10. Caprice Hills!
— Caprice Hills! — krzyczała między innymi Roxanne. To był tydzień słońca, dlatego przynajmniej mógł się odbyć trening, który oglądałam z trybun, a raczej udawałam, że oglądam. W rzeczywistości walczyłam z zadaniem z dodatkowej matematyki i szło mi topornie.
— Nienawidzę trygonometrii. — westchnęłam sama do siebie i ze zdziwieniem uniosłam głowę, bo mój zeszyt nagle okrył się cieniem.
Stał przede mną Max w zielonym stroju, bez kasku, z kijem przełożonym nad barkiem i się uśmiechał.
— Ja tam całkiem lubię te całe sinusy i cosinusy. — mrugnął do mnie porozumiewawczo.
— Nie powinieneś być na boisku? — uniosłam brew.
— Mamy przerwę. — wyjaśnił, a ja bardzo nie chciałam w tamtym momencie jego towarzystwa, dlatego wróciłam do zadania z nadzieją, że zrozumie ten przekaz. — Przyszłaś dla mnie?
— Słucham? — nie mogłam powstrzymać śmiechu. — Nie, jestem tu dla Roxy. — długopisem wskazałam dziewczynę z pomarańczowym i zielonym pomponem.
— Coś się stało, Lara? — spoważniał. — Od piątku jesteś jakaś... zdystansowana.
— Po co chciałeś mnie zaciągnąć do Forbesa? — postanowiłam zapytać bez owijania w bawełnę. Nie miałam nic do stracenia.
— To moi kumple, chciałem cię z nimi poznać. — potrząsnął głową i normalnie zachwyciłabym się jego lekko sfalowanymi złotymi włosami, ale nie tym razem.
— Mhm. — mruknęłam.
— O co ci chodzi? — założył ręce na krzyż, kij odłożył na siedzenia obok mnie.
— Na pewno nie o to, co tobie — prychnęłam. — Widuję się z Killianem i przyjaźnię z kapitan drużyny cheerleaderek. Myślałeś, że nie dotrze do mnie, co tam się dzieje? — Max zdębiał.
— Przysięgam ci, Lara. Nie zamierzałem przyprowadzić cię tam po to...
— Po to, co inne dziewczyny? — spróbowałam. — A dlaczego? Czym się wybijam na ich tle?
— FALL! — zawołał trener.
— Przysięgam. — szepnął tylko, zanim zabrał swoje narzędzie boiskowe i zbiegł na dół. Wywróciłam oczami i spojrzałam na Roxanne, która przysłaniała oczy dłonią, żeby nie raziło jej słońce. Pewnie obserwowała naszą rozmowę. Pokazałam jej kciuka w górę, a ona odpowiedziała mi tym samym.
* * *
— Nie wiem, co tu robię. — narzekał Ignacio, kiedy zajęliśmy swoje miejsca. Nadszedł piątek i jednocześnie dzień pierwszego meczu.
— Wspierasz szkołę za dodatkowe punkty, jak co roku. — poklepałam go po ramieniu. Oboje mieliśmy na sobie zielone koszulki z logo naszej szkoły, a ja dodatkowo zakolanówki w tym samym kolorze z trzema pomarańczowymi paskami na ich szczycie.
— I oglądasz całkiem niezłe ciacha. — usłyszeliśmy oboje. To był Leo. Stał z kubkiem Coca-Coli w pomarańczowej koszuli i spodenkach. Ignacio nie mógł kryć zaskoczenia, sama też podzielałam to zdziwienie. — Można? — wskazał na wolne miejsce obok mojego brata, ale że ten idiota stracił zdolność mowy, musiałam interweniować.
— Jasne. — powiedziałam z uśmiechem. Podziękował mi tym samym i zajęliśmy się patrzeniem przed siebie, bo właśnie rozbrzmiał długo gwizd, a po nim na murawę wbiegły nasze dziewczyny i dały niezły popis gimnastyczno-taneczny. Oczywiście ja i Ernest to inna bajka, tego się nie da przebić.
Po występie obsypaliśmy je gromkimi brawami, a później Roxanne do mnie machnęła, żebym zeszła na dół. Wymieniłam spojrzenie z Leo, któremu puściłam oczko i zostawiłam ich samych. Niech miłość rozkwita bez świadków.
— Wyginam śmiało ciało, a ty swatasz swojego brata z bratem twojej konkurencji. — rzuciła żartem. Powędrowałam wzrokiem na Maxa, który ustawiał się już na swojej pozycji i miałam wrażenie, że warczy na tych z Old Oak, miasteczka obok. To nie Teen Wolf, nikt się chyba nie zmieni w wilkołaka?
— Pomijając fakt, że z tej odległości wyglądają trochę jak rodzeństwo, to tworzą uroczy duet. — stwierdziłam.
— Mam nadzieję, że te sieroty to wygrają... DAWAJ MOORE! — krzyknęła wesoło, a Killian odwrócił się do nas na moment i pokręcił głową. Numer trzynaście. Zapamiętać.
— Chaplin chętnie by się dołączyła do twojego dopingu. — poruszyłam zabawnie brwiami, a jej twarz oblała się niedowierzaniem.
— Co ty gadasz — zaczęła się śmiać. — Biedny Killian — skomentowała. — Tak na marginesie; Max po środowym „nie zrobiłbym ci tego" — zmałpowała jego głos, przez co parsknęłam śmiechem. — jeszcze jakoś zawracał ci głowę?
— Próbował wczoraj, ale ukryłam się w sali muzycznej. — westchnęłam.
— PIERWSZY PUNKT DLA OLD OAK!
Wszyscy jęknęli z niezadowoleniem.
— Ale gdyby tak spojrzeć z drugiej strony, może faktycznie mu się spodobałaś na serio. Rozważałaś to? — spojrzała mi w oczy.
— Tak, ale nie jestem przekonana. Tak szybko odstawiłby Aileen? I czym go urzekłam? — podrapałam się po głowie, co było błędem, bo rozwaliłam sobie trochę dobieranego warkocza.
— Tym, że nikt cię nie miał. — odwróciłam się gwałtownie, a za nami stała właśnie Aileen z zatroskaną miną. — Nie jestem odpowiednią osobą do udzielania ci rad, Lara, ale Max myśli płytko. Może sprawiać inne wrażenie, sama się o tym przekonałam. — uśmiechnęła się smutno, a później odeszła.
Zamrugałam kilka razy oczami, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło, a ukoronowały to krzyki zadowolenia, bo zdobyliśmy punkt.
— Ta sprawa ma więcej warstw, niż przypuszczałam — powiedziała Roxy, opierając się o barierki. — Tak w ogóle, świece są w dechę, byli zachwyceni. — cmoknęła dwa złączone ze sobą palce.
— Cieszy mnie to. — wyznałam szczerze. Zawsze miałam radość z podarowanych świeczek, które zrobiłam sama, kiedy komuś się podobały. Chyba każdy twórca tak miał? A przynajmniej powinien.
— Wczoraj Janice opowiadała, że jesteś czarodziejką, bo wyrwałaś do tańca Ernesta. Czemu się tym nie pochwaliłaś?! — pacnęła mnie w ramię. W tym czasie nasza drużyna wyszła na również na prowadzenie.
— Jezu, nie wiedziałam, że mam obowiązek spowiadania się z tańców z siedemdziesięciolatkami. — zaczęłam się śmiać.
Resztę meczu spędziłam na zdzieraniu gardła przez szkolne przyśpiewki wraz z innymi, a kiedy okazało się, że ostatecznie nasza szkoła wygrała mecz, piszczałam jak głupia. Chłopcy rzucali się na siebie na boisku, cheerleaderki machały pomponami, a trener Flames wykonywał taniec szczęścia.
Wszyscy zawodnicy wkrótce zebrali się w szatni, a Roxanne zrobiła taką minę, jakby realizowała właśnie szatański plan.
— Wiesz, co jest fajnym przywilejem cheerleaderek? — zaczęła, a później podniosła dwie turystyczne lodówki i jedną podała mi. — Możliwość odwiedzenia drużyny w szatni — puściła mi oczko, a ja po raz kolejny tego dnia doznałam szoku. — Idziesz? — przywołała mnie do rzeczywistości.
— Uhm, tak? — zaśmiała się na moją odpowiedź.
Mogę to wpisać do jakichś osiągnięć? Wtargnięcie do męskiej szatni? Co tak właściwie niosłam w tej śmiesznej lodóweczce?
— Komu wody dla ochłody?! — Roxy musiała to robić co każdy mecz, przysięgam. Nie rozumiałam trochę tego zabiegu, bo przecież mieli swoje napoje na ławkach. Otworzyłam lodówkę i zobaczyłam mnóstwo lodu wśród butelek z wodą. Może o to chodziło? W zasadzie na zewnątrz panował taki skwar, że to naprawdę musiało być dla nich jak manna z nieba. Chociaż nie powinni pić tak mocno schłodzonych napoi, ale nie będę się wymądrzać.
Praktycznie każdy, jak nas zobaczył, wydał się z siebie jakiś dźwięk typu „uuu". No tak, dwie laski obserwowały półnagich zawodników szkoły w Caprice Hills.
W całej szatni unosiła się mieszanka potu i różnych żeli pod prysznic, bo niektórzy zdążyli już pod niego wejść.
— Kocham cię, Roxy. — powiedział Max i zabrał jedną butelkę, a później przeniósł wzrok na mnie. Powinnam teraz zlustrować całą jego nagą klatkę piersiową wzrokiem, ale moje oczy mimowolnie powędrowały do Killiana, który właśnie zakładał koszulkę i wkładał kij do swojej szafki. Roztrzepał włosy dłonią, zawiesił na ramieniu torbę, zamknął drzwiczki szafki na kod, a następnie skierował się w naszą stronę, do wyjścia.
Zaskoczyła go moja obecność tak samo, jak mnie.
— Conor's? — zapytał tylko szybko. Nadal miał zaczerwienioną twarz od wysiłku. Roxanne skinęła głową na znak potwierdzenia, a ja dopiero wtedy przestałam się na niego gapić.
Nawet nie zauważyłam, że Max dawno sobie poszedł, a po wody podchodzą inni po kolei.
— Tobie na pewno podoba się Max? — szepnęła moja przyjaciółka, nachylając się do mnie, ale nie byłam w stanie jej odpowiedzieć.
* * *
— CAPRICE HILLS! CAPRICE HILLS! — Conor's Goods wypełniło się wiwatami, kiedy weszłam tam z Roxy i Ignacio. Killian już tam był.
Zamówiłam u Mindy swój kawowy romans i tym razem to ja usiadłam pod oknem. O to miejsce trzeba było zawsze walczyć, a ja bardzo chciałam spędzić czas z szybą. Roxy umiejscowiła się naprzeciw mnie z mrożoną herbatą, a obok niej oklapł mój brat, więc Killian siłą rzeczy znalazł się po mojej lewej stronie.
— Serio? — spiorunowałam jego paczkę rukoli.
— Twoja teoria o byciu królikiem w poprzednim wcieleniu może być prawdziwa. — odparł z tym wrednym uśmieszkiem.
— Boże, jaki upał dzisiaj. Jestem pełna podziwu, że nie padliście na tym boisku — zaczęła Roxanne. — Sophie prawie nam zemdlała przy piramidzie, ale ona to zawsze tak — machinalnie machnęła dłonią. — Te stroje zdecydowanie nie nadają się na taką pogodę. — wskazała na siebie. Po meczu przebrał się tylko Killian. — Stokroć lepiej byłoby, gdybyśmy mogły być ubrane tak, jak Lara.
— W te przepiękne koszulki? — zaśmiał się Ignacio, chwytając materiał swojej.
— Tak, w te koszulki, krótkie spodenki i te skarpety! — burknęła i zaczęła pić herbatę tak szybko, że chyba zmroziło jej mózg.
— One są z domieszką poliestru, więc wcale nie jest mi tak przewiewnie. — przypomniałam jej.
— Nie ściągaj w domu butów poza łazienką. — poprosił mnie Ignacio, a ja wyjęłam z koktajlu rurkę, nabrałam na nią bitą śmietaną i w niego rzuciłam. Trafiłam prosto w nos, a że miał potwornie długi język, zlizał ją ze śmiechem.
— Jakby to powiedział Fall — odchrząknął Killian. — Nie potrzeba upału, żebyśmy mdleli z gorąca, kiedy ma się takie dziewczyny obok.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, a wraz z nami jakiś starszy pan zaczął śpiewać When a man loves a woman.
Przestałam lubić tę piosenkę w dniu wypadku. Grała wtedy w radio, a mój tata głośno dotrzymywał towarzystwa wokaliście. Później wyszliśmy na lody, a ja chciałam po prostu przejść przez pasy. Czy to głupie, że człowiek potrafi znienawidzić coś przez jedno, przykre zdarzenie? Mój psycholog uważał, że nie, ale czasem to kwestionowałam.
— Lara? — spojrzałam w oczy Roxy, która wyglądała na zaniepokojoną i posłałam jej słaby uśmiech.
— Jest okay. — szepnęłam, ale chyba bardziej dla siebie, niż dla niej, czy Ignacio, który też patrzył na mnie z troską.
Chodzę, więc jest bardziej, niż okay. Jest wspaniale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro