Rozdział 6 | Musiałam...
Candy Cane
Toby nalegał bym poszła z nimi do willi. Musiał długo mnie błagać, bo nie byłam pewna czy tego chcę, ale w końcu się zgodziłam.
Mam nadzieję, że nie spotkam Slendera. Wydarzenie sprzed laty nie daje o sobie zapomnieć. Nie wiem czy będę potrafiła po tym co zrobiłam spojrzeć mu w... oczy? Taa... Nie ważne.
Weszliśmy do rezydencji. Zakuło mnie w sercu, gdy zobaczyłam w jakim stanie są inne creepypasty. Wyglądały i zachowywały się tak jak opowiadał Masky.
- Dobra! Dosyć tej żałoby! - krzyknął Toby - Patrzcie kogo znaleźliśmy! - wskazał na mnie.
- Właściwie to ona znalazła nas - poprawił go Tim, na co Toby spojrzał na niego wzrokiem typu "Zamknij grzecznie ryj, proszę".
Wszyscy zgromadzeni w salonie spojrzeli na mnie. Żeby zniszczyć tą napiętą ciszę odezwałam się:
- Hej! - powiedziałam jak najbardziej optymistycznie - Pamiętacie mnie jeszcze?
Wszyscy wydawali się tacy nie obecni. Aż tak z nimi źle?
Z tłumu wyszła Sally, która zamiast swojego misia trzymała nóż. Docisnęła go do siebie, robiąc tym samym cięcie na szyi. Podeszłam do niej bliżej.
- Sally, kochanie - kucnęłam by być na wysokości dziewczynki - Oddaj - wyciągnęłam rękę po ostrze. Zielonooka spojrzała na mnie i jej oczy zalały się łzami. Oddała mi nóż i przytuliła.
- Gdzie byłaś? Czemu mnie zostawiłaś? - płakała. Wzięłam ją na ręce.
- Musiałam...
- Czemu?
Gdy chciałam odpowiedzieć pojawił się Slender.
- Zostaw ją - powiedział ostro w moim kierunku.
- Przecież nic jej nie zrobię. Czemu mi nie ufasz?
- Zostaw ją! - krzyknął. Postawiłam Sally na ziemię. Wszystkie creepypasty patrzyły zdziwione na naszą dwójkę. Spojrzałam na Slendera.
- Pamiętam co wydarzyło się kilka lat temu. Pamiętam wszystko. Rozumiem, że możesz być na nas wkurzony, ale nie rozumiem dlaczego mi nie ufasz! Kocham Sally! Kocham Was wszystkich! Ja...
- Wyjdź - przerwał mi. Wiedziałam, że nie powinnam była tu przychodzić. Wiedziałam, że tak będzie.
Spojrzałam na resztę creepypast. Nikt nie wie dlaczego nie mieszkamy już z nimi... Może to nawet lepiej?
Uśmiechnęłam się przez łzy i powoli wyszłam z willi, trzaskając drzwiami. W lesie usiadłam pod drzewem i zaczęłam płakać. Ta chwila zmieniła mnie chyba na zawsze. Nie wiem czy będę taką optymistką jak kiedyś.
Laughing Jill
Jestem właśnie w drodze do wesołego miasteczka. Z Melanie. Tak. Może jak pozna resztę to się ode mnie odczepi. Jak bardzo naiwna jestem...
Z minuty na minute coraz bardziej widzę jaka Melanie jest dziwna. Na przykład niedawno gadała z kwiatami, potem się chyba z nimi pokłóciła, bo zaczęła je rozrywać na kawałki i krzyczeć. Następnie zaczęła gadać z kamieniem, a gdy jej się znudziło rzuciła nim w drzewo. Potem męczyła swoim gadaniem jakiegoś ptaka... I to wszystko w przeciągu zaledwie pięciu minut.
- Melanie? Czy Ty możesz się uciszyć? - spytałam.
- No mogę... Tylko jest mały problem... Nie chcę - uśmiechnęła się "słodko" i zeskoczyła z drzewa - Daleko jeszcze?
- Tak.
Różowa spojrzała w niebo, a po chwili znowu na mnie.
- A teraz?
- Tak.
- To ja dalej nie idę! - zatrzymała się. Zrobiłam to samo i spojrzałam na nią zdziwionym wzrokiem.
- Czemu?
- Bo nie! - krzyknęła i usiadła skrzyżnie pod drzewem.
Westchnęłam.
- Nie to nie - wzruszyłam ramionami - W sumie problem z głowy.
- Problem? Że ja?! Ranisz! - wstała gwałtownie - To jednak idę!
- Nie mam do Ciebie siły - pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie.
________________________________
No to ten... Witajcie po dłuuuugiej nieobecności :c Jakoś tak wyszło... Ale już będę pisać (przynajmniej taką mam nadzieję), tylko jest jeden problem... Nie umiem zrobić takich charakterów co były wcześniej 😢 Widać chociażby po Cane 😭
No, ale może jakoś to będzie. To do zobaczenia ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro