Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Conor's

Killian zjechał na pobocze i zgasił silnik. Prowadzenie w tej pogodzie i jednoczesna rozmowa ze mną na ten temat nie należała do najłatwiejszych rzeczy.

— Oddaliśmy go do domu opieki? — skończył za mnie, a ja kiwnęłam głową. — Wtedy, kiedy ty miałaś wypadek, moi rodzice byli w trakcie rozwodu.

— Przykro mi. — objęłam samą siebie.

— Niepotrzebnie, rozstali się w zgodzie, są przyjaciółmi, a ja z obojgiem mam fantastyczne relacje — zapewnił mnie, przez co mi ulżyło. — Mój tata poznał Agathę, super kobietę, a moja mama Davide'a, równego gościa — sprostował. — Wracając, domyślasz się, że mój dziadek jest ze strony mojego ojca. Niestety oni nigdy nie pałali do siebie miłością, ale to złożony temat. — wlepił wzrok gdzieś w dal. — W każdym razie moja mama bardzo nie chciała go tam oddawać, ale ojciec się uparł. Nie mogliśmy go zostawić u siebie, bo po rozwodzie nie mieliśmy warunków, żeby to zrobić. Ja w szkole, mama ciągle w pracy, bo jest prawnikiem i spędza tam większość swojego czasu, a Ernest potrzebuje opieki przez większość dnia — westchnął ciężko. — Ale już uspokajam twoje zbyt dobre na ten świat czasem serce. — parsknęłam śmiechem na tę uwagę.

— Dajesz. — zachęciłam go.

— Dwie ulice od twojego domu buduje się inny, który będzie skończony po nowym roku — rękami rysował jakieś kształty w powietrzu. — Dom mojej mamy i Davide'a, zabawny fakt, jest architektem. Prawnik i architekt równa się sporo pieniędzy, dzięki czemu będziemy boli zabrać dziadka do domu i zatrudnić opiekunkę. — uśmiechnął się szeroko, a moje serce urosło do ogromnych rozmiarów.

Posądzałam jego rodzinę w myślach o bycie bezdusznymi osobami i chciałam się za to uderzyć, bo nie powinnam tego robić, nie znając drugiej strony medalu.

— To kto będzie mnie odwoził we wtorki? — zaśmiałam się przez udawane łzy.

— I tak to mogę robić, Lara. — odparł przyjaźnie i chwilę potem znów byliśmy w drodze. Pod moim domem sięgnęłam za siebie po parasol i wysiadając z samochodu go rozłożyłam, a później odwróciłam się do Killiana, zasalutowałam mu i z uśmiechem przyklejonym od ucha do ucha weszłam do domu.

— DO WIADRA Z TYM PARASOLEM! — krzyknęła od razu mama, trzymając w ręce drewnianą łyżkę ubrudzoną sosem pomidorowym. Spełniłam jej prośbę i uniosłam dłonie w geście obronnym, ściągnęłam buty i powolnym krokiem minęłam ją, udając się do kuchni, gdzie Ignacio robił jakieś zadanie.

— Spaghetti? — zagadnęłam zadowolona.

— Owszem. Chcecie ser?

— Ohyda. — fuknęłam.

— Podwójny. — wtrącił mój brat z uśmiechem, a ja sprzedałam mu kuksańca w ramię, przez co trochę się skrzywił.

— Taty jeszcze nie ma? — zdziwiłam się.

— Pojechał do babci zawieźć jej zakupy. Gdyby mogła, uwiązałaby go na sznurze, żeby tylko tam ciągle siedział. — narzekała. Później zjedliśmy makaron, a ja poszłam do siebie.

* * *

Wszędzie było mokro, ale chwilowo nie padało, dlatego cheerleaderki wyszły na zewnątrz, głównie po to, żeby pogadać z chłopakami z drużyny. Ja odbiłam się od barierek, o które się wcześniej opierałam i zaczęłam iść w stronę skupiska ludzi. Roxy myślała, że do niej, Max chyba, że do niego, ale ja szturchnęłam delikatnie Aileen, dając jej do zrozumienia, że chcę porozmawiać. Nie była zdziwiona, za to Killian obserwujący nas z boiska tak.

— Coś się stało? — zapytała zaniepokojona, przerzucając złoty warkocz za ramię i przytulając samą siebie. Było chłodno, a ona stała ze mną w samym stroju do tańczenia.

— Nie, nie — potrząsnęłam głową. — Chciałam wrócić do tego, co mi powiedziałaś na meczu — wyjaśniłam. — Ale nie w kontekście Maxa, a Killiana.

— Killiana? — zrobiła wielkie oczy.

— Odeszłaś od niego dla Maxa, prawda? — mój głos był niepewny, ale nie drżał.

— Też — zgodziła się. — Max od zawsze mi się podobał. Nie będę teraz wymieniać dlaczego, ale później okazało się, że jest kompletnym idiotą i nie wziął mnie na poważnie, tak jak ja jego — brzmiała smutno. — Dlatego się zawiodłam, ale nie zerwałam z Killianem tylko dlatego, dlaczego pytasz?

— Nie myślałaś nigdy, żeby do niego wrócić? — zmrużyłam oczy. — Gdyby była taka możliwość.

— Lara, nie mam zielonego pojęcia, do czego zmierzasz, ale po tym wszystkim nie miałabym nawet na to szans. — zaśmiała się bez krzty wesołości.

— Nie zgodzę się z tym. — posłałam jej uśmiech, a ona spojrzała za mnie, na Killiana.

— Byłam głupia i niedojrzała, kiedy weszłam w ten związek — przygryzła wargi. — Nigdy nie kochałam Killiana, byłam z nim, bo tak — rozłożyła ręce. — Max był tylko pretekstem do zerwania, bo nie potrafiłam mu powiedzieć w twarz, dlaczego chcę zerwać. Będąc z Killianem było fajnie, ale z mojej strony... żadnych namiętności, żadnych motyli w brzuchu. Lubię go i zawsze lubiłam, ale gdybym dalej z nim była, tylko bym się raniła, jego też. — nie sądziłam, że mi to wszystko powie. — Wiem, że chciał do mnie wrócić, ale... żeby z kimś być, trzeba więcej, niż lubienie. Trzeba akceptować niektóre rzeczy, których ja nie potrafiłam zaakceptować.

— Nie sądzisz, że powinien to wiedzieć? — byłam trochę zbulwersowana.

— Powinien — szepnęła. — Masz rację. — podrapała się w szyję.

— A co do Maxa, mam w zasadzie pytanie; ciebie też przepraszał za Forbesa i na siłę szukał z tobą kontaktu? Nie wiem, jak mam to interpretować. — wzruszyłam ramionami.

— Nie, mnie traktował jak kolejną kumpelę do łóżka. Ostrzegałam cię, że bo mu nie ufam, ale według plotek ostro się na twoim punkcie zafiksował. — powiedziała z jakimś dziwnym uznaniem.

— Śmierdzi mi to bardzo. Jego adoracja mojej osoby jest bezpodstawna. — zmartwiłam się.

— STEWARDS, WRACAJ TU! — krzyknął Max, a ona wywróciła oczami. Ramię w ramię szłyśmy z powrotem do grupki. Roxy posłała mi pytające spojrzenie. Machnęłam tylko ręką, zanim rozległ się dźwięk gwizdka.

Nie wiedziałam już, co powinnam myśleć o Fallu, a nie byłam pewna, czy chce się przekonywać na własnej skórze, co tak naprawdę chodzi mu po głowie. Widziałam, jak puszcza mi oczko, zakładając na głowę kask, ale nic nie poczułam.

Mogłam się zachwycać jego ciałem, aparycją, tylko co z tego? Im bliżej go poznawałam, tym dalej się chciałam znaleźć.

Szybko się przekonałam, że wizja, którą wykreowała sobie ledwo piętnastoletnia Larissa, była w rzeczywistości jej przeciwieństwem.

Wróciłam do domu, nie czekając na Roxy, bo i tak zawsze wracałyśmy osobno. Myślałam, że tego dnia nic mnie już nie zaskoczy, ale w połowie drogi do moich drzwi zobaczyłam, że z tęczowym parasolem zmierza do nas nie kto inny, jak sam Leo Stewards. Przystanęłam w miejscu, żeby na niego zaczekać, a on powitał mnie szerokim uśmiechem.

— Witaj, Lara. — powiedział wesoło.

— O czymś nie wiem? — wskazałam na niego i na moje drzwi.

— O tym, że twój brat ma zaległości z historii, ja jestem z niej świetny i pod pretekstem nauki spędzę z nim kilka godzin? — wyszczerzył się, przytulając do siebie skórzaną torbę z rzeczami. Od razu się rozpromieniłam.

— Zapraszam więc — nadusiłam na klamkę i wpuściłam go do środka. — Parasol do wiaderka, bo moja matka cię zabije — szepnęłam go niego. — Ignacio! Przyszedł Leo! — wołałam jak oparzona. Od razu zza ściany wyjrzał mój ojciec, który podejrzanie się uśmiechał, a później moja mama z taką miną, jakby zobaczyła jakiegoś modela z Playboya.

W tym czasie po schodach zbiegł również mój brat, nieco zawstydzony, w końcu cała rodzina tutaj stała, ale szybko się ogarnął.

— Mamo, tato, to jest Leo. — przedstawił chłopaka, a ja postanowiłam zostać na dole, żeby zapobiegać jakimś żenującym pomysłom mojej matki.

— Dzień dobry. — rzucił do nich przyjaźnie i poszli na górę.

— Zrobię im herbaty — zakomunikowała mama, a ja powędrowałam za nią do kuchni. — I coś na ząb. To jego chłopak? — szepnęła do mnie podniecona.

— Nie są parą. — chyba rozwaliłam jej marzenia, bo burknęła coś o zawodzeniu się i kontynuowała robienie herbaty. Zrobiła jeszcze kanapki i naszykowała talerzyk z ciastkami, a kiedy chciała to wszystko zanieść, zagrodziłam jej drogę. — Ja to zaniosę.

— Lara! Jak chcesz niby to wszystko wziąć? — talerze wzięłam do jednej dłoni, a kubki zahaczyłam na palcu drugiej, którą zgarnęłam również dzbanek z herbatą. Wyszczerzyłam się jak głupi do sera i zostawiłam ją naburmuszoną i wrzeszczącą, że coś potłukę. Tak się jednak nie stało. Czołem zapukałam w drzwi do pokoju mojego brata, a kiedy mi otworzył, zaczął się śmiać.

— Uratowałam cię właśnie, zamiast się śmiać, podziękuj. — sarknęłam i podałam mu jedzenie, a herbatę z kubkami sama odłożyłam na biurko, żeby od razu się ulotnić. Na korytarzu wykonałam gest szczęścia, bo cieszyło mnie bardzo to, w jaką stronę zmierzała relacja Ignacio i Leo, a później napisałam Roxy wiadomość, w której opisałam, co się właśnie u mnie dzieje.

Dziewczyna wysłała mi gifa z fangirlem wywołując na mej twarzy szeroki uśmiech.

* * *


Piątkowe spotkania w Conor's stały się chyba tradycją, bo naprawdę byłam tam w każdy piątek od tego pamiętnego karaoke w wakacje. Mindy już nawet nie pytała, co chcę zamówić, bo moje życzenie pozostawało niezmienne.

— Przesuń się. — rzuciłam do brata, bo rozłożył się na kanapie tak, że ledwo starczyłoby mi miejsca, gdyby mi go więcej nie zrobił. Killian siedział na skos mnie i taksował mnie wzorkiem, ale nie miałam pojęcia, dlaczego.

— Ludzie, ludzie! — Roxanne przybiegła do nos, prawie wylewając swoje cappuccino i usiadła podekscytowana. — Fanfary poproszę, bo udało mi się coś załatwić. — zaczęłam rytmicznie stukać w stolik dłoniami, chłopcy dołączyli do mnie po chwili, a kiedy Roxy uniosła dłoń, przerwaliśmy. — UDAŁO MI SIĘ WYPROSIĆ WYCIECZKĘ POD NAMIOTY!

— Poważnie?! — podniosłam się z miejsca.

— Tak! — potwierdziła, a ja zaczęłam piszczeć, przez co dziewczyna, która właśnie śpiewała, posłała mi wrogie spojrzenie.

— Kiedy? — zainteresował się Killian. Znów jadł tę cholerną rukolę, ale dzisiaj przynajmniej miał jeszcze shakea waniliowego.

— Pod koniec października, dzień po waszym meczu, który wygracie — powiedziała z przekonaniem, a ja dalej uśmiechałam się, absolutnie nie kryjąc szczęścia, które we mnie wywołała. — Najpierw jednak przetrwajmy jutrzejsze urodziny. — zmieniła temat. — O Ignacio się nie martwię, Leo się nim odpowiednio zaopiekuje. — poruszyła zabawnie brwiami, a on ukrył twarz w dłoniach.

— Przysięgam, że jak kiedyś walniesz przy nim takim tekstem, przestanę się z tobą przyjaźnić. — wymamrotał.

— Jesteś uroczy, jak się zawstydzasz — posłała mu buziaka. — Przez te cudowną pogodę nie wiem, co na siebie włożyć. Lara?

— Cokolwiek ubierzesz i tak będziesz wyglądać lepiej, niż trzy czwarte osób tam. Taka zaleta pięknych osób. — puściłam jej oczko, a ona spojrzała w sufit.

— Dzięki za radę. — prychnęła.

— Przyjmij komplement, a nie narzekasz. — zaciągnęłam się moim koktajlem i zamknęłam oczy, żeby rozkoszować się tym przepysznym smakiem. Za samą kawą nie przepadałam, ale kawowe rzeczy były dla mnie ambrozją. Kiedy uchyliłam powieki, zobaczyłam Maxa wchodzącego do lokalu z jakimiś chłopakami z drużyny, więc udałam, że coś mi spadło i schyliłam się pod stół.

— Co ty wyprawiasz? — zapytała moja przyjaciółka, również się schylając. — On i tak cię zobaczy, kretynko. — zrezygnowana wróciłam do normalnej postawy.

— Warto było spróbować. — wzruszyłam ramionami.

— Jeżeli nie chcesz jego towarzystwa, mogę mu to odpowiednio przekazać. — zaoferował się Killian, a ja prawie się oplułam.

— Zapamiętam. — pokiwałam głową.

— Gapi się... — mruknął Ignacio. — Strasznie się gapi, Lara.

— Widzę — wycedziłam przez zęby. — Wróćmy do wycieczki. Z kim jedziemy?

— Cóż, naprawdę się starałam, żeby to nie był nikt zjebany, ale... — zawahała się.

— No nie, Chaplin. — wyprzedziłam ją.

— Tak i O'Conell — uderzyłam się w czoło otwartą dłonią. — Mnie też to nie odpowiada, ale lepszy rydz, niż nic — pstryknęła palcami. — To tylko trzy dni, damy radę. Zgłębimy bardziej biologię, niektórzy dosadnie. — posłała Ignacio wymowne spojrzenie.

— Przestań! — oburzył się, a my zaczęliśmy się śmiać. Skierowałam wzrok na Maxa, co podchwycił i machnął do mnie, żebym podeszła do baru. Podniosłam się niechętnie i zdecydowałam, że i tak w końcu będę musiała z nim porozmawiać o czymś. Roxy pokazała mi kciuk w górę, ale nic mi to nie dało.

— Larissa Sheridan. — uśmiechnął się nonszalancko.

— Max Fall. — podłapałam i oparłam się o hoker, który stał obok mnie.

— Będziesz jutro?

— Będę. — potwierdziłam.

— Cudownie — ucieszył się. — Robisz coś w poniedziałek?

— Chyba nie. — zmarszczyłam czoło. Odpowiadałam mu celowo tak zdawkowo, ale nie zrozumiał.

— Świetnie — klasnął w dłonie. — Dasz się zabrać na pizzę? Moglibyśmy skoczyć po szkole, odwiózłbym cię do domu wieczorem.

— Pomyślę, pomyślę — odchrząknęłam. — Zobaczymy, czy jutro zasłużysz na pizzę ze mną, dam ci znać w poniedziałek w szkole. — zakomunikowałam i odwróciłam się tyłem. Ci idioci patrzyli na mnie tak ostentacyjnie, że zachciało mi się śmiać. Dyskretnie pokazałam im środkowy palec i kiedy chciałam do nich wrócić, Max złapała mnie za nadgarstek i z powrotem skierował w swoją stronę, z jedną różnicą. Teraz nasze twarze dzieliła bardzo mała odległość.

— Zasłużę? Ciekawie się robi, Lara. — zmrużył oczy. Prócz mojego brata i moich przyjaciół, patrzyli na nas też inni chłopcy z drużyny, więc odsunęłam się, wyswobadzając z jego uścisku i nerwowo poprawiłam włosy.

— Tak, dam znać. — powtórzyłam i wręcz uciekłam.

— Huh — Roxanne powachlowała sobie kartą menu. — Ależ tam między wami było gorąco, laska!

— Ciebie chyba pogięło. — pacnęłam ją w czubek głowy.

— Biologia pod namiotami? — zasugerował Killian, a Roxy przybiła mu piątkę. Spojrzałam na Ignacio zażenowana i złapałam za dłoń, sygnalizując tym, że właśnie zawarliśmy sojusz w tym jakże górnolotnym żarcie.






____________________

Z okazji moich urodzin, zamiast tortem - częstuje Was rozdziałem  :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro