Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

  Jak co rano wyszłam z domu do szkoły. Weszłam do szatni i zdjęłam bluzę. Nie chciałam się z nikim widzieć, do nikogo mówić. Pragnęłam tylko ciszy i spokoju, aby wszystko przemyśleć. Gromadziła się we mnie mieszanka emocji, a ja nie wiedziałam, co robić dalej. Czy ja oszalałam? Może powinnam zgłosić się do psychologa? Zwierzyć się komuś?
  Poczułam szturchnięcie w ramię, które zignorowałam. To był błąd, bo po paru następnych krokach usłyszałam za sobą zjadliwy głos.

  - Uważaj, jak chodzisz, cioto!

  Odwróciłam się jak oparzona, napotykając piorunujące spojrzenie Kamila. Chłopak nienawidził mnie i to z wzajemnością. Jednak do wszystkiego da się przyzwyczaić. Najgorsze jest to, że wszyscy go lubią. Więc, gdy w czwartej klasie się mu postawiłam, wszyscy mnie znienawidzili. W szczególności Justyna. Od pięciu lat docina mi bardziej niż Kamil.

   - Ma średnią sześć zero, a jest tak głupia, że nie wie co odpowiedzieć! - krzyknęła za mną Justyna.

   Zagryzłam policzek od środka, ale nic nie powiedziałam. Już się nauczyłam, że lepiej nie odpowiadać na takie zaczepki.
  Gdy pierwszy raz zareagowałam,  wszystkie dziewczyny zmówiły się i wyrzuciły mi śmietnik na głowę. Na moje szczęście były tam tylko papierowe ręczniki, a nie jogurt czy picie. Jednak to wspomnienie nadal powstrzymywało mnie przed jakąkolwiek reakcją.
   Weszłam do sali, czując na sobie nienawistne spojrzenia całej klasy. Instynktownie czułam, gdy ktoś na mnie patrzył. Nie wiedziałam, skąd się to wzięło. Kolejna moja różnica na tle innych.   Gdy zadzwonił dzwonek, weszła pani. Podała nam temat, po czym zaczęła pisać coś kredą na tablicy, a ja bezmyślnie przepisywałam. W pewnej chwili coś uderzyło mnie w tył w głowy,  spadając na ziemię. Spojrzałam na podłogę i podniosłam zmiętą karteczkę. Wątpiłam, że to będzie coś miłego. Pomimo złego przeczucia, rozwinęłam kartkę. Na środku było napisane wielkimi literami: JESTEŚ DEBILKĄ. Nastąpiło delikatne ukłucie w sercu. Poczułam na sobie czyiś wzrok. Odwróciłam się na krześle i napotkałam spojrzenie Justyny. No bo kto inny?

  Zacisnęłam zęby i niemal w tym samym  momencie poczułam to samo, co przy rozstaniu z Tyrueim. Ogarnęła mnie panika, więc szybko wstałam. Trochę zbyt gwałtownie, bo moje krzesło przewróciło się z hukiem. Zdziwiona pani odwróciła się od tablicy.

  - Czy coś się stało? - spytała nauczycielka.

  - Nie. Ja... tylko muszę iść do toalety - wymyśliłam w naprędce i nie czekając na pozwolenie wybiegłam z sali. Wychodząc z klasy widziałam drwiące, pełne nienawiści i triumfu oczy Justyny.

  Zamknęłam za sobą drzwi w ostatnim momencie. Pierścionek zalśnił jasnym światłem i świat się rozmył.

***

  Kiedy moje zmysły powróciły do prawidłowego działania, zobaczyłam, że stoję w tym samym miejscu, co ponad godzinę temu. Praktycznie nic dookoła się nie zmieniło.

- Witaj z powrotem- usłyszałam wesoły głos Tyrueiego. Stał tam, gdzie go opuściłam.

- Ile mnie nie było?- spytałam zaintrygowana faktem, że otoczenie kompletnie się nie zmieniło.

   - Parę sekund.

  - Tylko tyle!? Jak to jest możliwe? Przecież Tam minęło tyle czasu - mruknęłam zaskoczona.

   - Musisz się przyzwyczaić. Tak samo będzie Tam, skąd pochodzisz - odparł smok, po czym nastąpiła chwila ciszy. Miałam tyle pytań, ale nie wiedziałam, które powinnam zadać najpierw.- Jesteśmy na miejscu - powiedział Tyruei, zanim zdążyłam się zdecydować.

   Podniosłam wzrok. Przede mną roztaczał się wspaniały widok. Staliśmy na skraju lasu. Kilka metrów dalej porośnięta trawą ziemia się urywała. W pobliżu słychać było morze. Staliśmy na klifie. Na samym szczycie stała ogromna, błyszcząca misa, oświetlana przez promienie powoli zachodzącego słońca.

   - Dziękuję - szepnęłam. Tyruei spojrzał ma mnie pytająco. - Za to, że mi pomogłeś. Chyba jesteś moim przyjacielem - dodałam i uśmiechnęłam się do niego. Smok zmieszał się trochę, ale po chwili dał znak, że mam podejść do tego dziwnego naczynia.

   - Każdy, kto tu przybywa, musi wybrać jedną z rzeczy, znajdujących się na Klifie przeznaczenia w Wazie Żywiołów. Nikt nie widzi w środku tego samego, co jego poprzednicy. Od twojego wyboru będzie zależeć twoja zdolność- powiedział smok. Chciałam o coś zapytać, ale zobaczyłam ponaglający ruch głowy Błyskawicy.
  
   Z bijącym sercem podeszłam do szczytu klifu, wdychając zapach morza. Z bliska okazało się, że misa jest z diamentu. Dlatego tak się mieniła w słońcu.
   Zajrzałam do środka. We wnętrzu zobaczyłam pełno kamieni szlachetnych. Rubiny, szmaragdy, diamenty, szafiry i jeszcze z pięćdziesiąt innych, których nie umiałam nazwać. Sięgnęłam po jeden z nich i spojrzałam pod światło. Kierowała mną ciekawość, bo wiedziałam, że to nie jest ten. Rubin, który miałam w dłoni, był w środku pusty. Wrzuciłam go z powrotem i zaczęłam grzebać w stercie drogocennych kamieni, aż w końcu znalazłam mój na samym dnie. Był inny niż wszystkie. Nie błyszczał, tak jak cała reszta. Jego powierzchnia miała odcień  jednolitej szarości. To był prostu zwykły kamyczek, wygładzony przez fale.
   Chwyciłam go w dłonie. W momencie, gdy moje palce dotknęły jego zimnej powierzchni, poczułam dreszcz. Położyłam go na swoją dłoń i przyglądnęłam się mu z bliska, mrużąc oczy.
  
  - To chyba ten - szepnęłam, a gdy to zrobiłam, kątem oka zobaczyłam jak misa faluje i powoli znika.

   Gdy zniknęła całkowicie, poczułam ciepło na dłoni, które przepłynęło przez całą moją rękę aż do serca. Tam stało się zimne i rozpłynęło się przez całe moje ciało, aż do czubków palców. Przeniosłam wzrok na dłoń w której trzymałam kamień, w ostatniej chwili, żeby zobaczyć, jak jego ostatnie fragmenty wchłaniają się w moje ciało. 
   Gdy już się to stało, wzięłam głęboki wdech. Morze szumiało teraz głośniej, a zapach soli i lasu stał się intensywniejszy. Wiedziona instynktem podeszłam aż do samej krawędzi klifu i spojrzałam na piękne morze. Serce zabiło mi szybciej.
    Mężczyzna stał na łódce i mnie obserwował. Nosił czarny strój z czerwonymi znakami ognia. Szybko odskoczyłam od brzegu.

   - Tyruei! Tam ktoś jest! - krzyknęłam przerażona.

   - Wiem - usłyszałam smutny głos w głowie, a chwilę później odgłosy kroków, w ciężkich butach.

   Odwróciłam się. Z lasu wyłoniło się dwudziestu żołnierzy. Każdy ubrany tak samo, jak ten na łódce. Wszyscy trzymali dłonie na rękojeściach swoich mieczy.

   - O co tutaj chodzi? - zapytałam Tyrueiego, łamiącym się głosem. Poczułam jak łzy nabiegają mi do oczu, a strach łapie za trzewia. Nie mogłam w to uwierzyć. Znowu ten, którego uznałam za przyjaciela, mnie zdradził. Zbyt szybko mu zaufałam. Dlaczego ja zbyt szybko ufam ludziom?

   - Przepraszam. Ja... ja musiałem. Oni mają mojego tatę - usłyszałam smutny głos. Spojrzałam na niego. Jego smocze ślepia zaszkliły się od łez.

   - O tak. Mamy twojego tatusia- powiedział jeden z żołnierzy ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Do stroju miał przyczepione symbole ognia zrobione ze złota. To musiał być dowódca.

   Dał znak jednemu z żołnierzy, aby zadął w róg. Przez parę sekund nic się nie działo, jednak po chwili usłyszałam donośny ryk. Odwróciłam się i ujrzałam dwa czerwone smoki niosące coś w swych szponach. Rzuciły to na ziemię tuż przed Tirueim i odleciały. Jeden z żołnierzy zamaszystym ruchem ściągnął płachtę z tego czegoś. Naszym oczom ukazało się ciało martwego smoka. Usłyszałam ryk rozpaczy Błyskawicy, a do moich nozdrzy dotarł smród zgnilizny.

   - Nie taka była umowa - powiedział smok drżącym głosem.

   - Mylisz się - syknął dowódca. - Powiedziałeś, że chcesz z powrotem ojca. Nic nie mówiłeś czy ma być żywy, czy martwy- zaśmiał się. Jego śmiech brzmiał jak skrzeczenie kruka. Tiruei podkulił ogon, a ja zaczęłam mu współczuć, chwilowo zapominając o moim położeniu. Dowódca spojrzał na mnie.

   - A teraz, bierzcie ją - syknął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro