Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Caprice Hills!

— Caprice Hills! — krzyczała między innymi Roxanne. To był tydzień słońca, dlatego przynajmniej mógł się odbyć trening, który oglądałam z trybun, a raczej udawałam, że oglądam. W rzeczywistości walczyłam z zadaniem z dodatkowej matematyki i szło mi topornie.

— Nienawidzę trygonometrii. — westchnęłam sama do siebie i ze zdziwieniem uniosłam głowę, bo mój zeszyt nagle okrył się cieniem.

Stał przede mną Max w zielonym stroju, bez kasku, z kijem przełożonym nad barkiem i się uśmiechał.

— Ja tam całkiem lubię te całe sinusy i cosinusy. — mrugnął do mnie porozumiewawczo.

— Nie powinieneś być na boisku? — uniosłam brew.

— Mamy przerwę. — wyjaśnił, a ja bardzo nie chciałam w tamtym momencie jego towarzystwa, dlatego wróciłam do zadania z nadzieją, że zrozumie ten przekaz. — Przyszłaś dla mnie?

— Słucham? — nie mogłam powstrzymać śmiechu. — Nie, jestem tu dla Roxy. — długopisem wskazałam dziewczynę z pomarańczowym i zielonym pomponem.

— Coś się stało, Lara? — spoważniał. — Od piątku jesteś jakaś... zdystansowana.

— Po co chciałeś mnie zaciągnąć do Forbesa? — postanowiłam zapytać bez owijania w bawełnę. Nie miałam nic do stracenia.

— To moi kumple, chciałem cię z nimi poznać. — potrząsnął głową i normalnie zachwyciłabym się jego lekko sfalowanymi złotymi włosami, ale nie tym razem.

— Mhm. — mruknęłam.

— O co ci chodzi? — założył ręce na krzyż, kij odłożył na siedzenia obok mnie.

— Na pewno nie o to, co tobie — prychnęłam. — Widuję się z Killianem i przyjaźnię z kapitan drużyny cheerleaderek. Myślałeś, że nie dotrze do mnie, co tam się dzieje? — Max zdębiał.

— Przysięgam ci, Lara. Nie zamierzałem przyprowadzić cię tam po to...

— Po to, co inne dziewczyny? — spróbowałam. — A dlaczego? Czym się wybijam na ich tle?

— FALL! — zawołał trener.

— Przysięgam. — szepnął tylko, zanim zabrał swoje narzędzie boiskowe i zbiegł na dół. Wywróciłam oczami i spojrzałam na Roxanne, która przysłaniała oczy dłonią, żeby nie raziło jej słońce. Pewnie obserwowała naszą rozmowę. Pokazałam jej kciuka w górę, a ona odpowiedziała mi tym samym.

* * *

— Nie wiem, co tu robię. — narzekał Ignacio, kiedy zajęliśmy swoje miejsca. Nadszedł piątek i jednocześnie dzień pierwszego meczu.

— Wspierasz szkołę za dodatkowe punkty, jak co roku. — poklepałam go po ramieniu. Oboje mieliśmy na sobie zielone koszulki z logo naszej szkoły, a ja dodatkowo zakolanówki w tym samym kolorze z trzema pomarańczowymi paskami na ich szczycie.

— I oglądasz całkiem niezłe ciacha. — usłyszeliśmy oboje. To był Leo. Stał z kubkiem Coca-Coli w pomarańczowej koszuli i spodenkach. Ignacio nie mógł kryć zaskoczenia, sama też podzielałam to zdziwienie. — Można? — wskazał na wolne miejsce obok mojego brata, ale że ten idiota stracił zdolność mowy, musiałam interweniować.

— Jasne. — powiedziałam z uśmiechem. Podziękował mi tym samym i zajęliśmy się patrzeniem przed siebie, bo właśnie rozbrzmiał długo gwizd, a po nim na murawę wbiegły nasze dziewczyny i dały niezły popis gimnastyczno-taneczny. Oczywiście ja i Ernest to inna bajka, tego się nie da przebić.

Po występie obsypaliśmy je gromkimi brawami, a później Roxanne do mnie machnęła, żebym zeszła na dół. Wymieniłam spojrzenie z Leo, któremu puściłam oczko i zostawiłam ich samych. Niech miłość rozkwita bez świadków.

— Wyginam śmiało ciało, a ty swatasz swojego brata z bratem twojej konkurencji. — rzuciła żartem. Powędrowałam wzrokiem na Maxa, który ustawiał się już na swojej pozycji i miałam wrażenie, że warczy na tych z Old Oak, miasteczka obok. To nie Teen Wolf, nikt się chyba nie zmieni w wilkołaka?

— Pomijając fakt, że z tej odległości wyglądają trochę jak rodzeństwo, to tworzą uroczy duet. — stwierdziłam.

— Mam nadzieję, że te sieroty to wygrają... DAWAJ MOORE! — krzyknęła wesoło, a Killian odwrócił się do nas na moment i pokręcił głową. Numer trzynaście. Zapamiętać.

— Chaplin chętnie by się dołączyła do twojego dopingu. — poruszyłam zabawnie brwiami, a jej twarz oblała się niedowierzaniem.

— Co ty gadasz — zaczęła się śmiać. — Biedny Killian — skomentowała. — Tak na marginesie; Max po środowym „nie zrobiłbym ci tego" — zmałpowała jego głos, przez co parsknęłam śmiechem. — jeszcze jakoś zawracał ci głowę?

— Próbował wczoraj, ale ukryłam się w sali muzycznej. — westchnęłam.

— PIERWSZY PUNKT DLA OLD OAK!

Wszyscy jęknęli z niezadowoleniem.

— Ale gdyby tak spojrzeć z drugiej strony, może faktycznie mu się spodobałaś na serio. Rozważałaś to? — spojrzała mi w oczy.

— Tak, ale nie jestem przekonana. Tak szybko odstawiłby Aileen? I czym go urzekłam? — podrapałam się po głowie, co było błędem, bo rozwaliłam sobie trochę dobieranego warkocza.

— Tym, że nikt cię nie miał. — odwróciłam się gwałtownie, a za nami stała właśnie Aileen z zatroskaną miną. — Nie jestem odpowiednią osobą do udzielania ci rad, Lara, ale Max myśli płytko. Może sprawiać inne wrażenie, sama się o tym przekonałam. — uśmiechnęła się smutno, a później odeszła.

Zamrugałam kilka razy oczami, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło, a ukoronowały to krzyki zadowolenia, bo zdobyliśmy punkt.

— Ta sprawa ma więcej warstw, niż przypuszczałam — powiedziała Roxy, opierając się o barierki. — Tak w ogóle, świece są w dechę, byli zachwyceni. — cmoknęła dwa złączone ze sobą palce.

— Cieszy mnie to. — wyznałam szczerze. Zawsze miałam radość z podarowanych świeczek, które zrobiłam sama, kiedy komuś się podobały. Chyba każdy twórca tak miał? A przynajmniej powinien.

— Wczoraj Janice opowiadała, że jesteś czarodziejką, bo wyrwałaś do tańca Ernesta. Czemu się tym nie pochwaliłaś?! — pacnęła mnie w ramię. W tym czasie nasza drużyna wyszła na również na prowadzenie.

— Jezu, nie wiedziałam, że mam obowiązek spowiadania się z tańców z siedemdziesięciolatkami. — zaczęłam się śmiać.

Resztę meczu spędziłam na zdzieraniu gardła przez szkolne przyśpiewki wraz z innymi, a kiedy okazało się, że ostatecznie nasza szkoła wygrała mecz, piszczałam jak głupia. Chłopcy rzucali się na siebie na boisku, cheerleaderki machały pomponami, a trener Flames wykonywał taniec szczęścia.

Wszyscy zawodnicy wkrótce zebrali się w szatni, a Roxanne zrobiła taką minę, jakby realizowała właśnie szatański plan.

— Wiesz, co jest fajnym przywilejem cheerleaderek? — zaczęła, a później podniosła dwie turystyczne lodówki i jedną podała mi. — Możliwość odwiedzenia drużyny w szatni — puściła mi oczko, a ja po raz kolejny tego dnia doznałam szoku. — Idziesz? — przywołała mnie do rzeczywistości.

— Uhm, tak? — zaśmiała się na moją odpowiedź.

Mogę to wpisać do jakichś osiągnięć? Wtargnięcie do męskiej szatni? Co tak właściwie niosłam w tej śmiesznej lodóweczce?

— Komu wody dla ochłody?! — Roxy musiała to robić co każdy mecz, przysięgam. Nie rozumiałam trochę tego zabiegu, bo przecież mieli swoje napoje na ławkach. Otworzyłam lodówkę i zobaczyłam mnóstwo lodu wśród butelek z wodą. Może o to chodziło? W zasadzie na zewnątrz panował taki skwar, że to naprawdę musiało być dla nich jak manna z nieba. Chociaż nie powinni pić tak mocno schłodzonych napoi, ale nie będę się wymądrzać.

Praktycznie każdy, jak nas zobaczył, wydał się z siebie jakiś dźwięk typu „uuu". No tak, dwie laski obserwowały półnagich zawodników szkoły w Caprice Hills.

W całej szatni unosiła się mieszanka potu i różnych żeli pod prysznic, bo niektórzy zdążyli już pod niego wejść.

— Kocham cię, Roxy. — powiedział Max i zabrał jedną butelkę, a później przeniósł wzrok na mnie. Powinnam teraz zlustrować całą jego nagą klatkę piersiową wzrokiem, ale moje oczy mimowolnie powędrowały do Killiana, który właśnie zakładał koszulkę i wkładał kij do swojej szafki. Roztrzepał włosy dłonią, zawiesił na ramieniu torbę, zamknął drzwiczki szafki na kod, a następnie skierował się w naszą stronę, do wyjścia.

Zaskoczyła go moja obecność tak samo, jak mnie.

— Conor's? — zapytał tylko szybko. Nadal miał zaczerwienioną twarz od wysiłku. Roxanne skinęła głową na znak potwierdzenia, a ja dopiero wtedy przestałam się na niego gapić.

Nawet nie zauważyłam, że Max dawno sobie poszedł, a po wody podchodzą inni po kolei.

— Tobie na pewno podoba się Max? — szepnęła moja przyjaciółka, nachylając się do mnie, ale nie byłam w stanie jej odpowiedzieć.

* * *


— CAPRICE HILLS! CAPRICE HILLS! — Conor's Goods wypełniło się wiwatami, kiedy weszłam tam z Roxy i Ignacio. Killian już tam był.

Zamówiłam u Mindy swój kawowy romans i tym razem to ja usiadłam pod oknem. O to miejsce trzeba było zawsze walczyć, a ja bardzo chciałam spędzić czas z szybą. Roxy umiejscowiła się naprzeciw mnie z mrożoną herbatą, a obok niej oklapł mój brat, więc Killian siłą rzeczy znalazł się po mojej lewej stronie.

— Serio? — spiorunowałam jego paczkę rukoli.

— Twoja teoria o byciu królikiem w poprzednim wcieleniu może być prawdziwa. — odparł z tym wrednym uśmieszkiem.

— Boże, jaki upał dzisiaj. Jestem pełna podziwu, że nie padliście na tym boisku — zaczęła Roxanne. — Sophie prawie nam zemdlała przy piramidzie, ale ona to zawsze tak — machinalnie machnęła dłonią. — Te stroje zdecydowanie nie nadają się na taką pogodę. — wskazała na siebie. Po meczu przebrał się tylko Killian. — Stokroć lepiej byłoby, gdybyśmy mogły być ubrane tak, jak Lara.

— W te przepiękne koszulki? — zaśmiał się Ignacio, chwytając materiał swojej.

— Tak, w te koszulki, krótkie spodenki i te skarpety! — burknęła i zaczęła pić herbatę tak szybko, że chyba zmroziło jej mózg.

— One są z domieszką poliestru, więc wcale nie jest mi tak przewiewnie. — przypomniałam jej.

— Nie ściągaj w domu butów poza łazienką. — poprosił mnie Ignacio, a ja wyjęłam z koktajlu rurkę, nabrałam na nią bitą śmietaną i w niego rzuciłam. Trafiłam prosto w nos, a że miał potwornie długi język, zlizał ją ze śmiechem.

— Jakby to powiedział Fall — odchrząknął Killian. — Nie potrzeba upału, żebyśmy mdleli z gorąca, kiedy ma się takie dziewczyny obok.

Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, a wraz z nami jakiś starszy pan zaczął śpiewać When a man loves a woman.

Przestałam lubić tę piosenkę w dniu wypadku. Grała wtedy w radio, a mój tata głośno dotrzymywał towarzystwa wokaliście. Później wyszliśmy na lody, a ja chciałam po prostu przejść przez pasy. Czy to głupie, że człowiek potrafi znienawidzić coś przez jedno, przykre zdarzenie? Mój psycholog uważał, że nie, ale czasem to kwestionowałam.

— Lara? — spojrzałam w oczy Roxy, która wyglądała na zaniepokojoną i posłałam jej słaby uśmiech.

— Jest okay. — szepnęłam, ale chyba bardziej dla siebie, niż dla niej, czy Ignacio, który też patrzył na mnie z troską.

Chodzę, więc jest bardziej, niż okay. Jest wspaniale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro