Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Just the way you are

Chaplin kazała się wszystkim oczywiście rozejść, więc ja schowałam się w namiocie w trybie natychmiastowym. Dostęp do niego miała tylko Roxanne, bo nikt inni nie śmiałby się tam wpychać tak, jak Max.

— Nie wierz w żadne jego słowo. — powiedziała mi na ucho, zarzucając rękę na moje ramię.

— Nie wierzę — odparłam cicho. Tak do końca nie byłam pewna swoich słów. — Ale zrobiłam dramę. — zaśmiałam się bez krzty wesołości.

— Tylko trochę, nie przyszło tam wiele osób — czułam, że się uśmiecha i pewnie ten uśmiech miał działać pokrzepiająco. — Wiesz, nie tylko ja wpadłam na to, żeby uderzyć Falla.

— Też chciałam, ale jakoś... brakło mi sił. — spochmurniałam.

— Nie mówię o tobie — skrzyżowałam z nią spojrzenie. — Gdyby nie Leo, który pociągnął Killiana za koszulkę w tył, oberwałby naprawdę mocno, ale dobrze, że się to nie udało, bo Chaplin nie puściłaby mu tego płazem.

— Killian chciał mu przyłożyć z czystej sympatii do mnie, zrobiłbym to z każdą inną osobą. On taki jest. — wyjaśniłam zmęczona. Nie chciałam sobie wkręcać, że drżała mu pięść przez to, że to właśnie mnie skrzywdził Max. — Chodźmy spać, spacer się sam nie przespaceruje jutro.

— Święta racja. — zgodziła się, a później obie się w siebie wtuliłyśmy i pogrążyłyśmy w głębokim śnie.



* * *



Łyknęłam tabletki, które spakowała mi mama i poczułam się trochę jak Janice, albo Ernest. Skrzywiłam się na myśl, że sporo tych pigułek jak na jedną porcję, ale cóż. Trzeba było o te nogi dbać.

Słońce trochę przypiekało, więc zasłoniłam głowę czerwoną bandanką i tak sobie dreptałam z Roxy u boku za resztą grupy.

Na szczęście Chaplin szła z przodu. Z tyłu O'Conell.

Ludzie coś tam szeptali o mnie i o Maxie, ale miałam to w głębokim poważaniu. Niech mówią, skoro im się tak nudzi.

— Sophie omdlewa! — zawołała jakaś dziewczyna, a ja się uśmiechnęłam.

— Znowu? — jęknęła Roxanne. — Ta dziewczyna powinna się iść przebadać, albo unikać promieni słonecznych — pokręciła głową, ale miała rację. — Wiesz już, za co się przebierzesz na imprezę Halloweenową?

— Nie, nawet nie wiem, kto ją organizuje. — wyznałam.

— Aileen z Leo, jak co roku — odparła z entuzjazmem. — Ja się chyba przebiorę za Samarę. Włosy idealnie pasują. — spojrzałam nią z niedowierzaniem.

— Będziesz mokra? — rzuciłam żartem.

— Och, na pewno. Jak tylko ktoś mi się spodoba — roześmiałyśmy się. — Cade jest całkiem spoko. — skierowałam wzrok na chłopaka przed nami.

— To ta gra na gitarze wczoraj — stwierdziłam. — Zawsze lubiłaś muzyków.

— Lubiłam... — rozmarzyła się.

Pogadałyśmy jeszcze o jakichś głupotach, jak to przyjaciółki. Seriale, Wattpad, narzekanie na rodziców i tak dalej.

Po dotarciu do jakiegoś schroniska, zrobiliśmy półgodzinną przerwę i zbieraliśmy się do powrotu.

Tak, uwielbiam spacery bez celu.

Kiedy znów byliśmy jedną, wielką kupą wyrośniętych dzieciaków i wracaliśmy do swojego obozowiska, zauważyłam pewien niuans. Cade ciągle trzymał się blisko nas i jakoś niespecjalnie z kimś rozmawiał.

— Pogadaj z nim — zasugerowałam Roxy, ale ona nie ogarnęła, bo patrzyła na mnie, jak na debila. — Z Cade'm. — wywróciłam oczami.

— Co? Czemu? — szeptała, co było zabawne.

— Bo wpadł ci w oko i to idealna okazja, żeby coś zainicjować — uśmiechnęłam się szeroko. — Dajesz, mała.

— Nie zostawię cię. — fuknęła i założyła okulary przeciwsłoneczne.

— Idź, nie marudź. Poradzę sobie. — klepnęłam się w udo na znak potwierdzenia. Roxy wymamrotała coś pod nosem, ale finalnie przyspieszyła trochę i zaczęła konwersację z Cade'm. Miałam rację, też tego chciał.

— No wreszcie — Killian dorównał mi kroku. — Myślałem, że nie zostaniesz sama nawet na sekundę.

— Istnieje taki magiczny zwrot: możemy pogadać? Polecam, zwykle działa. — pokazałam mu kciuka w górę i zadarłam głowę, żeby w ogóle móc na niego spojrzeć.

— Ostatnio niechętnie to ze mną robisz — cmoknął z dezaprobatą. — Ale nie mam ci tego za złe, luz. — dodał, a ja zamrugałam kilka razy oczami, bo jego lekkość mnie rozbrajała.

— Nie martw się, wszystko ze mną w porządku. — powiedziałam.

— Nie wątpię, ale rozmawiałem z Leo i wiem, co powiedział mu Max, a co ty usłyszałaś — westchnął ciężko. — I ciągle dalszy, który nie jest raczej czymś, o czym się zapomina z dnia na dzień, Lara.

— Co z nim w ogóle? — zapytałam, ale ledwo mi te słowa przeszły przez gardło.

— Z Fallem? — zdziwił się. — Idzie gdzieś z przodu, pod okiem Chaplin. Nie przejmuj się tym idiotą, nie jest tego wart. Proszę — wcisnął mi do lewego ucha słuchawkę. — I weź sobie do serca tekst.

Skinęłam głową posłusznie, a wtedy usłyszałam znaną mi doskonale melodię.

Just the way you are.

Roześmiałam się na tekście o włosach, bo przypomniało mi się, jak zwrócił uwagę na to, że są zniszczone.

Na refrenie trochę jednak spoważniałam, bo dotarło do mnie, że Killian stara się zagłuszyć jakiekolwiek myśli o tym, co mówił o mnie Max.

— Dziękuję. — powiedziałam, kiedy utwór dobiegł końca.

— Nie ma za co. — szturchnął mnie lekko ramieniem.

— Jak bardzo mam sobie do serca wziąć ten tekst? — wyszczerzyłam się, bo w zasadzie niektóre słowa były zabawne w odniesieniu do nas.

— O co pytasz? — szedł z rękami włożonymi do kieszeni krótkich dresowych spodenek, a nasza różnica wzrostu musiała wyglądać komicznie.

— Uważasz, że mam seksowny śmiech? — bolały mnie policzki od uśmiechania się, ale byłam rozbawiona.

— Uważam po prostu, że jesteś ładną dziewczyną. I z zewnątrz i wewnątrz.

— Ty też jesteś niczego sobie. — puściłam mu oczko, a później sama zalałam się rumieńcem. Szybko jednak wróciłam do rzeczywistości, kiedy zadzwoniła do mnie mama. — Wzięłam leki. — powiedziałam od razu.

— To dobrze. Co robisz?

— Emm, siedzę w namiocie i czekam na Roxy, zaraz idziemy nad jezioro. Jest obok, jakieś pięć minut drogi. — skłamałam i to tak perfidnie, przez co Killian spojrzał na mnie zmieszany.

— Okay, baw się dobrze i się nie utop! Ignacio zabrała te kondomy?

— Nie mam pojęcia, jego zapytaj — zażenowałam się lekko. — Zadzwonię jutro, pa. — rozłączyłam się. — Zanim mnie skarcisz za oszukiwanie; gdyby moja mama się dowiedziała, że przez pięć godzin chodzę, przyjechałaby tu i mnie stąd zabrała.

— Dlaczego?

— Bo nie mogę tyle chodzić, ale ty tego nie wiesz, jak coś. — szepnęłam.

— Lara... — spiorunował mnie.

— Luz, zostało jakieś pół godziny. — odparłam z uśmiechem.

— Tobie nie. — zatrzymał się w miejscu, przełożył swój plecak na klatkę piersiową i powiedział coś, co wbiło mnie w ziemię. — Wskakuj na barana.

— Nie będziesz mnie niósł pół godziny. — pokręciłam głową.

— Albo tak, albo jak worek na ziemniaki. Wybieraj. — zagroził. Wzniosłam oczy ku niebu i zgodziłam się na tę propozycję, a raczej rozkaz. — Jesteś leciutka. — zauważył. Jego dłonie na moich nogach skutecznie mnie rozpraszały.

— To komplement?

— Bardziej spostrzeżenie.

— Panie Moore, odrabia pan jutrzejszy trening? — rzucił żartem O'Conell.

— Nie, nie... Koleżanka nie da rady już iść. — Killian się zaśmiał.

— A jak wam idzie projekt? — założył ręce na krzyż.

— Został nam ostatni cytat. — powiedziałam, a później profesor nas zostawił.

— Ostatani? — zdziwił się chłopak. Dziwnie mi się patrzyło na czubek jego głowy, ale cóż. Przypadek specjalny. — Rozmawiałaś z Janice?

— Nie musiałam. Moja matka wróciła raz z zakupów i narzekała, że dziewczyny przymierzają ciuchy tak, że je brudzą makijażem i pokazała mi zdjęcie w jednej z przymierzalni, na którym była kartka z prośbą o zakładanie na twarz foliowych osłonek, żeby fluid nie został na ubraniach, wraz z tymi osłonkami rzecz jasna. — sprostowałam, a w odpowiedzi dostałam jego śmiech.

— Rzeczywiście desperackie kroki. — powiedział i szedł dalej tak, jakbym w ogóle nic nie ważyła, a przecież miałam jeszcze swój plecak.

— Dzięki wielkie, naprawdę. — wyszeptałam tuż przy jego uchu obok mojego namiotu, bo pofatygował się aż tam. Zeskoczyłam z niego najdelikatniej, jak potrafiłam, żeby nic sobie nie zrobić, a później podciągnęłam zakolanówki, bo trochę mi się zsuwały.

Skrzyżowałam też spojrzenie z Maxem, który przechodził obok i momentalnie wróciły do mnie negatywne emocje. Zawiść w jego oczach była aż uderzająca i kompletnie nieuzasadniona.

Jak można życzyć komuś śmierci, a później serwować mu takie spojrzenie?

— Lara? — Killian pstrykał mi przed nosem palcami.

— Co? — wydukałam, szeroko otwierając oczy.

— Do sześciu razy sztuka — zaśmiał się. — Tyle razy cię wolałem — sprostował. — Przejmujesz się Maxem? — pochylił się.

— Ja... — dłonią rozmasowałam lewą stronę twarzy, od czoła po samą brodę. — Jesteś za wysoki, nie da się z tobą rozmawiać. — uśmiechnęłam się nerwowo.

— Perfekcyjna zmiana tematu, Bilbo — pokręcił głową, a ja westchnęłam na tę ksywkę. — Ale skoro nie chcesz o tym rozmawiać... to powiedz mi lepiej, za kogo się przebierasz na imprezę Halloweenową?

— Roxanne mnie o to pytała jakieś dwie godziny temu — przygryzłam wargę, spojrzałam na czarno-biały kombinezon jakiejś dziewczyny i mnie oświeciło. — Za Moire O'hara z American Horror Story. — oświadczyłam z entuzjazmem.

— Oczywiście już po — uformował z dłoni pistolet i strzelił sobie w oko. Skinęłam głową twierdząco. — Młoda czy stara wersja?

— To chyba jasne, że młoda — założyłam ręce na krzyż. — A ty?

— Niespodzianka — puścił mi oczko. — Podpowiem tylko, że mam wspólny strój z Aileen.

No i mój uśmiech prawie zniknął, ale zastąpiłam go tym fałszywym.

Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? To było przecież do przewidzenia.

— Lara, Killian! — dołączyła do nas Roxanne. — Jednak nie będę Samarą — wykonała jakiś dziwny taniec szczęścia. — Cade będzie Jokerem, więc ja Harley Queen. — odrzuciła włosy teatralnie.

— Szybko wam poszło. — przyznałam przygaszona, cały czas czując na sobie wzrok Killiana.

— A tam szybko, po prostu to dobry pretekst, żeby spędzić z nim trochę czasu na imprezie — dźgnęła mnie łokciem, zabawnie poruszając brwiami, a później zwróciła się do chłopaka. — Ty będziesz białym rumakiem?

— Niestety nie. — po jego wyrazie twarzy było widać, że zrozumiał aluzję mojej przyjaciółki.

— Szkoda, wdziałabym Larę w jakąś księżniczkę. — wydęła usta smutno.

— Za późno, zostałam pokojówką. — uniosłam dłonie w geście obronnym.

— Dziewczyno — gwizdnęła długo. — To ja miałam być mokra, nie pół imprezy. — wywróciłam oczami na ten cudowny komentarz, a później pożegnałam się z nimi i ukryłam w namiocie.

Nie chciało mi się absolutnie nic i chyba pierwszy raz znałam powód takiego stanu.

Byłam smutna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro