23. Pierniki
Dawno nie zjadłam tyle fast foodów, ile z wtorku na środę, co oczywiście było winą Roxy, ale jakoś szczególnie się tym nie przejęłam. Raz na jakiś czas przecież można.
Teraz siedziałam na trybunach i gapiłam się na boisko, na którym interesował mnie tylko numer trzynasty. Leo i Ignacio siedzieli obok mnie i zajmowali się sobą, więc po chwili namysłu zeszłam do Roxanne na dół. Cade i tak przecież grał.
— Zaraz się rozpada, mówię ci — powiedziała na powitanie, a ja spojrzałam w niebo. Rzeczywiście było zachmurzone. — Jak tak dalej pójdzie — skinęła podbródkiem na naszych chłopców. — będziemy dzisiaj opijać zwycięstwo.
— Będziecie. — poprawiłam ją. Nie zamierzałam iść na żadną imprezę, tym bardziej do Maxa Falla.
— Naprawdę się będziesz kisić w domu? — jęknęła. — Kiedyś wzniecisz pożar tymi świeczkami. — zaśmiała się.
— Nie mam ochoty poznawać nowych osób, a nie będę miała z kim tej imprezy przetrwać, bo ty będziesz zajęta Cade'm. — pstryknęłam ją w nos, a ona walnęła mnie pomponem w twarz.
Nic przyjemnego.
— CAPRICE HILLS WYGRYWA!!! — zaniosło się po całej przestrzeni. Aż musiałam zatkać uszy, kiedy reszta zaczęła piszczeć.
— AAA! — podbiegł do nas Cade i przez barierki przytulił Roxy. — Kto jest mistrzem? Caprice Hills! — odszedł w podskokach do drużyny, a ja pokręciłam głową i rzuciłam przyjaciółce spojrzenie pełne politowania, kiedy uniosła w górę lodówkę turystyczną.
— Chodź pooglądać ciacha, nie musi to być Max. — rzuciła melodyjnie. Poszłam za nią, ale nie miałam w ogóle zamiaru tam wchodzić. Usadowiłam swój tyłek na ławce przed drzwiami szatni i czekałam, aż skończy.
To był naprawdę niezły widok, ale co mi z tego, skoro jedyny chłopak, na którego chciałam się gapić, był zajęty?
— Przeszkadzam? — zobaczyłam przed sobą sylwetkę Aileen w stroju cheerleaderki z morderczą miną.
— Chyba ja tobie, skoro zaszczycasz mnie takim wzrokiem. — prychnęłam.
— Wiem, że siedzisz tutaj po to, żeby podglądać Killiana, ale słonko, on jest ze mną. — uśmiechnęła się.
— Rany, kiedy stała się z ciebie taka suka? — założyłam ręce na krzyż. — Czekam na Roxanne, dla twojej wiadomości.
— Jasne, bo... — nie dokończyła, bo przy jej boku zjawił się Killian. — Właśnie mówiłam Larze, jakie ma piękne kolczyki.
— Dzięki. — wymamrotałam.
— Dostałaś na urodziny?
— Tak, ode mnie. — odezwał się chłopak. Myślałam, że Aileen będzie zbierać z podłogi szczękę. Swoją drogą, wyglądał cudownie, kiedy na czoło opadały mu lekko wilgotne włosy.
— Spotkanie cheerleaderek za minutę na głównej sali, musimy omówić ważną sprawę! — krzyknęła Roxy, a później pociągnęła blondynkę za nadgarstek, mimo jej protestów. Odchodząc, puściła mi również oczko.
— Wcale nie chwaliła twoich kolczyków, mam rację? — westchnął ciężko.
— Nieważne — machinalnie machnęłam dłonią. — Świetny mecz, gratuluję. — pokazałam mu kciuki w górę.
— Dziękuję — wstałam i otrzepałam swoje spodnie, żeby odejść. — Zaczekaj — poprosił. — W sprawie pierników; mamy ten przepis, mama będzie je dzisiaj robiła, więc jeśli chcesz pomóc, to bardzo ją to ucieszy.
— Naprawdę? — zdziwiłam się. Oczywiście, że chciałam pomóc w prezencie dla Ernesta.
— Nie, na niby — wywrócił oczami. — Idziesz, czy nie?
— Chwila — potrząsnęłam w miejscu. — A ty co będziesz robił?
— Pewnie się wam przyglądał. — wzruszył ramionami.
— Nie idziesz na imprezę? — doznałam szoku, kiedy przecząco pokręcił głową. — A co z Aileen?
— Nic jej się nie stanie, jak mnie raz nie będzie — zapewnił. — Ona wie o tych piernikach, wyluzuj. — roześmiał się i po chwili znajdowałam się już w jego samochodzie. W drodze napisałam także info Roxy i rodzicom, żeby się nie zamartwiali.
— Przywiozłem Larissę! — zawołał wesoło Killian, kiedy przekroczyłam próg jego domu. Nie mogłam uwierzyć w to, jak to zrobił. Chwilę później z kuchni wyłoniła się dosyć wysoka i szczupła kobieta, ale kompletnie nie przypominała syna. Wtedy byłam pewna, że chłopak w zupełności podał się na ojca.
— Ah, miło mi cię wreszcie poznać! — posłała mi serdeczny uśmiech.
— Wreszcie? — powtórzyłam nerwowo, idąc za nią do pomieszczenia, z którego wcześniej wyszła.
— Mój syn wkoło o tobie mówi — wyjaśniła, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Jestem Nora. — znów się uśmiechnęła. Odłożyłam torbę gdzieś w kąt, związałam włosy w kucyka i umyłam ręce.
— Gdzie ten przepis? — zagadnęłam. Nora podsunęła mi pod nos już żółtą kartkę z ręcznie zapisanymi składnikami. — Czy Melanie sama to pisała?
— Owszem — potwierdziła kobieta, a ja się rozczuliłam. — Killian, nie stój jak słup soli, tylko zrób Larze herbaty. — zwróciła się do niego.
— Nie trzeba, wystarczy woda — zapewniłam i zajęłam się robieniem pierników. Oczywiście najpierw przesiałam mąkę. — Co takiego o mnie mówiłeś? — zapytałam Killiana, a jego mama zaczęła się śmiać.
— Same pozytywy — odpowiedziała za niego. — Ale kiedy tylko pytałam o to, czy jesteś śliczna, ucinał rozmowę. — posłała mu wymowne spojrzenie.
— Udam, że tego nie powiedziałaś. — chłopak ukrył twarz w dłoniach.
— Co robi Aileen? — myślałam, że oparzę się masłem, które wcześniej roztopiłam, kiedy to usłyszałam.
— Szykuje się na imprezę z okazji wygranej. — odparł spokojnie, ale jakby męczyło go samo jej imię.
— A ty tutaj? — oburzyła się jego mama.
— Też byłam zdziwiona. — zawtórowałam jej.
— A ja tutaj. — burknął i się ulotnił.
— Chyba weszłam na cienki lód — stwierdziła Nora. — Tak na marginesie; wiem, że bardzo im pomogłaś, żeby się zeszli, ale osobiście nie popieram ich związku. — uniosła dłonie w geście kapitulacji.
— Szczerze pani powiem, że żałuję — wyznałam, zmuszając się do słabego uśmiechu. — Ale już po fakcie. Przypomnijmy Ernestowi miłość jego życia. — uniosłam w górę rozrobione ciasto, które Nora zaczęła wałkować.
— On też o tobie dużo mówił, Ernest — powiedziała po dłuższej chwili. — Nie wiem, jak to się stało, że się pojawiłaś w życiu tych dwóch, ale masz dobry wpływ na obu. Wierzysz w przeznaczenie?
— Nie mam pojęcia — oblizałam usta, a później wykroiłyśmy z ciasta serduszka. — Nie zdążyłam się jeszcze przekonać, w co wierzę.
— A no tak, przecież wypadek... — cmoknęła, wycierając ręce o fartuszek. Następnie wsadził pierniki do piekarnika. — Wróciłeś?
— Mogę sobie pójść, skoro tak bardzo przeszkadzam. — Killian wskazał za siebie kciukiem, ale to był żart.
— Nie, nie, nie — zaprotestowałam. — Będą gotowe za jakieś dziesięć minut, nie wymigasz się od dekorowania. — pogroziłam mu palcem.
— Chyba nie chcesz, żebym to robił. Mam dwie lewe ręce do wypieków. — oparł się o blat.
— Spokojnie, wylanie lukru na ciasteczko i obsypanie go skórką pomarańczy nie jest takie trudne. — ironizowałam.
— Ten blat jest za niski. — próbował. Nora zaczęła chichotać.
— To sobie usiądź. — zasugerowałam. Zrobił to z tym swoim uśmiechem cwaniaka, ale nie wiedziałam jeszcze wtedy, że powie to, co powiedział.
— Żeby być na twoim poziomie, Bilbo? — zmrużyłam oczy i cisnęłam w niego gromami.
— Możesz też klęczeć, Mnichu. — roześmiał się. Punkt dla mnie, ha!
Dekorowanie zajęło nam godzinę, bo ciągle przerywaliśmy przez opowieści Nory, z których dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat dzieciństwa Killiana (oczywiście zaprzeczał). On tę pieprzoną rukolę wcinał, odkąd skończył pięć lat!
Który pięciolatek tak ochoczo je zieleninę?
— Ernest będzie zachwycony — Nora poklepała pudełko, w którym były pierniki. — O ile wszawica się zdąży skończyć.
— Lucy mówiła, że od poniedziałku wizyty już normalnie zostaną wznowione, więc chyba ją pokonują. — wsparłam dłonie na biodrach.
— Całe szczęście — położyła dłoń na lewej piersi. — Dobra, ja idę ogarnąć sobie papiery na jutro, postaraj się nie ukatrupić mojego syna. — zdjęła fartuch i zostawiła nas samych.
Nauczyłam się wtedy, że nienawidzę takich momentów, bo są ultra niekomfortowe.
— Skoro już tu jesteś — odchrząknął. — Mogę spełnić moją obietnicę z poniedziałku. — zaoferował, a ja podskoczyłam w miejscu ucieszona.
— Oczywiście, że możesz. MUSISZ! — okrążyłam wyspę kuchenną i dotknęłam go palcem w klatkę piersiową.
— Spokojnie! — pobiegł za mną. Nie moja wina, że ekscytowała mnie ta łódka. — Spróbuj się nie utopić, proszę.
— Nie zamierzam z niej wyskakiwać. — fuknęłam, czekając na to, aż Killian odwiąże linę. Później wszedł na łódkę i podał mi dłoń, żebym zrobiła to samo.
Nie była duża, zmieściłaby może jeszcze z cztery osoby, ale wciąż robiła na mnie wrażenie.
— Płyniemy na sam środek, moja droga. — zakomunikował i zaczął wiosłować.
— Chyba jest ci przeznaczone operować jakimiś kijami. — zaśmiałam się.
— W sumie... — zastanowił się. — Lacrosse, wiosła — na jego usta wpłynął uśmiech, który mógłby roztopić lód. — Jak tak sprawy z tym Mattem?
— Cicho — zmarszczyłam czoło. — Nie odzywa się od tamtego czasu i w zasadzie nie potrafię określić, czy się cieszę, czy mi przykro, że nie próbuje dalej. — bo naprawdę nie wiedziałam. Wiedziałam za to, że wodzenie dłonią po powierzchni wody jest przyjemne.
— Nie jestem tobą, więc ciężko mi się określić, ale chyba wolałbym, żeby się do ciebie nie odzywał — gwałtownie skierowałam głowę w jego stronę. — Po co rozgrzebywać stare rany?
— Życie jest pokręcone. — skomentowałam, a on parsknął śmiechem.
— Zważając na naszą znajomość i jak do niej doszło, zgadzam się.
— Ej! Miałam dobre intencje, Rukolożerco. — spiorunowałam go, a on spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Rukolożerco? Jak jeszcze mnie nazywasz, kiedy nie słyszę? — śmiał się.
— Pytasz o moje myśli, czy rozmowy z Roxanne? — uniosłam wyzywająco brew.
— Interesujące — wyszczerzył się. — Nawrotka. — powiedział, kiedy znaleźliśmy się na środku.
Właśnie też dotknęłam grzbietu jakiejś ryby, przez co się wzdrygnęłam.
— Wiesz, kiedy zaczęłaś do mnie gadać wtedy na angielskim, miałem ochotę ogłuchnąć, później przez pierwsze kilka chwil też, ale po czasie doszedłem do wniosku, że ciężko mi sobie wyobrazić teraz życie bez ciebie, Roxy i Ignacio. — wyznał szczerze.
— Również nie pałałam do ciebie sympatią od pierwszej chwili. — westchnęłam długo.
— To co się zmieniło? — zapytał zaciekawiony.
— Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. — przygryzłam wargę. Przecież nie powiem mu, że to przez pocałunek z Maxem. Wziąłby mnie za wariatkę.
— Ciężko z ciebie wyciągnąć informacje, ciężko — pokręcił głową. Dopływaliśmy do brzegu. — Jak ja z tobą wytrzymuję.
— Vice versa, Lilan. — pokazałam mu środkowy palec.
— Och, Rissa — zamknął oczy. — To przestaje już działać.
— Nie. Mów. Do. Mnie. Rissa. — wycedziłam przez zęby. — Bo cię utopię.
— Groźby są karalne, wiesz o tym?
— Nie masz dowodów, że to powiedziałam — założyłam ręce na krzyż. — Swoją drogą, chyba nie żałujesz, że tak ci wparowałam w życie bez zaproszenia? — czasem zastanawiała mnie ta kwestia i nie byłam pewna, czy Killian robi to wszystko, bo mu głupio, czy naprawdę mnie polubił. Potrzebowałam potwierdzenia.
— Oczywiście, że nie — oburzył się i przywiązał łódkę z powrotem, a później wstał i wyszedł z niej, żeby później mi pomóc. — Czasami tylko jak kładę się spać — wyciągnął dłoń w moją stronę, ale ja dopiero wstawałam. — Myślę sobie, że to w innych okolicznościach mogłoby się potoczyć inaczej. — sparaliżowało mnie, kiedy chciałam chwycić jego rękę. — Że mógłbym być tym gościem od twoich dreszczy. — wybałuszyłam oczy, ale nie dlatego, że to powiedział, a dlatego, że przez jego słowa nie trafiłam na deski, tylko prosto do wody.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro