Rozdział 67
- Twoja łza? - zapytał z niedowierzaniem.
- Chyba tak, nie jestem do końca pewna - spuściłam wzrok.
Poczułam jego dłoń na moim policzku. Aret delikatnie przejechał palcami po śladach, które zostawiły łzy. Starł to, co zostawiły krople na mojej skórze.
Rumieniec, który zdążył już zejść z mojej twarzy, powrócił ze zdwojoną siłą.
Jego palce chwyciły za mój podbródek, unosząc go. Chcąc, nie chcąc, spojrzałam w oczy chłopaka.
Aret uśmiechnął się delikatnie.
- W takim razie, dziękuję. Uratowałaś mi życie - powiedział cicho, a ja nie mogłam się ruszyć.
Aret pochylił się do przodu i musnął moje usta swoimi. W miejscu zetknięcia się naszych ciał pozostało przyjemne mrowienie.
Spanikowałam i szybko wstałam.
- Musimy iść, żeby zobaczyć co się stało z Benem i Tyrueim - powiedziałam, odwracając wzrok.
- Masz rację - westchnął.
Obserwowałam Areta, jak wstaje z trudem. Odwrócił twarz, ale zdążyłam zobaczyć malujące się na niej rozczarowanie.
- Aret, ja...
- Rozumiem. Nie rozmawiamy o tym - jego głos był pusty. Tak bardzo przypominał ten z momentu, gdy przez Ununchiego nie panował nad tym, co robił. Tym razem jednak, to nie przez Ununchiego, tylko przeze mnie.
Zagryzłam wargę i przybliżyłam się do niego. Chłopak zaskoczony zamarł bez ruchu.
Oparłam dłonie o jego klatkę piersiową. Miałam chwilę zawahania, jednak po chwili się przezwyciężyłam.
Zbliżyłam swoje usta do jego. Nasze wargi delikatnie się musnęły.
Czułam, jak Aret chce mnie przyciągnąć bliżej siebie, ale ja się odsunęłam.
- Naprawdę, musimy już iść - wyszeptałam, na co Aret pokiwał głową.
- Oczywiście - uśmiechnął się, a w jego oczach błysnęło rozmarzenie.
Spojrzałam na zakrwawione ciało Ununchiego.
- Miałeś rację - mruknęłam.
- Co mówiłaś? - zapytał Aret.
- Nic ważnego. Chodźmy.
Ruszyliśmy przez las. Ptaki śpiewały, a wiatr igrał pomiędzy liśćmi drzew. Jakby nagle wszystko ożyło. Nie wiem, czy było tak naprawdę, czy tylko mi się tak wydawało, dlatego że nie byłam prowadzona na śmierć.
Szliśmy szybko. Niestety oboje byliśmy wycieńczeni, więc musieliśmy zwolnić. Słońce zaczynało wschodzić, a to oznaczało, że magowie wody powinni już wrócić do Fortecy Magii Wody.
Aret zmęczony oparł się o drzewo.
- Ile jeszcze? - wydyszał, a na jego twarzy malowało się zmęczenie.
- Już blisko - mruknęłam, odgarniając gałąź.
- To dobrze - stęknął, na co przewróciłam oczami.
Na szczęście moja orientacja w terenie nie była aż tak tragiczna i już po paru minutach byliśmy na miejscu.
Szybko przeszliśmy przez bramę. Starając się omijać ciała szerokim łukiem, dotarliśmy w końcu na Pole Główne.
Na podłodze leżały bezwładne ciała. Jedne całe we krwi, a inne bez najmniejszego draśnięcia. Marionetki Ununchiego.
Westchnęłam cicho i rozglądnęłam się w poszukiwaniu jakichkolwiek żywych. Niestety, wszyscy leżący magowie wody, byli już dawno martwi.
- Wiesz, gdzie może być Ben i Tyruei? - usłyszałam za plecami. Drgnęłam wystraszona, ponieważ całkowicie zapomniałam, że ktoś jest tutaj ze mną.
- Przedtem byli chyba w zachodniej części - odpowiedziałam po chwili zastanowienia. - Nie pamiętam dokładnie.
Aret pokiwał głową i ruszył powoli we wskazanym kierunku. Po paru krokach zorientował się, że z nim nie idę. Odwrócił się na pięcie.
- Idziemy, czy nie? - zapytał. Pokręciłam głową.
- Bardzo chciałabym iść, ale coś się tu nie zgadza. Magowie wody powinni już dawno tutaj być - odparłam, wskazując na słońce, które zaczynało górować nad lasem.
- Masz rację. To co robimy? - zapytał.
- Mnie się pytasz? Nie znam się na taktyce, ani zagadkach.
- Jesteś Diwarem. Chyba powinnaś wiedzieć, co robić. Powinnaś mieć to we krwi.
- Ale nie mam. Nie jestem dobrym Diwarem. Jestem do niczego - powiedziałam, spuszczając głowę.
- Nie mów tak - zaoponował Aret. - Świetnie dajesz sobie radę.
- Tak? A przez kogo miałeś wyprany mózg? Przez kogo omal nie umarłeś? Przez kogo Ben i Tyruei są w niewoli? - wymieniałam, ale Aret mi przerwał.
- Przez Ununchiego. Nie przez ciebie - powiedział cicho.
- Ale... - zaczęłam, ale Aret zatkał mi usta ręką.
- Proszę, uspokój się. Weź głęboki wdech i pomyśl, co powinniśmy zrobić - powiedział i zdjął rękę z moich ust, a ja zrobiłam to, o co mnie prosił.
Nastąpiła chwila ciszy. Zmarszczyłam brwi w skupieniu i podsumowałam fakty.
Tyruei i Ben są prawdopodobnie w zachodniej części. Są skuci, dlatego nie mogą wydostać się sami. Jest duża szansa, że nie ma kto ich pilnować. Nawet, jeśli są tam jacyś strażnicy, którzy nie byli pod hipnozą Ununchiego, nie powinno być ich dużo. Dwie, maksymalnie trzy osoby, a my mamy element zaskoczenia.
Z drugiej strony, zostali jeszcze magowie, którzy tajemniczo zniknęli. Prawdopodobnie nadal są w Oazie i coś przeszkodziło in w powrocie, albo zostali ostrzeżeni. Pełnia już minęła, a to oznacza, że powrót może być niemożliwy.
Westchnęłam cicho i spojrzałam Aretowi w oczy.
- Będziemy musieli się rozdzielić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro