14| KARCZMA
Siedzimy w szóstkę wokół wesoło płonącego ogniska, a Kaminari wraz z Ashido wyśpiewują razem pijackie piosenki. Sero akompaniuje im przy gitarze, co jakiś czas robiąc za chórki, za to ja i Midoriya przyklaskujemy, śmiejąc się głośno. Bakugo usadowił się na jakiejś starej kłodzie kilka kroków za nami, ale widocznie też jest rozluźniony, zwłaszcza że co jakiś czas pociąga zdrowo z butelki. Po dawnej ciszy lasu nic nie pozostało, a ja, mimo ciemności i czyhającego wciąż niebezpieczeństwa, potrafię naprawdę nieźle się bawić.
— Hej, a może pójdziecie z nami do karczmy? Przyjaźnię się z właścicielką, raczej uda mi się załatwić wam zniżkę — proponuje Ashido, gdy pieśń o mężnym All Mightcie dobiega końca.
— Bardzo chętnie — mówię, a gdy Midoriya wzrusza ramionami, pokazując, że mu wszystko jedno i równie dobrze też może pójść, wszyscy patrzymy na Bakugo.
— Czarodziejka... — zaczyna, ale przerywam mu.
— Przecież chyba nie musisz tam przyjść w konkretnym terminie, nie?
— No... — Widocznie po alkoholu nieco złagodniał, nawet nie patrzy na grajków spode łba, co robił przez większość wieczoru, a przynajmniej zanim dostał własną flaszkę. — No chyba nie...
— Właśnie, postój nie zaszkodzi! — przekonuję dalej. Chcę wybadać tę karczmę, może w niej znajdę jakąś wskazówkę? Jakąś osobę, która tym chrapliwym głosem powie mi, co robić? Mechanizm próby ewidentnie nakierowuje mnie na tą lokację, a ja nie zamierzam się opierać.
Bakugo po jeszcze chwili entuzjastycznego nakłaniania zgadza się i gdy idziemy spać, on sam już dawno chrapie, okrywając się swoim płaszczem. Widząc go tak spokojnego, ciepłego, żywego, nachodzi mnie jakaś dziwna czułość, więc kładę się obok niego, dodatkowo otulając go moimi skrzydłami. Uratuję go.
▪▪▪
— Wstawać, śpiochy!
— Naprawdę nie są razem?
— Nie wydaje mi się...
— Wrzucę ich do jeziora!
— Kaminari, NIE!
Powoli unoszę ociężałe powieki, czując przejmującą suchość w gardle, do której zaraz dołącza się ostry ból głowy, gdy do oczu dostaje się ostre światło. Wdech, wydech, spokojnie.
Więc to jest kac?
— Ała, mój łeb, kurwa, moja noga, co do kurwy, co się... KIRISHIMA, PSIAKREW, ZABIERAJ TE JASZCZURZE OHYDZTWA Z DALA ODE MNIE! — Bakugo widocznie się obudził, a teraz krzyczy mi do ucha, potęgując ból głowy i niwecząc moje szanse na dalszy odpoczynek. Wyrywa się z mojego silnego uścisku i...
O cholera.
— CO TO MIAŁO BYĆ?! COŚ SIĘ TAK PRZYLEPIŁ?! NA TYRA, CO Z TOBĄ NIE TAK?! — Reaguje zbyt agresywnie, nawet jak na siebie. No i głos ma wyższy, a twarz jakby czerwieńszą... choć to pewnie gra światła albo mojego zmęczonego umysłu. Może oba.
— Tak się człowiekowi odwdzięczają za dobroć... Chciałem cię ogrzać — mruczę, rozmasowując sobie skronie.
— Napij się wody — radzi mi Kaminari, podstawiając pod nos teraz napełnioną wodą z jeziora butelkę. Piłem ją już wczoraj z braku lepszej alternatywy, nie wybrzydzam więc.
— Jakim cudem stoisz? — pytam słabym głosem, na co blondyn uśmiecha się zawadiacko.
— Lata w branży robią swoje! Mam mocną głowę.
— Mi lata w branży jakoś nie pomagają — mruczy Sero, pomagając mi wstać, gdy kończę pić. — Zawroty głowy miną — dodaje, a ja jestem mu za to wdzięczny, choć było to dość oczywiste. Przecież co nieco wiem o alkoholu. To, że to był mój... teoretycznie pierwszy raz, niczego nie zmienia.
— Dobra, wesoła kompanio, zbieramy się! — woła chyba najbardziej radosna ze wszystkich Ashido, a ja i Sero krzywimy się równocześnie. Dlaczego nawet Midoriya lepiej radzi sobie ode mnie?! To nie fair.
— Jeśli chcemy trafić na miejsce na czas, rzecz jasna — uzupełnia Kaminari, wyciągając instrument Sero mimo jego protestów, po czym trącając energicznie struny. — Wesoła piosenka o pakowaniu, Ashido!
— Jeśli zaraz się nie zamkniecie, własnoręcznie obetnę wam te zakute łby — warczy Bakugo, a na polanie na moment faktycznie zapada cisza.
— Buc — stwierdza po kilku sekundach pod nosem Kaminari, po czym krzyczy z przerażenia, gdy nóż wbija się w pień drzewa zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Teraz pakowanie idzie nam znacznie szybciej.
▪▪▪
Sama droga do karczmy zajmuje nam połowę dnia, a gdy wreszcie docieramy na miejsce, głowę dałbym sobie uciąć za zwykłą szklankę wody. Najlepiej z lodem, ale to tylko pobożne życzenia. Jestem biedny jak mysz kościelna, bez grosza przy duszy...
— Tsuyu!... — piszczy Ashido, gdy wchodzimy do wnętrza stojącej przy wyjściu z lasu średniej wielkości drewnianej chatki, nad której drzwiami została przybita deska z namalowanym własnoręcznie, dużym napisem: ,,Żabia karczma". Nie jestem specjalnie zaskoczony widokiem ubranej w skromną sukienkę dziewczyny, którą zastajemy w środku, a która od razu zostaje przez Ashido usidlona w niedźwiedzim uścisku. Jeśli dziewczyna i tu ma swoją krzepę z realnego świata, naprawdę współczuję Asui. Sam nieraz zostałem obdarzony tym ,,niewinnym przytulasem".
— Mina, kum. Jak dobrze, że dotarliście. Podobno kręci się tu zbójecka szajka, kum kum — mówi przejęta Asui, a ja nie mogę nadziwić się jej dziwnej mowie. Dlaczego wciąż... kuma? Wiem, że kocha płazy i w pokoju akademika ma olbrzymie terrarium, ale czy to nie lekka przesada?
— Została przeklęta albo błogosławiona przez bogów — szepcze Kaminari, jakby czytając mi w myślach.
Unoszę brwi.
— Dlaczego?
— Tego nikt nie wie, stary. Coś z bogami i koniec, tak sobie kuma. Anioł, nie dziewczyna! A jakie ma ciałko! Fiu, fiu, jest na co patrzeć! — Gwiżdże z uznaniem, za co sekundę później dostaje od Sero po głowie. — No co?! Ty też się gapisz, nawet nie próbuj zaprzeczać!
— Ja nie jestem tak zdesperowany jak ty!
— Za to jesteś prawiczkiem!
— Och, ty!... — Midoriya dzielnie rozdziela przyjaciół nim zdążą się pobić. Normalnie już dawno wybuchnąłbym śmiechem, ale teraz męczy mnie ból głowy, związany z tym zły nastrój i męczące przeczucie, że tylko marnuję czas.
Rozglądam się. Karczma jest niewielka, ale przytulna, wszystkie drewniane stoły i krzesła są schludnie przygotowane na spożycie posiłku. Stołki przy ladzie, za którą wcześniej stała Ashido, są okupowane przez kilku klientów, ale poza tym panuje tu raczej bezruch. Ciekawe, czy to tylko wina wczesnej godziny, a może często jest tu mały ruch? Obok schodów z lśniącą poręczą jest mały kącik z kilkoma dodatkowymi krzesłami i stojakami na nuty. To pewnie prowizoryczna scena, na której wieczorem mają zagrać Sero, Kaminari i Ashido. Nie powala wizualnie.
— Jesteś Kirishima Eijiro, kum? — pyta cicho Asui, a ja dopiero wtedy zauważam przybity na ścianie krzywo list gończy, na którym widnieje... mój wizerunek. — Mina mówiła, że potrzebujesz schronienia, kum. Mogę dać wam pokoje za pół ceny, najlepiej z nich nie wychodźcie. To, że ja mogę przymrużyć na ciebie oko, kum, nie znaczy, że inni to zrobią. Zazwyczaj nie ma tu straży królewskiej, ale powinieneś trzymać się na baczności. Goście bywają różni — ostrzega, a ja kiwam głową. To komplikuje sprawę. Jak mam dowiedzieć się czegoś o królestwie, skoro nie mogę przebywać tu, w wiadomym siedlisku plotek?!
Jest tylko jedna opcja. Przebranie.
▪▪▪
— Wyglądasz jak debil — oznajmia Bakugo, gdy starannie przyklepuję włosy, które opuściłem, a na które i tak zamierzam naciągnąć kaptur. Czerwień to podobno mój znak rozpoznawczy, a skoro nikt nie może mnie rozpoznać... — Nawet nie wiem, czemu tak chcesz tam iść. Tylko pacany drą japy i się tłuką. Nic ciekawego.
— Mówiłem ci już, chcę poznać plotki o mojej ucieczce — wzdycham, powtarzając wymyśloną wcześniej wymówkę.
— Od nich się nie dowiesz, mówię ci, same...
— Chcę chociaż spróbować — protestuję, właściwie ucinając sprzeczkę dość ostrym tonem. Nie mogę dać się zwieść.
Bakugo mruczy coś pod nosem, ale koniec końców odpuszcza i kilka minut później schodzimy, na dół, gdzie już rozbrzmiewa głośna muzyka, śpiew Kaminariego i Ashido oraz głosy przeróżnych gości. Myliłem się, ruch jest aż zbyt duży, trudno przecisnąć się między stojącymi w kolejce do lady ludźmi na tyle, żeby podejść bliżej sceny. W końcu jednak się to udaje, a gdy Sero puszcza nam oczko, jakaś dziewczyna przed nami piszczy, myśląc, że zostało skierowane do niej. Parskam cicho. Asui ma pewnie ręce pełne roboty.
Co jakiś czas zagadując do imprezowiczów, szukamy wolnego stolika, a udaje nam się to dopiero wtedy, gdy jakiś jegomość z dzieckiem decyduje, że o tej porze nie chce dłużej tu przebywać i wychodzi dumnie. Oczywiście błyskawicznie korzystamy z okazji i zajmujemy wolne miejsca.
— Widzisz, mówiłem ci, że będzie beznadziejnie — burczy Bakugo, rozglądając się czujnie, dlatego też to on pierwszy dostrzega idącą wprost ku nam postać odzianą w długi, sięgający ziemi płaszcz podróżny. Nie widać jej twarzy ani sylwetki, ale gdy podchodzi bliżej, zauważam, że porusza się w dziwnie wyrafinowany sposób, a zwłaszcza w porównaniu do pozostałych bywalców, którzy toczą się z kąta do kąta, zaczepiając ślicznotki, w tym Ashido, która zaczyna tańczyć między stołami do skocznej muzyki. Ma wdzięk, trzeba przyznać.
— Czy to miejsce jest zajęte? — pyta cicho postać, ale jest na tyle blisko, że jesteśmy w stanie ją usłyszeć. To mężczyzna, a jego głos wydaje mi się dziwnie znajomy. Domyślam się, że to kolejna bliska mi osoba w tym pokręconym świecie.
— Jest — warczy Bakugo, ale zbywam go ruchem ręki. To może być kolejny punkt odniesienia.
— Możesz się przysiąść — mówię beztrosko. W karczmie z reguły wszyscy zwracają się do siebie na: ,,ty", zwłaszcza teraz, gdy przy zabawie trudno byłoby utrzymywać formalności.
— Dziękuję. — Nieznajomy zajmuje krzesło blisko mnie, nie reagując, gdy Bakugo piorunuje go spojrzeniem. — Znajdujecie w tym rozrywkę? — pyta po chwili ciszy, ruchem głowy wskazując na tłum.
— Nie. Tak samo jak w rozmowach z obcymi. — Bakugo jak zwykle jest bezpośredni, a ja jak zwykle uśmiecham się przepraszająco.
— Wybacz, on już taki jest.
— Nie ma problemu. — Ton mężczyzny faktycznie nie wskazuje na to, żeby był jakoś specjalnie urażony. Raczej zaintrygowany. — A skoro wam się nudzi, mam propozycję. Zagrajmy. — Na te słowa z kieszeni płaszcza wyciąga pudełko z kartami, które następnie wyjmuje i szybko tasuje. Ma wypielęgnowane, blade dłonie. Delikatne.
— W co?
— O co? — Ja i Bakugo zadajemy pytania w tym samym czasie, a nieznajomy pewnie teraz się uśmiecha, czego z oczywistych względów nie możemy zobaczyć.
— Jeśli wygra któryś z was, wyprowadzę was bezpiecznie z tej karczmy.
Unoszę brwi. O co mu chodzi? Jest tak spokojny...
— Dlaczego, kurwa, mielibyśmy... — zaczyna Bakugo, ale nieznajomy przerywa:
— Na zewnątrz stoi grupka królewskich gwardzistów, którzy w każdej chwili mogą wejść tu, do środka, i rozpoznać smoka-uciekiniera — mówi cicho, nachylając się ku nam nieco. Obaj zastygamy w szoku. On wie.
— Co chcesz, jeśli ty wygrasz? — cedzi w końcu przez zaciśnięte zęby Bakugo.
— Przysługi.
— Jakiej?
— Na wyjaśnienia przyjdzie pora. Więc jak?
Bakugo klnie cicho. Boję się włączać w rozmowę, nie mam pojęcia, co robić. Teoretycznie nieznajomy może kłamać...
— Nie ma mowy — oznajmia w końcu Bakugo, wstając od stołu. Odchodzi, oczekując, że ja też to zrobię.
— Zaczekaj! — Woła za mną obcy, ale ja koniec końców idę za swoim przyjacielem, zostawiając go w tyle.
Mam nadzieję, że Bakugo wie, co robi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro