02| POLOWANIE
Na twarzy mojego najlepszego przyjaciela widzę zdumienie, zresztą ja też chyba mam halucynacje. Ten strój... Długa czerwona peleryna z futrem przy kołnierzu, tatuaże, naszyjniki, kolczyki, bransolety... Co mu się stało? Moja wyobraźnia chyba przechodzi samą siebie, nigdy nie sądziłem, że potrafię być tak kreatywny.
— Zepsułeś mi pułapkę! — wrzeszczy nagle Bakugo, wyciągając palec oskarżycielsko w moją stronę. — To pewnie ty płoszysz zwierzęta, ha?!
Nie wiem, o co chodzi, ale od razu protestuję, unosząc ręce do góry... czy też w dół, bo, jakby nie patrzeć, wciąż wiszę na zawiązanej wokół mojej kostki u nogi linie.
— Pomóż mi zejść, proszę! — wołam, a on posyła mi spojrzenie spode łba.
— Prędzej cię zjem na obiad, cholerna jaszczurko! — Nie wiem, o co mu chodzi, ale nieco obawiam się perspektywy bycia zjedzonym.
— Najpierw musisz ściągnąć mnie na dół! — zauważam; od wiszenia w tej pozycji zaczyna boleć mnie głowa. Im szybciej znajdę się na ziemi, tym lepiej.
Bakugo prycha głośno, wywracając oczami. Wyciąga zza pasa nóż, a ja zdaję sobie sprawę z tego, co zamierza zrobić, dopiero wtedy, gdy rzuca, a stalowe ostrze mknie w moim kierunku z cichym świstem. Krzyczę i zasłaniam twarz ramionami, ale nic nie czuję do momentu, gdy chwilę później spadam głową w dół i z głośnym łoskotem upadam na ziemię. Nóż wbija się w błoto tuż obok, niemal centymetry od mojej prawej nogi, a nade mną zwisa postrzępiony kawał liny, przed chwilą przez niego przecięty.
Prawie zginąłem.
— Przez ciebie będę musiał kupić nową linę, pierdolona jaszczurko — burczy Bakugo, wprawnie wspinając się na najniższą gałęź ogromnego drzewa po licznych sękach i wgłębieniach w korze, a gdy już siedzi na niej, ogląda zniszczenia sznura, burcząc pod nosem obelgi w moim kierunku.
Głowa pulsuje mi tępym bólem, mam mroczki przed oczami. Nie wiem, jak miałbym wstać, może dostałem wstrząsu mózgu? Nie, przecież śpię. Nie mogę dostać wstrząsu mózgu przez sen, nawet jeśli ból wydaje się być autentyczny... No chyba że walnąłem głową w ścianę. To... też jest jakaś opcja.
Bakugo po chwili zeskakuje z gałęzi dużo zgrabniej niż ja zleciałem, choć nie tak dramatycznie jak filmowi bohaterowie. Sięga po nóż, otrzepuje go z ziemi i wsuwa do pochwy przy pasie. Staje nade mną i przez chwilę nic nie mówi, tylko przypatrując mi się uważnie.
— Po chuja spadłeś, co?
Patrzę na niego z niedowierzaniem. Pyta na poważnie? Nie wygląda, jakby żartował, poza tym to Bakugo, senny czy nie. Bakugo nigdy nie żartuje.
— Um... No nie wiem, może dlatego, że przeciąłeś cholerną linę, do której byłem przywiązany? Grawitacja? — rzucam sarkastycznie, starając się podźwignąć na łokciach, co nijak mi się nie udaje, bo ból głowy tylko się nasila.
— Przecież mogłeś polecieć. — Unosi brwi, a ja po chwili robię dokładnie to samo. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
— W sensie?
— No na coś chyba masz skrzydła, nie, jaszczurko? — prycha, wskazując na coś na ziemi, a ja patrzę we wskazanym kierunku i chwilę później wrzeszczę, podrywając się na równe nogi, co nie wychodzi mi na dobre, bo zaraz muszę oprzeć się o pień najbliższego drzewa, gdy ból przyprawia mnie o lekkie mdłości. Nie to jest jednak ważne w tym momencie. Z moich pleców wyrasta coś dziwnego, kościstego i dziwnie giętkiego. Czerwone i chropowate wcześniej nie przykuwało mojej uwagi, bo, cóż, nie patrzyłem za siebie.
Mam skrzydła.
— Rany boskie — dukam, a Bakugo patrzy na mnie jak na dziwaka, którym z jego perspektywy pewnie jestem. — Czemu mam skrzydła? — Raczej nie powinienem o to pytać, ale ten świat to przecież tylko mój sen. Wytwór mojej wybujałej, jak się okazuje, wyobraźni. Jestem dziwny.
— Bo jesteś jaszczurką? Na Tyra, weź się ogarnij — burczy Bakugo, a ja jeszcze raz oglądam swoje skrzydła.
— Czymś w rodzaju smoka? — Na wróżkę są zbyt męskie.
— Jakim cudem możesz nie wiedzieć? Kpisz sobie ze mnie?
Nie odpowiadam, bo niby co miałbym? Że w tym świecie właściwie narodziłem się jakieś pół godziny temu? Jemu to by się nie spodobało, zresztą milczenie widocznie też nie, bo jeszcze raz lustruje mnie wzrokiem, przez chwilę bawi się nożem, a potem odchodzi jakby nigdy nic. Doganiam go prędko, gdy tylko moje nogi przestają niebezpiecznie się chwiać przy każdym kroku.
— Hej, nie zostawiaj mnie! Polujesz, tak? Pomogę! — proponuję, choć w praktyce przecież nie mam pojęcia, jak to się robi.
— To ty mi wszystko spłoszyłeś, spierdalaj! — wrzeszczy chłopak, a ja już nie mam wątpliwości, kto tak naprawdę straszy zwierzęta. Nie odchodzę i przez chwilę idziemy w ciszy, aż w końcu słyszę dziwny dźwięk, który...
— Kiedy ostatnio jadłeś? — pytam, a on wywraca oczami, mówiąc, że to nie moja sprawa. — Oczywiście, że moja, teraz jesteśmy kompanami.
— Nie zgodziłem się na to! — Mimo wszystko nie odpycha mnie, gdy podchodzę bliżej, i choć nie otrzymuję odpowiedzi na swoje pytanie, wiem, że odniosłem minimalne zwycięstwo. Nikt nie zna go lepiej niż ja.
Idziemy jeszcze kilka minut, lawirując między drzewami i przeskakując nad pojedynczymi korzeniami (nie zamierzam potykać się o każdy, w przeciwieństwie do wcześniejszych snów, gdy wciąż mi się to zdarzało) gdy nagle Bakugo zatrzymuje mnie, wpatrując się uważnie w kępkę krzaków przed nami.
— Coś tam jest? — pytam cicho, a on kiwa głową i powoli wyciąga nóż, by po chwili wprawnym ruchem cisnąć go między liście. Słyszę cichy pisk, a kilka minut później Bakugo triumfalnie podnosi za łapę tłuściutkiego królika z futerkiem lepkim od świeżej krwi. Cieszę się, że nie byłem na jego miejscu.
— Gdzie nauczyłeś się tak rzucać? — pytam, gdy chłopak siada w cieniu jednego z ogromnych drzew i innym nożem zaczyna oporządzać zwierzę, czego nigdy nie widziałem, a czemu przyglądam się z zainteresowaniem.
— W wiosce — ucina, a ja postanawiam wypytać go o to, gdy obaj będziemy już najedzeni. Z pełnym brzuchem ludzie zawsze są w dobrym humorze, on na pewno też. I faktycznie, gdy rozpalamy ognisko, królik piecze się na różnie, a niebo zaczyna pokrywać się atramentową czernią, atmosfera się zmienia. Nie mówimy dużo, czekam na okazję. Bakugo zdejmuje królika, po czym odrywa zębami duży kawał parującego mięsa i żuje przez chwilę, nim, choć z pewną rezerwą, podaje go też mi. Cieszę się, bo to znaczy, że naprawdę uznał mnie za swojego towarzysza, być może tylko tymczasowego.
— Właściwie czemu tu jesteś? — pytam, a on przypatruje mi się uważnie, ale po chwili chyba stwierdza, że odpowiedzenie mi nijak mu nie zaszkodzi, więc mówi:
— Idę do czarodziejki. — Gdy unoszę brwi, jawnie prosząc o rozwinięcie tematu, dodaje: — W mojej wiosce każdy przyszły wódz musi wyruszyć w podróż, żeby ją odszukać i dostać przepowiednię.
— Ona jest w tym lesie? — dopytuję, Bakugo wzrusza ramionami. Więc jest przyszłym wodzem, to pewnie dlatego tak dobrze posługuje się nożem. Czy to znaczy, że pani Mitsuki i pan Masaru, jego rodzice, których miałem okazję spotkać kilka razy, rządzą tą całą wioską? Parskam cicho.
— Z czego rżysz?
— Nic, tylko coś mi się przypomniało.
Przez chwilę jemy w milczeniu, obgryzając ostatnie kosteczki królika. Dziwi mnie trochę, że faktycznie czuję się syty, no i że się nie budzę. Ciekawe, ile godzin już minęło odkąd zasnąłem? Tutaj jest już całkiem ciemno.
— A ty? Po co tu jesteś? — pyta, a mi parę kolejnych kęsów zajmuje zastanawianie się nad odpowiedzią.
— Nie wiem — mówię w końcu, wzruszając ramionami. — Tak się tylko włóczę.
Kiwa głową na znak, że zrozumiał, a potem bez słowa owija się płaszczem i przy blasku rzucanym przez płomienie wciąż liżące drewno ogniska, kładzie się między korzeniami, opierając głowę o pień. Przymyka oczy.
— Masz pierwszą wartę — mruczy, a kilka minut później słyszę, jak jego oddech powoli staje się rytmiczny i spokojny. Zasypia, a ja uśmiecham się lekko. Noc jest chłodna, ale nie zimna. Nawet nie potrzebuję okrycia. Zakrywam się tylko moimi nowymi skrzydłami, którymi teraz właściwie posługuję się automatycznie, nawet o tym nie myśląc.
Jutro spróbuję polatać, postanawiam, a choć miałem nie spać, po chwili moje powieki ciążą tak bardzo, że nie potrafię utrzymać otwartych oczu. Pogrążam się w nowym śnie oparty o chropowatą korę tuż obok Bakugo. Śni mi się pęd powietrza, gdy lecę w przestworzach. Jest ciepło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro