Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24| OSTATNIA PRÓBA

  Gdy po dobrych dziesięciu minutach i zażyciu tabletki uspokajającej udaje mi się powstrzymać atak płaczu, przecieram oczy zakrwawioną dłonią i biorę głęboki wdech. Powinienem sprawdzić, czy nie zostawiłem żadnych śladów, ale nie mam do tego głowy. Muszę zmyć z siebie to czerwone paskudztwo. Muszę wyjść z tego cuchnącego krwią pomieszczenia i muszę oderwać się od martwego ciała Midoriyi.

  Muszę go zostawić

  — Przepraszam — szepczę jeszcze raz, po czym łokciem otwieram drzwi i po chwili wychodzę z pomieszczenia. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, korytarze są już całkiem opustoszałe, ale mimo to jestem spięty, gdy kieruję się do łazienki. Jak ja mam zmyć tę całą krew?! Przecież nie mogę wyrzucić moich ubrań!

  W końcu przerażony decyduję się prędko sprać krew zimną wodą i jakoś przedostać się do mojego pokoju w mokrych. To lepsza opcja niż pokazanie się całemu na czerwono...

  Gdy staje przed akademikiem, szczękam zębami nie tylko z zimna, ale i ze strachu. To może wszystko zepsuć. Poświęciłem tak wiele... Co jeśli emocje odebrały mi zdolność chłodnej oceny sytuacji? Jeśli coś przegapiłem albo jeszcze przegapię?

  Czy uda mi się wejść przez okno na trzecie piętro?

  Nie ma szans, przyznaję w końcu w duchu, wchodząc do środka. Po cichu liczę na późną porę i związany z tym brak ludzi w salonie, ale niestety natykam się na Kaminariego i Katsukiego we własnej osobie, którzy natychmiast wlepiają we mnie zdziwione spojrzenia.

  — Gdzie ty, do cholery, byłeś? I czemu jesteś mokry? — pyta natychmiast Katsuki, a choć spodziewam się tego pytania, i tak nie mogę znaleźć odpowiedzi.

  — Jutro, okej? Jestem zmęczony — dukam w końcu przerażony drżeniem własnego głosu. Powinienem wymyślić jakaś wymówkę, ale nie mogę, po prostu nie mogę, mam pustkę w głowie, marzę już tylko o świętym spokoju...

  Zaznam go już tej nocy. To wreszcie koniec.

  Katsuki marszczy brwi i już chce coś powiedzieć, ale powstrzymuje go Kaminari, który mruczy coś o tym, że wyglądam na wyczerpanego. Posyłam mu wdzięczny uśmiech, po czym kieruję się w stronę schodów... słysząc wyraźnie, że ktoś podąża za mną.

  — Musisz przebrać się w coś suchego. Powinieneś wziąć prysznic. Albo napić się herbaty, najlepiej oba.

  Wzdycham cicho, bo choć wiem, że Katsuki ma rację (prawdopodobnie wciąż choć trochę cuchnę krwią...), naprawdę nie mogę myśleć o niczym innym, jak o śnie. Nie chcę, żeby poświęcenie Midoriyi poszło na marne, ale czy pośpiech coś tu zmieni?

  W końcu kiwam głową, a gdy po szybkim prysznicu wracam do pokoju już przebrany, okazuje się, że Katsuki czeka na mnie z gorącą herbatą cytrynową, którą od razu wciska mi w dłonie. Syczę cicho, bo temperatura kubka pozostawia wiele do życzenia.

  — Wpadłeś gdzieś? — pyta, wywołując u mnie chęć natychmiastowego wyrzucenia go z pokoju.

  Gdyby nie on, Midoriya by żył.

  Midoriya poświęcił się po to, żeby on żył!
 
  Czyli to przez niego. To wszystko przez niego.

  To wszystko dla niego.

  Tak, to wszystko dla niego.

  — To długa historia — mówię z sztucznym uśmiechem, który chyba wychwytuje, bo marszczy brwi.

  — Mam dużo czasu.

  — Ale ja nie, Bakugo. Sorry, zasypiam na siedząco — wyjaśniam przepraszającym tonem, w którym jest naprawdę wiele prawdy. Zabijanie jest okropnie wyczerpujące...

  Mruczy coś pod nosem, zaraz podchodząc do drzwi i na chwilę przystając z ręką na klamce.

  — Wyśpij się — mówi niemal szeptem, jakby go to zawstydzało, a ja uśmiecham się smętnie.

  Jak dobrze, że tym razem wszystko skończy się dobrze. Po wszystkim spalę notes, w którym sumiennie zapisywałem postępy i odkrycia z każdej Próby. Codziennie będę odwiedzał grób Midoriyi i zaproszę Katsukiego na randkę. A potem go pocałuję.

  Kiedyś widziałem problem w powiedzeniu tego wprost, ale teraz byłbym w stanie wyznać mu miłość choćby teraz. Po tym wszystkim jestem już przekonany, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Na zawsze związani, złączeni cudzą krwią.

  A kto mądry walczyłby z przeznaczeniem?

▪▪▪

  Ta Próba przebiega niemal tak samo jak wszystkie inne, ale nie przejmuję się tym. Pewnie zmiana nastąpi, gdy rozwój akcji dojdzie do obozowiska złodziei pierwszej nocy. To wtedy zawsze spotykamy Midoriyę, a tym razem...

  Tym razem do drzewa na skraju polanki nie jest przywiązany mój pobity przyjaciel. Tym razem nie ma po nim nawet śladu, bo zrobiłem coś znacznie gorszego niż ci wstrętni ludzie, którymi tak bardzo gardzę. Zabiłem go.

  Nagła wściekłość znacznie łatwiej pozwala mi przemienić się w smoka. Ryczę głośno i rzucam się do przodu, na polanę, żeby zabić, wybić każdego z nich, zanurzyć zęby w ich nic nieznaczących ciałach, odebrać im wszystko...

  K-kirishima, nie! Dlaczego?!

  Zastygam w bezruchu, bezwiednie widząc wzrokiem za uciekającymi w popłochu niedoszłymi ofiarami. Za dużo przelałem krwi. Nie jestem bezlitosnym mordercą, który zabija ot tak, dla kaprysu. Midoriya był moją pierwszą i ostatnią ofiarą. Reszta to senna mara, nie oni będą nawiedzać mnie prawdopodobnie do końca życia.

  — Dlaczego dałeś im tak po prostu odejść?! Zabrali pieniądze! — krzyczy niezadowolony Bakugo, który wkłada swój... zakrwawiony nóż z powrotem do pochwy przy pasie. Ktoś go zaatakował, a ja nie zareagowałem?!

  Muszę się otrząsnąć, bo jeśli przez taką głupotę ofiara Midoriyi pójdzie na marne...

  — Przepraszam, ja... możemy ich jeszcze wytropić. Nie mogli odbiec daleko — mówię cicho, zmieniając się z powrotem w człowieka.

  Przemiany już w ogóle nie sprawiają mi problemu, a smocza forma z biegiem czasu faktycznie stała się drugą skórą. Akurat za lataniem będę tęsknił... niezapomniane wrażenia.

  — To nie gadaj, tylko ich goń! Szybko! — rozkazuje, już po chwili pewnie wdrapując się na grzbiet czerwonego smoka, w którego znów się zamieniam. Gdy wzlatujemy pod same korony drzew, mam wrażenie, że na ziemi zostawiam swoje wszystkie minione problemy. Czuję się lekki jak piórko, mimo że moje ciało waży teraz co najmniej sześć ton.

  Przyśpieszam, a Katsuki chyba odczytuje moje intencje, bo mocniej obejmuje mnie za szyję. Niemal nie czuję jego uścisku, za to ciepło jego ciała przynosi rozkosz.

  Dziękuję, Midoriya, szepczę w myślach. Uśmiechnąłbym się, gdybym mógł. To szczęśliwe zakończenie.

▪▪▪

  Spotkanie z grajkami to kolejna niespodzianka. Gdy idą przez las, nie śpiewają. Przy spotkaniu z nami nie proponują alkoholu ani nie zaczynają pierwsi rozmowy, choć wcześniej dosłownie nie zamykały im się buzie. Są osowiali, cisi i czymś widocznie przygnębieni.

  Doskonale wiem, czym, i jestem zły, że Próba chce na mnie wymusić kolejne załamanie nerwowe. Kto tym steruje i czemu jest taki okrutny? Może to Midoriya z nieba próbuje uprzykrzyć mi życie?

  Nie wiem, czemu miałby to robić, ale targnięty nagłą złością nie myślę racjonalnie.

  Jeb się, Midoriya. Zrobiłem dobrze. Wygrałem.

  Nikt ani nic mi tego nie zepsuje.

  — Dziękujemy za wspólny wypoczynek — mruczy otępiały Sero, wstając ze starego pniaka, z którego nie ruszał się przez cały wyjątkowo długi i nudny wieczór.

  Przed odejściem nawet się nie uśmiecha, nie wyciąga ręki do uścisku. Kaminari i Ashido milczą, nie patrzą w naszą stronę.

  To nic, przypominam sobie, nim i mnie dopada przygnębienie. W prawdziwym życiu wciąż są moimi przyjaciółmi. I będą nimi dalej, nawet gdy... gdy odkryją ciało Midoriyi...

  Właśnie, co wtedy? Uratował Katsukiemu życie, na pewno będę musiał go pocieszać... Tylko czy dam radę, skoro to ja to zrobiłem? Czy będę w stanie mówić o tej sprawie, jakby dotyczyła mnie tylko jako przyjaciela ofiary? Tego nie przemyślałem...

  — Dziwaki — kwituje Katsuki, a ja kiwam głową, wyrywając się z chwilowego zamyślenia. Nie mogę tracić czujności! Gdyby, na przykład, potknął się i uderzył głową w coś bardzo, bardzo twardego i ostrego, co byłoby w stanie go zabić... albo gdyby z nieba coś spadło... albo... albo...

  Po prostu będę musiał jeszcze go chronić. Całe trzy dni, a potem zaznam upragnionego spokoju. Wreszcie.

  Cieszę się, że i tym razem nie docieramy do karczmy. Nie mógłbym zakończyć tej Próby zamachem stanu, to zdecydowanie zbyt ryzykowne. Zamiast tego decydujemy się iść prosto do Czarodziejki. Nie mam złych przeczuć i nie nękają mnie obrazy wszystkich makabrycznych śmierci Katsukiego. To już przeszłość.

  — Czemu aż tak się na to cieszysz? — prycha poirytowany moim entuzjazmem chłopak, gdy piątego dnia wspólnie przedzieramy się przez znajome zarośla. Pozwalam mu się prowadzić, choć dobrze znam drogę. Mimo wszystko wolę mieć go cały czas przed oczami.

  — Bardzo lubię czarodziejki.

  — Że niby spotkałeś kiedyś jakąś? Niemożliwe — prycha, choć widzę, że przykułem jego uwagę. Postanawiam wykorzystać jego ciekawość.

  — Tak? Stary, jestem w połowie smokiem. To naprawdę aż takie nieprawdopodobne?

  — No... Czarodziejki się ukrywają.

  — Przecież do jednej idziemy!

  — Ale ona jest moją czarodziejką, głupku! Nie ma prawa się ukrywać!

  — A ja myślę, że po prostu jej się nudzi...

  Wychodzimy na polanę. Serce wali mi jak młotem, szczerzę się szeroko. Mija sekunda za sekundą, podchodzimy coraz bliżej wejścia do jaskini i... i nic się nie dzieje! Mam ochotę skakać z radości, tańczyć, krzy...!

  Ten krzyk, który za każdym razem słyszałem. To nie był krzyk Katsukiego, to był krzyk Midoriyi. Rozpaczliwe błaganie o życie, które mu odebrano, które... które miano mu odebrać.

  Teraz też krzyczy.

  Katsuki odwraca się powoli, jego twarz ocieka krwią. Drży, próbuje coś powiedzieć, nie rozumie. Ja też nie rozumiem, co się dzieje? Czemu znowu to szkarłat jego krwi odcina się na tle burej szarości tego miejsca? Czemu z trudem stawia krok w moją stronę, a potem ugina się, jakby ktoś zadał mu cios w brzuch? Czemu pada na ziemię?

  CZEMU PRZESTAJE SIĘ RUSZAĆ?!

  — Katsuki? — Mój głos jest zbyt głośny w zaległej ciszy, cały las zamiera w bezruchu. — Żartujesz, prawda? Musisz żartować.

  Klękam przy nim, łapię za ramię i obracam na plecy. Jego twarz, jego brzuch... widziałem już kiedyś takie same rany. U... u Midoriyi.

  To ja to...?

  — To się nie dzieje — jęczę cicho, zasłaniając oczy dłonią, z trudem powstrzymując szloch. — Kurwa, to się nie może dziać! Wygrałem! Wygrałem, ja...!

  Zrywam się na równe nogi, choć całe moje ciało drży, więc zaraz upadam z powrotem. Nie mam siły wstać, chowam twarz w brudnej ziemi, łkam, jęczę żałośnie, pocę się i uderzam pięściami w co popadnie. Jestem niczym, chciałbym być niczym, powinienem być niczym!

  Katsuki nie żyje. Zabiłem Midoriyę i to absolutnie nic nie zmieniło. Jestem brudnym, nic nieznaczącym mordercą. Przegranym.

  — BAWI CIĘ TO?! — wrzeszczę, unosząc twarz do nieba. Mam wrażenie, że ktoś sobie ze mnie kpi, że coś kryje się za tą szarą, bezdenną pustką. Chcę to zabić, chcę, żeby cierpiało! — TO TAKIE KURWA ZAJEBIŚCIE ZABAWNE, CO?! NIE ZESRAJ SIĘ, TY SKUR... — Urywam w pół zdania, coś łapie mnie za gardło, a choć próbuję odciągnąć zimne łapska od mojej szyi, żelaznego uścisku nie da się poluźnić. Ciągnie mnie w dół, aż w końcu szloch się urywa, a spojrzenie mętnieje.

  Osuwam się w ciemność, która wyje razem ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro