25. Szósty cytat
Zegar tykał i tykał, kiedy czekałam, aż Chaplin zacznie lekcję, ale jakoś się do tego nie paliła. Skupiona była na czytaniu jakiegoś maila i odpisywaniu na niego.
— Dzień dobry, profesor Chaplin! — zawołał wesoło Killian, a ja myślałam, że zacznę się śmiać. Nie mam pojęcia, co chciał ugrać tym szerokim uśmiechem i aż nazbyt radosnym powitaniem, ale przynajmniej wywołał uśmiechy na twarzach całej grupy.
— Spóźnienie, Moore. — mruknęła tylko, a on wesołym krokiem podszedł do naszej ławki, stuknął w nią kilka razy i wreszcie usiadł.
— Naćpałeś się czegoś? — szepnęłam podejrzliwie.
— Przedawkowałem rukolę — puścił mi oczko. — A tak serio, mam po prostu wyśmienity humor.
— Ooo, a co jest powodem. — uniosłam kąciki ust. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
— Zarwałem całą noc i mi odbija. — wzruszył ramionami i zaczął się bawić długopisem.
— Dlaczego? — spoważniałam.
— Nie mogłem zasnąć, aż tu w końcu nastał ranek. — cmoknął w powietrzu.
— Zajmijcie się sobą, bardzo was proszę. Nastąpiły pewne komplikacje. — powiedziała Chaplin, po czym znów zanurzyła nos w laptopie.
— Pewnie jej rezerwacje w hotelu anulowali na święta. — usłyszałam jakiś szept, przez co się cicho zaśmiałam.
— Chcesz walnąć drzemkę? — zasugerowałam. — Obudzę cię, jak się skończy lekcja.
— Raczej nie ma szans, żebym zasnął, ale mogę posłuchać muzyki z zamkniętymi oczami, jeśli już oferujesz przywołanie mnie do życia. — przeczesał włosy dłonią.
Boże mój, był taki atrakcyjny w moich oczach. Nie wiem, jakim cudem nie zauważyłam tego na początku, może wtedy nie wyszłaby z tego taka farsa. I nie mówię tylko o jego wyglądzie (który był nieprzeciętny), a o nim całym.
Przynajmniej mogłam się na niego pogapić przez resztę minut.
Jakiś cudem reszta lekcji upłynęła szybko, a ja znalazłam się już obok Roxy, która bardzo ekscytowała się świętem dziękczynienia, ponieważ miał przyjechać jakiś jej seksowny do bólu kuzyn, przez co Ignacio także się podniecał.
— Masz chłopaka. — przypomniałam mu, odwracając się do chłopaków. Trochę pożałowałam, bo gapiły się na mnie dwie osoby. Max i Aileen.
— Fantazje to nic złego, póki się ich nie spełnia. — odparł mój brat i w zasadzie miał rację. Automatycznie przypomniałam sobie wieczór w domu Killiana, oblałam rumieńcem i wróciłam do normalnej pozycji.
O'Conell był zbyt szczęśliwy. Coś mi nie pasowało.
— Kochani, każdy z was uwinął się z projektem przed dwudziestym czwartym dniem listopada, dlatego pozwoliłem sobie ocenić je we weekend — zaczął, po czym włączył rzutnik. — Zaczniemy od najwyżej ocenionej pracy, ale pragnę zaznaczyć, że gdyby nie dodatkowy szósty cytat, ten duet nie dostałby najwyższej możliwej oceny. — pokiwał palcem.
— Który idiota silił się na szósty cytat? — prychnęłam pod nosem, a później zamarłam.
— Brawa dla Lary i Killiana! — zmarszczyłam czoło i wymieniłam spojrzenie z Roxy, ale ona pokiwała głową na znak, że nic o tym nie wie.
— Czemu nic nie mówiłeś? — odchyliłam się w tył.
— Niespodzianka, Sheridan. — szepnął.
Z niecierpliwością oczekiwałam tego szóstego cytatu i kompletnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
„Mimo wszystko wiem, że jestem niepoprawny. A przecież pragnąłem gorąco i nadal pragnę, aby pani zrozumiała, że mnie, garstkę popiołów, rozpromieniła ogniem, chociaż to ogień podobny do mnie całego: ogień, co nie rozświeca niczego, nie rozgrzewa, a tylko płonie bezużytecznym blaskiem sam dla siebie."*
Na zdjęciu był mój kawowy koktajl ze mną od dekoltu w dół w tle. Z dnia, w którym siedzieliśmy w Conor's.
Zapomniałam nagle, jak się oddycha.
Ale doskonalone pamiętałam o tym, że kilka ławek ode mnie siedzi pieprzona Aileen i to nie Killian będzie się z tego tłumaczył, tylko ja. To do mnie polecą wszystkie pretensje.
Bo nikt by nie uwierzył, że ten cytat nie był dwuznaczny, że nie umieścił tego zdjęcia przypadkowo. Tak jak filmu z diabelskim młynem i tak jak fotografii naszych dłoni nad jeziorem, kiedy wyrecytował przedostani cytat.
— Gratuluję i oby tak dalej. — uśmiechnął się O'Conell. Przełknęłam gulę śliny i mimo, że Roxanne ściskała moje ramię, ani drgnęłam. Zdołałam się tylko obejrzeć na rodzeństwo Stewards.
Leo szczerzył się jak głupi do sera, a jego siostra chciała mnie zamordować. Założę się.
Dzwonek nawet nie zdążył zadzwonić, a ja wyszłam z sali w takim tempie, że aż sama byłam w szoku. Nie miałam zamiaru się konfrontować z nikim z nich. Nie chciałam i bałam się tego.
Do tego stopnia, że z reszty lekcji się zerwałam, a Ignacio i Roxy zasypywali mnie wiadomościami.
* * *
We wtorek unikałam każdego w szkole, poza moim bratem. Nawet moją przyjaciółkę, bo jej pytania się nie kończyły. Jakoś to przebrnęłam, żeby przykulać się do domu starców, gdzie od razu poszłam do Ernesta, wręczyć mu pierniki i świecę.
— Czy to...? — sięgnął do pudełeczka, a później skosztował. — Dobry Boże... — do jego oczu napłynęły łzy. Powąchał także świecę, a później wstał i czule mnie objął. — Przyniosłaś mi Melanie.
— Zrobiłam, co mogłam — przyznałam, kiedy już się ode mnie odsunął. — Dla tego uśmiechu warto. — pstryknęłam go w nos.
— Larisso, z ciebie jest...
— Najwspanialsza dziewczyna na świecie. — dokończyła za niego Janice, a ja złapałam ją za rękę.
— Chciałem powiedzieć anioł — skończył pan Moore. — Jak ty to zrobiłaś.
— Och, banał — machinalnie machnęłam ręką. — Wykorzystałam pana synową i wnuka. — uśmiechnęłam się triumfalnie. Wtedy dołączył do nas Killian, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
— Wiedziałeś, że ta panna potrafi przynosić ludzi, którzy odeszli już na dobre? — Ernest podniósł w górę świecę.
— Wiedziałem. — oznajmił chłopak.
— Larissa, kochanie. Pozwól na moment — Janice zaciągnęła mnie w inne miejsce. — Co wy, do diabła, wyprawiacie?
— Nie rozumiem. — uniosłam jedną brew.
— Ja ci dam nie rozumiem — gestykulowała rękami. — Czyś ty oślepła? Ten chłopiec patrzy na ciebie jak na.. na anioła!
— Cóż, anioły nie były zbyt piękne, przypominały raczej geometryczne kształty, a...
— Lara! — wrzasnęła. — Dlaczego on wrócił do tej całej Aileen?
— To trochę skomplikowane — pokazałam jakąś wielkość palcami. — Trochę bardzo. — dodałam z przekąsem.
— W miłości nie ma nic skomplikowanego, dziecko... — zatrzepotała rzęsami.
— Bez przesady, wyjechałaś z tą miłością za daleko. — stwierdziłam.
— Jestem stara, ale nie głupia — westchnęła. — Nie zmarnujcie tej szansy, bardzo was proszę.
— Gramy! — krzyknął wesoło Christopher. Skierowałam wzrok na pianino, przy którym już siedział i zamurował mnie repertuar. — Lara, dla ciebie! — wywróciłam oczami i podeszłam bliżej, żeby udawać śpiewanie.
Starzy ludzie mieli to do siebie, że nawet jakbym wyła jak kogut, i tak byliby zachwyceni, ale tekst tej piosenki był o tyle problematyczny, że kiedy padło zdanie
I need a man who's patient and kind (potrzebuję faceta, który jest miły i cierpliwy)
Gets out of the car and holds the door (wysiada z samochodu, żeby otworzyć mi drzwi)
Nie byłam w stanie kontynuować. Nie, kiedy Killian stał, słuchał i patrzył.
Więc udałam, że się krztuszę.
Do gwiazd Hollywood mi daleko, ale Lucy zrozumiała tę aluzję i nawet nie pytała, kiedy zaczęłam z szyi ściągać smycz z plakietką wolontariusza.
Założę się, że Janice wszystko jej wyśpiewała na mój temat, stąd brak zdziwienia moim nagłym wyjściem. Było mi tylko trochę przykro, że nie pożegnałam się z moimi ulubieńcami, a Christopher nie wiedział, co się właściwie dzieje.
Minęłam czerwony samochód i próbowałam zrozumieć, jakim cudem ten chłopak potrafił robić ze mną takie rzeczy, dosłownie nawet się nie ruszając i nie odzywając.
— Larisso Sheridan, przestań mnie, do cholery, unikać. — usłyszałam za sobą. Odwróciłam się na pięciu ze sztucznym uśmiechem.
— Skąd pomysł, że cię unikam? — uniósł brew z niedowierzania. — W czwartek święto dziękczynienia, trzeba wszystko przygotować wcześniej, wiesz chyba jak to działa. — zaśmiałam się nerwowo.
— Wsiadaj. — skinął na swojego mustanga, a ja bez dyskusji po prostu to zrobiłam, piorunując go wzrokiem, kiedy go mijałam. Dziwnie się czułam, siedząc obok niego po wczorajszym angielskim. Naprawdę dziwnie. — Idziesz w piątek do Conor's?
— Owszem. — przyznałam. To był idealny sposób, żeby obgadać wszystkich z rodziny, którzy zwalą się na darmową wyżerkę i za nic nie mogłam tego z Roxy przegapić.
— Wspaniale — odparł i zabrzmiało to dosyć specyficznie. Nie potrafiłam określić, co to oznaczało. — Wyrzuć to z siebie. — zatrzymał się na poboczu.
— Co? — wydukałam, patrząc na każdą jedną naszywkę na jego kurtce, byleby tylko nie skrzyżować z nim spojrzenia.
— Dawaj, Bilbo. — zachęcił mnie.
— Killian — policzyłam w myślach do dziesięciu, żeby nie zacząć na niego wrzeszczeć. — Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, w jak niezręcznej sytuacji mnie wczoraj postawiłeś? — zamknęłam oczy. — Dlaczego akurat TEN cytat i TAKIE zdjęcie? — zapytałam z pretensją. — Dlaczego zrobiłeś to na oczach Aileen?
— Jestem popaprany. — wzruszył ramionami.
— Jesteś — zgodziłam się, zakładając ręce na krzyż. — Ale to nie jest, do diabła, wytłumaczenie. Z tego pewnie wyniknęło tyle nieporozumień, że nawet nie chcę tego słuchać — rozmasowałam czoło dłonią. — Masz pojęcie, jakimi pytaniami zostałam zasypana? Co na to twoja dziewczyna, ty idioto! — trzepnęłam go w ramię, a on złapał mój nadgarstek.
— Jakimi pytaniami? — drążył.
— Różnymi, Boże... — wywróciłam oczami.
— Na przykład? — wciąż nie dawał za wygraną.
— Czy chodziło o ocenę z projektu, czy może o coś więcej, na przykład — zacytowałam słowa Ignacio. — Nie mów mi, że ciebie nikt o to nie zapytał.
— Zapytał, Leo. — powiedział całkowicie szczerze, a ja nie wytrzymywałam już jego dotyku. Palił moją skórę.
— Projekt — szepnęłam. — Powiedziałeś, że o projekt, prawda? — w końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy — Jeżeli nie możesz tego potwierdzić, lepiej nic nie mów. — milczał.
Na wszystkie przeciwności losu, on milczał.
Co ja miałam zrobić w tamtym momencie?
— Rany boskie, jedź. — poprosiłam. Westchnął długo, po czym wreszcie mnie puścił i targały mną różne emocje, bo z jednej strony poczułam ulgę, a z drugiej zawód.
Uczucia są popieprzone.
— Aileen jest idiotką, albo taką udaje. — oświadczył Killian, kiedy stanęliśmy pod moim domem, a ja zatrzepotałam rzęsami myśląc, że właśnie się przesłyszałem.
_____________________
* Opowieść o dwóch miastach
______________________
Wstawiam dzisiaj, ponieważ jutro nie będę miała czasu :) mam nadzieję, że rozdział idealnie Was rozbudzi xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro