Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Scorpions

Zapinałam właśnie plecak, bo za pół godziny mieliśmy zbiórkę pod szkołą, ale nie robiłam tego zbyt chętnie.

Od mojego wybryku z Killianem, unikałam z nim bezpośrednich kontaktów, dlatego po odwiedzinach w domu starości odebrała mnie mama. Chłopak był zdziwiony, ale cóż. Na pewno się domyślał, co jest grane. Wiedziałam to już w tamten wieczór, kiedy wysiadałam z jego samochodu.

Nie miałam też lepszej opcji, niż Max Fall przez te dni, a kimś musiałam zapchać myśli i jakoś tak wyszło, że spędziliśmy ze sobą trochę czasu, oczywiście tylko jako koledzy, chociaż liczył na coś więcej, czego byłam pewna.

Ignacio odkąd wrócił z randki z Leo był obecny ciałem, ale duchem niekoniecznie. Dosłownie trzeba było mu coś powtarzać trzy razy, żeby odpowiedział, albo skumał, co skutkowało wybuchami irytacji Roxanne.

Co do niej...

Myślałam, że nie ujdę z życiem, kiedy opowiedziałam jej o wypadzie do Old Oak, ale byłam świadoma, że właśnie tak zareaguje. Dobrze, że obok była Mindy, bo mnie chyba rozszarpała i podała w bułce, zamiast wieprzowiny. Później wspólnie ustaliłyśmy, że i tak jestem skazana na obecność Killiana, dlatego muszę się nauczyć go ignorować na tle romantycznym.

— Nadal nie jestem zachwycona, że tam jedziesz. — powiedziała mama, podając mi paczkę moich leków.

— Wiem, że się martwisz, ale nie jestem aż takim życiowym przegrywam, żeby to akurat tam miało mi się coś stać — westchnęłam ciężko, kładąc telefon na blacie. — To tylko trzy dni. Wrócę cała i na własnych nogach. — puściłam jej oczko, a ona zgromiła mnie wzrokiem.

— Igo! Rusz się, nie mam czasu! — krzyknął mój ojciec, wymieniając z moją mamą spojrzenie. — Lara tyle w łazience nie siedzi. — sarknął.

— Jestem, już możemy jechać, Jezus... — mamrotał Ignacio, a ja z uśmiechem skierowałam się na zewnętrz.

Brat wpatrzony w telefon, ja w swój, tata skupiony na drodze, osiem minut i już na miejscu. Szybka akcja.

Pożegnałam się z tatą buziakiem w policzek, a później dołączyłam do Roxy, która już na nas czekała. Gdzieś w tle krzątała się Chaplin i liczyła osoby.

— Mam jakieś dziwne przeczucia, że coś się odjebie. — zaczęłam.

— Larissa, nie prorokuj, nie jesteś wyrocznią. — prychnęła moja przyjaciółka.

— Podzielam obawy siostry. — zawtórował mi Ignacio, stając u mego boku.

— Świeci słońce, jest super, a wy mi z takim negatywnym nastawieniem wyskakujecie! — oburzyła się, poprawiając torbę na ramieniu.

— Mnie też się ciężko cieszyć. — dołączył do nas Max, co trochę mnie zdziwiło.

Akurat drużyna lacrosse nie miała powodów do radości. W piątek przegrali mecz, a ja wrednie nie poszłam do Conor's, wykręcając się złym samopoczuciem. W rzeczywistości tylko Roxy znała prawdę.

— To przez ten deszcz wam tak źle poszło. — pocieszył go Leo. O Boże.

Leo, Aileen i Killian w jednym zestawie.

Pewnie często ich tak widywano, zanim się rozstali, ale dla mnie to było coś nowego. Może Mnich też nie próżnował przez ten czas?

— Niep... — Ignacio chciał zaprzeczyć, ale dźgnęłam go karcąco łokciem. — ...rawdopodobne, że dostaliśmy akurat Chaplin i O'Conella. — wbił we mnie wzrok mówiący, że bolało.

Miało boleć.

— Może na wycieczce nie będzie taka zła — odezwała się Aileen pocieszająco. — Jaka była sam na sam, Lara? — uśmiechnęła się do mnie. Skąd ona wiedziała, że to Chaplin mnie uczyła w domu?

— Nie pałała do mnie sympatią i nic się w tej kwestii nie zmieniło. — odparłam od niechcenia. Przytłaczała mnie ilość osób w tym kole.

Tak, sześć osób to zbyt wiele dla mnie w jednej rozmowie.

— UWAGA WSZYSCY! — wydarł się O'Conell, ale nikt go nie słuchał. — HALO! PROSZĘ PAŃSTWA! — nadal nikt go nie słuchał.

— CISZA! — wrzasnęła Rose Chaplin i dopiero wtedy uzyskali pożądany efekt. Biolożka nawet śmiała się złośliwie uśmiechnąć po tym sukcesie. Była szósta rano i nie chciało mi się jej słuchać.

— Będziemy jechali siedem godzin, na miejscu rozbijecie swoje namioty i spotkamy się na ognisku. To jest plan na dziś — powiadomił z uśmiechem O'Conell.

— Żadnego alkoholu, papierosów i Bóg jeden wie, czego jeszcze — dodała Chaplin. — A, jeśli ktoś zamierza tłumaczyć się z aktów seksualnych praktykowaniem biologii, od razu uprzedzam, że marnie skończy. — wzniosłam oczy ku niebu na ten denny komentarz, a kiedy napotkałam spojrzenie Killiana dostrzegłam, że kąciki jego ust się unosiły. Musiał widzieć moją reakcję.

— Wsiadamy. — rozporządziła Chaplin. Po chwili wszyscy zajęliśmy swoje miejsca w autokarze. Roxy od razy przykleiła policzek do szyby, ja wolałam siedzieć od zewnętrz.

Ignacio z Leo umiejscowili się przed nami i byłam przekonana, że za swoimi plecami będę miała Aileen z Killianem, ale to Max zastąpił Księżniczkę. Aileen poszła na tyły do Sophie.

— Jak dojedziemy, weź mnie obudź. — poprosiła moja przyjaciółka. Jęknęłam niezadowolona, bo sama miałam zamiar iść spać.

Cierpiałam ostatnio na bezsenność z powodu koszmarów związanych z wypadkiem. To ten okres, w którym się zawsze pojawiały.

— Ignacio — szturchnęłam go. — Obudzicie nas, jak będziemy na miejscu? — wyszczerzyłam się.

— Jasne. — potwierdził, a ja włożyłam do uszu słuchawki i puściłam pierwszą lepszą składankę z heavy metalem. Tak, ta muzyka mnie usypiała.

Ledwo zamknęłam oczy, zaraz musiałam podnieść powieki, bo Roxy ciągnęła mnie delikatnie za rękaw koszulki.

— Co? — burknęłam.

— Niewygodnie mi. — pożaliła się.

— A co ja mam do tego? — zapytałam bezsilnie.

— Jesteś za drobna i na pewno nie jesteś miękka, Sheridan. — zamrugałam kilka razy oczami, żeby zrozumieć, co właśnie powiedziała, a za sobą usłyszałam śmiech Falla. — Wiem! — ożywiła się Roxanne, a później przebiegle się uśmiechnęła.

— Co ty knujesz. — szepnęłam, jednak mi nie odpowiedziała. Podciągnęła się na siedzeniu i zajrzała w tył, za nie. Ona chciała mnie posadzić z Maxem.

Nie, nie, nie. Nie ma mowy!

— Max, kochany. — zaczęła słodko, a ja wbijałam jej w łydkę paznokcie, żeby zamknęła jadaczkę. — Mógłbyś się zamienić z Larą?

CO?!

— Wolałbym z tobą, ale w porządku. — zgodził się, a Roxanne wróciła do siedzenia normalnie. Nie miała pojęcia, co zamierzała tym osiągnąć, ale mrugnęła do mnie porozumiewawczo mówiąc, że później mi wyjaśni.

Niechętnie wstałam z miejsca. Musiałam się otrzeć o Maxa, kiedy się z nim wymieniałam i było to strasznie niezręczne. Jemu się za to podobało. Zrobiło mi się niedobrze.

— Możecie w końcu usiąść na tyłku? — W mig znalazła się przy nas Chaplin. Uniosłam dłonie w geście kapitulacji i oklapłam obok Killiana, nawet na niego nie patrząc.

— Obudź mnie na miejscu. — rzuciłam tylko, zanim znów zamknęłam oczy i włączyłam muzykę. Szybko jednak pożegnałam się ze słuchawką w lewym uchu.

Send me an angel, Scorpions? — był zaskoczony. Dopiero wtedy na niego spojrzałam.

— Masz swoje, nie zabieraj mi moich — wyrwałam mu mu słuchawkę. — To muzyka do snu. — wyjaśniłam, a on się zaśmiał.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo się stęskniłem za tobą. — powiedział, kładąc dłoń na lewej piersi. Ten tekst ociekał jednocześnie ironią i powagą. Nie miałam pojęcia, jak to zinterpretować.

— Zajmij się jedzeniem rukoli, mnie daj spokój. Chcę zasnąć na te kilka godzin. — westchnęłam. Killian złagodniał na twarzy i posłusznie skinął głową. Byłam mu za to wdzięczna.

Byłam też wdzięczna Scorpions, że ukołysali mnie do snu.



* * *



— Dobrze, że mnie ojciec nauczył to gówno stawiać. — stwierdziła Roxanne, kiedy stanęłyśmy przed naszym zielonym namiotem. Nie kiwnęłam nawet palcem, ale jej to nie przeszkadzało.

— Dzięki, Trevor. — tak miał na imię jej tata. Wrzuciłam do środka swój plecak i spojrzałam na nią wyczekująco, bo nadal nie dostałam wyjaśnień.

— Lara — położyła dłoń na moim ramieniu, rozejrzała się i zbliżyła do mnie. — Cofam, to co mówiłam o tobie i Killianie.

— Nie rozumiem. — rozłożyłam ręce zmęczona, mimo prawie sześciu godzin snu w autokarze.

— Stara, jak dzisiaj rano zobaczyłam, jak na ciebie spojrzał... — gwizdnęła. — No nie wiem, czy ta cała Aileen tutaj gra pierwsze skrzypce. — przygryzła wargę

— Proszę cię, nie zaczynaj — żachnęłam się. — O. — zaśmiałam się bez krzty wesołości, a później wskazałam brodą kierunek przede mną. Roxy odwróciła się i zrobiła niezadowoloną minę.

Killian właśnie rozmawiał z Aileen i stał naprawdę bardzo blisko niej. Nie jestem pewna, czy nawet jej nie obejmował, bo się ściemniało, a moje zdolności widzenia po zmroku równały się kurom.

— Chodźmy na to ognisko. — rzuciła cicho dziewczyna. Na szczęście nie miałyśmy daleko do miejsca paleniska.

Chaplin pierniczyła coś o jutrzejszym spacerze szlakiem, który miał nam zająć tylko pięć godzin w dwie strony, O'Conell próbował sprzedać nam swoje żarty, ale nie bardzo mu szło, a ja prawie spaliłam swoją kiełbaskę.

— Wybacz, maleńka. — szepnęłam do niej i zamoczyłam w musztardzie, żeby później się w nią wgryźć.

— Nie ma czego, już dawno nie żyje. — usłyszałam obok siebie. To był Max.

— Ale to nie znaczy, że można je tak okrutnie palić. — wtrąciła się Roxy, a później zapchała buzię chlebem.

— Przeprosiłam! — oburzyłam się.

— Toczycie spór o kiełbasę? — zagadnął wesoło Ignacio.

— Woah, gdzie podziałeś Leo? — uniosłam brew znacząco.

— Jestem, tęskniłaś? — chłopak objął mnie od tyłu, pocałował w policzek, a później wcisnął się między mnie, a Maxa, za co byłam mu wdzięczna.

— Moja mama na pewno. — odpowiedziałam mu. Była nim zachwycona, krótko mówiąc.

— Wam też tak zimno? — zapytała Aileen, tuląc samą siebie. Znów zaczynało się zbierać za dużo osób. Ledwo ogarniałam rozmowy z rodzicami i Ignacio jednocześnie, a oni wywierali na mnie presję.

— Siedzimy przy ognisku, jak może być nam zimno? — zironizował Max. Wyczuwałam między nimi kwas, ale nie znałam powodu. Aileen wywróciła oczami i zaraz po tym została uratowana z opresji, nie zgadniecie przez kogo.

Killian zarzucił jej na plecy tę cholerną jeansową kurtkę, a sam zajął się jedzeniem swojej rukoli.

Wymieniłam spojrzenie z Roxanne i wsadziłam do ust resztę kiełbasy, żeby nie musieć się odzywać, gdybym została wywołana do tablicy.

— Nie siedźcie za długo, rano trzeba wstać. — pogroziła nam Rose, ale zbyliśmy to. Ciekawe czy ulotniła się z O'Conellem, czy poszła poprawiać makijaż.

— Witam, witam. Cicho tu macie — znikąd pojawił się Cade z gitarą. Kojarzyłam go tylko i wyłącznie z treningów, bo w szkole się z nim nie widywałam. — Here's to the ones that we got*

Zaczęliśmy rytmicznie klaskać do jego gry i śpiewu. Poprawiło mi to nawet humor, bo nigdy nie śpiewałam piosenek w grupie przy ognisku.

— Sheridan — Max dźgnął mnie patykiem. — Taniec? — wyciągnął do mnie dłoń.

— Podobno nie tańczysz do takich wolnych. — uśmiechnęłam się przebiegle i wstałam, a po chwili kołysałam się do Memories z Fallem, dosłownie obok reszty.

Doo doo, doo doo doo doo! — krzyczeliśmy.

— Idę po bluzę. — zakomunikowałam Roxy, kiedy show dobiegło końca.

— Weźmiesz mi też? — poprosiła.

— Tak. — zasalutowałam i odbyłam samotną wycieczkę do mojego namiotu, a trwało to całe trzy minuty. Jednak nie wróciłam na ognisko, bo zainteresował mnie fakt, że Leo odszedł z Maxem na bok.

Zmarszczyłam czoło i postanowiłam zrobić bardzo nieładną rzecz, a mianowicie ich podsłuchać.

Ściskając żółtą bluzę Roxanne w rękach, ostrożnie schowałam się za drzewem.

— Uważasz, że to fair? — Leo brzmiał na zirytowanego.

— Błagam — prychnął Max, wypuszczając dym z ust. Palił papierosa. — Lubię niezłe laski, lubię z nimi sypiać, lubię dopinać swego. — wzruszył ramionami.

— Nie zasłużyła na to — zaoponował brat Aileen. — Dlaczego chcesz jej to zrobić?

— Jest świeża, nikt jej nie miał. Stary, zaliczenie Lary jest strzałem w dziesiątkę. — przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.

— To siostra Ignacio — warknął Leo. — Po co się tak starasz, zwodzisz ją, po co?

— Cóż, jest zbyt mądra i nie podziałał na nią pierwszy sposób. Trochę za nią pobiegam i mi się da — tłumaczył, a mnie wzbierało na wymioty. — Nie obchodzi mnie nic, poza jej ciałem, bo ma niezłe. Z twarzą jest marnie, ale nie muszę na nią patrzeć. Wezmę ją od tyłu. Nie sądzę, że może zaoferować coś więcej.

— Max! — spiorunował go. — Ta dziewczyna jest po wypadku, ma dość traumatycznych przeżyć, a poza tym, jest naprawdę ładna i mówi ci to gej.

— Nie produkuj się, Stewards — machinalnie machnął dłonią. — Może dla ciebie, ja bym jej poprawił niektóre aspekty... twarzowe. — zaczął się śmiać.

— Proszę...? — szepnęłam sama do siebie. Nie chciałam już więcej tego słuchać, więc wróciłam przed namiot i złapałam się za głowę. — Co za świnia! — wycedziłam przez zęby i zaczęłam uspokajać oddech, żeby nie zwariować.

Podejrzewałam, że Maxowi chodzi o seks, ale nie sądziłam, że zdoła się przede mną aż tak otworzyć, żeby mnie tylko zaliczyć.

I jakim prawem mówił, że nie mam nic do zaoferowania poza moim ciałem? I sam ma marną twarz!

Miałam ochotę mu przywalić i to tak porządnie.

— Larissa — podniosłam wzrok i zobaczyłam twarz Leo, więc mój szok się podwoił. — Muszę ci...

— Dasz to Roxy? Gorzej się poczułam, zostaje w namiocie. — przerwałam mu. Doceniałam bardzo to, że od razu przyszedł mi powiedzieć, ale musiałam pobyć sama.

— Ale... — zabrałam bluzę.

— Proszę. — spojrzałam mu w oczy. Rozdziawił usta, a później skinął głową. Zrozumiał, że wiem. Odszedł, a ja zamknęłam się w namiocie i skuliłam.

— Laraaa... — myślałam, że mnie krew zaleje, kiedy usłyszałam głos Maxa. — Leo powiedział, że się źle czujesz. Wszystko okay?

Jaki troskliwy.

— Wybornie. — sarknęłam.

— Jakoś temu zaradzimy — zapowiedział i otworzył namiot, a ja wybałuszyłam oczy. Co on sobie myślał? — Oj, co to za łzy? — musnął kciukiem mojego policzka.

Nie wiem, czy to przez szok nie byłam się w sensie ruszyć, czy co, ale denerwowało mnie to.

— Chcę być sama. — wydukałam.

— Z doświadczenia wiem, że dziewczyny zawsze tak mówią, a później tego żałują. — westchnął i usiadł obok mnie.

— Max, mówię poważnie. Wyjdź stąd. — brzmiałam już groźniej.

— Woah, Lara — odwrócił głowę w moją stronę. — Podoba mi się taki ton. — mruknął i przysunął się do mnie, ale szybko uniknęłam jego ust.

— Jesteś głupi, czy udajesz? — zbulwersowałam się. — Wyjdź stąd.

— Dobra, inaczej. — wywrócił oczami i złapał mnie za nadgarstki.

— Co ty wyprawiasz, puść mnie! — wrzasnęłam.

— Nie wyrywaj się, bo będzie tylko gorzej. — stwierdził i zaczął na mnie napierać, ale ostatkiem sił kopnęłam go brzuch, chociaż powinnam w coś innego.

Zawył z bólu i był to piękny dźwięk, a ja zdążyłam wyskoczyć z namiotu.

— Pojebało cię? — byłam zdziwiona jego spokojem. Wyczłapał się na zewnątrz i patrzył na mnie, jak na wariatkę.

— Mnie? — zrobiłam krok w tył. — To ty chciałeś mnie wziąć siłą — wysyczałam. — Słyszałam twoją rozmowę z Leo, idioto.

— To nie tak... — parsknęłam histerycznym śmiechem.

— Idź stąd, bo nie ręczę za siebie — wskazałam ręką jakiś kierunek. — Jesteś obleśny.

— Za to ty głupia — odparł z pogardą. — Myślisz, że jakiś inny chłopak cię tknie?

— Nie zależy mi na tym — zaprotestowałam. — Zostaw mnie w spokoju.

— Mogłaś się przespać z kapitanem drużyny, ale tego nie wykorzystałaś — oblizał usta. — Jeszcze będziesz mnie błagała, żebym to zrobił. Wydaje ci się, że ktoś będzie w stanie patrzeć na twoje ohydne nogi?

Zamurowało mnie. Skąd o nich wiedział?

— Nie martw się, Max. Znajdę kogoś, kogo nie będzie to interesowało. — mówiłam pewnie, ale w środku umierałam. Trafił w mój czuły punkt.

— Lara, co się... — dołączyła do nas Roxanne. —...dzieje? — zdezorientowana omiotła nas wzrokiem.

— Powinnaś w tym wypadku zdechnąć. — nim zdążyłam przetworzyć jego słowa, Roxy spoliczkowała go tak mocno, że aż się zachwiał.

— Co ty w ogóle wygadujesz?! — wrzasnęła brunetka. — Jesteś jebnięty?!

Niestety jej krzyczenie zwróciło uwagę innych osób.

— Co tu się dzieje?! — przez tłum gapiów przecisnęła się Chaplin, mrożąc wzrokiem każdego. — Sheridan, oczywiście. Roxy, Max? — potrząsnęła głową.

— Nic, małe nieporozumienie — westchnął Max. — Nic się nie stało.

— Chyba cię...

— Roxanne. — zgromiła ją Chaplin. — Larissa, czemu płaczesz?

— Lara? — za szept odpowiedzialny był Ignacio, który znalazł się przy moim boku, żeby mnie objąć.

Nie mogłam powstrzymać tych łez. Max zachował się podle i bardzo mnie to zabolało. Za bardzo.

— Dajcie mi spokój. — jęknęłam i zacisnęłam powieki.

— Lara, on ci życzył śmierci! — burzyła się Roxy.

— Co? — Aileen oniemiała. Oczywiście negatywnie.

— Albo ktoś wyjaśni, co tu się stało, albo dzwonię do waszych rodziców. — powiedziała surowo profesor Chaplin.

— W porządku — odchrząknęłam. — Chce pani wiedzieć? — wyswobodziłam się z uścisku brata. — Więc tak; Max chciał mnie przelecieć, ale mu nie wyszło, więc stwierdził, że się musi postarać, żeby to zrobić. Jestem dziewicą, dlatego uznał, że to chyba jakieś trofeum — napotkałam jego niebieskie i przerażone oczy. — Usłyszałam to zupełnie przypadkiem, ale i tak bym się dowiedziała, bo Leo przyszedł mi o tym powiedzieć. — skinęłam głową na chłopaka, który posłał mi smutny uśmiech. — Żeby było śmiesznej, dowiedziałam się, że muszę zrobić sobie operację plastyczną twarzy, bo nie odpowiadam jego standardom, ale ciało mam już niezłe, dlatego się ze mną prześpi — ironizowałam. — Jak to szło? Wezmę ją od tyłu, bo ma marną twarz? — założyłam ręce na krzyż.

— Lara... — zaczęła Chaplin, wiedząc do czego zmierzam, ale musiałam to z siebie wyrzucić.

— I nie mam nic do zaoferowania, poza moim ciałem — kontynuowałam. — Powiedziałeś to, a później skrytykowałeś mojego nogi. Masz rację, są ohydne, ale wolę mieć ohydne nogi, niż duszę.

— Wystarczy.

— Nie, nie wystarczy — jąkałam się. — Chciałeś wziąć mnie siłą! — wytknęłam mu. — Dobrze, że potrafię tymi ohydnymi nogami kopać — ściszyłam ton. — Chciałeś wziąć mnie siłą — powtórzyłam — a kiedy ci się nie dałam... powiedziałeś, że powinnam zdechnąć w wypadku.

— Max, idziesz ze mną. — zarządziła Chaplin.

Po co to wszystko powiedziałam na forum? Żeby dostał nauczkę i żeby przestrzec innych.

Moją samoocenę, którą tyle budowałam, zaburzył, ale nie mogłam pozwolić, żeby zrobił to komuś innemu. Nie mogłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro