głowę.

— Czekam. — odparł spokojnie, co zbiło mnie z tropu.

— Na co, Killian? Na grom z jasnego nieba? — żachnęłam się. — Przykro mi, burze to u nas rzadkie zjawisko.  Zachowujesz się w stosunku do niej mocno nie fair.

— Ale Aileen jest święta, będąc ze mną z wygody. — cmoknął.

— S-skąd ty to wiesz? — wyjąkałam.

— Nieważne — machnął dłonią lekceważąco. — Najwyraźniej nie mam co liczyć na ten grom.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — wyznałam.

— Szkoda. — uśmiechnął się tylko słabo, a później odjechał.

Nie wiem, na co liczył. Dobrze wiedział, że dla mnie sprawy damsko-męskie są kompletnie obce, jak znajomość antycznej epoki w Egipcie.

Usiadłam na chodniku, żeby wszystko przemyśleć.



* * *



Opowiedziałam wszystko Roxanne podczas treningu, bo cheerleaderki mocno się tego dnia obijały na rzecz oglądania chłopaków z drużyny.

— Stara, ale jesteś głupia czasami — zaśmiała się długo. — Chciał od ciebie usłyszeć coś, co by go pchnęło do zerwania z Aileen.

— Ale po co mu to? — nie wiem, skąd w moim głosie było tyle pretensji.

— Ja też nie wiem — uniosła pompon do góry, żeby odmachać Cade'owi. — Może lubi być blisko kogoś, a skoro ty go nie chcesz, układ z Aileen jest w miarę okay opcją, żeby przetrwać szkołę średnią. Killian jest dziwakiem, ale Lara, zrób coś, inaczej go stracisz — poleciła. — Byłoby szkoda, nie sądzisz? — posłała mi pokrzepiający uśmiech.

— Nie wiem, co robić. — wyszeptałam.

— W ogóle mu dzisiaj nie idzie — stwierdziła dziewczyna. — Trener go zaraz zdejmie z boiska, jak tak dalej pójdzie, a wiesz, czym to się kończy. — przypomniała mi.

W drużynie lacrosse w naszej szkole panowała taka niepisana zasada, że jak ktoś grzał ławkę na treningu, nie grał w głównym składzie na meczu.

— Pogadaj z nim. — zasugerowała.

— Słucham? O czym, Aileen tam stoi. — puknęłam się w czoło.

— Ja przećwiczę układ, jak oni będą mieć przerwę, a ty coś zrób, bo to twoja wina, lamusie. — wytknęła mi.

— Lamusie? — spojrzałam na nią z niedowierzaniem. — Matko, Cade za bardzo na ciebie wpływa. — roześmiałam się, a wtedy rozmowy przeciął dźwięk gwizdka.

— NA TRAWĘ, DZIEWCZYNY! — zawołała Roxanne, a ja skołowała zaczęłam się kierować na dół. — RILEY, WŁĄCZAJ MUZYKĘ!

Niezbyt chętnie wykonały polecenia kapitan, ale mojej przyjaciółce udało się załatwić dla mnie te kilka minut.

Nie wiedziałam, od czego zacząć, bo w szkole Killian nawet się ze mną nie przywitał, ale cóż. To rzeczywiście przez mnie był przybity, ale żeby aż tak? To musiało być coś więcej.

— Myślałam, że już nigdy nie będę musiała nazywać cię Panem Smutnym. — rzuciłam na wstępie, stając przed nim. Uniósł głowę, mrużąc oczy, w ręce trzymając butelkę z wodą. Kij i kask miał na siedzeniu obok.

— Życie może zadziwić. — sarknął.

— Wszystko gra? Co się stało? — zmartwiłam się. Najpierw nie mógł spać w poniedziałek, teraz to. — Mam nadzieję, że to nie jest moja wina... — kopnęłam czubkiem buta w kostkę brukową.

— Jezu, Lara — pokręcił głową rozbawiony. — Spokojnie, nie jesteś powodem mojej fatalnej gry dzisiaj w takim stopniu, jak myślisz.

— Ta, ale w jakimś jestem i źle się czuję z tym. — przeczesałam włosy dłonią.

— Nie mam ci tego za złe — zapewnił. — Chodzi o to, że inne osoby mają na mnie strasznie duży wpływ, wiesz? A jutro odwiedzi nas moja ciotka z kuzynem, do którego od dzieciństwa nieustannie jestem porównywany i jak o tym myślę, to po prostu mi się nie chce. Wiem, to głupie. — dodał żartem.

— Cóż... — kucnęłam przed nim, kładąc dłonie na jego kolanach. Chyba się lekko przez to spiął, a ja zrobiłam to odruchowo. — Nie znam twojego kuzyna i nie wiem, czemu jest taki idealizowany, bo tak wynika, z tego co mówisz, ale znam ciebie i wiem, że jesteś jedyny w swoim rodzaju, więc nie przejmuj się jakimś tam kuzynem, którego widzisz pewnie tylko raz na rok. — wywróciłam oczami.

— Nie rozumiesz, to taki Max, ale z mózgiem — oblizał spierzchnięte usta i miałam ochotę go za to ochrzanić, bo nie powinno się tak robić. — Sportowiec, lepszy niż ja, uroda na wysokim poziomie, intelekt, bla bla, przechwalanie się, czego on nie zrobił i jako to on nie jest... Nie wkurzałby mnie tak, gdyby w przeszłości, kiedy czułem coś do Aileen, nie zarywał do niej.

— Rany — mlasnęłam. — Pan Idealny mógłby się zapisać na lekcję taktu. A uroda to pojęcie względne. Nie musisz być od niego lepszy, żeby być najlepszy dla kogoś... — zawahałam się — innego.

— Moore! — wołał trener.

— Czyli jestem najlepszy. — stwierdził pewnie, ostrożnie wstał, a ja zaraz za nim i zabrał swoje rzeczy.

— Mhm, just the way you are, Killian. — pokazałam mu kciuki w górę, a on się zaśmiał, nachylił i pocałował mnie w policzek.

— Dzięki. — powiedział, zanim dołączył do drużyny. Później ktoś mnie objął ramieniem i ze zdziwieniem dotarło do mnie, że to Leo z szerokim uśmiechem.

— Teraz widzę. — powiedział pewnie.

— Co ty tutaj robisz i co widzisz? — sama się uśmiechałam.

— Odbieram Aileen. Widzę, że nie chodziło o projekt. — puścił mi oczko. Zrobiło mi się jakoś gorąco, bo w końcu Killian potwierdził mu, że nie chodziło o projekt, ale dopóki nie przyznał tego Leo, jakoś mną to tak nie wstrząsnęło.

Zawodnik z numerem trzynastym grał już tak, jak powinien.

* * *

Tata mordował się z krojeniem indyka przy stole, przez co mama musiała zakrywając usta talerzem, żeby nie zobaczył jej uśmiechu, ale tak było co roku.

— Zaraz umrę z głodu. — szepnął do mnie Ignacio, a ja zachichotałam.

— Dajesz, tato. Już prawie. — dopingowałam go.

— Ha! Pokrojony! To kto chce udko? — zapytał pogodnie.

— To jest pierś, kochanie — roześmiała się mama. — Jestem pod wrażeniem. Nikt inny by chyba tego nie pomylił.

— Oj tam, oj tam. — skomentował i zajęliśmy się jedzeniem. Wieczorem miało do nas wpaść dużo ludzi, żeby obejrzeć jakieś Disneyowskie produkcje, co mnie szczerze dziwiło, ale czułam, że Leo i mój brat mają w tym ukryty cel ze mną i Killianem w roli głównej.

— To ile was będzie? — zagadnął tata po posiłku. Ignacio szybko obliczył to na palcach.

— Razem ze mną i Larą, dziewięciu. — ojciec opluł się sokiem.

— Że co? — odwróciłam się do brata zaskoczona.

— Poznasz Alastara. — poruszył wymownie brwiami.

— To ten kuzyn Killiana? — szeptałam, żeby rodzice nie podsłuchiwali.

— Dokładnie — nachylił się do mnie. — Musisz coś wiedzieć.

— Przy stole nie szeptamy. — upomniała nas mama.

— Pozmywamy naczynia — podniosłam się razem z brudnymi talerzami i zniknęliśmy w kuchni. — Co muszę wiedzieć i dlaczego on też tutaj będzie?

— Nie wypadało go nie zaprosić, skoro jest w naszym wieku, tak jak nie wypadało zostawiać Aileen w domu. — tłumaczył.

— No raczej, ty byś Leo zostawił, idąc gdzieś w święto dziękczynienia? — założyłam ręce na krzyż.

— Nie o to chodzi, głuptasie — rozejrzał się. — Oni zerwali, Lara. Killian i Aileen zerwali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro