Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12| ODPOCZYNEK

  Gdy po koncercie wtaczam się zmęczony do pokoju, uznaję, że ten jeden dzień zabawy naprawdę mi się przydał. Kaminari cały wieczór komentował nienaganny wygląd piosenkarki Mt. Lady, Ashido i Sero śmiali się z niego otwarcie, a Midoriya i Todoroki podrygiwali do piosenek gdzieś z boku. Nawet Bakugo czasem mruczał pod nosem refren niektórych znanych kawałków, podczas gdy ja, dla odmiany, darłem się na całe gardło, fałszując, ale nie przejmując się tym w ogóle, bo mój głos nikł wśród tłumu. Jasne reflektory, zaduch, hałas i tysiące ludzi wokół skutecznie odwracały moją uwagę od czekającej mnie kolejnej próby. 

  Teraz jednak dochodzi pierwsza nad ranem, gwiazdy świecą jasno na ciemnym nieboskłonie, oprócz mnie i reszty moich przyjaciół wszyscy w akademiku śpią, a ja nie mogę dłużej udawać, że nic się nie zmieniło. Że wciąż jestem zwykłym nastolatkiem bez trosk i zmartwień, przez które zasypiam na dobre dwie doby. Kładę się na łóżku, nawet nie zakładając piżamy, zamykam oczy...

  — Oj, śpisz? — słyszę nieco przytłumiony głos zza zamkniętych drzwi i z westchnieniem siadam na łóżku. To Bakugo. Nie ma pojęcia, w czym mi przerywa.

  — Wchodź — rzucam, a gdy faktycznie to robi, zauważam, że ma ze sobą swoją poduszkę w czarnej poszewce i kołdrę. — Co...?

  — Śpię z tobą.

  Patrzę na niego w szoku i czuję, jak moje policzki oblewają się szkarłatem, gdy dociera do nich ciepło płynące, zdaje się, prosto od serca. Odchrząkuję, ciesząc się, że przy nikłym świetle księżyca prześwitującym przez zaciągnięte zasłony, nie ma szans nic zobaczyć.

  — Co ci to tak nagle wpadło do głowy? — dziwię się, starając się zachować neutralny ton. Serce wali mi jak młotem. Czy we śnie będę mógł odbyć próbę, gdy nie będę sam? Może to warunek? Może faktycznie zawsze jakoś przenoszę się do tego dziwnego świata i przy Bakugo to się nie uda? Może niepotrzebnie zmarnuję sobie całą noc?

  — To proste — burczy i mógłbym przysiąc pod groźbą śmierci, że wywraca oczami. Znam go. — Przez noc dostajesz dziwnej amnezji, tak? Albo dzieje się to tylko w twojej głowie, albo otrzymujesz bodźce z zewnątrz. Będę cię obserwował i zobaczymy — oznajmia, a ja przyjmuję do wiadomości tylko ostatnie zdanie. O nie, nie, nie, nie! On będzie na mnie patrzył, gdy śpię? A jeśli się ślinię w nocy i nawet o tym nie wiem?! A jeśli jeszcze nie wyzbyłem się nawyku gryzienia kciuka przez sen? Teoretycznie od lat mi się to nie przytrafiło, ale...

  — Nie wiem... Tak naprawdę mi to nie przeszkadza, wiesz... — mamroczę, a on burczy coś pod nosem poirytowany.

  — Nie przeszkadza ci, że tracisz pamięć bez żadnego konkretnego powodu? Kirishima, jesteś jebanym idiotą.

  — Tak... — wzdycham, wiedząc, że przeciwko jego uporowi i argumentom nie mam żadnych szans na wygraną. Równie dobrze mogę już odpuścić, co też robię, przesuwając się nieco na łóżku i patrząc, jak Bakugo wchodzi na nie bez skrępowania, po czym bez żadnego: ,,dobranoc", kładzie się spać obok mnie.

  Wzdycham cicho, obracając się do niego plecami, co wobec mnie zrobił chwilę wcześniej. I co z tego, że śpi tuż obok i jestem w stanie wyczuć zapach jego cudownego, karmelowego szamponu? Muszę się skupić na czymś innym. Jeden smok, dwa smoki, trzy smoki, cztery...

  Już w ogóle nie dziwi mnie ani las wokół mnie, ani dziwne drobinki w powietrzu, ani żadne z nadciągających wydarzeń. Precyzyjnie i z niezbędnym entuzjazmem przechodzę przez etap poznawania Bakugo, a pierwszą zmianę wprowadzam dopiero przy złodziejaszku. Gdy chłopak kradnie już monety, a ja stresującą próbę aktorską mam za sobą, dla odmiany decyduję się obudzić mojego przyjaciela.

  — Co jest? — pyta nieprzytomnie i odrobinę zbyt głośno, a gdy zakrywam mu usta dłonią, natychmiast się rozbudza i zaczyna wyrywać.

  — Ciszej, nie może nas usłyszeć — syczę, odsuwając rękę od jego twarzy i ocierając jego ślinę o spodnie.

  — Kto?! — Bakugo faktycznie odzywa się ciszej, ale do perfekcji jest mu daleko. Krzywię się lekko.

  — Złodziej!

  — Jaki, kurwa...

  Jak najspokojniej wyjaśniam mu sytuację, na szczęście przekonując go zawczasu, by iść już w trakcie tłumaczenia. Trochę się boję, że rabuś się spłoszy, a sam nie dam rady doprowadzić nas do zbójców. Chcę uratować Midoriyę, ty razem może bez podpalania wszystkiego wokół.

  Bakugo w końcu akceptuje moje wyjaśnienia, choć podejrzliwie pytania nieraz padają w punkt i trudno mi przyznać, że nie mam pojęcia, jak odpowiedzieć. W końcu jednak docieramy na skraj znajomej polany, a ja już wypatruję związanego Midoriyi. Gdy go dostrzegam, patrzę pytająco na Bakugo. Dla niego sytuacja jest nowa, przebieg wydarzeń obserwuje z zapartym tchem.

  — Zamienię się w smoka — oznajmiam, a on gwałtownie kręci głową.

  — Nie, może mają gdzieś w pobliżu ukryte pieniądze! Poczekaj, podsłuchamy.

  Zaciskam dłonie w pięści, rozglądając się czujnie. Przecież oni znęcają się nad Midoriyą! Nad tym chłopakiem, który ukradł pieniądze Bakugo, też będą! Czy faktycznie coś ukrywają, czy nie, to nieważne, bo we śnie i tak nie ma znaczenia!

  — Musimy ich uratować — powtarzam twardo, a choć mój towarzysz już otwiera usta, żeby zaprotestować, skupiam się na kłębiącej się we mnie nienawiści do zbójeckiej zgrai. Uczucie jest mniejsze niż podczas poprzedniej próby, więc przemiana w smoka zajmuje mi więcej czasu, ale mimo wszystko po chwili stoję na polanie jako ogromny, czerwony gad, wydając z siebie przeszywający ryk. Kątem oka widzę, że Bakugo, który przycisnął się do drzewa tuż obok mnie (prawie go zmiażdżyłem!...), zatyka uszy.

  Na polanie panuje chaos. Pijani mężczyźni wrzeszczą, w panice zbierając manatki. Korci mnie, żeby jakoś ich zatrzymać, mógłbym przebić pazurem chociaż jednego, ale nie chcę znów być mordercą. To sen, ale świadomy. Nie mogę świadomie nikogo zabijać, raz... ten jeden raz wystarczył, żeby dostarczyć mi wyrzutów sumienia. 

  Czekam, aż zbójcy i młody złodziej uciekną z zasięgu wzroku, a później wracam do mojej ludzkiej formy, żeby napotkać wściekłe spojrzenie Bakugo.

  — Co to miało być, do jasnej cholery?! — krzyczy, podbiegając do mnie i szarpiąc mnie za ramię. Odtrącam jego rękę. — Mówiłem ci, żebyś poczekał!

  — On potrzebuje pomocy! — warczę w odpowiedzi, podbiegając do przywiązanego do drzewa pobitego Midoriyi i przy pomocy noża Bakugo szybko radzę sobie z krępującymi go więzami. — Nie bój się. Przyszliśmy cię uratować.

  Patrzy na mnie ze strachem. Wiem, że wciąż się boi. Gdy tylko pada na ziemię, mdleje z wycieńczenia, a ja wzdycham smutno. Rozglądam się za czymś, czym mógłbym opatrzeć jego rany, a gdy dostrzegam rosnące pod drzewem szerokie, mięsiste liście, rzucam do Bakugo:

  — Myślisz, że nadają się na bandaż?

  — Nie, kurwa, są trujące. Co ty, z choinki się urwałeś?! — Wciąż jest wściekły, odmawia pomocy Midoriyi. Jestem na niego zły, więc nie odzywam się do niego przez resztę nocy. Czuwam przy śpiącym chłopaku i wpatruję się w wesoło trzaskający ogień, który rozpalony zostawili po sobie zbójcy, podczas gdy Bakugo grzebie w ich obozowisku, pilnując swoich odzyskanych pieniędzy jak oka w głowie.

  Gdy nad ranem Midoriya wreszcie się budzi, chwilę zajmuje mi tłumaczenie, co właściwie zaszło. I tym razem proponuje nam pójście do jego wioski, a ja, z braku lepszych pomysłów, nie protestuję. Myślałem, że przyprowadzenie Bakugo ze sobą i utrzymanie szajki przy życiu coś zmieni, a tymczasem staram się ukryć gorzki zawód, gdy przedzieramy się przez las, Midoriya z moją pomocą, bo sam ma chwilowe trudności z poruszaniem się. Słońce wędruje wysoko na horyzoncie i pali niemiłosiernie, tak że po chwili musimy zrobić przerwę. 

  — Powinniśmy poszukać jeziora — odzywam się w końcu, a moi towarzysze choć raz są pod tym względem zgodni.

  — Może zamienisz się w smoka i poszukasz? — proponuje Midoriya. Ani on, ani Bakugo nie poruszają tematu mojej rzekomej ucieczki, obaj akceptują ją z zaskakującym spokojem. Może władze tej krainy nie są zbyt lubiane? A może nie jestem na tyle cenny, żeby oferowano za mnie nagrodę? 

  — Dobry pomysł. — Tym razem skupiam się na silnej chęci zmienienia czegoś w dotychczasowym przebiegu snu i już po chwili, gdy staje się ona zbyt duża dla mojego ciała, chwytam swoimi szponami Bakugo i Midoriyę, a potem lecimy już nad lasem, wypatrując jeziora. 

  — Tam!

  Ląduję na brzegu wody, a chwilę później nieco wzbijam się w powietrze, żeby zaraz zamienić się z powrotem w człowieka kilka metrów nad wodą. Podciągam nogi pod brodę i wskakuję do wody na bombę, zaraz wynurzając się z niej ze śmiechem. Jest krystalicznie czysta i zacieniona korzeniami drzew, przez co upał tu nie jest tak dotkliwy. Wciąż dręczy mnie chęć zrobienia czegoś, co może pomóc, ale gdy podpływam żabką do brzegu, uśmiecham się szeroko. 

  — Ale jesteś głupi — komentuje Bakugo, zdejmując buty i zanurzając stopy w wodzie. Widocznie nie ma zamiaru pływać, podobnie jak Midoriya, który tylko nabiera wodę dłońmi i ochlapuje nią posiniaczoną twarz. Uśmiecham się lekko. Chwila przerwy nie zaszkodzi.

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro