Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Old Oak

Koszmarnie mi się nudziło w piątek po szkole. Ignacio przygotowywał się do swojej kolacji z Leo, a Roxy została mi ukradziona przez jej rodziców na cały weekend.

Nie miałam znajomych i ten fakt był z jednej storny smutny, a z drugiej mi to odpowiadało. Nie mogę powiedzieć, że Roxanne mi wystarczyła, bo to złe określenie, ale chyba każdy wie, o co chodzi.

A, no tak. Miałam jeszcze Janice i Ernesto, ale piątki nie były dla mnie, zresztą... nie miałam nawet siły się tam zabrać.

— Widziałam ładną sukienkę, spodobała ci się — oznajmiła nagle mama. Siedziałyśmy obie w salonie i przeglądałyśmy social media. — Taka jasnożółta w małe stokrotki, przed kolano.

— Wszystko pięknie, ładnie, ale przed kolano? Czy ty widziałaś, żebym kiedykolwiek chodziła w tego typu sukience przed kolano? — spojrzałam na nią z politowaniem.

— Przesadzasz — zbyła mnie i powróciła do swojego zachwycania się ciuchami. — Mogłabym przecież ci doszyć dół. — dodała po chwili.

Mogłaby, była w końcu krawcową.

Rozczulił mnie to, jak bardzo starała się mi pomóc z moim kompleksem nóg, ale naprawdę chyba nie byłam w stanie zaakceptować tych blizn. Były po prostu paskudne i jeśli miałam wybór, wolałam ich nie oglądać.

Ważne, że chodzisz.

— Kocham cię — uśmiechnęłam się do niej, a ona cmoknęła ucieszona, a później przeniosła wzrok za mnie i zrobiła tak wielkie oczy, że miałam wrażenie, że zaraz jej wypadną. — Piękne mam dzieci. — gwizdnęła długo.

— Nie wiem, czy wrócę na noc. — zawiadomił mój brat.

— Mmm, niegrzecznie. — pokazałam mu język, odwracając się do niego, bo siedziałam tyłem.

— Lecz się na te nogi, bo na głowę już za późno. — skomentował tylko i wyszedł, a ja i mama zaszczyciłyśmy się uśmieszkami.

— Co z Maxem? — zagadnęła.

— Temat skończony. — odparłam spokojnie, ku jej uciesze. Wywróciłam oczami, bo przypomniałam sobie reakcje Roxanne, która była podobna.

ROXY:

@Igancio nie zapomnij kondomów

IGNACIO:

Jesteście niewyżyte

JA:

Wypraszam sobie

Prychnęłam.

Zaczęłam się gapić tępo w sufit. Dlaczego mieliśmy kasetony w domu? Były okropne. Kto w tych czasach ma kasetony w domu.

— Ktoś ci dzwoni. — zauważyła mama. Odruchowo odebrałam, nawet nie patrząc, kto to. Doskonale wiedziałam.

— Ty walisz zbereźne teksty, a mnie się za to obrywa. — obruszyłam się, a mama posłała mi pytające spojrzenie.

— Ciekawe. — zamknęłam oczy zażenowana. To nie była Roxanne.

— Wybacz. Myślałam, że to Roxy. — moja rodzicielka zaczęła chichotać, a ja chciałam się zapaść pod ziemię wstałam i mozolnym ruchem przeszłam do kuchni.

— Wyświetliłem ci się przecież na telefonie. — brzmiał na rozbawionego.

— Szczerze? Nie spodziewałam się, że do mnie zadzwonisz, więc uznałam, że to na pewno Roxanne. — stukałam palcami w blat. — Czego chcesz, Mnichu?

— To jakaś ewolucja z Pana Smutnego? — zasugerował, ale uznałam, że to pytanie retoryczne. — Przyzwyczaiłem się do widoku twojej gęby w piątki, co robisz?

— Jasne, po prostu się stęskniłeś — stukanie przerodziło się w obgryzanie skórek. — Nic nie robię.

— Świetnie, bo stoję pod twoim domem. — wyjrzałam przez okno. Tam naprawdę stał ten pieprzony czerwony mustang. Rozłączyłam się od razu, nawet nie dając mu znać, czy wyjdę.

— Wychodzę — oświadczyłam rozanielona, ubrałam buty i po chwili siedziałam już w samochodzie Killiana. Spodziewałam się w nim także Aileen, ale nie mam zielonego pojęcia, dlaczego. — Wywieziesz mnie za miasto, zamordujesz i porzucisz zwłoki w jeziorze?

— Też miło cię widzieć — uśmiechnął się ironicznie. — Niestety nie spełnię twoich marzeń.

— Szkoda. — zapięłam pas.

Co ja w ogóle robiłam? Powinnam zostać w domu i wcisnąć mu kit, że pomagam mamie, cokolwiek, a zamiast tego, zgodziłam się z nim spędzić czas kompletnie w ciemno.

— Chyba, że umrzesz na diabelskim młynie — w jego oku pojawił się jakiś błysk, kiedy na mnie spojrzał. — Jedziemy do Old Oak.

— Och, ten ich pożal się Boże park rozrywki — westchnęłam, zsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne, które wcześniej służyły mi za opaskę. — Killian, nie uważasz, że zamiast mnie, powinieneś zabrać tam Aileen?

— Nie, dlaczego? — zatrzepotałam rzęsami, co chyba zauważył, bo nie czekał na odpowiedź. — Już mówiłem, w piątki wolę widzieć z wami, a że reszta jest niedostępna, zostałaś mi tylko ty. — zrobił zawiedzioną minę, a trzepnęłam go w ramię, przez co zaczął się śmiać.

— Dzięki — wymamrotałam w końcu. — Uratowałeś mnie przed użalaniem się nad sobą.

— Do usług. — po tych słowach włączył radio, a ja usłyszałam Drivers license.

— Dzisiaj już mogę zapytać, czy sprawy się ruszyły, czy też dostanę ochrzan, że przypominam ci matkę? — założyłam ręce na krzyż.

— Nie miały się kiedy ruszyć. — odparł zmieszany.

— Czwartki z tatą, no tak — przypomniałam sobie. — Dlatego to Aileen powinna z tobą jechać do Old Oak. — wyśpiewałam z uśmiechem.

— Aileen była tam milion razy, a ty nie — miał rację. Ten park rozrywki otworzył się dosłownie tydzień po moim wypadku. — Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości.

— Z tego, co mi wiadomo, to nie — odpowiedziałam wesoło. — Przynajmniej nie miałam trzy lata temu, wtedy ostatni raz byłam poza Caprice Hills. — sprostowałam. — Nie mogę tego słuchać. — przełączyłam stację, bo robiło się zbyt smutno. — Nawet tego nie komentuj. — ostrzegłam go, bo zaszczyciło nas Hello Adele. Zmieniłam stację po raz kolejny.

Another love.

— To są chyba żarty — szepnęłam sama do siebie. — Jest jakiś dzień smutnych piosenek i o tym nie wiem?

— W takim razie też o tym nie wiem. — był rozbawiony.

— Niech już będzie. — machnęłam machinalnie dłonią.

Po około pół godzinie dotarliśmy na miejsce. Killian zaparkował samochód z dala od innych, żeby później łatwiej było stąd wyjechać, zabrał ze sobą swoją kurtkę z tylnych siedzeń i ruszyliśmy podbijać Old Oak.

Byłam przerażona ilością ludzi tam. Słodkie pary, grupy przyjaciół, dzieciaki, rodziny, małżeństwa. Wszyscy.

Podejrzewam, że znalazłabym tam gdzieś nawet karła z dwoma głowami.

— Chodź, Bilbo. Zgubisz się — zaśmiał się chłopak, kiedy kupił nam bileciki, a ja wywróciłam oczami i poszłam za nim. Kierował się na jakąś karuzelę, która służyła chyba do wywoływania wymiotów. — Zaliczymy wszystko, żebyś nie żałowała.

— Podoba mi się ten plan. — przyznałam, wchodząc na swoje miejsce. Killian usiadł obok mnie i zaraz zostaliśmy zamknięci i odpowiednio zabezpieczeni. Telefony zostawiliśmy przy specjalnym miejscu, gdzie stał jakiś chłopak i tego wszystkiego pilnował.

— Boisz się?

— Proszę cię — spojrzałam na niego z niedowierzaniem. — Moja jedyna obawa polega na tym, że nie wiem, czy nie puścisz na mnie pawia. — karuzela powoli ruszyła.

— Ostatni raz wymiotowałem mając osiem lat, bez obaw. — zapewnił i wtedy pożałowałam, że nie związałam włosów, bo właśnie większość z nich wpadła mi do buzi.

Karuzela unosiła nas w górę, później wracała w dół, a ograniczenie wiekowe wynosiło na niej czternaście lat.

Szczerze? Bawiłam się jak dziecko. Nie pamiętałam, że to taka frajda.

Naprawdę poszliśmy na każdą atrakcję, a Mnich albo miał ze mnie ubaw, że z wszystkiego mam radochę, albo podzielał po prostu moją radość. Wolałam go o to nie pytać i nie psuć sobie wyobrażeń.

Na jednym z rollercoasterów podobało mi się tak bardzo, że zmusiłam go do jeszcze trzech przejazdów, a raczej wybłagałam.

— Proszę. — podał mi watę cukrową. Ściemniało się już, a przed chwilą wyszliśmy z domu strachów, w którym wystraszyć to się można najwyżej własnego odbicia w lustrze.

— Myślałam, że weźmiesz ze sobą paczkę rukoli. — zażartowałam, a on pokręcił głową i puścił mnie przodem, żebym weszła do kabiny. Diabelski młyn był ostatnim punktem na liście.

Po krótszej chwili, zaczęliśmy pierwsze z pięciu okrążeń, a sama maszyna była ogromna i działała bardzo wolno.

Nie żywiłam takiej niechęci do Old Oak jak Ernest, co pozwalało mi się cieszyć widokiem z samej góry. Było tam przepięknie. Bezchmurne niebo, gwiazdy i pełnia Księżyca, która oświetlała domki w miasteczku. Mogłabym się tam zatrzymać na wieki.

Skubnęłam watę i spostrzegłam, że Killian filmował telefonem cały czas to pierwsze okrążenie. Posłałam mu pytające spojrzenie.

Bo człowiek, zbliżając się do kresu, odbywa podróż po zamkniętym kręgu i stopniowo wraca ku początkowi. — wyrecytował.

— Nie wierzę, że byłeś w stanie pomyśleć teraz o zadaniu z angielskiego — zaśmiałam się. — Ale przynajmniej został nam tylko jeden cytat.

— Jeden? — schował telefon i teraz patrzył mi w oczy. Siedzieliśmy naprzeciw siebie. — Aaa, ty tak na poważnie wtedy z tymi desperackimi czasami. — przypomniał sobie.

— Tak, ale nie mam zielonego pojęcia, jak to zobrazować. — wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bawić patyczkiem, który został mi po wacie.

— Myślę, że Janice będzie w stanie nam z tym pomóc — zasugerował. — We wtorek się tym zajmiemy. — podwinął rękawy kurtki, którą założył, jak zaczęło się robić chłodniej. Ja od początku miałam na sobie biały sweterek.

Delikatny wietrzyk rozwiewał mu włosy, tak jak moje, mimo związania ich w niski kucyk.

— Tutaj mógł mnie zabrać Max — oparłam głowę o barierkę. — Może zrobiłby na mnie lepsze wrażenie. — uśmiechnęłam się słabo. Byliśmy w połowie drugiego okrążenia.

— Nie wiem, jak bardzo Max musiałby się wysilić, żeby je zrobić, tak szczerze — odparł. — Wiesz, brakuje mu parę klepek. — postukał się w głowę. Z tej perspektywy widziałam go od brody w dół, przez co w oczy rzuciła mi się jedna naszywka na jego prawej piersi. Była nowa.

Świeczka w kształcie fioletowej szklanki z kawowym koktajlem.

Rozwarłam usta, lekko mnie to zdziwiło.

— Killian?

— Mhm? — schylił się, żeby widzieć moją twarz.

— To. — leniwie wskazałam palcem naszywkę. Dotknął jej i zaszczycił mnie tak pięknym uśmiechem, że zmiękły mi kolana. Dobrze, że siedziałam.

— Uwielbiasz kawowy romans — zaczął. — Robisz świece, a do koktajli zawsze wybierasz fioletową słomkę, miałaś też fioletowe włosy. Uznałem, że to twój ulubiony kolor. — sprostował.

— To miłe, że zwróciłeś na to uwagę — powiedziałam szczerze. — I to, że teraz będziesz mnie nosił ze sobą.

— Ciebie, Roxanne i Ignacio. — puścił mi perskie oczko, a później pokazał dwie następne naszywki. Jedna z nich przedstawiała dwa zielono-pomarańczowe pompony, a druga białą koszulę.

Trzecie okrążenie.

— Twój dziadek na jednym ze swetrów ma samolot. — ożywiłam się.

— Był pilotem, dlatego. — tak właśnie myślałam, ale wolałam się upewnić, a zapomniałam zapytać o to Ernesta.

Wyobraziłam sobie go za sterem i poczułam, że z takim pilotem nie bałabym się lecieć.

Wiedziałam też, że jak tylko Roxy się dowie, że spędziłam z Killianem dzień, to mnie zabije. Nie tak miałam postępować.

Zmarszczyłam czoło, uświadamiając sobie swój głupi błąd.

— Chyba jednak mam lęk wysokości. — wydukałam, szukając jakiejś wymówki.

— Kręci ci się w głowie? — zaniepokoił się.

— Nie, niedobrze mi. — złapałam się za brzuch, obdarzając go miną cierpiętnika. Oby uwierzył.

— Jeszcze tylko dwa okrążenia — pocieszył mnie. — Ogarniemy ci herbatę z imbirem w drodze do domu.

— Nie trzeba. — wysiliłam się na zmęczony ton. Na pewnie nie zbladłam, ani nic z tych rzeczy, przez co mogłam być mało wiarygodna.

Larissa, myśl o czymś obrzydliwym.

Popiół z popielniczki w makaronie, jajko na twardo w czekoladzie, banany z ketchupem, pizza z sałatką jarzynową...

— Wytrzymasz? — zapytał. Otworzyłam zaciśnięte wcześniej powieki. Przestań się na mnie gapić.

— Tak. — wymamrotałam. Co on tam kiedyś mówił o moich zdolnościach aktorskich?

Odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu kurs się się skończył i ledwo się powstrzymałam, żeby nie podbiec do jego samochodu. Byle tylko już jechać do domu.

Oddychałam ciężko i wolno, próbując ogarnąć mój zrąbany mózg, w którym zachodziły jakiejś reakcje chemiczne przez chłopaka obok mnie, ale marnie mi szło.

— Nie myśl o tym — polecił, odpalając mustanga. — Polecam zanucić pierwszą piosenkę, która przyjdzie ci do głowy.

Jak ja złość, miałam totalną pustkę pod swoją kopułą.

Oświeciło mnie, kiedy przypomniałam sobie klip teledysku, który według mnie powinien dzc początek jakiemuś filmowi dla nastolatek.

I'm in the room, it's a typical Tuesday night. I'm listening to the kind of music she doesn't like... * (Jestem w swoim pokoju, to typowy wtorkowy wieczór. Słucham muzyki, której ona nie lubi)

— Taylor Swift? — zaśmiał się. Zgromiłam go wzrokiem. — Dawaj, dawaj. — ponaglił mnie.

And she'll never know your story like I do. (Ona nigdy nie pozna twojej historii tak, jak ja) — to była komiczna sytuacja. Udawałam chorobę i jeszcze pewnie więdły mu uszy.

Na jego szczęście skończyłam wyć po refrenie.

— Trochę pomogło. — oznajmiłam zadowolona.

— Cieszę się. — oblizał usta i później patrzył już tylko na drogę, a ja w szybę.

— Dzięki wielkie, paa! — odpięłam szybko pas i chciałam wysiąść w równie błyskawicznym tempie, ale Killian złapał klamkę drzwi po mojej stronie i skutecznie przytrzymał.

O nie.

— O co chodzi? — walnął bezpośrednio. Czyli jednak rzeczywiście nie miałam szans w karierze filmowej. Taksował mnie wzrokiem, a ja modliłam się do nie wiem czego, żeby dał mi spokój.

— Wiesz, że przetrzymywanie kogoś wbrew jego woli jest złe? — powiedziałam śmiertelnie poważnie. Killian wywrócił oczami, puścił klamkę i uniósł dłonie w geście kapitulacji.

— Pa. — mruknął. Wiedziałam, że jest zirytowany, ale co miałam mu powiedzieć?

Byłam okropnym kłamcą, więc wolałam nie mówić nic, zamiast wciskać mu coś, w co i tak by nie uwierzył. Max owszem, ale nie on.

— Co ja zrobiłam... — jęknęłam sama do siebie, kiedy byłam już w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro