22. Skalpele w dłoń
Było dosyć chłodno, ale nie przeszkadzało mi to. Liczył się tylko moment. Chciałam mieć coś pozytywnego z tego dnia i szczerze mówiąc, stęskniłam się za rozmowami z Killianem przez te paręnaście dni.
— Mam nadzieję, że nie pomyślałaś, że dałbym ci perfum. — uśmiechnął się delikatnie, kiedy do niego podeszłam i wręczył mi woreczek.
W środku były kolczyki w kształcie kawy i bransoletka do kompletu.
— Dziękuję — ukryłam podarunek w otchłani kieszeni, licząc na to, że tego nie zgubię. — Mogłeś dać mi w szkole, nie musiałeś się fatygować tutaj specjalnie po to.
— Nie przyjechałem wręczyć ci tylko prezentu — rzucił zawadiacko. — Wsiadaj. — otworzył drzwiczki mustanga.
— Błagam, tylko nie Old Oak. — jęknęłam, wsiadając do samochodu w akompaniamencie jego śmiechu.
— Spokojnie, nie tam cię wiozę — zapewnił i wyjął skądś czarną chustkę, a później zawiązał mi nią oczy. — Nie, nie powinnaś się bać.
— Skąd wiedziałeś, że to powiem. — zdziwiłam się.
— Niedługo stukną nam trzy miesiące znajomości, Risa. — przypomniał.
— Faktycznie, Lilan. — szkoda, że nie widziałam jego miny.
— Będziesz na meczu? — zapytał pogodnie.
— Raczej tak. To znaczy, jak mnie nikt nie zabije i nie przykuję do łóżka, to będę. — odparłam radośnie.
Nie jechaliśmy długo, bo jakiś kwadrans, ale nie byłam w stanie ze słuchu rozpoznać miejsca. Było zbyt cicho. Świerszcze i szelest liści.
Killian prowadził mnie za ręce powoli, przez jakieś krzaki. Deptałam mnóstwo patyków i zderzałam się z mnóstwem roślin, ale cały czas powtarzał, że jest warto. W końcu pod stopami wyczułam deski.
— Jesteśmy. — odsłonił mi oczy.
Byliśmy na jakimś zarośniętym molo nad jeziorkiem, o którym dawno już zapomniałam. Noc cudownie odbijała się w tafli wody i normalnie padałabym z zachwytu, że przyniósł nawet koc i herbatę w termosie, ale to nie było odpowiednie.
— Zatkało? — cieszył się nawet oczami.
— Tak — przyznałam. — Aileen wie, że tu jesteśmy? — założyłam ręce na krzyż i spojrzałam mu w oczy, zadzierając głowę. Łatwiej by było, gdybyśmy siedzieli.
— Nie muszę się jej tłumaczyć, to nie moja matka. — zmarszczył czoło.
— Wiem, ale nie uważasz, że to nie w porządku w stosunku do niej? — uniosłam jedną brew. — Gdybyś był moim chłopakiem, a zamiast mnie stała tu właśnie Aileen i jakimś sposobem bym się o tym dowiedziała, byłoby mi bardzo przykro. — tłumaczyłam.
— Aileen nie ma o co być zazdrosna. — zaprosił mnie gestem, żebym usiadła. Westchnęłam i choć wiedziałam, że nie powinnam, nie potrafiłam mu odmówić.
— Źle się z tym czuję. — wzruszyłam ramionami i objęłam samą siebie. Chłopak zajął miejsce obok mnie, a siedział tak blisko, że stykaliśmy się nogami, które zwisały z molo. Na szczęście woda do nich nie dosięgała.
— Mogę? — palcem dotknął mojej dłoni, ale nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, więc się zgodziłam. Ujął ją i zrobił zdjęcie.
— Co jest grane? — wycofałam rękę błyskawicznie. Killian zlustrował mnie wzrokiem i zaczął szeptać.
— Pragnę, by się pani dowiedziała, że była ostatnim marzeniem mojej duszy. Od chwili, kiedy panią poznałem, dręczą mnie wyrzuty sumienia, których już wcale nie oczekiwałem. Od chwili, kiedy panią poznałem, słyszę dawne, wzywające mnie ku górze głosy, które w moim mniemaniu umilkły na zawsze. Do głowy zaczęły mi przychodzić myśli, aby odrodzić się, rozpocząć od nowa, zrzucić z ramion brzemię namiętności i grzechu. Naturalnie to tylko marzenia senne, co przemijają...*
Dopiero po dłuższym czasie wypuściłam z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam.
— Po pierwsze: jakim cudem to zapamiętałeś? — drżał mi głos.
— Mam dobrą pamięć do cytatów — mrugnął do mnie porozumiewawczo. — Po drugie?
— Dlaczego chcesz użyć do tego zdjęcia naszych dłoni, nie rozumiem... — złapałam się za głowę.
Cytując to, brzmiał tak, jakby mówił do mnie naprawdę. Nie powtarzał słowa z książki, ale mówił z serca.
— Teraz mi to do głowy przyszło — odparł spokojnie, a później zrobił kolejne zdjęcie, ale tylko swojej dłoni. — Marzenia senne, co przemijają — wyrecytował. — Dwa zdjęcia do jednego cytatu.
— Dzięki Bogu. — odetchnęłam z ulgą.
— Proszę? — nachylił się do mnie rozbawiony. — Co sobie pomyślałaś?
— Nieważne — ucięłam.
— Chcąc nie chcąc, słyszałem twoją rozmowę z tym gościem — zaczął. — Jeżeli będzie ci się naprzykrzał, daj znać. — zasugerował.
— Dzięki — uśmiechnęłam się ciepło. — Moi rodzice już się tym zajęli. — wlepiłam wzrok w wodę. — Wiesz, gdyby mnie odwiedził po wypadku, może wyglądałoby to inaczej, ale po tylu latach? — pokręciłam głową. — Jemu nic nie było, dlaczego zrobił to dopiero dziś?
— Może nie miał odwagi — stwierdził Killian. — Albo przyszedł, zobaczył cię w takim stanie, w jakim byłaś i uciekł. Zresztą, na pewno wiedział, skoro był zdziwiony, że już chodzisz. — ciągnął.
— Na pewno — zgodziłam się. — To miłe, kwiaty, stawienie się, ale... czuję duży żal. Dlaczego wsiadł za to kółko?
— Nie poszedł po tym siedzieć? — oburzył się lekko.
— Nie, nie — potrząsnęłam głową. — On jest niewiele starszy od nas, ja i moi rodzice wnioskowaliśmy o to, to był wypadek, nie zrobił tego celowo. — tłumaczyłam, chociaż mogłam brzmieć żałośnie. — Nie chciałam mu niszczyć życia.
— Nie ty byś je zniszczyła, to jego wina. Jesteś zbyt dobra na ten świat, przysięgam — położył dłoń na lewej piersi. — Masz zabrane taki kawał czasu...
— Nie jestem zawistna. — odparłam.
— A gdzie sprawiedliwość? Nie poniósł żadnych konsekwencji. Czekaj... — zastanowił się. — To w ogóle możliwe? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że...
— Światem rządzi pieniądz, Killian. Dobrze to wiesz — przerwałam mu. Tak naprawdę sama nie rozumiałam, jak to wszystko zadziałało, ale również nie miałam ochoty tego roztrząsać. — Ciekawe czemu ludzie zapomnieli o tym miejscu. — zmieniłam temat na lżejszy.
— Nie zapomnieli — roześmiał się. — To teren prywatny.
— Co?! — wrzasnęłam, a zaraz po tym przytkałam dłonie do ust. Oczywiście za późno.
— Spokojnie, narwańcu — odwrócił się do mnie. — Należy do mojego dziadka.
— Chyba sobie żartujesz — spojrzałam na niego podejrzliwie, ale on nie żartował. — To jeziorko jest Ernesta?!
— Tak jest — potwierdził. — Po drugiej stronie — wskazał palcem jakieś światła. — jest mój aktualny dom.
— Nieźle — gwizdnęłam. — Pływasz łódką po tej wodzie?
— Zdarza się — przyznał. — Chcesz, to popłyniemy kiedyś.
— Super! — ucieszyłam się szczerze. Nigdy nie płynęłam łódką, więc wizja tego przyprawiała mnie o niemałą ekscytację. — W ogóle, co do twojego dziadka... Jakiś czas temu wspominał o piernikach twojej babci, Melanie — odchrząknęłam. — Skoro nie może wrócić na święta do domu, może twoja mama ma gdzieś przepis? Chętnie przyniosłabym mu choć zbliżone pierniki. — zaśmiałam się szczerze.
— Nie mam pojęcia, zapytam — skinął głową. — Swoją drogą piękny gest, Ernest na pewno doceni. — puścił mi oczko. — I wspomni coś o różnicy wieku. — parsknęłam śmiechem.
To był standard, że jego dziadek narzekał, że jest dla mnie za stary.
— Herbaty? — nawet nie zauważyłam, że Killian podsunął mi pod nos kubek. Przyjęłam go z wdzięcznością.
Pogadaliśmy jeszcze może z godzinę i zostałam odwieziona do domu. Byłam mu wdzięczna, bo przez to wyrwanie mnie, mogłam zasnąć bez dręczących myśli.
* * *
— Dzisiaj nadszedł wyczekiwany przez was dzień — powiedziała z entuzjazmem Chaplin, a ja spojrzałam na zwłoki żaby, które leżały na metalowej tacce przede mną i Killianem. — Skalpele w dłoń i słuchać. — rozporządziła, ale mnie bardziej interesował akt zakładania przez mojego sąsiada rękawiczek, niż jej pieprzenie.
— Moja dłoń jest trzy razy większa, niż ta biedna żabka, jak mam ją rozciąć? — szepnął Killian, a ja parsknęłam śmiechem, zwracając na siebie uwagę biolożki, więc natychmiast spoważniałam.
— Ja to zrobię. — Dajesz Lara, przejmujesz stery.
Delikatnie nacisnęłam ostrzem ciało trochę wyżej i precyzyjnym pociągnięciem w dół sprawiłam, że powstało równiutkie nacięcie. Następnie rozchyliłam otwór narzędziem, którego nazwy do tej pory nie znam i takim sposobem otrzymaliśmy widok flaków żaby.
— Wolę nie pytać, dlaczego potrafisz to zrobić tak dokładnie. — skomentował Killian, ja uśmiechnęłam się do siebie z satysfakcją.
Chaplin opowiedziała nam o anatomii i innych sprawach, które miałam w głębokim poważaniu, a później każdy z ulgą opuścił salę.
Angielski też przeżyłam bez większych problemów, bo O'Conell przypomniał nam o projekcie, który mamy oddać, więc zajęło to sporo czasu.
Dostałam za to szoku, kiedy na stołówce zamiast naszej czwórki, jak do tej pory, siedzieliśmy w siódemkę.
— Psst — szturchnęła mnie Roxanne. — Co jutro robisz? — zapytała, a ja wzruszyłam ramionami.
Nie mogłam iść odwiedzić moich kumpli w podeszłym wieku, bo była tam wszawica. Na szczęście ja się jej nie nabawiłam, bo pojawiła się dopiero w piątek.
— O! To wpadniesz do mnie na noc i pojedziemy w środę razem do szkoły. Co ty na to? — wcale nie czułam się źle z tym, że Aileen to słyszy. Zwłaszcza po ostatniej rozmowie.
— No dobrze. — zgodziłam się, ale zabrzmiałam tak, jakbym w ogóle nie miała ochoty tego robić, co w rzeczywistości nie miało absolutnie pokrycia.
Po prostu obecność Aileen działała mi na nerwy.
Killian był moją porażką, której nie potrafiłam zaakceptować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro