* I *
Władca siedział wygodnie rozpostarty na złotym tronie, którego oparcie wyglądało jak słońce z kolczastymi promieniami. Zaś on sam wydawał się być jego jaśniejącym jądrem. Wrażenie to potęgowała złota korona o ostrych kolcach, zakończonych drobnymi diamentami, oraz złoty, wierzchni płaszcz zarzucony niedbale na ramiona króla elfów, który spływał kaskadami na tron i marmurowe schody. Władca miał długie, jasne włosy, szczupłą twarz i prosty nos a dumnie wysunięta do przodu broda znamionowała władczy charakter. Nad lodowato błękitnymi oczami, których kolor podkreślał obcisły, błękitny płaszcz o srebrzystych tłoczeniach, groźnie marszczyły się ciemne brwi. Obok lewej brwi widać było cienką szramę w kształcie rozszczepionej błyskawicy. Całość sprawiała oślepiające wrażenie na jego poddanym, który pierwszy raz widział władcę na słonecznym tronie i nie miał śmiałości spojrzeć odważnie na swojego pana.
- Z czym do mnie przychodzisz? – zapytał małego człowieczka, który stał u stóp schodów niemal zgięty w pół w poddańczym geście.
- O najjaśniejszy panie – odezwał się drobnej postury osobnik w lichych szatach. Jego długie, tłuste włosy zasłaniały twarz, gdy tak stał pochylony przed władcą. – Słońce naszych ponurych dni. Chwało jasności – skłonił się jeszcze niżej jakby się bał, że oślepnie, gdy spojrzy na króla. – Wielbią cię usta nasze o ostojo mądrości...
- Do rzeczy Gaupri – władca machną ręką jakby chciał się pozbyć słów podlizusa.
- O tak, tak wasza wszechwładność. Do rzeczy... rzeczywiście. Chciałem donieść waszej dostojności o największy z największych. Niech usta nasze milkną na tak mądre królewskie słowa...
Gaupri zamarł, gdy władca wstał z tronu i ruszył w jego stronę schodami wykonanymi z zielonego marmuru. Mężczyzna był wysoki, szczupły i zwinny w ruchach jak kot. Poruszał się z gracją a za nim powiewała złota peleryna, podbita szkarłatem. Materia odbijała promienie zachodzącego słońca, co sprawiło, że Gaupri miał wrażenie, iż schodzi do niego wielka jasność. Władca staną przed małym człowieczkiem, który spojrzał na niego do góry i stał tak jak jakiś gapiszon z otwartą buzią. Jeszcze nigdy nie oglądał władcy z tak bliska. Audiencje odbywały się zazwyczaj z wysokości tronu. Teraz władca stał przed onieśmielonym poddanym i lodowatym głosem spytał.
- Jakie przynosisz wieści, Gaupri?
- O tak najwspanialszy panie. Gaupri przyniósł arcyważną wiadomość. Tak ważną, że aż portki spadną waszej wysokości – palną bez zastanowienia i aż sam zakrył sobie usta dłonią, co też chlapną przed najwyższym majestatem. Czerwień wstydu wpełzała mu na twarz. Władcy na tę impertynencję aż brwi podjechały pod linię włosów. Nikt nigdy tak się do niego nie odnosił. Zastanowił się przelotnie czy nie skrócić bezczelnego człowieczka o głowę. Zamiast tego zrobił krok do przodu, Gaupri cofną się przed nim, zaplątał w swoje szaty i rymną przed władcą jak długi.
- Wybacz... wybacz mi panie – wyjąkał gramoląc się, aby wstać. W końcu wstał, otrzepał szaty i spojrzał w górę na swojego króla.
Ten patrzył na niego wyczekująco.
- Spadifanie szykują się do ataku – wystrzelił wiadomością niczym z armaty. – Mają nowego wodza. Został nim generał Kariadel, który przez przypadek zabił Sakarię.
- Co rozumiesz przez przypadek? – zapytał władca.
- Pokłócili się o Nejfim, to najbardziej bojowy koń, jaki ma garnizon. Kariadelowi nie spodobało się, że królowa obiecała go swojej córce Nemei. Podczas kłótni generał wyją swój scyzoryk i wbił go Sakarii w czarne, elfie serce. Od tamtego czasu ogłosił się królem a wszyscy muszą się go słuchać. Ci, którzy mu się sprzeciwili trafili do elfiego piekła. Generał wojsk, Sakarii a teraz król Czarnych Elfów stwierdził, że ma dość siedzenia w Pustynnych Górach na odosobnieniu, gdzie z niczego nie da się wyżyć. Woli osiedlić się nad morzem i zamierza osiągnąć to choćby po trupach. Dlatego zbroi się, aby bez problemu dotrzeć do celu.
- Sakarii nie przeszkadzało życie w Górskiej Cytadeli – zauważył monarcha. – I o ile wiem doskonale sobie radzili, wyżywiając się z tego, co upolowali w lesie oraz złowili w górskich potokach.
- Jej tak Najjaśniejszy Panie – zgodził się Gaupri, delikatnie skłoniwszy głowę. – Ale Sakarii już nie ma a rządy przejął jej generał, który zawsze był porywczy. W dodatku chodzą słuchy, że zawarł sojusz z orkami i skumlami, które jak wiadomo nienawidzą elfów zaś krasnoludami i zwykłymi ludźmi gardzą. Zapewne z chęcią by ich powybijali roznosząc na sieczkę - dodał z obrzydzeniem. – Poza tym Wasza Wysokość doskonale wie, jacy z Czarnych Elfów są okrutni wojownicy. W szczególności oddział Wojowników Cienia pod dowództwem Farlinga.
Władca wiedział. Do tej pory tylko dzięki Sakarii, nie dochodziło do niepotrzebnego rozlewu krwi. Ona każdy wybryk niesubordynowanych żołnierzy surowo karała. Ale teraz królowej nie było. Torden nagle zdał sobie sprawę, co to znaczy nie tylko dla jego królestwa, ale dla całej Tir Emrallt. Po drodze od Pustynnych Gór do Morza Nadziei było kilka krain, które zachłanny samozwaniec zechciałby podbić. Wielki Bór był najmniejszą przeszkodą, dla żądnego władzy króla Czarnych Elfów, mimo znajdujących się tam podstępnych pułapek i dzikich zwierząt. Może napotkałby opór ludzi ze Slotten Dragen w Niskich Górach, ale kolejna Kraina Ihmiset według Tordena była niemalże bezbronna. Żyli tam normalni ludzie a ich władca Sneglen był najbardziej pokojowo nastawionym królem z ograniczoną liczbą wojska. Ludzie nie byli żadnymi przeciwnikami dla armii Kariadela. Gdyby okrutny monarcha podbił Tir Ihmiset, to on, król elfów nie miał by żadnej gwarancji, że samozwańczy król Czarnych Elfów nie uderzy na jego Tir Lysendelen, która leżała po sąsiedzku a odgradzały ich tylko Góry Askadronu. Cała ta sytuacja wcale nie spodobała się władcy. Musiał zwołać Najwyższą Radę i podjąć radykalne kroki a to oznaczało tylko jedno. Spojrzał na Gaupriego.
- Wiesz, co to znaczy dla nas wszystkich? – spytał go szeptem lekko pochylając się w jego stronę.
-Wiem mój panie – odparł Gaupri z ciężkim westchnieniem schyliwszy głowę tak jakby oglądał swoje sandały. – Niestety wiem. Wojnę. Okrutną wojnę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro