Prolog 1
Kobieta w czarnych szatach stała w sali tronowej z twarzą ściągniętą gniewem a jasno zielone, lekko skośne oczy rzucały gniewne błyskawice. Stojący przed nią nieulękli strażnicy stali pobladli ze strachu przed swoją panią.
- Jak mogliście do tego dopuścić? - niemal wysyczała ze złością. - Jesteście narttu poikia a nie strażnicy. Ta wiedźma była słaba i bezbronna, nie miała żadnej mocy i zdołała wam uciec?! - była wściekła jak nigdy dotąd.
- Pani - odezwał się pokornie najodważniejszy z nich. - Beldame od kilku dni wynosiła od niej nietknięte jedzenie, nic przy tym nie mówiąc, że wiedźmy nie ma w pokoju. Myśleliśmy, że zaniemogła. Dopiero dziś zajrzeliśmy do pokoju czy ta czarownica jeszcze żyje, skoro od kilku dni nic nie jadła.
- Głupcy! - wrzasnęła ze złością a jej oczy zwęziły się w wąskie szparki. - Nie jesteście od myślenia, tylko od pilnowania więźnia. Choć nawet tego nie potraficie! Poza tym pewnie, że Beldame nie mówiła, jest niemową - warknęła. - Zabiję tę staruchę. Pewnie to ona pomogła uciec tej podstępnej wiedźmie. A wy za karę idziecie do sprzątania stajni.
Strażnicy na jej słowa niemal stracili dech. Sprzątanie stajni było gorsze niż wyrok śmierci. W stajniach władczyni nie stały konie.
Gdy opuścili salę tronową królowa ze złości wydała z siebie syk wściekłości. Miała ochotę wyruszyć osobiście na poszukiwania uciekinierki, pohamowała się jednak i wydała natychmiastowy rozkaz swoim jeger,* aby odnaleźli i sprowadzili czarownicę na siłę, i rzucili ją na kolana przed swoją panią. W końcu to ona miała coś, na czym powinno było zależeć tej podstępnej suce. Uśmiechnęła się do siebie kącikiem ust, po czym wyszła z sali zamiatając za sobą czarnym płaszczem.
Jej rozkaz został spełniony niemal natychmiast i na poszukiwania uciekinierki udało się pięciu straszliwych myśliwych. Byli oni znani z tego, że w stu procentach spełniali rozkazy swojej monarchini i byli zastraszająco skuteczni. Wyglądali niemal identycznie w lśniących zbrojach, które wyglądały niczym stalowa łuska. Tak samo wysocy i barczyści o ogorzałych twarzach, i ciemnych, długich włosach. Byli tak samo przystojni, co niebezpieczni. Na widok wychodzących z zamku strasznych łowców wszyscy na podwórcu znieruchomieli i patrzyli na nich z niepokojem. Ich obecność nie wróżyła niczego dobrego. Odetchnęli z ulgą, gdy wzbili się w powietrze.
jeger - myśliwy, łowca
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro