Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Kiedy świat skończy wojować?"

Autorem artykułu jest PrzemySlavLeci

Co pierwsze przychodzi nam na myśl, gdy wymawiamy słowo „wojna”?
Większości zapewne odpalają się w wyobraźni obrazy rodem z II wojny
światowej. Nic dziwnego, gdyż był to największy konflikt w historii ludzkości, który pochłonął dziesiątki milionów ofiar. Jednakże poszukajmy głębiej. Czy wojna musi oznaczać tylko zbrojne starcia mocarstw? Co nieoczywistego kryje się pod tym słowem?

Wojny toczą się o zasoby, o strategiczne rejony albo o dominację nad określonym obszarem w celu osiągnięcia konkretnych zysków i hegemonii, ale wojny mają też bardziej lokalny charakter i nie oznacza to wcale, że są z tego powodu mniej krwawe. Przeważnie jest gorzej. Wojny religijne, etniczne, domowe, separatystyczne, a wiele z nich jest podsycanych przez mocarstwa, które mają w konflikcie swój interes, niszczy obecnie niejeden kraj, a sam interes odbywa się kosztem tysięcy istnień walczących o przeżycie. Co jednak skłania ludzi do chwycenia za broń?

Istnieje wiele odpowiedzi, lecz jedną z najbardziej trafnych według mnie jest nienawiść do drugiego człowieka. Zezwierzęcanie siebie nawzajem. Dlaczego tak się dzieje? Niekiedy dochodzi do skwaszeń, a sytuacja wymyka się spod kontroli. Innym razem odzywają się demony przeszłości, czyli chyba najgorsza z przyczyn konfliktów.

No dobrze, ale o co tu chodzi? Oczywiście o to, co wydarzyło się w
przeszłości, i nieważne, czy było to trzydzieści, sto czy trzysta lat temu.
Wywlekanie krzywd z przeszłości jest do dziś powszechne, potrafi na nowo
rozpalić ogień wzajemnej nienawiści. Mszczenie się na potomkach oprawców jest dla mnie i, zapewne dla wielu innych, abstrakcją, gdyż ci ludzie nie mogą ponosić odpowiedzialności za winy swoich przodków, których w wielu przypadkach, nigdy w życiu na oczy nie widzieli. Aby dobrze to zobrazować, wyobraźmy sobie, że wasz pradziadek okradł kiedyś sąsiada, a teraz wy, jako jego prawnukowie, dostajecie rykoszetem od jego potomków, przez co całe życie macie na sobie metkę złodzieja, choćby nie wiadomo jak bardzo rzetelni i uczciwi byście byli. Brzmi absurdalnie, prawda? To teraz radzę się czegoś chwycić, bo może być gorąco.

Chyba każdy słyszał o wydarzeniach z wiosny zeszłego roku, które rozwinęły się w USA. Nie muszę przypominać, że poszło o śmierć osoby czarnoskórej z rąk białego policjanta i normalnie nie pisałbym o kolorach, bo one w moim mniemaniu nie mają znaczenia, ale w tej sytuacji odgrywają istotną rolę. Więc o co w takim razie chodzi? O to, co stało się później. O wydarzenia, które znowu wywróciły Amerykę do góry nogami. Protesty bardzo szybko przerodziły się w zamieszki, które ogarnęły cały kraj. Doszło do masowych podpaleń i grabieży, które mierzy się w miliardach dolarów.

Oprócz tego mnóstwo pobić i zabójstw na tle rasowym. O ile wszystkie
dowody wskazują na to, że zabójstwo pana Floyda nie miało podtekstu
rasowego, o tyle późniejsze niemalże egzekucje były umyślnie wymierzone w największej mierze w białą ludność. Nie muszę chyba napominać, że za tymi
zbrodniami stała ludność czarnoskóra, która pokierowana przez media i
polityków zakręciła się w wir fanatyzmu, z którego bardzo trudno wyjść, ale nie generalizujmy, bo osoba osobie nierówna, wyjątki od reguły są zawsze i rasa czy pochodzenie nie ma tutaj znaczenia, a przynajmniej nie powinno mieć.

Dobrze, ale jak do tego doszło? Każdy z lekcji historii zapewne zna okres
konkwisty. Dwie domeny historycznych imperiów, od czasów starożytnych
cywilizacji, oraz era kolonizatorska, jaką zapoczątkowało mniemane
dopłynięcie załogi Krzysztofa Kolumba do kontynentu amerykańskiego. USA
nie było wyjątkiem. Ludność czarnoskóra była wykorzystywana jako niewolnicy i jeszcze na długo po zniesieniu tej praktyki, bo praktycznie do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, istniał rozdział społeczeństwa na białych i kolorowych, który zaczął znikać z życia publicznego dopiero cztery lata później.

Problem rasizmu jest niezwykle istotny i nie powinno się go lekceważyć ani
ignorować. To wywołało oburzenie i konflikt antyrasistowski, który zwalczał rasizm… rasizmem. Wyobraźmy sobie, że mieszkamy w USA. Za oknem
płoną ulice i dochodzi do strzelanin. Osobiście nie rozróżniamy ludzi na
podstawie koloru, ale jesteśmy biali, więc po wyjściu na ulicę stajemy się
celem. Tutaj dochodzi do kuriozum. Albo zaczniemy przepraszać za swój
kolor skóry (sic!), albo zostaniemy dotkliwie pobici, a nasz dobytek spłonie. W takiej sytuacji dochodzi do polaryzacji społeczeństwa, które zaczyna się dzielić i zwalczać. Ofiary takich ataków już idą w setki niewinnych osób, a samobójstwa ludzi, którzy stracili w zamieszkach wszystko i dostali łatkę rasisty, nie są nawet brane pod uwagę. Aby ukazać inne porównanie, to tak jakbyśmy obwiniali współczesnych Niemców o Holocaust, Czechów o handel niewolnikami, Rosjan o rozbiory, Szwedów za potop i tak dalej, i tak dalej. Kończy się na tym, że powinniśmy walczyć ze wszystkimi wokoło, bo każdy coś nam kiedyś zrobił. Byłoby to kuriozalne, ale nie niemożliwe, o czym piszę poniżej.

Sprawa jest na tyle złożona, że nie sposób zamknąć jej w jednym krótkim
artykule, zwłaszcza rasizm, który jest tylko przykładem i nie zawęża się tylko do osób czarnoskórych, ale do każdej rasy, również białej, na przykład w RPA.

Teraz jednak cofnijmy się nieco w czasie, do kraju już nieistniejącego, który nosił nazwę Jugosławia. Nazwanie tego konfliktu festynem masowego zabijania jest bardzo nie na miejscu z szacunku do ludzi, ale jednocześnie niemal idealnie odzwierciedla ten konflikt. O co tam zatem poszło?

Weźmy jeden kraj. Włóżmy do niego mieszankę etniczną i narodowościową, oczywiście o religijnej nie zapominając. Teraz dorzućmy wzajemną nienawiść pomiędzy nimi i brak podziału terenów narodowościowo-etnicznych, co serwuje nam konflikt rozrywający wszystko na kawałki i doprowadzający do niemalże wzajemnej anihilacji wszystkich narodów i ludobójstw z powodów wymieniony wyżej. Granice nowo powstałych państw były wytyczane poprzez usuwanie z upatrzonych terenów „wrogiej” ludności, co w najlepszym wypadku kończyło się przesiedleniami,
aczkolwiek w większości były to masowe mordy, w których puszczano z dymem całe miejscowości. Dlaczego? Niesmaki z przeszłości i
faworyzowanie jednej grupy nad drugą, i doliczyć jeszcze trzeba zbrodnie, do których każda z tych grup dopuszczała się na sobie w przeszłości. Dobrym przykładem jest postawa Chorwatów, którzy podczas II wojny światowej, po upadku Jugosławii, poparli działania Niemiec, a nawet ich politykę, otwierając własne obozy koncentracyjne, w których dokonywali mordów na Serbach. Serbowie po wkroczeniu Tity zaczęli się „odwdzięczać” i kółko potoczyło się
dalej.

Jednak nie samą przeszłością człowiek żyje. Skupmy się na wojnach, które trwają współcześnie, a zapewne wielu z was nawet o nich nie wie.

Dopiero co zakończyła się wojna o Górski Karabach. Jeżeli ktoś oglądał lub czytał wiadomości, zapewne usłyszał przynajmniej raz o tym miejscu. Co
poniektórzy potrafią je wskazać na mapie, bo przez zainteresowanie Turcji i Rosji działaniami na tym obszarze informowanie o postępach stało się bardzo popularne w mediach, do których jeszcze wrócimy. Co jednak leżało u podnóża tego konfliktu? Przyczyn było kilka i jedna uzasadniała drugą. Sporny obszar po rozpadzie Związku Radzieckiego, oficjalnie, z uwagi na podział administracyjny, przypadał Azerbejdżanowi, jednak zamieszkany był w większości przez ludność Ormiańską. Warto dodać, że Armenia to kraj chrześcijański, który przeżył już niejeden pogrom od sąsiednich krajów islamskich, gdyż po dziś dzień powód ten odgrywał pewną rolę podczas konfliktu. Skracając, poszło zatem o ziemię, która oficjalnie należała do jednego kraju, ale była zamieszkana przez ludność innego i ulokowana w strategicznie ważnych górach i wyżynach. Chodziło zatem o kawałek ziemi. Ten kawałek ziemi przypłaciło swoim życiem kilka tysięcy osób, a kolejne tysiące straciły domy. O zbrodniach, takich jak rozstrzeliwanie rannych jeńców, rabunki na ludności cywilnej i bezczeszczenie zwłok, chyba nie muszę wspominać.

Spójrzmy jednak dalej. Nie chcę robić tutaj kanonady o wszystkich konfliktach, gdyż zwyczajnie brakłoby mi czasu i miejsca, a pojedynczy artykuł przerodziłby się w całą książkę, więc starając się ubrać to w prosty przekaz, streszczę główne wątki do ogólnej formy.

Oprócz niedawno zakończonej wojny na Kaukazie trwają obecnie inne, o
których praktycznie już nie słyszy.
Wojna na Ukrainie, w Syrii, Jemenie, Etiopii, Palestynie, Kurdystanie,
Kaszmirze, Afganistanie, Mali, Republice Środkowej Afryki, Demokratycznej Republice Konga, Somali, Kolumbii, Sudanie, Sudanie Południowym, Ugandzie, Algierii, Maroku, Nigerii, Libii, Filipinach, Mjanmie, Bangladeszu, Pakistanie, Indiach, Chinach, Indonezji, Tajlandii i Meksyku, czy w Czeczeni.

Co prawda wiele z tych konfliktów nie wygląda tak, jak sobie to wyobrażamy. Duża część z nich toczy się poprzez walki separatystów i ekstremistów z oddziałami rządowymi, a nierzadko polegają na zamachach i mordach ludności np. innego wyznania czy rasy. Niektóre opierają się na zwalczaniu poszczególnych stronnictw i to niekoniecznie politycznych, czego
dowodem jest wojna karteli w Meksyku, która w przeciągu ostatnich piętnastu lat pochłonęła już sto tysięcy ofiar. Obecnie meksykańskich karteli nie sposób odróżnić od doborowej armii.

Za wieloma z konfliktów kryją się poglądy polityczne, religijne oraz
narodowościowe spowodowane nieudolnymi i dyskryminującymi rządami. Rozwój takiej sytuacji sprzyja powiększaniu się siatek organizacji
terrorystycznych, bardzo często dających sobie jako tło, radykalne,
zakłamane interpretacje Koranu. W innych wariantach jest to chęć uwolnienia się z opresji, wobec milczenia państw sąsiednich i światowych „graczy”. Z drugiej strony, nierzadko chodzi właśnie o interes tych drugich. Nie oznacza to, że nie dochodzi pomiędzy nimi do konfrontacji, jak chociażby potyczki na granicy chińsko-indyjskiej, czy walki wojsk amerykańskich z rosyjskimi
najemnikami w Syrii. Czasami powodem jest cicha eksterminacja mniejszości etnicznych, jak na przykład w Chinach, lub kontrola nad spornym regionem, takim jak Kaszmir, o który od kilkudziesięciu lat walczą atomowe potęgi.

Nie sposób jednoznacznie wskazać przyczyn konfliktów oraz sposobów na ich zapobieganie. Jest za to jedna sumaryczna, przynajmniej większości z nich. Bardzo często to jednostki za nie odpowiadają, a przeciętny Kowalski
może mieć na nie wpływ.

Wystarczyłoby, żeby każdy się zastanowił. Przystanął na chwilę. Pomyślał. Co ja o tym myślę? Dlaczego mamy szufladkować ludzi po ich poglądach, wierzeniach, pochodzeniu czy statusie społecznym? Dlaczego mamy słuchać mediów, które stawiają świat w czarno-białych barwach i mówią: „tamci źli, a ci dobrzy”? Nasz świat jest pełen szarości. Nie można interpretować go jednoznacznie. To, co dla nas wydaje się niemoralne, może ważyć o czyimś przeżyciu. Zwróćmy uwagę na to, że wojny to nie tylko te, w których walczy się bronią, ale również te rodzime, polityczne i medialne zagrywki, które służą konkretnym celom i ideą. Pamiętajmy, że to od nas zależy, jak będzie wyglądał świat. Nie możemy przez to piętnować innych osób, bo powiedziano nam, że tak jest właściwie i tyczy się to wszystkich. Ostatnio w świecie zachodnim społeczeństwo coraz bardziej się dzieli, z każdym dniem staje się powszechniejsza zasada „albo jesteś za nami, albo przeciwko nam”, ludzie,
zamiast zbliżać się do siebie i wspólnie rozwiązywać problemy, rzucają się
coraz bardziej w skrajności. Gotowi są wywrócić cały świat, byleby dowieść,
że mają rację. Gotowi zniszczyć wszystko, co istnieje, nie zdając sobie
sprawy, ile milionów ludzi chciałoby być w takim położeniu jak oni. W kraju, w którym nie doskwiera głód. W którym nie ma eksterminacji ludności, wojny, tyranii i powszechnej nędzy. Czy w polepszaniu swojej sytuacji nie
aczynamy posuwać się za daleko, zamiast dostrzec i docenić to, co już
mamy? Czy walka o prawa nie przeradza się w walkę o przywileje?

Dzisiaj siedzimy w ciepłym domu i nie musimy spodziewać się nalotu czy
ostrzału artyleryjskiego. Nie musimy się również obawiać zamachu na nasze
życie ze względu na rasę, poglądy czy religię. Żyjemy w czasach
tolerancyjnych, w których i tak obrzucamy się silnymi słowami, takimi jak „faszysta” czy „nazista”, które powoli tracą swoje właściwe znaczenie i przyśpieszają zapomnienie tego, co faktycznie się za nimi kryje, przez co
ludzie przestają sobie zdawać sprawę, jak naprawdę wyglądały te ideologie.
Jednak to znów jest temat na osobny artykuł.

Odpowiadając na pytanie; „...kiedy świat skończy wojować?”, odpowiem:
chyba nigdy. Jednak wiele się zmieni, kiedy zrozumiemy siebie nawzajem.
Może nie odmieni to całego świata i nie zakończy wielu konfliktów, ale na
pewno uczyni go lepszym, a wtedy, kto wie, może razem pomożemy
uciśnionym w innych krajach? To jednak jedynie teoria. Czas pokaże, na co nas stać i oby nie było to w tym gorszym znaczeniu. Możemy jedynie mieć nadzieję, że pogodzenie się między sobą nie będzie kolejną utopijną mrzonką. Pewne jest tylko jedno, jeśli nie przestaniemy walczyć między sobą, to trudno będzie pomóc innym.

Nie bójmy się patrzeć w przeszłość, bo jakakolwiek by ona nie była, to
historia uczy nas życia i to z niej powinniśmy czerpać naukę, aby czynić lepsze dzisiaj i lepsze jutro. Świat się zmienia, ale jednocześnie wszystko się
powtarza, po prostu ma na sobie inne szaty, a mając tę wiedzę, możemy
wielu rzeczom zapobiegać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro