Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10| WIOSKA

  Droga do wioski Midoriyi zajmuje nam dokładnie trzy długie dni, podczas których staję się świadkiem licznych bójek, kłótni i przepychanek między nim a Bakugo, co nijak mnie nie dziwi, bo, cóż, niczym nie różni się to od zachowania tej dwójki w świecie rzeczywistym. Obaj moi przyjaciele są jednak wyluzowani i praktycznie beztroscy, do mnie jednak zaczyna docierać, że to już niemal koniec trzeciej próby. Znów przyjdzie mi zobaczyć umierającego Bakugo.

  Przełykam ślinę, utkwiwszy wzrok w plecach idącego przede mną Midoriyi. Jest ubrany w białą koszulę i zieloną kamizelkę, które niestety są gdzieniegdzie skropione zaschłą krwią. To to samo ubranie, które miał na sobie, gdy był przetrzymywany przez grupę bandytów. Cały jego dobytek spłonął w pożarze, który wywołałem.

  To tylko sen, przypominam sobie, gdy czuję wyrzuty sumienia. Ale... jestem mordercą. To tylko sen, powtarzam, gdy napada mnie przerażenie związane z rychłą śmiercią Bakugo, ale wiem, że to akurat jest kłamstwem. Jeśli czegoś nie zrobię, zginie naprawdę. Być może podążenie za Midoriyą było błędem.

  — Ochhh, już ją stąd widać, już ją stąd widać! — krzyczy podekscytowany chłopak, więc powstrzymuję natłok negatywnych myśli i upycham je w zakamarkach świadomości, podchodząc bliżej niego. Znajdujemy się na zboczu wysokiej góry, na którą wspinaliśmy się przez ostatnie kilka godzin. Pod nami faktycznie rozciąga się widok na dolinę, w której głębi udaje mi się dostrzec kilkanaście małych domków. Po rozpromienionym obliczu Midoriyi poznaję, że wrócił do domu.

  — Ej, wy! Będziemy tu tak stać czy schodzimy?! — warczy Bakugo, który przez jakiś czas był nieco spokojniejszy. Lubi wspinaczkę górską. Poza snem kiedyś razem się na nią wybraliśmy, było naprawdę cudownie. Nigdy nie zapomnę jego dumnego spojrzenia, gdy osiągnęliśmy szczyt. Wydawał się naprawdę szczęśliwy, co z kolei sprawiło, że i ja czułem się szczęśliwy.

  Muszę go ocalić. Gdy będzie bezpieczny, razem pójdziemy w góry.

  — Nie spinaj się tak, mamy czas! — śmieję się, choć wiem, że tak naprawdę czasu nie mamy. Gdy znów sobie o tym przypominam, czuję nagły uścisk w brzuchu. Robi mi się nieco niedobrze.

  Bakugo przypatruje mi się uważnie, a ja już wiem, że zauważył. Ta sytuacja bardzo przypomina mi te, gdy martwi się o mnie w realnym świecie. Może i nie wydaje się być taki zawsze, ale dla mnie jest wspaniałym przyjacielem.

  — Zbladłeś — mówi w końcu, a gdy zbywam to lekceważącym machnięciem dłoni, chyba uznaje, że po prostu zmęczyła mnie wspinaczka, bo stwierdza: — Mięczak.

  — Idziecie czy nie?! — Midoriya jest już nieco niżej, a gdy do niego dołączamy, droga w dół nie zajmuje nam zbyt wiele. Gdy w końcu zrównujemy się z pierwszym domkiem, słońce zaczyna chować się za horyzontem, ale jest jeszcze na tyle wysoko, żebym mógł zauważyć:

  — Dlaczego ten dom wygląda jak grzyb? Mieszkańcy to Smerfy?

  — Co? Przecież w wioskach wszystkie domy tak wyglądają — dziwi się Midoriya, a ja uśmiecham się nerwowo. No tak, dla niego to oczywiste: — Co to Smerfy?

  — Takie małe, niebieskie... ee, ludziki. Mama... czytała mi o nich na dobranoc — wyjaśniam, drapiąc się po karku, a gdy widzę, jak brwi zarówno Midoriyi, jak i Bakugo, unoszą się ku górze, już wiem, że przesadziłem.

  — Smoczyce czytają dzieciom bajki na dobranoc?

  Przybijam sobie piątkę z czołem, wzdychając głośno. No jasne, przecież jestem smoczą hybrydą. Dzieckiem smoka i człowieka, więc... Zaraz...

  Jak?

  — Ee... Moja matka była elokwentną kobietą. Znaczy, smoczycą — dukam i ruszam ścieżką między dwoma następnymi domkami nim którykolwiek z nich komentuje moją jakże inteligentną odpowiedź. Znów wzdycham, co za porażka.

  Bakugo i Midoriya doganiają mnie przy piątej chatce, przypatrując się mi nieco podejrzliwie. Ciekawe, czy też roztrząsają tajemnicę mojego przyjścia na świat? Pytanie ich o to byłoby chyba zbyt dziwne i niezręcznie. Zdecydowanie zbyt dziwne i niezręczne.

  — Czyżby to nie był nasz młody Izuku Midoriya? — Odwracam się i zauważam niskiego staruszka w żółtej flanelowej koszuli, który na nasz widok wstaje z wiklinowego fotela przed swoim domkiem i, opierając się na drewnianej lasce, podchodzi nieco bliżej nas. Kury na podwórku rozpierzchają się z głośnym gdakaniem, gdy tylko przechodzi obok nich. — Chłopcze, gdzieś ty był tyle księżyców? I, na słodką Freję, skąd te rany?

  Midoriya uśmiecha się do niego, poprawiając zieloną kamizelkę, która jest na tyle postrzępiona i brudna, że właściwie koszula bez jej prezentowałaby się znacznie lepiej. Jego naznaczona siniakami, ranami i opuchlizną twarz również nie może wywierać pozytywnego wrażenia, z czego doskonale zdaje sobie sprawę, ale  bez znachorskich maści nie może nic na to poradzić.

  — To nic takiego, dziadku Torino, po prostu mały wypadek.

  — To mi nie wygląda na mały wypadek. Twoja matka padnie na zawał, a odkąd odszedłeś, już tyle łez wylała... — cmoka z dezaprobatą dziadek, wprawiając Midoriyę w widoczne zakłopotanie. — A tak między nami — dodaje ciszej, ale stoję na tyle blisko, żeby móc to usłyszeć — co to za dziwaki z tobą przylazły?

  — JAKIE KURWA DZIWAKI?! — krzyczy oburzony Bakugo, ja z trudem powstrzymuję śmiech, widząc minę staruszka, który chyba był przekonany, że go nie usłyszymy. W przeciwieństwie do mojego przyjaciela, uwaga nijak mnie nie rusza, bo, cóż, tu naprawdę jestem dziwakiem. W prawdziwym życiu może też, ale tylko troszkę.

  — Chodźmy, Bakugo, musimy spotkać się z moją mamą! — jęczy zniecierpliwiony Midoriya, łapiąc chłopaka za płaszcz i ciągnąc go za sobą w drodze do kolejnego domku. — Do widzenia, dziadku Torino!

  — Bywaj, Izuku Midoriyo!

  — Puszczaj mnie, pieprzony... Kurwa mać, zostaw mnie, ty!... — marudzi głośno Bakugo, ale i ja, i Midoriya, całkiem go ignorujemy.

  — Nieźle się dogadujecie, co? — parskam śmiechem, a wtedy lodowaty podmuch dmucha mi prosto w twarz, sprawiając, że muszę nieco zmrużyć oczy. Midoriya staje, a Bakugo nagle ucicha. Odwracam się do nich ze zdezorientowaniem, a po chwili zamieram przerażony.

  Oczy Midoriyi są szeroko otwarte, a spojrzenie nieprzytomnie. Świat wokół mnie i niego zamiera, zupełnie tak jak wtedy, w jaskini Uraraki. Cofam się o krok, bojąc się tego, co może mi powiedzieć. A może to już czas? Może Bakugo umrze wcześniej?!

  — Och tak, ja i Kacchan jesteśmy dobrymi przyjaciółmi — mówi tym samym, nieprzyjemnym i chrapliwym głosem, którym posługiwała się ostatnio czarodziejka. — Od pewnego incydentu... Bo widzisz, spotkaliśmy się w dość... nietypowych okolicznościach. — Chwilową ciszę przerywa jego cichy, przerażający śmiech, a zaraz po nim wszystko wraca do normy. — Kirishima, wszystko okej? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.

  Posyłam mu słaby uśmiech i kiwam głową. Nie mam bladego pojęcia, o co chodziło mu przed momentem, ale po wcześniejszych doświadczeniach z Uraraką wiem już, że nie należy zwracać na jego dziwne zachowanie uwagi. I tak nic nie pamięta, jestem w tym całkiem... sam.

  — Mamo! Tutaj, to ja, mamo! — krzyczy nagle Midoriya, puszczając Bakugo, który zatacza się do tyłu i wpada na mnie przy akompaniamencie głośnej wiązanki przekleństw wydobywającej się z jego ust. Łapię go nim zderza się z ziemią, po czym uśmiecham się szeroko, widząc, jak jego policzki oblewa lekki rumieniec. Wciąż jestem przygnębiony, ale mając chłopaka blisko, jakoś łatwiej jest mi udawać beztroskę.

  — Izuku? Izuku, to naprawdę ty? Syneczku! — woła pulchna kobieta rozwieszająca pranie na sznurze zawieszonym między dwoma grzybkowymi domkami. Ona i Midoriya padają sobie w objęcia, już wlewając przy tym morze łez.

  — Chyba nie powinniśmy im przeszkadzać, to rodzinna chwila — zauważam, a Bakugo wywraca oczami, gwałtownie się ode mnie odsuwając z lekkim różem wciąż zdobiącym jego twarz.

  — Mam to w nosie.

  — No chodź, przespacerujmy się trochę — zachęcam, a on w końcu pozornie niechętnie się poddaje. Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że właściwie robi to bardzo chętnie, bo zwyczajnie czułby się niekomfortowo jako świadek tak ckliwej sceny. Odchodzimy od domu Midoriyi i dalej wędrujemy między domkami przy blasku zachodzącego słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro