04| DATA
10 listopada
Dyszę ciężko, podrywając się do siadu. Chowam twarz w dłoniach, które zaraz pospiesznie od niej odsuwam, gdy szybko zaczynam omiatać pokój rozbieganym wzrokiem tak przerażony, że dopiero po kilku minutach udaje mi się zrozumieć, gdzie jestem i co właściwie się stało.
To tylko sen. Bakugo żyje, powtarzam sobie, ale to nie wystarcza, żeby serce przestało mi tak szybko bić. Po tej nocy wielu rzeczy nie jestem pewien, z wyjątkiem tego, że to zdecydowanie był najstraszniejszy koszmar w moim życiu.
Wcale się nie zastanawiając, zrywam się błyskawicznie z łóżka i nawet nie silę się na przebranie piżamy. Na bosaka wybiegam z pokoju i zatrzymuję się przed tym Bakugo, przed zapukaniem czekając, aż oddech mi się uspokoi. Wpatruję się w drewnianą powierzchnię z pięścią zawieszoną w powietrzu i powoli próbuję przetrawić, co dokładnie wydarzyło się we śnie. Mam wrażenie, że żeby wyzbyć się lęku przed nim, muszę szybko go przeanalizować.
Dziwny, fantastyczny świat. Ja jestem w nim smokiem, Bakugo przyszłym wodzem jakiejś wioski. Razem przeżywamy różne przygody, żeby wreszcie dojść do naszego celu, jaskini czarodziejki, o której chłopak wspominał. Choć na początku sen jest świadomy, wkrótce szybko zapominam o realnym świecie i zatracam się w nowo poznanej rzeczywistości, tak że śmierć towarzysza dogłębnie mną wstrząsa.
Właśnie, to tylko sen. Zwykły koszmar. Niepotrzebnie prawie znów zrobiłem z siebie idiotę, Bakugo niemal na pewno wyśmiałby mnie za przechodzenie do niego z tak dziecinnymi problemami. Jestem przecież mężczyzną! Nie boję się. Błyskawicznie wracam do pokoju, gdzie padam na łóżko i wciskam głowę pod poduszkę do czasu, gdy pół godziny później dzwoni budzik. Dopiero wtedy powoli się ubieram i zaraz, będąc już gotowym do wyjścia, idę na korytarz. Tam jak zwykle czeka już na mnie Bakugo, który na powitanie mierzy mnie oceniającym wzrokiem i chwilę później lekceważącym tonem obwieszcza:
— Wyglądasz chujowo.
— Dzięki. — Jeszcze nie widziałem się w lustrze, nie miałem nawet siły na postawienie włosów na żelu. Pewnie naprawdę wyglądam jak siedem nieszczęść, trzy ćwierci od śmierci albo po prostu zombie. I to wszystko przez głupią wyobraźnię. Bakugo przecież tu jest, cały i zdrowy. Na powitanie Midoriyi i Todorokiego jak zwykle krzywi się wymownie, Ashido traktuje z chłodnym dystansem, gdy ta podbiega do nas skocznym krokiem. Cały on.
— Hej, jak się spało? Chyba niezbyt dobrze, co? — zagaduje dziewczyna, a ja wzdycham cicho, drapiąc się po karku.
— Aż tak źle?
— Trochę — przyznaje, a ja znów wzdycham. Dziś jeszcze czeka mnie kilka godzin lekcji, a później nauka do kartkówki z Bakugo. Doskonale, mogę umierać.
— O rany, ale się nie wyspałem — jęczy w tym momencie Kaminari, który podchodzi do nas nagle, a ja uśmiecham się ze współczuciem. Mam nadzieję, że wyglądam choć trochę lepiej od niego. — Kułem całą noc, naprawdę! — zapewnia, widząc powątpiewającą minę Bakugo, jak zwykle w takich sytuacjach wywracającego teraz oczami.
— Noo, mógłby nam to przełożyć na jutro albo w ogóle odłożyć — przytakuje Ashido, a ja przytakuję razem z Kaminarim i dopiero po kilku chwilach, gdy rozmowa powoli zaczyna obierać inny ton, zdaję sobie sprawę, że w jej wypowiedzi coś mi ewidentnie nie pasuje. Przełożyć na kiedy? Na jutro?
— Chwila, ale przecież to jutro właśnie jest kartkówka, nie? — rzucam niepewnie, próbując przywołać w głowie słowa nauczyciela. Powiedział ,,pojutrze", prawda? Pamiętam to jak przez mgłę, nie jak coś, co wydarzyło się zaledwie wczoraj. Pewnie to skutki zmęczenia.
— Na jutro? Zwariowałeś? A niby do czego cię wczoraj cały dzień uczyłem, co? — prycha Bakugo, a ja marszczę brwi.
— Uczyłeś mnie wczoraj?
— Kurwa, nie gadaj! Zabiję cię, już wszystkiego zapomniałeś?! — krzyczy Bakugo, ściągając na nas pytające i współczujące spojrzenia innych obecnych w salonie, w tym Sero, który podchodzi do nas szybko.
— Co się dzieje?
— Kirishima zapomniał, czego nauczył go Bakugo — wyjaśnia Kaminari, a ja patrzę na niego ze zdezorientowaniem. — Nie żebym ci się nie dziwił, stary, też bym nie pamiętał, gdyby wrzeszczano na mnie co dwie sekundy.
— Zamknij się! — krzyczy Bakugo, a ja wciąż nic nie rozumiem.
— Nie, my naprawdę... Bakugo, rany, przecież wczoraj pan Aizawa zapowiedział kartkówkę. Na uczenie się umówiliśmy się na dzisiaj! — wyjaśniam, a teraz już wszyscy patrzą na mnie jak na idiotę.
— O czym ty pieprzysz?
Szukam na jego twarzy jakiejkolwiek oznaki rozbawienia. Nie ma nic, chyba naprawdę nie żartuje, ale w takim razie...
— No bo... no bo przecież wczoraj... ósmego listopada... no błagam was — jęczę, gdy Sero i Kaminari wymieniają rozbawione spojrzenia.
— Może lepiej naprawdę się prześpij, coś ci się daty pokićkały. Jest dziesiąty — parska ten drugi, a ja znów nie mogę zrobić nic poza wpatrywaniem się w niego w zdziwieniu. Chyba pamięć mnie zawodzi, przecież głowę bym dał, że chociażby korki z Bakugo jeszcze się nie odbyły...
Nawet nie zauważam, gdy wszyscy w końcu tracą zainteresowanie tematem i wyruszamy do szkoły. Nikt oprócz Bakugo chyba nie zauważa mojej wciąż zdezorientowanej miny, bo gdy idziemy, tylko on pyta:
— Poważnie, co ci jest?
— Chyba naprawdę się nie wyspałem — śmieję się nerwowo po chwili milczenia, zaraz wzdychając cicho. Muszę wiedzieć na pewno. — Bakugo, co wczoraj robiliśmy, jak mnie uczyłeś? Za którym razem zrozumiałem?
— Za pierwszym. Naprawdę nie pamiętasz? Skakałeś po pokoju jakbyś kurwa coś osiągnął
— mówi, a ja krzywię się lekko.
Przecież to niemożliwe, nie mogłem tak po prostu zapomnieć całego dnia, prawda?
▪▪▪
A jednak. Sprawdzian się odbył, nie umiałem nic. Ani jednej informacji z lekcji teoretycznie udzielonej mi przez Bakugo. Zupełnie nic.
Na lekcjach próbuję sprytnie prowadzić rozmowę na wyrywkowe wspominanie poprzedniego dnia. Dowiaduję się, że Bakugo i Midoriya znów się trochę pokłócili, a trochę to mało powiedziane, bo rozdzielać ich musiał sam Aizawa. Obaj mają szlaban w weekend, znów będą musieli sprzątać cały akademik.
W miarę przyswajania nowych informacji, Bakugo patrzy na mnie uważnie. Zdaję sobie sprawę, że być może naprawdę trochę się o mnie martwi, zresztą nie dziwię mu się, teraz ja sam też jestem przerażony. Dziewiąty listopada staje się dla mnie zagadką nie do rozwiązania, bo jak wielkie problemy z pamięcią trzeba mieć, żeby...
No tak, ale pozostaje jeszcze ten sen. Sen zbyt długi, przerażający i realistyczny, żeby mógł być zwyczajnym koszmarem, ale przecież, na litość boską, nie mogłem przespać całej doby i jeszcze trochę! Zwłaszcza że w międzyczasie podobno normalnie chodziłem, mówiłem, dawałem opieprz i rozwiązywałem zadania matematyczne. To się po prostu nie zdarza! Coraz bardziej boję się szybko nadchodzącej nocy. Nie chcę zasypiać.
— Może idź z tym do Shuzenji? — mówi Bakugo, sugerując mi wycieczkę do naszej szkolnej pielęgniarki, gdy późnym wieczorem razem siedzimy na łóżku w moim pokoju, właściwie bez celu gapiąc się w ścianę. W lato wychodziliśmy na balkon, teraz, z powodu obniżających się temperatur, zamiast gwiazd mamy do wyboru tylko gładką powierzchnię białej farby skąpanej w cieniu. Cudowna wymiana.
— Myślisz, że mi uwierzy, że nagle doznałem amnezji? Zresztą co niby miałaby na to poradzić? — Tabletki nasenne w tym przypadku chyba tylko by mój stan pogorszyły. Zresztą jak mam mówić o swoim stanie, skoro nawet nie wiem, co tak naprawdę mi się dzieje?
— Nie mam pojęcia — przyznaje niechętnie, przecierając twarz dłonią. Jest sfrustrowany, ja też.
— To miłe, że się o mnie martwisz — mówię po kilku minutach ciszy, zerkając na niego ukradkiem.
— Nie martwię się — protestuje od razu. Nie wierzę mu, po prostu się wstydzi. W takich momentach Ashido mówi, że jest tsundere z prawdziwego zdarzenia. Podzielam jej opinię, ale jeszcze mam instynkt samozachowawczy i wiem, że lepiej nie mówić takich rzeczy na głos.
— Nawet nie musisz — dokańczam, naprawdę nie chcąc, żeby zaczął się tym przejmować. Nie dość, że wcześniej trułem mu o powtarzających się snach, teraz jeszcze będę mówił o cholernym zaniku pamięci. Nie chcę być ciężarem, to niemęskie. Podziękuję. — To pewnie przez zmęczenie.
— Więc śpij jak człowiek, a nie kurwa na telefonie do trzeciej — burczy, wstając z łóżka i podchodząc do drzwi.
Śmieję się cicho i macham mu na pożegnanie, wodząc za nim wzrokiem. Jestem tak zmęczony tym dniem i poprzednią nocą, że nawet nie mam siły na tłumaczenie mu, że wcale nie siedzę na telefonie do trzeciej, a co najwyżej drugiej.
— Dobranoc, Bakugo.
— Dobranoc — słyszę w odpowiedzi, gdy drzwi zamykają się za moim przyjacielem, a ja padam na łóżko bez życia. Choć wciąż nieco się boję, zaśnięcie przychodzi mi bardzo łatwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro