CZĘŚĆ III
Nie wiedział, kiedy gwałtownie się rozbudził. Przez zasunięte rolety nie wydobywało się żadne światło, a w pobliżu jego zamglonego wzroku nie znajdował się żaden zegar. Chwilę zajęło rozespanemu mózgowi zorientowanie się, czemu nie jest w swoim apartamencie.
Na chwilę serce zamarło mu z autentycznego przerażenia. Sapnął cicho, gdy dłoń wylądowała na oparciu za nim.
– Hej, w porządku, to tylko ja – cichy głos Rory'ego uspokoił go. Grayson posłał mu zakłopotany uśmiech, ale mężczyzna bardziej przejmował się tym, że napędził mu stracha. – Wziąłem Ari, żeby cię nie obśliniła, tu masz koc i poduszkę.
Podał mu obie rzeczy. Wziął je do ręki i poczuł dziwny rodzaj komfortu, czując miękki materiał oraz przyjemny zapach. Skinął głową Ruariemu, ramiona w końcu mogły mu się rozluźnić.
– Dzięki, stary – westchnął może trochę zbyt żałościwie. – Przepraszam, że tak wyszło.
Zmarszczki w kącikach oczu Rory'ego stały się teraz bardziej wyraźne. Zdecydowanie był zmęczony.
– Daj spokój, chyba nie czulibyśmy się zbyt dobrze z myślą, że masz mierzyć się z hienami w takim... – Grayson uniósł brew, gdy Ruari przerwał i odchrząknął w dłoń. – Poza tym część fotografów po zajrzeniu do środka została na lunch. Uznajmy, że jesteśmy kwita.
Trochę go to uspokoiło – chociaż tyle z jego przeklętej sławy, że mała jego obecność napędzała niezależne biznesy. Grayson wyszczerzył się do Rory'ego, a ten zmrużył oczy podejrzliwie.
– Jeśli zechcesz, to zrobimy sobie razem zdjęcie, które zawiesicie nad barem i podpiszę jeden stołek. „Tu spoczywały pośladki Graysona Ciela, warte kilka milionów dolarów za sezon" – Rory posłał mu ciężkie do rozszyfrowania spojrzenie, milczał wyraźnie niezadowolony.
– Pozwól, że zostawimy twoje pośladki do trochę lepszych celów, niż pospolite kupczenie – odparł suchym tonem.
Wprost z jego niewyparzonej gęby chciało się wyrwać wiele flirciarskich słów, podszytych seksualnymi innuendo aż po brzegi. Uśmiechnął się jednak szeroko, pozwalając temu mówić za siebie. Rory uniósł oczy ku niebu, rozumiejąc niewypowiedziane.
– Jeszcze raz dzięki – Grayson powiedział poważniejszym głosem, niż chciał. – Idź odpocząć, obiecuję nie zerwać wam klepek z kuchni na pamiątkę.
Ruari wciąż kręcił głową, odwracając się w stronę sypialni.
– Dobrej nocy, gwiazdeczko – wymruczał, a drzwi zamknęły się z nim z ledwo słyszalnym stuknięciem.
Możliwe, że zasypiał z całkiem głupim uśmiechem rozciągającym mu usta. Ale tylko odrobinę i przez krótką chwilę.
*
Pierwsze trzy dni ich znajomości upłynęły Graysonowi w mgnieniu oka. Dał znać agentowi i ochroniarzom, że żyje i nie zjawi się w pobliżu planu zdjęciowego do końca maja, tak jak było to pierwotnie planowane. Odwołał też swoje treningi oraz cztery zabiegi pielęgnujące. Najbliższe dwa i pół tygodnia miał zamiar po prostu odpoczywać.
Uświadomił sobie to po przebudzeniu, gdy małżeństwo cicho krzątało się po kuchni. Ari przywitała go promiennym uśmiechem, włosy wciąż miała w cudownym nieładzie. Przysiadała przy nim i razem pili kawę obserwując gotującego Rory'ego. W tle grało radio, a zapachy unoszące się znad kuchenki były wszystkim, czego potrzebował od życia.
Ten spokój był mu obcy, na początku przeraził go i spięty pił małe łyczki. Po trosze oczekiwał, że ktoś wskoczy do mieszkania, żeby zacząć na niego złorzeczyć, że nie zrobił tego, nie ubrał tamtego, nie dał rady z tym... Kurwa, był spłoszonym, znerwicowanym facetem, który cieszył się, że obcy ludzie robią mu w swoim domu śniadanie.
Jakże dziwnie brzmiało to w jego głowie.
Państwo Linche miało chyba rentgen w oczach, bo zachowywali się tak, jakby podglądali każdą jego niedorzeczną myśl. I rozpraszali go niemal na każdym kroku. Czy był ich małą zabawką? Chorym eksperymentem, misją poznania z bliska skandalicznego celebryty?
Mógł być. Mógł być i co najgorsze wcale by mu to nie przeszkadzało. I tak poniewierał się na dnie, więc nie ma sprawy, mógł skończyć jako ich prywatna małpka, która podskoczy tak wysoko, jak zechcą.
Ari wraz z Rorym okazali się nieprzeciętnie normalni. Przez kilka chwil zastanawiał się, czy może naprawdę z nim nie pogrywają – ciągną jakiś wysublimowany rodzaj rozgrywki, której nie umiałby przejrzeć. Ale naprawdę miał do czynienia z takimi świrami, że oboje nie wzbudzali w nim niczego oprócz sympatii oraz rosnącego pożądania.
Grayson przyznawał przed sobą, że wszystko w ich zachowaniu i rozmowach było niewinne, a jednocześnie nie mógł opędzić się od myśli, że potrzebował wyjść z rewirów przyjaźni. Myślał o tym, gdy Rory skrupulatnie wyrabiał ciasto i Ari pochylała się nad kontuarem ustawiając tysiąc razy równo stojące solniczki. Każdy uśmiech, zmarszczenie nosa oraz drobne zmarszczki robiły mu siano w głowie.
Rany, stawał się żałosny.
Im dłużej z nimi przebywał, tym bardziej Raysem się stawał – tym chłopakiem, który dopiero wchodził w showbiznes, ten który potrafił zachłystywać się najmniejszą rzeczą ze szczenięcym entuzjazmem. Chyba mu się to podobało, ten mały powrót do zapomnianej i zbrukanej części jego osoby.
W sobotni wieczór, pięć dni od ich spotkania, zaczęły do chodzić do głosu wszelkiego rodzaju niepokoje. Agent trzykrotnie próbował się do niego dodzwonić, zapewne potrzebując go na planie z jakiegoś niedorzecznego powodu, który może poczekać do właściwego dnia zdjęciowego.
Ari zauważyła jego napięte szczęki oraz chmurny wzrok, którym piorunował planszówkę na stole i to nie przez to, że przegrywał czwarty raz. Wystarczyło, że w zwykłym odruchu wyciągnęła dłoń, żeby łagodnym gestem przesunąć ciepłymi palcami po jego karku.
– Wszystko w porządku? – zapytała miękko i stracił wszelką kontrolę.
Zezłościł się na siebie, kiedy ich usta się zetknęły.
Boże, jakbyś mnie napoił pierwszy raz od tygodni.
Mogło trwać to sekundę, jak i kwadrans, ale w namiętnej złości starał się pochłonąć ją całą tym pocałunkiem. Kręciło mu się w głowie od jej zapachu oraz słonego smaku krakersów na wargach. Sapnął cicho, Ari jęknęła i wrócił mu zdrowy rozsądek.
Oderwał się od niej z bólem i przerażeniem. Ciężko oddychał, ciężej niż w ostatnich interwałach treningowych. Twarz miała zaczerwienioną, zwłaszcza czubek nosa. Kok jej się przekrzywił, wszystkie włosy niemal wypadły z gumki. Najwyraźniej zniszczył niedbałą fryzurę palcami.
A potem zerknął na Rory'ego.
Poderwał się na równe nogi, starając się wytłumaczyć, przeprosić i zabrać stamtąd w cholerę. Grayson nie miał pojęcia co tak naprawdę znaczyła mina Ruariego, ale pierwsze o czym pomyślał, to chęć morderstwa połączona z tak intensywnym kopaniem jaj, że trumnę pewnie musieliby mu załatwić o dwa rozmiary mniejszą.
Marsowa mina mężczyzny sposępniała bardziej, gdy Rays podskoczył, kolanem przesuwając stolik. Bolało jak skurwysyn, ale nawet nie zająknął się pomiędzy kajaniem się.
Nie miał zamiaru mówić mężczyźnie, że nie żałuje, bo jego żona smakowała jak objawienie, ale od tego przecież był – od kłamania w żywe oczy i wyglądania przy tym przekonująco.
– Kurwa – Rory warknął, przesuwając dłonią po włosach. – Czy mógłbyś się już zamknąć?
– Jeśli nie dostanę po twarzy, to jasne – przełknął ciężko – tak, oczywiście, ja... już.
Ari parsknęła, odwracając w bok twarz. Usta przysłoniła ręką, trzęsła się jednak od śmiechu. Rays patrzył na nią podejrzliwie, bo znosiła to wszystko zbyt lekko. Z takim diabelskim nastawieniem może często przyciągała niewinnych, niczego nie spodziewających się mężczyzn w swoje sidła. Całowali ją, jakby piekło miało przybyć i działo się to pod postacią Rory'ego.
Nie miał zamiaru ich zawstydzać, jeśli to ich pociągało. Ta, on w szczególności nie mógłby im tego wypominać. Wolał jednak po mordzie nie dostać.
– Jezu, on jest taki słodziutki – szepnęła konspiracyjnie do męża.
Grayson ze zmarszczonymi brwiami wyprostował się nieznacznie.
– Wypraszam sobie, słodziutki to jest mój... – urwał i spojrzał na Ruariego. – Ale przecież ja się nie odzywam, prawda?
Arietta wciąż uśmiechała się odrobinę maniakalnie. Jakby znała dobry żart, który powtarzany nawet tuzin razy wciąż śmieszył. Rory klepnął ją w pośladek mówiąc, żeby się zachowywała i poszedł w kierunku kuchni. Grayson zastanawiał się, czy to idealny sygnał, żeby zrejterować. Ari musiała wyczuwać w nim potrzebę ucieczki i chwyciła go za dłoń.
Lekko splotła ich palce, po czym pociągnęła go za sobą na kanapę. Usadziła Raysa na środku, a sama usiadła z podkulonymi nogami po jego prawej. Opierała swoje ciepłe ciało o niego całkiem swobodnie. Mąciło mu to w głowie, ale też zapalało tam iskrę.
Nadzieję.
Grayson musiał przełknąć ślinę, nim wyobraził sobie wszystkie niemożliwie obsceniczne pozycje, które mogłaby przyjąć na tym wysłużonym meblu. Wzwód wywołany tymi wizjami ani trochę by mu nie pomógł. Z niewinnością mu nie do twarzy, ale chciał zachować się fair w stosunku do Ruariego. Pociągali go oboje, jego bezwstydnemu sercu musiało to wystarczyć. Wystarczyło, że impulsywnie pocałował Ari. Nie chciał niszczyć tego zalążka przyjaźni, jaki się między nimi wytworzył. Jeśli już tego nie zrobił, oczywiście
Rory ciężko przysiadł koło niego, swoje udo niemal miażdżył o nogę Graysona. Rays nie potrafił powstrzymać dreszczu, który przeszył go od głowy po kutasa. Wziął od mężczyzny piwo i łyknął solidnie, w taniej próbie uspokojenia się.
Zlizał z warg zimne krople, po czym westchnął i obrócił się ku Rory'emu. Jakieś bzdety wisiały mu na języku, ale kiedy niespodziewanie zetknął się z wilgotnym językiem Ruariego, stracił rozsądek i umiejętności konwersacyjne. Ciężko było stwierdzić, który którego przyciągnął pierwszy. Z kurczowego uścisku Graysona zniknęła butelka i nie poświęcił temu nawet dwóch sekund. Mrucząc nisko wykorzystał obie dłonie, żeby przesuwać nimi po każdym skrawku dostępnego, cudownego ciała Rory'ego. Miękkie loki pod palcami, irytujący materiał podkoszulka i giętkie mięśnie ukryte przed ciekawskimi rękami – z każdą mijającą sekundą odurzającego pocałunku robił się zachłanniejszy.
Sapnął w usta Ruariego, poczuwszy miękkie wargi muskające jego szyję. Ari zwilżyła je tuż przy jabłku Adama Raysa. I choć było to cholernie podniecające, to także odrobinę go to otrzeźwiło.
Rory wyczuł zmianę nastroju Graysona i odsunął się od niego, puszczając materiał ubrania mężczyzny. Przez chwilę Rays sycił wzrok nieznacznie zaczerwienioną twarzą Ruariego, znacznie zmierzwionymi włosami i ustami wilgotnymi od ich śliny.
– Ja wcale nie byłem zły – Rory odezwał się ciężkim głosem. Odetchnął, próbując odzyskać rezon.
Ari oparła się na ramieniu Graysona, wsparła głowę o jego bark, palcem kreśliła mu po sercu przeróżne znaki. Walczył ze sobą, żeby nie odwrócić się odrobinę i nie pocałować jej w czoło.
Zmarszczył brwi, uzmysławiając sobie, co powiedział Rory.
– Jeśli nie zły, to...
Mężczyzna uniósł wzrok ku górze, a Arietta się roześmiała. Wciąż uśmiechnięta przysunęła twarz do jego ucha.
– Podniecony, zaintrygowany, w potrzebie – zasugerowała kusicielsko, przez co Rays nie wytrzymał. Obrócił się ku niej i przesunął nosem o jej nos.
– Tak dobrze czytasz mu w myślach, skarbie?
Kąciki ust kobiety drgnęły.
– Rozmawialiśmy o tym – przyznała, jej głos opadł o oktawę. Grayson oparł się o kanapę zaintrygowany. Zarzucił ramiona na oparcie i przyjrzał się uważnie małżeństwu.
– Mam nadzieję, że była to owocna pogawędka.
Ruari rzucił mu kwaśne spojrzenie, ale po spleceniu palców z Ari położył ich ręce na udzie Raysa. Ciężar ich dłoni wypalał mu dziurę w spodniach, sięgając aż do głębokich zakamarków.
– Uwielbiasz, kiedy ludzie mają cię na językach – burknął na w poły z irytowany.
Grayson posłał mu szeroki, szczenięcy uśmiech.
– Zwłaszcza, gdy oplatają nim... – urwał puszczając do niego oczko. Spoważniał dość szybko, bo czuł, że ta rozmowa wiele im rozjaśni. – Sorry, czasem mogę być irytującym palantem.
– Tylko czasem – Rory wymamrotał pod nosem, sięgając po piwo.
– Mądrala. Często jestem irytującym palantem, ale może trochę rozumiecie dlaczego. Przez te kilka dni... – Grayson poczuł gule w gardle i musiał przełknąć. – Ja serio poczułem się tutaj dobrze. Z wami. Nigdy nie wynosiliście mnie na piedestał.
– Twoje ego samo się tam wyniosło – Ari zauważyła kąśliwie. Owijała sobie wokół palca zbyt dłuższy kosmyk jego włosów. Przeczesywała je też co jakiś czas dłonią i Grayson miał ochotę mruczeć z zachwytu. Co ta kobieta robiła z nim tym jednym, czułym gestem. – Ale innego byśmy cię nie lubili.
– A... lubicie mnie? – Rays zapytał zakłopotany. Nieśmiały nawet. Poruszył się niespokojnie widząc miękkie spojrzenia, jakie małżeństwo mu posłało.
– Wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi – Rory westchnął, opierając się o kanapę blisko Raysa. – Poza tym, nie całujemy ludzi, którzy nie zdobyli naszego uznania.
Grays napuszył się przez to, ale tylko odrobinkę.
– Często to robicie?
– Całujemy ludzi? – Ari upewniła się. – Od czasu do czasu. Nie mamy otwartego związku per se, ale otwieramy się na możliwości. Mój najmilszy jest biseksualny, a ja uwielbiam patrzeć, jak posuwa kogoś z kutasem.
Ślina napłynęła mu do ust na to szczere do bólu wyznanie. Spodobało mu się, nie ukrywał tego. Zerknął w dół wiedziony nieziemską grawitacją. Rory miał równie sztywnego fiuta, co on. Po tym co usłyszał, ciężko było Graysonowi powstrzymać się, od sięgnięcia do wypukłości w jego spodniach, żeby podrażnić się z mężczyzną, sprawdzić jego granice.
Oczy jego i Rory'ego zwarły się na kilka sekund. We wzroku mężczyzny ścierały się sprzeczne uczucia, lecz z każdą chwilą zmieniały się w coś drapieżnego. Ze zwykłego podniecenia przechodził w głód. Pragnienie na tyle silne, że zwilżył wargi i spojrzenie Graysona ponownie opadło w dół.
– Sam kocham posuwać i być posuwanym, to trochę moja maksyma życiowa. Ale nie oceniajcie mnie, po prostu ciężko mi nie stracić głowy dla dwojga tak seksownych, wspaniałych...
Ari śmiała się cicho pod nosem, oczy jej błyszczały.
– Strasznie dużo gadasz, powiedział ci to ktoś kiedyś? – Rory mruknął rozbawiony, ale zamiast mu odpowiedzieć, co w pierwszym odruchu chciał zrobić, po prostu go pocałował.
Dłonie Ari wśliznęły się pod jego koszulkę i aż westchnął z przyjemności. Końcówki jej krótkich paznokci przesunęły się po jego nagiej skórze, gdy podciągała materiał w górę. Z ulgą odrzucał każdą kolejną warstwę ubrań, aż nagle siedział przed nimi kompletnie nagi, a oni mieli na sobie zdecydowanie za dużo ubrań.
Małżeństwo osunęło się na kolana, spojrzeli na siebie tylko raz i Ari posłała Rory'emu wszechwiedzący uśmieszek. Palce spletli wokół kutasa Graysona, z tego nagłego kontaktu aż sapnął i odrzucił głowę do tyłu.
– Zdecydowanie za dużo mówi – Arietta zgodziła się i pospiesznie pochyliła się.
Gładkim ruchem zatoczyła kółko na fiucie Graysona. Niemal zobaczył gwiazdy pod na wpół przymkniętymi powiekami. Rory nie został daleko w tyle, gorącym oddechem przesunął od jego jąder po sam czubek. Usta złączył z mokrymi wargami Ari, wciągając ją w pocałunek obejmujący też kutasa Graysona.
Kompletnie przestał myśleć. Zaciskał palce na poduchach kanapy, będąc o krok od rozerwania ich na strzępy. Pot pojawił mu się nad górną wargą i zlizał go. Słony smak wypełnił jego usta, ale nie zadowolił go. Przerwał Ari, choć miała go do połowy zanurzonego w gardle. Chyba zwariował, ale musiał to zrobić. Pocałował ją brutalnie, a Rory zaczął bawić się jego jajami, szybko wsuwając i wysuwając kutasa do usta.
– Starczy, starczy – Grayson wysapał z trudem, chwytając garść włosów Rory'ego. Odsunął go od siebie, a mężczyzna posłał mu cwany uśmieszek. – Wy bestie. Z ciuchów, natychmiast.
Ari zamruczała coś pod nosem, ale szybko podążyła za jego instrukcjami. Zrzuciła szorty i koszulkę, pod spodem nie miała stanika.
– Grzeczna dziewczynka – Rory wymruczał, całując miękką skórę jej uda.
Grayson mruknął do niego i szybkim ruchem pociągnął na siebie kobietę. Pisnęła i roześmiała się bez tchu, gdy jak lalkę obrócił ich tak, że na wpół opierała się o kanapę, a on znalazł się na klęczkach przed jej cipką.
– Taka – pocałował wzgórek łonowy – taka, taka – pocałował jedno i drugie udo. – Grzeczna dziewczynka – tchnął w jej cipkę, językiem przesuwając po miękkich wargach. Chryste, była już taka wilgotna, każdą kroplę spijał spragniony.
Szeptała coś cicho, może go wyklinała i zachęcała jednocześnie, ale skupiał się na muzyce płynącej z jej podniecenia. Pracował nad jej łechtaczką, nie mając zamiaru opuszczać tego miejsca do jutra.
Oczywiście Rory miał inne plany. Ugryzł go lekko w pośladek, wprawnym ruchem dłoni łapiąc za kutasa. Grayson syknął w cipkę Ari, na sekundę odwracając głowę bok. Ruari intensywnie przesuwał dłonią w górę i dół, jednocześnie spokojnym ruchem masując własnego fiuta.
Rays niemal warknął na ten widok. Miał dłuższego niż on, ale mniejszego w obwodzie. Uśmiechnął się przez myśl, że jest idealny do analu i nie mógł się tego doczekać. Oczyma wyobraźni widział, jak oboje również wsuwają się w Ari. Kurwa, na taka wizję akurat prawie doszedł.
– Chyba doceniasz widoki – Ari westchnęła, przeczesując palcami włosy Graysona. Posłał jej wilczy uśmiech.
– Upajam się nimi – pocałował ją głęboko. Kobieta drażniła się z nim zębami oraz językiem. – I intensywnie planuję, co mógłbym z nimi zrobić.
Zdyszana chwyciła jego twarz w obie dłonie i pocałowała szybko, krótko.
– O, a jakież to plany ma dla nas wielki Grayson Ciel?
Przygryzł jej szyję, polizał ugryzienie i ponowił je. Zaskomliła cichutko, gdy Rays przesunął kutasem po jej cipce.
– Dekadenckie – warknął jej do ucha, a ona odszepnęła, żeby się nie wstrzymywał.
I póki nie poprosiliby, nie miał żadnego zamiaru się wycofywać. Obrócił się odrobinę, żeby spojrzeć na Rory'ego. Skinął na niego palcem, niemo zachęcając by przestał sterczeć tak daleko. Kąciki ust mężczyzny poruszyły się nieznacznie, ale zbliżył się.
Płynnym ruchem Grayson złapał fiuta Ruariego pomiędzy wargi, a palce umieścił w cipce Ari, grzbietem dłoni mocno naciskając na łechtaczkę. Nie odrywał oczu od twarzy kobiety i ona też próbowała utrzymać powieki otwarte. Dopóki nie wstrząsnął nią mocny orgazm Rays nie przestawał ssać kutasa, choć Rory klął na niego z głębi piersi.
To wyzwoliło całą ich trójkę, spuszczając wszelkie kurtyny, odsłaniając najmniejsze potrzeby. Ciężko było stwierdzić, które pociągnęło pierwsze, ale nagle znaleźli się w sypialni małżeństwa. Ari siedziała na jego fiucie, a Rory pochylał się nad jego twarzą z penisem zanurzonym w ustach Graysona aż po same jądra.
Kwadranse, godziny, cała wieczność uciekała im między palcami. Stracili poczucie wszelkiego czasu, świat poza tym pokojem już więcej nie istniał. Rays żałował, że nie miał dodatkowej pary dłoni, którymi mógłby poznawać każdy skrawek ich ciał równocześnie.
Jęczał w ich skórę bez opamiętania. To jedyna modlitwa, jaką potrafił odmawiać równie żarliwie i zachłannie.
Ciało miał śliskie od potu, śliny oraz soków Ari. Tak wyglądały niebiosa, lub jakikolwiek świat po życiu, w którym ludzie mieli doznać wiecznego szczęścia. Ta noc nie miała końca, tak jak rytm ich ciał ślizgających i uderzających o siebie w dzikim tempie. Spali, kiedy za bardzo się wykończyli, jedli oraz pili ze swoich rąk, gdy tego potrzebowali i rozmawiali tak dużo, że to aż nieprawdopodobne.
Tej nocy Grayson czuł się rozkosznie obnażony, w każdym możliwy sposób. Obnażony i oczyszczony jednocześnie. Te wspólnie spędzone godziny, te jęki, sprośne szepty i poważne rozmowy definitywnie zdjęły ciężar z jego barków. Uczucia plątały mu się w piersi, ale potrzebował ich.
Boże, pierwszy raz od lat potrzebował poczuć cokolwiek prawdziwego.
To małżeństwo okazało się realne. Byli jego, nie mógł ich sobie odpuścić i w głębi serca pragnął, żeby nie zrezygnowali z niego.
Wstali dopiero późnym popołudniem. Nikt nie otworzył knajpy i Linche'owie nie mieli na to siły. Rays wiedział, że Kanapkarz jest znaczą częścią ich życia, ale nie uważał, żeby wciąż pałali do niego tym samym uczuciem.
To była chłodna obserwacja, może zbyt wykalkulowana, jednak w stu procentach prawdziwa. Ari kochała rozmawiać z ludźmi, Ruari uwielbiał ich karmić i obserwować, jak jedzenie sprawia im szczęście. Ale sami zagubili w sobie tę radość, udawali na tyle mocno, że przekonali się, że knajpa dalej daje im wszystko, co potrzebują. To, że ledwo wiązali koniec z końcem było inną sytuacją.
Dlatego dwa miesiące później Grayson poczuł wyrzuty sumienia, jakby jego chłodna ocena sytuacji w jakiś sposób przyczyniła się do tego, że otrzymali ten list. Ten list z księgi listów zakazanych i podpadających niemal pod Potterowskie zaklęcie niewybaczalne.
Właśnie wszedł do knajpy, mijając się w progu z ponurym Dandym. Dzieciak do tej pory nie przegapił ani jednej okazji, żeby go zagadać. Czasami było to frustrujące, ale chłopak był sympatycznym, może trochę zbyt zagubionym nastolatkiem i nigdy Graysonowi nie wyrządzał krzywdy. Tu patrz, nigdy nie sprzedał go „pstrykaczom", wręcz pomagał mu się przed nimi ukrywać. A to, że minął go teraz tak bezosobowo trochę ubodło i zaniepokoiło Graysa.
Naciągnął głęboko na oczy czapeczkę, trochę ściskając daszek. W Kanapkarzu nie było jednak nikogo, poza jego małżeństwem. Stali za kontuarem objęci, Rory co rusz całował czubek głowy Ari i coś do niej cicho szeptał.
– Hej, co tak ponuro? – Grayson wykrztusił, czując się ni z tego jak intruz.
Chwilę zajęło im oderwanie się od siebie, żeby zerknąć w kierunku Raysa. Niewidzialna pięść ścisnęła jego żołądek. Niepokój niemal przypalił mu gardło ostrą, niespodziewaną zgagą.
Arietta skinęła głową w kierunku papierów porozkładanych na kontuarze. Niepewnie postąpił w stronę, czując że stopy ledwo chcą w ogóle iść do przodu. Wziął do ręki oficjalnie wyglądające pismo i miał rację. Z kancelarii obsługującej właściciela budynku. Czarno na białym, jak wszystkie diabły legalnie, wypisano im termin wypowiedzenia najmu obu lokali. Mieli półtorej tygodnia, żeby spakować cały swój dobytek z restauracji oraz mieszkania. Zmiana właściciela, przearanżowanie wnętrz na wszystkich kondygnacjach. Bla bla, przykro nam jednak wg ustawy bla bla, jebał was pies, wynocha.
Tylko grzeczniej.
Grayson poczuł złość – na byłych i aktualnych właścicieli oraz odrobinę na samego siebie. Wykrakał, czuł że wykrakał po całości.
– Nie przejmujcie się, kupię całe piętro – warknął, rzucając papiery na ladę. – Jebać, kupię cały budynek i pół przecznicy.
Rory roześmiał się, ale był to ciężki dźwięk wydany przez kogoś, kto ma wiele do przemyślenia, ale jednak ktoś wywołuje w nim mimowolne reakcje.
– Dobra, dobra, primadonno. Nie będzie żadnego wykupywania.
– Ani zawłaszczenia, zastraszania, grożenia i nawet pół próby pobicia – Ari żarliwie wyliczała na palcach. Włosy zebrane w wysoki kucyk kiwały jej się na boki, gdy szła w jego kierunku. Grayson otworzył ramiona i przyciągnął ją do swojej piersi, ciasno zaciskając ramiona wokół jej talii. Wtuliła się w niego ze błogim westchnieniem. – Trochę śmierdzisz, ale potrzebowałam tego.
– Twoje fetysze nieustannie mnie zadziwiają – wymamrotał, gładząc ją po karku. Rory parsknął cicho pod nosem, podchodząc do nich.
Naprawdę, Ari była równie kreatywna, co on szalony. Robił głupstwa dla słodkiego kawałka ciała, ale ta kobieta była kreaturą z piekła, wykutą z ognia oraz grzechu. Ruari z pobłażliwym uśmiechem przyglądał się temu, jak Rays bez zastanowienia dawał jej się pożreć w całości.
Te dwa miesiące... Grayson tracił całą kontrolę na samą myśl o nich, od razu robił się twardy i zachłanny. Jego rozsądek leżał na tacy, którą wyciągał w kierunku Rory'ego i Ari.
Ruari znów pocałował tył głowy żony, położył także dłonie na barkach Graysona. Niewiele myśląc rozplótł ramiona i wciągnął go w silny uścisk, gniotąc przy okazji Ari. Roześmiała się i przez sekundę wiła się pomiędzy nimi, ale szybko znieruchomiała. Położyła policzek na sercu Raysa i westchnęła cichutko.
– To jest takie nagłe – wyszeptała. – Nie było dobrze z Kanapkarzem od dłuższego czasu, ale stracić go? Ruari, czy my w ogóle...
Urwała, nagle krztusząc się od wzbierających łez.
– Hej, hej – Rory cicho zawołał. Uniósł jej brodę ku górze, by patrzyła wprost w jego poważne, zmartwione oczy. – Będzie dobrze, słyszysz? Jasne, skończone kutasy wzięły nas z zaskoczenia, ale...
Przerwał, najwyraźniej nie starczyło mu sił na kontynuowanie. Grayson przyjrzał mu się uważnie i zrozumiał, że mężczyzna nie jest smutny. Raczej oszołomiony, trochę zdezorientowany całą tą sytuacją.
Wiedziony impulsem szybko pocałował ich oboje.
– Wprowadzicie się do mnie – stwierdził.
Ari prychnęła.
– Zabrakło znaku zapytania w intonacji. Bo to pytanie, wiesz? Prośba. Wiesz to, Grayson?
Postarał się olśnić ją uśmiechem, ale stała niewzruszona patrząc na niego z byka.
– Źle się za to zabrałem? – zapytał Rory'ego, na co ten wywrócił oczami.
– Najgorzej, jak tylko można – przyznał.
Westchnął i zrobił krok w tył, mierząc ich wzrokiem. Ari w czarnych szortach i koszulce z logiem umierającej knajpy. Z setką emocji w oczach oraz wygiętych w grymasie ustach. Rory w równie ciasno opinającym jego tors t-shircie, z wysłużonymi trampkami na stopach. I namysłem w spojrzeniu, poważną i logiczną kalkulacją, której teraz Grayson potrzebował.
– Okej, okej... Strasznie chciałbym, żebyście się do mnie wprowadzili – włożył w te słowa całą swoją nadzieję, że to zrobią. – I tak musicie gdzieś zamieszkać, pewnie będziecie chcieli o tym wszystkim porozmawiać z prawnikami, ale lepiej mieć jakiś plan awaryjny, prawda? A nie chciałbym, żebyście poniewierali się po byle hostelach.
Ari już potrząsała głową, choć Rory z namysłem przyglądał się Raysowi.
– Nie możemy tego zrobić, Grays! – zawołała.
– Nie podoba wam się moje mieszkanie?
– Co? Nie o to chodzi, twoje miejsce jest wspaniałe!
Grayson spojrzał na nią zdezorientowany.
– To dlaczego nie? Czułbym się spokojny, gdybyście zajęli jeden pokój u mnie – powiedział, ale przerwał odrobinę rażony bólem. – Chyba że myślisz, że to wszystko jest błędem – zagestykulował pomiędzy nimi. – Wiesz, że w takich motelach paparazzi najszybciej mnie znajdą i nie chcę was narażać na nagabywanie, jeśli nie będziecie na to gotowi. Czy... wolisz to zakończyć?
O Boże, modlił się w duchu, niech to będzie wszystko, tylko nie to.
Ari zamarła na sekundę, po czym jej dłonie poleciały do ust a oczy zrobiły się jak pięciocentówki.
– Rays, nie, nie! Nie o to chodzi, bęcwale!
– To o co? – westchnął zmęczony, przyciągając ją za biodra do siebie. Położył też dłoń na karku aż nazbyt cichego Rory'ego.
Ari niezdecydowana zaszurała butami o podłogę.
– Czułabym się, jakby cię wykorzystywała – szepnęła. Wzrok Ruariego od razu skierował się na Ariettę. Bruzdy żłobiące się w jego twarzy wyraźnie zmiękły. – Wiesz, że nie jesteśmy z tobą dla żadnego tego medialnego cyrku oraz kasy?
Rory nachylił się ku niej, bo Grayson był zbyt oszołomiony.
– On o tym wie, skarbie – szepnął jej do ucha. – Po prostu się o nas troszczy, tak mi się wydaje.
Grayson przytaknął żywiołowo.
– Tylko o to mi chodzi! – zapewnił gorąco. Trzykrotnie pocałował kącik jej ust i przytulił czoło do jej czoła. – Ari, nigdy bym... No przez chwilę na początku, ale o każdej osobie tak muszę myśleć, takie mam życie. Ale wy? Jezu, bez was byłbym dalej bezużytecznym kurwiszczem, snującym się smętnie od jednego planu zdjęciowego do kolejnego, starając się znaleźć w cipkach i kutasach sens życia.
Arietta rzuciła mu kwaśne spojrzenie.
– To było głębokie i poruszające, ale w strasznie dziwny sposób – rzuciła sucho, a Rory roześmiał się w jej ucho.
– Czyli troszczy się o nas, mówiłem – pocałował ją w małe wgłębienie nad żuchwą, dzięki czemu zadrżała.
Ari oblizała z namysłem wargi i przeniosła ciężar ciała tak, że opierała się na mężu. Objął ją ramionami w pasie, oboje skierowali czujne spojrzenia na Graysona. Nie mógł się powstrzymać. Uniósł dłonie i wsparł je na ich policzkach.
– Wiem, że to niedorzecznie szybko – wykrztusił cicho. – Ale proszę, zamieszkajcie ze mną. Czy na tydzień, czy na kolejny rok... Nie opuszczajcie mnie jeszcze, okej?
I w tym małym, złamanym głosie, który mimowolnie wydobył się z niego Arietta odnalazła całą prawdę oraz zachętę, jakiej potrzebowała. Skinęła głową, przyciągając go do gorącego, mokrego pocałunku. Następnie pocałowała męża, cmoknęła ich obu w policzki i poszła w kierunku mieszkania.
– To zacznę nas pakować.
Roześmiał się z Rorym i przyciągnął go do długiego, prostego uścisku.
Wszystko prowadziło do właśnie tego momentu – do poniedziałku po weekendzie w La Mariviella. Do pięknej, piekielnie seksownej nocy, której żadne z nich na długo nie zapomni. Do kolejnej fantazji, którą udało im się spełnić i czerpać z tego doświadczenia garściami. Syci, zadowoleni, a jednocześnie spragnieni kolejnych sekskapad oraz zwykłych, prostych randek.
Patrząc na Rory'ego oraz Ari jego pierś rosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Grayson nie wiedział, czy była to miłość. Mógł mylić to uczucie z żarliwą potrzebą przynależenia do kogoś, kogokolwiek. Do posiadania czyjejś części duszy tak mocno, aż w pewnej chwili staje się elementem nas samych.
Kurwa, może jednak ich kochał – szybką, szokująco czystą miłością. Nie było nic czystego w tym, co robili, ale dla niego tak właśnie wyglądało szczere uczucie. Wolne, nie skrępowane żadnymi więzami nakazów i zakazów.
Miłość była Ariettą i Ruarim, wszystkim co potrafił widzieć Grayson Ciel.
I nie zamieniłby tego skandalu na żaden inny.
KONIEC... na razie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro