Świat stanął na głowie
Świat stanął na głowie – stwierdziłem z przerażeniem.
Lustrowałem go wzrokiem, jakbym widział go po raz pierwszy. A może jakbym znał jego obraz aż za dobrze, bo dostrzegłem tę różnicę od razu. Wszystko było na swoim miejscu, ale podłogą na suficie.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że zwisam do góry nogami z osiedlowego trzepaka. Odetchnąłem z ulgą. To tylko woda sodowa zdecydowanie zdążyła uderzyć mi do głowy razem ze ściągniętą siłą grawitacji krwią.
Tak naprawdę jedynie moja perspektywa była tym, co powodowało mój dyskomfort.
Stało za tym coś jeszcze, ale kiedy się obróciłem, stojąc już na twardym gruncie, umknęło.
Komunikacja międzyludzka zjawiła się, jak zwykle, niepunktualnie na czas.
Ściśnięty między wieloma sylwetkami w godzinach szczytu tolerancji przekraczania przestrzeni osobistej cierpiałem na brak kontaktów. A przydałyby się niemożliwie, bo właśnie kończyła mi się energia. Padałem na twarz.
A właściwie padałbym, gdyby nie to, że nie byłem w stanie ciekłym. Nie byłem też w stanie zwyczajnie ruszyć ręką, a co dopiero twarzą ku podłodze.
Wróciłem. Czarny kot przebiegł moją drogę i dał susa do kuchni. Wyglądało na to, że oboje byliśmy już głodni.
Czy gdyby wtedy Tobie również przeciął drogę, wróciłbyś do domu?
Wiedziałeś, że będę czekał na Ciebie z kolacją. On nie wiedział, ale czy gdyby tak było, nie ruszyłby samochodem wiedząc, ile promili alkoholu wypełnia jego organizm? Zmniejszyłby prędkość widząc z daleka przejście dla pieszych?
Ciągle nie wiem, co mogłem zrobić inaczej. Tyle scenariuszy wypełnia moją głowę, a ja wypełniam nimi czas. Jednak żaden z nich nie przywróci mi Ciebie.
Wziąłem los w swoje ręce, ale tym razem wiedziałem, że przegram. Znów skreśliłem swoje ulubione liczby, a przecież loteria to jedna z tych rzeczy, którymi rządzi czysty przypadek.
Nie byłem jednak przekonany, który. Wołacz? Mianownik? W każdym razie żadnej z liczb nie odmieniłem. I tu był mój błąd.
Zostawiłem go na czarną godzinę, a właśnie zapadła bezksiężycowa noc.
Otworzyłem okno. Woń kwiatów zmieszała się z zapachem ulicznych spalin. Nie wiedziałem, co tak naprawdę czuję.
Wyglądam przez okno całkiem nieźle. Niewyraźna, szara sylwetka jest na tyle tajemnicza, żeby nie musieć od razu odwracać od niej wzroku.
Co innego lustro. W nim wyglądam zdecydowanie zbyt bezpośrednio. Wzrok zbitego psa sprawia, że mam ochotę sam siebie pocieszyć. I wtedy się uśmiecham. Od razu mi raźniej, bo jest nas już dwóch. Wydaje mi się, że ten po drugiej stronie również nie chce, żebym był smutny.
Mam nadzieję, ale nie mam już wiary i miłości.
Wiara w siebie zniknęła, gdy zdawałem się niewidoczny dla innych. Jedynym dowodem mojego istnienia było odbicie w szybie pociągu. Kolejnym dowodem było to, że dostrzegłeś mnie Ty.
Miłość odeszła razem z Tobą. Tego słonecznego dnia, kiedy wyszedłeś po raz ostatni. Nie mogę się pogodzić z myślą, że nigdy więcej nie wpadnę na rozłożony przez Ciebie w przedpokoju parasol. Że nigdy więcej nie nabiorę się na Twój primaaprilisowy żart. Okropnie nie lubiłem tego 'święta'. Teraz przestało dla mnie istnieć.
Nadzieja podobno umiera ostatnia. Ale ostatni będą pierwszymi.
Ty byłeś moją nadzieją. Nadal nie chcę przyznać, że Ciebie już nie ma.
Zapadła ciemność i cisza, a ja chciałem zapaść się pod ziemię. Może wtedy byłbym bliżej Ciebie. Dopiero wtedy niektórzy uświadomili sobie, że zawsze mi na tym zależało. Że nie żartowałeś, gdy wspominałeś o Nas przy rodzinnym stole. Widziałem to w ich spojrzeniach.
Twoja mama zaprosiła mnie do siebie na kawę. Okryła mnie kocem i poczęstowała ciastkami. Chyba czuła, że potrzebuję ciepła, kiedy Twoje zniknęło.
Pod nogami migają mi czarno białe pasy – wiem to, choć nie skupiam na nich wzroku. Rozglądam się, jednak nie wiem, czy szukam Ciebie, wodząc po twarzach mijanych osób, czy może z niepokojem wypatruję pędzącego auta. Spinam się wewnętrznie. Zielone światło wcale nie sprawia, że czuję się bezpieczniej.
Chyba nigdy nie pogodzę się z tym, że ułamek sekundy odebrał mi Ciebie. Tyle wystarczy, aby zabić. Tyle by wystarczyło, aby podjąć decyzję o nie wsiadaniu za kółko po alkoholu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro