06| PRZEPOWIEDNIA
Wnętrze jaskini nie zachwyca różnorodnością. Idziemy i idziemy, a końca nie widać, zastanawiam się nawet, czy nie zabłądziliśmy, ale Bakugo wydaje się być pewny w swoich ruchach. Nawet na mnie nie patrzy, gdy wciąż przemierzamy skalne korytarze.
— Ile je... — zaczynam, ale ucisza mnie jego głośne syknięcie. Z daleka niesiony echem dobiega nas śpiew jakiejś kobiety. Czarodziejki.
— Tylko cicho, weźmiemy ją z zaskoczenia — mówi Bakugo, a ja wcale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale w końcu kiwam głową. Najwyżej zgodnie z bajkową tradycją pozamienia nas w żaby, ale... Ale to tylko sen.
Przez następne trzy minuty idziemy niemal na paluszkach, a ja jedynie wpatruję się w płaszcz Bakugo przed sobą, który w tym świetle wcale czerwony nie jest, i obawiam się, że w ogóle już nie będzie, bo ziemia w jaskini nie należy do najczystszych, a on przez swoją długość zbiera wszystkie brudy.
— Czarny kotek rybkę miał, oczka małe wydłubał... Kotku, kotku, eliksirek uwarz, kotku, kotku, oczka rybki usmaż, tralala... — Teraz słowa piosenki dobiegają nas wyraźnie i choć one same w sobie nie są zbyt ambitne, melodia pozostaje ładna i prosta. Przyłapuję się na powtarzaniu jej w głowie nawet wtedy, gdy czarodziejka przestaje śpiewać, a teraz słyszymy tylko cichy chlupot i pluski, gdy kobieta najwyraźniej robi eliksir, a gęsty dym wydobywający się z kotła przepełnia całe pomieszczenie, w którym się znajduje, i korytarz, na którym stoję razem z Bakugo. Nie widzę jego twarzy zbyt wyraźnie, ale na tyle, żeby wiedzieć, kiedy wreszcie kiwa głową, dając znak do wyruszenia.
Błyskawicznie wpadamy do środka, a ja zaraz muszę nieco się cofnąć, żeby objąć wzrokiem gabaryty w rzeczy samej całkiem sporego miedzianego kotła, przy którym na wysokim stołku stoi czarodziejka. Nie jest zbyt wysoka, ma okrągłe, rumiane policzki i brązowe włosy z dziwacznie przyciętą grzywką, która wystaje spod obszernego kaptura.
Znam ją.
— Uraraka? — mówię, zanim zdążam ugryźć się w język. Dziewczyna unosi brwi i chyba dopiero teraz nas zauważa, bo na jej twarzy błyskawicznie maluje się szok.
— Nie mam nic wartościowego! — piszczy głosem wyższym o oktawę niż gdy śpiewała, przez przypadek upuszczając chochlę, która z głośnym pluskiem wpada do zawartości kotła – kipiącego, gęstego, zielonego wywaru, która zostaje z niego wyparta przez jej gęstość i wylewa się niemal pod moje stopy. Bakugo w efekcie jest tym, który w niej stoi.
— Co to jest?! — krzyczy, prędko odskakując i posyłając Urarace wściekłe spojrzenie.
— Zupa ogórkowa!
— Tak?! To dlaczego gotujesz ją w czymś takim, co?!
— Bo wszystkie inne naczynia są brudne! — jęczy czarodziejka, chowając twarz w dłoniach, a mi robi się jej trochę żal. To nie może być dla niej zbyt łatwe, w końcu do jej kuchni tak po prostu wpadli jacyś dwaj uzbrojeni mężczyźni, w dodatku marnujący jej, um... zupę ogórkową...
— Niczego od ciebie nie chcemy! — wołam, podchodząc bliżej i uśmiechając się szeroko. Mam nadzieję, że mój łagodny ton nieco ją uspokoi. — Tylko, ee... przepowiedni dla przyszłego wodza rodu Bakugo!
Uraraka przypatruje mi się uważnie, po czym chyba decyduje się uwierzyć, bo wreszcie dość nieporadnie schodzi ze stołka. Czuję na sobie jej spojrzenie i jeszcze drugie, Bakugo, który chyba nie jest zachwycony tym, że to ja wszystko powiedziałem. Być może myśli, że to skaza na jego honorze, ale mam to gdzieś. Na własną rękę wywarł tylko złe pierwsze wrażenie, które ja, mam nadzieję, zatuszowałem.
— No tak, chyba faktycznie minęło trochę czasu od wizyty twojego ojca — stwierdza w końcu Uraraka, zaraz dodając coś, przez co wytrzeszczam oczy: — Po sześćsetce czas tak szybko mija, rany...
— Masz sześćset lat? Żartujesz sobie? — kpi Bakugo i tym razem nie powstrzymuję go tylko dlatego, że sam mam podobne pytanie na końcu języka.
— W żadnym razie, sześćset dwadzieścia siedem, prawie osiem. Poza tym nie pyta się kobietę o wiek — prycha Uraraka, wyciągając przed siebie rękę, do której po chwili podfruwa mop o chyba ręcznie zrobionym kiju. Dziewczyna zabiera się za wycieranie zupy ogórkowej z kafelek swojej kuchni, a ja patrzę na nią ze zdezorientowaniem. Ona niby ma być tak stara?
— Nie wyglądasz.
— Wiem, wiem, każdy mi to mówi. Powolne starzenie się ma swoje wady i zalety. W wieku dwudziestu lat wciąż byłam niemowlakiem — wyznaje, a ja zastanawiam się, czy nie zachowuje się nieco lekkomyślnie, tak po prostu zwierzając się obcym. Z drugiej strony pewnie mimo wszystko dysponuje potężną mocą magiczną, a w razie czego ma kilkulitrowy gar wrzącej zupy, który byle popchnięty poleciałby prosto na nas...
— Nie mamy całego dnia! — burczy Bakugo, a Uraraka kiwa głową.
— Najpierw zapłata. — Czeka, aż chłopak sięgnie po kilka monet z uratowanej przeze mnie sakwy, a następnie podaje jej. — W porządku. Chodźcie za mną. — Za pomocą krótkiego machnięcia ręką odsyła mopa na jego miejsce i prowadzi nas na tyły kuchni, gdzie za osłoniętą kolorowymi nasuniętymi na różnej długości sznurki paciorkami, które tworzą prowizoryczną zasłonę, kryje się następne, znacznie mniejsze pomieszczenie, które nie ma przy ścianach żadnych regałów ze składnikami ani wielkich kotłów.
Bakugo bez słowa siada na kanapie, gdy tylko ją dostrzegamy, a Uraraka usadawia się na fotelu przed stolikiem między nimi. Ja stoję obok chłopaka i przypatruję się, jak czarodziejka powoli sięga po jakąś czarną lampę, która wydziela mało światła, ale za to obrzydliwy i ciężki do zniesienia dym.
— Zaraz przystąpię do rytuału. Bakugo, proszę, połóż swoją dłoń na stole. — Uśmiecha się zachęcająco, a gdy chłopak wykonuje jej polecenie, łapie jego rękę w swoje. Gdy na to patrzę, czuję dziwne ukłucie zazdrości, ale zaraz je ignoruję, zamiast tego skupiając się na najprawdopodobniej deklamowanych po łacinie inkantacjach, które Uraraka wygłasza cichym, nieco chrapliwym, ale doskonale słyszalnym w zaistniałej ciszy głosem. Zamyka oczy i ściąga brwi, tak że na jej czole pokazuje się kilka zmarszczek. Skupiam się i na nich, byleby tylko nie musieć patrzeć na ich złączone dłonie.
— Kirishima Eijiro. — Słyszę nagle i spuszczam wzrok z czoła dziewczyny na jej oczy, które są szeroko otwarte i patrzą na mnie nieco nieprzytomnie. Nagle czuję się bardzo nieswojo.
— Tak? — pytam, zerkając na Bakugo, żeby zobaczyć jego reakcję na dziwną zmianę czarodziejki, ale w jego spojrzeniu również nie doszukuję się świadomości. Siedzi nieruchomo ze wzrokiem wbitym w skalną ścianę za czarodziejką.
— Nie śnisz. To nie jest sen. Jeśli nie uratujesz Katsukiego Bakugo tutaj, zginie naprawdę. — Jej chrapliwy głos przeszywa powietrze niczym lodowate ostrze, a ja czuję się tak, jakby zamiast powietrza przeszyło właśnie mnie. Przerażenie zaciska swoje łapska na moim gardle. Nie powinienem traktować tego poważnie. To jest sen. Na pewno.
Ale co z przespanymi niemal dwiema dobami? Z nękającym mnie zmęczeniem? Z tak silnym strachem po jednym koszmarze? Z tak realistycznymi sceneriami? Czy to możliwe...?
— Jego dni są przesądzone. Jeśli nie podołasz, zginie w południe dwudziestego ósmego listopada — kontynuuje tymczasem Uraraka, a ja w przerażeniu przysuwam się bliżej Bakugo i teraz, gdy jesteśmy blisko, czuję emanujący od niego chłód.
— Co to ma znaczyć? O czym ty pieprzysz?! — krzyczę, zaciskając dłoń na jego ramieniu... A chwilę później słyszę syk i czuję, że moja dłoń zostaje odtrącona.
— Co ci odbija, Shitty Hair?! — Bakugo nie jest zachwycony moim zachowaniem, a ja wciąż patrzę na niego ze strachem, podobnie jak Uraraka na mnie, o czym przekonuję się, gdy patrzę w jej stronę.
— Dlaczego gadasz takie rzeczy?! — zwracam się do niej z wyrzutem i teraz to ona jest zdezorientowana.
— Jakie rzeczy?
— O śmierci! — krzyczę zrozpaczony, a teraz widzę, że i ona, i Bakugo patrzą na mnie jak na istotę.
— Nawdychałeś się chyba — prycha w końcu chłopak, a ja kręcę głową, nie mówię jednak nic.
Coś tu jest zdecydowanie nie w porządku. Boję się.
— Hm... może to faktycznie przez... opary... W każdym razie widzę już, w czym rzecz — mówi w końcu Uraraka, a Bakugo ożywia się, patrząc na nią z narastającą ciekawością. — Twoje dziecko będzie reinkarnacją twojego smoka, Kirishimy Eijiro.
Otwieram szeroko oczy, choć ta informacja mimo wszystko nie wywiera na mnie takiego wrażenia jak poprzednia. Bakugo natomiast jest wściekły.
— Co?! Mój ojciec dostał kurwa rozpiskę bitew jakie będzie toczył w przyszłości, mój dziad wskazówkę do odnalezienia skarbu, a ja, kurwa, dowiaduję się, czyją reinkarnacją będzie moje pierdolone dziecko?! — wrzeszczy, podrywając się i uderzając dłońmi o stół, tak że Uraraka nieco się wzdryga. Chyba ma nas serdecznie dość, bo mówi:
— Nic na to nie poradzę, Bakugo! A teraz wyjdźcie, zanim was wyrzucę! — Wskazuje na koralikową zasłonkę, a Bakugo wypada przez nią jak burza. Po chwili jak osłupiały idę za nim.
Dwudziesty ósmy listopada... dwudziesty ósmy i Bakugo... umrze.
— Pierdolona kurwa oszustka! Będzie mnie nabierać na te swoje durne sztuczki, tak?! Ja jej dam! Wjadę jej tu z pierdolonym wojskiem i jędza się może skichać! A dziecka mieć nie będę, o! — mruczy pod nosem mój przyjaciel, energicznie przemierzając puste korytarze, a mnie szybkie tempo nieco wybudza z letargu. Jestem nawet skłonny uwierzyć, że to tylko moja senna mara, Bakugo w końcu żyje i...
Krzyk. Głuchy odgłos upadania. Krew.
— Nie... — dukam tylko, gdy owinięte czerwoną peleryną wijące się w konwulsjach ciało Bakugo pada na ziemię. — Kurwa, NIE!
Nic na to nie poradzę. Jego oczy przez moment patrzą na mnie załzawione, usta chcą coś powiedzieć, ale odpuszczają, gdy dusza razem z krwią opuszcza ciało. Moje serce wali jak młotem, wrzeszczę, płaczę, a świat wiruje wokół mnie.
BAKUGO KATSUKI NIE ŻYJE.
Otwieram oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro