Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

  Była słoneczna, czerwcowa sobota. Ostatni weekend przed wakacjami. Następny sen utwierdził mnie w przekonaniu, które nabyłam już jakiś czas temu. Powinnam nauczyć się bronić.
   O dziesiątej miałam trening, jednak ja przyszłam wcześniej, żeby sama poćwiczyć.
  Otworzyłam swoją szafkę, wyjęłam wszystko i ruszyłam na strzelnicę. Gdy przechodziłam obok szatni, dosłownie wpadłam na mojego trenera.

   - Przepraszam - pisnęłam tak cicho, że trener chyba nie usłyszał.

   - Aniela! Właśnie cię szukałem.

  - Dzień dobry - szepnęłam już troszkę głośniej, patrząc na zegarek - ale jest dopiero dziewiąta trzydzieści.

   - Tak, tak wiem. Słuchaj, czy nie chciałabyś przejść na zawodowe trenowanie? Z treningu na trening robisz coraz większe postępy.

   - Przykro mi, ale nie mogę - wymamrotałam nieśmiało, ale byłam gotowa trwać przy swoim. - Jak pan wie, trenuję już co innego. Szermierka zajmuje mi dużo czasu. Nie da się trenować dwóch rzeczy na raz.

  - Wiem, ale już dawno przerosłaś osoby ze swojej grupy, a lepszej "rekreacyjnej" nie ma. Masz niesamowity talent, a ja nie wierzę, że nie robiłaś tego wcześniej. Zresztą te lekcje są już dla ciebie za krótkie - mówiąc to skinął na mnie. Miał rację. Przychodziłam wcześniej, żeby tylko trochę więcej postrzelać.

   - Bardzo dziękuje, ale nie mogę - powiedziałam, nadal nie podnosząc głosu i kręcąc głową.

   - Dobrze, ale pamiętaj; Moja propozycja jest cały czas aktualna.

   - Dziękuję - mruknęłam i uciekłam stamtąd, kiedy tylko odwrócił się do mnie tyłem.

   Wyszłam na otwartą strzelnicę, na świeże powietrze. Zawsze mnie to uspokojało. Ta zielona trawa, drzewo w rogu i powiew wiatru.
   Oczywiście, istniała też kryta hala, ale tam zawsze było pełno ludzi. Tu panowała cisza, spokój.  Nikt praktycznie nie przebywał w tym miejscu. Bałam się w szczególności znajomych. To jedna z wielu rys na moim szkle, zostawiona przez fałszywych ludzi.
   Chwilę strzelałam sama, ale już po paru minutach przyszła pierwsza osoba z mojej grupy.  Gdy tylko ją zobaczyłam, ręka mi się zatrzęsła i strzała wypadła z dłoni. Nie wiem, czemu się wstydziłam, że sama strzelam. Nawet przed osobami, które lubiły to robić. Szybko podniosłam strzałę z ziemi i odeszłam na bok. Usiadłam na trawie pod drzewem i patrzyłam na wszystko z boku. Jak zawsze.
   Ludzie z mojej grupy zaczęli się zbierać. Byłam najmłodsza, a osoba najbliższa mojego wieku miała cztery lata więcej ode mnie. Nic więc dziwnego, że i tu nie miałam przyjaciół.
   A ludzie witali się, śmiali, opowiadali, co się zdarzyło przez ten tydzień w ich domach i pracach. Po prostu zwykli ludzie. Czego ja się bałam? Może odrzucenia, albo przyjaźni, która zakończona tak bardzo boli. Dlatego dawno temu obiecałam sobie, że już nigdy nie będę z nikim blisko. Żeby nikt nie mógł mnie zranić.

   - Cześć wszystkim! - głos trenera wyrwał mnie z zamyślenia. Ja nie odpowiedziałam, ale reszta grupy przywitała się gromkimi okrzykami.

   Wstałam, otrzepałam spodnie z resztek trawy i podeszłam do reszty. Cały trening przebiegł normalnie. Bez słowa wykonywałam każde ćwiczenie i chyba po raz pierwszy od dawna doceniłam sama siebie. Trener miał rację. Nikt z grupy nie dawał sobie rady tak dobrze jak ja.
  Gdy trening się skończył, odłożyłam wszystko do szafki i wyszłam na dwór. W pewnej chwili usłyszałam piosenkę Demi Lovato: "Let it go". To mój telefon dzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym widniał napis "tata". Szybko przejechałam palcem po szybce.

  - Cześć, córcia! Jak tam trening? - dobiegł mnie wesoły głos taty.

  - Było spoko - mruknęłam wymijająco. Tata się zaśmiał. Rzadko kiedy miał zły humor.

   - Jak zawsze jesteś bardzo wylewna. Zwolnij trochę, bo od natłoku informacji przegrzewa mi się mózg - znowu się zaśmiał, na co ja delikatnie uniosłam kącik ust. - Słuchaj, nie zdążę cię odebrać. Możesz się przejść?

   - Jasne. W razie czego złapię tramwaj.

   - Świetnie. To do zobaczenia - pożegnał się, a ja mruknęłam "cześć" i się rozłączyłam.

  Wiedziałam, że i tak nie pojadę tramwajem. Zamierzałam przejść się na przełaj przez las, pomimo że rodzice zakazywali mi tamtędy chodzić. Bali się o mnie, ponieważ kręciło się tam wielu pijanych ludzi i zboczeńców. Jednak, mimo zakazu, przechadzałam się tamtędy, gdy tylko miałam taką możliwość. Kocham las i nie było sposobu, żeby mnie przed wchodzeniem do niego powstrzymać. Gdy mi na czymś bardzo zależało, potrafiłam być uparta.
   Weszłam w ciszę lasu, zostawiając za sobą hałaśliwą ulicę i smród miasta. Szłam powoli, a liście cicho szeleściły pod moimi stopami. Nigdy nie chodziłam ścieżkami, bo wtedy las tracił swój pierwotny urok.
   Mijałam drzewa i krzaki. Jakiś ptak rozpoczął swoją piosenkę, spłoszona wrona wzbiła się w powietrze, a wiewiórka przeskoczyła nad moją głową. Las był jedną z nielicznych magicznych rzeczy w niemagicznym świecie. Aura, obecna w tym miejscu, była niepowtarzalna. Dlatego tak bardzo lubiłam tam przychodzić.
   Nagle moją uwagę zwrócił promień słońca odbijający się od złotej powierzchni. Kucnęłam i odgarnęłam liście. Pod nimi skrywał się złoty pierścionek z małymi, zielonymi szmaragdami, wtopionymi w obręcz.
   Rozejrzałam się, ale w pobliżu nie było żywej duszy. Nie miałam co zrobić z pierścionkiem, więc schowałam go do kieszeni spodni i po chwili całkiem o nim zapomniałam, bo las na nowo mnie zachwycił.
   Nigdzie mi się nie spieszyło. Szłam tak godzinę, chociaż mogłam przejść tę trasę w dwadzieścia minut.
  Gdy wyszłam z cienia lasu, uderzył we mnie czerwcowy skwar. Odwróciłam się i z utęsknieniem spojrzałam w kierunku drzew, jednak wiedziałam, że powinnam już dawno być w domu. Nie chciałam, aby rodzice się o mnie martwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro