18. Just the way you are
Chaplin kazała się wszystkim oczywiście rozejść, więc ja schowałam się w namiocie w trybie natychmiastowym. Dostęp do niego miała tylko Roxanne, bo nikt inni nie śmiałby się tam wpychać tak, jak Max.
— Nie wierz w żadne jego słowo. — powiedziała mi na ucho, zarzucając rękę na moje ramię.
— Nie wierzę — odparłam cicho. Tak do końca nie byłam pewna swoich słów. — Ale zrobiłam dramę. — zaśmiałam się bez krzty wesołości.
— Tylko trochę, nie przyszło tam wiele osób — czułam, że się uśmiecha i pewnie ten uśmiech miał działać pokrzepiająco. — Wiesz, nie tylko ja wpadłam na to, żeby uderzyć Falla.
— Też chciałam, ale jakoś... brakło mi sił. — spochmurniałam.
— Nie mówię o tobie — skrzyżowałam z nią spojrzenie. — Gdyby nie Leo, który pociągnął Killiana za koszulkę w tył, oberwałby naprawdę mocno, ale dobrze, że się to nie udało, bo Chaplin nie puściłaby mu tego płazem.
— Killian chciał mu przyłożyć z czystej sympatii do mnie, zrobiłbym to z każdą inną osobą. On taki jest. — wyjaśniłam zmęczona. Nie chciałam sobie wkręcać, że drżała mu pięść przez to, że to właśnie mnie skrzywdził Max. — Chodźmy spać, spacer się sam nie przespaceruje jutro.
— Święta racja. — zgodziła się, a później obie się w siebie wtuliłyśmy i pogrążyłyśmy w głębokim śnie.
* * *
Łyknęłam tabletki, które spakowała mi mama i poczułam się trochę jak Janice, albo Ernest. Skrzywiłam się na myśl, że sporo tych pigułek jak na jedną porcję, ale cóż. Trzeba było o te nogi dbać.
Słońce trochę przypiekało, więc zasłoniłam głowę czerwoną bandanką i tak sobie dreptałam z Roxy u boku za resztą grupy.
Na szczęście Chaplin szła z przodu. Z tyłu O'Conell.
Ludzie coś tam szeptali o mnie i o Maxie, ale miałam to w głębokim poważaniu. Niech mówią, skoro im się tak nudzi.
— Sophie omdlewa! — zawołała jakaś dziewczyna, a ja się uśmiechnęłam.
— Znowu? — jęknęła Roxanne. — Ta dziewczyna powinna się iść przebadać, albo unikać promieni słonecznych — pokręciła głową, ale miała rację. — Wiesz już, za co się przebierzesz na imprezę Halloweenową?
— Nie, nawet nie wiem, kto ją organizuje. — wyznałam.
— Aileen z Leo, jak co roku — odparła z entuzjazmem. — Ja się chyba przebiorę za Samarę. Włosy idealnie pasują. — spojrzałam nią z niedowierzaniem.
— Będziesz mokra? — rzuciłam żartem.
— Och, na pewno. Jak tylko ktoś mi się spodoba — roześmiałyśmy się. — Cade jest całkiem spoko. — skierowałam wzrok na chłopaka przed nami.
— To ta gra na gitarze wczoraj — stwierdziłam. — Zawsze lubiłaś muzyków.
— Lubiłam... — rozmarzyła się.
Pogadałyśmy jeszcze o jakichś głupotach, jak to przyjaciółki. Seriale, Wattpad, narzekanie na rodziców i tak dalej.
Po dotarciu do jakiegoś schroniska, zrobiliśmy półgodzinną przerwę i zbieraliśmy się do powrotu.
Tak, uwielbiam spacery bez celu.
Kiedy znów byliśmy jedną, wielką kupą wyrośniętych dzieciaków i wracaliśmy do swojego obozowiska, zauważyłam pewien niuans. Cade ciągle trzymał się blisko nas i jakoś niespecjalnie z kimś rozmawiał.
— Pogadaj z nim — zasugerowałam Roxy, ale ona nie ogarnęła, bo patrzyła na mnie, jak na debila. — Z Cade'm. — wywróciłam oczami.
— Co? Czemu? — szeptała, co było zabawne.
— Bo wpadł ci w oko i to idealna okazja, żeby coś zainicjować — uśmiechnęłam się szeroko. — Dajesz, mała.
— Nie zostawię cię. — fuknęła i założyła okulary przeciwsłoneczne.
— Idź, nie marudź. Poradzę sobie. — klepnęłam się w udo na znak potwierdzenia. Roxy wymamrotała coś pod nosem, ale finalnie przyspieszyła trochę i zaczęła konwersację z Cade'm. Miałam rację, też tego chciał.
— No wreszcie — Killian dorównał mi kroku. — Myślałem, że nie zostaniesz sama nawet na sekundę.
— Istnieje taki magiczny zwrot: możemy pogadać? Polecam, zwykle działa. — pokazałam mu kciuka w górę i zadarłam głowę, żeby w ogóle móc na niego spojrzeć.
— Ostatnio niechętnie to ze mną robisz — cmoknął z dezaprobatą. — Ale nie mam ci tego za złe, luz. — dodał, a ja zamrugałam kilka razy oczami, bo jego lekkość mnie rozbrajała.
— Nie martw się, wszystko ze mną w porządku. — powiedziałam.
— Nie wątpię, ale rozmawiałem z Leo i wiem, co powiedział mu Max, a co ty usłyszałaś — westchnął ciężko. — I ciągle dalszy, który nie jest raczej czymś, o czym się zapomina z dnia na dzień, Lara.
— Co z nim w ogóle? — zapytałam, ale ledwo mi te słowa przeszły przez gardło.
— Z Fallem? — zdziwił się. — Idzie gdzieś z przodu, pod okiem Chaplin. Nie przejmuj się tym idiotą, nie jest tego wart. Proszę — wcisnął mi do lewego ucha słuchawkę. — I weź sobie do serca tekst.
Skinęłam głową posłusznie, a wtedy usłyszałam znaną mi doskonale melodię.
Just the way you are.
Roześmiałam się na tekście o włosach, bo przypomniało mi się, jak zwrócił uwagę na to, że są zniszczone.
Na refrenie trochę jednak spoważniałam, bo dotarło do mnie, że Killian stara się zagłuszyć jakiekolwiek myśli o tym, co mówił o mnie Max.
— Dziękuję. — powiedziałam, kiedy utwór dobiegł końca.
— Nie ma za co. — szturchnął mnie lekko ramieniem.
— Jak bardzo mam sobie do serca wziąć ten tekst? — wyszczerzyłam się, bo w zasadzie niektóre słowa były zabawne w odniesieniu do nas.
— O co pytasz? — szedł z rękami włożonymi do kieszeni krótkich dresowych spodenek, a nasza różnica wzrostu musiała wyglądać komicznie.
— Uważasz, że mam seksowny śmiech? — bolały mnie policzki od uśmiechania się, ale byłam rozbawiona.
— Uważam po prostu, że jesteś ładną dziewczyną. I z zewnątrz i wewnątrz.
— Ty też jesteś niczego sobie. — puściłam mu oczko, a później sama zalałam się rumieńcem. Szybko jednak wróciłam do rzeczywistości, kiedy zadzwoniła do mnie mama. — Wzięłam leki. — powiedziałam od razu.
— To dobrze. Co robisz?
— Emm, siedzę w namiocie i czekam na Roxy, zaraz idziemy nad jezioro. Jest obok, jakieś pięć minut drogi. — skłamałam i to tak perfidnie, przez co Killian spojrzał na mnie zmieszany.
— Okay, baw się dobrze i się nie utop! Ignacio zabrała te kondomy?
— Nie mam pojęcia, jego zapytaj — zażenowałam się lekko. — Zadzwonię jutro, pa. — rozłączyłam się. — Zanim mnie skarcisz za oszukiwanie; gdyby moja mama się dowiedziała, że przez pięć godzin chodzę, przyjechałaby tu i mnie stąd zabrała.
— Dlaczego?
— Bo nie mogę tyle chodzić, ale ty tego nie wiesz, jak coś. — szepnęłam.
— Lara... — spiorunował mnie.
— Luz, zostało jakieś pół godziny. — odparłam z uśmiechem.
— Tobie nie. — zatrzymał się w miejscu, przełożył swój plecak na klatkę piersiową i powiedział coś, co wbiło mnie w ziemię. — Wskakuj na barana.
— Nie będziesz mnie niósł pół godziny. — pokręciłam głową.
— Albo tak, albo jak worek na ziemniaki. Wybieraj. — zagroził. Wzniosłam oczy ku niebu i zgodziłam się na tę propozycję, a raczej rozkaz. — Jesteś leciutka. — zauważył. Jego dłonie na moich nogach skutecznie mnie rozpraszały.
— To komplement?
— Bardziej spostrzeżenie.
— Panie Moore, odrabia pan jutrzejszy trening? — rzucił żartem O'Conell.
— Nie, nie... Koleżanka nie da rady już iść. — Killian się zaśmiał.
— A jak wam idzie projekt? — założył ręce na krzyż.
— Został nam ostatni cytat. — powiedziałam, a później profesor nas zostawił.
— Ostatani? — zdziwił się chłopak. Dziwnie mi się patrzyło na czubek jego głowy, ale cóż. Przypadek specjalny. — Rozmawiałaś z Janice?
— Nie musiałam. Moja matka wróciła raz z zakupów i narzekała, że dziewczyny przymierzają ciuchy tak, że je brudzą makijażem i pokazała mi zdjęcie w jednej z przymierzalni, na którym była kartka z prośbą o zakładanie na twarz foliowych osłonek, żeby fluid nie został na ubraniach, wraz z tymi osłonkami rzecz jasna. — sprostowałam, a w odpowiedzi dostałam jego śmiech.
— Rzeczywiście desperackie kroki. — powiedział i szedł dalej tak, jakbym w ogóle nic nie ważyła, a przecież miałam jeszcze swój plecak.
— Dzięki wielkie, naprawdę. — wyszeptałam tuż przy jego uchu obok mojego namiotu, bo pofatygował się aż tam. Zeskoczyłam z niego najdelikatniej, jak potrafiłam, żeby nic sobie nie zrobić, a później podciągnęłam zakolanówki, bo trochę mi się zsuwały.
Skrzyżowałam też spojrzenie z Maxem, który przechodził obok i momentalnie wróciły do mnie negatywne emocje. Zawiść w jego oczach była aż uderzająca i kompletnie nieuzasadniona.
Jak można życzyć komuś śmierci, a później serwować mu takie spojrzenie?
— Lara? — Killian pstrykał mi przed nosem palcami.
— Co? — wydukałam, szeroko otwierając oczy.
— Do sześciu razy sztuka — zaśmiał się. — Tyle razy cię wolałem — sprostował. — Przejmujesz się Maxem? — pochylił się.
— Ja... — dłonią rozmasowałam lewą stronę twarzy, od czoła po samą brodę. — Jesteś za wysoki, nie da się z tobą rozmawiać. — uśmiechnęłam się nerwowo.
— Perfekcyjna zmiana tematu, Bilbo — pokręcił głową, a ja westchnęłam na tę ksywkę. — Ale skoro nie chcesz o tym rozmawiać... to powiedz mi lepiej, za kogo się przebierasz na imprezę Halloweenową?
— Roxanne mnie o to pytała jakieś dwie godziny temu — przygryzłam wargę, spojrzałam na czarno-biały kombinezon jakiejś dziewczyny i mnie oświeciło. — Za Moire O'hara z American Horror Story. — oświadczyłam z entuzjazmem.
— Oczywiście już po — uformował z dłoni pistolet i strzelił sobie w oko. Skinęłam głową twierdząco. — Młoda czy stara wersja?
— To chyba jasne, że młoda — założyłam ręce na krzyż. — A ty?
— Niespodzianka — puścił mi oczko. — Podpowiem tylko, że mam wspólny strój z Aileen.
No i mój uśmiech prawie zniknął, ale zastąpiłam go tym fałszywym.
Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? To było przecież do przewidzenia.
— Lara, Killian! — dołączyła do nas Roxanne. — Jednak nie będę Samarą — wykonała jakiś dziwny taniec szczęścia. — Cade będzie Jokerem, więc ja Harley Queen. — odrzuciła włosy teatralnie.
— Szybko wam poszło. — przyznałam przygaszona, cały czas czując na sobie wzrok Killiana.
— A tam szybko, po prostu to dobry pretekst, żeby spędzić z nim trochę czasu na imprezie — dźgnęła mnie łokciem, zabawnie poruszając brwiami, a później zwróciła się do chłopaka. — Ty będziesz białym rumakiem?
— Niestety nie. — po jego wyrazie twarzy było widać, że zrozumiał aluzję mojej przyjaciółki.
— Szkoda, wdziałabym Larę w jakąś księżniczkę. — wydęła usta smutno.
— Za późno, zostałam pokojówką. — uniosłam dłonie w geście obronnym.
— Dziewczyno — gwizdnęła długo. — To ja miałam być mokra, nie pół imprezy. — wywróciłam oczami na ten cudowny komentarz, a później pożegnałam się z nimi i ukryłam w namiocie.
Nie chciało mi się absolutnie nic i chyba pierwszy raz znałam powód takiego stanu.
Byłam smutna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro