Rozdział XVII - Morrigan dołącza do Kręgu
- Ty żartujesz, prawda? - spytała mnie rozbawiona moją głupotą Morrigan, na co uśmiechnęłam się przepraszająco. - Naprawdę uważasz, że zrobię coś tak głupiego, jak pójście do tamtego starucha z prośbą o przyjęcie mnie... tutaj? - Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było tak samo zrujnowane jak większość Wieży. - Nie zgadzam się. Flemeth nie po to mnie tyle czasu ukrywała, abym sama się zgłosiła.
- No przecież cię tu nie zostawię... Odwrócisz jego uwagę i wyprowadzisz Zaklinacza z biura, ja zgarniam księgę, a potem...
- A potem co? - Uniosła brew.
Podrapałam się po karku, zastanawiając się nad odpowiedzią, która może ją usatysfakcjonuje. A prawda była taka, że nie wiedziałam, jak wtedy wybawić Mor od losu Kręgu. Z drugiej strony Krąg nie funkcjonował tak jak powinien, więc więcej zamieszania nie zrobi mu różnicy.
- Nadejdzie dywersja.
- Co proszę? - prychnęła, nie rozumiejąc moich słów.
- Po prostu mi zaufaj, zgoda? - Uśmiechnęłam się do niej łagodnie, a potem popatrzyłam na resztę towarzystwa.
Każdy był czymś zajęty. Alistair dyskutował o czymś z Gilmorem, Leliana z Wynne, a Sten... chyba podrywał mi psa, ale kto go tam wie. Ponownie zerknęłam na surową, nieprzekonaną twarz apostatki. Wiedziałam, że nie zrezygnuje z tej księgi, ponieważ wiedza w niej zawarta była zbyt cenna. Przez dłuższą chwilę analizowała moje słowa.
- W sumie to byłoby ciekawe... - mruknęła bardziej do siebie. - Wywinąć Zaklinaczowi taki dowcip... Nie na co dzień mogę zrobić coś takiego z ostatnią Szarą Strażniczką, więc zgadzam się.
Uśmiechnęła się złośliwie, a mnie przeszły dreszcze. Nawet nie podejrzewałam, że żywa Morrigan może mieć poczucie humoru. Za tą twarzą rasowej suki, którą i tak zawsze lubiłam kryje się taki żartowniś. Niczym małe dziecko, które za wszelką cenę chce zrobić dowcip komuś tak potężnemu i ważnemu. W sumie sama się na to już nakręciłam. Morrigan klepnęła mnie w ramię i wyszła na korytarz, aby oczarować swoją prawością Irvinga, a ja...
Cóż, ja powinnam jeszcze kogoś wkręcić do naszej ,,niewinnej'' zabawy, ale kogo? Gilmore ma kija od miotły w tyłku, Wynne by mnie za to zabiła, Leliana... hm, wydaje się zbyt delikatna na chwilę obecną, a wyobrażenie śmiechu Stena mnie przerażało. Pozostał najlepszy żartowniś rozumem bardziej podobnym do dziecka. No, Zevrana obok nie ma, więc biorę, co dają.
Podeszłam do rozmawiających mężczyzn. Gilmore na mój widok wstał z ulgą na twarzy, kłaniając mi się. Poczułam się niezręczne, ale no dobra...
- Moja pani! Jak dobrze, że jesteś cała i zdrowa. - Przyglądał mi się uważnie, szukając chyba jakichś odchyleń od normy, skaleczeń, bandaży cokolwiek. A przecież wyglądałam okropnie. Wychodzona już po śmieciowym żarciu i wykończona po przygodach, a to dopiero początek!
- Alistar... czy możemy porozmawiać? - Zignorowałam zachowanie Gilmore'a i odeszłam na bok z byłym templariuszem. - Wiem, że nie bardzo lubisz Morrigan.
- Oho, czyli słabo się maskuję, skoro to tak widać. Ja ją wprost uwielbiam, ale jeśli Arcydemon będzie chciał ją zjeść, udam, że wiążę sznurówki. - Zaśmiałam się, co go trochę zmieszało. - Wiem, że chociaż nie zostałeś ostatecznie templariuszem, duchem popierasz ich idee.
- Skąd wiesz?
Zaraz, nie mówił mi tego jeszcze... Ej no chwila! Mówił mi to już w Ostagarze! A potem jeszcze w Lothering poruszaliśmy ten temat, kiedy wydawało mi się, że mi tego nie mówił...
- No bo... Ej, ty się ze mnie nabijasz! - Wskazałam na niego oskarżycielsko palcem.
Alistair uśmiechnął się niewinne, poruszając sugestywnie brwiami. Gdyby nie to, że to przyszły król Fereldenu to bym chyba go udusiła albo nawet wykastrowała. Ciekawe, czy Bodahn miałby ten pas cnoty, co w grze? Uderzyłam Alistaira w ramię. Nie miał na sobie zbroi. Praktycznie wszyscy byli ubrani w luźne ciuchy, które nosiliby zapewne na co dzień, gdyby nie nasz ryzykowny tryb życia.
- Już od Lothering... Nie wierzę, że dałaś się tak podejść. - Zachichotał, na co wywróciłam oczami. - To o co chciałaś mnie prosić?
- O małą dywersję... - Uśmiech zniknął z jego przystojnej twarzy, a ja już zaczynałam za nim tęsknić. - Morrigan dołącza do Kręgu Magów.
Alistair chwilę milczał, jakbym odezwała się w języku elfickim, a potem złapał się za brzuch, śmiejąc przy tym jak opętany. Skrzyżowałam ręce na piersi, czekając, aż dojrzeje i zachowa się przez kilka minut jak dorosły. Leliana, Wynne i Gilmore zerkali na jego głupawkę dłuższą chwilę.
- To żart, prawda? Mścisz się za tego templariusza, tak? Chcesz powiedzieć, że TA Morrigan, jędza, suka, która gardzi wszystkim, co oddycha dołącza tutaj? Nie mówisz poważnie.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Oczywiście, że mówię poważnie! Gdy będzie szła wraz z Irvingiem po filakterium, uwolnisz ją. W gabinecie Zaklinacza jest coś, co muszę zabrać.
- Chcesz go okraść?
- Zabieranie mu czegoś, co nie należy do niego to nie kradzież! - Broniłam się. - Zwłaszcza, że to pomoże nam przeżyć Plagę.
Długo wpatrywał się we mnie nieprzekonany. Nie ufał Morrigan i najpewniej wolałby ją tu zostawić. Ich niechęć do siebie była aż nazbyt namacalna. Nie mogłam zmienić ich kłótliwych natur, byli zbyt odmienni. Sarkastyczność Mor i entuzjazm Alistaira nie szły w parze.
- No dobrze, ale jeśli coś się nie uda, to pierwszy wysyłam pocztówkę Morrigan.
- Dziękuję ci bardzo! - Podskoczyłam w miejscu, co zaskoczyło mężczyznę.
Chyba nie spodziewał się, jak bardzo ta akcja jest dla mnie ważna. W jego oczach dostrzegłam dziwne iskry oraz delikatny rumieniec na policzkach. Miałam zamiar porozmawiać z resztą później, najpierw pomogę Mor. Wyszliśmy na zewnątrz. Szliśmy zniszczonym korytarzem, aż usłyszeliśmy głos starego człowieka. Irving! Morrigan musiała go już wyprowadzić z gabinetu.
Popatrzyłam porozumiewawczo na Alistaira i w tym momencie się rozdzieliliśmy. Ja weszłam do gabinetu starego maga, a on poszedł, o zgrozo, pomóc wiedźmie. Przejrzałam się po opasłych tomiszczach, szukając gdzieś tej pomarszczonej czarnej skóry.
W oko wpadło mi coś jeszcze. Na stosie papierzysk w kącie, leżało pomalowane pudełeczko. Pudełko Sery... Wzięłam je, a potem dalej zaczęłam szukać grimuaru. Przydałaby mi się różdżka Pottera, by krzyknąć: ,,Accio, grimuar'' i po problemie, a tak... Rzeczy zostały trochę poprzestawiane. A może Irving domyślił się, że ktoś tu był, ruszał grimuar i ukrył go, znając jego właściwości?
Westchnęłam zrezygnowana. W końcu dostrzegłam to, czego szukałam. Na półce trzy razy wyższej niż ja! I jak niby miałam to sięgnąć?! Uderzyłam się dłonią w czoło. Nie było tu żadnej drabiny, a też nie chciałam zostawić śladów, że tu byłam. A co gorsze... drzwi skrzypnęły, zapowiadając czyjeś wejście. Zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam - schowałam się pod biurkiem. Jeśli to był Irving, który już wrócił to pierwsze, co zrobi to usiądzie przy biurku...
Stwórco!
Starałam się oddychać jak najciszej, ale kroki wcale nie przypominały spokojnego chodu Starszego Zaklinacza. Były bardziej żywe.
- Wiem, że tu jesteś. - Usłyszałam męski głos.
Stwórco... właśnie wpadłam w niemałe tarapaty!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro