Rozdział XV - Zaklinacz Irving
Gdy Uldred po raz kolejny spróbował zawładnąć umysłami magów, znów chciałam użyć litanii, ale tym razem to było zbyteczne, ogromna kula ognia posłana przez demona uderzyła we mnie. Litania spłonęła prawie od razu w moich dłoniach, pozostawiając jedynie proch, a ja poczułam, jak stal mojej zbroi nagrzewa się, doprowadzając mnie do szaleństwa. Silne pieczenie dotknęło również moich odkrytych palców dłoni i lewej części twarzy.
Nie mogłam ustać na nogach. Do moich uszu dobiegł okrzyk któregoś z moich towarzyszy, wypowiadającego moje imię, lecz nie zareagowałam. Potężna łapa uderzyła we mnie, odrzucając na drugą stronę sali. Uderzyłam w ścianę, co całkowicie otępiło moje zmysły. Upadając na podłogę, pośród gruzu. Jak przez mgłę wyłapywałam kolejne sylwetki atakujące ogromnego stwora.
Byłam bezradna. Całkowicie niepotrzebna. Jak miałam cokolwiek tu zrobić? Jak miałam ochronić ten świat, skoro nie potrafiłam siebie samej? A przecież Uldred nie jest głównym bosem. Są ogry, jak ten w Wieży Ishal, golemy, królowe pająków, wściekłe drzewa, maleficarzy... Arcydemon.
Żałosne, już upadasz? Nie po to zostałaś tu ściągnięta, śmiertelna istoto.
Zamknęłam oczy, nie mogąc wytrzymać z cholernego bólu. Łzy cisnęły mi się do oczu. Chciałam wyskoczyć z nagrzanej zbroi, która stopniowa chłonęła, zedrzeć skórę z twarzy, która piekła.
Tchórzostwo. To doskonale opisuje twój jakże żałosny gatunek.
Ten głos ponownie odezwał się w mojej głowie. Mimowolnie otworzyłam oczy, prawie nic już nie czując. Umierałam? Wyczuwałam dziwną obecność w mojej głowie, jakby druga świadomość, ale nienależąca do mnie. Ostre szpony zacisnęły się na moim umyśle, zmuszając do cichego jęknięcia. Jak przez ścianę słyszałam głosy swoich towarzyszy.
– Wynne! Możesz sprawdzić, co z Aethanną? Nie rusza się od paru minut!
– Nie, póki Uldred blokuje mi przejście – odpowiedziała mocno zirytowana Wynne, wyraźnie czułam ich emocje.
Zdenerwowanie, gniew i strach. Silna i wysoka postać rzuciła się na olbrzyma, prawdopodobnie Sten, lecz Uldred jednym ruchem odtrącił go, niczym natrętną muchę.
Nie po to tu zostałaś sprowadzona.
Więc po co? – zapytałam samą siebie w myślach.
Byś stanęła przede mną jak równa z równym. Bym mógł sycić się naszym równym pojedynkiem, kiedy znalazłem godnego przeciwnika. Użyj odrobinę mocy, ale tylko odrobinę, bo większa ilość cię zniszczy.
Walcz, śmiertelna istoto.
Kim jesteś?
W mojej głowie rozległ się mroczny, donośny śmiech.
Twoim przeznaczeniem, ale daleko ci do mnie. Arcydemon nie został jeszcze pokonany.
Poczułam, jak ta obecność zanika i zostaję sama ze swoimi myślami. Usłyszałam okrzyk bólu z ust Leliany.
– Leliano! – zawołała zrozpaczona Wynne, nie mogąca w żaden sposób pomóc rudowłosej.
Uldred pochwycił Lelianę, śmiejąc się przy tym okrutnie. Wyszczerzył ostre, jak brzytwa, zęby i ryknął jak górski stwór. Krzyk ściskanej coraz mocniej Leliany znów do mnie dotarł. Jak miałam użyć mocy? Jakiej mocy? Co ja jedi byłam? Poruszyłam palcem, na powrót czując ból atakujący moje ciało.
Cholera, jak to bolało! Krzyk był coraz wyraźniejszy. Mała iskra przemknęła między moimi palcami. Ból odchodził, jakby nie dotyczył mnie, poparzenia również mi nie dokuczały. W nagłym przypływie siły, wstałam, nie czując zmęczenia. Powolnym krokiem zbliżałam się w stronę Uldreda.
– Aethanna? – odezwał się Alistair, na chwilę tracąc gardę.
Ale jego głos odbił się ode mnie, przez co nie zwróciłam na niego uwagę. Moje dłonie przechodziły jasnobłękitne iskry.
– Jeszcze żyjesz? – zakpił sobie Uldred nieludzkim głosem.– Poprawię swoje nie dopatrzenie.
Zachichotał, posyłając we mnie kulę ognia, która wcześniej doprowadziła mnie na skraj śmierci. Zupełnie, jakbym przewidziała tor lotu ognia, bo uskoczyłam w bok, unikając go.
– Strażniczko uważaj! – krzyknęła za mną Wynne.
Sten i Alistair próbowali do mnie dobiec, ale podobne iskry utworzyły krąg wokół mnie i Uldreda, oddzielając resztę od tego pojedynku. Pozostała jeszcze Leliana, którą Uldred nadal ściskał. Podniosłam miecz i ruszyłam na demona. Odnosiłam wrażenie, że wcześniejsza różnica w sile zniknęła, walczymy na równym poziomie.
Jednakowa prędkość, siła, chociaż pod względem tego pierwszego, wydawało się, że górowałam. Uniknęłam ogromnej łapy, na którą wskoczyłam, przebiegłam wzdłuż niej i robiąc półobrót wbiłam się w twardą, dotąd niezniszczalną, skórę potwora. Pod naciskiem siły, która nie należała do mnie, pogłębiłam miecz, aż w końcu odcięłam rękę, w której była zakleszczona Leliana.
Kałuża krwi potwora dopłynęła do moich butów, a ja mogłam dostrzec swoje odbicie. Moje oczy świeciły, płonęły. Wzięłam głęboki oddech i ryknęłam, niczym potwór, bestia... niczym smok. A potem wszystko zalała czerń.
Ból powrócił. Głosy przestały być tak intensywne. Moje ciało spoczywało na czymś miękkim, więc to nie była podłoga. Bałam się otworzyć oczy, bo nie byłam pewna, co zobaczę przed sobą. Przechyliłam na bok głowę i postanowiła ostrożnie uchylić powieki. Pod ukruszoną ścianą leżały przewrócone, niektóre brudne we krwi, łóżka. Chciałam wstać, ale czyjeś dłonie mnie powstrzymały.
– Nie wstawaj, jeszcze nie.
Popatrzyłam na zmartwioną Wynne.
– Gdzie... ja jestem? – wyjąkałam.
– Spokojnie, jesteś już bezpieczna. Krąg znów jest pod kontrolą, a to wszystko dzięki tobie... Spałaś trzy dni, wszyscy zaczynaliśmy się niepokoić. Leliana przyniosła ci niedawno posiłek, robiła to ostatnio dość często z nadzieją, że się wybudzisz... Pójdę i powiem, że się obudziłaś, wszyscy odczują ogromną ulgę.– Na jej twarzy malowała się prawdziwa radość, że to piekło, jakie miało tu miejsce wreszcie dobiegło końca.– Nie ma żadnych słów, które opiszą moją wdzięczność, Strażniczko...
Wynne wstała wraz z leżącym obok ozdobnym kosturem i podeszła do drzwi komnaty.
– Ta moc, której użyłaś... to było coś... pierwszy raz coś takiego widziałam, zapewne sama też tego nie rozumiesz, jeżeli potrzebowałabyś o tym porozmawiać, zapewne Irving odpowie na twoje pytania.
I wyszła. Spojrzałam na talerz wypełniony po brzegi jedzeniem: owoce, pieczywo, kozi udziec, nie miałam pojęcia, skąd Leliana wytrzasnęła takie rarytasy w wieży, która dopiero co była pełna plugawców i zbyt ambitnych magów. Sięgnęłam po talerz i ułożyłam go sobie na kolanach. Ugryzłam kawałek pieczywa, a potem udziec... czułam się, jakbym pierwszy raz od dawna miała coś w ustach.
Gdy zjadłam, rozejrzałam się za swoją zbroją, ale nie mogłam jej znaleźć, raczej nie będzie z niej więcej pożytku... Na drugiej szafce nocnej leżała nieco zniszczona misa z wodą i kawałkiem materiału. Nachyliłam się nad nimi, a gdy dostrzegłam swoje odbicie, wstrzymałam oddech. Mój lewy policzek zdobiła paskudna szrama po poparzeniu, którego nawet magia Wynne nie mogła wyleczyć... Cholera jasna, minus do uroku.
Przemyłam twarz, a potem poprawiłam białą tunikę, którą miałam na sobie, nie wiedząc skąd. Wyszłam na korytarz, ale nikogo tam nie było. Dopiero na drugim korytarzu spotkałam kilku templariuszy, którzy patrzyli na mnie dość dziwnie, a przynajmniej tak sądziłam, bo tylko jeden nie miał hełmu.
Podążyłam w stronę gabinetu Starszego Zaklinacza, gdzie czekała na mnie niezręczna rozmowa na temat tego, co się stało, Conora i Redcliff, a także na temat grimuaru Flemeth, którego starzec tak łatwo mi nie odda. Pchnęłam ciężkie drzwi, czując nadal rwący ból w ramieniu, gdy weszłam do środka, zastałam tam już Irvinga, Cullena oraz Gregora...
– Oczekiwaliśmy ciebie– rzucił komtur, a ja żałowałam, że najpierw nie poszłam wyluzować się przy pogawędce z towarzyszami.
********************************************
Jest pewna myśl, korzystna dla Was i niemęcząca dla mnie. Krótsze rozdziały do około 1000 słów, ale częstsze, ponieważ pisanie 2000 słów od razu trochę mnie męczy, lubię pisać na Wattpadzie rozdziały 1000-1500 słów, potem już się męczę, dlatego zostaję przy tej koncepcji, co o niej sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro