Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

   Szliśmy gdzieś koło dziesięciu minut. Spośród drzew wyłoniły się liczne ogniska i namioty. Dookoła poustawiane były warty.
    Weszliśmy do obozu, omijając strażników, którzy wpuścili nas bez słowa. Rozglądałam się dookoła. Wszędzie było pełno posłań z ciężko rannymi, wokół których krążyli medycy. Nieliczni zdrowi mieli siłę, aby podnieść głowę na odgłos naszych kroków. Wszyscy byli wyczerpani. Chyba nie było osoby bez ani jednego bandaża. Słychać było nieliczne rozmowy, prowadzone szeptem.
    Widziałam kilka wyczerpanych smoków. Leżały na ziemi i jedynym znakiem życia, były powoli unoszące się klatki piersiowe, pokryte różnobarwnymi łuskami. Ich skrzydła leżały rozłożone szeroko na ziemi niczym ogromne koce.
   Stanęliśmy przed jednym z namiotów. Wprowadzili tam Areta, a mnie i Bena zostawili przed wejściem.
   Wyczerpana usiadłam na ziemi, a Ben obok mnie. Byłam ciekawa, co Aret tam robił, ale niestety nie miałam szans usłyszeć rozmowy ze środka, ponieważ ściany namiotu były za grube.
   Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Przez przymknięte powieki przedostawało się światło ognisk. Po całym dniu w końcu mogłam odpocząć. Z całej siły starałam się nie zasnąć.
Usłyszałam, jak wejście do namiotu się unosi i opada. Otworzyłam oczy i napotkałam zimne spojrzenie dowódcy straży.

- Król Ormundii prosi was do środka- powiedział oschle.

   Wstałam, czując, jak trzęsą mi się nogi. Słyszałam, że Ben idzie za mną. Powoli weszłam do środka. Gdy tylko to zrobiłam, omal nie zemdlałam. W powietrzu roznosił się zapach upieczonego mięsa, który niemal powalił mnie na ziemię. Byłam taka głodna...
   Szybko przełknęłam ślinę i omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Stół z jedzeniem stał po boku. Naprzeciw wejścia stało dębowe biurko, całe zawalone papierami. Za nim siedział mężczyzna w okularach. Miał na oko dwadzieścia lat. Dookoła niego stało czterech starców, którzy zawzięcie nad czymś dyskutowali. Potem spostrzegłam Areta, który klękał przed nimi, więc szybko zrobiłam to co on.
  Mężczyzna obrzucił mnie zaciekawionym spojrzeniem, jednak widząc karcący wzrok jednego z doradców, szybko przybrał obojętny wyraz twarzy.

  -Ten młody mężczyzna przyniósł nam ważne strategicznie wiadomości na temat twierdzy Ununchiego.

  Chciałam powiedzieć "Ej, ja też tu jestem!", jednak w porę się powstrzymałam.
  Rzuciłam okiem na Areta. Na słowa "młody mężczyzna" wyprostował się dumnie. Przewróciłam oczami.

  - To doskonale - odezwał się władca, po chwili skierował spojrzenie na mnie, a ja spuściłam wzrok. - Nakarmcie ich, a potem niech ten mężczyzna opowie, co jeszcze wie.

  Doradcy nie byli zadowoleni ze swojego zadania, ale dali nam jedzenie. Miałam ochotę rzucić się na nie, jednak stwierdziłam, że raczej nie wypada przy władcy Ormundii. Swoją drogą byłam ciekawa, co to ta cała Ormundia.
  Jadłam do czasu, aż poczułam, że więcej nie zmieszczę. W całym swoim życiu tyle nie pochłonęłam.
  Potem nas wyproszono, a w środku znowu został tylko Aret. Wyszliśmy z Benem przed namiot, wdychając nocne powietrze.
  Nagle poczułam uderzenie w plecy. Moja twarz spotkała się z zimną ziemią. Jęknęłam z bólu, odwracając się na plecy.

  - Och, dziewczynka się przewróciła? - usłyszałam jadowity głos.

  Napotkałam spojrzenie zimnych oczu dowódcy straży. Nie chciałam robić zamieszania, więc zignorowałam go i wstałam. Nie chciałam kłopotów, jednak on chyba nie lubił być ignorowany.
  Zamachnął się, jednak w porę się uchyliłam. Jego pięść minęła moją twarz o parę centymetrów.

  - Czego chcesz? - spytałam zaskoczona.

  - Widzisz tu jakąś inną kobietę? - spytał jadowicie. Dookoła nas zebrała się już grupka gapiów.

  - A widzisz tu jakiegoś innego idiotę? - odparłam od razu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Dopiero, gdy dotarło do mnie, co zrobiłam, zagryzłam wargę.

   Teraz to się serio wkurzył.
   Podszedł do mnie blisko tak, że nasze klatki piersiowe niemal się stykały.

  - Chodziło mi o to, że dla twojego dobra powinnaś sobie stąd pójść. Przecież nikt nie chce, żeby ci się stała krzywda - wycedził mi w twarz, udając przesłodzony głos.

  - Umiem o siebie zadbać.

  - Rozkazałem wszystkim kobietom i dzieciom opuścić obóz. A tak się składa, że obydwa te rozkazy się dotyczą ciebie.

  - Myślisz, że kobiety nie potrafią walczyć? - wycedziłam zła. To nie on miał tu największą władzę, tylko król.

  - Tak właśnie myślę.

  - A chcesz się przekonać? - zapytałam.

  - Wyzywasz mnie na walkę? - spytał z zaskoczeniem.

  - Domyśl się, o ile potrafisz - odpowiedziałam, odwracając się na pięcie. Tym samym wydałam na siebie niemal wyrok śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro